niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 15.

Budzik rozdzwonił się w okolicach szóstej, choć byłam pewna, że go nie ustawiałam. Po omacku zaczęłam szukać na stoliku urządzenia, które wydawało ten niesamowicie irytujący dźwięk. Zanim jednak natrafiłam na cokolwiek, wszystko ucichło, prowokując mnie tym samym do otworzenia oczu.
- Pobudka - usłyszałam z ust Tymona, który kucał tuż przy łóżku. Jęknęłam niezadowolona, zakrywając twarz poduszką.
- Daj mi spać - mruknęłam, starając się zarówno nie dać zedrzeć z siebie pościeli, jak i zatrzymać jaśka tam, gdzie się znajdował. Szkoda tylko, że chłopak miał przewagę, jeśli o siłę chodzi. W ramach protestu przewróciłam się na brzuch, odwracając głowę w drugą stronę.
- Melodia sama się nie osiodła - szepnął tuż przy moim uchu w taki sposób, że aż przeszły mnie ciarki. Powoli podniosłam się i usiadłam po turecku na materacu. Spojrzałam na szatyna spode łba. Jego uśmiech poniekąd mnie denerwował. Nie dość, że bezczelnie obudził mnie, kiedy na zewnątrz było jeszcze ciemno, zdarł ze mnie kołdrę, to na dodatek jeszcze się śmieje. Dupek. Stety niestety - mój dupek.
- Z dwadzieścia minut będę w stajni. Idź już sobie, chcę się przebrać - powiedziałam, a w odpowiedzi dostałam pierzyną w twarz. Na do widzenia cmoknął mnie w policzek i wyszedł z pokoju. - Nienawidzę go - warknęłam sama do siebie, unosząc lekko kąciki ust. Po chwili wstałam z miejsca, aby wreszcie doprowadzić się do porządku. Gotowa do wyjścia wzięłam ze stołu jabłko, nie mając ochoty na śniadanie. Przeszłam przez podwórze, owijając szalik coraz ciaśniej wokół szyi. Mróz porządnie dawał się we znaki, przez co już po niecałej minucie nos i policzki były kompletnie zarumienione, a w oczach pojawiły się łzy. Ujemne, poranne temperatury to nie to, czego oczekuje się po wyjściu z ciepłego łóżka. Gdy tylko otworzyłam boczne drzwi, uderzyła we mnie nagła fala przyjemnego gorąca. Weszłam do środka, słysząc cichą muzykę i pogwizdywanie z odległego końca korytarza. Przeszłam między rzędami boksów, a dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze i płynniejsze.
- Dopiero pierwszy, a ty już słuchasz świątecznych piosenek? - zapytałam, opierając się o ścianę. Chłopak odwrócił się w moją stronę, natychmiastowo milknąc.
- Radio wprowadza ciekawą atmosferę - powiedział, przerywając czyszczenie Albatrosa. Podszedł bliżej i schylił się nieznacznie, aby mnie pocałować. - Szybko się zebrałaś.
- Jak miło, że zauważyłeś - prychnęłam. - Idę po sprzęt, w końcu, jak ktoś słusznie stwierdził "Melodia sama się nie osiodła.
- Mądre słowa! - krzyknął za mną, kiedy pobiegłam w stronę siodlarni. Wyciągnęłam skrzynkę ze szczotkami oraz ogłowie wraz z siodłem, które po kilku miesiącach leżenia bez użytku miało na sobie sporą warstwę kurzu. Wróciłam, skąd przyszłam, powiesiłam rząd na półściance i zabrałam się za czyszczenie. W rytmie "Shake Up Christmas" wszystko szło zdecydowanie szybciej. Wykonałam wszystkie czynności i już po kilku chwilach wyprowadziłam klacz na halę. Zebrałam wodze, wsadziłam nogę w strzemię i usiadłam w siodle. Zapięłam kask, wyprostowałam plecy, kręcąc przy okazji łopatkami, przycisnęłam łydki. Przez chwilę nie docierało do mnie, co się dzieje i dopiero po chwili zorientowałam się, że klacz zamiast do spokojnego, czterotaktowego chodu, bez, jej zdaniem, zbędnych perypetii wystartowała z galopem. Pociągnęłam za wędzidło i odchyliłam się do tyłu, używając całej siły, aby zwolnić. Kobyła zahamowała gwałtownie, nieruchomiejąc w miejscu.
- Nieźle, nieźle, szkoda, że powstrzymałem się, przed zaproponowaniem czarnej wodzy - nie wiadomo kiedy w drzwiach pojawił się Tymon, patrząc na mnie z rozbawianiem pomieszanym z niepokojem.
- Nie dziękuję, jakoś sobie poradzę - odparłam, ponownie szturchając Melodię nogami, tym razem zdecydowanie delikatniej. Klacz ruszyła powoli z miejsca, a chłopak usiadł na jednej z przeszkód. Nie wiedziałam w sumie po co, czekało na nas dobre pół godziny kręcenia wolt w stępie i nic poza tym. Zero kłusa, o galopie nawet nie wspominając. Równie dobrze mogłabym prowadzić ją z ręki, pomyślałam, odpuszczając nieco wodze, gdy tylko się uspokoiła. Poklepałam ją po szyi, zerkając na szatyna.
- Coś nie tak? - zapytałam, czując na sobie jego uważne spojrzenie.
- Zastanawiałem się, czy nie pojechałabyś gdzieś ze mną, Justyną i Tobiaszem - odparł, prostując się. Uniosłam pytająco brew.
- Gdzie na przykład?
W odpowiedzi otrzymałam wzruszenie ramionami, zaopatrzone w nietypowy uśmiech. Zmarszczyłam czoło z nieznacznym rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
- Ciągle pamiętam ostatnie spotkanie z nimi i... A nie, w sumie nie pamiętam - powiedziałam, zawieszając się na chwilę w połowie zdania.
- W takim razie, zadzwonię do nich i umówię nas gdzieś poza moim mieszkaniem, może nie mają planów na mikołajki.
Znów zostałam sama na hali, którą opuściłam po kilkunastu minutach. Odprowadziłam klacz do bosku, rozsiodłałam ją i odniosłam sprzęt do siodlarni. Nastawiłam wodę na herbatę, chwytając za jeden z magazynów leżących na stole. Przerzucałam strony, nie zwracając większej uwagi na ich zawartość. Robiłam to tylko po to, żeby zająć czymś czas, który w samotności płynął wyjątkowo powoli. Gdzie pozostali?, zadałam sobie pytanie, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. W mojej głowie pojawiały się kolejne obrazy, przedstawiające, co też mogło się stać z wszystkimi znajomymi. Irracjonalna abstrakcja pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie zauważyłam nawet, gdy elektryczny czajnik sam się wyłączył. Wrzuciłam do kubka torebkę i zalałam ją wrzątkiem. Jakież trzeba mieć wyczucie, żeby chwycić mnie za boki właśnie w tym momencie. Zarówno ja, jak i Aśka odskoczyłyśmy do tyłu, uciekając przed gorącą wodą, rozlewającą się po blacie.
- Idiotka! - wrzasnęłam, nieświadomie grożąc jej nadal trzymanym w dłoni czajnikiem. - Kompletnie zgłupiałaś!
- Nie moja wina, to twój kochany chłopak uznał, że to ja mam po ciebie iść, pretensje kieruj do niego - burknęła, uśmiechając się lekko. Wskazała głową na drzwi, więc odłożyłam naczynie i wyparowałam na zewnątrz, zakładając po drodze kurtkę. Obecność Karoliny, Michaliny, Mai i Jacka dotarła do mnie dopiero, gdy przyzwyczaiłam się do mrozu. Przeszłam kilka kroków poprzez śnieg, zastanawiając się, o co chodzi. Zanim jednak zdążyłam o cokolwiek zapytać, pozbawiono mnie wzroku za pomocą czyjegoś szalika.
- Uważaj na lód - usłyszałam męski głos tuż przy moim uchu.
- Mówi osoba, przez którą prawie oblałam się wrzątkiem - mruknęłam, stąpając niepewnie, popychana przez chłopaka. Po chwili stanęliśmy, a materiał został zabrany z mojego pola widzenia. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokół. Lampki. Wszędzie lampki w towarzystwie bombek, łańcuchów i girland. Cały budynek przyodziany w ozdoby. Pokiwałam głową, nie ukrywając podziwu dla wykonanej przez nich pracy.
- No, czyli jesteśmy gotowi na święta - powiedziałam, kiedy Tymon objął mnie ramieniem. Nagle odniosłam wrażenie, że najlepsze kilka tygodni właśnie się zbliża.

***********************************************************************************
Eee, druga nad ranem, czyli... Dzień dobry? XD Jak minęły Andrzejki? Mi w super towarzystwie internetowych kumpli :D Niech się Diego wypcha z jestestwem, ja mam irracjonalne abstrakcje, wciśnięte tu tylko po to, żeby jej było łyso, hehe. Wiem, że i tak nie jest, ale ćśś, daj mi się nacieszyć ;p Ogólnie, to tak, nie próżnowałam, wieczór spędziłam na szukaniu stajni. I powiem Wam tyle - okazało się, że w okolicach Tarnowa mam dwadzieścia stajni, a nawet dwadzieścia dwie. ALE CO TAM, POWMAWIAM INNYM, ŻE NIE MAM GDZIE JEŹDZIĆ, WHY NOT? XDDD W każdym razie, za dwanaście godzin, kiedy wrócę z kościoła, zaczynam dzwonić, pytać, prosić, błagać, klękać, bylebym tylko coś znalazła. Także no, pracowity dzień mnie czeka, przepraszam, że rozdział taki trochę marny, ale zmęczenie wzięło górę c: Do usłyszenia niebawem ♥

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 14.

Wojna trwała w najlepsze i żadne z nas nie przejmowało się tym, że po kilku minutach trzęśliśmy się jak osiki, a nasze spodnie były kompletnie przemoczone. Muszę przyznać, że najbardziej z całego tego zamieszania, zdziwił mnie fakt, że zabawa udzieliła się nawet mnie. Melancholia ustąpiła miejsca uśmiechowi od ucha do ucha, który przez jakiś czas nie znikał z mojej twarzy. Walka była rzecz jasna wyrównana, ja na Tymona, Aśka na Jacka. Szliśmy łeb w łeb, do czasu. Rzucałam w szatyna coraz większą ilością śniegu, przez co już po chwili poddał się, siadając wśród białego puchu. Podeszłam do niego z miną zwycięzcy i gdy stałam wystarczająco blisko, chłopak podciął mi nogi w kolanach, przerzucił przez swoje ramię i chwiejnie podniósł się z ziemi. Odwróciłam się, patrząc, dokąd idzie.
- Nie, nie, nie, nie, Tymon, no weź - zaczęłam piszczeć, zauważając wielką zaspę tuż przy ganku. - Może uznajmy to za remis?
- Po co, skoro mogę z łatwością wygrać? - prychnął, zatrzymując się. Zamknęłam oczy i jęknęłam cicho, czując, jak tracę oparcie na jego ręce. Byłam przygotowana na upadek, jednak co naprawdę mnie zdziwiło, to ciężar, który dodatkowo mnie przygniatał. Rozwarłam powieki, patrząc, co się stało. Najwyraźniej nie tylko ja straciłam grunt pod nogami. Zaśmiałam się pod nosem, widząc, jak leżący na mnie napastnik strzepuje śnieg z twarzy.
- Może jednak uznamy to za remis? - prychnęłam, a chłopak spojrzał na mnie, nieudolnie odsuwając włosy z czoła. W końcu jednak z cichym westchnieniem przytaknął, przewracając oczami. - Świetnie, a teraz ze mnie złaź, jestem całkiem przemoczona - powiedziałam, na co Tymon wsparł się rękoma na zaspie i powrócił do pozycji stojącej, nieco się przy tym ślizgając. Gdy w końcu wyprostował nogi na dobre, wyciągnął do mnie dłoń, po którą automatycznie sięgnęłam. Podciągnęłam się do góry i otrzepałam ubrania. Zawołałam pozostałą dwójkę i wspólnie skierowaliśmy się do domu. Herbata to to, czego nam wszystkim było trzeba. Jako, że mój dom w pewnej części był zagracony starymi rzeczami, w tym między innymi ciuchami, każdy znalazł sobie coś do przebrania. Aśce pożyczyłam pierwsze lepsze jeansy, które wyciągnęła z szafy, z kolei Tymon i Jacek znaleźli gdzieś kilka par męskich spodni. Gdy pozostali zajmowali się kompletowaniem swojej garderoby, ja zdążyłam zaparzyć w dzbanku gorący napój. Zasiedliśmy w salonie z kubkami w rękach i przykryliśmy się kocami.
- Co powiecie na jakiś film? - zapytałam, biorąc pilota z ławy i włączając telewizor. - Komedia, dramat, akcja, romans, co kto woli - uśmiechnęłam się, buszując między programami.
- Cokolwiek, bylebym na tym nie ryczała - mruknęła Aśka, zawijając się ciaśniej cienkim okryciem.
- "Życie Pi" - odczytałam z dołu ekranu, zatrzymując się na tym kanale. - Zaczęło się dopiero kilka minut temu, może być?
Przez pomieszczenie przebiegł szmer wyrażający aprobatę. Oparłam się wygodnie o chłopaka, starając się skupić uwagę na filmie.

Zostaliśmy u mnie przez kolejne półtora godziny, wpatrując się w ekran. Gdy tylko pojawiały się reklamy, któreś z nas szło po następne partie herbaty i ciastek, znalezionych gdzieś na dnie szafki. Kiedy odeszliśmy od telewizora, pogoda niezmiennie nie sprzyjała żadnym aktywnościom na dworze, więc postanowiliśmy przesiedzieć w domu do wieczora, grając w karty, buszując po stronach magazynów i prowadząc najzwyklejsze w świecie rozmowy.
Na zewnątrz wyszliśmy dopiero w porze karmienia. Aśka i Jacek udali się do paszarni, a ja i Tymon do stajni, aby pozbierać puste siatki po sianie.
- Andrzej kazał zapytać, kiedy planujemy coś zrobić ze stajnią - usłyszałam nagle z sąsiedniego boksu.
- "Coś ze stajnią", czyli co na przykład? - zdziwiłam się, nie rozumiejąc, o co tak właściwie chodzi.
- Wiesz, budynek, to nie choinka, jeśli chcemy przygotować jakieś ozdoby, czy coś w tym rodzaju, to trzeba to zrobić dużo wcześniej, tuż przed świętami nie będzie na to czasu - stwierdził, a ja pokiwałam głową, choć nadal nie wiedziałam, skąd w ogóle taki pomysł.
- Przecież nigdy nie dekorujemy stajni - zauważyłam, marszcząc lekko czoło i rozplątując palce z czerwonych, cienkich lin.
- Może czas zacząć - uśmiechnął się, ukazując dołeczki i tym samym wywołując u mnie podobną reakcję. - Tak w ogóle, w tym roku Boże Narodzenie spędzam u was.
Spojrzałam na niego z niepokojem. U nas? Dlaczego? Przecież powinien być z rodziną... Której nie znałam. W sumie, nie wiedziałam nawet, czy ją ma.
- Nie patrz się tak, siostra wyjeżdża do Stanów, do ojca, a ja nie mam na to szczególnej ochoty - mruknął, spuszczając wzrok.
- Od kiedy masz siostrę?
Szatyn zaśmiał się, przeczesując włosy palcami. Odniosłam wrażenie, że nie powinnam drążyć tematu, chyba nie był szczególnie skory do rozmowy.
- Od... Dwudziestu dwóch lat, jest ode mnie starsza o rok - westchnął przeciągle, po czym oboje skierowaliśmy się do drugiego budynku. Wręczyliśmy siatki kolegom i przysiedliśmy na ławce stojącej na zewnątrz. Włożyłam dłonie do kieszeni i wtuliłam brodę w szalik. Zima w pełni, temperatury ujemne nawet w południe, żadnego słońca, a z nieba tylko śnieg. Padało nawet teraz, białe płatki, niewidoczne w ciemności, pojawiały się znikąd, gdy tylko dotarło do nich światło rzucane przez lampy. Naciągnęłam czapkę na uszy, wpatrując się w parę, która zawisała w powietrzu przy każdym oddechu.
- Kiedy wsiadasz na Melodię? - zapytał Tymon, przerywając ciszę, która od kilku minut wisiała w powietrzu.
- Koniec tygodnia, piątek, sobota. Rozmawiałam z weterynarzem, z góry zakreślił, że przez pierwsze kilka dni tylko treningi stęp-kłus, dopiero później wprowadzamy galopy, a za dwa, może trzy tygodnie zaczniemy coś skakać - powiedziałam, powtarzając słowo w słowo to, co usłyszałam przez telefon kilka dni wcześniej.
- Jak miło, że użyłaś czasowników w liczbie mnogiej - westchnął chłopak, a ja przewróciłam oczami z uśmiechem na ustach. Siedzieliśmy jeszcze chwilę w ciszy, wpatrując się w zimowy krajobraz, dopóki spokoju nie zakłóciło wołanie znajomych, abyśmy pomogli im z rozdawaniem wieczornych pasz.

***********************************************************************************
KOCHAM WAS NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE ♥
Sześć komentarzy w trzy dzni, bez mojego "Hej, stara, mogłabyś proszę skomentować? :c", tak Diego, o wiadomości do Ciebie mowa XD A propos Diega, sto lat ♥ :* W każdym razie, no. Jestem w ciul szczęśliwa, że HMOL jednak ma przed sobą jakąś, nieważne jaką, ważne, że jakąś przyszłość c: Włożyłam w to masę serducha, więc szkoda by było zawiesić, a ostatnio nawet o tym myślałam, chociaż powiem szczerze - zrezygnowałam od razu XD Nawet jeśli nie odzywałabym się tydzień/dwa i tak w końcu bym wróciła i wszyscy to raczej dobrze wiemy ;p Co do nagłówków, zależy, ale ogółem na swoim komputerze posiadam - Gimp (wersje 2.4; 2.6; 2.8) i Photoshop (CS6 i CS7) Także no. Kończę takim se oto akcentem i dobranoc <3

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 13.

Czas uciekał przez palce, dzień, za dniem, bezustannie. Nie zauważyłam nawet, kiedy spadł śnieg. Listopad dobiegał końca, ustępując miejsca grudniowi i coraz krótszym, chłodniejszym dniom oraz nocom, które zdawały się nie kończyć. Coraz gorzej znosiłam rutynę, każda doba wyglądała tak samo: wstaję, idę do stajni, lonżuję Melodię, wsiadam na Tabuna, wracam do domu, idę spać, budzik, stajnia, dom i tak w kółko. Relacje z innymi również nie wyglądały szczególnie kolorowo. Nie byłam w nastroju do rozmów, przez co często odizolowywałam się od pozostałych. Zamykałam się w pokoju, włączałam muzykę i... W sumie, ciężko określić, co robiłam w tym czasie. Zdarzało się, że znalazłam coś do przeczytania, innymi czasy po prostu siedziałam na parapecie i myślałam, wpatrując się w stajnię i konie, które popołudniami były wypuszczane na pastwiska na godzinkę, dwie.
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie miałam szczególnej ochoty ruszyć się z miejsca. Gruba, dwukrotnie za duża bluza dostarczała na tyle dużo ciepła, że nawet nie czułam zimna, które biło od oszronionej szyby. Jedynym ruchem, jaki wykonałam, było skręcenie szyi w kierunku przeciwległej ściany. Po chwili klamka się poruszyła, a przez niewielką szparę do pomieszczenia zaglądnęła Aśka. Uśmiech spełz z jej twarzy, gdy tylko mnie zobaczyła. Wkroczyła do pokoju pewnym krokiem, stanęła na środku i załamała ręce.
- Boże święty, Wera, wyglądasz jak jakaś zmordowana życiem wdowa dzień po pogrzebie męża - stwierdziła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Dziewczyno, weź się w garść, życie ci się marnuje, masz dziewiętnaście lat, a patrząc na ciebie widać tylko obraz nędzy i rozpaczy! - oburzyła się, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Milutka jesteś, nie ma co - odwarknęłam, zerkając na nią z ukosa.
- Koniec tego dobrego - powiedziała dziarsko, podchodząc do mnie. Nawet się nie zorientowałam, kiedy złapała mnie za rękę. Próba ściągnięcia mnie z parapetu skończyła się nieoczekiwanym lądowaniem na dywanie. Jęknęłam, wstając apatycznie i masując ramię. - No! Wreszcie się podniosłaś z miejsca, to teraz jedziemy dalej.
Bez skrupułów popchnęła mnie w stronę łazienki, a ja nie miałam nawet ochoty się sprzeciwiać. Dziewczyna chwyciła za szczotkę i szarpiąc niemiłosiernie moje poplątane włosy, utworzyła z nich kucyka.
- Resztę ogarniesz sama, czy mam to zrobić za ciebie? - zapytała, a w tonie jej głosu można było wyczuć groźbę. Skoro już wywlokła mnie z mojego "gniazdka", chyba nie miałam wyjścia i musiałam coś ze sobą zrobić. Przewróciłam oczami i szturchnęłam ją lekko, żeby wyszła na korytarz. Szybko wykonałam typowe, poranne czynności, a kiedy tylko otworzyłam drzwi, nastolatka złapała mnie za rękę i zawlokła do kuchni.
- Siadaj - rozkazała, rozglądając się po kuchni.
- Tak jest, mamo - odpowiedziałam, po czym automatycznie zaczęłam kaszleć. Chrypa, katar, chyba zapowiadało się na przeziębienie.
- Trzymaj - mruknęła, podając mi talerz z pięcioma kanapkami. - Tylko nie marudź, nie umiem gotować w chociażby najmniejszym stopniu.
Zaczęłam powoli przeżuwać kromki, a blondynka zabrała się za przygotowywanie herbaty, nucąc coś pod nosem. Nie zdążyłam nawet przełknąć kilku gryzów, gdy przede mną pojawił się parujący kubek oraz kilka tabletek.
- Tak apatycznej chyba cię jeszcze w życiu nie widziałam. Oprócz tego roku, kiedy leżałaś w szpitalu, ale to się raczej nie zalicza. Jedz to szybciej, ileż można - powiedziała niecierpliwie, wstając z miejsca, które dopiero co zajęła.
- Coś ci się dzieje? Masz wyjątkowo dużo energii - zauważyłam, na co Aśka tylko wzruszyła ramionami. Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo już po chwili dziewczyna wbiegła po schodach na górę. Odwróciłam się za nią, po czym wróciłam do jedzenia. Upiłam łyk gorącego napoju, przełknęłam tabletki i  oparłam się wygodnie na krześle. Nagle - ciemność. Coś przykryło moją twarz i zdezorientowana zaczęłam miotać się w miejscu. Dopiero kiedy dotarło do mnie, że nikt nie chce mnie udusić, a poza tym, że nic nie widzę, wokół nie dzieje się nic dziwnego, uświadomiłam sobie, że na głowie mam kilka warstw materiału. Zrzuciłam wszystko na podłogę i obejrzałam się za siebie. Koleżanka stała na środku pomieszczenia, śmiejąc się w najlepsze, a tuż za mną leżała kupka ciuchów, w której na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać jedynie czarne bryczesy i niebieską koszulkę.
- Jesteś głupia - prychnęłam, wpuszczając nieco uśmiechu na usta. Podniosłam ubrania z parkietu i udałam się do łazienki. Przebrałam się w to, co przygotowała blondynka i spojrzałam w lustro. Niestety, miała rację, wyglądałam jak siedem nieszczęść. Westchnęłam ciężko i wróciłam na dół. - Lepiej? - zapytałam, unosząc brwi i obracając się dwukrotnie wokół własnej osi.
- Wyglądem prawie, prawie przypominasz Weronikę, teraz tylko wpuścić w ciebie nieco życia i radości, i gotowe! - klasnęła w dłonie, a ja tylko pokręciłam głową. - Dobra, ubieraj się, idziemy na zewnątrz - powiedziała, a ja mruknęłam cicho, ewidentnie niezadowolona. Zamienić ciepły dom na zimne podwórko skąpane w śniegu? Jasne! Bardzo chętnie!
Ociągając się najbardziej jak mogłam, założyłam termobuty, kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik, zawijając go do połowy twarzy.
- To tylko trzy stopnie na minusie, a nie Syberia - westchnęła Aśka, otwierając drzwi na oścież. Uderzyła we mnie fala zimnego powietrza, otrzeźwiając nieco umysł. Wszędzie zaspy, zima w pełni, a ja cały ten czas przesiedziałam w pokoju. Tego było zdecydowanie za wiele. Ku swojemu niezadowoleniu, nie zawsze mam rację i to był jeden z momentów, kiedy musiałam posłuchać innych. Przeszłam przez próg, jednak zanim zdążyłam przejść kilka kroków, nogi odmówiły mi posłuszeństwa, ślizgając się na oblodzonym ganku. Za plecami usłyszałam chrzęst zamka, a po chwili na środku ścieżki do stajni pojawiły się dwie osoby - Tymon i Jacek.
- Umówiłam nas dwa na dwa, więc jeśli nie chcesz zostać zbombardowana setką śnieżnych kulek, lepiej się podnoś - usłyszałam tuż obok. Odwróciłam głowę w kierunku blondynki.
- Że co? - zapytałam, śmiejąc się pod nosem. Bitwa na śnieżki? W sumie, widząc zacięcie na twarzach innych, nie pozostawało mi nic innego, jak dołączyć do zabawy.

***********************************************************************************
O Matko Boska. Pół godziny i to cudeńko gotowe. Nówka sztuka, nieśmigane, duma mnie rozpiera, jest supi :D Naprawdę pisało mi się o wiele, wiele lepiej niż ostatnio. Musiałam jakoś Werę ustawić do pionu, bo mnie zaczęła nudzić ta monotonia. I w ogóle, o mój Boże! Pięć komentarzy! Co prawda ostatni wyproszony, ale bardzo, bardzo dziękuję ♥ Korzystając z okazji, witam serdecznie Mystery Bell i miło mi ponownie widzieć Magdę oraz Light :D To tak zarąbiście motywuje, nawet lepiej, niż ta ostatnia piątka z polskiego, dzięki której powróciła wiara w moje umiejętności pisarskie XD Teraz będę miała sporo okazji, żeby się wykazać, bo polonistka zapowiedziała więcej prac pisemnych, co dla mnie jest zbawieniem. Nienawidzę jej gadania o poetach, pisarzach, malarzach, historykach... Gramatyka też mnie nieco nudzi, bo w książce zrobiłam to, co mamy zaplanowane na... Styczeń. Jestem dwa miesiące do przodu z programem, myślicie, że pani będzie zła? XD W każdym razie, wybaczcie, że w rozdziale zero koni, ale nie mam siły o nich pisać. Czy kończę z jeździectwem? Tego nie wiem, ale zapowiada się kolejna, spora przerwa. Dziękuję, że jednak jesteście i że potraficie zebrać i siebie, do napisania tych kilku słów, i mnie, do dalszego prowadzenia tego bloga ♥ :*

PS Jak Wam się podoba nowy szablon? Plus, zdjęcia koni zostały zmienione na zimowe :D
PSS Jeśli ktoś życzy sobie mnie, jako czytelniczkę na swoim blogu - link w komentarzu, na pewno zobaczę, przeczytam, może zostanę c:

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 12.

Z góry przepraszam, wiem, rozdział miał być w tamtym tygodniu, ale mi nie pykło. Teraz mi się nie chce, ale zmuszam się dla tych kilku osób, które wciąż ze mną są. Dziękuję za wsparcie ♥

Popędziłam Melodię nieznacznie, słysząc drugie wezwanie na parkur. Zagapiłam się. I to bardzo. Słońce wyszło zza chmur, lekko mnie oślepiając, jednak w końcu dojechałam na maneż. Wyjechałam na środek, po czym rozglądnęłam się wokół. Tymon, Bartek i Gośka stali przy ogrodzeniu w otoczeniu kilkudziesięciu innych osób, które z uwagą przyglądały się moim poczynaniom. Z kolei z drugiej strony siedziało jury, śledząc każdy, nawet najmniejszy ruch i starannie odnotowując go w swoich zeszytach. Zagalopowałam dopiero, gdy zabrzmiał dzwonek. Czterdzieści sekund na dojazd do pierwszej przeszkody właśnie się rozpoczęło. Wlepiłam wzrok w stacjonatę, stojącą na odległym końcu parkuru. Wolta, zmiana nogi, długa ściana, połowa krótkiej, wjazd do środka, skok. Czysto. Popędziłam klacz, starannie licząc każdą foule. Raz, dwa, trzy, wybicie. Co chwilę oglądałam się za siebie, aby sprawdzić, czy drągi zostały na swoim miejscu. Szereg, stacja, okser. Niewielkie problemy z utrzymaniem w linii, ale pomimo wszystko nadal bez punktów. Zwolniłam nieco, aby poprawić dosiad i zebrać wodze. Wszystko toczyło się w takim tempie. Czwarta czystko, piąta też, a problemy zaczęły się dopiero przy szóstej. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Melodia zatrzymała się, unosząc przednie kopyta ponad ziemię. Utrzymałam się, jednak zeskoczyłam, gdy paniczne rżenie przeszyło powietrze, sprawiając, że wszyscy zamarli. Chwyciłam spanikowaną klacz za ogłowie, starając się ją uspokoić. Dopiero po chwili stanęła chwiejnie, będąc najwyraźniej w takim samym szoku, jak i ja. Wokół mnie zebrało się kilka osób, usiłując podejść do kobyły. Pogładziłam dłonią jej spoconą szyję i pociągnęłam lekko za wodze, próbując poprowadzić ją kilka kroków w przód. Kulała. I to bardzo. Nadal nie wiem, jak to możliwe, że z pomocą Tymona i kilku innych osób udało nam się wprowadzić ją do stajni. Pod jej boksem od razu pojawił się lekarz, dokładnie oglądając wszystkie nogi.
- Uraz stawu skokowego - powiedział bardziej do siebie, niż do nas, prostując plecy. Podszedł do torby i wyciągnął z niej okład chłodzący. Przyłożył go do nogi klaczy i owinął bandażem. - Miała jakąś kontuzję? - zapytał, a ja pokiwałam głową.
- Naderwane ścięgno, ale w drugiej tylnej - odparłam, na co on tylko zapatrzył się gdzieś w dal, szukając odpowiednich słów.
- W przyszłości nie wróżę jej kariery sportowej, jak już, to na płaskim, o ile rehabilitacja pójdzie dobrze, na chwilę obecną trudno stwierdzić.
Przygryzłam wargę, walcząc z samą sobą, aby nie rozkleić się przy wszystkich.
- Radziłbym wrócić z nią do domu już dziś i poradzić się weterynarza, który miał z nią więcej do czynienia, niż ja - powiedział, wzruszając ramionami. - Więcej nic nie mogę poradzić.
Do tej pory nie mogę zapomnieć o tamtym dniu. Słowa weterynarza nadal krążą po mojej głowie. Nie mam pojęcia, kto był na tyle głupi, żeby nie sprawdzić jego kompetencji, jednak w tym momencie był to mój najmniejszy problem. Zapięłam kurtkę pod szyję, wychodząc na zewnątrz. Naciągnęłam czapkę na uszy i powolnym krokiem skierowałam się do stajni. Co chwilę zaciągałam się listopadowym powietrzem, myśląc tylko nad tym, kim trzeba być, żeby zerwane więzadła określić jako "uraz stawu skokowego". Gdy tylko wróciliśmy do domu, Flocka, Malagę i Manhattana przekazałam pod opiekę innym, z kolei sobie zostawiłam tylko Melodię i Tabuna. Codzienna rehabilitacja z klaczą zajmowała połowę całego mojego czasu w stajni, drugą zaś były ćwiczenia z ogierem.
- Co znowu taka ponura? - dobiegło mnie zza pleców. Byłam tak zamyślona, że nawet nie usłyszałam dźwięku silnika, gdy Tymon podjeżdżał pod dom.
- Tak jakoś wyszło, że mam dość codziennego łażenia stajnia - dom, dom - stajnia, a skoro zbliża się zima, to czuję, że to tylko dołoży mi obowiązków - powiedziałam, gdy chłopak objął mnie ramieniem i razem skierowaliśmy się do stajni.
- W takim razie, pomogę ci z Melodią, a Tabunowi raczej nie zaszkodzi dzień przerwy, prawda? - zapytał, na co zmierzyłam go tylko nieprzychylnym spojrzeniem. - Nie patrz tak na mnie, mówię ci, dobrze mu to zrobi - zaśmiał się, a mi nie pozostało nic, jak tylko przytaknąć bez większej aprobaty.
- Idę po sprzęt - westchnęłam pod nosem, skręcając do siodlarni. Kolejny chłodny dzień, taki sam, jak każdy inny, właśnie się zaczynał.
 
***********************************************************************************
Ale gówno, ja nie wierzę XD Aktywność spada - zrób wypadek!, czyli filozofia Koniowatej. He he, nie ma co, popisałam się. Boże, już dawno tak beznadziejnie mi się nie pisało i co najgorsze - to widać ;___; Pomimo wszystko, nie ma tragedii, spędziłam nad tym godzinę, więc nie oczekujmy zbyt wiele. Wybaczcie, że to wszystko tak beznadziejnie się potoczyło, ale naprawdę, poziom mojej weny spadł do -100. Szczerze powiedziawszy - mój styl tutaj przywodzi mi na myśl ten z pierwszego, może drugiego tomu. Oznacza to, że jest tragicznie. Także ten, odezwę się, kiedy będę mogła, może mi się trochę poprawi humor, ambicja itd. c: Do zobaczenia ♥

PS Nie chce mi się starać, jak nie ma dla kogo :3
PSS Z góry dziękuję za 48,000 wejść c:

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 11.

Podróż ciągnęła się w nieskończoność, przeciągając się z przewidzianych  ośmiu do aż jedenastu godzin. Chyba cały kraj postanowił nagle wybrać do Sopotu, tworząc niesamowicie długie korki. Gdy w końcu wysiedliśmy z samochodów, byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy nawet ochoty na obejrzenie stajni. Oddaliśmy wierzchowce wraz z ich sprzętem w ręce stajennych, podaliśmy informacje dotyczące żywienia i skierowaliśmy się do hotelu. Odebraliśmy numerki z recepcji i z apatią wymalowaną na twarzach, rozeszliśmy się po piętrach. Mi i Tymonowi przypadł pokój numer 209. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, wpuszczając do pomieszczenia strumienie czerwonopomarańczowego światła. Widok z balkonu roztaczał się na pastwiska i ogromne budynki stajni. Teren ośrodka wydawał się jeszcze większy, niż na zdjęciach, które można było obejrzeć na stronie internetowej. Westchnęłam, kładąc się na podwójnym łóżku i podwijając nogi.
- Widzę, że mamy wyjątkowo dogodne warunki - prychnął chłopak, kładąc się obok mnie.
- W razie czego, zawsze możesz spać na podłodze, myślę, że te panele będą równie wygodnym miejscem na wypoczynek - mruknęłam, zachowując przy tym całkowitą powagę. Dopiero, gdy szatyn zetknął na mnie z widoczną dezaprobatą, nie wytrzymałam i wyszczerzyłam zęby.
- Czasem aż się zastanawiam, jakim cudem potrafisz utrzymać grobową minę, nawet, jeśli masz ochotę się śmiać - powiedział, przewracając nieznacznie oczami. - Chociaż czasem ci się to nie udaje - dodał po krótkiej chwili milczenia. Zmarszczyłam lekko czoło, zastanawiając się, o czym mówi.
- Nawet ja nie przypominam sobie takiej sytuacji. Może mnie oświecisz? - zapytałam pospiesznie. Zorientowałam się już po chwili, kiedy Tymon oplótł moją talię rękoma i zaczął mnie łaskotać. Choć początkowo próbowałam zachować powagę, oboje doskonale wiedzieliśmy, że długo nie wytrzymam. Zanim zdążyłam się odsunąć, zaczęłam śmiać się jak głupia i miotać po całej pościeli. Próbowałam wydyszeć, żeby przestał, jednak marnie mi to wychodziło. Na szczęście z odwetem przybyła Gośka, z hukiem otwierając drzwi i tym samym odwracając uwagę chłopaka. Korzystając z okazji, umknęłam na fotel, w momencie, kiedy koleżanka zaczęła swój wywód.
- Czy możecie mi wytłumaczyć, dlaczego dostałam pokój dla dwojga? - spiorunowała nas wzrokiem, demonstrując kluczyk do hotelowych drzwi.
- Skoro mieszkasz sama, nie masz co narzekać, całe dwuosobowe łóżko dla ciebie - wzruszyłam ramionami, nalewając wody do plastikowego kubka.
- Nie jestem głupia, nie miałabym nic przeciwko, gdybym mieszkała sama - warknęła, a ja i Tymon wymieniliśmy szybkie spojrzenia. Uniosłam pytająco brwi, nie rozumiejąc zbyt wiele.
- Dorzucili ci kogoś do pokoju? - zdziwiłam się, a dziewczyna wyrzuciła ręce w górę.
- Nie byle kogo - dobiegł nas głos z korytarza. Po kilku sekundach obok Gośki pojawił się Bartek z równie niezadowoloną miną. - Mówcie trochę głośniej, a usłyszą was ludzie na innych piętrach. Kiedy tylko wyszedłem z windy, od razu wywnioskowałem, że współlokatorka przyszła na skargę.
Blondynka zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w dłonie. Zmierzyła szatyna groźnym spojrzeniem, po czym zwróciła uwagę z powrotem na mnie i na Tymona.
- Czegoś od nas oczekujesz? - zapytał chłopak, podnosząc się z łóżka. Podszedł do drzwi, prowadzących do łazienki i zniknął w drugim pomieszczeniu. - Radźcie sobie sami!
Prychnęłam śmiechem, tym samym aprobując jego ignorancję. Z jednej strony współczułam Gośce, w końcu, chyba nikt nie miałby ochoty trafić do jednego pokoju z facetem, którego nie zna. No, prawie. Jednak jeśli obejrzeć by to z innego punktu widzenia, Bartkowi przydałoby się kilka dni męczarni, a z koleżanką może się tego spodziewać.
- Jak coś, to ty śpisz na ziemi - mruknął szatyn, wychodząc z powrotem na korytarz.
- Dżentelmen! - odprysknęła blondynka, ruszając w ślady za nim. Z uśmiechem zamknęłam za nimi drzwi i usiadłam z powrotem na pościeli. Nie minęła nawet dłuższa chwila, gdy z łazienki wrócił Tymon.
- W końcu poszli. Nie miałem ochoty na nich patrzeć - stwierdził, kładąc się obok mnie. Przewróciłam oczami i również przewróciłam się na plecy.
Wieczorem, już w piżamie usiadłam na parapecie, obserwując konie, które spędzały noc, na, jak na razie, oświetlonych pastwiskach. Leniwie skubały trawę, przemieszczając się powoli z miejsca, na miejsce w niewielkich grupkach po kilka osobników. Uśmiechnęłam się półgębkiem, widząc, jak kilka zwierząt zrywa się do biegu, a inne tylko zerkają na nie, wyrwane z drzemki. Zdecydowana większość stała pod drzewami, ustawiając się bokiem do kierunku wiatru i chowając się przed reflektorami. Mój oddech na chwilę przyspieszył, gdy kątem oka dostrzegłam jeszcze pusty, parkur konkursowy. Westchnęłam ciężko, po czym wstałam z miejsca i pomaszerowałam do łóżka. Tymon spał już od kilku minut, więc starając się robić jak najmniej zamieszania, cicho przykryłam się kołdrą i wtuliłam w jego plecy.

- Buty, buty, buty - mruczałam pod nosem, myszkując zawzięcie po pokoju. - Gdzie są moje buty?
Przekopywałam kolejno każdy zakamarek, starając się niczego nie pominąć, aby jak najszybciej znaleźć czarne, skórzane oficerki.
- Tego szukasz? - zapytał Tymon, podnosząc zgubę do góry. Wywróciłam oczami, wzdychając ciężko.
- Nie rozumiem, jak ty utrzymujesz spokój w takich sytuacjach, przecież ja się zaraz załamię - machnęłam wolną ręką, podczas gdy na drugą zakładałam marynarkę. - Najpierw nie mogłam znaleźć ciuchów, potem gumki, żeby związać włosy, później butów... Zaraz się okaże, że nie znajdę Melodii - mruknęłam, sprawiając, że chłopak nie zdołał powstrzymać śmiechu. Spojrzałam na zegarek i zaklęłam pod nosem. Mieliśmy ponad dwadzieścia minut opóźnienia. Nie zdziwię się, jeśli bułanej naprawdę nie będzie w stajni, pomyślałam, od razu tego żałując. Po co się zamartwiać? Stajenni mieli wszystko pod kontrolą, nie miałam czym się przejmować. Konkurs zaczynał się o dziesiątej trzydzieści, a było dziesięć po siódmej. Czym były trzy godziny, skoro w tym czasie musiałam przygotować siebie, konia, odebrać numer, obejrzeć parkur i rozprężyć klacz? Wybiegłam z pokoju, kurczowo ściskając kask i palcat. Co chwilę sprawdzałam, czy mam wszystko. Na szczęście winda pojawiła się szybciej, niż oczekiwałam, więc zyskałam kolejne kilkanaście sekund. Możliwe, że w normalnych okolicznościach nie zwróciłabym na to uwagi, teraz jednak byłam zmuszona patrzeć na najmniejsze szczegóły.
W holu głównego od razu wybiegłam na podjazd, szukając wzrokiem drogi do stajni. Rozmieszczone wszędzie znacznie ułatwiały zadanie. Bez wahania wybrałam jedną ze ścieżek, po czym od razu udałam się do sektoru B, w którym stała Melodia. Paka jeździecka stała naprzeciw jej boksu, dzięki czemu znów zyskałam dodatkowy czas, w końcu, nie musiałam tracić czasu na dociekanie, gdzie jest siodlarnia. Zdjęłam kłódkę, wyciągnęłam sprzęt i długimi ruchami zaczęłam szczotkować złotą sierść klaczy.

***********************************************************************************
No i kto mi zabroni zakończyć w takim momencie? Chcę, to mogę! XD Jest 23:26, a ja piszę, zamiast iść spać. Nie macie nawet pojęcia, jak ja się poświęcam... Nikomu rzecz jasna nie chce się rozpalić w kominku, a ja oczywiście nie leżę w ciepłym łóżeczku, tylko siedzą w najgrubszej kurtce, jaką mam, czapce i pod kołdrą, bo u mnie w domu - niczym w zamrażarce. Nie, nie żartuję. W każdym razie, mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że trochę krótko wyszło i no, no... No nie wyszło no. Miało być nieco inaczej, ale stwierdziłam, a co! Walnę dokładny opis zawodów rozpisany na trzy rozdziały! Why not?
A przechodząc do konkretów - jestem, delikatnie mówiąc, wkurzona. Wiecie, kiedy ostatnio zawiodłam się tak, jak po przeczytaniu 22 części Heartlandu? Nigdy. Przysięgam, jeśli autorka tego nie odkręci, piszę maila, że spieprzyła mi cztery, cudowne lata czytania i oczekiwania na nowe tomy. Się pani Brooke ucieszy, na pewno.
A z nieco weselszych wieści, w sobotę Hubertus! :D Po roku wreszcie się doczekałam. Jazda na przyczepie, zapewne załapię się na mini teren, towarzystwo około czterdziestu kowboi i ten bigos... Boże, czekam z utęsknieniem! ♥
W tym tygodniu obiecuję kolejny rozdział, a teraz, dobranoc :D