wtorek, 30 kwietnia 2013

Problemy techniczne ;D

Cóż, niektóre z Was widziały fragment tego, co dzieje się na innym blogu ;) Ja sama mocno się zdziwiłam, kiedy weszłam na bloga a tutaj widzę "Od Naomi..." xD Otóż bawię się w stada, watahy itp. Tak dla jaj, z nudów ;P Od razu powiem, skoro piszę tą notkę, że kolejny, tym razem poprawny, rozdział ukaże się jutro wieczorem. Mam tym samym cudowną wiadomość - znalazłam stadninę! :D W sumie Was to niby nie dotyczy, ale dzięki temu, że od jutra wracam na koniki, będę miała taką wenę, że mi mózg wyparuje xD Jazdę mam o 10:30, potem urodziny dziadka, więc notka pojawi się około dwudziestej, do zobaczenia...^^

niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 15.

- Amy! Amy! - krzyczałam, biegnąc za nastolatką. Gdy byłam już blisko rzuciłam się jej na plecy i wyrwałam słuchawki z uszu.
- Co się stało? - spytała, zdziwiona nagłym atakiem z mojej strony.
- Nic. Po prostu cię wołam, bo idziemy z Aśką, Will'em i Tymkiem do kawiarni.
- Do kawiarni? Po co?
- Na kawę i ciastko. Idziesz z nami?
- No raczej! Tylko gdzie?
- Właściciel kliniki powiedział, że najlepsza jest trzy przystanki stąd, a za dwie minuty mamy autobus.
- No to biegnijmy! - zawołała i zawróciłyśmy w stronę bramy. Przez chwilę szłyśmy wolno, widząc już przed sobą przystanek, jednak zerwałyśmy się do biegu, kiedy minął nas autobus. Will i Tymek stanęli w drzwiach, a my wpadłyśmy do środka, śmiejąc się i dysząc ze zmęczenia. Pojazd ruszył, a my przewróciłyśmy się jak długie, co spowodowało jeszcze głośniejszy tak głupawki.
- Może krówkę? - zapytała Aśka, otwierając torebkę. Ta kwestia rozbawiła nas do granic możliwości. Przez śmiech zaczęłyśmy się dusić i nie mogłyśmy złapać oddechu, nadal siedząc na ziemi. Ani mi, ani Amy nie spieszyło się za bardzo, żeby wstać. Kilku ludzi siedzących z przodu, patrzyło na nas jak na jakieś idiotki niespełna rozumu, ale zbytnio nas to nie obchodziło. Śmiałyśmy się w głos i nie mogłyśmy przestać. Kanar stojący po środku nawet nie sprawdził naszych biletów. Widocznie bał się podejść do "tych roześmianych debili". Cała podróż minęła z bananami na twarzach, a kiedy wysiedliśmy, całą piątką zaczęliśmy się cieszyć z niczego. Deszcz padał - ja, Aśka i Amy kręciłyśmy się w kółko i rozchlapywałyśmy kałuże. Słońce wyszło zza chmur - chłopcy zdjęli kurtki i zaczęli się bawić w batmanów. Wyglądało to przekomicznie, kiedy pięć, na pozór pełnoletnich, osób zachowywało się tak, jakby chodzili do podstawówki. Trzy przedstawicielki płci żeńskiej chwyciły się pod ręce i zaczęły biec, imitując galop, przez środek ulicy. Z kolei dwójka "mężczyzn", choć lepsze określenie to chłopców, patrzyła, śmiejąc się w głos i próbowała nas dogonić. Nagle zdaliśmy sobie sprawę, że przecież już chwilę temu ominęliśmy kawiarnię "Cafe Pleasure". Zawróciliśmy więc naszym nieudolnym galopem i skierowaliśmy się z powrotem w dół ulicy. Po chwili staliśmy przed szklanymi drzwiami i czekaliśmy, aż głupawka częściowo osłabnie. Po dwudziestu minutach pod budynkiem, uznaliśmy jednak, że czekanie na nic się nie zda, więc pogalopowaliśmy przez płytki w kawiarni i zatrzymaliśmy się przy ladzie w równym rzędzie. Sprzedawczyni patrzyła na nas z ogromnym zdziwieniem, wskazując nam stolik przy ścianie. Usiedliśmy w wyznaczonym miejscu i zaczęliśmy wybierać bez przerwy wygłaszając symboliczne "och i ach", widząc ciasta, ciasteczka i inne desery, które aż prosiły się, żeby je zamówić, ale ich cena na to nie pozwalała. W końcu ja wzięłam krówkę i latte z syropem, Amy tą samą kawę i placka z owocami, Will, przez zakład, espresso nie słodzone i szarlotkę, Tymek również espresso  ale on skłonił się ku biszkopcie z nadzieniem karmelowym, a z kolei Aśka, która jak powszechnie wiadomo nie lubi ani kawy ani placków, zamówiła herbatę i babeczkę z orzechami w karmelu. Gdy przyszła kelnerka, zaczęliśmy się przekrzykiwać jedno przez drugie, kto co zamawia. Okazało się, że zapłaciliśmy tyle, że przysługiwały nam darmowe shake'i. Z chęcią przystanęliśmy na propozycję i znów zaczęliśmy się wydzierać, kto jaki smak bierze. Wykończona dwudziestoparolatka odeszła od stolika z kartką zapisaną po brzegi. Po tym jak zjedliśmy, wypiliśmy i zapłaciliśmy za wszystko, wyszliśmy na dwór z zimnymi napojami w rękach. Okazało się, że duża dawka cukru jednak nam nie służy, bo na środku drogi chwyciliśmy się za ręce i całą piątką zaczęliśmy tańczyć kankana, nucąc melodię i powoli przesuwając się w kierunku przystanku. Przechodni patrzyli na nas z politowaniem i szeptali coś do siebie, a my nieustannie wariowaliśmy, wymyślając coraz to nowsze i głupsze pomysły. Do klinicznego hotelu wróciliśmy trochę po dwudziestej. Wzięłam z pokojowej lodówki marchewkę i zeszłam na dół, aby dać ją Tabunowi. Ogier stał w kącie boksu z przymrużonymi oczami i ugiętą tylną nogą. Na dźwięk moich kroków podniósł łeb i podszedł do drzwi, cicho rżąc.
- Trzymaj - powiedziałam, wręczając mu smakołyk. - Już niedługo wrócimy do Polski... Cieszysz się? - jakby w odpowiedzi zarzucił głową w górę i w dół. Uśmiechnęłam się. - A ja w sumie sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć - stwierdziłam i oparłam się policzkiem o półściankę, oddzielającą boks Gniadego od Siwusa. Tabun trącił mnie pyskiem, a ja pogładziłam jego aksamitne chrapy, po czym odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem do pokoju.

***************************************************************************************************
Uwaga, uwaga! (fanfary) Drogi czytelniku, przeczytałeś właśnie najbardziej rąbnięty rozdział w całej mojej pisarskiej karierze! Gratuluję wytrwałości! Jak widać wena, którą dostałam lekko przysypiając na dzisiejszym kazaniu jest wielka! :D W napisaniu tego dziwnego czegoś pomogły mi także ostatnie uzależnienia: Keri on, keri on! :P oraz Tłenti tu! Uuuu! xD Wariuję słuchając. Od razu sobie zastrzegę prawa autorskie, ponieważ akcja z gonieniem autobusu, przewróceniem się, śmiechem, krówkami, i batmanami miała miejsce około dwóch miesięcy temu, podczas powrotu z koni. Specjalnie też zaznaczę, że napisałam, iż bohaterowie "zachowują się jak dzieci z podstawówki" nie bez powodu :D Kurde, WDŻ mi się przypomina xD Pani nam kazała napisać nurtujące nas pytania, i chyba wiadomo czego się spodziewała, a ja jako, że jestem nienormalną idiotką, napisałam na karteczkach następujące pytania: Dlaczego paliwo na stacjach Grosar jest droższe niż na wszystkich innych? oraz Gdzie można kupić kosmetyki marki Avon? xD To zdziwienie na twarzy pani... bezcenne niczym z reklamy MasterCard ;P No nic, ja kończę, do zobaczenia, pa pa, "cześć i czołem pytacie skąd się wziąłem, jestem wesoły Romek, mam na przedmieściu domek. W domku światło, wodę, gaz, więc powtarzam jeszcze raz - jestem wesoły Romek, mam na przedmieściu domek. W domku światło, wodę, gaz, więc powtarzam jeszcze raz..."~muzykalne...^^

sobota, 27 kwietnia 2013

Omamy wróciły T^T

W sumie to nie jestem pewna czy to omamy, czy rzeczywistość, aczkolwiek 6,000 to chyba bardzo dużo, prawda? No właśnie, mam ochotę uderzyć głową w stół, aby sprawdzić czy myślę racjonalnie, ale chyba blog na-pra-wdę dorobił się takiej ilości odsłon... Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak kolejny raz w tym miesiącu podziękować Wam z całego serca ;* Po raz enty zaznaczam, jesteście wspaniali, kochani, cudowni i lepszych, wierniejszych czytelników, nie mogłam sobie wymarzyć...^^

Gdyby tak jeszcze Nikki wróciła, to by było już całkiem zaiście ;(

Rozdział 14.

Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego, niebieskookiego bruneta. Prowadził za sobą potężnego siwka, który uderzając kopytami w podłogę tworzył echo. Chłopak był mniej więcej w moim wieku. Wprowadził konia do boksu, po czym się rozglądnął. Jego wzrok zatrzymał się na mnie, z kolei ja patrzyłam prosto na niego, zastanawiając się co zamierza zrobić. Na reakcję nie musiałam długo czekać. Uśmiechnął się i podszedł bliżej.
- Is it your horse?
- Tak... Yes - poprawiłam się, przypominając sobie, że to Anglia, a nie Polska.
- Are you from Poland?
- Yes - odparłam niepewnie.
- Jak miło! - ucieszył się nastolatek. - W końcu ktoś z kim można normalnie porozmawiać!
Stałam w miejscu z miną nierozumnej osoby. Dlaczego on mówi po polsku?! Po chwili jednak otrząsnęłam się z pierwszego szoku.
- Czy w Anglii rzeczywiście jest tak dużo Polaków?
- Najwięcej w Londynie, przyjeżdżają do pracy. Osobiście znam czternastu, z tobą piętnastu.
- Nie, nie ja tu nie mieszkam. Przyjechałam po niego - wskazałam na Tabuna. - Słyszałeś, że w Sauthampton rozbił się statek?
- No oczywiście! Germo jest właśnie stamtąd - zrozumiałam, że chodzi mu o siwego wałacha, którego dopiero co wprowadził do boksu, więc pokiwałam tylko głową.
- Pracujesz tu?
- Nie. Germo jest mój, więc po niego przyjechałem.
- Coś mu się stało?
- Spadł na niego kawałek deski. Chodź pokażę ci - powiedział i podeszliśmy do boksu siwusa. Koń od razu postawił uszy w naszą stronę i wystawił łeb nad drzwiami. Potężna głowa, wielkie chrapy, rybie oczy, a do tego ciężka budowa sprawiały wrażenie, że był to delikatny olbrzym.
- Lubi skakać - stwierdził nagle chłopak, opierając się o drzwi.
- Skakać?
- Oczywiście! Całkiem nieźle mu to wychodzi. Nasz rekord to metr pięćdziesiąt.
- No to rzeczywiście, w życiu nie spodziewałabym się spotkać takiego konia, kiedy skacze, ale uwierzę ci na  słowo. Tak właściwie, jak masz na imię? - zadałam nurtujące mnie pytanie.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Jestem Tymek - przedstawił się, a mi dosłownie szczęka opadła.
- Jak? - zapytałam, aby się upewnić.
- Tymek, Tymoteusz - odparł zastanawiając się zapewne o co mi chodzi.
- Weronika - powiedziałam, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. "To imię mnie prześladuje."

***
W południe weterynarz przyszedł sprawdzić co z Tabunem. Jeszcze raz opatrzył ranę, stwierdził, że wszystko dobrze i powiedział, że za max tydzień będzie mógł opuścić klinikę. Niestety ucieszyło to tylko mnie i Aśkę. Will i Tymek nie podzielali entuzjazmu, a Amy była wręcz zdruzgotana.
- I co? Wyjedziesz i znowu odwiedzisz nas za mniej więcej dwa lata? - pytała przy każdej okazji. Tłumaczyłam jej, że postaram się wpadać częściej, ale nie chciała mnie słuchać. Jedyna osoba, z którą można, z którą można było normalnie porozmawiać, była Aśka, a telefonicznie - Tymon. Pomimo podobnych imion, różnic między chłopakami było strasznie dużo.

******************************************************************************************************
Dobra mam zajeniezwykły pomysł, który zamierzam wykorzystać czym prędzej. Wiem, wiem, notka jest do dupy, nic nie wnosi, jest nudna, głupia, beznadziejna i tak mogę wymieniać jeszcze przez pół strony, ale mi się nie chce. Ostatnio nie mam siły pisać, ale czasem łapię się na tym, że myślę co będzie dalej z wyprzedzeniem o... trzy tomy w przód! O.O A przecież ma ich być pięć! Jezu muszę się ogarnąć albo będziecie zmuszeni czytać to gówno przez następny rok!... Mi tam by to pasowało, gdyby moja polszczyzna nie leciała nagle na łeb, na szyję, przez cholerne słońce, które skutecznie mnie rozprasza ;D Moi drodzy, mam dla Was nowinę xD Moim mężem jest, to znaczy był Slender. Wzięliśmy ślub, to znaczy rozwiedliśmy się wczoraj, na rzecz mojej drogiej przyjaciółki, która zagroziła, że się do mnie nie odezwie, jeśli nie wniosę o rozwód xD Matko jak nam się wczoraj nudziło! No nic, ja spadam, do zobaczenia, POLSZCZYZNO WRÓĆ !!!...^^

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 13.

Kiedy wstałam, odruchowo sięgnęłam na szafkę, aby wyłączyć budzik. Niezwykle zdziwił mnie fakt, że po chwili znalazłam się na ziemi, ponieważ ani budzika, ani szafki nie było. Gdy moja twarz dotknęła zimnej, twardej podłogi, od razu zerwałam się na równe nogi.
- Boże? Gdzie oni mnie wywieźli? - zapytałam szeptem samej siebie. Rozejrzałam się po pokoju jeszcze raz. Zastanowił mnie jeszcze fakt, że miałam na sobie ciuchy ze wczoraj. Jeszcze raz dokładnie obejrzałam pomieszczenie. Błękitno żółte ściany, cztery łóżka ustawione w szeregu, dwie szafy, drzwi najprawdopodobniej prowadzące do łazienki i drugie, wychodzące na korytarz. Oprócz tego znajdowały się tam cztery okna, dzięki czemu w pokoju było bardzo jasno, pomimo pochmurnej pogody, oraz kilkanaście obrazów i dzban z kwiatami, który stał na jedynym stoliku w kącie. Spojrzałam na siebie. Ręce i nogi zdobiły lekkie zadrapania i rozcięcia.
- Co ja robiłam? - przestraszyłam się. Położyłam się z powrotem na łóżku i sięgnęłam po komórkę. Odruchowo wybrałam numer do Tymona. Po kilku sygnałach w końcu odebrał.
- Wera?
- Tymon? Wiesz może gdzie ja jestem?
- Jak to gdzie? No chyba w Anglii, prawda? - zapytał zaspanym głosem.
- W Anglii? Ale po co?
- Wera, czy ty masz jakąś amnezję? Pojechałaś szukać Tabuna.
- Tabuna? - zdziwiłam się, ale na to słowo wszystko sobie przypomniałam. - Aaa! Już wiem! Sorry, że ci zawracałam głowę. Dziwnie jest obudzić gdzie indziej niż zwykle i nic sobie nie przypominać.
- Na pewno wszystko w porządku? - spytał podejrzliwie.
- Tak, okey. Tabun jest na dole w stajni, Aśka, Amy i Will pewnie jedzą śniadanie, a ja siedzę w nieznanym pokoju. Wszystko w jak najlepszym porządku, a nawet lepiej.
- To się cieszę. A teraz pozwól, że będę dalej spał, bo przypominam, że u Ciebie jest dziewiąta, a u mnie dopiero trzecia.
- Eee... Tymon, wiesz, że ja nie jestem w Ameryce?
- Wiem, a co?
- To między Polską, a Ameryką jest sześć godzin różnicy. Przypominam ci także, że do pracy przyjeżdżacie o szóstej trzydzieści i nie żebym cię pospieszała czy coś, aczkolwiek spóźniłeś się trzy godziny - powiedziałam tłumiąc śmiech.
- O kurde! Nie mogłaś wcześniej?! Rzeczywiście świeci słońce, czemu o trzeciej miałoby świecić słońce?! Zegarek się zepsuł! Świetnie, Jacek mnie zabije, kowal przyjeżdża, a ja się spóźniam.
- Nie jestem pewna czy trzy godziny można jeszcze zaliczyć do spóźnienia.
- Racja, no nic idę, część.
- Pa! - pożegnałam się zanim jeszcze zdążył się rozłączyć. Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej wiedziałam gdzie jestem. Od razu wyciągnęłam z plecaka jakieś ciuchy i poszłam do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Potem natychmiast zbiegłam na dół, chcąc zobaczyć co z Tabunem. Szyja owinięta była bandażem, a on zawzięcie skubał siano i zdawał się zupełnie zapomnieć o fakcie, że do niedawna cały był we krwi. Ktoś zdążył go już wyszczotkować, a jego kopyta lśniły od smaru. Pogłaskałam go po czole, kiedy podszedł do drzwi, nadal żując zeschniętą trawę. Uśmiechnęłam się, widząc, że czuje się lepiej. Do oczu wrócił dawny dziki błysk i widać było temperament, który również dawał się we znaki. Po chwili na korytarzu usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam...

******************************************************************************************************
Hue hue hue już drugi raz kończę takim beznadziejnym, tajemniczym akcentem, który znów zakończy się kijowo :P Cóż, jak widać relacje Wera - Tymon poprawiają się w zaskakującym tempie. Oby tak dalej xD I wypijemy za Tabuna... Na zdrowie! Jezu, za dużo czasu przed komputerem, zdecydowanie za dużo czasu. Już z koleżankami nam się tematy skończyły i same nie wiedziałyśmy o czym gadamy :D Najlepsza informatyka i śpiewanie pieśni kościelnych xD Ha ha, geniusz, "proszę pana do kiedy trzeba zanieść papiery do gimnazjum?... Do piątku." i ta mina typu "O kuźwa! Pan sobie żartuje!" ;D Jak widać już za bardzo mi odwala więc kończę miłym akcentem jestem niańką, a kisiel jest w cholerę łatwopalny!...^^

PS Zapomniałam, że obiecałam Wam kiedyś pokazać moje bazgroły otóż proszę: Tęczowy pegazo-jednorożec wykonany przeze mnie i moją koleżankę na historii :D Ucięło mu kolorowe kopyta i tęczową kupę T.T

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 12.

Na początek przepraszam, że notki są rzadkie, ale po prostu nie chce mi się patrzeć w monitor przez kochane uczulenie, powodujące pękanie naczyniek krwionośnych w oku. Poza tym jakoś się tak zebrać nie mogę :P O właśnie! Pozdrowienia dla braciszka i kuzyneczki, którzy pewnie siedzą na komputerze u dziadka i czytają moje wypociny -,- Dobrze, że zostałam poinformowana o moich kompleksach, których nie mam.

****************************************************************************************************

Pick-up z przyczepą podjechał pod leśniczówkę dopiero nad ranem. Po dokładnych oględzinach konia, lekarz stwierdził, że wdało się zakażenie, które, ku mojej uldze, da się łatwo wyleczyć. Tabuna załadowali do koniowozu, a my razem z kierowcą, weterynarzem i jego asystentką wcisnęliśmy się do kabiny. Nie było zbyt wygodnie cisnąć się w siódemkę na trzyosobowym fotelu, ale czego się nie robi dla konia? Wytrzymaliśmy jakoś dystans New Forest - Downtown of Southampton i z ulgą wysiedliśmy na klinicznym parkingu. Amy bez przerwy dyskutowała z weterynarzem, Aśka rozmawiała z Will'em i w końcu każdy interesował się czym innym, przez co tylko ja zostałam przy Tabunie. Głaskałam go po czole, czekając na jakąś informację lub instrukcję ze strony personelu.
- Wprowadź go do boksu trzeciego - powiedziała Amy, kończąc rozmowę z tęgim mężczyzną.
- Jasne - odparłam, chwyciłam ogiera za grzywę i ruszyłam we wskazanym kierunku. Rozglądając się między rzędami ponumerowanych stanowisk, znalazłam w końcu wyznaczony boks. Otworzyłam zasuwę i wpuściłam konia do środka. Od razu skierował się do siatki z sianem, która zwisała z małego haka. Odetchnęłam, opierając się o drzwi. Byłam nadzwyczaj zmęczona. Zresztą, kto by nie był po kilku godzinach w lesie, idąc bezustannie. Zamknęłam oczy i otworzyłam je dopiero, wtedy gdy ktoś chwycił mnie za ramię. Poderwałam się automatycznie i obróciłam w miejscu. Stała nade mną Aśka i głową dała znak, żebym poszła za nią. Posłusznie wykonałam nieme polecenie, nie mając nawet siły protestować. Obejrzałam się jeszcze, patrząc na Tabuna. Widok krwawiącego śladu wrytej w szyję liny, będzie mi towarzyszył do końca życia. Po kilku minutach znalazłyśmy się w pokoju na drugim piętrze budynku. Jak się okazało nowoczesne kliniki weterynaryjne posiadają motel dla zaniepokojonych właścicieli. Co prawda byłam wyczerpana, ale nie wiedzieć czemu nie mogłam spać. Coś mnie męczyło. Zdawało mi się, że o czymś zapomniałam i... Wiem! Miałam zadzwonić do Tymona. Wzięłam komórkę, wyszłam na korytarz i wybrałam numer.
- Halo? - odezwał się zaspany głos po drugiej stronie.
- Sorry, że cię obudziłam, ale miałam zadzwonić jak się znajdę.
- Wera?! Co z tobą?! - ożywił się nagle.
- Dobrze. Jestem w klinice. Znalazłam Tabuna. Wpadł w pułapkę, ma ranę od sznura i wdało się zakażenie. Weterynarz mówi, że raczej szybko da się go wyleczyć. - powiedziałam, opierając się o ścianę.
- No to nie pozostaje mi nic tylko życzyć szczęścia.
- Nic. Idę spać. Jestem wykończona.
- Rozumiem, trzymaj się.
- Cześć - odparłam, po czym się rozłączyłam. Wróciłam do pokoju, położyłam się pod kołdrą i w panującej wszędzie ciszy, słuchałam jak o dach uderzają pierwsze krople deszczu. Po jakimś czasie nasłuchiwania i nieustającej monotonii, usnęłam.

***************************************************************************************************
Dzisiaj krótko, bo wyszłam z wprawy. Ogólnie, nie chce mi się pisać wiedząc, że mam kompleksy -,- Nie no, pewnie następne notki będą dłuższe. Okey. Już się cieszyłam, że znowu jesteście, a tutaj co? Jajco. Na pierwszy komentarz czekałam dosyć długo, drugi pojawił się dwa dni po notce, trzeci był mój, a czwarty i piąty od nowych osób, które mam nadzieję, że zagoszczą na stałe :) Jak widzę Anek i Spirit zostali, a reszta chyba ma mnie w du...żym poważaniu. No włąśnie, do Spirit, wybacz, że nie komentuję Twojego bloga, ale naprawdę nie mam siły. No nic, to by było chyba na tyle. I na koniec ja Was błagam, moi kochani czytelnicy tacy jak Nikki, Szałwia, Sydney czy też Bezimienna, wróćcie! Proooszę! No i to wszystko. Do zobaczenia...^^

PS O właśnie, zapomniałam! Oko jak już wspomniałam ma popękane naczyńka i krwawi odśrodkowo xD Z czerwoną gałką oczną wyglądam jak jakiś ćpun, ale spoko, nie narzekam ;D

środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 11.

- Jak to znalazłaś?! Gdzie jesteś?!
- Nie wiem. Gdzieś w środku lasu... niedawno mijałam leśniczówkę - odparłam zdenerwowana.
- Leśniczówkę? Taką z szałasem?
- Tak, ale nawet nie wchodziłam do środka.
- Znasz drogę?
- Do leśniczówki? Mniej więcej.
- W takim razie przychodź, bo my tu od zmysłów odchodzimy.
- Nie rozumiesz?! Potrzebuję pomocy! - krzyknęłam, a zdziwiony Tabun odskoczył na bok.
- No to postaraj się jakoś dojść, a potem coś wymyślimy.
- Jasne, zaraz będę - powiedziałam i rozłączyłam się. Chwyciłam ogiera za pasmo grzywy, tak aby nie urazić rany. Cmokając starałam się nakłonić go do ruchu. Po chwili szedł tuż obok mnie. Był zaskakująco spokojny, wręcz nie poznawałam w nim mojego dawnego konia. Powoli szliśmy przez las. To bardziej on prowadził mnie, a nie ja jego. Zachowywał się tak, jakby dokładnie wyczuwał gdzie chcę nas doprowadzić i jak tam dojść. Przystałam na chwilę, widząc polanę oraz kilka dróg do wyboru. Westchnęłam i oparłam się na jego grzbiecie. Zbyt długo jednak nie postałam, bo już po chwili ogier postanowił, że skręcimy w lewo. Nawet jeżeli znów byśmy zabłądzili, to i tak już było mi wszystko jedno. Niech się dzieje co chce. Trzy osoby wiedzą, że jestem gdzieś w okolicach leśniczówki, a jeżeli nie dotrę tam w przeciągu najbliższej godziny, to kochani przyjaciele od razu zadzwonią po wojsko z czołgami, żeby mnie znaleźli. Jednak Tabun szedł dalej i najwyraźniej nie zamierzał się zatrzymywać. Po jakimś czasie postawił uszy do przodu, przyspieszając do kłusa. Byłam tak zmęczona, że ledwo za nim nadążałam. Martwiłam się czy czegoś dodatkowo sobie nie zrobi, ale najwyraźniej miał gdzieś swoje "małe zadrapanie". W duchu modliłam się, żeby tylko się o coś nie potknął i nie upadł. Tylko tężca mi do szczęścia brakuje. Dostałam niezłej zadyszki, ale po chwili zobaczyłam przebijające się między drzewami światło.
- Nareszcie - westchnęłam i jeszcze bardziej przyśpieszyłam krok. Tabun pobiegł za mną. Zatrzymaliśmy się dopiero pod drzwiami. Zapukałam do środka, jednak wbrew moim oczekiwaniom z leśniczówki nie wypadły nagle trzy przerażone osoby. Wręcz przeciwnie, odpowiedziała mi cisza. Ponowiłam próbę raz, drugi, trzeci i nic. Spojrzałam na ogiera. Widocznie nikt nie zamierzał nam otworzyć. Usiadłam na ziemi i pogłaskałam go po nodze. Zgiął szyję, schylając łeb i trącając mnie chrapami.
- Nie boli cię to? - zapytałam cicho. Na odpowiedź jednak nie zamierzałam czekać, a bezgraniczna cisza została przerwana wołaniem. Odwróciłam się, patrząc na szałas. Po chwili wyskoczyła z niego trójka osób, podbiegając do mnie.
- Boże! Wera! Jesteście!
- No jesteśmy, ale czy ktoś zna numer do weterynarza?
- Ja - odparła Amy, wyciągając komórkę. - Czekajcie to zadzwonię... O kuźwa! Co mu się stało?! - krzyknęła, widząc ranę Tabuna.
- Wpadł w pułapkę. No dzwoń wreszcie!
Dziewczyna wybrała numer i po kilku sygnałach usłyszeliśmy fragment rozmowy:
- Hi, we've got a wounded horse, he fell into a trap... Yes, of course we can... Excuse me... Mamy wodę utlenioną, bandaże i spirytus?
- Tak.
- Yes, we have... We're in a forester in the New Forest, Southampton. Can you come here?... Alright. Thank you. Goodnight. Mogą przyjechać z przyczepą. Powiedział, żeby spróbować odkazić ranę spirytusem albo wodą utlenioną.
- Spirytus jest mocniejszy. Woda utleniona da gorszy efekt. Macie ten bandaż?
- Nawet dwa.
- To dawaj - powiedziałam, zabierając się za odkażanie.

********************************************************************************************************
Dupa. Nie miałam pomysłu :P Hue hue hue maj inglisz isynt soł gud xD Maud! Naleśniczku, Solo moja jak miło Cię widzieć! ;* Nikki gdzie jesteś? ;( Jestę czystym złę }:D Opowiedziałam ośmiolatce o Slenderze i teraz jej mama do mnie z pretensjami przychodzi, że jej córeczka nie śpi i się w nocy poci, bo się boi jakiegoś Slendera xD Sydney, nie mogę jeździć tam gdzie jeździłam, ponieważ:
- Razem z Shavią były cztery konie.
- Jest oprócz mnie dziewięciu jeźdźców.
- Wychodzi po trzech na jednego konia.
- A na Shavii jeździłam tylko ja, bo załatwiłam sobie dzierżawę.
No i to chyba tyle. Do zobaczenia...^^

PS Bierzcie się do roboty, bo prócz bloga Nikki nie mam już czego czytać :(

czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 10.

Chodziliśmy po okolicznych lasach w poszukiwaniu Tabuna. Niestety, ale cały teren, gdzie mógł znajdować się ogier, był na tyle duży, że oszacowaliśmy znalezienie go na około miesiąc. Dodatkowo towarzyszyły mi obawy co będzie jeżeli znowu zdziczał, jeśli znów nie będzie akceptował ludzi? Zdecydowałam, że nie będę sobie na razie zawracać tym głowy. Najwyżej znowu przeprowadzę join-up... ale co będzie, gdy nie przyniesie skutku? Nie ważne. Musiałam skupić się na czym innym. Miałam przed sobą ścieżkę i cztery kilometry lasu do przeczesania. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do przodu. Moim oczom ukazała się cała gęstwina drzew, krzewów i innych runicznych roślin. Gdyby nie to, że na nogach miałam kalosze, grube spodnie i kurtkę, już na wstępie byłabym pocięta przez bluszcz i temu podobne. Odgarnęłam włosy z czoła, przedzierając się w dalszym ciągu dalej i stawiając coraz większe kroki. Jak miło, iż ścieżka skończyła się po czterech metrach. Uznałam, że albo to albo nie zobaczę Tabuna. Wybrałam oczywiście pierwszą opcję. Pomimo wszystko, każda część ciała zaczynała mnie boleć już po przejściu niecałego kilometra. Jedyne co mnie napędzało, to myśl o Tabunie. Wszystkie obawy znikną dopiero wtedy, kiedy okaże się co z nim się stało. Po jakimś czasie już nawet nie myślałam o ogierze. Teraz, nie wiedzieć czemu, myśli skupiły się na Tymonie. Nagle zaciekawiło mnie co u niego, jak tam konie, co się dzieje w stajni... wszystko. Zamknęłam oczy, przypominając sobie kilka scenek z czasów kiedy jeszcze byliśmy razem. Na samą myśl się uśmiechnęłam. Po chwili jednak otrząsnęłam się i wróciłam do priorytetów. Nagle zdałam sobie też sprawę z tego, że nie wiedzieć kiedy zatrzymałam się i stałam jak ten ostatni kołek, po kolana w paprotkach. Ogarnąwszy myśli, ruszyłam dalej. Zdawało mi się, że już dawno przeszłam cały wyznaczony dystans, ale pomimo tego brnęłam dalej. Cały czas miałam nadzieję, że w jakiś niewyjaśniony sposób zaraz znajdę Tabuna.
***
Po kolejnych godzinach, nogi odmawiały mi posłuszeństwa podobnie jak wzrok. Nie dość, że drzewa tworzyły gęstą barierę, nie przepuszczającą światła, to dodatkowo nadchodził wieczór. W pewnym momencie w kieszeni zaczęła dzwonić komórka, skutecznie przyprawiając mnie o niewielki zawał. Wypuściłam latarkę z rąk i tym samym tracąc jedyne źródło światła. Przed oczami stanęła mi gra Slenderman. Podniosłam ją szybko, z powrotem włączając, po czym odebrałam telefon.
- Halo? - zapytałam, nie sprawdzając nawet z kim rozmawiam.
- Wera?
- Tymon? - niemal krzyknęłam ze zdziwienia.
- Jak miło, że odebrałaś.
- Może i bym odrzuciła, ale ze strachu nawet nie spojrzałam na ekran.
- Co? A czego się aż tak bardzo boisz?
- Slendera. Ogólnie jestem w lesie, mam latarkę, czuję się jak ta babka, którą po jakimś czasie niemal zawsze Slendek złapie i szukam Tabuna - stwierdziłam, znów na chwilę przystając.
- A znasz drogę powrotną? Już Aśka do mnie z sześć razy dzwoniła, bo nie odbierałaś.
- Zasięgu nie ma w tym cholernym lesie! A do tego wszędzie są te szmatławe paprotki!
- Co ci paprotki przeszkadzają?
- Wszystko mi przeszkadza! Tu jest beznadziejnie, błądzę od czterech godzin po jakimś zasranym lesie, a Tabuna nigdzie nie ma! - krzyknęłam znów stając. Byłam bliska płaczu, a dodatkowo Tymon uświadomił mi, że nie mam pojęcia którędy wrócić.
- Spokojnie. Tabun się znajdzie, ale co z tobą?
- No jak to co?! Przecież mówię, że nie wiem gdzie jestem, ścieżki brak, a jedynym źródłem światła jest mała latarka!
- Wera... dziewczyny uspokójcie się! - rozkazał, przerywając zdanie.
- Do kogo ty mówisz?
- Do kochanych Archi'ego i Leo, którzy siedzą obok i drą się, żebym im dał z tobą porozmawiać.
- To daj. Chętnie z nimi porozmawiam.
- Dobra, no to cześć, jak już znajdziesz drogę, to zadzwoń.
- Jasne, pa - pożegnałam się, po czym nastała chwilowa cisza. Nie minęło dziesięć sekund kiedy usłyszałam dwa głosy, przekrzykujące się jeden przez drugi.
- Wera! Halo Wera jesteś?
- Jestem! Dziewczyny, spokój!
- Sorry - odpowiedziały dwa głosy.
- Co tam w stajni?
- Dobrze... A Archi nauczyła się już skakać!
- Już? No to gratuluję, a na kim jeździ Gośka?
- Eee... To jest na Eklerze.
- Jakim Eklerze?!
- Kupiła sobie nowego konika. Za to Black'a już nie ma. Pojechał do stadniny ujeżdżeniowej, gdzie wykupili go za niecałe dwa tysiące - odparła któraś z nich.
- Dwa tysiące?! Trzeba być idiotą, żeby sprzedać za tyle takiego konia! - krzyknęłam. Przez chwilę panowało milczenie, przerywane śmiechem, a po jakimś czasie usłyszałam kroki i krótkie "dzięki".
- Nie ma za co Gosiu. I jak ci idzie na Eklerku?
- Świetnie. Jest twardy na pysku, ale wyczulony na łydkę. Ideał.
- To się cieszę, a teraz wybaczcie, ale muszę kończyć. Tymon zapłaci fortunę za tą rozmowę. Cześć.
- Pa! - odparło kilka osób chórem. Rozłączyłam się i znów ruszyłam do przodu. Nagle, zobaczyłam przed sobą słabo oświetloną leśniczówkę oraz harcerski szałas. Przeszłam obok, myśląc, że jeżeli niczego nie znajdę to spędzę noc w szałasie, bo do leśniczówki wchodzić nie będę. Spojrzałam na niebo, które okazało się już niemal całkiem ciemne. Usiadłam na trawie, chowając twarz w dłoniach. Siedziałam tak przez chwilę, aż nagle z przemyśleń wyrwało mnie rżenie. Można by było uznać, że zwariowałam, aczkolwiek byłam niemal pewna, że to Tabun. Rozglądnęłam się niespokojnie, a do moich uszu dotarł kolejny przerażony dźwięk. Obróciłam się w miejscu i pobiegłam w kierunku, z którego dobiegał odgłos. Szczerze powiedziawszy nie byłam najlepsza w biegach na długi dystans, biegłam szybciej niż kiedykolwiek, ale dla konia wszystko, nawet gdybym miała wypluć płuca ze zmęczenia. Zwierzę coraz częściej rżało, lecz niestety leśne echo nie ułatwiało mi zadania. W końcu zaczęłam obracać się w kółko, poszukując konia. Nigdzie go nie było. Opadłam na trawę, a po twarzy powoli zaczęły płynąć łzy.
- Tabun, gdzie jesteś? - zapytałam samej siebie. Położyłam się na środku polany i patrzyłam na niebo, myśląc jaka jestem głupia. Najpierw zerwałam z Tymonem, potem zgubiłam konia, a teraz szukam czegoś co zapewne wyimaginował sobie mój zidiociały umysł. Po jakimś czasie znów rozproszyło mnie rżenie, ale tym razem dobiegało z jednej ze ścieżek i wydawało się całkiem wyraźne. Jeszcze raz wstałam i poszłam dróżką między drzewami. Nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że znalazłam jakąś trasę, interesowało mnie tylko to, jakie zwierzę tak uparcie starało się zwrócić na siebie uwagę. Po chwili truchtu pomieszanego z szybkim marszem, wreszcie zobaczyłam konia. Stał na środku pastwiska, obok drzewa. Nie ruszał się z miejsca. Gwizdnęłam przeciągle, a koń podniósł głowę i zarżał gardłowo. Przeskoczyłam szybko przez ogrodzenie i podbiegłam bliżej.
- Tabun! - krzyknęłam, widząc ogiera. Jak się okazało był przywiązany do wysokiej brzozy. Najwyraźniej złapał się w pułapkę. Gruby sznur prowadził w górę drzewa i obwiązany był wokół kawałka drewna, który z kolei wciśnięty był między gałęzie i skutecznie uniemożliwiał ruch. Przeniosłam światło na szyję Tabuna. Stał spokojnie, ale widząc jego podgardle aż zakryłam usta. Rana prowadziła naokoło szyi i wyraźne było zakażenie. Pogłaskałam go po grzbiecie, szepcząc uspokajająco. Wyciągnęłam z kieszeni scyzoryk i delikatnie przecięłam linę, patrząc czy drewno nie spada z góry. Przecięłam ostatnie włókno i pchając Tabuna od strony zadu, przesunęłam się dalej, pozwalając, aby głupi obciążnik spadł z góry. Gdy wszystko było już opanowane, znów skupiłam swoją uwagę na ogierze. Nawet gdybym miała przy sobie apteczkę wypchaną lekami, proszkami, maściami, bandażami i innymi suplementami, to nie udałoby mi się poprawnie opatrzyć rany. Wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Aśki.
- Halo? Wera! Co się z tobą dzieje, czemu nie odbierasz?!
- Znalazłam Tabuna, potrzebuję pomocy.

*****************************************************************************************************************
Jako rekompensatę, chwilowej nieobecności, połączyłam w jedno trzy rozdziały :D Sydney, strzeż się! Niedługo Cię dogonię pod względem długości! ;D Valeria... Przepraszam... Nikki! Jakoś jest mi się trudno przestawić xD Czemu zmieniłaś login? :P Heh, wspaniale, po prostu doskonale, koni nie widziałam od początku marca -,-* Jak już mówiłam u... Nikki w komentarzu skończyłam z dzierżawą, a klacz została sprzedana przez właściciela stajni. Teraz jeździ na niej niejaka Klaudia gdzieś na Śląsku :/ Świetnie jest wiedzieć, że wytrenowało się tak wspaniałego konia, że aż go sprzedali komuś innemu, kto zawsze może spieprzyć cała wcześniejszą pracę :'( Teraz nie jeżdżę nigdzie i szukam stadniny. Wracając jednak do opowiadania. Cieszcie się, bo Tabun (jeszcze) żyje :D Zastanowię się co z nim zrobić i dam Wam znać ;) Cóż, teraz muszę ogarnąć rolę, bo mam grać królewnę Śnieżkę w przedstawieniu xD No nic, do zobaczenia...^^

PS Hue hue hue moja obsesja na Sledusia powraca! xD

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Aghtfaweljo? O.O

What? Ja znowu mam omamy czy rzeczywiście wzrok nie myli i ja tu widzę ponad 5,000 odsłon? Zwariuję w pozytywnym tego słowa znaczeniu ;D Dziękuję! Jesteście wspaniali! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że mam tak wspaniałych czytelników ;*

niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział 9.

Cała droga do Southampton minęła pod znakiem rozmów. Wspominałyśmy dawne czasy, opowiadałyśmy o teraźniejszości, narzekałyśmy na deszcz i zastanawiałyśmy się dlaczego w całym pociągu śmierdzi chińszczyzną. Wysiadłyśmy na naszym peronie, po czym zaczęło się pytanie przechodniów o przystanek autobusowy. Jakoś trzeba się dostać do portu, prawda? Jak się okazało w Anglii komunikacja miejska jest rzadkością, a najbliższy autobus odjeżdżał z przystanku trzy ulice dalej, za... godzinę. Miałyśmy sporo czasu, więc znalazłyśmy jakąś kawiarenkę, zamówiłyśmy po kawałku ciasta i kawę. To znaczy ja i Amy, bo Aśka uznała, że nie lubi kawy ani placków, więc wzięła babeczkę i herbatę. Dziewczyny cały czas gawędziły o tym jak życie w Anglii różni się od tego w Polsce i gdzie mieszka się lepiej. Podczas przysłuchiwania się tej całej dyskusji, w kieszeni zaczął wibrować telefon. Wyciągnęłam go, aby przeczytać wiadomość. Początkowo myślałam, że to kolejny SMS systemowy typu "W T-Mobile masz dwa razy więcej SMS'ów niż gdziekolwiek indziej!", jednak moje przeczucia nie były trafne. Na mojej twarzy pojawiło się początkowo zdziwienie, a później coś w rodzaju hamowanej ochoty rzucenia komórką o ścianę. Pomimo wszystkich wątpliwości oraz ogólnej niechęci, zebrałam myśli i zastanawiając się czy odpisać czy nie, przeczytałam wiadomość... od Tymona.

"I jak tam w Anglii? Znaleźliście Tabuna? Przekaż proszę Aśce, że Jacek pozdrawia, ale zgubił komórkę. Andrzej kazał powiedzieć, żebyś na siebie uważała."

Tego się nie spodziewałam. Od razu zabrałam się za pisanie.

"Jeszcze nawet nie dotarłyśmy na miejsce, będziemy w porcie za mniej więcej pół godziny. Przekażę, powiedz wujkowi, że nie ma się o co martwić i od kiedy wy jesteście na 'ty'?"

Przeczytałam tekst kilka razy zastanawiając się czy na pewno to wysłać. Stwierdziłam jednak, że jeżeli mam odpowiadać to tylko w sposób kulturalny. Wzięłam głęboki wdech, próbując się uspokoić, po czym nacisnęłam przycisk "wyślij".
- Masz pozdrowienia od Jacka - skierowałam słowa do Aśki.
- Do ciebie napisał, a do mnie się mu nie chciało?
- Nie. Do mnie napisał Tymon, bo Jacek zgubił komórkę - powiedziałam. Dziewczyna uniosła brew.
- Tymon? No proszę stara miłość nie rdzewieje.
- Jaka znowu stara?
- Głupia jesteś.
- Spadaj. Nie moja wina.
- O czym mówicie? - zapytała zdezorientowana Amy.
- O tym, że ta idiotka ciągle kocha Tymona - odparła z przekąsem. Przewróciłam oczami i  tylko pokiwałam głową. Nastolatka zaśmiała się. - Widzisz? Nasza Wera i Tymek to po prostu para nierozłączna - zażartowała. Już miałam coś powiedzieć, ale rozproszył mnie dźwięk przychodzącego SMS'a. Na twarzy Aśki pojawił się lisi uśmiech. Spojrzałam na nią spode łba, po czym przeczytałam wiadomość.

"Od kiedy? Mniej więcej odkąd zacząłem pracę w stadninie. Dobrze wiedzieć, że jednak nie masz na mnie aż tak wielkiego focha za nic, że zwracasz się do mnie kulturalnie. Życzę powodzenia. Wiesz przecież jak kocham tego konia :)"

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Aśka machnęła mi ręką przed twarzą. Podniosłam wzrok, patrząc na nią tak, jakbym dopiero co została wyrwana z głębokiego snu.
- Wera, dobijasz mnie.
- Nie ciebie jedną, będziesz musiała z tym żyć - odparłam i znów zabrałam się za pisanie.

"Tak oczywiście, po prostu Twój stajenny ulubieniec. Obiecuję, że dostarczę go w całości. Może nawet okaże się, że znowu przestał Cię lubić i po raz drugi dostaniesz z kopyta ;)"

Dopiero po wysłaniu zorientowałam się, że stoi za mną Aśka i uparcie przygląda się temu co robię.
- Co, już nawet emoty stawiasz na końcu? Wera, proszę cię!
- To nie proś. Za dwadzieścia minut mamy autobus. Nie wiem jak wy, ja już powoli kieruję się na przystanek.
- Po co tak wcześnie?
- Bo pamiętam angielskie korki - uśmiechnęłam się i zarzucając kaptur na głowę, wyszłam wprost na marcową ulewę.

***
Po dotarciu na miejsce zobaczyłyśmy grupkę marynarzy, siedzących przy ognisku. Najwyraźniej na coś czekali. Amy przez chwilę się rozglądała, a potem podeszła do pierwszego z brzegu mężczyzny. Po chwili podszedł do niej jakiś chłopak mniej więcej w naszym wieku. Nastolatka odwróciła się automatycznie, po czym rzuciła się na niego w uścisku. Rozmawiała z nim, mając na twarzy wielki uśmiech, ale co dziwne, ze słyszanych strzępków rozmowy, zrozumiałam, że dyskutowali po polsku. W pewnym momencie dziewczyna odwróciła się, a potem, ciągnąc chłopaka za rękę, podeszła do mnie.
- Pozwolisz, że przedstawię - zwróciła się grzecznie do mnie. - Poznaj Will'a.
Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na nią. Uśmiechnęłam się i podałam rękę "właśnie poznanemu" młodzieńcowi.
- Z jazdy konnej przerzuciłeś się na żeglarstwo? - zapytałam uprzejmie.
- Nie, to sytuacja wyjątkowa. Widzę, że Amy zdążyła dużo o mnie opowiedzieć, skoro wiesz, że kiedyś jeździłem.
- Oj tak. Opowiadała bardzo dużo. Nawet wiem w jakim towarzystwie jeździłeś.
- Doprawdy?
- O tak! Czekaj... Mówiła coś o jakiejś Weronice... tak? - w odpowiedzi dziewczyna pokiwała głową.
- No tak. Ja, Amy i Weronika. Ale o co chodzi? W ogóle kim ty jesteś?
- Ja? Tak się zastanawiałam kiedy mnie poznasz, ale straciłam już nadzieję, że pamiętasz tą Weronikę, która towarzyszyła tobie i Amy na każdej jeździe - odparłam z udawanym bólem w głosie. Spojrzałam na nastolatkę i śmiejąc się w tej samej chwili opadłyśmy na piasek. Will patrzył to na nią to na mnie.
- Ale co Wera ma wspólnego z tobą? - zapytał.
- Tak ogłupiałeś z wiekiem, czy tylko udajesz?
- Raczej nie udaję, aczkolwiek nie wiem jak możesz mnie oceniać skoro mnie nie znasz.
- No to pozwól, że w końcu powiem ci jak mam na imię - powiedziałam wstając i podając mu jeszcze raz rękę. - Weronika.
Chłopak patrzył na mnie jak na nienormalną i dopiero po chwili do niego dotarło co powiedziałam.
- Masz rację, chyba zgłupiałem z wiekiem - stwierdził i znów usiedliśmy na piasku. Po kilku minutach podeszła do nas Aśka. Will popatrzył się na nią z zaciekawieniem.
- Ciebie też mam pamiętać? - zapytał.
- Nie, mnie nie znasz.
- A zamierzasz powiedzieć kim jesteś?
- Aśka - przedstawiła się, siadając na ziemi. - Dużo jeszcze osób mam poznać? - spytała.
- Nie. To chyba ostatnia - powiedziałam.
- Ty to lepiej sprawdź ile SMS'ów ci przyszło.
- A co zazdrosna? - zażartowałam, po czym zwróciłam się do Will'a - Dobra, przechodząc do konkretów, co z transportem koni?
- Mówisz o tym niedoszłym transporcie koni, którego skutki właśnie widać? - zapytał, wskazując na rozbity statek za sobą.
- Tak dokładnie o tym.
- W sumie sześć koni nie żyje, osiem jest w stajni, a jeden uciekł.
- Chodzi o mustanga.
- Mustangi mieliśmy dwa. Jeden płynął na szkolenie, jeden ze szkolenia. Ten pierwszy padł.
- A co z drugim?
- No, ten właśnie uciekł. A o co chodzi?
- O to, że teraz muszę szukać konia - odparłam z ulgą. Przynajmniej wiedziałam, że żyje.

*****************************************************************************************************************
Witajcie z powrotem, o ile w ogóle jeszcze jesteście. Nie ma to jak widzieć pod jedną notką 7 komentarzy, a pod kolejną 1 -,- Co się z Wami dzieje?! Nie mówię już teraz o komentarzach, jakoś to przeżyję, ale no nie mam co czytać! Regularnie notki widuję ostatnio u Spirit, Sydney i dzisiaj pojawiła się Valeria, z czego bardzo się cieszę ;) Spełniam marzenia! Okazuje się, że Tabunek żyje, a Wera ciągle lubi Tymka ;D Poproszę o uśmiechy, choć sama nie wiem, bo chyba teraz Tymon nie lubi Weroniki... ale cicho! Ja nic nie wiem :P Jako, że nie wiem również tego czy jesteście, to opisałam TYLKO tyle (taki króciutki rozdzialik) i mam nadzieję, że po takim rozpisaniu z mojej strony w końcu wrócicie! Jak to mówią "nadzieja umiera ostatnia" miejmy nadzieję, że chwilę pożyje ;D No nic, ze względu na fakt, że nienaturalnie jak na mnie się rozpisałam, to się żegnam :D Pa pa...^^

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 8.

Siedziałam na czerwonej sofie popijając herbatę. Kiedyś ten dom wydawał mi się taki piękny, teraz była to zaniedbana ruina z drogimi meblami i odpadającym tynkiem. Rozglądałam się ciągle, szukając mojego niegdyś ulubionego obrazu. Amy wyszła gdzieś na chwilę zostawiając mnie i Aśkę same.
- Znasz ją? - zapytała przy pierwszej okazji.
- Nie. Wprosiłam się jakiejś dziewczynie do domu. Oczywiście, że znam.
- To dobrze, bo już się bałam co ci przyszło do głowy.
- O mnie się nie martw. W tym kraju dam sobie radę.
- Niby jak?
- Normalnie. Mieszkałam tu przez szesnaście lat, to wiem co i jak - odparłam w momencie, w którym do salonu weszła wysoka, szczupła nastolatka o dosyć ciemnej karnacji, ciemnych oczach i przefarbowanych z blondu na czerwień włosach. Skrzyżowała nogi, ręce i stanęła na środku pokoju, patrząc to na mnie to na Aśkę. W końcu jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy.
- Dobra, co cię tu przyciągnęło, bo nie wierzę, żebyś przyleciała tu bez powodu.
- Kto powiedział, że bez powodu? Konia szukam.
- To ty ciągle jeździsz konno?
- Nie mów, że ty nie! - krzyknęłam zdziwiona. Odkąd pamiętam to Amy nakłaniała mnie do jazdy.
- Ostatnio nie mam czasu, ale czasem jeżdżę. Wracając, przyjechałaś do Anglii, żeby kupić konia?
- Nie kupić! Znaleźć!
- To jakaś różnica?
- Przeczytaj - powiedziałam rzucając na stół gazetę, otwartą na stronie z artykułem. Dziewczyna przeczytała całość na głos, a jej oczy w miarę dalszych zdań coraz bardziej się rozszerzały. Wreszcie, po dotarciu do ostatniej kropki usiadła obok mnie w lekkim oszołomieniu.
- Czyli... Przyleciałaś tu, żeby znaleźć twojego konia, który zaginął gdzieś na wybrzeżu Anglii?
- Dokładnie. Wiem gdzie rozbił się statek, tylko nie wiem co z moim koniem.
-Nie łatwiej kupić sobie nowego konia? - zapytała, a herbata, którą akurat miałam w ustach, w pełnej okazałości wylądowała na ścianie.
- Innego konia?! Mam jeszcze klacz, ale to jest zupełnie co innego! Mój ogier to oswojony mustang z potencjałem do skoków! Drugiego takiego na pewno nie znajdę.
- No to cudnie, mamy do przejechania pół kraju.
- Przeżyjesz - odparłam. - Nie musisz z nami jechać jeśli nie chcesz. A teraz zmieniając temat, co u Will'a?
- U Will'a? Dobrze, ostatnio gdzieś wyjechał, jutro wraca.
- Wrócił do jazdy konnej? - zapytałam, spodziewając się jaka będzie odpowiedź. Dziewczyna pokręciła głową, po czym z ziemi przeniosła spojrzenie z powrotem na mnie, tym samym dziwnie się uśmiechając.
- A co tam w nowym życiu? Znalazłaś sobie chłopaka? - tym razem to ja pokręciłam głową. - Nie gadaj, że jesteś feministką! - dodała stanowczo.
- Nie jestem feministką. Miałam chłopaka - odpowiedziałam. Amy spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Żartujesz! Nasza Wera miała chłopaka! No nie wierzę!
- Miała, owszem - odezwała się Aśka.- Pokazać ci go? Mam jego zdjęcie w kontaktach.
- Dawaj! Muszę go zobaczyć! - nastolatka wyraźnie oszalała, słysząc, że miałam chłopaka. Od razu rzuciła się w stronę blondynki. Widząc zdjęcie Tymona otworzyła usta ze zdziwienia.
- Myślałam... że masz nieco inny gust.
- No widzisz. Czy to aż tak wielkie zdziwienie?
- Tak. No nic, jeśli chcesz znaleźć tego konia, to jeźdźmy już, nie ma co czasu marnować - zarządziła twardo. Szybko wyznaczyłyśmy trasę, sprawdziłyśmy najbliższy pociąg i po godzinie zbierania, przygotowywania i innych spraw organizacyjnych, mogłyśmy wyruszać.

**********************************************************************************************************
Witajcie! Po tak długiej (jak na mnie) przerwie, nieobecności i mojej i weny... Powracam! Jak widzicie akcja się rozkręca, w następnym rozdziale zapewne opiszę drogę i akcję z kimś bądź też czymś, nie zdradzę szczegółów ;P W każdym razie po dzisiejszym teście kompetencji nienawidzę sobotnich rozkładów jazdy i jak już wspominałam przystanków. No nic. Co tam u Was? Jeszcze raz witam nowych czytelników i pozdrawiam "starych" ;D Valeria wróć! Do zobaczenia, usłyszenia, pa pa i cześć...^^

Głupie testy!

Taaak... Notka miała być wczoraj, ale niestety... Przypomniałam sobie, że testy kompetencji są dzisiaj :) Dodam kolejny rozdział dziś albo jutro, sama nie wiem... głównie ze względu na fakt, że muszę dojść do siebie po zadaniu z przystankami -.-* Szałwia chyba wie o co chodzi ;D Owszem z mojego punktu widzenia było proste, ale nie zauważyłam, że oni jechali do biblioteki w sobotę! Szmatławe słowa -.- No nic, zmieniając temat - Jezu! Czy ja widzę pod ostatnim rozdziałem 7 komentarzy? Mam omamy O.O Dziękuję i witam nowych czytelników ;D Valeria! Gdzie jesteś?! :( Tak więc podsumowując - jestem zawiedziona moją głupotą w dwóch zadaniach, zachwycona poleceniem "Napisz list zachęcający koleżankę/kolegę do przeczytania książki" (Heartland pojawił się w mojej pracy *.*) i szczęśliwa, że już po wszystkim :) Dopiero minutę przed rozpoczęciem, odwróciłam się do koleżanki i powiedziałam "Teraz do mnie dotarło, że my to na serio piszemy..." Fajnie było...^^