czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział 37.

Rozejrzałam się nieprzytomnie po zamazanym pomieszczeniu. Zegarek wskazywał siódmą piętnaście, jednak ważniejszą rzeczą było to, że kalendarz zdradzał, iż do końca chaosu zostały zaledwie trzy dni. Z uśmiechem opadłam z powrotem na poduszki, myśląc, że nikt raczej się nie obrazi, jeśli pośpię trochę dłużej. Niestety, nie było mi to dane. Po chwili do pokoju wpadła Gośka, swoim nastawieniem automatycznie zmywając radość z mojej twarzy.
- Ona jest chora! Nie wiem na co, ale na coś n pewno, trzeba ją jak najprędzej wysłać do jakiegoś psychologa, bo to wszystko skończy się katastroficznie, ja ci to mówię! A wiesz, potem będzie tylko "przychodzi baba do lekarza i co? I gówno! Jedenaście ofiar śmiertelnych!" - krzyczała, chodząc w kółko. Zmierzyłam ją wzrokiem, zastanawiając się, o czym w ogóle mówi.
- Jeśli masz na myśli Karolinę, to pozwalam ci wysłać ją nawet na Sybir - westchnęłam, na co blondynka zatrzymała się i opuściła ręce.
- Świetnie! Używaj sarkazmu dalej, nic ci to nie da. Zobaczymy, kto umrze pierwszy - wychodząc pogroziła palcem, a ja przetarłam oczy palcami, zastanawiając się, czy ta rozmowa nie była przypadkiem snem. Nic, nie obudziłam się, nie wzdrygnęłam, była to najzwyklejsza rzeczywistość. Po tej dyskusji czułam się na tyle otrzeźwiona, że bez problemu zebrałam się z łóżka i poszłam do łazienki. Szybko doprowadziłam się do odpowiedniego stanu. Zjadłam naprędce śniadanie, popiłam herbatą i wybiegłam na zewnątrz, chwytając w biegu kurtkę. Natychmiast udałam się do siodlarni w poszukiwaniu Tymona. Przez szybę zdołałam zauważyć go na hali. Przeszłam przez korytarz i otworzyłam drzwi, aby dostać się na ujeżdżalnię. Od razu skierowałam się do chłopaka, który akurat siłował się ze stojakiem.
- Cześć - powiedziałam, przytulając się do niego. Zerknął na mnie z ukosa i objął jedną ręką, drugą nadal uparcie próbując przesunąć haczyk.
- Hej, jak się spało? - zapytał, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, całkowicie zaabsorbowany swoim zajęciem. Spojrzałam na niego z politowaniem, po czym bez większego trudu przesunęłam wieszak o kilka dziurek.
- Świetnie - odparłam, kiedy on zlustrował mnie z góry na dół.
- Jak ty to... Ten stojak jest źle zrobiony.
- Sam jesteś źle zrobiony - prychnęłam, odchodząc z powrotem do stajni.
- Zapamiętam to sobie! - krzyknął za mną, choć w jego głosie dało się wyczuć wyraźne rozbawienie. Z uśmiechem na ustach odsunęłam zasuwę w boksie Melodii. Po chwili jednak moja twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Rozejrzałam się wokół. Stałam w pustym boksie. Zgrzebła klaczy rozrzucone były na całej szerokości korytarza. Kiedy szok minął, w pierwszej kolejności zajrzałam na wszystkie hale, przypominając sobie poranne zbulwersowanie Gośki. Nie myliłam się. Kobyła szła pierwsza w zastępie jazdy dla grupy początkującej, biegła niemal sama. Wodze zwisały do tego stopnia, że tylko modliłam się, aby nie zahaczyła o nie kopytem. Nie zwracając uwagi na niedoświadczonych jeźdźców, bez większego zastanowienia stanęłam pośrodku ścieżki, czekając, aż Melodia sama zatrzyma się przede mną.
- Omiń ją - usłyszałam z ust Karoliny. Jeszcze czego, pomyślałam. To, że twój koń cię nie cierpi, nie znaczy, że mój mnie też. Tak, jak się spodziewałam, klacz automatycznie zatrzymała się kilkanaście centymetrów przede mną. Dziewczynka siedząca na niej, a właściwie przez cały czas odbijająca się jak piłeczka, zachwiała się lekko w siodle, a ja chwyciłam za wodze i nie zważając na nią podeszłam do "instruktorki".
- Rozumiem, masz te swoje cholerne zaburzenia psychiczne, ale to nie znaczy, że możesz bezkarnie kraść konia i pozwolić go spieprzyć, bo nie jest twój - powiedziałam, kiedy Klaudia zeskoczyła na ziemię.
- Stoi w stajni jak każdy inny koń, więc dlaczego ma być traktowana wyjątkowo? Niech na siebie zarabia. - Wzruszyła ramionami, a ja uśmiechnęłam się, słysząc jej słowa.
- W takim razie, na wieczorną jazdę dostaniesz Hodita, co ty na to? - zwróciłam się bezpośrednio do obozowiczki, której ze zdziwienia aż zaświeciły się oczy.
- Mogłabym?
- Nie, nie mogłabyś, ona po prostu chce mnie zirytować - wtrąciła się Karolina.
- Nie, mówię całkiem serio. Każdy koń musi na siebie zarabiać, dlatego przez następne dwa dni zabieram go ze sobą na jazdy.
- Jeszcze czego. Nie możesz, nie jesteś właścicielką - prychnęła, na co ja szczerze się zaśmiałam.
- Ty również nie jesteś właścicielką Melodii, a popatrz, jakoś widzę ją na hali, a gwarantuję ci, że w mojej stajni mam o wiele więcej praw niż ty - stwierdziłam i odeszłam z klaczą w stronę korytarza, zostawiając dziewczynę w kompletnym osłupieniu. Zatrzymałam się przed boksem i spojrzałam na pysk bułanej. Pogłaskałam ją po czole i wprowadziłam do środka. Rozsiodłałam i poklepałam po szyi.
- Innym razem pojeździmy, jeszcze nie dzisiaj - szepnęłam, po czym skierowałam się do siodlarni. Nie mając co robić chwyciłam magazyn z ławy i zaczęłam bezmyślnie przeglądać strony. W sumie nawet nie zwracałam uwagi, co na kartkach widnieje, byle, żeby jakoś zająć czas. Zajęcie okazało się jednak na tyle nużące, że już po chwili miałam ochotę kolejno wyrywać każdą z nich, chociażby po to, aby złożyć origami, co wydawało się o wiele ciekawsze niż to, co robiłam aktualnie. Westchnęłam ciężko i rozglądnęłam się wokół. Kolorowe szafki, beżowe ściany, dwa skórzane fotele, przeszklona ława. Uśmiechnęłam się pod nosem. Od dawna nie zwracałam uwagi na takie rzeczy, a nagle przemyślenia wróciły. Dobiegło mnie ciche tykanie zegara, zamknęłam oczy, a każdy, nawet najmniejszy dźwięk przeszywał całe moje ciało. Przetarłam twarz i wyszłam na zewnątrz. Stanęłam przy ogrodzeniu i oparłam się o jego górną żerdź, aby popatrzeć na poczynania Sylwii.
- I jak?- zapytałam, zwracając tym samym na siebie jej uwagę.
- Nijak - wzruszyła ramionami, a ja schyliłam głowę, wlepiając wzrok w buty.
- Myślałaś nad tym jak będziesz z nią pracować? - wypaliłam bez zastanowienia. Spojrzałam na nią, od razu zauważając, że z chwili na chwilę staje się coraz bardziej czerwona. - Jakbyś miała jakieś pytania, możesz śmiało się do mnie zwrócić - dodałam z uśmiechem. Wiedziałam, że to tylko bardziej ją zirytuje i głównie o to mi chodziło.
- Jasne, dzięki za propozycje- szepnęła. - Są na dzisiaj zaplanowane dla mnie jakieś jazdy?
- Raczej nie. Lekarz pozwolił ci jeździć? Myślę, że to nie najlepszy pomysł - powiedziałam, tym razem nie mając na celu urażenia jej, czy też wzbudzenia złości, lecz z czystej troski. Bądź co bądź byłam jednak za nich odpowiedzialna.
- Lepiej nie myśl tyle, bo bardziej ci ta czaszka pęknie - mruknęła, mijając mnie i przy okazji trącając ramieniem. Zaśmiałam się cicho. Chyba nie rozumiała, że wbrew pozorom starałam się pomóc. Zatrzymała się na progu stajni, patrząc wgłąb korytarza. Dorównałam jej krokiem i stanęłam przy niej.
- Czy ty na to pozwoliłaś? - zapytała, wskazując palcem w dal. Wprost na Karolinę wyprowadzającą Elvisa z boksu.
- Nie, nie pozwoliłam - odparłam, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje.
- Och, w takim razie... Zostaw mojego konia w spokoju! - krzyknęła tak gwałtownie, że mimowolnie odsunęłam się kilka kroków w bok. Zanim do końca zorientowałam się, o co tak właściwie chodzi, Sylwia wyrwała dziewczynie wodze w rąk i cofnęła Siwego z powrotem na stanowisko.
- Kleptomania ci się wzmaga? - wymusiłam na sobie zdziwiony ton. - Po dzisiejszym poranku myślałam, że bardziej nie może - westchnęłam, na co ona bez słowa zarzuciła włosami i odeszła w swoją stronę, zerkając przez ramię, jak blondynka rozsiodłuje ogiera.

*********************************************************************************
Dzień dobry. Po niemalże trzech tygodniach przybywam do Was z takim oto gównem. Jeśli mam być szczera - nie chce mi się już w ogóle pisać. Ani trochę. Na tego bloga już w ogóle nie mam siły, dlatego zapowiadam, że przez lipiec robię sobie przerwę. Dokończę ten tom i do sierpnia, może 31 lipca (w końcu urodziny .-.), nie zamierzam wchodzić na bloggera. Przykro mi bardzo, jestem wykończona. To już prawie dwa lata, a ja ciągle tu jestem... Powiadają, że mam słomiany zapał. Może po obozie wróci wena, w końcu przy koniach nabieram chęci, ale niczego obiecywać nie zamierzam. Wybaczcie mi proszę słaby humor, ale sami rozumiecie - ten rozdział pisałam trzy tygodnie, mówi to samo za siebie, szczególnie, że kiedyś potrafiłam napisać notkę tej długości w... pół godziny. No cóż, ja sobie to wszystko na spokojnie przemyślę, a na razie do usłyszenia c:

środa, 25 czerwca 2014

Jednak żyję!

Tak moi drodzy, nadal jestem, nadal myślę, nadal ubolewam nad tym, jak to gówno zakończyć :)
Nie chce mi się kompletnie nic, jednak pomimo to wzięłam się wczoraj za bloga i w końcu zmieniłam szablon na taki, który mi się podoba. Ogółem mówiąc mam czwórkę z polskiego, więc nie mam najmniejszej ochoty, żeby pisać. Wpływ na to wywiera również fakt, że nie jeździłam od lutego i nie mam takiego... Elementarnego dla mnie wsparcia.
W każdym razie, notka czeka od kilku dni aż łaskawie ją skończę, ale mam w szkole testy (próbne gimnazjalne) i spędzając od poniedziałku godzinę-dwie w szkole mam jej tak dość, że najchętniej wyskoczyłabym przez okno. Dzisiaj ostatni - angielski, podstawowy i rozszerzony, więc trzymajcie kciuki od dziewiątej do jedenastej trzydzieści, choć znając życie skończę wcześniej niż inni i uzyskam jeden z lepszych wyników, ale to szczegół c:
No i znowu odbiegłam od tematu... Rozdział pojawi się dziś lub jutro, nie jestem pewna. Jednak, jeśli uda mi się dokończyć go wieczorem, obiecuję, że w tym tygodniu postaram się napisać rozdział 38.
A teraz żegnam się z Wami, zaraz wysiadam i czekam pod klasą, więc do zobaczenia :3

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 36.

Siedziałam na ławce jeszcze przez kilka minut. Musiałam odetchnąć, nie chciałam, żeby jeden konflikt popsuł wszystkie relacje, które budowałam przez trzy lata. Ostatni raz spojrzałam na las, wydawał się taki spokojny, w ogóle nie wzruszony wichurą. Najwyraźniej śnieżne czapy przykryły go na tyle grubo, że nie był w stanie poruszyć się nawet o kilkanaście centymetrów. Odwróciłam się na dźwięk czyichś kroków.
- Przepraszam - ledwo dosłyszałam słowa Tymona, właśnie wychodzącego z budynku. - Rzeczywiście, mogłem się powstrzymać - dodał niechętnie. Uśmiechnęłam się lekko, wstałam i wtuliłam się w jego kurtkę.
- Prawdę mówiąc, lepiej, że uderzyłeś go z jakiegoś powodu niż bez niego i proszę, nie zaprzeczaj, że nie miałeś ochoty tego zrobić. To widać - powiedziałam, a on pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Objął mnie ramieniem i wspólnie ruszyliśmy do domu. Tego dnia nie mieliśmy w planach prowadzenia żadnej jazdy, więc wszystko zapowiadało się wręcz idealnie. Wyjątkowe kilka godzin odpoczynku było potrzebne zarówno mnie, jak i chłopakowi.

Obudził mnie chrzęst żwiru na podjeździe. Na zewnątrz było ciemno. Zerknęłam na zegarek, wskazywał osiemnastą dwadzieścia. Przetarłam oczy dłońmi, po czym uderzyłam poduszką w Tymona, leżącego obok. Podobnie jak ja, w ogóle nie wiedział co się dzieje. Dopiero, kiedy choć w części odzyskaliśmy świadomość, usiedliśmy na brzegu łóżka i popatrzyliśmy po sobie.
-Po co tak właściwie mnie budziłaś? - zapytał, a moją uwagę przyciągnęły nagle drzwi. Co prawda nie miały zamiaru się otworzyć, klamka pozostawała tak samo niewzruszona, jak zawsze, kiedy oczywiście nikt nie naciskał na nią z jednej, bądź z drugiej strony. W końcu, po jakiejś minucie bezustannego wpatrywania się w jeden punkt, rozproszyło mnie pstryknięcie obok twarzy. Potrząsnęłam głową zdezorientowana i spojrzałam na szatyna pytającym wzrokiem.
- Po co mnie budziłaś? - ponowił pytanie, na co ja przetarłam twarz ręką.
- Ktoś chyba przyjechał - mruknęłam niewyraźnie i bezpośrednio po wypowiedzeniu zdania ziewnęłam.
- Rozumiem, że mam iść sprawdzić, kto to? - upewnił się, a ja uśmiechnęłam się przepraszająco. Podniósł się powoli, opierając ręce na kolanach, a kiedy tylko się wyprostował, podał mi rękę. Przewróciłam oczami.
- Muszę iść z tobą? - mruknęłam niezadowolona, w odpowiedzi otrzymując kiwnięcie głową. Podciągnęłam się i przeciągnęłam, lekko się chwiejąc. Powłócząc nogami kierowaliśmy się w dół schodów. Co jakiś czas zerkałam na Tymona. Wydawał się równie bardzo zmęczony jak ja. W przedpokoju bez zbędnego entuzjazmu założyliśmy kurtki i buty. Już mieliśmy wychodzić na zewnątrz, gdy ktoś otworzył drzwi z drugiej strony. Otrzeźwiło nas zimne powietrze, które nagle uderzyło do ciepłego wnętrza. Zarówno ja, jak i chłopak wykonaliśmy kilka kroków w tył, wpuszczając do środka najpierw Bartka, potem Sylwię. Być może Tymon niepotrzebnie się ocknął, bo gdy tylko brunet znalazł się w pomieszczeniu, w jego oczach pojawiły się nieprzyjazne ogniki. Automatycznie chwyciłam go za rękę. Popatrzył na mnie z góry, a ja pokręciłam głową.
- Tak mamo, będę grzeczny - prychnął, przez co na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Żadnych powitań? - zapytała Sylwia na nasz widok. Odwróciliśmy się w jej stronę, kiedy Bartek zaczął wnosić jej rzeczy na górę.
- Nie wysilaj się, nie warto - powiedział już z klatki schodowej. Wzniosłam wzrok ku niebu, mówiąc bezgłośnie "Boże, weź go stąd". Blondynka spojrzała najpierw na niego, potem na nas, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. Westchnęłam i wskazałam dłonią na krzesło.
- Dobra, może przejdźmy od razu do rzeczy, co z Piekielną?
Same trudne pytania. Tak, jakby nie mogła się zainteresować tym, co u mnie, jak ja się czuję, czy z moją czaszką wszystko w porządku... Nie. Trzeba od razu walić "z grubej rury", pewnie, bo po co oszczędzać i tak przemęczony mózg.
- Co z nią, co z nią... Zapewne bywało lepiej. Zresztą, czy Bartuś ci nie mówił? - zdziwiłam się, na co ona pokręciła głową. - Najłatwiej zwalić wszystko na innych. Mówiąc wprost - miała wypadek, wpadła w drut kolczasty, nie daje do siebie podejść, nawet nakarmić - stwierdziłam, a Sylwia natychmiast zbladła i zatoczyła się na krześle.
- Co takiego? - zapytała, dławiąc się własnymi łzami, które ponad wszystko cisnęły się jej do oczu.
- To co słyszałaś. Czeka cię dużo pracy. - Wstałam z miejsca i kierując się do pokoju, poklepałam ją po ramieniu. Rzuciłam kurtkę na wieszak i odłożyłam buty obok drzwi balkonowych. Opadłam z powrotem na łóżko, słysząc na dole nieco podniesione głosy. Zielone ściany nabrały nagle mdłego koloru, a białe meble zszarzały. Oczy powoli zaczęły się zamykać, a ja tylko czekałam na upragniony sen, który niestety nie był mi dany. Kroki dobiegające z korytarza zatrzymały się przy wejściu do pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Usłyszałam dwukrotny zgrzyt zamka i po chwili obok mnie ponownie leżał Tymon.
- Co robimy z tym wszystkim? - zapytał, a ja nawet nie pokwapiłam się, aby odpowiedzieć. To nie był nasz koń, właścicielka musiała sama sobie z nią poradzić. Jedyne, co mogliśmy zrobić to wezwać weterynarza, co już się stało. Jedyne, co nam pozostało  tej sytuacji, to czekać na cud, kiedy Gniada postanowi się uspokoić.

**********************************************************************************
Rozdział krótki, bardzo krótki, a do tego czternaście minut po piątku, wybaczcie mi proszę :c Ten tydzień, tak, jak przewidziałam był okropny. A co najlepsze (wyczujcie sarkazm), do środy nadal mam przesrane! W czwartek ostatnia poprawa i... i tyle! Jeśli uda mi się ogarnąć w miarę te oceny... BOŻE, ZEŚLIJ NA MNIE ŁASKĘ! Walczę o czwórkę z historii i fizyki. Z biologii sie udało w dwa dni z 3.34 na 3.70 i czwóreczka jest, z fizyki w środę było 3.44 na chwilę obecną jest 3.60 i nie dostanę czwórki, dopóki nie poprawię jednej rzeczy na piątkę. Co do historii... Mam 3.80, ale według pani nadal mam równiutką tróję i nie da mi czwórki, jeśli nie nauczę się o tej cholernej inwestyturze, z której już dzisiaj odpowiadałam, ale pani była w lekkim załamaniu nerwowym, bo usypia swojego psa, którego miała 12 lat. W sumie, ja by nie dała rady w ogóle przyjść do szkoły, w tym wypadku pracy.
Little update:
* Dziękuję za aż (Aż? AŻ!) 9 komentarzy! :D Proszę, proszę, chyba muszę narzekać częściej i pisać rzadziej, jeśli tak Was to mobilizuje do działania C:
* Niedługo 39,000, a potem dróżka prosto do 40,000, jestem z Was tak dumna, jak... Jak... Jak co? Jak najbardziej dumna z czegoś osoba na świecie. No.
* Hejka Spencer, nie wiem kim jesteś, ale Twoje blogi są puste, więc pisz, bo chcę czytać.
Także teraz mogę iść spać ze spokojnym sumieniem :3 DOBRANOC :*

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 35.

Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi, jednak nie miałam zamiaru się odzywać. Leżałam tak, jak wcześniej, uparcie lustrując jeden, konkretny punkt na suficie.
- Nie śpisz jeszcze? - zapytał Tymon, wchodząc do pokoju. Odwróciłam głowę w jego stronę, choć tak naprawdę nie interesowała mnie jego obecność. Usiadł obok, a ja znów wlepiłam spojrzenie w pomalowany cement. - Coś się stało?
Prychnęłam z dezaprobatą. Co miałam odpowiedzieć? Wszystko w porządku? Wolałam siedzieć cicho niż kłamać. Zamknęłam oczy, czując dotyk dłoni chłopaka na moim policzku. Mimowolnie się uśmiechnęłam, kładąc głowę na jego kolanach. Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, dopóki spokoju nie zakłócił nagły dźwięk otwieranych drzwi. Oboje poderwaliśmy głowy do góry, słysząc, że ktoś wchodzi do pokoju.
- Jadę do Sylwii, zabierzesz się ze mną? - wydyszał Bartek, opierając się o futrynę. Opadłam z powrotem na poduszki.
- Nie dziękuję, ja również jestem człowiekiem, potrzebuję snu - odparłam, mrużąc oczy. Tymon usiadł na brzegu materaca, chowając twarz w dłoniach. Brunet popatrzył na nas z wyrzutem.
- Czy ty naprawdę nie czujesz się winna? - spytał, a Tymon poruszył się niespokojnie w miejscu.
- Nie, ani trochę, na obozie jest czterech opiekunów, dwoje byli na kolacji z innymi, ja jestem na zwolnieniu, a ty pojechałeś, nikomu nawet o tym nie mówiąc. Wina leży raczej po twojej stronie - stwierdziłam z przekonaniem.
- Na zwolnieniu, świetna wymówka.
- Byłem w terenie, jeszcze lepsza - prychnęłam, po czym przetarłam oczy ręką.
- W każdym razie, odpowiedzialność i tak zleci na ciebie, to po części twoja stajnia i to ty byłaś na miejscu, jak słusznie zauważyłaś, mnie nie było - powiedział, na co Tymon bez zastanowienia wstał, zaklął pod nosem i wypchnął chłopaka na korytarz, trzaskając za nim drzwiami.
- Dziękuję - westchnęłam. - Współczuję Sylwii, gorzej wybrać nie mogła. Szatyn położył się obok, przez co oboje zafascynowaliśmy się fakturą sufitu. Po raz kolejny tego wieczoru nastała niezmącona cisza. W końcu, zmęczona dniem, zasnęłam głaskana po włosach i wtulona w jego bluzę.

Następnego dnia obudził mnie Tymon, niespecjalnie, ocknęłam się, kiedy podnosił się z materaca, tym samym pozbawiając mnie z poduszki, którą było jego ramię.
- Dzień dobry - szepnął, kucając przy łóżku. - Śpij, dam sobie radę w stajni.
- Jeszcze czego - mruknęłam i bez najmniejszego ociągania wstałam. Zegarek wskazywał piątą pięćdziesiąt, więc teoretycznie miałam jeszcze dziesięć minut, które przesiedziałam w łazience. Uśmiechnęłam się do własnego odbicia, spinając włosy w wysokiego kucyka. Wyszłam na korytarz w nadzwyczaj dobrym humorze, który poprawił się jeszcze bardziej, widząc, jak chłopak czeka na mnie w kuchni z gotowym śniadaniem. Usiadłam na blacie i pocałowałam go w policzek. Spojrzał na mnie z ukosa, jakby wyrażając tym, że liczył na coś więcej. Wyszczerzyłam zęby, po czym zaczęłam jeść. Po zakończonym posiłku wspólnie ruszyliśmy do stajni z zamiarem wyczyszczenia boksów i nakarmienia koni. Reszta ludzi miała przyjść dopiero za godzinę, więc pojenie i zamiatanie chcieliśmy zostawić im. Najgorsze w końcu odwaliliśmy sami. Po niecałej godzinie wysprzątana była dopiero połowa stajni, a na nową ściółkę czekało jeszcze około piętnastu kopytnych. Z pomocą przyszła Aśka, która jako pierwsza dotarła do stajni, niosąc tym samym niezbędną pomoc. Po uprzątnięciu wszystkich stanowisk, we trójkę poszliśmy do siodlarni po herbatę. Gorący napój zdecydowanie pomógł nam wszystkim zregenerować siły po wysiłku. Opadłam na sofę obok Tymona, sięgając po jedno z ciastek, leżących na ławie.
- Zamierzasz dzisiaj jeździć? - zapytał, a ja spojrzałam na niego z ukosa. Po wyrazie jego twarzy wywnioskowałam, że chciał usłyszeć Nie, jeszcze nie mogę. Po co jednak kłamać, oczywiście, że miałam zamiar, jednak musiałam przyznać - nie mogłam. Choćbym nie wiem jak chciała, miałam kategoryczny zakaz jazdy co najmniej do końca tygodnia. Pokręciłam głową z ciężkim westchnieniem. Chłopak objął mnie ramieniem i potrząsnął pokrzepiająco. - Jakoś wytrzymasz - powiedział, a ja uśmiechnęłam się lekko. Aśka popatrzyła na nas delikatnie się krzywiąc i uniosła brew. Zacisnęła palce mocniej na kubku i odwróciła się, słysząc dźwięk silnika na podjeździe.
- O, to pewnie Jacek, możesz już iść, nie będziesz zmuszona, by tak wymownie na nas spoglądać - stwierdziłam, a ona przewróciła oczami i zamknęła za sobą drzwi, które po chwili i tak się otworzyły. Do pomieszczenia wpadł Bartek, już na powitanie krzycząc. Najpierw zwrócił się do mnie ze słowami, żebym uważała, co się dzieje wokół mnie, a następnie bez pardonu zaczął wyzywać Tymona począwszy na idiocie, skończywszy na skurwielu wzbogaconym dodatkowymi epitetami. Zapewne, gdyby w pobliżu nie było mnie ani Aśki, od razu doszłoby do rękoczynów.
- Wyjaśni któryś o co chodzi? - wtrąciłam się w końcu, zdenerwowana nagłym nalotem obelg.
- Co się dzieje? Żarty sobie stroisz? Rozmawiałem z Sylwią, chciała ci powiedzieć, że jedzie w teren, nie wątpię, że zatrzymałabyś ją, ale skoro spałaś, poszła od razu do stajni i kogo poinformowała? Tymona rzecz jasna! Który najzwyczajniej w świecie ją olał! - krzyczał, a ja automatycznie zerknęłam w bok.
- Gdybyś jeszcze nie zaważył, kiedy ty pojechałeś w teren, ktoś musiał zając się stajnią, a dokładne wymierzenie wszystkich porcji, podanie suplementów i odpowiedniej ilości owsa zajmuje więcej uwagi niż jedna z obozowiczek, zresztą, skoro jechała w teren, to założyłem, że uzgodniła to z którymś z was, nie biorę większej odpowiedzialności za to, co się tu dzieje - odparł ze spokojem, a twarz Bartka zmieniła się z różu w ciemne bordo.
- Jasne, najlepiej zwalić winę na innych! Gdybym nie obiecał czegoś Sylwii już leżałbyś na podłodze - warknął, na co szatyn odpowiedział śmiechem.
- Nie pozwalaj sobie, skoro to twoja dziewczyna, to czemu ją zostawiłeś? - zapytał, wstając.
- Odpuść sobie wywody, na moim miejscu zrobiłbyś Werze dokładnie to... - nie zdążył dokończyć. Tymon najzwyczajniej nie wytrzymał w wyniku czego jego pięść skierowała się wprost na nos Bartka, który upadając uderzył przy okazji w stół. Razem z Aśką popatrzyłyśmy po sobie i bez wahania postanowiłyśmy interweniować. Ja odciągnęłam jednego na bok, a on powstrzymała drugiego przed wstaniem z zamiarem zemsty. Wyszłam z chłopakiem przed stajnię, gdzie razem usiedliśmy na ławce.
- Mogłeś powstrzymać nerwy.
- Mógł powstrzymać słowa - odparł natychmiast, odchylając głowę w tył. - Nie słyszałem jej. Uznałem, że pyta o coś nieważnego, jakąś głupotę, typu jak nazywa się ten i ten koń, machnąłem ręką, żeby sobie poszła, najwyraźniej uznała to za zgodę - powiedział, chowając twarz w dłoniach.
- Nie obwiniaj się - szepnęłam, opierając głowę na jego ramieniu. - To nie twoja wina, Sylwia jest prawie dorosła, powinna być bardziej odpowiedzialna, w końcu, kto normalny wyjechałby w zimie, w teren, o którym nie ma pojęcia? - starałam się go pocieszyć, jednak na każde moje słowo z zapałem kręcił głową. Po chwili wstał i wrócił do siodlarni, mijając się w drzwiach z zakrwawionym Bartkiem.
- Mówiłem, uważaj, co się dzieje wokół - warknął, odchodząc w stronę auta. Odwróciłam wzrok, wbijając wzrok w las. Przez jeden obóz, wszystko skomplikowało się tak mocno, że nie poznawałam własnego życia, czułam się, jakbym była zupełnie kimś innym. Jedyne o czym marzyłam, to powrót do codzienności.

***********************************************************************************
Hejka. Rozdział taki no. Podoba mi się :D Tylko pięć do końca, o Jezu, jak się cieszę... Już mam tyle pomysłów na następny tom... DZIĘKUJĘ ZA WENĘ, BOŻE! Od razu uprzedzam - nie wiem, czy w tym tygodniu coś napiszę, bowiem mam zawalony cały tydzień cholernymi poprawami ocen. Chcę wyciągnąć chociaż na 4.50, może się uda. W każdym razie, byłam dzisiaj u Figi :3 Kucyk geniusz. Lonżowałam ją dwadzieścia minut, nie chciałam dłużej ze względu na stan jej kopyt oraz fakt, że ruchu i tak ma dużo - w końcu niemal ciągle chodzi po pastwisku. Ale, co dla mnie ważniejsze, podała nogi! :D Udało mi się przekupić ją marchewką XD Osiągnęłam swój pierwszy cel, ale chyba już mnie nie lubi, bo wyrwałam jej kleszcza z nogi, znów mnie prawie skopała, chybiając zaledwie kilka centymetrów od brzucha :P Także no, wracam do geografii. Na koniec dodam, że rozdział miał być w piątek, ale nie mam motywacji w trzech komentarzach, naprawdę tęsknię za czasami, kiedy było ich... 10 ;-; No cóż, życie. Dobranoc Miśki, możliwe, że usłyszymy się dopiero w czwartek/piątek, więc bądźcie proszę cierpliwi, choć już chyba mało kto czeka na ciąg dalszy :*