sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 40. - ostatni


No i proszę, kolejny tom skończony. Naprawdę nie wiem, dlaczego pakuję się w to gówno raz za razem... W każdym razie, dziękuję, że wytrwaliście ze mną już ponad półtora roku. Niedługo stuknie dwa latka, a ja tu ciągle widuję te same twarze, co niezwykle mnie cieszy :D Przyznajmy szczerze, ostatnie 39 rozdziałów nie było... Takie, jak sobie wymarzyłam, ale cóż, najwyraźniej za dużo od siebie wymagałam i wyszło, jak wyszło. W każdym razie, zacznijmy tak, jak każde zakończenie:

- Nikki - Gdyby nie Ty, to ten blog po prostu by nie istniał. Skończyłabym to wszystko na drugim rozdziale pierwszego tomu, bo, spójrzmy prawdzie w oczy, już wtedy myślałam, że nic z tego nie wyjdzie. Dziękuję za wszystko, za rozmowy, za, nazwijmy to, czytelnictwo, za wspólny tom i w końcu, za wspólny wyjazd w najbliższą niedzielę ♥
- Sydney - Co tu dużo mówić? Byłaś, jesteś i zapewne będziesz, a przynajmniej taką mam nadzieję, bo na chwilę obecną nie wyobrażam sobie tego bloga, nie widząc tutaj tych kilku(nastu?) osób, którym mam zamiar jak zawsze podziękować :D No, i tak jak wyżej, do zobaczenia w niedzielę :*
- Vero - osoba, którą tutaj widziałam raz i pewnie więcej nie zobaczę, ale tak czy siak, jestem zobowiązana po raz piąty jej podziękować. Nieważne, że tego nie czyta, bez niej ten blog po prostu by nie powstał. To ona mnie zainspirowała, więc zawsze będę jej wdzięczna za sam fakt, że pisze swoje opowiadanie. Może nieregularnie, może muszę jej czasem truć dupę godzinami, ale kiedy coś się pojawi, to cieszę się jak małe dziecko :D
- Norka - Czegokolwiek bym nie zrobiła, powiedziała, napisała, Ty zawsze potrafisz odnieść się do tego z dozą pozytywizmu, rzadko kiedy negujesz albo wytykasz błędy, więc dziękuję, że jesteś, komentujesz i nigdy nie masz zastrzeżeń, pomimo tego, że nie zawsze jest idealnie :P
- Universe - Krytyk jakich mało XD Cóż, sama zawsze wytykam innym błędy i cieszę się, że ktoś je zauważa również u mnie i potrafi o nich napisać, dziękuję :D
- Areo - Już chwilę czasu nie widziałam rozdziału, pod którym nie znalazł się Twój komentarz... Krótko, zwięźle, na temat, więc dziękuję po prostu za to, że dajesz znak życia, to motywuje, w końcu wiem, że ktoś to czyta :)
- Szałwia - Nie byłabym sobą, gdybym tu o tobie nie wspomniała :P Byłaś pierwsza, nie było Cię szmat czasu, potem znowu wróciłaś, teraz znów Cię nie ma, ech, pogmatwane to wszystko xd W każdym razie, dziękuję, że na samym początku dałaś mi motywacje do prowadzenia... TEGO :D
- Irma - Pierwszy raz Ci dziękuję, bo dołączyłaś do grona czytelników stosunkowo niedawno, ale przecież nie mogłabym Cię pominąć, skoro od tamtego czasu udzielasz się pod prawie każdą notką ;)
- Ever - Nie wiem, co się dzieje z Bloggerem, aczkolwiek jest to instytucja na tyle nieogarnięta, że chyba nikt tego nie wie XD W każdym razie miło mi, że znów jesteś i mam nadzieję, że wytrzymasz ze mną jeszcze długo :P
- Ania - Dziękuję Ci pierwszy raz, choć sama nie wiem dlaczego, bo powinnam to zrobić już kilka tomów wstecz :P Dwa ostatnie rozdziały napisałam dzięki Twojej metodzie i choć nie były zachwycające (nawet dobre nie były D:), to dziękuję, ponieważ w końcu mogę to jakoś zakończyć XD
- Bać - Co mnie obchodzi, że nie czytasz i zaglądasz tu... Rzadko. Ważne, że jesteś
- Spirit - Gdzie Ty jesteś? Nie wiem, czy byłaś nawet na początku tomu, ale cóż, blog zawieszony, znaku życia brak, nie dziwię się, że tutaj też Cię nie ma, czekam, kiedy wrócisz :3

Dziękuję oczywiście wszystkim pozostałym osobom, komentującym, czy też nie. Każdy obserwator, a nawet odwiedzający "przelotnie" jest dla mnie tak samo ważny, w końcu, tylko dzięki Wam wszystkim mam siłę i motywację do dalszego pisania :) Plączę się już we własnych słowach, więc bez zbędnego gadania, przejdźmy do rozdziału!

***********************************************************************************
Żwir zaszeleścił pod kołami samochodu, kiedy wjeżdżaliśmy na podwórko. Wyskoczyłam z pojazdu, zanim zdążył się do końca zatrzymać, po czym od razu pobiegłam w stronę stajni. W drzwiach wpadłam na rozjuszoną Karolinę, która akurat wynosiła pudło ze swoimi rzeczami. Stanęłam w progu i obserwowałam, co robi. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że ją obserwuję. Odwróciła się do mnie z uśmiechem, stanęła na przeciwko i poprawiła włosy.
- Wyjeżdżam - powiedziała, ukazując swoje nieskazitelnie białe zęby, a ja uniosłam pytająco brwi. - Ciocia otworzyła stadninę na Mazurach. Chwilowo przenoszę się tam, przynajmniej do końca wakacji, potem zobaczymy, może wrócę, może nie, okaże się z czasem. Jak na razie, miło mi się z wami pracowało, biorę konia i suniemy. - Klasnęła w dłonie, odbiegając do siodlarni po resztę rzeczy, a mnie zostawiając w kompletnym oszołomieniu. Otrząsnęłam się dopiero, gdy usłyszałam pisk z końca korytarza. Ruszyłam szybkim krokiem w tamtą stronę, przypominając sobie o Maladze. Doszłam do boksu w momencie, kiedy klacz podniosła się z ziemi, na której leżał już gniady źrebak. Oparłam się o drzwi obok Aśki i Jacka.
- Ogier, czy klacz? - zapytałam, patrząc na małego, który aktualnie próbował wstać.
- Ogier - odparł blondyn, z uśmiechem zerkając na dziewczynę.
- Czyli miałaś złe przeczucie - usłyszałam za sobą głos Tymona, który zmierzał do nas z podwórka. - Karolina gdzieś jedzie?
- Przeprowadza się do cioci na Mazury - odparłam, gdy objął mnie ramieniem. Zanim się obejrzeliśmy, źrebak stał już przy Maladze.
- To jak go nazwiemy? - spytała blondynka, rozglądając się po całej naszej trójce.
- Proponuję Manhattan - zaśmiałam się, a ona tylko rzuciła w moją stronę wymowne spojrzenie, kręcąc głową z dezaprobatą. - W takim razie wymyśl coś lepszego - prychnęłam, a ona tylko przewróciła oczami.
- Niech ci już będzie ten Manhattan, w końcu twój koń - westchnęła, trącając mnie lekko ramieniem. Mój koń, no racja. Mam na głowie trzy ogiery i dwie klacze, pomyślałam, patrząc na gniadosza. Po kilku minutach bezustannego patrzenia, odeszliśmy od boksu w stronę hali, na której nadal trwała jazda. Gośka stała na środku, wydając polecenia, a dzieci z grupy średniozaawansowanej jeździły wokół po ścieżce.
- Gdzie są zaawansowani? - zapytałam, uświadamiając dziewczynę o naszej obecności. Odwróciła się na pięcie, patrząc na nas po kolei.
- Chyba na zewnątrz  - powiedziała, ponownie przenosząc wzrok na obozowiczów. Kiwnęłam głową i od razu skierowałam się na jedną z ujeżdżalni. Tak, jak się spodziewałam, za instruktora robił Bartek, przy poleceniach szczególną uwagę zwracając na Sylwię. Po minach innych mogłam stwierdzić, że nie byli z tego zadowoleni, podobnie jak ja. Laura patrzyła na wszystko z boku, siedząc na ogrodzeniu. Podeszłam do niej, po czym usiadłam obok, wlepiając spojrzenie w szatyna, który najwyraźniej nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Dopiero po zakończonej jeździe raczył do nas podejść.
- Wyjeżdżam - uśmiechnął się, a na moim czole pojawiła się buzdra.
- Czekaj, bo mam deja vu - powiedziałam szybko i wpatrzyłam się w swoje buty, aby chwilę odetchnąć. - Gdzie wyjeżdżasz i na ile?
- Nad morze, a na ile, trudno określić, ale raczej na zawsze, przeprowadzam się, mam już załatwione mieszkanie i inne formalności - odpowiedział naprędce, a ja ponownie na niego spojrzałam.
- Róbcie wszyscy co chcecie, przynajmniej jeden łeb mniej do wykarmienia... W sumie, pięć łbów - dodałam po chwili, odwróciłam się i odeszłam w stronę domu, zastanawiając się, czy życie nareszcie wróci do starych norm.

Po południu wzięłam kolejno Tabuna, Flocka i Melodię na lonżę, aby rozruszać je po tak długiej przerwie od jazd. Gdy skończyłam było już długo po dwudziestej pierwszej. Nie czekając zjadłam byle jaką kolację, wykąpałam się i bez słowa poszłam spać. Następnego dnia, to ja prowadziłam poranną i zarazem ostatnią jazdę dla grupy zaawansowanej. Weszłam do stajni kilka minut po wszystkich obozowiczach i już w progu kazałam przygotować konie, a sama udałam się na halę. Ustawiłam kilka przeszkód, w tym szereg skok wyskok oraz dwa oksery, wszystko wysokości od metra, do stu dwudziestu centymetrów.
- Możemy wsiadać? - usłyszałam za sobą pytanie z ust Sylwii. Przytaknęłam, a cała czwórka natychmiast usiadła w siodłach. Sami ustawili zastęp i zaczęli rozprężanie. Właściwie czułam się niepotrzebna, sami daliby sobie radę świetnie, może nawet lepiej ode mnie. Przysiadłam na krześle obok Laury, kiedy po kilku minutach grupa zakłusowała. Kolejno najeżdżali na drągi, cavaletti, zmieniali kierunki. Doskonale wiedzieli, co robić, byłam tam kompletnie zbyteczna, pomimo wszystko, nie miałam nic ciekawszego do roboty, a dodatkowo musiałam być na miejscu, w razie, gdyby coś miało się stać. Dopiero, kiedy wszyscy przeszli z powrotem do stępa, wstałam ze stołka i rozejrzałam się po wszystkich. Gestem dłoni wskazałam Anecie i Darii, aby wjechały do środka, a reszta mogła spokojnie zagalopować.
- Lotna i na stacjonatę - powiedziałam po kilku okrążeniach. Sylwia kiwnęła głową i kolejno skierowali się w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Tuż po stacjonacie najechali na szereg, a potem na oksera. Na koniec zostawiłam dwa krzyżaki ustawione w linii. Po zmienieniu kolejności skakali przez te same przeszkody kilkukrotnie, a po trzecim okrążeniu nadeszła kolej na zmianę miejsc. Obniżyłam drągi o dwie dziurki, ze względu na wysokość koni.
- Nie skakałam tak wysokich przeszkód na Kemirze, nie wiem, czy da radę - zauważyła Aneta, patrząc z niepokojem na metr dziesięć. Machnęłam ręką.
- Da, da, najazd długi i spokojny, wydłuż krok przy ostatnich foule i powinien mieć dobre wybicie - uśmiechnęłam się pokrzepiające, a dziewczynka w odpowiedzi pokiwała głową, zagalopowując w narożniku. Na początek krzyżaki, potem szereg, wolta, dojazd na koniec ujeżdżalni z Darią na ogonie, długi najazd i w końcu dodanie i czyste wybicie. Aneta zachwiała się lekko w siodle, przysiadając tym samym na tylnym łęku, przez co zdezorientowany wałach zaliczył uderzył w drąga tylnymi nogami. Blondynka jadąca za nimi skręciła tuż przed stojakami, robiąc koło, kiedy ja poprawiałam przeszkodę. Piękna znów siedziała na ogonie Kemirowi, co zaskutkowało kolejną woltą. Tym razem, dziewczynka nabrała nieco pewności siebie, a skok wyszedł wprost idealnie. Uśmiechnęła się pod nosem, przechodząc do kłusa i do stępa, wjeżdżając do środka, i klepiąc gniadego po szyi.

O godzinie trzynastej wszyscy zebrali się pod domem, czekając na rodziców. Samochody co chwilę pojawiały się i znikały, a ja z przyklejonym, sztucznym uśmiechem machałam na pożegnanie i mówiłam rodzicom, jak wspaniale radziły sobie ich dzieci, co w gruncie rzeczy było kompletnym kłamstwem. Gdy teren stadniny był już prawie całkowicie pusty, zostało jedynie towarzystwo z Pomorza... Plus Bartek. Kolejno pakowali konie do przyczep. Ku mojemu zdziwieniu, Piekielna prowadzona przez Sylwię i zachęcana owsem weszła do wozu zadziwiająco chętnie, jak na tak mocno poszkodowanego konia. Tuż obok stanął Elvis, a w osobnej przyczepie Equador. Wolnym krokiem skierowałam się w stronę Bartka.
- Jesteś idiotą - powiedziałam, opierając się o przyczepę i patrząc na zachmurzone niebo.
- Tak, wiem, że będziesz tęsknić - uśmiechnął się, wkładając pakę jeździecką do furgonetki.
- Chciałbyś, chyba więcej emocji odczuwam w związku z wyjazdem bodajże Sylwii - wzruszyłam ramionami, widząc, jak blondynka kieruje się w naszą stronę.
- Taa, a ja z kolei mam wrażenie, że niestety więcej nie zawitam na wasz obóz - prychnęła, przytulając się do szatyna.
- Mam wrażenie, że niestety więcej go nie zorganizujemy - zaśmiałam się i westchnęłam ciężko. - No cóż, w takim razie, nie przeciągajmy. Miło było poznać was oboje - stwierdziłam, spotkawszy się z uściskiem ze strony chłopaka. - Nie będę tęsknić.
- Jesteś wredna - mruknął, kiedy bez zbędnych pokazów podałam Sylwii rękę. Potrząsnęła nią, przenosząc spojrzenie z Bartka na mnie.
- Jeżeli jeszcze kiedyś się spotkamy, mam nadzieję, że nie ucierpię na tym ani ja, ani mój koń. - Obdarzyła mnie uśmiechem, na co ja pokręciłam głową.
- Obiecuję, że to był jednorazowy przypadek.
Z żalem patrzyłam, jak Sylwia wsiada do samochodu w towarzystwie chłopaka. Wyjeżdża. Naprawdę wyjeżdża, pomyślałam zszokowana. Nie byłam pewna, czy jestem z tego powodu bardziej szczęśliwa czy smutna, ale wiedziałam, że pomimo wcześniejszych słów, poniekąd będzie mi go brakować.

***********************************************************************************
KONIEC!
O Jezu, myślałam, że nie dam rady, bo zabrałam się za to... Wczoraj? Nie no, w czwartek. I wyszło, jak wyszło, wyjątkowo beznadziejne, miało wnosić, nie wniosło, no trudno :P Jedyny plus - mam pomysł na tom szósty, więc odpoczniecie sobie ode mnie te 11-14 dni, a potem ruszam dalej! Zabijcie mnie, znowu się w to pakuję ;-; W każdym razie, dziękuję, że w tym sezonie miałam tak dużo powodów do szczęścia :D 40,000 wejść, 40 obserwatorów, rekordowa liczba komentarzy, no i przede wszystkim gratuluję Wam, że to przetrwaliście, bo, spójrzmy prawdzie w oczy, tom nie był zbyt dobry XD Mam nadzieję, że w sierpniu spotkamy się ponownie, choć nie mam pewności, w końcu nie każdy ma ochotę czytać coś takiego :P W każdym razie, dziękuję po raz kolejny i do usłyszenia! :*

PS Życzcie mi... Nam powodzenia na obozie :D

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 39.

Oparłam się o koszyk, pchając go przed sobą poprzez supermarket. Gdy tylko się obudziłam, zostałam natychmiast wysłana na zakupy zarówno spożywcze, jak i przemysłowe. Przez obóz skończyło się dosłownie wszystko, a jako, że za dwa dni mieliśmy wrócić do zwykłego, codziennego życia stajennego, należało pouzupełniać zapasy. Wszyscy, z Karoliną na czele, stwierdzili, że ja nadaję się do tego najlepiej, w końcu, przecież tu mieszkam... Dodatkowo jednogłośnie uznali, że nikt nie nadaje się do pomocy lepiej niż Tymon, z czym musiałam się zgodzić, w związku z tym, kiedy ja co chwila ściągałam coś z półek, on szedł za mną, prowadząc nieprzerwany monolog.
- Rozumiesz? - zapytał, stając tuż przede mną, aby zwrócić moją uwagę. Stanęłam tak gwałtownie, że wszystko, co leżało w koszyku przesunęło się w tył.
- Przepraszam, zamyśliłam się - westchnęłam, ruszając dalej.
- Nie mówiłem nic ważnego, chciałem tylko sprawdzić, czy jesteś w miarę przytomna - uśmiechnął się, a ja odwróciłam wzrok w drugą stronę. Nie byłam w nastroju do rozmowy, nie chciałam palnąć jakiejś głupoty, a potem przepraszać. Znając życie zrozumiałby, że jestem nerwowa, ale pomimo wszystko wolałam po prostu siedzieć cicho. Minął mnie bez słowa, przesuwając ręką po moim ramieniu. Skierował się do innego działu, kiedy ja nadal wybierałam między środkami czystości.

- Gdzie jedziemy? - zapytał Tymon, gdy oboje siedzieliśmy już w samochodzie.
- Do domu - odparłam bez wyrazu, opierając czoło na zimnej szybie. Silnik zawarczał głośno, by po chwili nabrać o wiele cichszego dźwięku. Zmrużyłam powieki, aby na chwilę odpocząć od słońca, którego promienie raziły, przebijając się przez chmury. Jechaliśmy w niczym niezmąconej ciszy, przerywanej tylko przez utwory lecące w radio. Zerknęłam na chłopaka. Przybrał obojętny wyraz twarzy, choć może tylko odniosłam takie wrażenie? Bądź co bądź w jego oczach nadal widoczne były te same iskierki, co zawsze. Kąciki moich ust nieznacznie się uniosły i dopiero wtedy spojrzałam na drogę. Zmarszczyłam czoło, prostując się na fotelu.
- Dom jest w drugą stronę - zauważyłam, przenosząc wzrok z Tymona przed siebie i z powrotem. Choć próbował, nie udało mu się ukryć uśmiechu.
- Ale tam jest kino - wzruszył ramionami, na co ja przekrzywiłam głowę, patrząc na niego ze zdziwieniem. Kino? Oszalał. Pokręciłam głową z dezaprobatą i prychnęłam cicho.
- Jesteś nienormalny - stwierdziłam pod nosem, znów odwracając spojrzenie. Wyjątkowo obeszło się bez korków, dzięki czemu w centrum byliśmy po niecałych pięciu minutach. Chłopak zaparkował przed budynkiem, w momencie, kiedy telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni. Pośpiesznie wyciągnęłam urządzenie i przesunęłam palcem po ekranie w celu odebrania.
- Halo? - zapytałam, przykładając komórkę do ucha.
- Wera! Gdzie jesteście?! Do stajni, natychmiast! - wykrzyczała Aśka.
- Co się stało? Wypadek? Ktoś nie żyje? Jest konający? Umiera?
- Jakie umiera?! Rodzi się! Malaga rodzi, a ty siedzisz w supermarkecie! Wracajcie do cholery! - wydarła się, a ja bez zastanowienia odłożyłam telefon i wsiadłam z powrotem do samochodu.
- Co tym razem? - westchnął Tymon, zajmując miejsce obok i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Malaga rodzi - odparłam krótko, zapinając pas.
- Zawsze wszystko zepsują, jak nie ludzie, to konie - mruknął, wywołując tym samym uśmiech na mojej twarzy. Poniekąd się z nim zgadzałam, ale w końcu taka rola współwłaścicielki, zawsze musi być na miejscu, czyż nie? Zerknęłam na chłopaka. Wydawał się niepocieszony faktem, że musimy wracać. Nic zresztą dziwnego, nigdzie nie wychodzimy. Miałam ochotę powiedzieć, ze przecież będzie jeszcze dużo okazji, ale oboje znaliśmy mnie za dobrze, żeby w ogóle zwracać uwagę na takie obietnice. Ponownie oparłam głowę o szybę,zamykając oczy.
- Ogier, czy klacz? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
- Klacz - westchnęłam cicho, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Skąd wiesz?
- Przeczucie - mruknęłam, opierając plecy na fotelu.

***********************************************************************************
Kolejny tzw. zapychacz. Chodzi mi tylko o to, żeby po prostu skończyć ten tom do niedzieli. Jutro biorę się za ostatni, który coś wnosi, jako jeden z nielicznych w tym tomie XD  Dzisiaj jazda na Musli, dupa boli, galop bez strzemion, ratujcie mnie ludzie. Z innych nowości, jazda w czwartek udana, coś tam podskoczyliśmy, wyginaliśmy ładnie, bo koń sztywny jak drewno :') Poza tym, na obóz za... Pięć dni... Boże święty, trzy osoby z Bloggera, chyba zdechnę z nadmiaru szczęścia :D Pakowanie sunie do przodu, postęp jest, a dosiadu w galopie nie ma, umarł i nie żyje. W kłusie lepiej, ale nie na Musli, oj nie, nie XD Dobra moi drodzy, nie umiem już pisać, taka prawda, czwórka z polskiego nijak nie motywuje, więc no. Tyle w temacie, do... Soboty, jak mniemam :)

PS I po raz kolejny (Trzeci!) czekam na 40 obserwatorów! :D Serdecznie dziękuję osobie, która usunęła bloga z obserwowanych, dodatkowa motywacja! :)

środa, 2 lipca 2014

Rozdział 38 + God, don't tell me I'm dreaming...

Jak to możliwe, że Karolina posunęła się aż tak daleko? Nigdy nie przypuszczałabym nawet, że jest w stanie zrobić coś takiego. "Pożyczyć" konia na jazdę bez zgody właściciela? To... Na pewno bardziej prawdopodobne, niż gdyby miała prosić o pozwolenie, uświadomiłam sobie nagle. Właściwie, po niej można było spodziewać się wszystkiego. Próbowała chyba na wszelkie możliwe sposoby zepsuć mi życie. Nawet jeśli nie całe, to jego pozytywne strony. Niestety, byłam na nią skazana aż do końca obozu, a potem... No cóż, nie chciałam jej widzieć w tej stajni już nigdy więcej. Nie tylko jej zresztą. Nie miałam ochoty patrzeć na kogokolwiek, z osób zebranych aktualnie na posiadłości.
- Tylko trzy dni, w sumie dwa, dasz radę - szepnęłam pod nosem, wbijając wzrok w pościel, na której siedziałam.
- Jasne, że dasz - usłyszałam głos, należący oczywiście do Tymona. Kto inny mógłby mieć tak doskonałe wyczucie czasu? Uśmiechnęłam się lekko, gdy podszedł do łóżka i usiadł koło mnie, głaszcząc mnie po plecach. Położyłam głowę na jego ramieniu. Był jedyną osobą, która potrafiła mnie pocieszyć, choćby sytuacja była nie wiadomo jak trudna. Nie musiał robić dużo, wystarczyło, że po prostu wiedziałam, że mam go gdzieś obok, że mogę na niego liczyć. Ten fakt dawał mi swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, stateczności. Poczucie, że mam wsparcie.
- Po tym wszystkim, biorę urlop od robienia czegokolwiek - powiedział, a ja nie powstrzymałam cichego prychnięcia.
- Idę z tobą - szepnęłam, po czym odruchowo westchnęłam. Czułam się przytłoczona wszystkim, co się wokół mnie działo. Ten obóz nie powinien mieć miejsca. Stajnia, pomimo swojej wielkości, nadal była prywatna. Owszem, była możliwość pensjonatu, jednak właściciele sami zajmowali się końmi, więc nie mieliśmy na głowie nikogo. Nie prowadziliśmy szkółki, nie szukaliśmy jeźdźców. Dlaczego nie mogło być tak, jak kiedyś? Z powodu jednej osoby, której pomimo wszelkich starań nie dało się pozbyć. Czy to nie zakrawa o absurd? Z powodu jednej, niezwykle aroganckiej dziewczyny mieliśmy więcej problemów niż podczas trzech lat,od kiedy tu mieszkałam. W życiu nie przypuszczałam, że poznam bardziej konfliktową osobę niż Amy... że w ogóle taka istnieje. Jednak, no cóż, najwyraźniej nie musiałam czekać długo.

- Wolta w lewo i popuść jej wodze - powiedziałam do jednej z dziewczyn, prowadząc jazdę dla średniozaawansowanych. Wykonała polecenie błyskawicznie, tym samym pozwalając reszcie grupy dołączyć do Irgi. Przejechałam końcówką bata po ziemi, nie wiem w sumie, po co go trzymałam. Chyba tylko dla zasady. Przenosiłam wzrok kolejno z jednego jeźdźca, na drugiego. Nie było źle. W niecałe dwa tygodnie dużo się nauczyli. Co prawda dużo jeszcze przed nimi, jednak cieszyłam się, że udało się doprowadzić ich do etapu galopu
- Na chwilę do stępa, Inga, Irga do środka, reszta na ścianę i w narożniku zagalopowanie.
 Dziewczyny wykonały polecenia błyskawicznie. Dwie stępowały w środku, a reszta, tak jak prosiłam natychmiast ruszyła kłusem, aby przyspieszyć w rogu. Większość grupy miała dobre dosiady, więc nie miałam za dużo do powiedzenia. Z mojej  strony usłyszeć można było jedynie uwagi typu "pięty w dół" czy też "odchyl się w tył". Po kilku okrążeniach uśmiechnęłam się pod nosem i kazałam zamienić się miejscami.
- Przyłóż jej mocniej wewnętrzną łydkę, żeby nie uciekała w moją stronę. - Odruchowo podniosłam bat, tym samym pomagając dziewczynce w utrzymaniu się na ścieżce. Od razu jednak upuściłam przedmiot z powrotem na ziemię, nie mając nawet zamiaru pomagać w taki, a nie inny sposób.
- Trzymaj zewnętrzną wodzę, bo zaraz ci zwieje, łydki mocne i siedź głębiej, niech czuje, że jednak ma kogoś w siodle - wymieniłam po kolei, a Julia, bo chyba tak miała na imię, natychmiast poprawiła wszystko, o czym wspomniałam.

Po jeździe byłam, uznajmy, zadowolona, zarówno z dziewczyn, które spisały się bardzo dobrze, jak i z samej siebie, bo w gruncie rzeczy ta jazda była jedną z bardziej udanych. Wyszłam na korytarz, wzrokiem szukając Tymona. Po co? Najwyraźniej rzeczywiście dawał mi swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. W końcu dostrzegłam w tłumie jego kurtkę, zanim jednak zdążyłam wykonać chociażby jeden krok, drogę zagrodziła mi Karolina.
- Hodito chodził pod jakimś gnojkiem z początkującej, zadowolona? - zapytała, a ja popatrzyłam na nią z dezaprobatą.
- Powiedziałam do końca obozu, nie na jedną jazdę - zauważyłam z uśmiechem, na co ona tylko się skrzywiła.
- Nie jesteś tu po to, żeby rozdawać kary.
- A ty nie jesteś tu po to, żeby mi rozkazywać, więc łaskawie zejdź mi w końcu z oczu - warknęłam, wyminęłam ją i skierowałam się w tą samą stronę, w którą przed chwilą poszedł Tymon.

***********************************************************************************
Notka dopiero dzisiaj. Jest 2 lipca. 18 dni do obozu. 29 do moich urodzin. Równe 30 do pierwszego sierpnia i 3 do urodzin przyjaciółki. Tyle liczb, tak ich wiele... Ale co z tego, skoro musiałam zbierać się do rozdziału przez dwa dni, bo... Nadal nie wyszłam z szoku. Suma wyżej podanych liczb to 82. Tyle wyświetleń miałam po pierwszym tygodniu. Potem tysiąc, drugi, trzeci... I tym sposobem doszliście do czterdziestu tysięcy wyświetleń. I teraz, zapytam Was po raz nie wiem już który, prawdopodobnie czterdziesty, czy Wy, moi drodzy, zwracam się tutaj do wszystkich odwiedzających tego bloga, jesteście poczytalni? Pytam o to przy każdym kolejnym tysiącu, ponieważ za każdym razem dziwi mnie to tak samo i chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję... Dziękuję. Po prostu. Nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Na chwilę obecną... No cóż, ledwo stukam coś po tej klawiaturze XD Jestem Wam bardzo, niezmiernie wdzięczna. Universe powiedziała, że zakończenie nie musi być spektakularne, i nie będzie. Będzie po prostu długie. Ostatnio piszę rzadko i krótko, ale obiecuję, że w rozdziale czterdziestym postaram się rozpisać. Hmm... Za dużo tych czterdziestek. Czterdziestu obserwatorów, czterdzieści tysięcy, czterdziesty rozdział... To chyba moja ulubiona liczba c: Do zobaczenia :*