piątek, 15 marca 2013

Rozdział 38.

Galopowałam na Tabunie po całym pastwisku. Ten koń wydawał się zarazem dziki jak i udomowiony. Idealnie reagował na łydki, a dodatkowo był miękki w pysku. Potrafił bezbłędnie wykonać ustępowania i traversy. Pomimo wszystko jedna rzecz mnie męczyła. Stwierdziłam jednak, że spróbuję to wykonać dopiero po zawodach. Usłyszałam czyjeś wołanie. Odwróciłam się gwałtownie. Przy ogrodzeniu stał Tymon i nieustannie machał ręką. Podjechałam bliżej, nie zdając sobie sprawy z tego, że zamiast galopować, stałam w miejscu.
- Coś się stało?
- No głównie to, że zamiast trenować na Melodii, ćwiczysz na Tabunie. Przypominam, że za dwa dni masz zawody - powiedział oskarżającym tonem. No tak. Był już poniedziałek. Tylko jak mam się skupić na zawodach, skoro właśnie mam możliwość jazdy na... Mustangu!
- Taa, dobra już idę. Tylko, jedna sprawa.
- Jaka? - zapytał, a w jego oczach widoczny był błysk strachu.
- Mógłbyś załatwić przyczepę na dwa konie?
- Po co?
- Chcę wziąć ze sobą Tabuna. Jako taką maskotkę. I przy okazji trzeba go przyzwyczajać do tłumów - stwierdziłam głaszcząc szyję ogiera. Spojrzał na mnie swoim dumnym okiem.
- Jego? Na zawody?
- Tak. Bez niego nie jadę - odparłam twardo. Chłopak popatrzył na mnie jak na głupią, przewrócił oczami i z uśmiechem pokręcił głową.
- Niech będzie. Pojedzie.
- Dziękuję. A teraz idź do stajni, ja zaraz przyjdę - powiedziałam zbierając Tabuna do galopu. Przejechałam cztery kółka, po czym zsiadłam z jego grzbietu, rozsiodłałam go, pogłaskałam po chrapach i odeszłam do stajni, obiecując mu marchewkę. Odniosłam siodło i ogłowie, biorąc od razu drugi rząd dla Melodii. Klacz stała grzecznie w boksie i skubała siano. Przypomniałam sobie, że miałam podziękować Aśce za regularne czyszczenie klaczki. Osiodłałam ją, założyłam uzdę i wyprowadziłam na halę gdzie czekał już Tymon.
- Myślisz, że mogę z nią już skakać? - zapytałam niepewnie.
- Chyba tak, w końcu to była mała kontuzja. Ustawię małe przeszkody, jak coś pójdzie nie tak, to zaprowadzimy ją do stajni, a ty wystartujesz na Albatrosie - stwierdził, wzruszając ramionami.
- Na Albatrosie?
- Tak. On cię toleruje, jeździłaś już na nim i on ma pełen zapas energii, nie skakał od... nie wiem kiedy ostatnio na nim skakałem - zastanawiał się w ciszy, przestawiając drągi. Przeszkody rzeczywiście były bardzo małe. Najwyższa miała może z metr. Po dość długim stępo-kłusie wreszcie zagalopowałam. Klacz nie kulała, jak na razie wszystko było w porządku. Najechałam na pierwszą przeszkodę. Nic się nie działo. Cały czas jechała bez żadnych problemów. Co do ostatniej przeszkody, którą był siedemdziesięciocentymetrowy okser, nie było ani jednej zrzutki.
- To jest dla niej jak drągi - powiedziałam klepiąc ją po łopatce.
- No to co może podwyższę?
- Niedużo. Nie chcę, żeby cokolwiek się jej stało. Maksymalnie do metr dwadzieścia.
- Czyli poprzeczka zawodów. Już ustawiam.
Znów zagalopowałam. Wydawało się, że Melodia nigdy nie miała żadnej kontuzji.

**********************************************************************************************
 Hejoł! Zamierzam Was dzisiaj nie męczyć za bardzo, dlatego będą tylko dwa rozdziały :D Śmiem twierdzić, że nie jest to zbyt duża liczba, biorąc pod uwagę moją wczorajszą wenę xD Cztery rozdziały w jeden dzień... Geniusz :P No i jutro, ta ostatnia notka drugiego tomu... która będzie przewidywalna jak... szkło. Wybaczcie nie miałam porównania ;) No okey, ja się na razie żegnam i piszę dalej...^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz