środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 31.

Ze snu wyrwało mnie nagłe przeczucie, że ktoś nie spuszcza ze mnie wzroku. Leniwie otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. W futrynie stali Tymon i Amy, zawzięcie wymieniając zdania. W związku z tym, że mówili szeptem, nie byłam w stanie usłyszeć niczego poza pojedynczymi słowami, które nijak nie składały się w zwięzłą całość. Jęknęłam, przewracając się na brzuch i tym samym zwracając ich uwagę. Nie minęło kilka sekund, gdy poczułam oddech chłopaka na swoim policzku, do którego po chwili przyłożył swoje usta, składając na nim lekki pocałunek. Otworzyłam jedną powiekę i zerknęłam na niego z ukosa. Ten sam, co zawsze, idealny, jedyny w swoim rodzaju uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy tylko się ode mnie odsunął.
- Nie masz zamiaru wstawać? - zapytał, na co ja westchnęłam ciężko, wywracając tęczówkami. - Jeśli chcesz wiedzieć, co planujemy na wieczór, musisz podnieść swój szanowny tyłek i jak najszybciej zejść na dół. No, chyba, że wolisz przegapić sylwestra.
Jak to możliwe, że on potrafił mnie do czegoś przekonać w kilka minut, kiedy innym zajęłoby to co najmniej pół godziny, a i tak efekt nie byłby tak dobry, jak ten? Zmierzyłam szatyna wzrokiem, zastanawiając się, co znajomi wymyślili w tym roku. Znając życie, postarają się wyciągnąć mnie do jakiegoś klubu, baru, czy czegoś w tym guście, przeszło mi przez myśl, podczas apatycznego podnoszenia się na łokciach. Przetarłam twarz dłonią i od razu popatrzyłam na Tymona. Kucał przy łóżku, oczekując na moją odpowiedź.
- Będę za dwadzieścia minut - powiedziałam, mierząc go spojrzeniem. Kiwnął głową i bez słowa wyszedł na korytarz, zostawiając mnie samą. Powoli podniosłam się na nogi, mimowolnie zatoczyłam kilka kółek i w końcu znalazłam się przed szafą, wybierając jakieś ciuchy. Sylwester? Ciekawe, co na to Amy, która już zdążyła się przekonać, jak marna jest moja garderoba. Znając ją, przyszła w nocy, żeby sprawdzić, jaki rozmiar noszę i z samego rana wyjechała do sklepu, żeby kupić mi jakąś sukienkę. Tak, to był plan idealny. Z tym, że mój, blondynka zapewne nawet o tym nie pomyślała. Pokręciłam gwałtownie głową, aby w końcu skupić się na tym, co chwilowo było ważniejsze. Wyciągnęłam ubrania i od razu udałam się do łazienki. Typowa poranna rutyna zaliczona. Z uśmiechem przyklejonym na twarzy zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni. Rozejrzałam się po zebranych, a mina od razu mi zrzedła. Mruknęłam krótkie "cześć" i podeszłam do lodówki, aby zrobić byle jakie kanapki, którymi żywiłam się przez ostatnie tygodnie.
- Nie zjesz naleśnika? - usłyszałam za sobą, więc momentalnie okręciłam się na pięcie. Omiotłam wzrokiem cały stół i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że zostało jeszcze jedno, wolne nakrycie.
- Oczywiście, że zjem - odparłam po chwili ciszy i usiadłam pomiędzy Tymonem, a Susan. Nałożyłam jeden z "placków" i od razu zabrałam się za jedzenie. Poprzedniego wieczora zasnęliśmy przy jakimś marnym filmie, więc nawet nie tknęłam kolacji. Will podszedł do mnie od tyłu i podał mi kubek z herbatą, po czym oparł ręce na moim krześle. Przez ramię wysłałam mu podejrzliwe spojrzenie, co skwitował uniesieniem brwi.
- To jak to w końcu robimy? - zapytał, a jego dłoń automatycznie powędrowała do karku, jak zawsze, gdy był czymś zakłopotany. Po raz kolejny tego poranka rozejrzałam się uważnie po wszystkich wokół.
- Musimy najpierw otrzymać zgodę właścicielki domu, co nie? - padło z ust Mary, która tuż po wypowiedzeniu ty słów upiła łyk swojego napoju.
- Zgodę na co?
Kilka par oczu z mojej twarzy przeniosło się na Amy, która akurat myła naczynia. Odwróciła się na chwilę w naszą stronę, a widząc, jak sześć osób patrzy na nią pytająco, przestała nucić pod nosem i przybrała zdziwioną minę. W końcu jednak opuściła ręce w geście zrezygnowania i westchnęła ciężko.
- Chcieliśmy zapytać, czy byłabyś skłonna się zgodzić, żeby przyjechało tu jeszcze... Parę ludzi. Z góry mówię, że wszystkich znasz - powiedziała, a ja uniosłam brwi pytająco. Zerknęłam na Tymona, który skinieniem głowy zachęcał mnie do odpowiedzi.
- Jak znam życie, chodzi o Justynę, Tobiasza, Gośkę, Aśkę i Jacka? - W odpowiedzi otrzymałam pomruk mówiący "no tak". Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się półgębkiem. - Nie wiem, po co w ogóle pytacie. Po pierwsze, to oczywiste, że się zgadzam, a po drugie, i tak ich już zaprosiliście, i jestem tego świadoma.
- Coś w tym jest - prychnęła blondynka, odchodząc od zlewu i wycierając ręce w ścierkę.

Spojrzałam krytycznie w swoje odbicie. Świeżo umyte i wymodelowane włosy opadały kaskadami na moje ramiona. Mary, jak się okazało posiadała zacięcie fryzjerskie, dzięki czemu moje typowe "kłaki" stały się nienaturalnie falowane, a przez ich burą barwę przebijały złote refleksy. Zabawa jednak zaczęła się dopiero, gdy do akcji weszła Amy ze swoim kuferkiem, po brzegi wypełnionym najróżniejszymi kosmetykami. Makijaż, no cóż, odważny. Granatowe cienie stopniowo przeradzały się w czerń, czarna linia pociągnięta została tuż nad rzęsami, które z kolei za pomocą jej "serum", tuszów i innych pierdół, były dłuższe niż kiedykolwiek wcześniej. Czułam się, jakby moja twarz stała się nagle kilkupiętrowym tortem. Skóra jako podkładka, pierwsza warstwa, czyli podkład, druga - puder rozświetlający, trzecią był puder matujący, a wisienką okazał się róż na policzkach. Nie byłam w stanie określić, czy już wcześniej miałam na sobie tyle, jak na mój gust, zbytecznej tapety. Pomimo wszystko, musiałam się zgodzić, wyglądałam... Dobrze. Całości dopełniała sukienka wykonana z dwóch materiałów. U góry przewiewna, cienka, ciemnoniebieska tkanina wisiała luźno na moich ramionach, na dole, w talii pojawiał się kontrast, czyli ciężka imitacja skóry. Czarne, lekko prześwitujące rajstopy i na koniec zamszowe szpilki. Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać, że nie byłam w stanie określić, czy kiedyś wyglądałam tak...
- Zjawiskowo, co? - Właśnie tego określenia szukałam. Pokiwałam głową z niedowierzaniem, gdy Amy oparła głowę na moim ramieniu, przyglądając się mojemu odbiciu.
- Ty też nie wyglądasz najgorzej - mruknęłam do dziewczyny, na co ta lekko klepnęła mnie w ramię. W rzeczy samej, bordowa sukienka idealnie zaznaczała jej talię, a plisowany, rozszerzany dół odznaczał jej zgrabne, długie nogi. Makijaż... No cóż, jeśli mój wydawał się "odważny", to nie znam określenia, które pasowało do tego, co ona miała na swojej twarzy. Zeszłyśmy na dół, do salonu, gdzie już czekała cała grupka ludzi. Tymon i Will wstali z miejsc, gdy tylko przekroczyłyśmy próg.
- Wiesz co... - zaczęła blondynka, nachylając się lekko w moim kierunku. Chciała coś dodać, jednak w końcu przygryzła wargę, najwyraźniej rezygnując z dzielenia się myślą. Zmarszczyłam lekko brwi, ale nie zdążyłam zrobić nic więcej, ponieważ, szatyn podszedł do mnie, chwycił za dłoń i okręcił w miejscu, na koniec przytulając do siebie.
- Wyglądasz pięknie - szepnął, całując delikatnie moją szyję.
- Ty też nie najgorzej - uśmiechnęłam się, po czym odwróciłam przodem do niego. Szara koszula tworzyła ciekawy kontrast w połączeniu z czarnymi spodniami z zawiniętymi nogawkami. Nie wiedzieć czemu, nagle nie mogłam wydusić słowa, jakby onieśmielona sytuacją. W ramach odwetu odezwał się dzwonek. - Otworzę.
Chłopak automatycznie wypuścił mnie ze swoich objęć z nieco zrezygnowaną miną. Przeszłam przez korytarz, przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi, w których pojawili się wszyscy pozostali goście. Aśka, Jacek, Gośka, Tobiasz i jako ostatnia w przedsionku pojawiła się Justyna. Brunetka nawet nie zawracała sobie głowy powitaniem, po prostu zdjęła z siebie płaszcz i dopiero wtedy otaksowała mnie spojrzeniem, które zawisło na mojej dłoni.
- Ciągle bez pierścionka...
- Już niedługo - dobiegło mnie zza jej ramienia, gdy znikąd pojawiła się Amy. Zmierzyłam obie wzrokiem i wyminęłam je ze sztucznym uśmiechem, choć naprawdę miałam ochotę zemdleć na środku pokoju, nie przejmując się reakcją innych. Za dużo nerwów... A wieczór się dopiero zaczął.

***********************************************************************************
Dzień dobry! Jednak się wyrobiłam! :D O rany, nie chce mi się Wam jeszcze raz życzeń składać... Moi drodzy, stówa do celu! A właściwie, to 78 wyświetleń do 3500! Dacie radę? Wierzę w Was bardzo, ale to bardzo ♥ Grudzień już zapisał się jako najlepszy miesiąc w historii bloga, mimo, że przez pół 2014 roku żyłam w strachu, że ten blog nie ma już sensu. Jezus, nie wierzę, że mam takie zakończenie tych dwunastu miesięcy! Trzydzieści pięć razy sto w trzydzieści jeden dni... Może dla niektórych to nic, bo halo, są blogi, które mają tyle w jeden dzień, ale, o cholera, to nie ja! I jeśli mam być szczera, wolę swój mały, wielki sukces, niż milion wejść i gówno z tego, skoro z czytelnikami nie miałabym żadnego kontaktu. No właśnie, co do kontaktu... Kończy się kolejny rok, a ja sobie postanawiam, żeby w miarę możliwości utrzymywać z Wami stały kontakt. Więc:
a) email - koniowata31@gmail.com
b) snapchat - lovehorse6
c) GG - 44801083
d) Tumblr - koniowata31 
e) Howrse - Dolonga310700
f) facebook, czy też numer telefonu do zdobycia przez powyższe opcje :D
Także, no, mam nadzieję, że ktoś skorzysta, bo, o Jezu, uwielbiam z Wami pisać, o czym już wiele osób się przekonało (Tak, Maxy, mówię między innymi o Tobie, ale również o Nikki, Sydney, JULI XD), więc, bez krępacji, chcę se z Wami pogadać i tyle :D Serio, nie jestem jakaś straszna, czy coś XD Chociaż znając życie ktoś zaprzeczy temu zdaniu w komentarzu... Nie słuchajcie jej, jestem miła, chyba. :3 No i nie pozostaje mi nic, jak pożegnać się zarówno z Wami, jak i z cudownym rokiem 2014, który, niekoniecznie, dla bloga, ale dla mnie był zdecydowanie najlepszym rokiem życia. Dziękuję za obóz, za to, że tu jesteście i mam nadzieję, będziecie. Miłej zabawy, kochani! (Za długi ten dopisek XD)

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 30.

Wolny stęp po jednej ze ścieżek przerodził się w szaleńczy galop, gdy dojechaliśmy do pokrytej śniegiem łąki. Co chwilę zerkałam z niepokojem na Tymona, który od rana wydawał się bardziej zmęczony, niż kiedykolwiek wcześniej. Pomimo wszystko, najwyraźniej zimowy wiatr orzeźwił go do tego stopnia, że jakimś cudem udawało mu się powstrzymywać pełnego energii Albatrosa, który nie robił nic poza wieszaniem się na wędzidle i ciągłym brykaniem. Melodia z kolei okazała się oazą spokoju, z tym, że radość rozpierała ją od samego początku, głównie dlatego, że był to jej pierwszy teren od wakacji. Jej wyjątkowo sprężysty krok zadziwiał zarówno mnie, jak i mojego towarzysza. Niestety, pole skończyło się szybciej, niż powinno, zmuszając nas do powrotnego przejścia do kłusa. Znów znaleźliśmy się w lesie, pod drzewami, na których nagich gałęziach zawisły płaty białego puchu.
- Tak właściwie, co skłoniło ich do tak nagłego przyjazdu? - padło w końcu pytanie, które przerwało wszechobecną ciszę. Wzruszyłam ramionami, odsłaniając usta spod kominiarki, czyli stałego elementu zimowych terenów.
- Gdybym wiedziała, uwierz, byłbyś pierwszą osobą, która by o tym wiedziała - uśmiechnęłam się w kierunku chłopaka i pomimo tego, że jego twarz była zasłonięta tak samo, jak moja, to doskonale wiedziałam, że odwzajemnia mój gest. - Poza tym, powoli odnoszę wrażenie, że ich się zwyczajnie nie da rozgryźć. Są bardziej szaleni od wszystkich ludzi, których poznałam w Polsce razem wziętych.
- Akurat o to nietrudno - westchnął szatyn, a ja popatrzyłam na niego z nieukrywanym rozbawieniem.
- Mam ci przypomnieć, jak Karolina załatwiła nam artykuł w gazecie? Albo intrygi, kiedy to Gośka jakimś cudem przyczyniła się do złamanej nogi Mozambika? O i jest jeszcze pewien debil, który woli wchodzić przez balkon, niż drzwi frontowe - pokiwałam głową, jakby chcąc potwierdzić własne słowa. Tymon zmierzył mnie oburzonym spojrzeniem. Zielone tęczówki taksowały mnie od góry do dołu niezliczoną ilość, nie wyrażając żadnych emocji. Radosne iskierki pojawiły się w nich dopiero po jakimś, gdy wywróciły koziołka w geście dezaprobaty.
- Ja z kolei poznałem irytującą idiotkę, która nie ma w sobie za grosz uroku i ciągle tylko stwarza problemy - prychnął, a ja zatrzymałam Melodię i wlepiłam w chłopaka swoje kilkukrotnie powiększone oczy. Tymon zerknął na mnie przez ramię, szczerząc zęby i unosząc zawadiacko brwi.
- Ja jestem irytująca? Głupia? Stwarzam problemy? - zapytałam, mierząc go wzrokiem.
- Przypominam, że z jakiegoś słowa przez rok byłem stałym bywalcem szpitala, dzięki czemu znam pół personelu, a z panią w kafejce jestem na ty. Dodatkowo jakimś sposobem koleżanka miała amnezję wsteczną i chciała mnie zeswatać z Gośką - powiedział, starając się zachować względną powagę, jednak jego głos co chwilę się załamywał, co tylko zdradzało, jak bardzo powstrzymuje rechot.
- A to wszystko, bo pojechałam do lasu szukać jakiegoś kolesia, który nie wiadomo po co wybrał się w teren akurat, kiedy przyjechałam z Anglii - uniosłam brew, kręcąc głową, na co chłopak parsknął śmiechem, opuszczając głowę i przez chwilę wpatrując się w moje buty.
- Może nawet pojechałbym do Anglii z tobą, gdyby nie fakt, że uznałaś, że zdradzam cię z własną siostrą - znów powstrzymywał się od śmiechu, a ja zamknęłam oczy, również próbując zachować spokój i nie roześmiać się na cały głos.
- Jeden zero dla ciebie - westchnęłam w końcu, zrezygnowana perspektywą dalszej wymiany zdań, po czym znów przyłożyłam łydki, aby zrównać się z szatynem, który wychylił się z siodła tylko po to, żeby mnie przytulić. Zaśmiałam się pod nosem, a kiedy tylko zabrał swoją rękę z mojego ramienia, ruszyłam galopem po ścieżce, prowadzącej prosto do domu. Ciche cmokanie z tyłu sugerowało, że Albatros ponownie odstawił kilka baranków i Tymon właśnie starał się ruszyć go z miejsca. Odwróciłam się, a widząc, że ogier zrywa się do biegu, uśmiechnęłam się i przeszłam do półsiadu, mając nadzieję, że chłopak nie dogoni mnie zbyt szybko. Kątem oka dostrzegłam, jak gniady łeb zbliża się coraz bardziej, więc bez zastanowienia ponagliłam kobyłę jeszcze bardziej. Dopiero, kiedy tylna furtka znalazła się już w polu widzenia, zwolniliśmy do stępa. Poklepałam klacz po szyi i spojrzałam na szatyna.
- Dałem ci fory - skwitował, klepiąc mój kask wierzchem dłoni. Fory, tak, tak.

- Nie idę do żadnego klubu, powtarzam po raz piąty i ostatni - warknęłam, siadając na kanapie obok Tymona i automatycznie owijając nogi kocem. - Jest środek dnia, jutro sylwester, nie zamierzam się nigdzie ruszać.
Amy zrezygnowana zajęła miejsce na kolanach Willa i z obrażoną miną oparła głowę na jego ramieniu. Brunet spojrzał na nią wymownie i zgarnął kosmyk jej włosów, który niesfornie opadał na jej czoło. Biedny Tymek, sam nie miał dziewczyny, a ich musiał oglądać na co dzień. Zerknęłam ukradkiem na chłopaka, który służył mi za poduszkę, leniwie bawiąc się moimi kudłami. Uniosłam brew, wyraźnie zdziwiona, ale bez słowa wlepiłam spojrzenie w telewizor, na którym przewijały się reklamy.
- Co tak w ogóle oglądamy? - zapytałam, przejmując pilota i sprawdzając, co właśnie leci. - O nie, nie będziemy siedzieć przy jakimś dennym serialu.
Nikt szczególnie nie przejmował się moimi słowami. Tymon puścił pasmo moich włosów, gdy tylko poczuł, że podnoszę się z kanapy. Podeszłam do szafki i otworzyłam ją w celu przeszukania wszystkich znajdujących się tam płyt. Powoli przekładałam kolorowe opakowania z miejsca na miejsce, szukając czegoś, co nadawałoby się na leniwe popołudnie. W końcu znalazłam okładkę, o której myślałam. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy wsunęłam krążek do odtwarzacza DVD i usiadłam tam, gdzie poprzednio.
- "Nieściszalni"? Naprawdę? - usłyszałam zniekształcony głos z drugiego końca pokoju. Do pomieszczenia weszła właśnie Susan, uparcie przeżuwając jabłko. Pokiwałam głową z aprobatą, a dziewczyna opadła z impetem prosto na moje nogi, ukryte pod kocem. - Weź te swoje patyki - mruknęła, gdy z moich ust wydobyło się ciche, pretensjonalne "ała". Najwyraźniej pomimo, że widziała ten film już nieskończoną ilość razy, uznała, że jeden raz wte, czy we wte różnicy nie zrobi. Nadal pamiętałam premierę, gdy blondynka wylała napój na głowę panienki, siedzącej przed nami, w związku z "emocjami związanymi z ów dziełem filmowym". Cudem uniknęłyśmy wyrzucenia z sali, jednak mimo marnej wymówki ochroniarz postanowił nam uwierzyć, kiedy zawzięcie wciskałyśmy, że nie mamy pojęcia, kim była ta nastolatka. Prychnęłam śmiechem na samo wspomnienie.
- Czyżbyś przypomniała sobie Scarlett oblepioną coca-colą w momencie, gdy zauważyłam, że przyszła do kina z Lucasem? - zapytała, perfekcyjnie odczytując moje myśli.
- W rzeczy samej - pokiwałam głową, czując, jak łzy powoli napływają do moich oczu. - Naprawdę cudownego sobie chłopaka wybrałaś.
Dziewczyna przewróciła oczami, próbując ukryć uśmiech i zakładając ręce na piersi. Nigdy nie była zbyt dobrą aktorką i zawsze wymiękała w momencie, gdy zachciało jej się śmiać. Tym razem jednak starała się jak nigdy, aby tylko kąciki jej ust nie uniosły się wyżej, niż na kilka milimetrów, a może i mniej.
- "Ale och, jak on całuje!" - wykrzyknęłam, przykładając dłonie do policzków i udając zachwyconą. Ten właśnie cytat przyczynił się do mojej wygranej. Koleżanka cisnęła we mnie poduszką, chowając twarz i trzęsąc się ze śmiechu.
- Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał Tymon, marszcząc czoło. Pokręciłam głową, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
- To jej słowa - wytłumaczyłam szybko, wskazując na blondynkę, przytuloną do oparcia. Starając się uspokoić, położyłam głowę na ramieniu chłopaka. Odetchnęłam cicho, próbując skupić całą swoją uwagę na filmie.

***********************************************************************************
Dobry wieczór! Jako, że fanfiki pochłaniają trzy czwarte mojego czasu (nie wiem, co się dzieje...), to rozdział krótki i późno wstawiony. Wiem, miał być wczoraj, ale nie wyszło z prostego powodu - palec mi spuchł XD Nie wiem dlaczego, ale Jezu no, nie mogłam go zgiąć... I tu nawiązanie do komentarza Maxy, to o tego nieszczęsnego palca jej chodziło, gdy mówiła o mrowisku. Także, no. Nie wiem, czy jutro się wyrobię z rozdziałem, mam nadzieję, że dam radę przed przyjazdem koleżanki, jednak, jeśli coś by nie wyszło, to już dziś życzę Wam wspaniałej zabawy! Opijcie się szampanem, nieważne, Picollo, czy też jakaś inna, mniej, em, dziecięca marka (ja tam nie wiem, co Wy pijecie, tak?), nie rozwalcie się tymi fajerwerkami, bo, przypominam! Są niebezpieczne, a ja chcę Was widzieć całych i zdrowych! A jako, że wbijamy w ten nowy rok z rozmachem - życzę sobie takiej aktywności, jak w tym miesiącu :D Rany boskie, jeszcze tylko 100, może 150 wejść i wyrównacie swój rekord, czyli 3475 wejść w miesiąc! Jesteście niesamowici, naprawdę ♥ Miłej nocy życzę!

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 29.

Świetnie. Niedawno pozbyłam się z domu dwunastoosobowego tłumu związanego z obozem, a już całe piętro było ponownie zapełnione. Dwudziesty siódmy grudnia - dzień po świętach i już pierwsze problemy. Nie dość, że zwolnienie Tymona trwać miało jeszcze przez dwa dni, i zapewne potrwałoby dłużej, gdyby zależało to ode mnie, to dodatkowo na głowę zwaliło mi się pięć osób, które nie zamierzało opuszczać kraju przynajmniej do piątego stycznia, może i dłużej. Cholera, jak ja niby miałam funkcjonować z tyloma ludźmi pod jednym dachem? Co krok natykałam się na inną osobę i powoli miałam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Z ciężkim westchnieniem uniosłam się na łokciach, czując wibracje telefonu na drugim końcu materaca. Przetarłam sennie oczy i sięgnęłam po urządzenie, które nieprzerwanie dawało znać, że ktoś niezwłocznie stara się ze mną połączyć. Przesunęłam palcem po ekranie, w celu odebrania połączenia.
- Halo? - mruknęłam, zaspanym, ochrypłym tonem. Odchrząknęłam cicho, czekając, aż usłyszę słowo po drugiej stronie słuchawki.
- Masz na dzisiaj jakieś plany? - usłyszałam niewyraźne pytanie, odsunęłam komórkę od ucha, sprawdzając, z kim tak właściwie rozmawiam.
- Tymon? - zdziwiłam się, kompletnie nie poznając jego głosu. - Która jest godzina?
- Dziewiąta - odparł tą samą barwą, po czym przerwał na chwilę. - Przyjadę za pół godziny - powiedział, a po szumie wody w tle wywnioskowałam, że przed chwilą mył zęby. Przewróciłam oczami i opadłam z powrotem na poduszki.
- Nie przyjeżdżaj, tylko zażywaj te cholerne lekarstwa. Nie po to szłam wczoraj do apteki, żebyś to olał i uparcie twierdził, że jesteś zdrowy - warknęłam, przykładając dłoń do czoła i zamykając powieki. Chwilowa cisza wcale nie napawała optymizmem, co do tego, co usłyszeć miałam za chwilę.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, a ton, z jakim to wypowiedział, sugerował, że najwyraźniej się zmartwił. Odetchnęłam i pokręciłam głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie jest w stanie tego dostrzec.
- Wszystko w porządku, po prostu tak się składa, że mam pod dachem pięć niespodziewanych gości z Anglii, którzy nie mają zamiaru ruszyć stąd swoich szanownych dup wcześniej, niż do piątego - odparłam w końcu, na co chłopak zagwizdał przeciągle. - Wiesz co, jeśli czujesz się lepiej niż wczoraj, to może rzeczywiście przyjedź, potrzebuję wsparcia, za dużo ich tutaj.
Chłopak rozłączył się, gdy tylko zapewnił mnie, że za niedługo przyjedzie. Usiadłam na łóżku w momencie, kiedy w drzwiach pojawiła się postać blondynki.
- Wstawaj, laska, zaczynamy zabawę - powiedziała z wyraźnym, angielskim akcentem, opierając ręce na biodrach i patrząc na mnie z uśmiechem od ucha do ucha.
- Jaką znowu zabawę? - burknęłam, a zapał Amy natychmiast osłabł kilkukrotnie. Opuściła ręce w geście zrezygnowania. - Nie wiem, co z wami, ale niestety za kilkanaście minut przyjedzie Tymon i prawdopodobnie wyciągnę go w teren.
- Łał, jesteś jeszcze bardziej gościnna, niż ostatnio, myślałam, że to niemożliwe - powaga, z jaką wypowiedziała te słowa, mogłaby nabrać zdecydowaną większość słuchaczy, jednak całe rozbawienie sytuacją odzwierciedlały radosne iskierki w jej oczach. Odrzuciłam kołdrę na bok, wstając z miejsca. Stanęłam przed szafą, przebierając w ubraniach. Rzuciłam na łóżko pierwsze lepsze rzeczy, a gdy kierowałam się do łazienki, blondynka zatrzymała mnie w drzwiach.
- No chyba sobie żartujesz - fuknęła, wyrywając mi sweter i oglądając go z każdej strony. - Wygląda jak pozaciągana, wyblakła szmata do podłóg, nie masz niczego lepszego? - uniosła pytająco brew, patrząc na mnie wymownie. Klęłam w myślach, wyszarpując przedmiot z jej rąk i wrzucając go niechlujnie do szafy. Po raz kolejny przepatrzyłam wszystkie półki, gdy nagle Amy odsunęła mnie na bok i sama wybrała jakąś koszulkę. - Nie najgorzej - skwitowała, przykładając ciuch do moich ramion i patrząc na całość krytycznie. - W któryś dzień wyciągnę cię na zakupy - stwierdziła, wychodząc z pokoju. Rzuciła przez ramię "pośpiesz się" i trzasnęła drzwiami. Miałam szczerą ochotę wystawić środkowy palec w kierunku korytarza, jednak jako, że uniemożliwiała mi to trzymana w rękach kupka ciuchów, odpuściłam sobie, zabierając się za siebie. Przebrałam się i spędziłam dobre dwadzieścia minut w łazience, aby doprowadzić się do jako takiego stanu. W końcu zeszłam na dół, poprawiając kucyka usytuowanego wysoko z tyłu głowy. Gdy tylko znalazłam się w kuchni, do moich uszu dotarło chóralne "hej", wypowiedziane z niesamowitym entuzjazmem. Odburknęłam coś na kształt "cześć" i otworzyłam lodówkę, nawet nie starając się słuchać, co mają do powiedzenia pozostali. Westchnęłam cicho, wyciągając składniki na kanapki. Zapowiadał się zdecydowanie jeden z tych gorszych dni, kiedy to miałam ochotę pozabijać wszystkich wzrokiem. Smarowanie chleba masłem przerwało pukanie. Bez słowa odłożyłam nóż i skierowałam się w stronę frontu. Przekręciłam zamek i nacisnęłam na klamkę. Uchyliłam drzwi, a moim oczom ukazał się Tymon opierający się o futrynę. Pierwszy raz, odkąd pamiętam jego brązowe włosy były schowane pod czapką, a na szyi pojawił się szalik. Zawiasy zaskrzypiały, gdy zamknęłam za chłopakiem, a pomieszczenie natychmiast stało się o wiele chłodniejsze, na co zareagowałam naciągając rękawy bluzy, którą zdjęłam z wieszaka, kiedy tylko miałam pewność, ze Amy nie zamierzała wrócić do mojego pokoju. Szatyn nachylił się, żeby cmoknąć mnie w policzek, zdejmując w międzyczasie kurtkę.
- Wszyscy tylko na ciebie czekają - westchnęłam, uśmiechając się sztucznie, a on wywrócił oczami. Przyjrzałam się jego twarzy; nie była już tak blada, jak wczoraj, co świadczyło o tym, że kupione przeze mnie medykamenty spełniły swoją rolę, ale mimo wszystko nadal widać było, że choroba wciąż trzyma go w garści.
- Dużo ich tam jest? - zapytał, a wzniosłam wzrok do nieba, próbując sobie przypomnieć, czy na pewno wszyscy byli już na nogach. W końcu kiwnęłam głową sama do siebie i bez słowa podniosłam do góry sześć palców. Chłopak jęknął cicho, wyraźnie niezadowolony i zmarszczył lekko czoło. Świadomość, że nie był szczególnie skory do kontaktów z niemal obcymi dla niego ludźmi wcale nie dodawała mi otuchy. Wręcz przeciwnie, w głowie pojawiła się jedynie myśl, że nie dość, że był chory, to dodatkowo zamęczałam go jakimiś bzdurnymi gośćmi, którzy znaleźli się tutaj nie wiadomo stąd. Skarciłam samą siebie, chwytając za dłoń Tymona i przechodząc przez salon do kuchni. Wszelkie rozmowy od razu ucichły, by po chwili rozbrzmiała fala powitań. Amy od razu rzuciła się na szatyna z uściskiem, co niechętnie odwzajemnił. Dokończyłam przygotowywanie kanapek i usiadłam między towarzystwem, zajmując należne mi miejsce pomiędzy Tymonem, a Tymoteuszem. Spośród pięciu kanapek jakie zrobiłam, już po chwili zostały tylko dwie, bo reszta rozeszła się po obecnych wokół facetach. Mruknęłam coś pod nosem i zabrałam się za jedzenie w momencie, gdy oni już kończyli i tak nienależne im porcje.

***********************************************************************************
Godzinę później, niż miało być, ale jednak jest. Dość marne, nic nie wnosi i zawiera same opisy jakichś pierdół, ale jednak nie mogłam zostawić bloga bez niczego na dłużej, niż 48 godzin, tak? XD Jeżeli się wyrobię - kolejny rozdział dzisiaj c: Ogółem, łał, jestem pod wrażeniem. Dlaczego zawsze, kiedy proszę o dwa komentarze, dostaję ich co najmniej dwa razy tyle, a jak zaczynam lamentować, to bum, o jeden trudno? XD Nie, no, nic nie mówię, jesteście wspaniali. Poza tym, Universe, obiecuję, że w niedługim czasie ogarnę jakiś teren, nawiasem mówiąc, bardzo mi miło, że ponownie widzę Twój komentarz, stęskniłam się :D No i w ogóle, ten, tego, do zobaczenia! :3

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 28.

Wysiadłam z busa na przystanku obok rynku. Rozejrzałam się po okolicy, którą w trakcie kilku ostatnich tygodni poznałam lepiej, niż się spodziewałam. Automatycznie ruszyłam w stronę bloku, starannie omijając wszystkie bary i knajpy, w których ktoś mógłby mnie kojarzyć. Stanęłam przed budynkiem i na domofonie wykręciłam numer mieszkania. Powietrze przecięła niezwykle irytująca muzyczka, oznaczająca tyle, co "musisz zaczekać, ale ci tego nie umilę". Na szczęście po kilku sekundach ktoś podniósł słuchawkę i bez chociażby pytania kto przyszedł, zostałam wpuszczona do środka. Wyjechałam windą na ósme piętro, mijając po drodze pozostałych mieszkańców, którzy mierzyli mnie nieprzychylnymi, ciekawskimi spojrzeniami. Nieprzyjemne uczucie. W końcu jednak nacisnęłam na klamkę mahoniowych drzwi, które natychmiast odpuściły. Weszłam niepewnie do środka, rozglądając się po korytarzu. Zdjęłam buty, płaszcz i skierowałam się do salonu. Oparłam się zdegustowana o futrynę, widząc Tobiasza i Tymona rozłożonych na kanapie.
- O! Myślałem, że to Justyna wróciła ze sklepu - powiedział zachrypniętym głosem i zaraz potem odkaszlnął. - Wybacz, że tak bez powitania, ale wolę się nie zbliżać, ktoś mnie zaraził - mruknął i obdarzył wymownym wzrokiem szatyna siedzącego obok. Ten z kolei dopiero po jego słowach zadał sobie trud odwrócenia głowy i zobaczenia, któż to przyszedł. Uśmiechnął się do mnie blado i pomachał ręką. Pokręciłam głową i przetarłam oczy palcami.
- Wujek się uparł, żeby wziąć wam jakieś jedzenie, najwyraźniej nie tylko ja nie jestem przekonana o waszej odpowiedzialności - prychnęłam, okręciłam się na pięcie i udałam się do kuchni. Po odkopaniu  garnków z wnętrza szafki, już miałam zabrać się za odgrzewanie kilku porcji, kiedy moje zamiary przerwało człapanie dobiegające od strony korytarza. Nie musiałam się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że Tymon postanowił mi pomóc w przygotowaniu posiłków.
- Wolę zrobić to sam, niż potem patrzeć, jak mieszkanie się pali, albo ty oblewasz się wrzątkiem - stwierdził, odpierając mi wszystkie naczynia.
- Aleś ty troskliwy - zaśmiałam się, siadając na blacie. - Miałam zamiar do ciebie zadzwonić, ale patrząc na twój stan, raczej nie będziesz w stanie przyjąć propozycji.
Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem i zapewne postarałby się utrzymać kontakt wzrokowy, żeby szybciej wybadać, o co chodzi, jednak przeszkodził mu nagły atak kaszlu. Westchnęłam pod nosem i przewróciłam oczami.
- Masz tu jakieś lekarstwa, cokolwiek? - zapytałam, na co on automatycznie zaprzeczył. - Świetnie, a u lekarza byłeś? - I znowu to samo. "Nie." Cudownie, myliłam się, mówiąc, że jest jak dziecko. Z dzieckiem łatwiej dojść do porozumienia. To to ma swój rozum i nie przegadasz, pomyślałam z goryczą i zeskoczyłam na ziemię.
- Idziesz już? - padło pytanie dopiero, gdy z powrotem zakładałam buty. - Przecież dopiero przyszłaś.
- Ktoś musi wam zrobić zakupy, bo oczywiście drogim panom nie przyjdzie to nawet do głowy - uśmiechnęłam się w jego kierunku, a on tylko wlepił we mnie swoje pełne dezaprobaty spojrzenie. - Nie patrz tak na mnie, to przez ciebie nie lecę jutro do Anglii - burknęłam, udając obrażoną i wyszłam z mieszkania, zostawiając szatyna ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Na pierwszy, i ostatni, ogień wzięłam aptekę. Nie mając bladego pojęcia, gdzie może się znajdować, byłam zmuszona popytać przechodniów. W końcu, czwarta próba udała się skuteczna i jakaś starsza pani dała mi dokładne wskazówki jak dostać się do małej, ukrytej wśród innych budynków dobudówki. Popchnęłam drzwi i od razu uderzyła we mnie nieprzyjemna woń różnych medykamentów. Przełknęłam ciężko ślinę i podeszłam do kasy. W sumie, nie miałam pomysłu, co mogłabym kupić, a ekspedientka nie wydawała się szczególnie skora do pomocy. Wreszcie zdecydowałam się na typowe pierdoły skuteczne przy przeziębieniu i wróciłam do mieszkania. Odłożyłam siatki na stół i przeszłam do salonu. Przysiadłam się do chłopaków, rzucając na ławę listek witaminy C.
- Jesteś za blisko, zarazisz się - powiedział Tobiasz, siłą odsuwając mnie od Tymona.
- Daj jej spokój, niech se siedzi jak chcę - mruknęła Justyna, gdy tylko wyszła z łazienki. Uśmiechnęła się do mnie i machnęła ręką w geście powitania. - Tak na przyszłość, nie przynoś żadnej zupy. Może i umie gotować - wskazała palcem na szatyna siedzącego obok mnie - ale przypala wszystko, co jest w płynie. Ostatnio trzykrotnie wymienialiśmy czajniki, bo kolega potrafi się posługiwać tylko elektrycznym.
- No proszę, a to mnie wyrzuciłeś z kuchni - zauważyłam, na co on poklepał mnie po ramieniu.
- Mam ci przypomnieć, jak spaliłaś całą porcję pierników i nie mogłaś doczyścić piekarnika? - zapytał, po czym od razu zrobił unik przed poduszką, którą rzuciłam w jego stronę.
- Nie moja wina, że zadzwonił telefon i Amy rozgadała się o jakichś pierdołach - burknęłam obrażona, zaplatając ręce na piersi.
- Co do Amy, o co chodzi z tym całym wyjazdem? - zainteresował się nagle, a ja tylko machnęłam lekceważąco.
- Już nieważne, kupili mi bilety na jutro, ale skoro jesteś chory, to nie widzę sensu - powiedziałam i wstałam z miejsca, zamierzając zrobić sobie herbatę.
- Nie uzależniaj się od niego za bardzo, ma jeszcze niecałe trzy miesiące, a jak się nie wywiąże, to lepiej go zostaw - prychnęła Justyna. Spiorunowałam ją wzrokiem, a Tymon wycelował poduszką prosto w jej twarz. Dziewczyna wtuliła się w bluzę Tobiasza, przez śmiech mówiąc, żeby jej pomógł, bo chcemy ją zabić. Coś w tym jest. Bez słowa udałam się do kuchni, aby nastawić wodę. Przysiadłam na blacie i schowałam twarz w dłoniach. Odblokowałam ekran telefonu, aby sprawdzić, która godzina. Zegar wskazywał dopiero kilka minut po trzynastej, a ja już byłam zmęczona, jak po całym dniu. Odetchnęłam ciężko, słysząc na korytarzu szuranie kapciami. Podniosłam głowę i od razu napotkałam badawcze spojrzenie szatyna. Uśmiechnęłam się krzywo, a on usiadł obok mnie.
- Normalnie bym cię przytulił, ale tak się składa, że rozsiewam zarazki - mruknął, zerkając na mnie z ukosa. - Nie mówiłem ci przypadkiem, żebyś się nie przejmowała tym jej bełkotem? - spytał, na co automatycznie pokiwałam głową. W sumie, zdziwiło mnie, że domyślił się, o co chodziło. Najwyraźniej znał mnie lepiej, niż sądziłam.
- Tak na dobrą sprawę mówiłeś, żebym się nie przejmowała pijańskim bełkotem. Teraz jest chyba trzeźwa - stwierdziłam, wychylając się, aby zobaczyć, w jakim jest stanie. Tak, ewidentnie nic dzisiaj nie piła.
- Ale i tak gada od rzeczy. Nawiasem mówiąc, fajnie by było, gdybyś zawsze zwracała taką uwagę na to, co mam do powiedzenia - oburzył się, mierząc mnie z udawaną złością w oczach. Prychnęłam cicho i po chwili chłopak stał się moją poduszką. Objął mnie ramieniem i choć chciałabym tak siedzieć nie wiadomo ile, niestety musiałam się ruszyć, żeby zalać herbatę.

Wysiadłam z busa i przez kilkunastocentymetrowe morze śniegu skierowałam się w stronę domu. Przedzierając się przez zaspy, nawet nie zwracałam uwagi na mijające mnie kolejno pojazdy. Miałam jedynie nadzieję, że łaskawie mnie nie rozjadą, co było bardzo możliwe. Słońce zachodziło już w okolicach szesnastej, czasem nawet wcześniej, więc o dwudziestej drugiej nie miałam nawet szans na dostrzeżenie czegokolwiek, co znajdowało się dalej, niż w odległości metra przede mną. Nic więc dziwnego, że nawet nie zauważyłam, kiedy walnęłam w bramkę, która wyrosła nie wiadomo skąd. Z cichym jękiem potarłam obolałe ramię i przekręciłam kluczyk. Nacisnęłam na klamkę, zatrzasnęłam furtkę za sobą i ślizgając się na zamarzniętym chodniku. Jakimś cudem doszłam do domu bez upadku, a co za tym idzie, w moim ubiorze nie ucierpiało nic poza butami, skarpetami i spodniami, które zdążyły całkowicie przemoknąć. Zatrzymałam się, widząc auto na podjeździe. Dwa czarne suwy stały na podwórzu z umazanymi błotem drzwiami. Zerknęłam na okno, wychodzące z kuchni. Przy stole widoczne były cienie kilku osób, niestety nie byłam w stanie dostrzec niczego więcej, ponieważ przeszkadzał mi w tym mój wzrost. Zmarszczyłam brwi i skierowałam się do wejścia. Weszłam do środka, otrzepałam buty, zdjęłam płaszcz i nie zdążyłam nawet się przywitać, gdy kilka osób rzuciło się na mnie w grupowym uścisku. Kompletnie zdezorientowana nie byłam w stanie dostrzec niczego, poza rękawem czyjejś bluzy i blond włosami. Ktoś coś krzyczał, kolejny mruczał coś o jakiejś podróży, a jeszcze inny bełkotał coś niewyraźnie o niezrozumiałych pierdołach. W końcu jeden z obserwatorów całego widowiska, najprawdopodobniej wujek, kazał skończyć całe to zamieszanie. Ludzie powoli zaczęli się ode mnie odsuwać, zostawiając mnie na środku pomieszczenia. Kudły przykryły całą moją twarz, dlatego dopiero po ich odgarnięciu byłam w stanie zobaczyć, że...
- Niespodzianka!
...Amy, Will, Tymek, Susan i Marry stoją w półkolu z uśmiechami na pół twarzy.
- Jak wy tu... - urwałam, patrząc kolejno na każdego z nich.
- Trzy godziny pakowania i zamawiania biletów, cztery godziny lotu jakimiś tanimi liniami, wypożyczenie dwóch samochodów, dwie godziny drogi z lotniska i bum, jesteśmy. Nie przyleciałaś do Anglii, więc Anglia przyleciała do ciebie - powiedziała Amy, rozkładając na koniec ręce w teatralnym geście. Pokiwałam głową, nie mogąc zdobyć się na nic lepszego. Najwyraźniej nie miałam szans na normalny wypoczynek.

***********************************************************************************
Dobry wieczór. Dzisiaj wyjątkowo wcześnie, chociaż miało być jeszcze wcześniej, pierwszą część miałam gotową o... Jedenastej? Za tą drugą jakoś nie mogłam się wziąć, więc chwilę mi to zajęło, ale jestem zadowolona :D I ta długość, ach, och! Rany, nie mam pomysłów na dopiski XD Nie wiem czemu, ale zwyczajnie mi się nie chce. Jednak biorąc pod uwagę, że tylko tak się z niektórymi z Was komunikuję, to, eee... Jakieś plany na sylwestra? XD Osobiście spędzam go z koleżanką, u mnie w chałpie, mama gdzieś wybywa, więc cały dom dla nas. Jeśli czegoś nie rozwalimy, będzie dobrze. Kolejny rozdział... Jutro? Pojutrze? Nie wiem? D: Zobaczymy, ale pewnie jutro, znając mnie... Także, no, aktywność trochę znowu się czegoś napiła i chyba ma kaca, więc weźcie ją ocućcie po tych świętach, bardzo proszę. Do jutra liczę na co najmniej dwa komentarze, moi drodzy. DWA. Nie wymagam za dużo, co? XD Więc nie pozostaje mi nic, jak tylko powiedzieć, do usłyszenia :D

PS O kurde, o kurde, 46 obserwatorów <3 :o

edit
No no, 47 obserwatorów, statsy w górę, prosiłam o dwa komentarze, dostałam sześć, nie wiem, o co chodzi, kocham Was mocno, rozdział koło 14-15, zależy, o której wstanę i go dokończę XDD

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 27.

Białe święta - marzenie niejednego Polaka. Cóż, co prawda to prawda, jednak w niewielu rejonach Polski było tak biało, jak u nas. Śnieg przykrywał całą ziemię niemal półmetrową warstwą, padało nieprzerwanie od ponad dwóch tygodni. Chętnie oddałabym sporą część wszechogarniającego puchu innym regionom kraju. Lub od razu Anglii, gdzie, jak dowiedziałam się od znajomych, nieprzerwanie lało. W sumie, nic dziwnego, spędziłam tam szesnaście lat życia i tylko raz zamiast deszczu pojawił się jego biały, mroźny odpowiednik. Amy, Will i Tymek co chwilę wymieniali się z Mary i Susan, utrudniając mi normalne funkcjonowanie poprzez nie kończące się rozmowy. Telefon, Skype, Facebook, maile, smsy, robili wszystko, aby uniemożliwić mi skupienie się na pracy. Komórka co chwilę wibrowała w kieszeni, robiąc zamieszanie na jazdach, w stajni, w domu, nie miałam ani chwili dla siebie, bo urządzenie natarczywie dawało się we znaki. Raz za razem przewracałam oczami, kiedy nawet Tymon powoli przestawał tolerować fakt, że nie dają mi spokoju. Zadręczana z każdej strony w końcu musiałam odpowiadać na ciągłe wezwania, co z kolei nie spotykało się z aprobatą wszystkich wokół. Drugi dzień Bożego Narodzenia okazał się, hmm, nietypowy? Dziwny? Obie opcje. Susan zadzwoniła z samego rana, czyli około dziesiątej, wyrywając mnie tym samym ze snu.
- Halo? - mruknęłam zachrypniętym głosem i automatycznie zebrało mi się na kaszel.
- Pakuj się! Najlepiej od razu. Zmówiliśmy się w piątkę, kupiliśmy ci bilet na jutro na czternastą, przylatujesz do Londynu i...
- Chwila! - wydarłam się na cały głos, starając się przy okazji przetrawić wszystkie zebrane informacje. - Jaki lot, jaki bilet, jaki Londyn, o czym ty dziewczyno gadasz?
- No o tym, że nie masz wyjścia i do nas przylatujesz, bez żadnych sprzeciwów - powiedziała surowym tonem, uprzedzając moje następne pytanie. Przetarłam twarz dłonią i podniosłam się na łokciach.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Że niby co? Przylecę, jak gdyby nigdy nic, wy odbierzecie mnie z lotniska i będziemy mieli wspaniałą, poświąteczną przerwę? - zapytałam, a w moim głosie dało się wyczuć wyraźną ironię. Do jasnej cholery, nie dość, że dręczyli mnie od kilku dni, to dodatkowo zapragnęli mnie ściągnąć do siebie? Po co? Tyle pytań cisnęło mi się na usta, jednak koniec końców grzęzły w gardle. Może i byłam zła, ale pomimo wszystko, nie mogłam zaprzeczyć, że chętnie ponownie wybiorę się do Anglii. Odwiedzę groby rodziców, pójdę do babci, sprawdzę jak się trzyma, w mojej głowie powoli tworzyła się lista zadań i choć jeszcze oficjalnie nie wyraziłam aprobaty, co do tego pomysłu, całą sobą byłam za.
- Pocieszy cię fakt, że kupiliśmy dwa bilety? - odniosłam wrażenie, że było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Doskonale wiedziała, że teraz nie ma możliwości, żebym się nie zgodziła. Westchnęłam ciężko, świadoma, że na pewno to usłyszała. Prychnęła pod nosem - To było do przewidzenia.
- Zamknij się, nie wiem, kogo mogę ze sobą wziąć - mruknęłam, zwlekając się z łóżka. Podrapałam się po głowie, przeczesując przy okazji włosy palcami.
- No nie wiem, może Tymona? - zapytała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. W sumie, była. Rzeczywiście, z którejkolwiek strony na to nie spojrzeć, nasuwał się na myśl jako pierwszy. Opuściłam rękę i zaczęłam przegrzebywać szafę, przytrzymując telefon ramieniem.
- Nie wiem, czy będzie miał szczególną ochotę na ten wyjazd - powiedziałam, plącząc się w słowach, które starałam się dobrać najdokładniej, jak umiałam.
- Czyżbyście się pokłócili?
Już widziałam, jak wydyma wargi, marszcząc przy tym czoło. Zawsze tak robiła, a ja tylko przewracałam oczami i kręciłam głową. Ten sam schemat powtarzał się od lat.
- Nie o to chodzi...
- Czyli się pokłóciliście!
- ...On po prostu nie przepada za wyjazdami - zakończyłam swoją kwestię, nie zważając na to, jak mi przerwała. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam to pełne pretensji "mhm" i nabrałam pewności, że należy jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Pożegnałam się z koleżanką i bez zbędnych ceregieli zakończyłam połączenie, obiecując, że zadzwonię, kiedy będę coś wiedziała. Z ciuchami w rękach opadłam na łóżko i schowałam twarz w dłoniach.
Zeszłam na dół już nieco w lepszym stanie. Wyciągnęłam z lodówki kilka składników i przygotowałam niezwykle mizerne kanapki. Po dwóch dniach ucztowania miałam zdecydowanie powyżej uszu placków, sałatek i innych dupereli, dostępnych w domu tylko na święta. Przeżuwałam kolejne kawałki kromek, a przez pomieszczenie przewijały się kolejne osoby. Gośka, Aśka, Jacek, nawet Karolina, a po Tymonie ani śladu.
- Masz tłuste włosy - zauważyła dziewczyna o niebieskich kłakach, kiedy już odwracała się w stronę wyjścia. A już miałam nadzieję, że odpuści mi codziennego dialogu.
- A ty cerę - mruknęłam pod nosem, ale po chwili uniosłam wzrok znad kanapki. - Nie wiesz, co z Tymonem? - zapytałam, a dziewczyna natychmiast okręciła się w miejscu, aby wbić we mnie swoje zimne spojrzenie, przepełnione akurat rozbawieniem pomieszanym ze swoim typowym, perfidnym wyrazem, który nie opuszczał jej twarzy nawet na moment.
- Ma wolne, jest chory, pani "nie wiem, co się dzieje z moim chłopakiem". Na jego miejscu już dawno znalazłabym sobie kogoś lepszego, niż... to - stwierdziła, wskazując na mnie palcem i taksując spojrzeniem.
- Rozumiem, że mówisz o sobie, ale gdybyś była na jego miejscu, myślę, że nawet u mnie nie miałby szans, a wiesz, moje wymagania są o wiele niższe, niż twoje - pokręciłam głową z miną, która wyrażać miała czystą skruchę.
- Miejmy więc nadzieję, że w końcu zrozumie swój błąd - zarzuciła włosami i wyszła z pomieszczenia, gdy ja wzniosłam oczy do nieba i westchnęłam ciężko. Chory. Tymon chory. Coś takiego, cztery lata znajomości i nagle, pierwszy raz jest chory, akurat, kiedy chciałam zaproponować wyjazd. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka, dobrze, że tym razem przynajmniej jest prawdziwa. Wróciłam na górę, aby umyć włosy, o których przypomniała mi Karolina. Po drodze do łazienki zgarnęłam z pokoju telefon. Wybrałam numer Susan i już po kilku sygnałach usłyszałam jej głos.
- Nic z tego, Tymon się rozchorował - powiedziałam, na co dziewczyna zaczęła kląć jak oszalała.
- Poradzi sobie bez ciebie, no weź - burczała wyraźnie zirytowana. - Da sobie radę, jest dorosły, tak?
- Fizycznie być może, ale znając go... - przerwałam na chwilę, a w głowie pojawił się obraz chłopaka. - ...Nie przyjdzie mu nawet do głowy, żeby iść do apteki, przykryć się kocem, albo wypić herbatę. Pewnie siedzi w salonie i tonie w morzu zasmarkanych chusteczek - zaśmiałam się pod nosem, wywołując podobną reakcję u koleżanki.
- Potrzebna mu opiekunka? - prychnęła, kiedy ja zamknęłam za sobą drzwi łazienki. Oparłam się o nie, nadal trzymając klamkę w dłoni.
- Tak, dokładnie tak, stety niestety, z nim jak z dzieckiem.

***********************************************************************************
Witam wszystkich bardzo serdecznie po dwudniowej nieobecności. Chyba przez święta zapomniałam, jak się pisze. Chociaż, tak na dobrą sprawę, jest lepiej, niż się spodziewałam XD No to po kolei, jakieś prezenty były? Bo ja dostałam pluszowego konia. A wiecie, jaka wigilia, taki cały rok, więc teraz mam problem, zinterpretować to można na dwa sposoby:
a) cały rok spędzę z końmi;
b) będę musiała zadowolić się pluszakiem.
Osobiście stawiam na "B", ale kto wie :'D Także, no, bez zbędnego gadania, dupereli, pierdół i innych tego typu rzeczy, informuję, że muszę nadrobić, więc dwa rozdziały pojawią się niedługo dzień po dniu, albo nawet tego samego dnia. Zobaczymy. W każdym razie, dobranoc :3

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 26.

Rano, o zgrozo, nikt nie musiał mnie budzić. Marne cztery godziny snu zakończyły się o szóstej, kiedy to smród alkoholu stał się tak nieznośny, że oczy mimowolnie się otworzyły. Czując posmak piwa w ustach, zapragnęłam przepić to sokiem, herbatą, czy chociażby mlekiem. Po omacku sięgnęłam po butelkę wody, którą jakimś cudem dostrzegłam wśród ciemności. Wstrzymując oddech, aby ograniczyć dostęp oparów do moich płuc, odkręciłam zakrętkę i przystawiłam gwint do ust. Wzięłam pierwszy łyk. Pierwszy, i ostatni. Cudem powstrzymałam wymioty, gdy dotarło do mnie, że jakiś idiota przelał tu wódkę. Odrzuciłam kołdrę, wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę kuchni, przy okazji potykając się w morzu trupów, zalegających na podłodze. Sięgnęłam po szklankę, nalałam do niej soku pomarańczowego, po czym oparłam się o blat, popijając napój kolejnymi haustami. Odetchnęłam ciężko, kiedy po raz wtóry zakręciło mi się w głowie. Kac dawał się we znaki. Dodatkowo kolejna porcja alkoholu... Przetarłam twarz dłońmi, zastanawiając się, czy w tym stanie będę zdatna do treningu. Znając moje konie, spadnę przy pierwszej foule, bo zapewne niewyżyte pędzić będą za złamanie karku. Pokręciłam lekko głową i dopiłam zawartość naczynia, po chwili napełniając go kolejną porcją. Szmer w przedpokoju sugerował, że nie tylko ja byłam już na nogach. Gdy znów zabierałam się za napój, do pomieszczenia wszedł kompletnie rozczochrany, zaspany Tymon. Machnął ręką na powitanie, przyczłapał do mnie, zabrał moją szklankę i wypił wszystko, co w niej było. Zaciągnął się powietrzem i nie wypuszczając go z płuc otworzył przymknięte dotąd oczy i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
- Piłaś coś? - zapytał, lustrując mnie od góry do dołu. Zerknęłam na niego z dezaprobatą i oparłam swoje czoło na jego ramieniu.
- Gdybyś zapomniał, wczoraj, a właściwie dzisiaj, piliśmy wszyscy. Ograniczyłabym się, naprawdę, bardzo chętnie, ale pomyliłam wodę z wódką, więc...
- To ja mam wódkę w mieszkaniu? - zdziwił się, marszcząc brwi. Zaśmiałam się pod nosem i z powrotem wyprostowałam plecy. Westchnęłam, naciągając szyję w jedną i w drugą stronę. Staliśmy tak przez chwilę w niczym niezmąconym spokoju, dopóki z pokoju obok nie odezwały się pierwsze głosy. Początkowo ciche, niemal niesłyszalne, z chwili na chwilę stawały się coraz głośniejsze, aby po kilku sekundach przerodzić się w krzyk. Bez namysłu udałam się do przedpokoju, a zaraz za mną ruszył Tymon. Zatrzymałam się kilka kroków przed drzwiami, gdy uderzył we mnie nagły fetor. Odwróciłam się na pięcie w stronę chłopaka.
- Oprócz wódki masz też wymioty - powiedziałam i poszłam do salonu, po drodze klepiąc szatyna po ramieniu.

Do stajni zawitałam dopiero wieczorem, kiedy odespałam kilka godzin w swoim łóżku i ponownie się odświeżyłam. Z marnym zapałem do pracy, zaczęłam po kolei rozdzielać kolejne porcje paszy. Miarka za miarką, kilogram za kilogramem. Liczenie okazało się tak bardzo nużące, że oczy powoli same zaczęły mi się zamykać. Z odsieczą przybył Tymon, niosąc ze sobą parujący kubek kawy. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i upiłam łyk gorącego napoju. Ciepło rozlało się po całym moim ciele, mobilizując mnie do roboty. Odłożyłam naczynie na bok i znów zaczęłam napełniać kolejne siatki sianem, a w głowie pojawiło się pytanie, czy chłopak pamięta swoje zadanie, zadane mu przed kilkoma godzinami. Zerknęłam na niego ukradkiem, natychmiast napotykając jego spojrzenie. Automatycznie wyszczerzył do mnie zęby i ponownie zabrał się do owsa. Nawet, gdybym chciała spytać, czy w ogóle pamięta, o co chodziło, nie wiedziałam, jak sformułować wypowiedź. Na samą myśl język zaczął plątać się w niezidentyfikowane supły, a na koniec zupełnie ugrzązł w gardle, nie pozwalając mi wydobyć nawet słowa.
- Ostatnio coś za często pijemy - prychnął szatyn, przerywając ciszę, która od jakiegoś czasu wisiała w powietrzu.
- Popadam w złe towarzystwo - mruknęłam, taksując go wzrokiem, na co on tylko przewrócił oczami, kręcąc głową. - To przez ciebie.
- Racja, moi współlokatorzy, mój błąd. Nie mam na nich niestety zbyt dużego wpływu - powiedział, po czym spojrzał na mnie jakby... Przepraszająco? Zmarszczyłam lekko czoło, unosząc nieznacznie kąciki ust. Cała moja mimika pytała "o co chodzi?", jednak miałam wrażenie, że nie otrzymam odpowiedzi.
- Jako, że ty nie masz na nich wpływu, ja nie zamierzam nigdy więcej grać z nimi w żadną grę, a już na pewno nie butelkę - zaśmiałam się, choć wyczułam, że nagle zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie.
- Nie przejmuj się opijuckim majaczeniem Justyny - uśmiechnął się sztucznie, po czym wyszedł z pomieszczenia z naręczem siatek na ramieniu, zostawiając mnie samą z kubkiem kawy, gdy oszołomienie z chwili na chwilę coraz wyraźniej malowało się na mojej twarzy. Czyli jednak pamięta. Cholera.

***********************************************************************************
No, cóż, znów szczególnie zadowolona nie jestem, jednak narzekać nie mogę, chyba, że na marną długość. Moje drogie panie, jako, że jutro nie będę miała zapewne czasu napisać ani słowa, już dziś składam Wam wszystkim życzenia; wesołych, miło spędzonych świąt w towarzystwie najbliższych, choć sama wolałabym je spędzać tylko z co poniektórymi. Mam nadzieję, że wszystko uda Wam się tak, jakbyście tego chciały, że w najbliższym czasie spełnią się Wasze najskrytsze marzenia i że życie ułoży się lepiej, niż w niejednym opowiadaniu. Jestem dumna, że mam takich czytelników, jak Wy, że nadal ze mną jesteście i że wciąż się staracie, aby moja praca nie pozostała niezauważona. Z całego, bardzo pojemnego serducha życzę wszystkiego co najlepsze. Jeśli o mnie chodzi, mam tylko nadzieję, że uda mi się spędzić z Wami kolejne, wspaniałe chwile i że wytrwacie ze mną aż do końca. Dziękuję, że nadal tu trwacie i, patrząc na statystyki, które z dnia na dzień coraz bardziej rosną, chyba nigdzie się nie wybieracie :D Mam nadzieję, że uda Wam się wszystko, czego sobie życzycie.
A teraz, na koniec, po tylu powtórzeniach słów "życzę", "Wy" i "wszystko", chcę powiedzieć, że coraz bardziej mnie zaskakujecie. Ile razy tracę nadzieję, kiedy statystyki lecą w dół, Wy ponownie mnie zaskakujecie i z dwucyfrowej liczby, na drugi dzień skaczecie do ponad dwustu, jesteście niesamowici! Dobranoc, moi drodzy i jeszcze raz, wesołych świąt! ♥


niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 25.

Naszyjnik cóż, tego po Tymonie się nie spodziełam. Sam widok pudełka wstrząsnął mną do tego stopnia, że ledwo ustałam na nogach, więc nie mam pojęcia, co zrobiłabym, gdyby w środku znalazł się pierścionek. Ku mojej uldze, siedząc w samochodzie i zmierzając w stronę miasta, nadal nie miałam narzeczonego, choć przez całą drogę głowę opierałam o ramię potencjalnego kandydata. Wchodząc do knajpy, nadal lekko się chwiałam, jednak to bez problemu byłam w stanie wyjaśnić, chociażby rzadko wkładanymi na stopy szpilkami. W końcu, raczej nie przyznam, że boję się, iż spekulacje grupy nastolatków mogą się spełnić. W każdym razie, odkąd wysiedliśmy z auta, ciężko było przedostać się przez ogromny, napierający ze wszystkich stron tłum, który zgromadził się pod sceną, na której lokalny zespół wykonywał kolejne piosenki ze swojego nieco ubogiego repertuaru. Jakimś cudem dostaliśmy się pod drzwi jednego z barów, gdzie czekali na nas Justyna i Tobiasz. Po krótkim przedstawieniu znajomych sobie nawzajem, zasiedliśmy przy jednym ze stolików, który już zasłany był kilkunastoma kuflami po piwie. Po rumieńcach na twarzach małżeństwa bez problemu można było wywnioskować, że zaliczyli już parę kolejek. Najwyraźniej Tymon miał rację, nie trzeba było zachęcać ich do picia. Co innego, jeśli o mnie chodzi, słaba głowa do alkoholu i masa przemyśleń po jego spożyciu zazwyczaj nie szły w parze, a osobiście wolałam, żeby niektóre rzeczy zostały tylko w głowie. Z ciężkim westchnieniem upiłam łyk grzanego wina, które chwilę wcześniej przyniosła jedna z kelnerek. Rozmowa kleiła się znakomicie, ale ja postanowiłam zostać nieco z tyłu i siedzieć cicho. Przynajmniej do czasu, kiedy będę w stanie.
- Co to jest?! - krzyknęła Justyna, porywając moją rękę i tym samym wychlapując na siebie jedną czwartą napoju, co wcale jej nie przejęło. - Oświadczyłeś się! Mówiłam!
- Nic o tym nie wiem - zaśmiał się Tymon, odkładając swój kufel i przejmując moją dłoń. Spojrzał na biżuterię i uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Weronika! Nie wiesz, że nie wolno zdradzać chłopaka? Szczególnie kiedy jest wierny, stara się i nie mówi ci za często, co masz robić, jak mogłaś za jego plecami wyjść za mąż?! - wydarła się ponownie, a reszta grupy popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Tak się składa, że pierścionek dostałam od niego - wskazałam głową na szatyna, siedzącego obok. - Z tym, że było to cztery lata temu i nie w formie zaręczyn - dodałam, hamując prychnięcie. Dziewczyna zmierzyła mnie spojrzeniem, ale w końcu uniosła przyjaźnie kąciki.
- Jeden pierścionek już masz, to drugi do kompletu też dostaniesz. - Machnęła ręką, z powrotem chwytając za jeden z moich palców. - Nawiasem mówiąc, Tymek, jak na osiemnastolatka miałeś całkiem niezły gust. I zarobki - zauważyła, przyglądając się uważnie niewielkiemu kryształkowi, na środku obrączki. Chłopak pokiwał głową, z powrotem chwytając za naczynie.
- Nie miałem na co wydać kasy z ubezpieczenia - westchnął, upijając kolejny łyk. Zaśmiałam się pod nosem, rozglądając się wokół. Całe pomieszczenie było po brzegi wypełnione ludźmi, choć tak naprawdę nasza strefa wydawała się nieco odgrodzona od całej reszty. Może po prostu woleli nie podchodzić do młodzieży w takim stanie? Patrząc na Tobiasza i Justynę, nie można było się dziwić. Uśmiech nie schodził z naszych twarzy dokąd nie wyszliśmy z knajpy. Imprezę postanowiliśmy przenieść do mieszkania Tymona, który co prawda nie wyrażał szczególnej aprobaty, jednak w końcu się zgodził. Kilka kroków i już byliśmy w obszernym apartamencie. Na pierwszy rzut oka widać było, że mieszka tu więcej niż jedna osoba.
- Dobra, to co robimy? Jest nas ośmioro, więc propozycje się nieco zawężają. Albo gramy w jakąś grę, albo filmy, albo włączamy muzykę i kontynuujemy rozmowy na różne tematy. Podpunkt pierwszy, drugi oraz trzeci wymagają otworzenia barku - powiedział Tobiasz,wznosząc ku górze sześciopak piwa.
- Jeżeli mówiąc "jakieś gry" masz na myśli butelkę, to jestem za - zaśmiała się Aśka, podtrzymując się Jacka, aby nie upaść. Najwyraźniej nie tylko Justyna przesadziła z alkoholem. Wszyscy przystali na pomysł wyrażając większe, lub mniejsze poparcie. Ostatecznie zasiedliśmy w salonie, w zgrabnym kółku i zaczęliśmy zabawę. Co chwila ktoś się śmiał, piszczał, czy też krzyczał, jak to konkretny pomysł grupy nie przypadł mu do gustu. Koniec końców wszyscy robili to, co mieli wyznaczone, więc obeszło się bez większych sprzeczek. Wyzwania na zmianę z pytaniami, wszystkie równie dziwne i niedorzeczne, a jednak w większości odbierane pozytywnie.
- Ostatnia runda i kończymy, w przeciwieństwie do niektórych, mamy jutro pracę - zarządził Tymon, po czym zakręcił butelką. Wszyscy nagle zamilkli, czekając na to, co wymyśliła dla niego Justyna.
- No cóż, pytanie, czy wyzwanie?
- Wyzwanie - odpowiedział bez wahania, najwyraźniej chcąc mieć to już za sobą.
- W takim razie, jeśli naprawdę kochasz tą oto siedząca tu dziewczynę, masz dokładnie sto szesnaście... Sto piętnaście dni na oświadczyny - powiedziała, klaszcząc na koniec w dłonie. Spojrzałam na chłopaka wyraźnie spanikowana, kiedy on ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy śledził wzrokiem koleżankę, udającą się do sypialni obok. Nie byłam pewna, czy śmiać się, czy płakać. Jedyne, co zawracło mi głowę to pytanie, czy potraktował wyzwanie poważnie.

************************************************************************************
Po raz kolejny zaufałam aplikacji Blogger na telefon, mam nadzieję, że tym razem nie pożałuję. Końcówka pisana z komórki, zaważyło to również na długości całego rozdziału, więc przepraszam, że wyszło to tak krótko. Pomimo wszystko, podoba mi się i mam nadzieję, że nie zjecie mnie za te osrane zaręczyny, a właściwie za ich brak c: Ja mogę czekać, dopóki aktywność znowu się nie poprawi :D Nie no, tak na poważnie mam wszystko zaplanowane, więc szsntażować nie mam po co, szczególnie, że to tylko zniechęca. W każdym razie, nie chce mi się dalej rozpisywać, za wszelkie literówki przepraszam, dobranoc.♥

PS Jezus Maria, znów nowy obserwator, tym razem się popłakałam :'D

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 24.

Pobudka zaserwowana przez Tymona? Dodatkowo w okolicach dziesiątej? To mogło oznaczać tylko jedno. To, czego za bardzo, no cóż, nie chciałam. Otworzyłam oczy, czując jego dłoń na swojej. Roześmiana twarz tuż przy mojej wcale nie napawała mnie optymizmem. Zerknęłam na kalendarz, po czym jęknęłam przeciągle, obróciłam się na drugi bok i zakryłam głowę poduszką.
- To już dzisiaj? - zapytałam niemrawo, a moja ochrona przed dźwiękiem została brutalnie zabrana. Odwróciłam się z powrotem, starając się dosięgnąć jaśka, który znalazł się w rękach chłopaka.
- Uważaj, bo twój entuzjazm się udzieli innym. Nie chcesz chyba zepsuć świąt, co?
Zmierzyłam wzrokiem jego sweter we wzorki i jeansy z podwiniętymi nogawkami, po czym przeniosłam spojrzenie z powrotem na jego twarz.
- Postaw sobie włosy na żelu i będziesz wyglądał, jakbyś właśnie wyszedł z gimnazjum - zaśmiałam się, a w odpowiedzi zadano mi kilka ciosów poduszką. - No dobra, dobra. Widać, że masz na karku trochę więcej lat. Za czternastolatka nikt już by cię nie uznał, ostatnio podrosłeś.
Szatyn przewrócił oczami i wyszedł z pokoju, rzucając przez ramię "pośpiesz się". Z ciężkim westchnieniem wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę szafy. Wyciągnęłam z niej parę jeansów, byle jaką koszulkę i bordowy, pozaciągany sweter z łatami na łokciach. Ubrałam się szybko i udałam się do łazienki. W miarę ogarnęłam wszystko, co ogarnąć miałam, spięłam włosy, po czym zeszłam na dół.
- Dzień dobry - powiedziałam, siadając przy stole i nakładając naleśnik na przygotowany, pusty talerz.
- Długo spałaś - zauważył wujek, zerkając na mnie z kanapy w salonie.
- Ktoś wyłączył mój budzik - mruknęłam, automatycznie przenosząc wzrok na Tymona. Chłopak zaśmiał się pod nosem i przeszedł do salonu. Usiadł na fotelu, dołączając do Patrycji, oglądającej telewizję. Zjadłam posiłek i zgarnęłam z blatu kubek gorącej herbaty. Przysiadłam się do reszty i opatuliłam nogi kocem. Spojrzałam na choinkę, świecącą feerią kolorów, odbijających się w bombkach. Począwszy na zwykłych, czerwonych, złotych i srebrnych bańkach, poprzez kryształowe sople, kończąc na tych o przeróżnych kształtach; na drzewku zawieszone zostało wszystko, co znaleźliśmy w odmętach strychu i piwnicy. Trzeba przyznać, że wyglądało to całkiem nieźle, o wiele lepiej, niż się spodziewaliśmy. Upiłam łyk gorącego napoju, myśląc nad tym, jak będzie wyglądał wieczór. Kolacja we czwórkę, ja, wujek, Tymon, Patrycja. Takiego zestawu jeszcze nie było. Przed "pasterką" przyjść mieli Aśka, Jacek i Gośka, czyli typowy skład. Kościół zastąpić miał rynek i knajpa, w której dołączyć obiecali Justyna z Tobiaszem. Noc zapowiadała się... Ciekawie. Towarzystwo znajomych, alkohol i muzyka, to nigdy nie wróży nic dobrego. Pomimo wszystko, najpierw czekała na nas kolacja i punkt, który budził największe wątpliwości - prezenty. Sterta paczek stała zarówno pod choinką, jak i w siodlarni. Ta w stajni, nie oszukujmy się, była o wiele pokaźniejsza. Każdy kupił coś pozostałym, przez co szykowało się sporo odpakowywania i być może nieoczekiwanych niespodzianek.
- Wera? - ktoś pstryknął tuż przy moim uchu, wyrywając mnie z zamyślenia. Odwróciłam szybko głowę z pytającą miną. - Zamierzasz dzisiaj jeździć?
Zamrugałam kilkakrotnie, nadal nie do końca kontaktując. Jeździć, no, to, zaraz. Chwila namysłu, westchnięcie i lekkie zakłopotanie.
- Nie, raczej nie, dzień wolnego nie zaszkodzi - powiedziałam w końcu, a wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał Tymon, uważnie mi się przyglądając. Pokiwałam szybko głową i uśmiechnęłam się.
- Zamyśliłam się i mi się pomieszało. Wszystko w porządku, nie musisz wzywać lekarza - prychnęłam, na co on zmierzył mnie spojrzeniem, marszcząc brwi. Na koniec jednak uniósł kąciki ust i objął mnie ramieniem, sprawiając, że kuzynka wywróciła oczami, a wujek odchrząknął z drugiego końca sofy, przesuwając się jeszcze dalej. Zaśmiałam się cicho, opatulając szczelniej nogi i upijając kolejną ciepłą dawkę herbaty.

Wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Przebrana w nieco bardziej odświętne ciuchy, zeszłam po schodach, aby w końcu zasiąść przy wigilijnym stole. Posiłek przebiegał sprawnie, przy akompaniamencie koncertów w telewizji i naszych krytyk kierowanych w stronę wykonawców. Sprzeczki, jak to sprzeczki, pojawić się musiały, w końcu, nie każdy lubi to samo, a dodatkowo, jeśli chodzi o polski repertuar, nie oszukujmy się, jest on dosyć ubogi. Jednym podoba się to, innym tamto. A nam nie pasowało nic, dlatego też niemal od razu przeskoczyliśmy na amerykańskie stacje. Dwanaście dań przytłoczyło chyba wszystkich, przez co stół nie został opróżniony nawet w połowie, choć i tak wiele potraw w naszym jadłospisie zostało opuszczone. Dopiero gdy wszyscy umierali z przejedzenia powoli zabraliśmy się za odpakowywanie prezentów, jedna paczka, po drugiej, trzy na głowę. Od Patrycji sweter, od wujka zegarek, od Tymona... Płyta, bardzo porządnego, współczesnego zespołu rockowego, dokładnie ta sama, którą dostał ode mnie. Posłałam chłopakowi szeroki uśmiech, w myślach biorąc głęboki oddech, choć wciąż pozostała obawa, że w siodlarni zastanę paczkę nieco innego gabarytu, o wiele mniejszą. Do tego czasu zostało jednak jeszcze sporo czasu, bynajmniej tak mi się wydawało. Nie uniknęłam palpitacji serca, gdy od strony drzwi rozległy się śpiewy i po chwili do pomieszczenia wtargnęła trójka przyjaciół, życząc nam wszystkim wesołych świąt. Cholera, czyli pora iść do stajni, pomyślałam, maskując niepokój krzywym uśmiechem. Szatyn ponownie zmierzył mnie spojrzeniem, badając, czy wszystko ze mną w porządku. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową z dezaprobatą. Nadopiekuńczość ostatnio wzięła nad nim górę.
- Dobra, do roboty, w końcu trzeba to rozpakować - stwierdził Jacek, zacierając ręce i zabierając się do pierwszej z paczek.

***********************************************************************************
Aktywność zawodzi, więc będę wredną suczą i zakończę w takim momencie :D Chyba wszyscy i tak przewidują co się stanie, ale kto wie, co mi do głowy przyjdzie XD Ogółem mówiąc, ach, jak ja czekałam na tą świąteczną atmosferę! Choinka stoi, komputer wydaje się współpracować lepiej, niż ostatnimi czasy, chyba przeczuwa, że niebawem się go pozbędę, pies brudzi łapami dopiero co umyte okna, w lodówce kartka "nie dotykaj", a mama drze się od rana (rano - trzynasta), żebym w końcu brała się do roboty. Tęskniłam święta, tęskniłam bardzo. Z końmi żadnego postępu, lenistwo mnie wzięło, nie chce mi się nigdzie łazić po jakimś zimnym, ciemnym lesie. No i czemu to cholernie globalne ocieplenie rozpuściło moje kochane i wyczekiwane, marne 20 cm śniegu? :c Znając życie spadnie dopiero po świętach i znowu będzie taka beznadziejna plucha, jak rok temu ;-; Nienawidzę tego. Także, no, zostawiam Was z rozdziałem, który naprawdę mi się podoba. Bardzo, ale to bardzo. Więc jak Was proszę, jestem skłonna napisać kolejną notkę jutro, ale życzę sobie aktywności, proszę. Zależy mi w ciul, ale najwyraźniej jestem jedną z pięciu, może sześciu osób... Miło :) Dobranoc, wesołych świąt nie życzę, bo do czwartku, ho ho, jeszcze trzy notki planuję XD

PS O rany boskie, liczba obserwatorów, po pół roku w końcu podskoczyła! Dobry omen! :DD

środa, 17 grudnia 2014

Rozdział 23.

Godzina za godziną, dzień za dniem. Czas mijał nieubłaganie, coraz bardziej zbliżając nas do świąt. Nawet poranki zmieniły się nie do poznania. Gdy tylko się budziłam, dobiegał do mnie słodki zapach czekolady i pomarańczy. Pierniki, ciasta, najróżniejsze potrawy i wszystko zaopatrzone w cudowną etykietkę "Nie ruszaj, to na święta". Zdanie słyszane po kilkanaście razy, gdy tylko otwierałam lodówkę, brzydnie w mgnieniu oka, szczególnie, kiedy ma się świadomość, że większości z tego nawet nie tkniemy i zwyczajnie zostanie pogrzebane w odmętach zamrażarki. Przez cały tydzień żywiłam się jedynie mlekiem z płatkami, a na obiad widywałam makaron z serem, który na dobre zbrzydł mi po dwóch dniach. Treningi, no cóż, przestały istnieć. Na Melodii jeździłam codziennie, co innego z Tabunem, którego jedynie lonżowałam. Manhattan wreszcie nauczył się chodzić po pełnym, zgrabnym kole, Malaga chodziła pod siodłem niezwykle rzadko, a na Flocka co jakiś czas wsiadała Michalina na zmianę z Mają. Cała stajenna ekipa zjawiała się w stadninie z coraz mniejszą częstotliwością, nie wliczając w to rzecz jasna Tymona. Każdy, kto przyszedł, za chwilę musiał uciekać. Bożonarodzeniowa atmosfera powoli udzielała się wszystkim wokół, ciągle gdzieś się spieszyliśmy, mieliśmy coś do zrobienia. Na szczęście, udało mi się wymusić przerwę na pewnym wiecznie zarobionym szatynem, więc jeden problem z głowy.
- Odśnieżyć, odkurzyć, wymyć podłogi, zetrzeć kurze, zamieść stajnię i przydałoby się sprawdzić zapasy siana - wymieniłam po kolei całą listę, która co jakiś czas zaprzątała mój mózg, obijając się o wszystkie jego ścianki i powodując nagły ból pod czaszką. Westchnęłam ciężko i oparłam twarz na dłoniach. - Nie wyrobię się z tym wszystkim.
- Mi się zdaje, czy wczoraj zrobiłaś już połowę z tego? - zapytał Tymon, leżąc na łóżku i raz za razem podrzucając niewielką piłeczkę. Zerknęłam na niego z ukosa.
- Może i odkurzałam, i myłam podłogi... I w sumie kurze też ścierałam, ale mieszkamy przy stajni, ciągle się nosi błoto, piach, śnieg, trzeba to wszystko ogarniać  na bieżąco - żachnęłam się, a chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Po pierwsze, gdzie się podziała Weronika, która ma gdzieś, czy półki są czyste? A po drugie, gdybyśmy chcieli zachować sterylny ład i porządek na co dzień, prędzej czy później wszyscy byśmy tu zwariowali - prychnął, rzucił kulkę gdzieś za siebie i przeciągnął się sennie.
- Mówisz co najmniej tak, jakbyś tu mieszkał - mruknęłam pod nosem, wstając z miejsca i powoli poczłapałam ku wyjściu.
- Sama powiedziałaś "mieszkamy", więc stwierdziłem, że się zaliczam - zaśmiał się, wyrównując się ze mną krokiem, kładąc mi rękę na ramieniu i przyciskając mnie do siebie. Popatrzyłam na niego spode łba, zastanawiając się, czemu nagle takie zachowanie stało się u niego całkiem normalne. Tymon, początkowo nieczuły, opryskliwy osiemnastolatek; aktualnie, czuły, pracowity facet w wieku dwudziestu dwóch lat. Nie wiedzieć czemu, coś mi tu nie pasowało, a w głowie pojawiły się kolejne pytania. Skoro tyle dziewczyn się wokół niego kręciło, zresztą, nadal to robią, to dlaczego wybrał właśnie mnie? Bo nie starałam się narzucać? Nie byłam upierdliwa? Ale zaraz, przecież ciągle za nim łaziłam. Trudno stwierdzić, co wpłynęło na jego decyzję, ważne, że skończyło się tak, a nie inaczej. Zresztą, po tylu wypadkach i odwiedzinach w szpitalu... Wychodzi na to, że jesteśmy charakterologicznie kompatybilni.

Zagalopowałam w narożniku i  od razu skierowałam Melodię na pierwszą z przeszkód. Dwie wskazówki i stacjonata o wysokości osiemdziesięciu centymetrów, zmiana nogi, krzyżak, lotna i kolejna stacja. Chwila kłusa, poklepałam klacz po szyi i przeszłam do stępa.
- No, źle nie było - westchnął Tymon, zajmując swoje stałe miejsce na hali, plastikowe krzesło.
- Jak na pierwsze skoki po półrocznej przerwie, masz rację, źle nie było - prychnęłam, a na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. - Odniosłam ostatnio dziwne wrażenie, że zaczęliśmy tą rehabilitację o wiele za późno - mruknęłam nieco ciszej, a mój entuzjazm stracił na sile.
- Samo diagnozowanie zajęło im dwa miesiące, a potem kolejny miesiąc stania przez źle dobrane leczenie, nie masz się co dziwić - powiedział, patrząc w moją stronę i unosząc lekko kąciki ust. Pokiwałam głową w odpowiedzi. Po kilku okrążeniach zeskoczyłam na ziemię, podwinęłam strzemiona i odprowadziłam klacz do boksu. Gdy tylko zawitałam na korytarz, z siodlarni usłyszałam muzykę. Te same świąteczne hity powtarzały się w radiu co chwilę i wszystko powoli zaczynało się przejadać, ale pomimo wszystko, nadal brzmiało tak dobrze, jak zawsze. Weszłam do niewielkiego pomieszczenia, odłożyłam sprzęt do szafki i spojrzałam na Gośkę, która najwyraźniej w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, że tu jestem.
- Co robisz? - zapytałam, zerkając jej przez ramię.
- Pakuję prezenty. Zostały mi na to tylko trzy dni, a i tak czekam na samochód, więc postanowiłam się tym zająć w wolnej chwili. Nie przejmuj się, dla ciebie nic nie ma - wyszczerzyła zęby, co samo przez się sugerowało, że kłamie. - Aśka, Jacek, Tymon - wymieniła, układając na blacie paczki, jedna po drugiej.
- Polecam położyć pod choinką - powiedziałam, wskazując za siebie. - Świeżo ścięta.
- I krzywo - zauważyła, podchodząc do drzewka i badając je okiem znawcy. Pokiwałam głową z uśmiechem.
- Tak się składa, że niedowidzący wujek i siekiera to nie zbyt dobre połączenie - prychnęłam i wstałam z miejsca. Pożegnałam się z dziewczyną, poszłam po Tymona i razem wróciliśmy do domu.

***********************************************************************************
Trzy komentarze? I statystyki... Zleciały :c Ja się tu staram, notki regularnie co dwa dni, czasem codziennie, a Wy co? Znowu olewacie? ;-; Nie tyczy się Diega, Ines i Areo. I tak, wiem, wyolbrzymiam, bo, o Boże, cały jeden rozdział miał mniej komentarzy niż inne w ostatnim czasie. Ale, no, no kurde no, naprawdę mi zależy, bo po tym, jak we wrześniu blog spadł z popularnością i... ze wszystkim, tak teraz staram się to naprawić. W sumie, wychodzi mi bardzo dobrze, ale wiecie, więcej wsparcie mi potrzeba XD Jak ja mam się tu zbierać do ośmiu tomów, jak już dwa miesiące temu miałam wszystkiego tak dość, że zastanawiałam się nad porzuceniem hmol? ;-; Na szczęście tak po minucie, dwóch przyszła myśl "No ocipiałaś chyba, dwa lata życia tu siedzisz, to se jeszcze chwilę pobędziesz.". Ech, mój pozytywizm. Dzisiaj trója z polskiego :D I trzy na półrocze będzie. Oto kolejny powód, dla którego muszę to dalej pisać. Nawet, jeśli moja przecudowna, wspaniała, idealna i niesamowita polonistka oceni mnie niżej, niż ja samą siebie, a o to trudno, to zawsze mogę się wyżyć na blogu i pokazać, że łoho, jednak komuś się moje wypociny nie nudzą, a pani wypracowania o faraonie, to... No. Nie zamierzam pisać dobrze, bo byle jak to se mogę, na tematy, które są z dupy wzięte, pozdrawiam ministerstwo oświaty. Także, to tyle w temacie. Dupy w troki i do roboty! Do piątku liczę na co najmniej cztery komentarze! I dwa od jednej osoby liczę jako jeden, żeby nie było XD Dobranoc, Miśki :*

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 22.

Święta zbliżały się wielkimi krokami. Zostało zaledwie kilka dni, przez co zaczęła się bożonarodzeniowa gorączka. Sprzątanie zarówno domu, jak i stajni, pieczenie, gotowanie oraz nieszczęsne zakupy. Całe popołudnie spędzone w galerii, to nie do końca to, czego oczekuje się po kilku godzinach pracy. Mimo wszystko, wraz z Patrycją kupiłyśmy wszystkie prezenty i inne potrzebne pierdoły, więc czas, moim zdaniem tak czy siak zmarnowany, na zakupach, przyniósł oczekiwane efekty. Choinka w salonie mrugała bezustannie, podobnie zresztą, jak cały mój pokój. Niekoniecznie tego się spodziewałam, ale nie miałam nic do powiedzenia, gdy Tymon wtargnął przez balkon z naręczem światełek. Miejscami czułam się tak, jakby to właśnie on przywiązywał do zorganizowania świątecznej atmosfery największą wagę. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam, żeby w coś tak bardzo się wczuwał. Wkładał we wszystkie przygotowania tyle siły, że każdy z nas zastanawiał się, jak to robi. Przejmował zdecydowaną większość obowiązków, i stajennych, i, ku mojemu zdumieniu, domowych. Co jeszcze dziwniejsze - okazało się, że świetnie gotuje, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała.
W każdym razie, treningi z Melodią również postępowały coraz bardziej do przodu. Po konsultacji z weterynarzem zaczęliśmy przejazdy przez drągi i cavaletti, a pierwsze, małe skoki planowaliśmy jeszcze przed Wigilią.
- Znowu zamęczysz tą szkapę i skończy się kolejną kontuzją, przypominam, że to będzie już... trzecia? Czwarta? - Czymże by była radość, gdyby Karolina nie starała się jej zniszczyć? Spojrzałam na Tymona nieco rozbawiona, kiedy stojąc nad nią raz za razem przewracał oczami i kręcił głową.
- Pustułka - powiedziałam z uśmiechem, a chłopak nie zdążył opanować prychnięcia, które po chwili przerodziło się w niepohamowany śmiech, gdy niebieskowłosa zarzuciła swoimi kłakami, nie zbyt wiele rozumiejąc. W towarzystwie szatyna i z naręczem sprzętu opuściłam pomieszczenie. Osiodłałam Tabuna i wyprowadziłam go na halę. Założyłam kask, wsadziłam nogę w strzemię, odbiłam się i usiadłam w siodle.
- Może jakiś parkur? - zaproponował Tymon, a ja pokiwałam głową w zastanowieniu.
- Może jakieś linie? Ostatnio tylko pojedyncze i szeregi, w końcu się przyda ponowna nauka skracania - westchnęłam, zbierając wodze i siadając głębiej. Ogier automatycznie wygiął szyję w łuk, a jego krok stał się bardziej sprężysty. Po kilku okrążeniach, gdy przeszkody były już gotowe do użytku, przeszłam do kłusa. Gniadosz miał ewidentnie za dużo energii. Przekraczanie tyłem zdarzało mu się niezwykle rzadko, a nawet jeśli, to nie w aż tak dużym stopniu. Parę razy najechałam na cavaletti, po czym zagalopowałam. Chwila zebrań i wydłużeń, i zaczynamy z pierwszymi przeszkodami. Na pierwszy ogień - stacjonata. Krzyżak, okser i dwie stacje w linii. Koperta, double barre i znów stacjonata. Cały tor przejechałam jeszcze dwa razy, bez żadnej zrzutki. Z drugiej strony, nie ma się co dziwić. Średnia wysokość wynosiła metr, więc Tabun latał nad drągami z kilkudziesięciocentymetrowym zapasem.
- Podwyższyć? - zapytał chłopak, podnosząc się z plastikowego krzesła ustawionego na środku hali. Pokręciłam głową i zwolniłam do stępa.
- Koniec na dzisiaj, rozstępuję go i odprowadzę - powiedziałam, odpuszczając wodze i obserwując, jak szatyn opiera się mocniej o oparcie i zaczyna chybotać na tylnych nogach stołka. - Znowu się wywrócisz - uśmiechnęłam się w jego stronę, patrząc na niego z góry. Skrzywił się lekko, ale pomimo wszystko nie skończył się huśtać. Powoli wyznaczałam w głowie plan, na resztę dnia, nadal stępując po dużym kole. Dopiero po chwili, gdy wypuściłam strzemiona, jak na złość śnieg zaczął warstwami spadać z dachu. Tabun automatycznie przeszedł do galopu, a ja, kompletnie zdezorientowana całą sytuacją, utrzymałam równowagą jedynie na wodzach. Szybko się wyprostowałam, poprawiłam dosiad i ponownie zwolniłam. Utrzymałam się w siodle, gorzej z Tymonem, który, jak się spodziewałam, właśnie podnosił się z ziemi i otrzepywał włosy z piachu.
- Mówiłam, żebyś się uspokoił - zaśmiałam się, a w odpowiedzi otrzymałam jedynie zerknięcie spode łba, zaopatrzone w uroczy uśmiech.

Po całym dniu opadłam na sofę, tuż obok Tymona. Chwyciłam ze stołu gorącą czekoladę i podwinęłam nogi pod siebie, owijając się kocem pod szyję. Chłopak podniósł rękę, która od jakiegoś czasu spoczywała na jego twarzy i spojrzał na mnie z ukosa.
- Siedzisz obok kominka, naprawdę jest ci zimno? - zapytał, wzdychając ciężko. W jego tonie było słychać wyraźne zmęczenie. Zlustrowałam go wzrokiem, co niestety nie pozostało niezauważone i już po chwili dotarło do mnie pytanie "o co chodzi?"
- Nie sądzisz, że się lekko przepracowujesz?
Jeszcze zanim zdążyłam skończyć zdanie, szatyn wyprostował plecy i popatrzył na mnie z góry.
- Oczywiście, że nie. - Pomimo starań, barwa głosu się nie zmieniła i wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedział, że maskarada mu nie wyszła. - Nic mi nie jest.
- Mówi osoba po śpiączce - powiedziałam, a w oczach rozmówcy natychmiast pojawiła się dezaprobata. No tak, zdanie niezbyt przemyślane, w końcu, moja sytuacja była o wiele gorsza. Miesiąc w szpitalu to, na dobrą sprawę, nic przy pełnym roku.
- Chyba nie muszę nic dodawać - prychnął, a ja oparłam głowę na jego ramieniu.
- Po prostu się martwię, a zauważ, że jesteś osobą, która wyręcza prawie wszystkich w ich obowiązkach. Serdecznie dziękuję, ale czy mógłbyś się nie zarobić na śmierć, proszę?
W odpowiedzi otrzymałam pocałunek w czubek głowy, poprzedzony cichym śmiechem. Czy wziął sobie prośbę do serca? Znając go, raczej nie.

***********************************************************************************
No i znowu dwudziesta druga, coś już mi się później pisać nie chce XD Rany boskie, zaskakujecie mnie. Bardzo pozytywnie. Jest piętnasty, a wyświetleń w grudniu więcej niż w lipcu i we wrześniu, szaleni moi :D Ostatnimi czasy, nie wiedzieć czemu, w ogóle się nie witam, ale to już taki zwyczaj, jak coś, to się skarżyć XD Rozdział, na szczęście, pisało mi się już o wiele lepiej niż poprzedni, pomimo, że chyba, niestety, wyszedł krótszy. No nieważne, w każdym razie, jestem dumna ze swojej regularności i, co ważniejsze, z Waszej aktywności! c: Nawet na blogach coś ruszyło! Czekałam na to nie wiem ile. Jeśli czyjegoś rozdziału nie skomentowałam - planuję zrobić to z telefonu, w którym mam naotwierane co najmniej trzydzieści kart... Spokojnie, nic mi nie umknie ;p A tak na marginesie, nie wiem, czy widzieliście, ale Gamza wróciła :D Fakt ten tak mnie ucieszył, że od razu przeczytałam jej rozdział i z góry przepraszam Norkę i Spencer, że Wasze notki zostawiłam na później, ale, same rozumiecie, jej nie było przeszło pół roku. A teraz, skoro poruszyłam wszystkie kwestie, które poruszyć chciałam, dobranoc, moje kochane ♥

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 21.

Wieczór spędziliśmy jak typowa garstka znajomych - grając w karty przed kominkiem. Zmęczeni całodniową pracą zasiedliśmy w salonie z kubkami wypełnionymi gorącą czekoladą, grzańcami lub zwyczajną herbatą. Cóż, nie oszukujmy się, największy popyt miało grzane wino, przez co kent przerodził się w bitwę na śnieżki w okolicach godziny dwudziestej trzeciej. Nie wiedzieć czemu, pod osłoną nocy, w świetle światełek i lamp, biały puch wyglądał się o wiele ciekawszy, niż w ciągu dnia. A może zależało to od stanu trzeźwości? Trudno określić. W każdym razie, ja, Tymon, Jacek, Aśka i Patrycja bawiliśmy się wprost świetnie, rzucając się po zaspach i starając się ulepić koślawego bałwana, który ze względu na chwilową nieobecność marchewek otrzymał nos z jabłka. Czyjś śmiech raz za razem przecinał powietrze, sprawiając, że atmosfera z każdą chwilą stawała się coraz bardziej radosna. W całym tym gwarze ledwo zorientowaliśmy się, kiedy zmęczenie zaczęło brać nad nami górę. Zebraliśmy Aśkę z ziemi i wspólnymi siłami zawlekliśmy ją na wpół przytomną do mojego pokoju, skąd już nie wyszliśmy i każdy zasnął gdzie popadło.

Obudziłam się, czując na twarzy czyjś dotyk. Tak właściwie, nie jest to zbyt dobre określenie. Ocknęłam się przez ciężar, spoczywający na mojej głowie. Otworzyłam oczy i z cichym jękiem zrzuciłam z siebie czyjąś rękę. Podniosłam się i rozejrzałam wokół. Cały mój pokój wyglądał jak pole po bitwie - wszędzie zwłoki. Westchnęłam ciężko i zaczęłam budzić delikwentów, jednego po drugim. Jako, że niezbyt przekonujące "wstawać" niewiele dało, nie pozostało nic innego, jak użycie siły. Tymona leżącego na moim łóżku wystarczyło jedynie dźgnąć, z resztą poszło trudniej. Większości z kolegów wystarczył lekki kuksaniec, tylko Jacek zwinięty w kłębek gdzieś w kącie pomieszczenia, postanowił, że nie wstanie, dopóki ktoś nie kopnie go w plecy. Tym kimś okazała się Aśka.
- Czy zawsze musisz być taka brutalna? - mruknął blondyn, niechętnie podnosząc się z podłogi i chwiejnie stając na nogach. Dziewczyna zmierzyła go zamglonym wzrokiem i przetarła oczy.
- Nie, nie zawsze. Tylko jeśli jestem pijana, na kacu, albo chodzi o budzenie. W tym wypadku są to dwie z trzech opcji - odburknęła z wyraźną chrypą, po której pojawił się nagły atak kaszlu. - Ewentualnie, kiedy zapowiada się, że będę chora. Czyli trzy z czterech.
- W takim razie proponuję herbatę - powiedziała Patrycja, zdobywając się na krzywy uśmiech. - Wy się może ogarnijcie, a ja pójdę coś wykombinować.
Bez słowa sprzeciwu wykonałyśmy jej polecenie. Sprężyliśmy się z toaletą, kto miał w co, ten się przebrał i po kilkunastu minutach wszyscy zasiedliśmy przy stole, na którym czekał talerz wypełniony kanapkami. Kuzynka najwyraźniej chciała popisać się swoimi umiejętnościami kulinarnymi, bo śniadanie wyszło jej naprawdę pyszne. Ponownie zalegliśmy na kanapie, popijając herbatę i planując podział prac na południe. Karmienie trafiło oczywiście w moje ręce, pojenie do Tymona i Patrycji, a dla Aśki i Jacka zostało sprzątanie. Dopiliśmy to, co zostało w kubkach, naczynia odłożyliśmy do zlewu i udaliśmy się na zewnątrz. Już z ganku dostrzegalne były efekty naszej wczorajszej zabawy. Orzełki na śniegu, porozwalane zaspy, częściowo zasypany chodnik oraz koślawy bałwan na środku podwórka. Jacek natychmiast chwycił za łopatę, biorąc się za oczyszczanie ścieżki, a cała nasza pozostała czwórka zgrabnie ominęła wszelkie pozostałe utrudnienia. W samotności weszłam do pustej paszarni i zaczęłam napełniać siatki sianem oraz odmierzać kolejne porcje owsa. Co chwilę chodziłam między boksami, po czym znów wracałam do pomieszczenia, aby każdy koń dostał swoją porcję. Kiedy skończyłam, skierowałam się do siodlarni.
- Dzień dobry - powiedziałam na widok Gośki, Mai i Michaliny siedzących na sofie.
- Co tak późno? - zapytała blondynka, zerkając na mnie spode łba.
- Oblewaliśmy przyjazd Patrycji - zaśmiałam się, opadając na fotel po przeciwległej stronie pomieszczenia. Spojrzałam na radio i uruchomiłam je, dzięki czemu cały pokój wypełniły dźwięki piosenek. Pogwizdując cicho, czekałam na resztę znajomych. Głowę najbardziej zaprzątała mi nieobecność Tymona i Patrycji. Może nawet nie myślałabym o tym, gdyby nie fakt, że byli razem, a to nie mogło wróżyć nic dobrego. Swoją kuzynkę znałam na tyle dobrze, że byłam pewna, iż poruszy jakiś niezręczny temat. Choć w sumie, może sama doszła do tego, że nie można się pchać w cudze życie? Na samą tą myśl miałam ochotę się śmiać. Patrycja i racjonalizm? Ciekawe połączenie, szkoda tylko, że niemożliwe. Niecierpliwość rosła z czasem i stawała się coraz bardziej nieznośna. Kołysałam butem w takt muzyki, starając się zająć czymś umysł. Pomimo wszystko, nie udało się, dlatego z wielką ulgą przyjęłam fakt, że drzwi otworzyły się już po chwili i do środka weszła tak przeze mnie oczekiwana dwójka. Przenosiłam wzrok z jednego na drugie, jednak nic nie wskazywało na to, żeby coś było nie tak. Odetchnęłam lekko i wstałam z miejsca. Wzięłam sprzęt Melodii i ruszyłam w stronę jej boksu w towarzystwie chłopaka.
- Ustalmy coś, nigdy więcej nie zostawiaj mnie z nią sam na sam - powiedział, zerkając na mnie z ukosa. Zmarszczyłam brwi i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Co tym razem uznała za świetny temat do rozmowy? - prychnęłam, kiedy szatyn otworzył mi drzwi do stanowiska.
- Bardzo zainteresowała ją kwestia, kiedy zamierzam się oświadczyć - odparł, opierając się o półściankę. Przewróciłam oczami i westchnęłam ciężko.
- Czyli na chwilę obecną interesuje się tym troje ludzi, Justyna, Tobiasz i ona. Mamy na głowie coraz więcej osób, które wiedzą na temat zaręczyn tyle samo, co my - mruknęłam, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Nie wiedzieć czemu, nagle nasze sprawy budziły zainteresowanie innych. Tak, jakby nie mieli własnego życia. Byłam przewrażliwiona, możliwe, jednak nie lubiłam, kiedy ktoś wtrącał się gdzieś, gdzie wcale nie był potrzebny.
- Tyle samo, co my, czyli "w swoim czasie" - zaśmiał się chłopak, z powrotem prostując plecy. - Może się spodziewają, że na święta dostaniesz kolejny pierścionek.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł ze stajni, pozostawiając mnie kompletnie oszołomioną. Czy on coś sugerował? To pytanie automatycznie pojawiło się w mojej głowie. Tak? Nie? Trudno stwierdzić. W każdym razie, jedno było pewne, pojawił się strach przed Bożym Narodzeniem.

***********************************************************************************
Końcówkę pisało mi się tak beznadziejnie, że o Jezus Maria XDD Wczoraj było o 22, to dzisiaj macie o północy, no bo czemu nie? Muszę przyznać, nie podoba mi się. Ani trochę. Nie to zamierzałam napisać, ale jest, jak jest i mam nadzieję, że Blogger nie usunie. Ogółem mówiąc, jestem dumna. Nie dość, że znowu było sześć komentarzy w jeden dzień, to dodatkowo jeden ze strony Universe! Stara, tęskniłam :D Mam nadzieję, że się nie zawiedliście, choć zapewne widać i czuć, że pisało mi się nieco... Gorzej, niż ostatnio. Nawiasem mówiąc, początek zmieniałam siedem razy, bo nie miałam pojęcia, jak to zacząć :') Nie byłam w stajni, bo wstałam o czternastej, godzinę układałam drewno na tarasie, a potem już zaczęło się ciemno robić i no, nie pykło. Mówi się trudno, zawitam tam kiedy indziej c: Dobranoc ♥

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 20.

Wyjątkowo zamiast budzika obudził mnie nagły huk, dobiegający zza okna. Przetarłam oczy, po czym odsunęłam kołdrę na bok i podeszłam do szyby. Oparłam się o parapet, rozglądając się po podwórzu. Zmarszczyłam lekko brwi, zerkając ze zdziwieniem na Tymona podnoszącego się z ziemi. Bez zastanowienia ruszyłam do łazienki. Odświeżyłam się, przebrałam, a w wyjściu minęłam się z Patrycją. Widok kuzynki przywodził na myśl wspomnienia sprzed czterech lat. Kiedy przyjechałam do Polski, zaczęłam wszystkich poznawać, Tymon zapadł w śpiączkę, miesiące oczekiwania i w końcu niespodziewane zakończenie roku w towarzystwie chłopaka. Zerknęłam ukradkiem na dłoń. Na palcu nadal znajdował się pierścionek. Przez tyle miesięcy rozstałam się z nim tylko raz - gdy leżałam w szpitalu. Nie wiele myśląc, zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się w stronę wujka, który natychmiast wychylił nos zza gazety. Uniósł brew, zerkając na mnie co najmniej podejrzliwie.
- Skąd ten dobry nastrój? - zapytał, a ja przewróciłam oczami. Wyciągnęłam z lodówki kilka składników z zamiarem zrobienia kilku kanapek. Zazwyczaj nie jadałam śniadań, jednak przy okazji retrospekcji przypomniałam sobie ostatnią wizytę domową. Zdecydowanie nie miałam ochoty na kolejne odwiedziny lekarza.
- Nie strofuj dziewczyny przez uśmiech. Gdyby ryczała, rozumiem, ale tak to już nie można - wtrąciła Patrycja, pokonując ostatnie kilka stopni jednym susem.
- Byłbym mniej zdziwiony, gdyby płakała, naprawdę - prychnął, a ja spojrzałam na niego z nieukrywanym oburzeniem.
- Dobrze wiedzieć, najwyraźniej powinnam chodzić przygnębiona ze spuszczoną głową i łzami w oczach, wtedy wszyscy uniknęliby szoku - odparłam szybko, kręcąc głową z dezaprobatą. Pomimo wszystko, całą tą sytuację uznałam za całkiem niezły żart, przez co kąciki moich ust niezmiennie pozostawały uniesione. Usiadłam przy stole z talerzem po brzegi wypełnionym kanapkami oraz kawą w kubku ze świątecznym motywem. Po chwili od strony przedsionka rozległo się pukanie. Zanim zdążyłam podnieść się z miejsca, kuzynka ruszyła w stronę wyjścia, oblizując palce z dżemu. W korytarzu rozległy się głosy, które stawały się coraz głośniejsze, gdy ich właściciele przechodzili w kierunku kuchni. Zerknęłam na futrynę dokładnie w momencie, kiedy pojawił się w niej Tymon. Przywitałam go skinieniem głowy, gryząc akurat kolejną kromkę. On z kolei cmoknął mnie w policzek i ukradł kawę sprzed mojego nosa. Zaprotestowałam niewyraźnym "No", wciąż mając pełne usta. W odpowiedzi otrzymałam jedynie szeroki uśmiech.
- Jakieś plany na dzisiaj? - zapytał chłopak, upijając łyk gorącego napoju, który zaraz potem ponownie trafił w moje ręce.
- Radziłabym posypać chodniki, kiedy wstałam, widziałam, jak ładnie się poślizgnąłeś - mruknęłam, nachylając się nad kubkiem. Szatyn spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
- Chyba nie widziałaś zbyt dokładnie. Spadłem z rynny, z połowy drugiego piętra, to chyba ją pasuje posypać - powiedział, wzruszając ramionami. W reakcji za zakrztusiłam się kawą, wujek ponownie wyjrzał zza dziennika, a Patrycja zmierzyła Tymona wzrokiem, w którym widoczne były wyraźne iskierki. Poklepała mnie poklepała mnie po plecach, a ja odchrząknęłam, nadal roześmiana.
- Po co wchodziłeś po rynnie? - spytałam, patrząc na niego z nieukrywanym rozbawieniem. Chłopak wzruszył ramionami, ponownie zabierając mi kubek.
- Drzwi były zamknięte, uznałem, że śpicie. Nie pij tego, jeszcze się zabijesz. - Pokręcił głową, spoglądając na mnie jak na idiotkę. Pomimo wszystko, nawet to nie zamaskowało wyraźnego uśmiechu.

Po wykonaniu wszystkich stajennych obowiązków, nadszedł czas na jazdę. Na początek szybka rehabilitacja Melodii, a potem Tabun. Jako, że Karolina oświadczyła, iż pilnie potrzebuje hali, nie zostało mi nic innego, jak jechać w teren. A jakaż by to była przejażdżka bez towarzystwa? Jacyś ochotnicy? Oczywiście musiał napatoczyć się pewien szatyn, jak zawsze zresztą. Osiodłaliśmy konie i ruszyliśmy w stronę lasu. Na szczęście mój ogier zdążył już przekonać się do Albatrosa, więc jeden problem mieliśmy z głowy. Gorzej z podłożem, które ewidentnie nie sprzyjało żadnemu z naszych podopiecznych. Pomimo wszystko, kłus pod nagimi drzewami, których korony przyodziane były jedynie w niewielką warstwę puchu, to zdecydowana esencja zimowych terenów. Dokładnie to, czego oczekiwaliśmy, jadąc do lasu, bajeczne widoki i niesamowita atmosfera.
- Znalazłeś już coś, co nadawać się będzie na prezent? - zapytałam, przerywając ciszę, która wisiała w powietrzu od początku wyjazdu. Tymon uniósł brwi, patrząc na mnie z ukosa.
- Człowiek się wypieniężył, dał jej pierścionek...
- Cztery lata temu - przerwałam, wywołując u niego głębokie westchnienie.
- ... a ta ciągle czegoś wymaga - dokończył, kręcąc głową. - Dziewczyno, takie pierdoły wbrew pozorom wymagają wiele myślenia. Żeby wykombinować, co ci kupić, będę musiał ślęczeć nad tym dzień i noc, a to z kolei wpłynie na moją efektywność w pracy. Poza nią również.
Zerknęłam na niego spode łba, wyraźnie zdziwiona jego wypowiedzią.
- Efektywność, powiadasz. Długo myślałeś nad tą wypowiedzią? - zapytałam, puszczając na chwilę wodze i zaplatając ręce na piersi.
- Nie tak długo, jak powinienem - uśmiechnął się, popędzając Albatrosa do galopu. Zebrałam ponownie lejce i dodałam łydki, aby również przejść do szybszego chodu.

***********************************************************************************
Chyba pierwszy taki radosny rozdział od... Nie wiem kiedy XD Wzięłam Werę w garść, 
w y j a ś n i ł a m, k i m   j e s t  P a t r y c j a, bo najwyraźniej nie pamiętacie, kto łaził do Tymona, kiedy główna bohaterka była chora... No, no, nie jestem dumna. Nie, no, jestem w ciul dumna :D Sześć komentarzy w jeden dzień? DA SIĘ? DA SIĘ! A skoro komentować się dało, to pisać rozdziały chyba też się da, tak? Więc no. Dzisiaj godzinę wcześniej, niż zazwyczaj, bo tak XD Jutro może się do stajni wybiorę, zobaczymy, zobaczymy. Coś o jakimś orkanie słyszałam, więc może być słabo :') Miłego wieczoru życzę, lecę grać na flecie i zaczynam się szykować psychicznie na trzecie święta z Wami :*

[Edit 13.12.14]
Nie wiem, czy dam radę, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że kolejna notka pojawi się w okolicach 20-21 :D

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 19.

Impreza przeciągnęła się do późna w nocy. Wszyscy bawili się tak dobrze, że aż żal było kończyć. I pomimo tego, że rzeczywiście festyn się udał, jego minusy stały się odczuwalne dopiero rano. Kilka osób zostało na noc w pokojach gościnnych, łącznie z Tymonem, Gośką, Aśką i Jackiem. Jedynie Karolina wolała wrócić do siebie w okolicach pierwszej; bardzo dobrze, przynajmniej miałam pewność, że nikt mnie nie udusi przez sen. Wstaliśmy równo o szóstej, po niecałych czterech godzinach. Od samego poranka padaliśmy na twarz, a czekał na nas cały dzień pracy. Na początek karmienie, pojenie i wyrzucanie gnoju, potem sprzątanie po festynie. Zerwane łańcuchy były naszym najmniejszym problemem. Obecne wszędzie śmieci, góra popiołu, resztki jedzenia oraz butelki po alkoholu same się nie posprzątają. Wyjątkowo niechętnie, nie wykazując żadnego, nawet najmniejszego zapału, wzięliśmy się do pracy. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie dnia, kiedy coś szło nam aż tak apatycznie i rozwlekle. Z porządkami skończyliśmy dopiero w okolicach południa. Zasiedliśmy w siodlarni, aby odetchnąć przez chwilę.
- Nigdy więcej żadnych imprez - mruknął Tymon, siadając na kanapie i przecierając twarz dłońmi - Tych ludzi nagromadziło się tu ewidentnie za dużo.
Całą czwórką pokiwaliśmy głowami, całkowicie się z nim zgadzając. Podałam wszystkim kubki i oparłam się o oparcie jednego z foteli.
- Planuje ktoś dzisiaj jakiś trening, jazdę? - zapytałam, a wszyscy zebrani zerknęli na mnie ze zdziwieniem pomieszanym poniekąd z rozbawieniem.
- Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie w ogóle wsiąść, a nawet jeśli, zapewne zleciałbym przy pierwszej lepszej okazji - prychnął, po czym schylił głowę, ziewając przeciągle. Zmęczenie najwyraźniej wzięło górę nad wszystkimi.
- W takim razie wezmę Melodię na chwilę pod siodło i idę odsypiać - powiedziałam, sięgając do szafki po sprzęt. Wywlokłam rząd za drzwi i powłóczyłam się przez korytarz. Stanęłam przed boksem Bułanej i przełożyłam wszystko przez półściankę. Wyczyściłam klacz pobieżnie, osiodłałam i wyprowadziłam na halę. Jazda - jak każda inna. Chwila stępa, kilka minut kłusa i powoli wprowadzany galop. Parę foule i znów do stępa. Idealna jazda jak na tak ospały dzień, spokojna i szybka, bo zaledwie półgodzinna. Odprowadziłam kobyłę, odniosłam sprzęt i wróciłam do domu, kompletnie umordowana. Wpełzłam na górę, rzuciłam się na łóżko i pogrążyłam w śnie.

Obudziłam się dopiero wieczorem, słysząc, jak żwir chrzęści pod naciskiem kół. Przetarłam oczy i rozejrzałam się wokół. Leżałam na ziemi, przykryta kocem, a kolacja leżała na stoliku nocnym. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam w stronę okna. Przysiadłam na parapecie, zawzięcie wpatrując się w podjazd, na którym stała taksówka. Nie zawracając sobie głowy gośćmi, zabrałam się za jedzenie. Powoli przeżuwałam każdy gryz, popijając wszystko przestygniętą herbatą. Po posiłku zabrałam ze sobą świeże rzeczy i udałam się do łazienki. Związałam włosy w niezgrabną kitkę i weszłam pod prysznic. Miałam ochotę na długą kąpiel, którą niestety musiałam zakończyć szybciej, niż się spodziewałam ze względu na natarczywe dobijanie się do drzwi. Szybko wysuszyłam ciało ręcznikiem i przebrałam się w dresy. Niechętnie opuściłam pomieszczenie, wróciłam na chwilę do pokoju, wzięłam talerze, po czym skierowałam się na dół, skąd dochodziły nieco podniesione głosy. Zostawiłam naczynia w zlewie i przeszłam do salonu. W kominku majaczył ogień, naokoło którego zgromadziło się kilka osób. Wujek, Tymon i...
- Wera! - Zaraz, zaraz. Patrycja? Stałam jak oniemiała, kiedy dziewczyna zarzuciła mi ręce na szyję i uwiesiła się na mnie całym ciężarem ciała.
- Co ty tu robisz? - wydukałam, kompletnie zdezorientowana zaistniałą sytuacją.
- Bardzo entuzjastyczne powitanie, nie ma co - powiedziała, odsuwając się ode mnie i zerkając w moją stronę swoimi przeszywającymi, błękitnymi oczami. - Przyjechałam na święta, no wiesz, wigilia, te sprawy, stwierdziłam, że wolę siedzieć z wami, niż sama.
Zaśmiała się, siadając obok wujka. Zajęłam miejsce przy Tymonie, którego ręka automatycznie powędrowała na moją talię. Brunetka spojrzała na nas przeciągle, nie próbując nawet ukryć uśmiechu. W tej samej chwili odniosłam wrażenie, że tym razem od rozmowy o jakichkolwiek, bzdurnych zaręczynach się nie wywinę.
- Ten sam pokój, co ostatnio? - zapytała nagle, przerywając kłopotliwą ciszę.
- Ten sam, co zawsze - odparł wujek, podnosząc się z miejsca w tym samym momencie, co Tymon, który natychmiast zaoferował swoją pomoc przy wnoszeniu bagaży. Ja z kolei wsparłam twarz na dłoni, wlepiając wzrok w telewizor.

***********************************************************************************
Chcieliście, to macie dzisiaj XD Nudny i krótki, bo zero weny tak trochę, ale spokojnie, do piątku przyjdzie :D No proszę, ja wymagałam dwóch, a tu nagle dwa razy tyle? Proszę, proszę, jednak jak chcecie, to potraficie, no, no. Areo, przecież r i e leżą tak blisko siebie, mogło mi się pomieszać... I wcale nie wynika to z tego, że nigdy nie umiem zapamiętać kolejności, nie, wcale i w ogóle. Co do tych koni... Nie byłam :D Moje szczęście nie zna granic. Chciałam się umówić na jazdę - złe podłoże, dwa okulałe konie, miałam się wybrać zobaczyć stajnię - 20 cm śniegu spadło nie wiadomo kiedy. Kocham Cię, o Matko Naturo! Rany boskie, nie mam co czytać, nie mam co czytać i to bardzo boli. Tak wewnętrznie ;-; Zakładajcieże te blogi i piszcie :c Nudzi mi się, a Wy mi wcale nie pomagacie, no wiecie co? ;/ Diega męczę dzień w dzień i się stara biedna, chociaż za to jej mogę podziękować XD Także no. 23 chyba staje się moją ulubioną godziną na publikację, soł... Do zobaczenia w piątek ♥

PS Taką aktywność życzę sobie zawsze :D