sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 25.

Delikatne promienie słońca przedzierały się leniwie między zasłonami, świecąc mi prosto w zaspaną twarz. Z grymasem przetarłam oczy i przekręciłam się na drugi bok, nie mając najmniejszej ochoty na wstawanie z łóżka. Dlaczego wieczory zawsze trwały za krótko, a poranki przychodziły zbyt szybko? Mój wewnętrzny zegar był zdecydowanie rozregulowany i potrzebował wyjątkowo dobrego ustawienia. W przeciwnym razie nie miałam szans na pozbycie się ciemnych worów pod oczami ani wtedy, ani nigdy w przyszłości.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, sprawiając, że jęknęłam w poduszkę. Ktokolwiek postanowił mnie obudzić, mógł żegnać się z życiem. Postanowiłam, że za nic w świecie nie dam się wywlec z pokoju. Nie. Choćby się paliło, ja nie miałam zamiaru się ruszyć.
- Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień! - usłyszałam doskonale znany mi, męski głos. - Słońce świeci, ptaki śpiewają, jest jasno, zielono i do szczęścia brakuje mi tylko ciebie w stajni. Więc uczyń mi tą przyjemność, zrób użytek ze swoich nóg i ruszaj dupsko.
- Moja energia dostała dupsko i nogi, wyszła sama, może wróci, jeśli dasz mi spać - mruknęłam, otulając się szczelniej pierzyną. Niestety, gówno to dało, bo po kilku sekundach została ze mnie brutalnie zdarta. Wydając z siebie dźwięk na granicy pisku i warknięcia, skuliłam się w kłębek, narażona na atak zimnego powietrza, omiatającego mnie z każdej strony.
- W takim razie powiem inaczej - zaczął, siadając na materacu i nachylając się nade mną. Oplótł ręce wokół mnie, muskając ustami mój kark. Gęsią skórkę spowodowaną zimnem zastąpiły przyjemne dreszcze, pojawiające się za każdym razem, gdy czułam jego dotyk na swojej skórze. - Wstawaj, albo przysięgam, że dokładnie wskażę tym pieprzonym bachorom, które drzwi prowadzą do twojego pokoju - powiedział, a ja natychmiast oderwałam głowę od materaca, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
- Nie zrobiłbyś tego.
- A chcesz się przekonać? - zapytał, wywołując u mnie natychmiastową reakcję. Wstałam bez najmniejszego ociągania, wygoniłam chłopaka z pokoju i zaczęłam przygotowania do codziennej rutyny.
Jedne z niezliczonych par bryczesów znalazły się w moich rękach w komplecie z beżową koszulką i niebieskimi podkolanówkami. Naszła mnie nagła ochota na ubiór do jazdy, choć nie byłam pewna, czy będę miała czas, aby w ogóle wsiąść. W końcu cholerna szkółka zajmowała trzy czwarte wolnego czasu.
Wybiegłam z sypialni, automatycznie kierując się do łazienki. Na tamtą chwilę wyglądałam jak siedem nieszczęść i wolałam coś z tym zrobić przed wejściem do stajni pełnej ludzi. Nie żeby jakoś szczególnie obchodziło mnie ich zdanie. Po prostu wolałam pokazać się z tej lepszej strony tak... na wszelki wypadek.
Na dół zeszłam po niecałych dwudziestu minutach. Automatycznie udałam się do kuchni, gdzie, ku miłemu zaskoczeniu, czekał na mnie Tymon z gotowym śniadaniem. Co prawda nie miałam zamiaru jeść niczego więcej niż jabłka, ale w tej sytuacji ciężko było odmówić; talerz pełen kanapek wyglądał po prostu zbyt dobrze, żebym mogła go od tak pominąć.
- Mówiłam ci kiedyś, że jesteś najlepszy? - odezwałam się, aby przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę. Chłopak odwrócił się w moją stronę z uśmiechem na ustach. W całym tym obrazku idealnego faceta zabrakło mi tylko różowego fartucha.
- Coś ci się chyba kiedyś wymsknęło, ale nie pogardziłbym wysłuchiwaniem tego znacznie częściej. No wiesz, męskie ego trzeba dowartościowywać - stwierdził, podchodząc do mnie. Objął mnie rękami w pasie i przyciągnął do krótkiego pocałunku. - Nie ma jeszcze dziewiątej, a ty już jesteś na nogach, duma mnie rozpiera.
Dopiero słysząc jego słowa, zerknęłam na zegarek, wskazujący ósmą trzydzieści. Rzeczywiście nie pamiętałam, kiedy ostatnio wstałam przed dziesiątą. Zazwyczaj zmieniałam się z kimś dopiero popołudniu, w ten sposób ja mogłam się wyspać i pojeździć przed południem, a Tymon mógł iść wcześniej do domu. Inna sprawa, że zazwyczaj zostawał u mnie do wieczora, o ile nie na noc. W końcu u niego urzędowali Justyna z Tobiaszem, co równe było znoszeniu ich przez cały czas.
- Chyba mogę się przyzwyczaić do takich poranków - zaśmiałam się, odsuwając się od szatyna i przechodząc na drugą stronę kuchni. Nalałam wody do szklanki i usiadłam przy stole, natychmiast sięgając po pierwszą kanapkę.
Posiłek zajął jedynie kilka minut, jednak zamiast ciszy otaczał mnie nietypowy słowotok Tymona. Nie pamiętałam, czy kiedykolwiek wcześniej usłyszałam od niego tyle na raz. Począwszy na tym, jak świetnie się mu spało, poprzez plany na dzisiejszy dzień, zakończywszy na opisie wspaniałej pogody za oknem. Coś nie pasowało, ale za cholerę nie wiedziałam, co. Wszystko wydawało się takie samo, jak zazwyczaj, jednak jakiś szczegół odbiegał od normy.
- Dobra, streszczaj tyłek, robota czeka, nie możemy przepieprzyć całego dnia - klasnął w dłonie, bez żadnego uprzedzenia podchodząc do mnie i biorąc mnie na ręce. Mało nie zakrztusiłam się wodą, gdy nagle zachciało mi się piszczeć. Zakaszlałam kilka razy, aby doprowadzić się do porządku, po czym zaciskając pięść, uderzyłam chłopaka w żebra.
- Postaw mnie - burknęłam rozbawiona, szarpiąc się i rzucając w jego ramionach, w których, nie mogłam ukryć, było mi wygodnie. On tylko zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
- Powinnaś już wiedzieć, że kiedy cię podnoszę, to nie odstawiam na ziemię zbyt szybko. Tak przynajmniej mam pewność, że nigdzie nie zwiejesz - wyszczerzył zęby w uśmiechu, zatrzymując się na środku salonu.
- A gdzie miałabym wiać? - uniosłam pytająco brew i zarzuciłam ręce na jego szyję. Palce automatycznie wplotłam w jego włosy.
- Nie wiem, w każdym razie, mam cię przy sobie, więc nie zamierzam z tego tak łatwo rezygnować - mruknął przy moim uchu, po chwili nachylając się jeszcze bardziej i po raz kolejny mnie całując. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś było nie tak. Za dużo czułości jak na niego.
- Powiesz mi, co się dzieje, czy mam zgadywać?
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł szybko, sadzając mnie na oparciu fotela.
- Wczoraj cały dzień chodziłeś przygnębiony, dzisiaj zachowujesz się jakbyś wygrał miliony - zauważyłam, wywołując u niego kolejną dawkę śmiechu. Za dużo radości, za dużo entuzjazmu, za dużo pozytywizmu. Oddajcie mi mojego narzeczonego.
- W życiu nie pomyślałbym, że możesz mi robić pretensje o to, że jestem wesoły.
- Nie mam pretensji. Po prostu odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a skoro już to ustaliliśmy, chodźmy do stajni. Załatwiłem nam grupę, z którą naprawdę można jechać w teren - w jego głosie wyczuć mogłam nutkę dumy. Zresztą, nic dziwnego. Nie wiedziałam, co zrobił, żeby przekonać Karolinę, ale nawet nie chciałam w to wnikać. Skoro nie musiałam męczyć się z rozkapryszoną czwórką dzieciaków, wszystko miałam gdzieś.

Każdy zna na pewno powiedzenie "z deszczu pod rynnę". Dla mnie nabrało nowego znaczenia, gdy po wejściu do stajni powitały mnie wyjątkowo chłodne spojrzenia. Do jasnej cholery, kto rozsiewał tyle nienawiści o dziewiątej nad ranem? Rozumiałam niewyspanie i tak dalej. Sobota to sobota, ale skoro już mieliśmy gdzieś jechać, wolałam zrobić to teraz niż w największe upały.
Rozdzieliłam konie dla każdego z piątki kursantów i udałam się do siodlarni, aby zabrać sprzęt Melodii. Z rzędem na rękach wróciłam między boksy, po chwili znajdując się przy bułanej klaczy. Przewiesiłam siodło na stojaku, ogłowie położyłam na nim i zabrałam się do pobieżnego czyszczenia.
Kiedy wszystkie konie były gotowe, wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy w siodłach. Inicjatywę przejął Tymon, wystawiając mnie na czołową, gdy sam znalazł się na szarym końcu. Zastanawiało mnie jedynie, jakim sposobem zamierzał utrzymać Albatrosa z tyłu, skoro oboje dobrze wiedzieliśmy, jak bardzo lubi wyrywać w terenie.
Przemierzaliśmy łąki spokojnym stępem w akompaniamencie wszechobecnych rozmów. Kilka razy chcieli mnie wciągnąć do jakiejś pogawędki, ale skutecznie ich ignorowałam, ewentualnie odpowiadałam monosylabami, nie mając najmniejszej ochoty na jakikolwiek dialog. W głowie z kolei roiło się od myśli. Wszystko mieszało się ze wszystkim; dziwne zachowanie Tymona z nagłym miłosierdziem Karoliny, okazanym w sposób "nie dam ci dziś początkujących". Niepokój ze spokojem i radość z dezorientacją. Ileż można?
- Dobra, kłusujemy! - wydałam polecenie, dokładając łydki. Nie minęło kilka sekund, kiedy kobyła wystrzeliła do przodu ze znacznie większym zapałem niż się spodziewałam. Wstrzymałam ją lekko, nie będąc pewną, czy mogłam narzucić takie tempo.
Odwróciłam się, aby sprawdzić, czy wszystko szło tak, jak iść miało i z zadowoleniem zauważyłam, że szereg w dalszym ciągu trzymał się tak, jak powinien. Na razie obeszło się bez żadnych dodatkowych atrakcji i miałam szczerą nadzieję, że zostanie tak do samego końca.

*********************************************************************************************************************
Wiem, że miał być do wczoraj, ale wypadły mi dodatkowe sprawdziany i koniec końców pisałam w każdy dzień tygodnia. Mimo wszystko się opłaciło, bo może i nie będzie paska na świadectwie, ale przynajmniej nie mam żadnej trói. Jak na cały rok opierdalania, jest dobrze! XD To dopiero druga klasa i aż dziwnie mi to mówić, średnia 4.40 mnie satysfakcjonuje.
Miałam jechać na konie, coś nie wyszło, ale za to za tydzień prawdopodobnie będzie jazda. Chociaż w sumie, kto to wie. W każdym razie stęskniłam się za Musli, bo, zapomniałam Wam o tym powiedzieć, ostatnio miałam na niej coś w rodzaju treningu, dodatkowo skokowego i byłam z konia mega dumna, bo skakałyśmy pierwszy raz i dobiła do sześćdziesięciu bez najmniejszego problemu :D No dobra, cztery wyłamania, ale hej! Najważniejsze, że się udało! XD
No i to w sumie tyle, czekam na wakacje (13 dni, rany boskie) i obóz 21 lipca. Do tego czasu muszę się wyrobić z 15 rozdziałami... Jak myślicie? Dam radę? :D

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 24.

- Tak właściwie, jak macie na imię? - zapytałam kursantów, gdy tylko znaleźliśmy się na hali. Piach tworzył chmury kurzu z każdym kolejnym krokiem. Było duszno, bardzo duszno. Jazda nie zapowiadała się ciekawie. No chyba, że któreś z nich miałoby spaść, wtedy byłoby uroczo.
- Anka, to jest Filip, Klaudia i...
- Natalia - przerwała jej blondynka, uśmiechając się sztucznie. Posłałam jej krótkie spojrzenie z ukosa, mając szczerą nadzieję, że zauważyła w nim karcącą nutę. Jeśli nie, mogłam ją spokojnie uznać za idiotkę. Ewentualnie osobę ślepą, zależy, jak na to popatrzeć.
Wydałam kilka poleceń, mających na celu zachęcić grupkę do usadowienia się na koniach. Samo dopasowywanie strzemion zajęło dobre pięć minut, sprawdzenie popręgów drugie tyle, na szczęście samo wsiadanie trwało krócej niż się po nich spodziewałam. Mimo wszystko byliśmy dziesięć minut w plecy, a ja zamierzałam odjąć to od jazdy. Nie moja wina, ślimaczyli się, więc proszę.
Chciałam skrócić nieco rozprężanie, więc postawiłam na masę wolt, serpentyn i ogółem - zakrętów. Parę okrążeń, parę zmian kierunku i zakłusowanie. Właśnie w tamtym momencie cieszyłam się, że lało. Widząc, jak kolega anglezuje co trzeci takt, jedna z dziewczyn podrzuca rękami, a druga pochyla się do przodu, miałam pewność, że nie nadawali się na żaden teren. W tym stanie nie wzięłabym ich nawet na odkryty padok.
Poprawiałam każdy z ich błędów, a przynajmniej starałam się to robić. Chyba nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak opornymi uczniami. To noga niemal na słabiźnie, to ręce na wysokości szyi, to żółw na plecach... Powoli traciłam wiarę. Jakby tego było mało, tylko uciążliwa blondynka jako tako sobie radziła. Reszta, no cóż.
- Dobra, galopy pojedynczo. Trójka stępuje w środku, Natalia na ścianę. Wolta i zagalopowanie od lewego narożnika - wydałam kolejne polecenia, obficie przy tym gestykulując. Dziewczyna z kolei podniosła brodę tak wysoko, że nie miałam pewności, czy widzi cokolwiek poza sufitem, i drąc konia na pysku, wyjechała kłusem na koło. Jedno okrążenie, drugie, trzecie... - Gdzie to zagalopowanie? - zapytałam w końcu, nie mając bladego pojęcia, co tak właściwie robi blondynka. Czy ona naprawdę była aż tak głupia?
- Myślałam, że miałam czekać na twój znak, w końcu to ty tu rządzisz - żachnęła się, unosząc ręce, kompletnie zapominając przy tym, że szarpała w ten sposób za wodze. Przysięgam, że leczenie koni z ogólnej znieczulicy na jakiekolwiek sygnały zamierzałam zwalić na Karolinę.
- Moim znakiem było polecenie galop w lewym narożniku. Wykonać, już - ponagliłam ją, na co ta prychnęła oburzona.
Mimo wszystko wreszcie udało jej się zrozumieć komendę i ponaglić Randbora do szybszego chodu. Najbardziej w tym wszystkim dziwił mnie fakt, że brak równowagi w aż tak znacznym stopniu był możliwy. Na moje oko wystarczyłby zaledwie mały uskok w bok, a ona od razu zaryłaby twarzą w ziemię, innego wyjścia nie było.
- Odchyl się do tyłu, dociąż krzyż, jeśli chcesz jechać w pełnym siadzie. Skróć wodze, trzymaj go na kontakcie, bo zaraz wejdzie do środka - wydałam kolejne polecenia, jednak dziewczyna zdawała się ignorować każde z nich. - Naciskaj na strzemiona, nie utrzymuj równowagi na samych kolanach i...
- Wystarczy, wiem co robię - warknęła, a mi na chwilę odebrało mowę. Uniosłam brwi w konsternacji, krzyżując ręce na piersi. Skoro tak uważała, proszę bardzo.
Gwizdnęłam przeciągle, zwracając na siebie uwagę hucuła. Wystarczyła jedynie krótka chwila, żeby znalazł się tuż przy mnie, niestety bez jeźdźca na grzbiecie.
- Mówiłam, żebyś trzymała kontakt, przynajmniej przytrzymałabyś go na ścianie - westchnęłam, chwytając za wodze wierzchowca i podchodząc do blondynki. Podałam jej dłoń, chcąc pomóc wstać, ale ona nawet nie myślała, by ją uścisnąć. Wstała, otrzepała spodnie i bez słowa wsiadła z powrotem. Świetnie, skoro już dałam jej nauczkę, teraz zostało tylko przemówić jej do rozsądku, żaden problem.

Pozostała część jazdy minęła w miarę bezproblemowo. Jak się okazało, reszta grupy widząc, że nie ma żartów, nabrała do mnie nieco respektu. Nie mogłam ukryć, że całkiem mi się to podobało. Szczególnie, że moje polecenia, nawet, jeśli okazywały się zupełnie bezsensowne, i tak były spełniane. Całkiem ciekawa zabawa, musiałam przyznać.
Zaraz po wyjściu z hali, udałam się do siodlarni. Szczerze mówiąc, nawet nie zdziwił mnie widok Tymona siedzącego na blacie, czekając, aż woda w czajniku się zagotuje. Podeszłam do niego i oparłam się na szafce obok.
- Jak jazdy? - zapytał, odwracając się w moim kierunku z nieodgadnionym wyrazem na twarzy. Troska mieszała się ze smutkiem i głębokim zamyśleniem. Na ten widok zmarszczyłam brwi.
- Dobrze, całkiem dobrze. Coś się stało? - Przeczące potrząśnięcie głową jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie miałam po co drążyć tematu. I tak nic by nie powiedział, najwyraźniej nie miał na to ochoty. - W takim razie mogłabym cię prosić o pomoc w wyprowadzeniu koni na padoki? - uniosłam pytająco brwi, uśmiechając się lekko. Ciche westchnienie opuściło jego usta, jednak po chwili powtórzył mój gest, zeskoczył na ziemię i objął mnie ramieniem.
W ciszy skierowaliśmy się w stronę boksów. Ja do Tabuna, on do Albatrosa. Założyłam kantar na łeb gniadosza i zapięłam uwiąz. Cmokając pod nosem, zachęciłam go do ruchu i wyszłam na zewnątrz. Po deszczu nie było śladu, nie zmieniało to jednak faktu, że wszędzie obecne było błoto. Tego dnia godzina padokowania musiała wystarczyć.
Otworzyłam bramę i odpięłam linę, pozwalając ogierowi odbiec na drugi koniec pastwiska. Oparłam się o ogrodzenie, ocierając nos rękawem. Cholerne alergie.
- Czemu płaczesz? - usłyszałam tuż obok znajomy głos. Odwróciłam się w jego kierunku, marszcząc czoło, nie mając pojęcia, o co chodziło. Tymon patrzył na mnie ze zmartwieniem, którego zupełnie nie rozumiałam. Przetarłam dłonią policzki, dopiero wtedy, uświadamiając sobie, że łzy rzeczywiście spływały mi po twarzy.
- Katar sienny - zaśmiałam się, rozglądając się wokół, aby sprawdzić, w jakiej odległości od najbliższej topoli stałam. Topoli, lipy, brzozy, leszczyny... Na wszystko byłam uczulona.
- W takim razie witaj w klubie - mruknął smętnie, spuszczając głowę między ramionami.
- Co się dzieje? - zapytałam, podchodząc do niego bliżej i wręcz wpychając się w jego objęcia. Chyba pierwszy raz widziałam, jak szkliły się mu oczy.
- Siostra dzwoniła - odezwał się po kilkunastu dobrych sekundach. - Ojciec nie żyje - dodał, a ja na chwilę wstrzymałam oddech. Chciałam go pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale te słowa nie przechodziły przez moje gardło. Może za sprawą faktu, że sama znałam to uczucie? Może dlatego, że wiedziałam, że nic nie będzie dobrze?
Nie czekając na jakąkolwiek podpowiedź, co powinnam zrobić, po prostu zmniejszyłam odległość między nami i wtuliłam się w jego bluzę. Nie minęła chwila, gdy poczułam, jak oddaje uścisk i chowa twarz w moich włosach. Zawsze to on pocieszał mnie, do tej pory role nigdy się nie odwróciły.
- Śmieszne, nawet go nie lubiłem, więc czemu jest mi tak przykro? - gorzki śmiech opuścił jego usta, sprawiając, że na chwilę uniosłam spojrzenie. Nigdy nie rozmawiałam z nim o jego rodzinie, więc nie wiedziałam, jakie relacje łączyły go z jego ojcem, ale po tych słowach byłam niemal pewna, że wcale nie chciałam się dowiedzieć. Co prawda Tymon był trudny w obejściu. Konfliktowy, opryskliwy, czasem wyjątkowo wredny, ale nie w stosunku do bliskich. Z tego, co zdążyłam zauważyć podczas krótkiego pobytu Emilii w Polsce, z nią utrzymywał bardzo dobre kontakty.
- Znam to - powiedziałam w końcu, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym do tego dodać. - Kłóciłam się z mamą co najmniej raz dziennie o byle gówno. Wkurzała mnie jak mało kto, a kiedy umarła, nagle zabrakło mi jej obecności - mruknęłam i przez chwilę nie byłam pewna, czy mnie usłyszał, bo materiał skutecznie zagłuszał moje słowa. Po chwili przyciągnął mnie jeszcze bliżej do siebie, ciasno oplatając mnie ramionami.
- Dziękuję.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc to jedno słowo z jego ust. Znów podniosłam spojrzenie i stanęłam na palcach, aby go pocałować. Na jego reakcję nie musiałam czekać długo. Jego dłonie z pleców przemieściły się na moje policzki, nie dając mi się odsunąć przez co najmniej pół minuty.
Gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, odsunęłam się na kilka kroków, uważnie omiatając wzrokiem otoczenie.
- Jedna kursantka chce cię uświadomić, że mi się podobasz - zaśmiałam się, widząc dezorientację na jego twarzy. - Stwierdziła, że chętnie zostanie naszym pośrednikiem i przekaże ci, że się w tobie podkochuję.
Głośny śmiech przeciął podwórze, a ja poczułam nagle, że misję, mającą na celu pocieszenie chłopaka, mogłam uznać za wykonaną. Musiałam podziękować Natalii za jej jakże cudowny pomysł.

*******************************************************************************************************************************
Jezus, jestem beznadziejna. Przepraszam po raz sama nie wiem który za nieobecność, spierdolenie rozdziału, długość, brak gramatyki, interpunkcji i pewnie pierdyliarda innych szczegółów. Przysięgam, nie mam za chuj czasu. Możliwe, że w następnym tygodniu się to zmieni, ale do piątku lipa, tyle Wam powiem.
Przechodząc do przyjemniejszych informacji...
ZDAŁAM, KURWA MAĆ! Zastanawiam się, gdzie się podział mój optymizm, gdy pierdoliłam w kółko "nie zdam", "Boże, wyśmieją mnie" i inne głupoty. Dziękuję Nikki i Diego za wysłuchiwanie tych debilizmów, naprawdę XD Miałam najwyższy wynik na egzaminie, teoria śpiewająco, jazda całkiem nieźle, jak na fakt, że pierwszy raz siedziałam na tym koniu, haha. Część stajenna bez problemu, na bramce się pomieszałam i musiałam biec z koniem dwa razy, przedstawiając go do badania, ale ok, nieważne, pomińmy.
Drugie ogłoszenie, nowa zakładka. Wraz z Diegiem postanowiłyśmy zrobić coś, co ma na celu zachęcanie do prowadzenia blogów o tematyce jeździeckiej. Oni piszą, my promujemy. Tak, jak było kiedyś. Tęsknię za tymi czasami. Tęsknię za blogami, tęsknię za faktem, że nie pisałam sama, a w środowisku "koński blogger" było znacznie więcej osób. Także, no, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i oto, co z tego wynikło! :D Mam nadzieję, że przyjmiecie całe przedsięwzięcie otwarcie i dacie mi znać, co o tym myślicie. Może od razu mi coś polecicie?
Obiecuję, że dodam coś do piątku, przysięgam, naprawdę, może nawet wcześniej niż mi się wydaje. Do usłyszenia! Kocham Was niezmiennie, jak zawsze ♥