środa, 31 lipca 2013

Rozdział 1.

Na początku nie było nic, tylko ciemność. Później, myślałam, że ból dosłownie rozerwie mnie od środka. Nagle, wszystko ustało, nic nie czułam, nic nie widziałam, zostałam sama z wszechobecną czernią.

Niespodziewanie zaczęłam, a tak mi się przynajmniej zdawało, odzyskiwać świadomość. Powoli rozróżniałam zmiany światła, a do moich uszu, docierało kilka głosów. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam otworzyć oczy, niestety na marne. Po chwili poczułam, że ktoś dotknął mojej ręki, a ja znów usnęłam.

Po jakimś czasie znów poczułam czyjś dotyk. Spróbowałam się poruszyć, jednak nie wyszło mi to za dobrze. W nodze zerwał się okropny ból, a ja po raz kolejny straciłam świadomość.

Przez chwilę czułam się tak, jakby ktoś przywrócił mnie do życia. Powoli, bez pośpiechu spróbowałam otworzyć oczy. Nagle, ciemność ustąpiła oślepiającej wręcz bieli, a ja zastanawiałam się, czy tak właśnie wygląda niebo. Byłam niemal pewna, że umarłam, gdy nagle nad moją głową pojawiła się zszokowana twarz jakiejś dziewczyny. Automatycznie otworzyłam szerzej oczy. Pomachała wolno ręką przed moją twarzą, a ja uważnie śledziłam każdy jej ruch. Zdjęłam maskę tlenową i rozejrzałam się wokół. Byłam w szpitalu, a naokoło mnie znajdowało się pełno urządzeń i pewna nastolatka, która nieprzerwanie na mnie patrzyła.
- Ty mnie widzisz? - zapytała drżącym głosem, powstrzymując uśmiech.
- Raczej - powiedziałam po chwili milczenia niesamowicie ochrypłym głosem. Kaszlnęłam dwukrotnie, aby przywrócić mu naturalną barwę.
- Jezus Maria... Ty żyjesz! - krzyknęła nagle i rzuciła się na mnie z uściskiem.
- Czemu... miałabym nie żyć? - zapytałam zdezorientowana.
- Miałaś wypadek w lesie - odparła, a ja nagle zaczęłam przypominać sobie szczegóły. Jechałam na bułanym koniu... Na Melodii. Usłyszałam huk, klacz się spłoszyła, a ja... spadłam. - Pamiętasz? - spytała jeszcze.
- Mniej więcej. To było w lecie, prawda?
- Tak, a pamiętasz którego?
Zastanawiałam się przez chwilę.
- Chyba... chyba siedemnasty lipca.
- Dokładnie, jest osiemnasty.
- Jestem tu od wczoraj?
- Coś ty! W jeden dzień, to oni nie zdążyliby cię poskładać. Miałaś pęknięte żebro, złamaną nogę - wyliczała, a ja patrzyłam na nią z coraz większym zszokowaniem - skręcony nadgarstek, przesunięte kręgi szyjne, pękniętą czaszkę i krwawienie do mózgu. Od tego ta śpiączka.
- Zaraz, zaraz... Jaka śpiączka? - zdziwiłam się, nie wiedząc o co jej chodzi. Prychnęła i przygryzła na chwilę dolną wargę.
- Ta, przez którą leżysz tu od roku.
Patrzyłam na nią osłupiała z otwartymi ustami. Pokręciłam głową i opadłam na poduszkę.
- Mogę prosić trochę wody?
- Jasne, już nalewam.
Podała mi plastikowy kubek i usiadła przy biurku. Zaczęła powoli wypełniać jakieś papiery, aż w pewnym momencie uśmiechnęła się.
- Praktycznie codziennie przychodzi do ciebie jakiś chłopak.
- Jaki? - zapytałam marszcząc czoło i upijając łyk zimnej wody.
- No nie wiem, chyba twój - powiedziała, a ja poderwałam się i wyplułam wszystko na kołdrę.
- Kto?
- Ja nic nie wiem. Za to teraz, dziękuję ci bardzo, będę musiała zmienić pościel.
Położyłam się i wpatrywałam w sufit. Dzięki niej niezwykle zastanawiała mnie sprawa tego chłopaka. Nie miałam bladego pojęcia kto to mógł być. Jeszcze raz rozejrzałam się wokół. Dopiero teraz zauważyłam mały stoliczek i flakon z żółtymi różami. Wyciągnęłam rękę, aby dotknąć kwiatów. Wyczułam kawałek papieru pod palcami, więc wzięłam go do ręki. Otworzyłam mały bilecik i zobaczyłam jedno, krótkie zamazane zdanie. "Zdrowiej szybko, Tymek." Może to właśnie o niego chodziło, tego jednak nie mogłam być pewna. Po chwili drzwi otworzyły się, a na salę weszła prężnym krokiem wysoka brunetka, na oko trzydziestoletnia.
- No proszę, witamy wśród żywych! Ze skali Glasgow wnioskuję, że odzyskałaś słuch, wzrok i mowę. Proszę więc o wyjaśnienia, po co stałaś na linii ognia? - zapytała, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę. Roześmiała się jednak, więc odetchnęłam z ulgą. - Wybrałaś sobie wspaniały moment na przejażdżkę, dokładnie przy polowaniu na jelenie - mówiła świecąc mi po oczach latarką. - Następnym razem rozważniej wybieraj tereny. Przy okazji, zadzwoniłam już do stajni, mówili, że twój wujek wyjechał, ale oni postarają się być jak najszybciej.
- Jedno pytanie, jacy oni?
- Oj, bidulko, pewnie nic nie pamiętasz, co? Zdarza się, nie przejmuj się.
- Mam się nie przejmować tym, że nie pamiętam osób, które znałam?
- Przypomnisz sobie wszystko w swoim... - przerwał jej pisk opon na parkingu. Poderwała się na równe nogi i podeszła do okna. Spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się. - Równo trzy minuty - zaśmiała się i zwróciła się do mnie. - Masz gości. Zastanawiam się tylko jak oni w jedenaście osób zmieścili się do jednego, małego cinquecento, mają talent.
Na korytarzu rozległ się dźwięk kroków, a lekarka skoczyła do drzwi i przymknęła je.
- Co z nią? - usłyszałam zmartwiony, męski głos. Zmarszczyłam brwi. Przywodziło mi to coś na myśl, jednak nie miałam pojęcia co.
- Cóż, nie będę kłamać, po prostu pokażę wam skalę - powiedziała i na chwilę zaległa cisza.
- Zaraz... Ale to na pewno jej? Tu jest jedna czwórka i dwie pią... - urwał w połowie wyrazu i nagle do sali wbiegła cała grupka ludzi. Omiotłam ich wzrokiem, a oni patrzyli na mnie w osłupieniu. Parsknęłam śmiechem i machnęłam ręką na powitanie. Chyba jeszcze w życiu nie widziałam tak zdezorientowanej grupy nastolatków.
- Boże święty! - krzyknęła mała dziewczynka, stojąca z brzegu. - Ty się ruszasz! - ucieszyła się i rzuciła się na mnie, aby mnie uścisnąć, w ślad za nią poszli pozostali, więc byłam oblegana przez następne pięć minut. Nie odezwałam się ani słowem, najwyraźniej oni nie byli świadomi tego, że w ogóle ich nie kojarzę.

***********************************************************************************************
Koniec urlopu! Urodzinowa notka, proszę bardzo! Urodziny bloga co prawda 29 września, ale z tego co wiem, Harry Potter obchodzi dziś swoje urodziny, a z tego z kolei wynika, że ja również xd Dzisiejsza rozmowa z koleżanką w drodze na siorbety:
- Wera, a po co ty się w ogóle umówiłaś z Zuzią? Zwykle przecież się z nią nie widujesz.
- Ola, jaki dzisiaj jest dzień?
- Pierwszy?
- Debil.
- Trzydziesty pierwszy!
- No dokładnie i co w związku z tym?
- Eee... Nie wiem, jakieś święto? Tour de Pologne chcecie zobaczyć? (mieszkam w Tarnowie, tak więc obserwowałyśmy start ;d)
- Ani święto, ani wyścig. Zastanów się.
Minutę później pod kościołem.
- O kurwa! Wszystkiego najlepszego!
Postawiłam dziewczyną po kawie, wypiłyśmy siorbety i rozeszłyśmy się w swoje strony. Takim oto miłym akcentem zaczynam czwarty już tom Horses-meaning-of-life! No cóż, mam nadzieję, że wytrwacie ze mną do końca, szczególnie, że jest to najlepiej zaplanowany do tej pory sezon c; W takim razie, do zobaczenia niedługo!...^^

PS Zuzanna w końcu wysłała mi zdjęcia! Przedstawię Wam kilka ;)

Nasze buciki! Trzy pary sztybletów, zawsze spoko <3


Ja na Olisiu zgłaszam się do odpowiedzi, bo pani zorganizowała quiz c;


Zuz na Azirce ^^


I znowu ja na Olimpku tym razem śpiewając "I belive I can fly" xd


No i medytuję ;p


I dwa ostatnie zdjęcia z akcji "Wyciąganie Wery z załamanego łóżka" ;d



PS2 Po dwóch tomach, w końcu zmieniłam podtytuł xd Hmm, nawet mi się podoba c;

niedziela, 28 lipca 2013

Koniowata na urlopie, Włosań i Mazury - mieszanka wybuchowa.

Siema Miśki! Wiem, wiem, notka miała być wczoraj, ale jednak jest dopiero dzisiaj, bo wyjazd się przeciągnął i wróciłam do domu dopiero o piętnastej. Jechałam siedem godzin, bo po obozie od razu zgarnęli mnie na Mazury. Nigdy więcej do Spychowa. Takie zadupie czterdzieści kilometrów od Mikołajek. Może jednak zostawię to na później.

Przejdźmy do Włosania!

Ludzie, czyli towarzystwo wyborowe niczym wódka xd
Po pierwsze obozowicze (czyt. ekipa, dzięki której udało mi się przeżyć) na początek przedstawię osoby z pokoju.

Zuzanna - dziewczyna, którą znam od jedenastu lat. Cóż ja mogę o niej powiedzieć... hmm... może najpierw zaznaczę, że jest wyjątkowo mądrą i ładną blondynką, ona temu zaprzecza, więc mnie zabije, kiedy się dowie, że to napisałam xd Poza tym, jeździ konno jakieś dziewięć lat, ma zdany BOJ i nie lubi kiedy strzelam się o to, że mi połamała makaron w zupce chińskiej xd

Olka - ją z kolei znam od lutego i się pochwalę, że przez cały jeden dzień uczyłam ją jjeździć konno xd Prawdziwie pieprznięta osoba, ale w ten pozytywny i cudowny sposób ;* Na obozie uczyła się niemal od podstaw, ale aktualnie sama galopuje c;

Ola, duże okulary - przez to dziecko dostałam cholery. Pelęta się za tobą, nie daje ci spokoju i pyta czy może pomóc. Tak kuźwa, możesz, tylko nie przy czyszczeniu konia skoro masz rękę w szynie!

Justyna - o Justynie nie mogę nic napisać, bo bidulka się przeraziła, kiedy dostała SMS'a "Hej, jak tam". Nie ma fb, nie używa internetu, jest wielbicielką Heartlandu.

Weronika - wysoka blondynka uczęszczająca do... uwaga, uwaga... szkoły baletowej. Osobiście twierdzę, że jest zarówno nienormalna jak i w pełni zrównoważona xd

Alinka - o niej w sumie wiem tylko, że chodzi do piątej klasy, słucha rocka, jest wrażliwa i jej pluszak to brokułka Malwinka ;d

Z pokoju to tyle, teraz czas na osoby, które po prostu humor poprawiały lepiej niż komedie.

Angelika - człowiek, którego poznałam w momencie, kiedy oblał mnie tonikiem, dziękuję włosy miałam tłuste. Niezwykle lubiła żartować z mojej piżamki, mówiąc "Weronika, jaka sexi panterka, mrr..." ;p Już się umówiłyśmy na niespodziewane spotkanie za dwadzieścia lat, gdzieś na ulicy, podczas pięciominutowego misiaka na pożegnanie xd

Marie-Sophie - na koniec obozu śmiałam się, że jestem jedyną osobą, która potrafi poprawnie napisać jej imię ;p Mój misiek kochany, z Francji przyjechał na wakacje do Polski, informując mnie, iż w jej kraju mają... Sydney, uważaj po tej informacji będziemy molestować wydawnictwo... aż 35 tomów Heartlandu. Ja się przeprowadzam.

Karolina - Kolejna osoba lubująca się w żartowaniu z mojej kochanej piżamki. Ja lubię pantery! No cóż, nie ma to jak rzucać naleśnikiem podczas kolacji między dwoma stołami xd

Poza tym byli także instruktorzy, opiekunka i inni, o nich teraz :P

Pani Kasia (opiekunka) - zdania na jej temat były mocno podzielone. Z jednej strony lajtowa dziewczyna, studiuje na AWF, wypija kilka RedBulli dziennie. W przedostatni dzień pytam:
- Proszę pani, ile pani tego może wypić?
- Zależy jaki dzień ciężki. Dzisiaj na przykład były dwa, ale moje maksimum to dwanaście.

Pani Ania (instruktorka) - jedna z dwójki instruktorów. Pamiętam ją głównie przez jej teksty typu "Na Kalandorze skróć wodze." (nie pamiętała mojego imienia przez pierwsze kilka dni) "Ruda, na ścianę!" (drze się do biednej Estonki) "Dobry kłus." (tak przeciągała słowo 'dobry', że się nie da zapomnieć xd)

Pan Piotr (instruktor) - pan, który był miły na swój sposób, nie wiem czy specjalnie czy nie. Na jazdach praktycznie zawsze coś śpiewał np. "Ona tu jest i jeździ na mnie, tak Kalandor, ja wiem, że Ci to nie pasuje, ale postaraj się nie zasnąć.", do Marie-Sophie "Marysia mówią mi, on nie wart jednej łzy, on nie jest wart jednej łzy, Marysiu!", do Zuzy "Zuzia, lalka nieduża, a na dodatek niezły z niej gagatek." Jego najznakomitszy tekst na zajęciach teoretycznych "Słuchajcie, nie chce mi się Wam nic opowiadać, więc Wam film puszczę, chcecie Zebrę z klasą?" oraz jakże wspaniały dialog:
- Proszę pana, a co to jest UKKU - zapytała niczego nieświadoma Ala, po godzinie gadania pana Piotra na temat dyscyplin jeździeckich.
- Nie UKKU tylko WKKW. WKKW to Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego, a UKKU to Ujeżdżę Konia, Kurde Ujeżdżę.

Pan od kateringu (chyba miał na imię Rafał xd) - facet miał z nas codziennie bekę, kiedy to z Zuzą podchodziłyśmy do wieży, włączałyśmy na fulla tak zwaną Rąbankę Czachy i tańczyłyśmy na środku jadalni króliczki xd

Konie, czyli to, po co tam przyjechałam. Opiszę jednak tylko cztery. Normalnie napisałabym o trzech, ale dla Zuzy dodam Azirę :P

Kalandor - mój Kaldek kochany, przez pana Piotra Pit-Bullem zwany xd Wałach czystej krwi arabskiej. Skarbek ma strasznie mięciutki kłus i galop, kiedy już się go do tych chodów zmusi. Straszny leń <3

Olimp - kolejny wspaniały leń, huculski tym razem ;D Na początku jeździłam tylko na nim i było zajebiście, nie ma to jak galopować na koniu, który wybija tak niemiłosiernie, że się wyglądało jak podczas anglezowania xd Mam włos z jego ogona zawiązany na lewej ręce ^^

Estonia - Estonka, czyli największy leń w całej stajni. Nie moja wina, że uwielbiam leniuszki xd Jak się ją już zmusiło do czegokolwiek, to jest naprawdę cudna :3

Azira - ulubienica Zuzy, kompletne przeciwieństwo moich ukochanych, bo na Azirkę bata nie trzeba było, bo to koń wyścigowy, jak to pięknie ujęła koleżanka po pierwszej jeździe na niej :)

Podsumowując, plusy:
- zajebiste towarzystwo
- kompletna samowolka, możliwość lania się nawzajem ze szlaufa i skakania na sianie
- świetne konie
- fajna atmosfera
- codzienne ćwiczenia rozciągające, bez koni
- dwie jazdy dziennie
- kryta i odkryta ujeżdżalnia
- możliwość pracowania z różnymi końmi
- różne gry, zabawy, atrakcje itp.

No i minusy:
- średnia opiekunka
- zbyt duży przedział wiekowy (nie każdy siedmiolatek dogada się z osiemnastką)
- skrzypiące i łamiące się (dosłownie) łóżka
- przeciekający prysznic

No, a Mazur mi się nie chce opisywać. Warunki do dupy, dziury w ścianach, cement na podłodze, pełno komarów, brak ciepłej wody i ciśnienia pod prysznicem, kuchenka dwupalnikowa z butlą gazową pod spodem. Jedyne fajne dni - trzy ostatnie. Pierwszy wycieczka do parku wodnego Tropikana w Hotelu Gołębiewski, odwiedzenie DZIKICH koników polskich i w ostatni dzień temperatura pozwoliła na kompiel w jeziorze :) Ogólnie, wakacje nawet udane, za rok do Toporzyska, a zdjęcia kiedy indziej, o ile Zuza je w ogóle prześle...^^

PS Głosowaliście, no więc chat jest na dole ;)
PS 2 Ocena bloga według Waszych głosów 5.93 WOW, dziękuję, Miśki ;*

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 40. - ostatni

Uff, rozdział mi się strasznie podoba :D Mam nadzieję, że Was również „zwali z nóg”, bo nieźle się przy nim napracowałam. No, ale klasycznie zaczniemy od podziękowań :)

Nikki – Człowieku, kocham Cię <3 Dziękuję za komentarze, wsparcie, czytelnictwo i te godziny spędzone ze mną na GG ;) Mam nadzieję, że za rok rzeczywiście uda nam się pojechać na ten sam obóz :3 Niestety, chyba tego nie dożyję, bo za tą notkę mnie zabijesz :) Specjalnie dla Ciebie, notka minutę przed dwudziestą xd
Sydney F. – Nadal mam ochotę Cię zabić za zakończenia na KSK, ale jakoś przeżyję (Ty również). Dziękuję, za skomentowanie niemal każdej notki i rozbawianie mnie w trudnych sytuacjach ;) Prawdopodobnie przyczynisz się do mego zabójstwa… Spalcie mnie na stosie :P
Spirit – Moja droga, w sumie nie wiem, co napisać. Tobie również dziękuję za wsparcie, bo naprawdę dziwi mnie, że chciało Ci się to czytać. Zresztą, dziwi mnie, że komukolwiek chciało się to czytać, tak więc dziękuję :)
Norka98 – Kolejna komentatorka, której strasznie dziękuję :) Jezu, we czwórkę z osobami wyżej zabijecie mnie, zginę na stosie, ja to mówię :/
Bez Imienna - Może chociaż Ty, nie przyczynisz się do mordu xd Dziękuję, za te wszystkie komentarze, za wsparcie i za rozśmieszanie. Nadal pamiętam "Zadania na lekcji - 2+2=? Zadania na testach - Oblicz ile waży kilogram słońca uwzględniając warunki na giełdach chińskich." padłam, wtedy normalnie padłam <3

Nie chciało mi się zbyt dużo pisać, bo sama notka jest wystarczająco długa ;) Każdemu czytelnikowi dziękuję za wsparcie, bo naprawdę, to tylko dzięki Wam, to opowiadanie powstało i… powstaje dalej. No nic, więcej nie piszę, bo się jeszcze wygadam :D Zapraszam do czytania! (Modli się o życie)

******************************************************************************************
Samolot lądował na lotnisku wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia. Czułam się tak, jak niemal rok temu, kiedy przyleciałam tutaj na stałe. Tamtego dnia również przybyłam prosto z Anglii, tym samym samolotem, na to samo lotnisko. Wtedy jednak nie było ze mną Aśki. Dziewczyna poderwała się lekko, gdy koła dotknęły ziemi.
- Pobudka śpiąca królewno, wysiadamy – powiedziałam z uśmiechem. Od przeszło miesiąca nie mogłam doczekać się powrotu. Nareszcie stało się to, czego tak bardzo chciałam. W końcu miałam okazję stanąć na lotnisku w Krakowie. Z niego na Wolę było najbliżej pomimo odległości ponad dwustu kilometrów. Po chwili wysiadła także koleżanka nie mogąc poradzić sobie z walizką.
- Witaj Polsko – westchnęła i pociągnęła bagaż za sobą. Weszłyśmy na parking wypatrując w tłumie Jacka. Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni komórkę i zadzwoniła do chłopaka. Nie minęło kilka sekund, kiedy przed nami rozległ się dźwięk dzwonka.
- Halo? – Usłyszałam w tłumie.
- Gdzie jesteś? – Zapytała dokładnie wtedy, gdy ja zobaczyłam stojącego parę osób dalej blondyna. Szturchnęłam nastolatkę w ramię.
- Nie przeszkadzaj, próbuję się dogadać! – Upomniała mnie, ale nie czekając odwróciłam jej głowę w kierunku chłopaka. Natychmiast się rozłączyła, zostawiła walizkę obok mnie i puściła się biegiem. Przepychała się chwilę między ludźmi, aż w końcu rzuciła się Jackowi na szyję. Przewróciłam oczami widząc jak się całują najwyraźniej zapominając, że stoję i na nich czekam. Chwyciłam za uchwyty bagaży i podeszłam bliżej.
- Wybaczcie, że przeszkadzam wam w tej romantycznej chwili, ale chyba musimy się zbierać, nie sądzicie? – Zapytałam, a oni od razu oderwali się od siebie. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć.
- Też miło mi cię widzieć – stwierdziłam i zanim zdążył cokolwiek dodać, ja ruszyłam w stronę parkingu. Stanęłam przed znajomym pojazdem.
- Miło, że przyjechałeś moim samochodem. Czyżbyś się domyślał, że mam ochotę prowadzić? – Spytała wyrywając Jackowi kluczyki.
- Oczywiście, wziąłem go tylko po to. Brak mojego własnego auta niczego nie zmienia.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, wrzuciłam bagaże na tylne siedzenie i usiadłam obok nich. Aśka z Jackiem siedzieli z przodu. Odkąd wyjechaliśmy z lotniska podróż nie zapowiadała się przyjemnie. Zakryłam uszy dłońmi słysząc nieustanne uwagi chłopaka. „Zwolnij trochę, bo się rozbijemy. Zmień biegi, nie możesz bez przerwy jeździć na jedynce. Czy możesz trzymać tą kierownicę dwoma rękami?” Zasnęłam nawet nie wiem, kiedy. Widocznie gadulstwo nastolatka miało usypiający efekt.

Obudziłam się dopiero, kiedy wjechaliśmy na żwirowy podjazd.
- Już jesteśmy, śpiąca królewno – Aśka puściła do mnie oczko odwracając się do tyłu.
- Patrz przed siebie! – Krzyknął Jacek chwytając uchwyt nad głową. Dziewczyna wykonała polecenie i zaśmiała się.
- Bardziej boisz się o mnie czy o siebie, bo już nie wiem.
- Zależy…
Cały czas rozmawiali, ale ja przestałam ich słuchać. Już widziałam budynek stajni. Oczy zaświeciły mi się na widok pasącej się na pastwisku Melodii. Tabun i Flock mieli przyjechać dopiero jutro, więc miałam cały dzień tylko dla klaczy. Zanim samochód zdążył się zatrzymać, ja już wyskoczyłam zatrzaskując za sobą drzwi. Natychmiast pobiegłam do siodlarni. Otworzyłam z rozmachem moją szafkę chwytając kantar i uwiąz. Schyliłam się szukając smakołyków, nie wiedziałam, że był tam taki bajzel.
- Hej! To szafka Weroniki! – Usłyszałam za plecami piskliwy głosik. Zaśmiałam się pod nosem i upuściłam rzeczy.
- No, co ty nie powiesz? Na serio? – Zapytałam odwracając się do dziesięciolatki.
- Wera! – Krzyknęła Maja po chwili wpatrywania się we mnie jak w ducha. Rzuciła się na mnie z uściskami, a ja straciłam na chwilę oddech, kiedy chwyciła mnie za brzuch. Minutę później w pomieszczeniu zjawiła się cała grupka nastolatków. Wszyscy stanęli w drzwiach i patrzyli nie wierząc. Dopiero po kolejnej minucie oprzytomnieli jeden po drugim i zaczęły się masowe powitania. Usiedliśmy, a znajomi zażądali wyjaśnień, opowieści i dokładnych opisów.
- Może łaskawie wrócilibyście do pracy? – Usłyszałam oskarżycielski ton z korytarza. Spojrzałam na Maję, która niemo przedrzeźniała dziewczynę. Nagle do siodlarni weszła wysoka nastolatka. Niebieskie oczy idealnie kontrastowały z turkusowymi włosami, opadającymi niesfornie na czoło.
- Kto to? – Spytała patrząc na mnie. – Nie prowadzimy żadnej szkółki, koni też nie sprzedajemy. Powiesz mi, co tu robisz, czy mam zgadywać?
- Zgaduj, zobaczymy ile ci to zajmie – prychnęłam, a dziewczyna popatrzyła na mnie z oburzeniem.
- Wiesz, kim jestem?
- Nie. O to samo mogłabym jednak zapytać ciebie – uśmiechnęłam się opierając brodę na dłoni.
- Ja, dla twojej wiadomości, jestem współzażądcą stajni. Nie życzymy sobie tutaj żadnych nieproszonych gości – powiedziała z wyższością w głosie. Ponownie się zaśmiałam.
- Cóż, widać, że nie wiesz, z kim rozmawiasz. Chyba nie jesteś świadoma faktu, że w każdej chwili, „nieproszony gość” może cię stąd wyrzucić razem z twoim konikiem.
- Z tego, co się orientuję, zwolnić mnie może tylko właściciel stajni – założyła ręce na piersi uśmiechając się podstępnie.
- Z tego, co wiem, jestem współwłaścicielką.
Zakryłam twarz dłońmi na widok zaszokowania malującego się na jej twarzy. Ona jednak nie dała za wygraną. W tym momencie do stajni wszedł wujek.
- Andrzej – zawołała natychmiast – czy możesz mi wytłumaczyć, kto to jest?
Wujek spojrzał na mnie, a ja pomachałam mu ręką.
- Weronika! – Krzyknął podchodząc. – Skąd ty się tu wzięłaś?!
- Prosto z lotniska – odparłam przytulając go.
- I co, już zdążyłaś się ze wszystkimi przywitać?
- Nie do końca, Tymona nigdzie nie widzę. Za to zaliczyłam już jedną kłótnię – zaśmiałam się patrząc na dziewczynę w progu. – Zaraz, czy ty jesteś może Karolina? Tymon mi o tobie kiedyś mówił.
- Tak, to ja. A ty to… - zaczęła oczekując odpowiedzi.
- Weronika. Siostrzenica stojącego tu pana, współwłaścicielka stajni, na co dzień mieszkająca w domku obok.
Dziewczyna odwróciła się i poszła do koni. Wzruszyłam ramionami. Wujek klepnął mnie lekko w rękę i wyszedł w ślad za nią.
- Dobra, kto mi powie, gdzie jest Tymon?
- Wera, uważaj.
- Na co? Miny porozrzucaliście? – Zaśmiałam się, ale mina Gośki nie wyglądała zbyt ciekawie.
- Tymon podoba się Karolinie.
- Cóż, ale ja z nim zerwałam – stwierdziłam bez żadnych emocji. Oczy dziewczyny powiększyły się do nienaturalnych rozmiarów.
- Co zrobiłaś?! Niby, czemu?!
- Pamiętasz, kiedy przyleciałam w marcu z Ameryki? Widziałam go wtedy na lotnisku z jakąś dziewczyną. Stwierdziłam, że nie ma, co udawać.
- Jesteś skończoną idiotką.
- Słucham? Skąd ten wniosek?
- W marcu, gdy przyleciałaś z Ameryki, tak? Jeżeli to rzeczywiście był ten sam dzień, to pamiętam, że umawiał się ze swoją kuzynką, że podwiezie ją przy okazji na lotnisko. Dość niska, ciemne, długie włosy?
Uśmiech zamarł na mojej twarzy. Potrzebowałam chwili na przetworzenie wszystkich myśli.
- Gdzie on jest?
- Pojechał w teren – odparli chórem.
- Melodia w końcu zobaczy się ze swoją panią – powiedziałam i zerwałam się na równe nogi. Wzięłam siodło i ogłowie, po czym powiesiłam je na drzwiach boksu Melodii. Prężnym krokiem skierowałam się na pastwiska. Przystanęłam na chwilę przy bramie patrząc na klacz. Moją klacz. Spokojnie skubała trawę. Oparłam się o ogrodzenie. Widząc, że ktoś jest w pobliżu podniosła głowę i postawiła uszy. Stała czujnie, a ja zastanawiałam się, czy wie, kim jestem. „Może mnie nie pamięta” dźwięczało w mojej głowie. Po chwili moje wątpliwości zostały jednak rozwiane. Klacz zarżała głośno i podbiegła do mnie galopem. Na ten widok po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.

Po wyczyszczeniu i osiodłaniu klaczy natychmiast ruszyłam w stronę lasu. Poklepałam ją lekko po szyi. Brakowało mi jej. Żaden koń nie mógł jej zastąpić, ani Tabun, ani Flock. Zagalopowałam chcąc jak najszybciej znaleźć Tymona. Wiedziałam gdzie szukać, byłam niemal pewna, że jest przy jeziorze. Zawsze tam jeździł, gdy potrzebował chwili spokoju. Na zmianę zbierałam i wyciągałam galop chcąc trochę potrenować. Nagle, zza drzew rozległ się strzał. Nie zwyczajny strzał, jak przy polowaniu na kaczki, tylko wykonany z broni mocniejszego kalibru. Melodia stanęła jak wryta. Rozejrzała się i postawiła uszy. Po raz drugi rozległ się przeszywający dźwięk, tym razem znacznie bliżej i głośniej. Zanim się zorientowałam kula trafiła w drzewo za mną, a klacz zerwała się w cwał. Biegła jak oszalała między drzewami. Nie mogłam jej zatrzymać, nie potrafiłam. Skupiłam się na tym, żeby nie spaść. Dociążyłam siodło próbując ją spowolnić, jednak wszystkie moje starania szły na marne. Zdawało się, że zapomniała, iż na jej grzbiecie siedzi jeździec. Liczyła się tylko ucieczka. Obejrzałam się za siebie. Był to jednak przesądzający moment. Dokładnie wtedy z całym impetem uderzyłam w gałąź. Nie w zwykłą gałązkę. Uderzenie sprawiło, że po chwili wylądowałam na ziemi z przeszywającym bólem w głowie. Nie byłam w stanie się podnieść. Ostatnie, co pamiętam, to czyjś zszokowany głos…

******************************************************************************************
Tak wiem, jestem beznadziejna, okropna, straszna, ble i fuj... Przygotuję stos :D Takim oto sposobem, Wera nie żyje :P Dalsze części kontynuowane będą z punktu widzenia innych. Nie no, tak na serio, to przeżyje, tylko nie wiem, czy będzie jeździć konno xd Oczywiście, po raz kolejny żartuję. Mam już dokładnie przemyślany plan }:D Uuu, zwolennicy Tymona strzeżcie się! Planuję złowieszczy wyczyn, który zwali Was z nóg! :D No cóż, już się opisałam przez... sama nie wiem ile pisałam, wiem, że dziękuję Wam za wytrwanie ze mną do końca tego tomu i mam nadzieję, że będziecie ze mną w sierpniu, bo niestety, ale dopiero za miesiąc zacznę pisać. Oczywiście nie odpuszczę i dwudziestego drugiego albo i nawet dwudziestego pierwszego, zależy czy będę miała siłę i ochotę, postaram się dokładnie opisać cały obóz ;) Hmm, chyba nie pozostaje mi nic, jak pożegnać się z Wami i powiedzieć do zobaczenia. Trzymajcie się i nie zapomnijcie o mnie i blogu, ponieważ obiecuję, że jeszcze tu wrócę...^^

PS Jeśli któraś z Was chce mnie złapać na GG to proszę numer 44801083 zazwyczaj około 19/20 jestem ;*

[edit 10.07 godz. 7:44]

O kurde, to już dzisiaj O.O Mniej więcej o czternastej wyjeżdżam do Włosania c; Jakoś tak stwierdziłam... ŻE MUSZĘ COŚ NAPISAĆ, BO MNIE ROZNIESIE! :P Tak, no więc właśnie. Wczoraj cały dzień spędziłam na basenie, masakra, prawie mnie jedna utopiła na metr osiemdziesiąt, ale nie ważne, co tam, minutę pod wodą, bez tlenu, chyba każdy może przeżyć, nie? xd Wróciłam do domu, usiadłam przed komputerem i w sumie nic nie robiłam przez następne kilka godzin :P Potem na wieś, kontynuować pakowanie, gadałam z Nikki na GG i przyszła fryzjerka. Ha ha, nie ma to jak życie wpływowego człowieka, tak, to nie ja przyszłam do fryzjerki, to ona przyszła do mnie }:D Ścięła mnie jeszcze krócej niż miałam od kwietnia i nawet podgoliła trochę z tyłu, bo stwierdziła, że jak szaleć, to szaleć xd Taa, no i teraz siedzę sobie, piszę i się martwię, jak ja kuźwa przeżyję na tym obozie... PRZECIEŻ TO BĘDZIE DZICZ! E tam, damy radę xd Mam tylko nadzieję, że w tym roku nie rozwalę sobie palca :P He he no i na koniec - niespodzianka! Wiem już dokładnie kiedy będę w domu i kiedy będę miała czas na pisanie, więc zapowiadam, że rozdział 1. czwartego tomu pojawi się już... 31 lipca! He he, fajny prezent na moje urodzinki, prawda? xd Wymyśliłam sobie, że napiszę akurat wtedy, bo... bo tak xd No cóż, muszę kończyć, bo trzeba sobie coś zjeść, nie pojadę przecież głodna! Wbijam do kuchni robić omleta. Trzymajcie się, Wy moje miśki! ;*

Rozdział 39.

Patrzyłam z przerażeniem, kiedy Tabuna i Flock'a prowadzili po trapie, prosto na statek. Oddychałam głęboko i myślałam, że zaraz zemdleję.
- Wera, uspokój się - szepnęła Aśka patrząc w ślad za moim spojrzeniem - nic im nie będzie.
- A co, jeśli znowu się rozbiją? Ja nie chcę po nich do Niemiec jechać.
- Może od razu Francja, co? Nie przesadzaj.
- Łatwo ci mówić, to nie twoja Cykada jest teraz na pokładzie - powiedziałam, odwróciłam się i odeszłam w stronę parkingu. Tego samego dnia wieczorem miałyśmy lecieć do Polski. Pierwszy raz od trzech miesięcy byłam zarówno szczęśliwa jak i przerażona. Miałam nadzieję, że tym razem nie stanie się nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zakłócić powrót do domu, mój oraz koni. Wsiadłam do ciemnego pick-up'a i zaczekałam na resztę. Przyjaciele przyszli szybko, więc ruszyliśmy z powrotem do domu Amy.

Po godzinnej podróży z portu, nareszcie dotarliśmy na miejsce. Była dopiero dziesiąta, a konie już odpłynęły. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to poinformowanie wujka. Szybko znalazłam numer w kontaktach i po chwili z telefonu wydobył się energiczny głos.
- Halo?
- Witaj - odparłam zmierzając przez podwórze za dom.
- Weronika? Nagle, po trzech miesiącach, przyszło ci do głowy, żeby zadzwonić do wujaszka, co?
- No, w sumie nie do końca - zaśmiałam się. - Dzwonię bardziej po to, aby poinformować cię, że Tabun i Flock wyruszyli już do Polski.
- Tabun i kto?
- Flock. Nic ci nie mówiłam? Podmienili mi Tabuna, odzyskałam go, ale Flock'a też zatrzymałam... Tak o, nawet po niego nie przyszli, więc stwierdziłam, że im nie zależy.
- No proszę, i kolejny koń do wykarmienia. Chyba z tobą oszaleję. A kiedy przyjeżdżasz?
- Tego jeszcze nie wiem - skłamałam uśmiechając się pod nosem. Razem z Aśką postanowiłyśmy zrobić wielką niespodziankę i zadzwonić do Jacka w trakcie lotu, aby przyjechał po nas na lotnisko.
- No to jak? Mam rozumieć, że podeślesz nam swoje konie, a sama będziesz się wylegiwać w Anglii?
- Gdybym chociaż miała taką możliwość. Jaka pogoda w Polsce?
- A nie narzekamy. Karolina bez przerwy mówi, że jest za duszno, ale jest po prostu ciepło. Nie padało od dwóch tygodni, więc jest dobrze, chociaż na padokach strasznie się kurzy. A jak tam w Anglii?
- Słabo. Raz deszcz, raz słońce, a raz nawet był grad. Nie ma to jak kochana Wielka Brytania - westchnęłam ciężko. - Jest gdzieś Tymon?
- Owszem, pije lemoniadę.
- To go poproś - powiedziałam, odczekałam chwilę i usłyszałam znajomy głos.
- Wera?
- A ja. No i co tam?
- Dobrze, dobrze, nie pytaj się mnie, tylko lepiej powiedz co u ciebie. Kiedy przyjeżdżacie?
- U mnie wszystko w jak najlepszym porządku, jeszcze nie wiem kiedy przyjeżdżam, za to Tabun i Flock będą za dwa dni.
- No to czekamy, a teraz wybacz, idę do pracy, na razie.
- Cześć - pożegnałam się i poszłam do domu. Ze zdziwieniem zauważyłam, że się uśmiecham. Przybrałam swój zatroskany wyraz twarzy i skierowałam się do reszty.

Około dziewiętnastej byliśmy na lotnisku. Amy starała się uśmiechać, ale marnie jej to wychodziło. Will zdawał się być niewzruszony faktem, że zapewne następnym razem spotkamy się za kolejne sześć lat. Tymek zaś szedł na uboczu wyraźnie przygaszony. Ja i Aśka bez przerwy śmiałyśmy się, żartowałyśmy, ale nasz humor od razu znikał przy pierwszym rzucie oka na grupkę ludzi idących za nami. Cała trójka podążała w stronę bramki, aż w końcu musieliśmy się rozstać. Jak się spodziewałam, nie obyło się bez łzawych pożegnań i tysięcy uścisków. Gdy w końcu każdy przytulił każdego, powiedział coś na do widzenia i otarł łzy, poszłyśmy na odprawę. Kiedy w końcu siedzieliśmy w samolocie, spojrzałyśmy ostatni raz na lotnisko i przyjaciół. "Zobaczymy się za sześć lat", pomyślałam z lekkim uśmiechem "Albo może trochę wcześniej." Pomachałam im ostatni raz i wylecieliśmy.

**************************************************************************************************
Przed ostatni... Podoba mi się :D Chcę już skończyć ten tom. Opis jazdy na Musli postaram się dodać na drugiego bloga za max. godzinę. Miejmy nadzieję, że USB zadziała xd Mówiąc ogólnie - dzisiaj mnie koniu wymęczył :P No nie ważne, w każdym razie, ostatnia notka dziś około dwudziestej, specjalnie na życzenia JAW OKP :) Cóż, ja w takim razie się z Wami nie żegnam jeszcze, do zobaczenia wieczorem...^^

PS Och, jak dużo komentarzy pod ostatnią notką, aż się wzruszyłam.

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 38.

Weszłam do domu akurat, kiedy Amy przygotowywała obiad. Stała nad kuchenką nucąc jakąś wesołą melodię i mieszając sos.
- Co dzisiaj?
- Spaghetti - odparła z uśmiechem.
- Znowu?
- Nie marudź, bo dzisiaj jest niezwykłe.
- Mogę wiedzieć z czym?
- Sos z serka mascarpone, z mięsem i czosnkiem... Moje ulubione. A do tego gruby makaron, bo cienkiego mam dość.
- Serek mascarpone? To to tłuste, niedobre coś, co kupiłyśmy, kiedy miałyśmy sześć lat, bo facetka ze sklepu poleciła? - zdziwiłam się, a ona w odpowiedzi kiwnęła głową. - W takim razie ja odmawiam spożycia.
- Przestań! Gwarantuję, że jest bardzo dobre. Masz spróbuj - powiedziała i przytknęła mi łyżkę do ust.
- No... Rzeczywiście... Dobra, jem - odparłam przez śmiech.
- A teraz wyjdź mi z kuchni, bo mnie rozpraszasz.
- Wybacz - wycofałam się do przedpokoju, a potem odwróciłam się i wyszłam na zewnątrz. Skierowałam się do Tabuna i Flock'a. Pogłaskałam oba konie, po czym przytuliłam się do szyi jednego z ogierów. Nadal widoczna była długa, nieobrośnięta sierścią blizna. Zacisnęłam palce na jego grzywie. Bez przerwy chodziło mi po głowie, co by się z nim stało, gdybym go nie znalazła. Zapewne poszedłby pod nóż lub trafił do takich ludzi jak Caroline. Uznałam, że lepiej nie gdybać, bo mój rozum wytwarzał coraz to nowsze obrazy, których wcale nie miałam ochoty oglądać. Nie chcąc go przemęczać, wskoczyłam na oklep. Docisnęłam lekko łydki, aby ruszył stępem. Przejechałam kilka okrążeń i przełożyłam nogę nad grzbietem. Jedyny minus przy zsiadaniu - Tabun jest strasznie wysoki. Czekając, aż Amy zawoła mnie na obiad, postanowiłam popracować z koniem z ziemi. Wzięłam lonżę i kantar. Puściłam Tabuna po kole i cmoknęłam, żeby zachęcić go do żwawego ruchu. Zdążyłam go poznać na tyle, aby wiedzieć co pomaga, a co nie. Specjalnie nie wzięłam bata, bo widząc co zrobił rano, wolałam nie ryzykować dębowaniem. Zachęciłam go do powolnego galopu. Po jakimś czasie pozwoliłam mu się zatrzymać i odejść do kolegi. Weszłam z powrotem do domu słysząc krzyk dziewczyny. Usiedliśmy przy stole i spokojnie zjedliśmy posiłek. Atmosfera była napięta, jeszcze po porannej niesubordynacji Will'a. Chłopak w ogóle się nie odzywał. W końcu z ulgą powitałam możliwość odejścia od stołu.
- Dziękuję - powiedziałam i wbiegłam na górę, aby kontynuować pakowanie.

Dopiero wieczorem zeszłam na dół. Cała czwórka siedziała przy stole grając w karty.
- Kolejna partyjka kenta? - zapytałam z uśmiechem.
- A i owszem. Wygrywamy - odparła Amy wystawiając język do Aśki.
- Stop kent! - krzyknął Tymek.
- Blefowałam - zaśmiała się dziewczyna i rzuciła karty na stół.- Trzeba umieć rozpoznać strategię przeciwnika.
- To przeciwnik musi umieć się zachować, a nie wystawiać język - zaprotestował Will z obrażoną miną.
- No kto by pomyślał, że ty mówisz o uczciwości - westchnęła i odeszła od stołu.

******************************************************************************************************
Dupa, dupa, dupa! Kolejny beznadziejny, nudny i okropny rozdział wyszedł spod moich palców :( Ja już chcę czwartego sezona! xd Mam świetny pomysł i chcę go jak najszybciej, szkoda, że nastąpi to dopiero w sierpniu :/  No nic, bo jeszcze za dużo powiem, muszę iść, pa pa...^^

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 37.

- Nie! - powiedziałam stanowczo.
- Ale dlaczego?
- Nie i już. Nie zamierzam jej potem zbierać z ziemi.
- No proszę, masz lonżę, jedno kółeczko.
- Nie, Will. Zabierz sobie swoją dziewczynę do stajni i tam sobie galopuj na którymś ze szkółkowych koni, nie pozwolę, żeby twoja Monic woziła się na Tabunie. To, że dowiedziała się, iż mustangi naturalnie są dzikie i że Tabun jest "jednym z nich", to nie znaczy, że od razu dam jej na nim pogalopować! Musiałabym na głowę upaść!
- Da się załatwić.
- Nie bądź chamski - odparłam nie przerywając pakowania - jutro jedziemy na port i jego i Flock'a trzeba załadować na statek, a dzisiaj jest już po treningu, więc nie ma szans. Od razu uprzedzę twoją następną prośbę, na Flocku też już jeździłam.
- Jedno kółko, ona tak bardzo chce zagalopować.
- A ja chcę pagazo-jednorożca, marzenia żadnej z nas się nie spełnią, więc daj sobie spokój - ucięłam wypychając go na korytarz. Zamknęłam się w pokoju i spokojnie kończyłam pakowanie. Przerwało mi nachalne pukanie, a właściwie to walenie w drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam zdyszaną Aśkę opierającą się o własne kolana.
- Musisz... to... zobaczyć - powiedziała przerywając co słowo, aby nabrać powietrza.
- Co?
- Na... dole.
Zbiegłam po schodach i zatrzymałam się, niczego nie było. Spojrzałam na dziewczynę, a ona wskazała na podwórze. Wybiegłam szybko spodziewając się co zobaczę. Tak jak się spodziewałam Monic kłusowała ledwo trzymając się w siodle. Tabun położył uszy po sobie, szedł nierównym krokiem, a Will stał pośrodku trzymając lonżę i bat. Strzelił w powietrzu, a przestraszony ogier wierzgnął energicznie, sprawiając tym samym, że nastolatka wyleciała przez szyję wprost pod jego kopyta. Skoczyłam w ich kierunku i dosłownie w ostatniej chwili chwyciłam Tabuna za ogłowie.
- Czy ciebie coś boli?! Kompletnie zgłupiałeś, czy z dnia na dzień stałeś się skończonym debilem?! - krzyczałam, kiedy on pomagał dziewczynie wstać. Monic wyrwała mu rękę i korzystając z okazji mocno spoliczkowała.
- Czy ty chciałeś, żebym ja zginęła?! Mówiłeś, że będzie fajnie, a ten koń mnie o mało co nie zabił! - wydarła się, po czym już spokojniej zwróciła się do mnie. - Dziękuję, że go powstrzymałaś.
- Nie ma za co. Dziękuj jemu.
Dziewczyna poszła, a ja patrzyłam na Will'a wrogim spojrzeniem.
- I co się tak gapisz?
- Zastanawiam się, kiedy zdurniałeś - odparłam szorstko.
- Dzisiaj rano, bo się galopować zachciało.

************************************************************************************************
Uff, krótko, głupio, ale jest. O matko, jaki czas, do autobusu jeszcze dwadzieścia minut, czyli na styk :) No nic, lecę, pa pa...^^

środa, 3 lipca 2013

Chyba zrobię imprezę...

Dobra, najpierw cieszyłam się z tysiąca, potem z dwóch, trzech, czterech, pięciu... Ale 10,000? Ja się nacieszyć nie mogę! Patrzę na ten licznik i nie wierzę! Już dziesiątka... KOCHAM WAS! ;* Powtórzę po raz kolejny, lepszych czytelników nie mogłam sobie wymarzyć! Notka będzie wieczorem, jak na razie bardzo, bardzo Wam dziękuję <3

wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział 36.

Obudziłam się nad ranem. Nie wiedzieć czemu leżałam w salonie, na ziemi. Rozejrzałam się wokół, najwyraźniej wczorajsza zabawa mocno się rozkręciła. O dziwo nic nie pamiętałam, a wszyscy spali na ziemi. Zamrugałam kilkukrotnie... Na dworze słońce dopiero co wzeszło, wywnioskowałam więc, że jest około piątej. Wstałam i poczłapałam na górę się przebrać. Po dziesięciu minutach zeszłam na dół, okazało się, że dotarcie do pokoju, otworzenie szafy i wybranie kilku sensownych rzeczy wcale nie jest takie łatwe, gdy ma się zamknięte oczy. Nie byłam głodna, więc bez śniadania wybiegłam na zewnątrz. Rozglądnęłam się szukając wzrokiem koni. Z przykrością stwierdziłam, że są na drugim końcu podwórza, co prawda nie było duże, ale osobie śpiącej na stojąco nie jest łatwo dostać się nawet tam. Zebrałam trochę siły, wzięłam kantary i skierowałam się w stronę ogierów. Stanęłam przed nimi zastanawiając się, na którym pierwszym jeździć. Wybrałam Flock'a. Sprawnie założyłam kantar i poprowadziłam go do szopy, w której trzymałam siodło, ogłowie i cały sprzęt. Wyciągnęłam małą skrzyneczkę. Szybko wyczyściłam konia i zabrałam się za siodłanie. Gdy był już gotowy do jazdy wskoczyłam na jego grzbiet i zaczęłam go rozprężać. Uznałam, że dzisiaj nie ma co skakać. Podłoże było miękkie po deszczach, przez co ogier czasami zapadał się w błocie. Starałam się starannie omijać kałuże, ale niestety średnio mi to wychodziło. Przy galopie nie mogłam sobie z nim poradzić. Bez przerwy ruszał na złą nogę, strzelał baranki lub kopał z zadu. Udało mi się to wszystko wysiedzieć, ale i tak robił co chciał.
- Zmień nogę - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Tymka.
- Staram się, ale jest uparty.
- Mogę wsiąść? - zapytał. Zgodziłam się, więc zamieniliśmy się miejscami. "Boże, on mi konia na łydki znieczuli", westchnęłam w duchu widząc serię początkowo delikatnych i coraz mocniejszych kopnięć.
- Mógłbyś przestać? - spytałam poirytowana. Chyba nie słyszał, ale pomimo moich wątpliwości - udało się. Już po chwili Flock obniżył głowę i zebrał kroki w galopie. Tymek bez problemu wykonał lotną, po czym przeszedł do kłusa. Jedyne co zdziwiło mnie bardziej, niż swobodne lotne, to fakt, że wykonał ustępowanie.
- Typowo ujeżdżeniowy - powiedział zeskakując na ziemię - wydłuż sobie strzemiona, to zacznie słuchać.
Patrzyłam na niego oniemiała.
- Jasne. Ile dziurek?
- Najlepiej trzy, są strasznie krótkie - stwierdził przepinając puślisko. Obeszłam konia naokoło, aby wydłużyć drugie strzemię. Usiadłam w siodle i stwierdziłam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jeździłam z lekko zgiętymi kolanami. Zazwyczaj układały się w niemal równy kąt prosty, a teraz były prawie proste. Trudno było się przestawić. Zakłusowałam i nie mogłam anglezować.
- Ja się w ogóle podnoszę w tym siodle? - zapytałam próbując rozpoznać czy, o ile w ogóle, anglezuję na dobrą nogę.
- Tak, a czemu pytasz?
- Bo nie czuję - stwierdziłam przechodząc w galop. Rzeczywiście, teraz zachowywał się o wiele lepiej. Nie wierzgał i był posłuszny jak baranek. "Nawet nie wiedziałam, że on tak lekko nosi."

Zakończyłam jazdę po godzinie treningu ujeżdżeniowego. Tymek miał rację, Flock to koń wybitnie uzdolniony do ujeżdżenia. Wsiadłam na Tabuna z nadzieją na skoki.
- Ustawisz mi jakieś przeszkody?
- Może być prowizorka?
- A masz inne wyjście? - westchnęłam ciężko. Tęskniłam za Polską, za Melodią, za treningami na padoku, za normalnymi drągami, za Rikiem, za znajomymi, a w szczególności za Tymonem. Uśmiechnęłam się pod nosem wspominając oczojebne, zielone cinquecento.
- Coś cię bawi? - zainteresował się chłopak kładąc miotłę na oparciu krzesła.
- Życie - odparłam wymijająco i zagalopowałam najeżdżając na przeszkodę.

********************************************************************************************************
Już tęsknię za moimi klasowymi mendami :( Ja pierdzielę, chociaż mam jakieś pamiątki, typu filmik zrobiony dziś dla jaj xd Nie ma to jak kawa w dobrym towarzystwie Ba dum tss :P Czekam dzisiaj na nowy sprzęt i idę się po mieście szlajać z koleżanką :D Zapraszam na drugiego bloga, bo notkę wstawiłam. A na koniec zdjęcie ja pośrodku, a naokoło klasowa elita :) Dobranoc...^^

PS Jak miło! Boże, wróciliście! Siedem komentarzy, dziękuję! ;*

[edit. 20:20 (Mój Boże, ktoś o mnie myśli! xd) ]
Yaaay! Braciszek przyjechał z Krakowa i nie dość, że nowy sprzęt na konie przywiózł, to jeszcze internet naprawił... W takich chwilach cieszę się, że mam rodzeństwo :P Ha ha, ostatnia notka, tak mniej więcej w niedzielę, max. wtorek, bo w środę wyjeżdżam. Pomimo tego, że mam jeszcze tyle czasu, to rozdział czeka już na wciśnięcie "Opublikuj" :D Sydney, bądź ze mnie dumna, cztery strony w wordzie pisane czcionką Times New Roman rozmiar 6 xd

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 35.

Zeszliśmy grupą na dół. Cały czas dopisywały nam doskonałe humory. Poszliśmy do kuchni mijając bez słowa Monic i Will'a siedzących na kanapie. Wyciągnęłam sok z lodówki i rozlałam do szklanek. Siedzieliśmy na blacie bez przerwy się śmiejąc.
- Szkoda mi stąd wyjeżdżać - powiedziałam nagle. - Ale teraz wasza kolej na odwiedziny w Polsce.
- Daj dokładny adres, to przyjadę - prychnęła Amy. - O i poproszę jeszcze mapkę, bo nie znajdę drogi.
- Mogę narysować tylko daj mi kartkę i długopis - zaśmiałam się zeskakując na ziemię. - To co, idziemy grać?
- A może zrobimy przerwę - zaproponowała Aśka - już oczy mnie bolą od patrzenia na te znaczki i liczby.
- W takim razie idziemy do naszej odosobnionej pary - westchnęłam mrugając szybko. Po chwili bez entuzjazmu weszliśmy do salonu i bez wahania opadliśmy na kanapę.
- Dzień dobry - powiedziałam przytulając Will'a. - Przyjacielu! Jak ja się stęskniłam! - zażartowałam..
- Witaj daltonistko. Czy według ciebie na zewnątrz jest jasno? - zapytał, a ja spojrzałam przez okno.
- Tak, księżyc wszystko oświetla.
Chłopak pokręcił głową nie odrywając wzroku od telewizora.
- Czym sobie zasłużyłam na tak wyborne traktowanie?
- Przeszkadzaniem - odparła Monic. Spojrzałam na nią z dezaprobatą.
- Jeśli bardzo ci zależy mogę iść po węża. Miała być podobno impreza, a nie oglądanie smętnych romansów, nieprawdaż? - zapytałam wyłączając urządzenie.
- Hej! Jesteśmy w połowie filmu.
- A my jesteśmy po czterech godzinach gry w kenta. Cisza i włączam muzykę.
Włożyłam do wieży płytę i wcisnęłam przycisk "PLAY". Muzyka Coldplay rozbrzmiała w pomieszczeniu. Dla zabawy każdy tańczył z każdym, ale przyznam, że najlepsza była Amy. Nie ma to jak wykonanie gwiazdy a środku pokoju w sukience i przypadkowe strącenie lampy nogą.
- Bo Amy się obnaża - krzyknęła Aśka, kiedy dziewczyna razem z żyrandolem upadła na ziemię. jedyne czego się bałam - wolne piosenki. Taka nadeszła już po kilku minutach.
- Masz ochotę zatańczyć? - zapytał Tymek podając mi rękę.
- Chętnie - zaczęłam powoli - ale nie z tobą.
- Spodziewałem się, że to usłyszę - uśmiechnął się siadając. - Nie mam szans, co? - zapytał, a ja przecząco pokręciłam głową.
- Wybacz, wolę Polskę.
- Nie szkodzi, domyślam się, że kogoś masz.
- W sumie... sama nie wiem - dokończyłam po chwili zastanowienia. - Parę spraw kompletnie spieprzyłam, zobaczymy co z tego będzie - westchnęłam smętnie.
- Życzę powodzenia, ale chyba pomimo wszystko, możesz ze mną raz zatańczyć, prawda?
- Dobra - wymiękłam - jeden taniec nie zaszkodzi.

**************************************************************************************************
No, skończyłam. Kij, że krótki, głupi i ogólnie beznadziejny, nie mam weny, nie wiem co napisać. Jeszcze pięć rozdziałów do końca, a ostatni jest dopracowany do maksimum. Zabijecie mnie. Strasznie mi się podoba i tylko czeka na opublikowanie :D Fajnie, że rozdział 33. ma aż  dwa komentarze, dzięki. Nie no, chcę to już skończyć. Mówię oczywiście o tej części, bo opowiadanie, jak obiecałam, będzie miało ich co najmniej pięć ;) Właśnie, jak tam po rozdaniu świadectw? U mnie koniec podstawówki... Słabo. Ja nie chcę do gimbazy :'( Ha ha, padłam xd Najpierw pożegnanie ze wszystkimi nauczycielami, panią z sekretariatu, szatniarką i dyrektorką (i słowa historyka "Do zobaczenia w poprawczaku"), potem do Frazesa, ale trzydziestoosobowa kolejka nas zniechęciła, no to do Maranto. Z Maranto nas wyrzucili, bo kolega się maszynami do hazardu zaczął bawić xd Trzynastka też mocno przeludniona, w Forum pizza nie dobra, w Rycerskiej tłumy, da Grasso tak samo, no to do Delecty! :D W życiu lepszej pizzy nie jadłam. Kij, że ciasto smakowało jak (określenie koleżanki) "Cygańska maca" i tak było zajebiście. Następnie na kawę do Matrasa, wrzucę filmik, może jutro, do koleżanki kota zobaczyć i przy pożegnaniu z dwoma najlepszymi osobami z klasy... Koniowata wymiękła. Się poryczałam :') Nie no, sześć lat było zajebiste...^^