czwartek, 31 stycznia 2013

Bardzo krótkie info

Przepraszam moi drodzy, ale cudem udało mi się włączyć komputer na pięć minut i zaraz muszę zejść, więc kolejny rozdział napiszę dopiero jutro :( Za to jako rekompensatę rozdziały będą w piątek, sobotę oraz niedzielę :) A teraz do zobaczenia i pa pa...^^

wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział 13.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Zakryłam się kołdrą, nie chcąc, by mnie budzono. "Ktokolwiek tu wejdzie będę gryźć..." Po chwili jednak stukanie przerodziło się w walenie, a to z kolei ucichło, kiedy drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Wychyliłam głowę spod pościeli, aby zobaczyć kto mnie nachodzi. Otworzyłam szeroko oczy. W moim pokoju stał Tymon w... garniturze.
- Gdzie ty idziesz? - spytałam, żeby dowiedzieć się skąd naszła go ochota na taki strój.
- Może być?
- Ale co?
- Garnitur! A co by innego?
- Prezentujesz się dość... imponująco. Biorąc pod uwagę fakt, iż zazwyczaj widuję cię w rzeczach na konie.
- Czyli jest dobrze?
- Ale po co ci to?
- A... stare spotkanie klasowe. Idę dzisiaj ze znajomymi, a obowiązują stroje wizytowe. Normalnie ubrałbym dżinsy i bluzę, ale nie. Trzeba mieć garnitur.
- Och nie oburzaj się tak! Raz na jakiś czas to ci nie zaszkodzi.
- No dobra, a mogę mieć do ciebie jedną, małą prośbę?
- To znaczy? Aż się boję - powiedziałam, podejrzewając co zaproponuje.
- Poszłabyś ze mną jako osoba towarzysząca?
- Wiedziałam. O której?
- Jesteś kochana. Przyjadę o dziewiętnastej.
- Jasne. Jeździsz dzisiaj?
- No nie wiem...
- Proszę. Dawno nie byłam w terenie - nalegałam z nadzieją.
- No niech będzie, ale ograniczmy się do max. dwóch godzin.
- Pewnie. To ty się idź przebież, a ja się ogarnę i biegnę do stajni.
Chłopak wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zebrałam się szybko, ubierając, myjąc i jedząc śniadanie. Dziesięć minut później byłam w boksie Melodii, czyszcząc zamaszyście jej bok. Po chwili do budynku wpadł Tymon.
- Cinquecento... przed domem - wydusił zadyszany.
- Zapomniałam, o niej. No i nici z terenu, przepraszam - powiedziałam, wychodząc na podwórze.
- Cześć! - krzyknęła Maja.
- Hej, to co dzisiaj też na Niagarze?
- Jasne! Jeździ się na niej wspaniale!
- W takim razie bierz się za czyszczenie, a spotkamy się na hali - rozkazałam. Odwróciłam się i cofnęłam kilka kroków, widząc Tymona tuż przede mną.
- Nie strasz! O co chodzi?
- Mówiłaś, że ona dobrze jeździ.
- Bo tak jest.
- W takim razie weźmy ją w teren.
- Żartujesz.
- Nie, a dlaczego?
- Chcesz jechać, ze mną i z nią w teren?
- Tak.
- No dobra. Młoda, zmiana planów. Jedziemy w teren - powiedziałam do dziewczynki, kiedy tylko przyszła z siodlarni. - Wyczyść i osiodłaj ją, a potem wyjeżdżamy.
- Okey, ale za wszelkie szkody nie ponoszę odpowiedzialności.
- Nie przejmuj się. Jeżeli coś się stanie zwalimy winę na niego - stwierdziłam, szczerząc zęby do Tymona.

**********************************************************************************************
Wiem, wiem trochę późno, ale Króla Lwa oglądałam... dziwne, najpierw MZDD, później Gdzie jest Nemo, a teraz to o.O Zostało mi jeszcze Rogate ranczo, Madagaskar, Epoka lodowcowa i oglądnęłam wszystkie ukochane bajki z dzieciństwa. Kolejny dowód, że mi odwala :D Nie chce mi się już za bardzo rozpisywać. Powiem jeszcze, że kolejny rozdział dodam w czwartek, a w weekend będą prawdopodobnie dwa. Nera nadal nie ma tak dla ludzi zainteresowanych (tak Anko o Tobie mówię.) No więc, do zobaczenia w terenie z Mają, pa pa...^^

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Krótkie info - DZIĘKUJĘ SKARBY ;*

Moi drodzy!
Dobiliście do dwóch tysięcy! Dziękuję Wam ;* To naprawdę wiele dla mnie znaczy... szczególnie, że jak już kiedyś wspomniałam mam zamiar napisać pięć tomów ;D Nie wiem czy cieszy Was ten fakt oraz czy wytrwacie do końca, ale jak na razie jestem Wam niezmiernie wdzięczna! Kochani, nie mam dzisiaj czasu, aby napisać i dodać notkę, lecz postaram się to zrobić jutro :) Nadal nie wierzę, że na serio tyle osób tak licznie odwiedza mojego bloga... Tym bardziej, że mniej więcej połowa wejść pochodzi ze Stanów o.O Jeszcze raz wszystkim dziękuję za tę piękną okrągłą liczbę 2,000...^^

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 12.

Wchodząc do domu, w przedpokoju trafiłam na Patrycję. Dopiero to na dobre sprawiło, że zakończyłam swoje przemyślenia. "O Boże! Ona jutro wyjeżdża!"
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- No właśnie widziałam. A o czym tak uparcie rozmyślałaś?
- Po prostu przed chwilą bawiłam się w instruktorkę jazdy konnej.
- I co jak pierwsza jazda?
- Na pewno nie można nazwać jej normalną.
- To znaczy?
- To znaczy, że dziewczynka, którą miałam nauczyć jeździć, nie potrzebuje lekcji.
- Aż się boję spytać. A co takiego ta dziewczynka zrobiła, że jesteś tym aż tak zdziwiona?
- Lotną zmianę nogi w galopie!
- Na pierwszej jeździe galopowała?
- Pierwszej? Okazało się, że Niagara należała do jej mamy, a Maja jeździła na niej po wypadku. Powiedziała nawet dokładnie ile klacz ma blizn!
- No to widzę, że miałaś dzień pełen wrażeń.
- Można tak to ująć. Nawet nie mam sił na teren.
- Ty nie masz siły? Z takim zjawiskiem się jeszcze nie spotkałam.
- Z tym czego doświadczyłam pięć minut temu także nigdy nie widziałam. Boję się tego dziecka.
- Czemu?
- Zaraz przyjedzie po nią tata. Zerknij łaskawie na jej samochód.
- Po co?
- Tak oczojebnego pojazdu w życiu nie widziałam - powiedziałam i wyszłam na górę. Głowa nadal pękała od myśli. Nagle do głowy napłynęły całkowicie odległe wspomnienia. Niektóre zapomniane całkowicie, inne tylko częściowo. Przypomniałam sobie małe wzniesienie, niemal zawsze porośnięte zieloną, bujną trawą. Przez chwilę zastanawiałam się skąd znam owe miejsce, gdzie się z tym spotkałam... W jednej chwili, wszystko wróciło. Wysoka kasztanka, kary folblut oraz siwy kucyk*.
- Akira, Black i Marrylegs. - szepnęłam, przypominając sobie ich imiona. Na Akirze zawsze jeździłam ja, Marrylegs należał do Amy, a Black dosiadany został Will'a. Z Amy przyjaźniłam się od niepamiętnych czasów, była to wysoka nastolatka, o zielonych oczach i jasno brązowych, krótkich włosach. Will zaś był dość niskim jak na swój wiek czarnookim blondynem. Zawsze jeździliśmy razem na to właśnie wzgórze, zawsze w trójkę i nikogo więcej... do czasu. Pewnego dnia, słońce chyliło się już ku zachodowi, a my wracaliśmy do domu. W lesie, przez który galopowaliśmy panowała niemal całkowita ciemność. Drzewa zasłaniały dość ciemne już niebo, a zamarznięta trawa szeleściła pod kopytami. Cokolwiek byśmy nie zrobili i tak nie zauważyliśmy, że wjechaliśmy na jezioro. Nic nie stało się aż dotarliśmy na drugi brzeg. Wtedy usłyszeliśmy za sobą chrzęst pękającego lodu. Całą trójką zatrzymaliśmy się w miejscu i patrzyliśmy jak tuż za nami gruba tafla rozpada się na kawałki ukazując pod sobą wielkie rozlewisko. Z niepokojem obserwowaliśmy to zdarzenie. Nagle kiedy wszystko ucichło, zdałam sobie sprawę ile czasu zmarnowaliśmy.
- Pamiętacie drogę?
- Jasne! Dojechałbym z zamkniętymi oczami! - żachnął się Will.
- No to masz okazję. Ciemniej być nie może. - stwierdziłam patrząc przed siebie. - Prowadź, skoroś taki mądry.
Chłopak wjechał pomiędzy drzewa, razem z Amy stępowałyśmy tuż za nim. Po trzech godzinach znaleźliśmy się w stajni. Byliśmy przemarznięci, ale cieszyliśmy się, że udało się znaleźć drogę. Na drugi dzień, gdy przyjechaliśmy na konie, okazało się, iż Will nie przykrył Black'a derką. Koń dostał zapalenia płuc. Weterynarz stwierdził, że nie można już go dosiadać ze względu na chorobę, która zapewne rozwinie się w coś gorszego oraz już nieco podeszły wiek. Jeździec zrezygnował z koni. Powiedział, że bez niego to nie będzie już to samo. Takim oto sposobem zostałyśmy we dwójkę, aż do następnego lata. Przeprowadziłam się w tedy na przedmieścia Londynu. Nigdy o nich nie zapomniałam, a teraz pamiętam każdy szczegół z każdego terenu. Zastanawiałam się czy oni kiedykolwiek tęsknili za mną tak jak ja za nimi teraz...

* Opis koni oraz imię kuca na podstawie książki "Mój Kary".

*********************************************************************************************
Trochę się rozpisałam, ale to przez to, że to ostatni dzień ferii i nie wiem kiedy dodam następny rozdział :( Może jutro, może we wtorek, a może dopiero w weekend :| Przepraszam, ale sami rozumiecie... szkoła. Głupie więzienie. Wspomnianą książkę "Mój Kary" nie wiem czy ktokolwiek czytał, lecz jestem pewna, iż niemal wszyscy oglądali "Czarnego Księcia" :D Ach Kary, Ginger i Marrylegs... Kocham tą trójkę <3 Anko droga nie ma niczego takiego jak lista stałych czytelników i nie chce mi się jej zakładać xD Nera jak nie było tak nie ma... Mam nadzieję, że w końcu się znajdzie, no ale kto to wie... Wracając jeszcze na chwilę do bloga, co prawda rozdziały będą rzadziej (postaram się trzy lub cztery tygodniowo), ale obiecuję, że nie wywinę takiego numeru jak Vero czy też Szałwia (których kuźwa ciągle nie ma!). Ja się żegnam, mówię do zobaczenia i odchodzę od komputera...^^

sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 11.

Stanęłam po środku, trzymając lonżę. Próbowałam sobie przypomnieć jak było na pierwszej jeździe. Nagle zdałam sobie sprawę ile od tamtego momentu minęło czasu. "Siedem lat jazdy konnej... nawet już srebrną odznakę zaliczyłam. Tylko co było na pierwszej jeździe?!" myślałam uporczywie. "Po prostu zacznę od stępa."
- No dobra, usiądź trochę głębiej, kolana mają być przyciśnięte do siodła, pięty w dół, palce do konia, nie pochylaj się, zegnij lekko ręce - zaczęłam wymieniać, a ona wykonywała każde moje polecenie. W końcu siedziała niemal idealnie. - Okey, teraz przyciśnij łydki na popręgu. - zauważyłam, że się zawahała. - Śmiało, nie bój się jeździłam na niej, jest jednym z najspokojniejszych koni w stajni.
- Zapamiętałam ją nieco inaczej - odparła spokojnie.
- "Zapamiętałaś ją"? Skąd ty wiesz jaka ona była? - spytałam z ciekawością.
- To był koń mojej mamy, ale kiedy umarła, tata sprzedał ją na giełdzie jakiemuś znajomemu. Tamten pan sprzedał ją innemu kupcowi, ale jestem pewna, że to ona.
- Pewna? Na sto procent, to ona?
- O tak. - powiedziała odwracając się w siodle. - Widzisz tą bliznę? Tą tutaj - wskazała na długą rysę na ciele klaczy. Pokiwałam głową. - To z dnia kiedy umarła mama. Potrącił je samochód. Ma jeszcze cztery inne na brzuchu. Teraz jest o wiele spokojniejsza niż wcześniej. Trochę na niej jeździłam, ale już wszystkiego zapomniałam. Kilka razy wylądowałam na ziemi, ale nieważne. I tak jest kochana - stwierdziła pochylając się i wtulając w grzywę Niagary.
- Skoro zapomniałaś to może teraz ja poduczę cię na nowo jeździć, a potem zrobimy z niej dla ciebie konia dzierżawego.
- Naprawdę mogłabym ją dzierżawić? - zdziwiła się z entuzjazmem w głosie.
- Jasne, tylko najpierw muszę cię nauczyć jeździć. Dociskaj w końcu te łydki i ruszaj - rozkazałam delikatnie, a za razem stanowczo. Maja wykonała polecenie, siedząc pewnie w siodle oraz w wielkim skupieniu. Jak na razie szło jej całkiem nieźle. - Chcesz kłusować? - zapytałam, oceniając, że jest na to gotowa.
- Tak.
- Pamiętasz jak się anglezuje?
- Anglezowanie, to rytmiczne wstawanie i siadanie w siodle co dwa takty na zewnętrzną nogę, a przynajmniej na ujeżdżalni - wyrecytowała dziewczynka.
- Lepiej bym tego nie wyjaśniła. No to co zakłusujesz? - w odpowiedzi dostałam natychmiastowe przejście do szybszego chodu. Anglezowała idealnie, po jej ruchach zdawało się, iż jeździła konno od lat. Widziałam niejednego początkującego jeźdźca, ale ona była inna. Stanowiła z koniem jedną całość.
- Dobra i do stępa.
Zręcznie wykonała polecenie, a nawet jakby czytając mi w myślach zatrzymała się.
- Zrobiłam coś nie tak, prawda?
- W tym rzecz, że właśnie wszystko było doskonałe.
- Naprawdę?
- Tak, chciałam się tylko zapytać, kiedy sprzedaliście Niagarę?
- Z tego co pamiętam to gdzieś w maju, może trochę wcześniej.
- I do maja na niej jeździłaś?
- Tak. Nawet przeskoczyłam kilka przeszkód.
- Teraz mi to mówisz? - spytałam odpinając lonżę. - Miałam kiedyś półtoraroczną przerwę, a jednak wszystko pamiętałam. Galopowałaś na niej? - pokiwała głową. - To teraz zróbmy tak: ja sobie usiądę, a ty pojeździsz sobie po ujeżdżalni tak jak chcesz. Okey?
- Mogę?
- Jasne. Chcę zobaczyć jak trzymasz się w siodle. - dodałam z uśmiechem. "Coś czuję, że pożałuję."
Maja patrzyła na mnie jeszcze chwilę, po czym rozejrzała się wokół. Dała łydkę do stępa i jednym płynnym ruchem przeszła w galop. Z uśmiechem na twarzy gnała w kółko. Po chwili zwolniła do kłusa, a potem do stępa. Jechała tak przez kilka minut, zmieniła kierunek, znów zagalopowała.
Patrzyłam na to z nieukrywanym zaskoczeniem. "To dziecko potrafi jeździć, ona umie jeździć! Jednak nie pożałuję..." Galopowała jeszcze kilka minut.
- Chyba już będziemy kończyć, co?
- A chcesz skończyć? - "Przecież zwykle to instruktor kończy jazdę, a nie uczeń."
- Oczywiście, że nie, ale jeżdżę już godzinę. Nie chcę jej przemęczać, bo pamiętam, że jest delikatna - odparła gładząc białą szyję klaczy.
- No tak, to chodź pomogę ci ją rozsiodłać.
- Nie trzeba! W czasie jazdy wszystko sobie przypomniałam.
- A kto cię uczył wcześniej jeździć?
- Samouk.
- Aha, a wiesz gdzie zanieść sprzęt?
- Wiem, idź do domu, a ja sobie poradzę. Zaczekam na tatę w stajni.
- Okey, skoro chcesz. Jak masz ochotę to w siodlarni w szafce nad zlewem są kubki i herbata.
- O! Na herbatkę zawsze mam ochotę. Dzięki.
- To kiedy przychodzisz na następną jazdę?
- A mogę jutro?
- Jeśli chcesz...
- To świetnie! A właśnie ile płacę?
- Nic. Dzierżawę też ci darmową załatwię.
- Za darmo? Ale super! Dzięki.
- Proszę, do jutra - pożegnałam się z nią i skierowałam się do drzwi.
- Cześć! - usłyszałam po chwili za sobą. Szłam przez korytarz w zamyśleniu. "Galopowała, ona galopowała." nie dawało mi to spokoju. "Czemu od razu nie mówiła, że potrafi jeździć?" Nagle z przemyśleń wyrwał mnie fakt, iż wpadłam na Tymona. Otrząsnęłam się i już miałam iść dalej, kiedy chwycił mnie za rękę.
- Hej! Co z tobą?
- Myślę.
- Nad czym? - zapytał puszczając dłoń. Od razu skierowałam się na podwórze.
- Nad lotną zmianą nogi w galopie. - rzuciłam przez ramię.
- Jeździłaś? - i znowu jego głos wyrwał mnie z moich myśli. Zatrzymałam się.
- Maja jeździła.
- Kto?
- Ta dziewczynka, która rzekomo nie umie jeździć. - odparłam, po czym poszłam dalej. - Lotna zmiana nogi... Lotna zmiana nogi!

*************************************************************************************************
Zaskoczeni? Przepraszam, że jednak dodaję dopiero teraz, ale ze względu na fakt, iż zaginął mój pies, chodziłam przez sześć godzin po lesie -.- Wyszłam o dziesiątej wróciłam godzinę temu... Wspominałam już, że jestem jebnięta? Nie?! No to właśnie to zrobiłam ;D Mówcie, myślcie co chcecie, ja i tak wiem swoje i już. Darłam się dzisiaj po lesie "NERO!!!" przez te głupie, wspomniane wcześniej, sześć godzin... to chyba czegoś dowodzi xD Przynajmniej wiem, że żyje. Jakaś opiekunka do dzieci go dokarmia codziennie (przynajmniej tak słyszałam.) i wzięła z ogłoszenia nasz nr telefonu... DLACZEGO ONA NIE DZWONI?! Ja chcę mojego pieska T.T No dobra, nieważne podobał się rozdział? Czekam na: komentarze, dziewczyny, które gdzieś se kuźwa znowu poszły (tak, tak o Vero i Szałwii mowa) oraz mojego pegazo-jednorożca...^^

PS Wybaczcie moje roztargnienie, ale na lodzie się poślizgnęłam, przez co głowa mnie boli, a to, że rozdział jest w miarę normalny to cud prawdziwy... i tymi właśnie słowami wykorzystałam resztki normalności ^.^

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 10.

Spojrzałam na zegarek. Dziewiąta, za pół godziny ma przyjść Maja. Wzięłam się za czyszczenie Melodii. Niagarę zostawiłam dla niej, w końcu musi się czegoś nauczyć. Po jeździe miałam nadzieję na samotny teren. "Muszę sobie wreszcie to i owo przemyśleć." Szczotkowałam klacz okrężnymi ruchami, ciesząc się chwilą. Nagle mniej więcej dwie minuty później, na podwórze wjechał samochód w oczojebnym, zielonym kolorze. "Wczoraj był ciemniejszy" pomyślałam, przypominając sobie małe, nieco kwadratowe cinquecento. Kierowca nie zdążył się nawet zatrzymać, a rudowłosa dziewczynka wyskoczyła ze środka z rękami obładowanymi sprzętem jeździeckim oraz zwisającym nisko dużym woreczkiem marchewek. Podskakując w rytm nuconej przez siebie piosenki, w której rozpoznałam jedną z "Maroon 5", przybiegła do stajni.
- Hej! - przywitała się radosnym tonem. - Gdzie mam to odłożyć?
- Do siodlarni, chodź zaprowadzę cię - powiedziałam, po czym obie poszłyśmy korytarzem do małego pokoiku. - Tu masz szafkę - stwierdziłam otwierając drzwiczki.
- Dzięki - odparła i wrzuciła wszystko do środka. - Poukładam później - machnęła ręką patrząc do wnętrza. Trzeba przyznać potrafiła rozbawić człowieka. - Pomóc w czymś?
- A umiesz czyścić konie?
- Wcale!
- No dobra, w takim razie ja będę czyścić jeden bok Melodii, a ty drugi, dobra? - w odpowiedzi zaczęła entuzjastycznie kiwać głową. - No to weź szczotkę i chodź - odparłam wskazując na skrzynkę stojącą w rogu. Dziewczynka od razu do niej podbiegła i zaczęła przebierać w różnych zgrzebłach. W końcu wybrała jedno igiełkowe i drugie z miękkim włosiem. Skierowałyśmy się z powrotem do boksu klaczy.
- To twój koń?
- Tak, to właśnie Melodia.
- Ale masz szczęście. No dobra, to, z której strony mam czyścić?
- Z której chcesz.
- W takim razie zamawiam lewą - stwierdziła i podeszła do kobyłki. Zaczęła przeczesywać sierść plastikowym zgrzebłem. Po kilku minutach odłożyła je i wzięła to wcześniej odłożone. Okrężnymi ruchami szczotkowała bladożółtą sierść. Patrzyłam na to znad grzbietu. W każdym razie po skończeniu, mała dała klaczy marchewkę i razem przeszłyśmy do Niagary.
- To na niej chciałaś jeździć tak? - zapytałam aby się upewnić.
- Tak.- odrzekła w zamyśleniu. - To ona.
- Coś nie tak?
- Co? Nie.
- Ejj, tak mi się tylko zdawało czy przyjechałaś dzisiaj innym samochodem?
- Nie. Coś ty. Po prostu tatuś wjechał wczoraj w barierkę obok supermarketu i zarysował całe drzwi. Nie chciał czekać na lakier, więc przemalował całe auto. Tylko tyle. - odpowiedziała z uśmiechem, a ja z trudem tłumiłam śmiech.
- Tak przy okazji mam na imię Weronika.
- A no tak zapomniałam cię zapytać wydawało mi się, że Kasia.
- Skąd takie przypuszczenie?
- Bo do ciebie pasuje Kasia, ale Weronika też ładnie.
- Okey. Dobrze wiedzieć.
Gdy Niagara była już wyczyszczona, pokazałam Mai jak się siodła i kiełzna. Wprowadziłam klacz na halę podczas gdy dziewczynka poszła po kask, rękawiczki oraz kamizelkę. Ja z kolei wyciągnęłam wcześniej przygotowaną lonżę i zaczęłam ją powoli rozwijać.
- To co, zaczynamy.
- Zaczynamy - poparła Maja chwytając się siodła i zręcznie na nie wskakując.

*********************************************************************************************
Jestem okropna, bo jazda będzie opisana dopiero jutro <szyderczy śmiech> Następny rozdział, jak już wspomniałam, jutro około południa. O mój Bosz (jak to moja koleżanka określa) zyskałam czterech nowych czytelników, bo boga udostępniłam ;D Przy okazji o wow Anek, nie mam pojęcia kim jesteś, ale już jest w sumie... eee... raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć... dziewięciu czytelników :D Łiiiii mój rekord życiowy xD No dobra kończę, da jutra...^^

Rozdział 9.

W środku nocy coś wyrwało mnie ze snu. Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było tak jak zawsze. Coś jednak sprawiało, że denerwowałam się jak nigdy. Podeszłam do okna. Wyjrzałam na podwórze. Moim oczom ukazał się płonący dom sąsiadów. Zbiegłam szybko na dół.
- Mamo! Tato! Pali się! - krzyknęłam aby obudzić rodziców. Byli strażakami. Oboje bardzo zasłużonymi. Zerwali się szybko i pobiegli po swoje stroje. Po chwili widziałam obojga wybiegających z domu, wyposażonych w dwa węże strażackie. "Skąd my mamy taki sprzęt?" pomyślałam z uśmiechem. Zarzuciłam na plecy kurtkę i w pantoflach wybiegłam na podwórze. Płomienie stawały się coraz większe. Przy tym ogromnym domu stało już sześć wozów, a do tego mama i tata próbowali coś zdziałać. W pewnym momencie podszedł do nich sierżant. Nie wiem co powiedział, ale wiem, że się zgodzili. Zakręcili wodę, po czym pobiegli wprost do drzwi palącego się budynku. Pięć minut później widziałam ich przez ułamek sekundy... nastąpił bowiem wybuch gazu. Cały dom legł w gruzach. Tym samym pogrzebując ich ciała.
***
- NIE! - krzyknęłam nagle, siadając na łóżku. W oczach miałam łzy. - Nie, to był sen. - szepnęłam aby uspokoić myśli. Spojrzałam na budzik. - Szósta nie ma nawet co kłaść się z powrotem.
Wyszłam spod kołdry i podeszłam do szafy. Myślałam w co się ubrać, kiedy z dolnej półki coś zeskoczyło. Odsunęłam się gwałtownie parę kroków w tył. Kucnęłam by zobaczyć co to. Wtem to coś na mnie skoczyło. Zerknęłam w dół, rozpoznając co to takiego.
- Rikuś, czy ty chcesz żebym na zawał zeszła? - spytałam, a piesek przekrzywił głowę oraz podniósł jedno ucho. Uśmiechnęłam się na ten widok, tłumiąc bolesne wspomnienia. Jedna wielka łza spłynęła po moim policzku i spadła na sierść pieska. Delikatnie położyłam go na ziemi, po czym znów zabrałam się za dobieranie ubioru.  Po krótkim czasie przeszłam do łazienki, a po kolejnych kilku minutach zeszłam na dół aby zrobić sobie jakieś śniadanie. Włączyłam czajnik, otworzyłam lodówkę. Wzięłam z niej pomidora i szynkę. Przekroiłam kajzerkę na pół, posmarowałam ją masłem, położyłam na niej przygotowane wcześniej rzeczy. Ubrałam kurtkę i buty, po czym z kanapką w ręce miałam zamiar iść do stajni. Zawróciłam jednak w połowie drogi, słysząc gwizd czajnika. Wbiegłam po schodkach na małą werandę, przeszłam przez drzwi frontowe, potem pod futryną, aż dotarłam do kuchni. Wyłączyłam gaz na kuchence i zalałam już wcześniej przygotowaną herbatę w kubku w fioletowe paski. Przypatrzyłam się mu dokładnie.
- Oczopląsu można dostać - stwierdziłam odrywając wzrok od kresek. Zjadłam bułkę czekając kiedy herbata wystygnie. Ze względu na mały brak czasu (w końcu już szósta trzydzieści), wypiłam cały napój duszkiem, parząc sobie przy tym język. Po drodze do stajni, wzięłam dwa jabłka z kosza na ganku. Wpadłam między rzędy boksów. Natychmiast wzięłam łopatę i widły.
- No to biorę się za sprzątanie - czyszczenie boksów zajęło mi pół godziny (mój rekord życiowy!), siódma wybiła, a pomocy dale nie ma. Dopiero w połowie karmienia pojawił się Tymon.
- Co tak długo?
- Drzewo zawaliło się na drodze. Przesuwali je godzinę.
- Dokończę karmienie, a ty zajmij się wiadrami z wodą. Większość jest pusta.
- Jasne. A właśnie jeszcze jedno pytanie, kto wczoraj przyjechał?
- Mówisz o zielonym samochodzie?
- Tak, dokładnie.
- Mała dziewczynka z tatą. Chciała się umówić na jazdę.
- Ale my przecież nie prowadzimy jazd.
- No widzisz...
- Nie żartuj.
- Przekonała mnie! Nawet ty nie odmówiłbyś płaczącej dziewczynce.
- Może i nie, ale...
- Nie "ale", wszystko będzie okey.
- A co jak spadnie?
- To wstanie, otrzepie się z piasku i wsiądzie z powrotem. Ta dziewczynka taka jest, mówię ci, choćby nie wiem co się stało ona nie zrezygnuje.
- Tylko pilnuj jej.
- Obiecuję - powiedziałam, pocałowałam go, po czym poszłam dalej rozdawać pasze. Maja ma przyjechać o dziesiątej... Oj będzie zabawa.

********************************************************************************************
Dzień dobry! Wstałam dwadzieścia minut temu z nagłym przypływem weny xD Usiadłam przed klawiaturą i odcinek sam się napisał (moimi rękoma) ;D Ponieważ wcześnie udało mi się dodać rozdział no to co? Wstawiam wieczorem drugi :) Jak to wczoraj ujęła Valeria "Wreszcie wraca Koniowata- dwadzieścia rozdziałów dziennie, aż nie nadążam", dwudziestu może nie będzie, ale w ramach rekompensaty dzisiaj będą dwa :D Do usłyszenia wieczorem...^^

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział 8.

Odprowadziłam Melodię do boksu. Rozsiodłałam ją, po czym siodło i uzdę odwiesiła, podniosłam trochę słomy i okrężnymi ruchami zaczęłam wycierać spoconą sierść. Chwilę to trwało, ale gdy klacz była już całkiem sucha, przykryłam jej grzbiet derką. Poszłam odnieść rząd do siodlarni i od razu przynieść kobyłce coś dobrego. Chwilę potrwało zanim znalazłam wystarczająco dużą marchewkę. W końcu za takie postępy trzeba nagradzać. Poczęstowałam Melodię przysmakiem i wróciłam do domu. Z niedowierzaniem przyjęłam fakt, że jest dopiero po dziewiątej. "Zaraz przyjadą Mary i Suzana", pomyślałam. Zrobiłam sobie herbatę, poszłam do salonu oraz zaległam na kanapie, popijając gorący napój. Włączyłam telewizję gdzie jak zazwyczaj nie było nic co by przyciągnęło moją uwagę. Gdy tylko kubek stał się pusty, odniosłam go do zlewu. Z powrotem założyłam kurtkę, buty, zarzuciłam na głowę kaptur i wyszłam na zewnątrz. Ku mojemu zdziwieniu na podjeździe stał nieznany mi dotąd samochód. Było to małe, zielone cinquecento. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu nieznajomych. Nikogo nie zauważyłam. Skierowałam się do stajni. Już przy wejściu przekonałam się kim są owi ludzie. Przy boksie Ingi stała rudowłosa, szczupła, niezbyt wysoka dziewczynka, a za ramię trzymał ją tęgi mężczyzna, który zapewne był jej ojcem. Oboje wyglądali na sympatycznych. Podeszłam bliżej. Dziewczynka kiedy tylko mnie dostrzegła, rozszerzyła oczy, uśmiechnęła się jeszcze bardziej niż przed chwilą miało to miejsce i podbiegła. Nie wiedzieć czemu rzuciła się aby mnie przytulić.
- Ty jesteś panią od koników, prawda? - spytała nadal trzymając mnie w żelaznym uścisku.
- Tak to ja. A ty kim jesteś?
Dziewczynka automatycznie mnie puściła.
- Widzisz tatusiu? Mówiłam, że będzie miło. Ja jestem Maja - przedstawiła się wyciągając pulchną dłoń. Uścisnęłam ją z uśmiechem.
- W jakiej sprawie przyjechaliście?
- Chciałam nauczyć się jeździć konno - stwierdziła z niezwykłą pewnością w głosie. - Mogę zapisać się na jazdę? Najlepiej u ciebie.
- Tylko widzisz ja nie prowadzę jazd. Ogólnie mówiąc nikt z nas nie prowadzi.
- A nie dało by się zrobić wyjątku? - zapytała, z nadzieją w głosie i łzami w oczach. "Kurde, co ja mam zrobić?" myślałam uporczywie.
- No... teoretycznie... Niech będzie. - dodałam po chwili zastanowienia. Dziewczynka krzyknęła z radości. - Tylko ostrzegam, jesteś gotowa na prawdziwą jazdę konną?
- Choćby od zaraz.
- Dzisiaj nie mam zbyt dużo czasu, ale możesz przyjść jutro. Jeżeli ci się spodoba to możemy umawiać się częściej.
- Tak, tak, tak, tak, tak! A o której mam być?
- Najlepiej rano, przed dziesiątą.
- Będę o wpół do.
- Dobrze. Jeśli chcesz możesz poczęstować konie marchewką, ale jedna na głowę.
- Jasne. A na którym będę jeździła?
- Hmm... no nie wiem, a któryś ci się wyjątkowo podoba? - spytałam, w końcu każdy prócz koni prywatnych mógł być używany przeze mnie, więc dlaczego ona by nie mogła?
- Ten! - odparła wskazując na Niagarę.
- Okey może być Niagara, w takim razie do jutra - pożegnałam się idąc w drugą stronę.

******************************************************************************************
Dzisiaj krótko ze względu na brak czasu. Całkiem zapomniałam wczoraj o Mary i Suzanie. W ogóle ostatnie rozdziały to samo pomieszanie z poplątaniem. A mnie do reszty pokopało xD Nagle zaczęłam się interesować BBA i jestem wkurzona na nie istniejące wilki za wykopanie Swiftkill z watahy ;D Narysowałam kilka postaci, może kiedyś odważę się je pokazać, ale na razie nie czas na to ;) Do jutra...^^

środa, 23 stycznia 2013

Rozdział 7.

Oparłam się o ścianę. "Debilka, szuja, kretyn... po prostu suka!" po głowie chodziły mi coraz to gorsze przezwiska. Pomimo wszystko mniej więcej dwie sekundy później zaskoczył mnie krzyk Tymona.
- Czy ty oszalałaś?!
- Słucham?! - oburzyła się Gośka.
- Wiesz doskonale, że mam dziewczynę! Jakim trzeba być idiotą, żeby zrobić coś takiego?!
- Skoro masz o mnie aż tak niskie zdanie, to po co rozmawiałeś ze mną tyle czasu?
- W konkretnym celu.
- To znaczy? - spytała w momencie, kiedy na korytarz wpadł Jacek.
- Właśnie po to - odparł spokojnie i skierował się w moją stronę. Podniosłam się z ziemi, uświadamiając sobie, że nawet nie wiem kiedy usiadłam. Na mój widok chłopak stanął jak wryty.
- Błagam cię powiedz, że widziałaś całość - wydusił w końcu. Patrzyłam na niego nieugiętym wzrokiem. Po chwili jednak uśmiechnęłam się, podeszłam i rzuciłam się mu na szyję.
- Kocham cię - szepnęłam. - Idziemy zobaczyć jak dostaje?
- Jasne - stwierdził chłopak, z wymalowanym zdziwieniem. Pociągnęłam go lekko za sobą. Zatrzymaliśmy się przy boksie Melodii. Głaszcząc klacz, patrzyłam jak Jacek obrzuca dziewczynę najróżniejszymi oskarżeniami. Poczynając na jeździe bez pozwolenia, kończąc na założeniu rollkuru oraz złamaniu nogi. Lekki uśmiech zawitał na mojej twarzy.
- Chodźmy do domu. Mam dość patrzenia na nią.
Wyszliśmy ze stajni, po czym chodnikiem skierowaliśmy się do domu.
***
Następnego ranka gdy tylko wyszłam na zewnątrz, odepchnęła mnie fala chłodu. Zatrzęsłam się z zimna idąc w kierunku pastwisk. Sprawdziłam koryta, zajrzałam za stajnię, poszłam do Melodii.
- Mała, ciężki trening cię czeka - powiedziałam do kobyłki i pocałowałam ją w aksamitne chrapy. Wyciągnęłam z szafki skrzynkę ze szczotkami, przy okazji sięgając po siodło i ogłowie. Szłam wolno przez korytarz, aż nagle upuściłam wszystko i ze zdziwienia otworzyłam usta. Boks był pusty, Gośka wzięła Royal Blacka. Pobiegłam z powrotem do siodlarni. Otworzyłam jej szafkę. Na drzwiach była naklejona karteczka
- To był dobry trening... - szepnęłam, odczytując drobny druk. - ...przynajmniej jest nauczka na przyszłość. Do widzenia, może się jeszcze zobaczymy.
- Co twoje rzeczy robią na środku stajni? - zapytał Jacek, który pojawił się znikąd. Nie odpowiedziałam, wychodząc wręczyłam mu do rąk kartkę. Podniosłam upuszczony wcześniej ekwipunek. Otworzyłam zasuwę w drzwiach boksu. Wyczyściłam porządnie klacz, osiodłałam, zaprowadziłam na halę. Stwierdziłam, że jest za zimno aby jeździć na padoku. Przywiązałam Melodię na chwilę, żeby ustawić kilka przeszkód. Mały tor zaczynał się na metr dziesięć kończył na metr sześćdziesiąt pięć. Usiadłam w siodle, rozstępowałam kobyłę, a po jakimś czasie postanowiłam zacząć galopować. Podjechałam do pierwszej przeszkody. Na pierwszy ogień krzyżak, później stacjonata i odpoczynek po przeskoczeniu oksera. Chwila przerwy, znowu to samo. Następnie "doszedł" płotek oraz mały mur. Na koniec zostawiłam najwyższą stacjonatę. W skupieniu pogalopowałam wprost na nią. Melodia wybiła się w odpowiednim momencie i efektownie przefrunęła nad drągami. Poklepałam ją, pogłaskałam, po czym doszło do mnie, że słyszę oklaski. Rozejrzałam się wokół. W drzwiach stał Tymon. Podjechałam bliżej.
- Widzę, że energii jej nie brak.
- Na formę też nie mogę narzekać.
- Chcesz to jakoś wykorzystać?
- Oczywiście! Za trzy tygodnie jadę na zawody.

*********************************************************************************************
Jeeeej, nie ma Gosi! Wymyśliłam to podczas pisania xD Miało być całkiem inaczej, ale stwierdziłam, że wolę jak są razem, a nie osobno ;D Nie wiem co macie do powiedzenia na temat tego rozdziału, ale chętnie się dowiem, bo według mnie jest całkiem, całkiem. Tak dla jasności wczoraj oglądałam "Mustanga z Dzikiej Doliny", po raz... eee nie wiem, który gdyż zgubiłam się przy pięćdziesiątym xD Nie moja wina, że kocham tą bajkę! Ale z wyklinałam Gośkę ;D Spodobało mi się i miałam o wiele więcej... tylko były one odrobinę zbyt wulgarne jak na bloga :) Skoro w ostatniej części Harry'ego Potter'a było "NIE W MOJĄ CÓRKĘ SUKO" to dlaczego nie mogłabym wziąć przykładu z Joanne? No dobra muszę lecieć, więc pa pa...^^

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 6.

Stałam na środku korytarza nie mogąc się ruszyć. "Gośka, Gośka, Gośka..." powtarzałam w myślach "Co za debilka!"
- Wera wszystko okey? - spytała Mary.
- Muszę coś załatwić - powiedziałam biegnąc do domu. Wpadłam do kuchni, otworzyłam szufladę i zaczęłam uparcie przeszukiwać notes. - Mam - mruknęłam pod nosem wykręcając numer do Jacka.
- Halo?
- Przyjeżdżaj do stadniny!
- Kto mówi?
- Weronika! Wiem czemu Mozambik złamał nogę, a właściwie to nie ja tylko Suzana!
- Powoli! Czekaj... co?! Kto to Suzana?!
- Koleżanka z Anglii. A za złamanie możesz podziękować Gosi.
- Świetnie. Jak na razie jestem w Krakowie mogę być za jakąś godzinę, może dwie jest strasznie ślisko.
- Postaraj się być jak najszybciej. Cześć - powiedziałam, po czym się rozłączyłam. "Przecież ma własnego konia! Po co niszczyć konie innych?" Pokręciłam tylko głową i poszłam z powrotem do stajni. Dziewczyny nadal kucały w boksie.
- Co się stało?
- Dzwoniłam do Jacka. Powiedziałam, że wiem przez kogo Mozambik złamał nogę.
- Wiesz?
- Tylko Gośka jeździ na rollkurze. Reszta z nas tego nie toleruje. Może chodźcie dalej, pokażę wam resztę. To są Albatros i Melodia - wskazałam na dwa konie pasące się na jednej z łąk.
- A ten z tyłu? - zapytała Suz, wskazując na dalsze pastwisko.
- To... Tabun. Jest mustangiem.
- Mustangiem?! - powtórzyła nie dowierzając. - Pracujesz z nim?
- Miałam taki zamiar... ale to było dawno.
- Nie chcesz z nim pracować?
- Nie, on już pokazał na co go stać.
- O co chodzi?
- O to, że dzięki kochanemu Tabunkowi Tymon leżał w śpiączce. Wolę się do niego nie zbliżać - stwierdziłam, odwracając się bez słowa. Poszłam do siodlarni, zostawiając je zapatrzone w ogiera.
- Tymon! - krzyknęłam za chłopakiem. - Mam wielką prośbę. Czy możesz zająć na chwilę Gośkę?
- Co?
- To przez nią Mozambik złamał nogę, a Jacek przyjedzie dopiero za mniej więcej dwie godziny, więc proszę.
- Skoro muszę... coś wymyślę.
- Dziękuję - powiedziałam i pocałowałam go w policzek. Podeszłam po kantar z uwiązem, po czym wyszłam na dwór po Melodię.
- Wy ciągle tutaj?
- On jest piękny.
- Może i tak. Ja tam go nie lubię. - odparłam otwierając bramę i chwytając zręcznie Melodię. Wprowadziłam ją do boksu i zaczęłam szczotkować. Po około godzinie porządnego czyszczenia klacz lśniła.  Zmęczona odniosłam skrzynkę do szafki. Tuż po mnie do pomieszczenia weszła Gośka.
- Zdaje mi się, że Tymon cię szukał.
- Och naprawdę? Może gust mu się w końcu polepszył.
- Wątpię, ale kto wie może czeka cię jakaś niespodzianka - lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Dziewczyna machnęła włosami i odeszła w kierunku boksu swojego konia. Wzięłam rząd oraz kask. Skoro i tak nie pojadę z Tymonem w teren to poćwiczę na hali. Szybko osiodłałam Melodię, wyprowadziłam na ujeżdżalnie i wsiadłam na jej grzbiet. Przez chwilę stępowałam, później kłus, a na koniec przejście w galop. Skakałam po kolei przez ustawione wcześniej przeszkody. Klacz była w wyśmienitej formie. Spojrzałam na zegarek. "Jacek powinien już być." Przeszłam do stępa. Po pięciu minutach zeskoczyłam na ziemię. Odprowadziłam prędko kobyłkę, rozsiodłałam i już miałam iść do domu kiedy usłyszałam Gośkę. Chyba się nie obrażą jeśli zobaczę czym Tymon postanowił zwrócić jej uwagę. Podeszłam bliżej boksu Royal Blacka, na tyle daleko aby mnie nie zauważyli, ale na taką odległość żebym ja widziała ich.
- Black jest wspaniały, wypracowałam idealnie wszystkie chody. Łącznie z ustępowaniem, traversem, piaffem oraz pasażem.
- To wspaniale - usłyszałam znudzony głos chłopaka. "Biedak." pomyślałam. Po chwili usłyszałam dźwięk silnika. - To, ja już muszę lecieć. Cześć. - powiedział i odwrócił się aby odejść. Dziewczyna jednak w jednej chwili chwyciła go za rękę, podeszła bliżej, po czym pocałowała...

******************************************************************************************
No hej! Podoba się takie zakończenie? Wymyśliłam trzy minuty temu >.< Moja wyobraźnia mnie czasem rozwala :D Wiem co będzie dalej! Ale udupię Gośkę xD Aż się nie mogę doczekać :3 Muszę tak robić częściej... Krótki strasznie wyszedł ten rozdział nie uważacie? Ja tak, ale za to ile się w nim dzieje ;D Och jak mnie wzięła ochota na oglądnięcie MZDD ktoś się domyśla o co chodzi? Ja wiem i nie powiem (aż do jutra.) CD. już jutro wieczorem! Serdecznie zapraszam i żegnam...^^

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział 5.

Otworzyłam lekko oczy i zamrugałam kilkakrotnie.
- Po tęczy zbiega kolorowy pegazo - jednorożec z paczką wafli ryżowych w czekoladzie - uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie wcześniejszy sen. - Marzenia ściętej głowy. O Boże! Już ósma! - krzyknęłam niemal zeskakując z łóżka. Nim się obejrzałam pędziłam przez podwórze, w kierunku stajni. "Zaspałam, zaspałam, zaspałam!" Wtargnęłam zdyszana do środka. Aśka popatrzyła na mnie znad końskiego grzbietu.
- O! Śpiąca królewna sobie przypomniała, że jej koń nie jest nakarmiony?
- Mów co chcesz, budzik mi się zepsuł.
- Jakaś ty biedna, aż mi cię szkoda.
- Co ty się w Gośkę zamieniasz?
- Nie, raczej wątpię, po prostu udziela mi się zły humor Jacka.
- Ciebie też zaczął obwiniać?
- "Zaczął"? Powinien już skończyć! Ja byłam pierwszym oskarżonym!
- Fajnego masz chłopaka - stwierdziłam z przekąsem w głosie.
- Też byś się wkurzyła gdyby twój koń złamał nogę z niczego.
- W sumie racja. No dobra biorę się do pracy.
- Nie trudź się, wszystko zrobione.
- Ja mam własnego konia.
- To ją tylko wyczyść nic innego nie masz do roboty.
- Kto ją nakarmił i sprzątnął w boksie?
- W przeciwieństwie do mojego, twój chłopak nadal jest świetny.
- I w tym się z tobą zgodzę! Nie przejmuj się, przejdzie mu.
- Gadanie - odparła szorstko i poszła w drugą stronę. Uniosłam brwi w geście zdziwienia. Nigdy nie widziałam jej tak... smutnej. To do niej nie pasowało. Zmartwiona przeszłam do siodlarni po szczotki.
- Cześć - przywitałam Tymona w zamyśleniu. Nawet nie zauważyłam, że tuż obok stały Mary z Suzaną.
- Hej! - krzyknęła po chwili jedna z nich. - Co z tobą?
- Ze mną nic, za to Aśka krucho się trzyma.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że Jacek stwierdził, iż to na pewno ona jeździła na Mozim.
- Nawet nie wiemy, o którego konia chodzi. Może nas w końcu oprowadzisz?
- Jasne, choć myślałam, że już zrobiłyście to same.
- Wolałyśmy poczekać na fachowca.
- Czuję się zaszczycona. Chodźcie. Aha, Tymon dzisiaj znowu w teren?
- A będzie pegaz?
- Co?
- Nawet przez balkon słychać było twoje wspomnienia. - powiedział z szyderczym uśmiechem.
- Jak ty... Kurde, samodzielnie rozmontuję tę głupią rynnę!
- Oj tam, oj tam. Przesadzasz. Pomimo wszystko, w szafce masz wafle z czekoladą.
- Zaczynasz mnie przerażać, ale dziękuję. To co jedziemy?
- Jasne. Na razie idź oprowadź dziewczyny, bo widzę, że się niecierpliwią. - stwierdził patrząc w kierunku drzwi. Odwróciłam się do koleżanek, wzięłam obie pod ręce, po czym poszłyśmy przez korytarz, obserwując każdego konia.
- Cykada... Niagara...  Bajka... Gracja... Faza... Rila... Bella... Inga... Irga... - wymieniałam po kolei, zatrzymując się przez chwilę obok każdego. - Randbor... Bastion... Bandos... Tanger... Mozambik...
- To ten ze złamaną nogą? - spytała Suza.
- Tak, biedak, nie wiadomo co nu się stało. - odparłam. Dziewczyna zapatrzyła się na niego jak w obrazek. - Coś nie tak?
- Nie, po prostu myślę.
- Nad czym?
- Kiedy Grey złamał nogę, to uszkodzenie było dokładnie w tym samym miejscu co u niego. Noga była nawet tak samo opuchnięta.
- No, ale przedwczoraj nikt na nim nie jeździł, bo Jacka nie było.
- Nie możliwe. To typowe skaleczenie dla konia ujeżdżeniowego.
- To jest skoczek.
- No to w takim razie wsiadł na niego zły jeździec i próbował wykonać travers tuż po ustępowaniu.
- Co?! Skąd ty wiesz takie rzeczy?
- Z doświadczenia. Mogę do niego wejść?
- Raczej tak. - wydusiłam w końcu. Zamurowało mnie. Dziewczyna otworzyła drzwi, przeszła po słomie i uklękła przy leżącym koniu. Mozambik spróbował się podnieść, ale Suzana natychmiast go uspokoiła. Przejechała ręką po opuchliźnie, po czym skierowała dłoń w kierunku szyi aż doszła do podgardla.
- Ktoś jeździ na rollkurze?
Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami, niemal otwierając usta ze zdziwienia. Doskonale wiedziałam kto jeździ na rollkurze. A tym bardziej kto trenuje ujaeżdżanie.
- Jedna osoba. - odrzekłam po chwili. - Tylko jedna.

******************************************************************************************
Hej! Jak mówiłam, że dzisiaj to dzisiaj! Tak wyszło, trochę późno przyjechałam do domu i to dzięki temu jest tylko jeden, a do tego tak późno. Przepraszam, w któryś dzień postaram się dodać dwa rozdziały, ale nie wiem z góry kiedy to będzie... Po upragnionym powrocie z Kubalonki dostałam klaustrofobii pod prysznicem z kurtyną XD Co się dziwić skoro mieliśmy tam takie cudo LINK >.< My się z koleżanką cieszyłyśmy nawet z drożdżówki i soczku w kartoniku! O proszę LINK i LINK XD Przyznam się bez bicia na drugim zdjęciu to ja ;D Ach te moje cudowne cienie pod oczami! To przez codzienny przymus wstawania o piątej przez dziesięć dni oraz płacz, bo mi piesek zginął :( W czwartek... i ciągle go nie ma :"( Biedny Neruś gdzieś się błąka po lasach Pogórskiej Woli... tej gorszej wersji zdarzeń nie przyjmuję do wiadomości... Wracając, ufam Wam na tyle, że zdobyłam się na udostępnienie moich zdjęć... Nie wiem czy jest to na pewno dobra decyzja, ale zaryzykuję ;D Co prawda nie jestem fotogeniczna... Kij z tym XD I tak lubię te zdjęcia :D Postaram się dodać kolejny rozdział jutro, chyba uda mi się to dopiero wieczorem, ale kto wie, może w końcu będę miała trochę więcej czasu :) Podobał się rozdział? Mam nadzieję, że tak ;) Jak na razie mówię dobranoc, a sama kieruję się pod mój klaustrofobiczny prysznic...^^

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 4.

Po mojej ostatniej chorobie siedzenie całymi dniami w domu stało się dla mnie czymś na porządku dziennym. Przez pewien czas przeżywałam katorgę z powodu chodzenia do głupiej szkoły. Nareszcie, po trzech dniach męczarni nadeszły upragnione ferie. Pracy mnóstwo, a przy dwudziestu koniach nawet sześć par rąk to niewiele. Zawsze jednak znalazła się chwila aby pogalopować przez nadal zaśnieżony las samej lub nie. Martwiły mnie tylko dwie rzeczy: pierwsza Gośka ciągle nie chciała odczepić się od Tymona, a druga, Patrycja wyjeżdżała po feriach. Postanowiłam jednak nie zawracać sobie tym głowy i cieszyć się z wolnych dni.
***
Gdy ja nadal spałam, budzik nagle postanowił brutalnie wyrwać mnie z pięknych snów. Uderzyłam w niego ręką żeby się uciszył. Dałam sobie jeszcze chwilę na rozbudzenie, po czym stwierdziłam, że trzeba wstawać. Niechętnie zwlokłam się z łóżka, ubrałam się, poszłam do łazienki i poczłapałam na dół. Zjadłam byle jakie śniadanie w drodze do stajni.
- Szósta trzydzieści, dopiero szósta trzydzieści - marudziłam pod nosem nadal lekko przymulona. Rozejrzałam się wokół. Wszyscy już przyjechali. Przeszłam przez wielkie pobielane drzwi. Dopiero zapach niewyczyszczonych boksów porządnie dał mi do zrozumienia ile mam pracy. Zamrugałam kilkakrotnie, wzięłam głęboki oddech i pomaszerowałam do siodlarni. W środku stali Aśka, Jacek i Tymon debatując zacięcie na jakiś temat.
- Cześć - przywitałam się cicho odwracając ich uwagę. - Coś się stało?
- Nic. - odpowiedział wymijająco Jacek, po czym wyszedł z pomieszczenia.
- O co chodzi? - spytałam z niepokojem.
- Mozambik złamał nogę.
- Żartujesz!
- Niestety nie, a najlepsze jest to, że Jacek twierdzi, iż, któreś z nas na nim jeździło.
- Z tego co wiem to tylko on na nim jeździ.
- Powiedziałem mu to, ale nie chce słuchać.
- Przejdzie mu jak Mozii wyzdrowieje - odezwała się nagle Aśka. - Na razie jest w szoku, zostawmy go w spokoju.
- Dobry pomysł - stwierdziłam podchodząc bliżej Tymona. - To co po południu teren?
- Jasne. Widzę, że ty pomimo wszystko humoru nie tracisz.
Wyszliśmy z siodlarni, niemal wpadając na Gośkę.
- O! Cześć! - prawie krzyknęła na widok chłopaka. On nawet nie zwrócił na nią uwagi. Po prostu przeszedł obok. - Co ty mu robisz? - zapytała mnie cicho.
- Nic.
- Akurat - prychnęła. - Gdybyś nic mu nie zrobiła nie zachowywałby się tak w stosunku do mnie.
- Ma prawo robić co mu się żywnie podoba, a tobie nic do tego. Poza tym jesteś zwyczajnie zazdrosna.
- Zazdrosna?! Niby o co?!
- O to, że to ja jestem jego dziewczyną, a nie ty.
- Och przestań! Myślisz, że on naprawdę chce z tobą być?! Nie rozśmieszaj mnie! Tylko czekam aż w końcu przejrzy na oczy.
- Uważaj, bo możesz się nie doczekać - powiedziałam z wyższością w głosie. - Myślisz, że nie potrafię zawalczyć o swoje? Grubo się mylisz - stwierdziłam, po czym odeszłam w kierunku boksów.

Mniej więcej o trzynastej razem z Tymonem ruszyliśmy w kierunku lasu. Po godzinie między drzewami nadal nie mogłam zapomnieć o rozmowie z Gośką. "A co jeśli ma rację?" to pytanie zadawałam sobie bezustannie. Po chwili nie wytrzymałam.
- Tymon... co sądzisz o Gośce?
- Jest denerwująca i nachalna.
- I nic więcej?
- Do czego zmierzasz?
- Nie ważne.
- Powiedz.
- Zamieniłam z nią dzisiaj kilka zdań, nie przejmuj się.
- Jakich zdań? Nie daj się prosić.
- Stwierdziła, że pomimo wszystko ty wolisz ją, a ze mną jesteś tylko z łaski - wykrztusiłam szybko. Chłopak westchnął i przewrócił oczami.
- Chyba jej w to nie uwierzyłaś... - odpowiedziała mu cisza. - Uwierzyłaś?! - spytał po chwili z krzykiem.
- Nie.. to znaczy... nie... nie wiem.
- Wera... przestań się nią zamartwiać. Nie widzisz, że ona po prostu próbuje cię przekonać do czegoś czego nie ma?
- Widzę, ale... masz rację. Psuję tylko humor i tobie i sobie. Niedługo się ściemni, wracamy?
- Tak, raczej nie chcę żebyśmy zgubili się w lesie.
Zawróciliśmy konie i pogalopowaliśmy w kierunku domu. Gdy tylko dojechaliśmy do tylnej bramy moją uwagę przyciągnął duży, czarny samochód, do którego przyczepiona była przyczepa mieszcząca co najmniej dwa konie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu gości. Pustka.
- Ciekawe kto to. - powiedziałam do Tymona. - Odstawmy konie do stajni i pójdziemy sprawdzić, okey?
- Jasne, chodźmy.
Szybko rozsiodłaliśmy konie i odnieśliśmy rzędy do siodlarni. Nagle moją uwagę przyciągnęły dwa konie, stojące w dwóch ostatnich boksach.
- Czekaj! - zawołałam chłopaka z powrotem do stajni. - Grey i Fires - przeczytałam imiona na tabliczkach przyczepionych do drzwi. - Gdzieś już to słyszałam. - stwierdziłam w zamyśleniu.
- Chodźmy do domu to się przekonasz.
Nie czekając pobiegliśmy przez podwórze. Wpadłam zdyszana ze śmiechem do przedpokoju. Obróciłam się w lewo i stanęłam jak wryta. Przy kuchennym stole siedziały dwie dziewczyny. Jedna o długich czarnych włosach i błękitnych oczach. Druga zaś miała krótko ścięte blond włosy oraz oczy, których koloru nigdy nie dało się ściśle określić.
- Suzana! Mary! - krzyknęłam z radością, rzucając się im na szyję. Były to bowiem moje stare przyjaciółki z Anglii.
- Niespodzianka!
Po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że w przedpokoju oparty o futrynę stoi Tymon. W sumie wiedząc jak reaguje na nowe osoby nie wiedziałam co zrobi, ale pomimo wszystko lepiej spróbować. Popatrzyłam na niego ukradkiem proszącym wzrokiem. Przez chwilę na jego twarzy widniała mina wyrażająca dezaprobatę, lecz po chwili przewrócił oczami podszedł, po czym przedstawił się oraz przywitał z Suzaną, którą spotkał niegdyś w szpitalu.
- Mam nadzieję, że ciągle jesteście razem? - spytała unosząc pytająco jedną brew.
- A dlaczego miałoby być inaczej?
- To świetnie.
- Tylko uwaga, bo za chwilę może pojawić się zaraza.
- Co?
- Innymi słowy może tu wejść Gośka.
- Kto?
- Poznacie przy okazji. Co powiecie na kolację?
- Po sześciogodzinnej podróży tylko czekałam aż to zaproponujesz.
Wspólnymi siłami przygotowaliśmy nie byle jaką kolację. Ku mojemu zdziwieniu nawet Tymon uległ licznym namowom  i został. Dziewczyny nie szczędziły pytań, ale na szczęście w końcu się przełamał i na większość odpowiedział.
- No dobra a teraz gwóźdź programu!
- Co? - spytałam lekko zdezorientowana nagłym wybuchem koleżanki.
- To co Suzana, na trzy - cztery?
- Dobra. Raz, dwa, trzy.
- Zostajemy w Polsce! - krzyknęły równocześnie, a mnie zamurowało.
- Żartujecie!
- Nie, a myślisz, że po co przywiozłyśmy konie?
- Czy ja wiem, ale jak, gdzie?
- Cztery domy dalej. Stwierdziłam, że wolę zostać tu a Mary zaproponowała, że pojedzie ze mną.
Po tych słowach jedyne na co się zdobyłam to ponowne rzucenie się na dziewczyny. Nawet gdyby Gośka wparowała do kuchni z krzykiem to i tak nie zepsułoby mi to humoru.

********************************************************************************************
BUM! Nareszcie w domu! Nigdy więcej na szkolne, darmowe wycieczki, NIGDY!!! Zamiast do sanatorium trafiłam do głupiego szpitala! Szpitalne łóżka, natrysk jak na basenie bez kurtyny, brak klamek w oknach, jedzenie jak ze śmietnika, napaść ROTA wirusa, wszyscy oprócz naszego pokoju rzygają przez co dochodzi do kwarantanny, nie można wyjść na zewnątrz, nie wolno otworzyć okien... oraz nasze sto czterdzieści sześć odpałów XD Bezcenne! A na dodatek koleżanka próbowała zeswatać mnie ze swoim kolegą, ale twardo odmówiłam zadawania się z elementem, który pije, ćpa i pali. Oj nie, co to to nie. Jutro dodam kolejny rozdział... może nawet dwa zależy jak wyjdzie ;D Stęskniłam się za blogiem i kochanymi czytelnikami przez te okrutne dziesięć dni... Nigdy więcej nigdzie nie jadę bez dostępu do neta...^^

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 3.

Wstałam wcześnie, ubrałam się i poszłam do stajni, biorąc ze stołu jabłko. Przegryzając je, skierowałam się do siodlarni po sprzęt do czyszczenia. Czułam, że już po chorobie, mogę jeździć konno. Weszłam do boksu Melodii trzymając w ręku dwa zgrzebła.
- Masz mała. - powiedziałam dając jej resztę owoca. Czyściłam kobyłę zamaszystymi ruchami, podczas gdy ona stała spokojnie z ugiętą tylną nogą. Wróciłam przed drzwi stanowiska po kopystkę. Szybko uporałam się z kopytami i ze skrzynką w ręku znów wparowałam do siodlarni. Zdjęłam ze stojaka siodło, a z wieszaka ściągnęłam uzdę. Przecięłam korytarz, rozglądając się po stajni.
- No tak - szepnęłam. Odstawiłam rząd z powrotem na miejsce, po czym wzięłam się za karmienie koni. Przy ostatnim boksie zatrzymałam się. "Skoro oburzyła się kiedy Tymon karmił fryza to dlaczego niby ja mam to robić?" pomyślałam.
- Wybacz, musisz mieć bardzo ciężko. - szepnęłam do Karego. Pogłaskałam pięknego konia po pysku i wróciłam po sprzęt do jazdy. Nie zdążyłam nawet dotknąć ogłowia, gdy usłyszałam na podwórzu dźwięk silnika samochodu Tymona. Wybiegłam przed budynek.
- Cześć! - krzyknęłam, biegnąc w jego kierunku.
- Ty już na nogach? - spytał, po czym nachylił się i mnie pocałował.
- A nie widać? Chyba nie jesteś zły, że nakarmiłam konie, prawda?
- Zły? Nie, ale po prostu zdziwiony.
- No tak, w końcu dopiero szósta trzydzieści.
- Znowu się rozchorujesz. - upomniał mnie chłopak, patrząc na cienką kurtkę.
- Przeżyję, mam nadzieję na teren, tak więc szybko czyść Albatrosa.
- Jasne. A właśnie, co się dzieje z Aśką i Jackiem? Ostatnio w ogóle ich nie widuję.
- Hmm, ciekawe pytanie. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Może dzisiaj przyjadą. Chociaż już powinni tu być.
- No nieważne. Chodź, wyczyszczę go szybko i jedziemy.
Po piętnastu minutach oboje siedzieliśmy w siodle i kłusowaliśmy przez zaśnieżony las.
- Dobrze, że Gośka nie wstaje o świcie. Zepsułaby cały ranek. - stwierdziłam z przekąsem w głosie. - Czy naprawdę tak trudno być miłym przez jeden dzień?
- Dla mnie jest aż nadto miła.
- No tak, może w końcu się odczepi.
- Miejmy nadzieję, spędzać z nią czas to katorga. Na serio nie wiem ile jeszcze wytrzymam.
Przeszliśmy do galopu. Po chwili usłyszeliśmy w oddali donośne rżenie.
- Słyszałeś? - spytałam. W odpowiedzi kiwnął lekko głową. - Czekaj - powiedziałam kiedy otworzył usta by coś dodać. - Znowu.
- Jedziemy? - zapytał, w odpowiedzi tym razem ja skinęłam. Jechaliśmy chwilę krętymi ścieżkami, droga wydawała się nie mieć końca. Często zmienialiśmy kierunek, pędząc w stronę końskiego rżenia. Wreszcie zobaczyłam w oddali ciemny zarys leśniczówki.
- To tam?
- Chyba tak. - stwierdził chłopak, pokłusowaliśmy do małego domku. Zatrzymaliśmy się w dosyć dużej odległości.
- To Cykada! - niemal krzyknęłam. Podjeżdżając bliżej.
- A tam Mozambik!
- No to już wiemy gdzie się podziali Jacek z Aśką. - uśmiechnęłam się. Tymon spojrzał na mnie nie rozumiejąc.
- To oni są razem?!
- Już od dawna! Ty o tym nie wiedziałeś?
- Nie!
Zeszliśmy na ziemię, po czym przez śnieg podeszliśmy do drzwi. Bez pukania otworzyłam je delikatnie i zajrzałam do środka. Co zobaczyłam? Aśkę opartą tyłem o kuchenny blat. Mówiła coś do telefonu, była tym tak zaabsorbowana,  że nawet nas nie zauważyła. Przymknęłam drzwi, lekko się cofając.
- Zaskoczymy ją?
- Co masz na myśli? - spytał. Podeszłam do Melodii i z kieszeni w czapraku wyciągnęłam czarną kominiarkę.
- Co ty na to?
- Zejdzie na zawał.
- Oj tam, oj tam, przeżyje.
- No dobra, ale ty wchodzisz.
Założyłam czapkę i na trzy - cztery gwałtownie wpadłam do środka. Dziewczyna natychmiast puściła telefon, krzyczała wniebogłosy. Ja z kolei na jej widok dostałam nagłego ataku śmiechu, po czym oparłam się o ścianę. Automatycznie przestała się drzeć, podchodząc bliżej. Z gorąca zdjęłam kominiarkę, dusząc się ze śmiechu nie ułatwiała mi ona oddychania.
- Tak to jest... kiedy się... nie pojawia w stajni... przez dwa tygodnie. - wykrztusiłam przez śmiech.
- Jesteś nienormalna!
- I co, nie ma Jacka?
- Jest na górze... chociaż tak wyłam, że chyba zdążył się obudzić.
- Co się stało? - zapytał zaspanym głosem drugi z chłopców schodząc po schodach. Widząc mnie w przedpokoju, otworzył szeroko oczy.
- Co ty tu robisz?
- Byłam na przejażdżce, ale słysząc w głębi ciemnego lasu rżenie, można się przestraszyć.
- Sama wybrałaś się w teren o tej porze?
- Kto powiedział, że sama? Z Tymonem.
- Jak to z Tymonem... przecież on leży w szpitalu!
- Powtórzę, tak to jest kiedy się nie przychodzi do stajni przez dwa tygodnie. Tymon chodź. - zawołałam, wychylając głowę przez drzwi.
- Czemu się tak darłaś? - spytał na wstępie. Odpowiedziała mu cisza. Oboje gapili się na niego z niemal otwartymi ustami. Chłopak odwrócił się patrząc za siebie. - Co? Jakieś widmo?
- O ile ty nim nie jesteś, to nie. - odparła Aśka, nadal nie mogąc się pozbierać. Po chwili jednak ona i Jacek po części się uspokoili, no i zaczęły się masowe uściski.
- Udało mi się cię zaskoczyć?
- Nawet podwójnie. - stwierdziła dziewczyna, śmiejąc się. - Muszę częściej odwiedzać stadninę.
- Koniecznie. Szczególnie, że czeka na ciebie jeszcze jedna niespodzianka. Panienka wspaniała dostała nowego konika. Biedactwo ma codziennie rollkur w pysku.
- Nie przejmuj się, coś poradzimy. Tylko błagam cię, nigdy więcej nie wchodź do domu w kominiarce.

*******************************************************************************************
No dobra, przepraszam, ale na razie to ostatni odcinek, aż do dwudziestego :( Dzisiaj uśmiałam się jak nienormalna. Idziemy z koleżankami i kolegą przez pewną ulicę i nagle wpadamy na wspaniały pomysł rysowania po brudnych samochodach znaku Insygniów Śmierci XD Aż nagle przyszedł jakiś facet. I pyta "Ładnie to tak po czyichś samochodach rysować?", pomyślałam sobie (moje koleżanki pewnie z resztą też), że koleś zaraz pójdzie, a my wrócimy do zabawy... A tu DUP! Facet kluczyki wyciąga i wsiada do owego auta. My wszyscy w śmiech, ja się mało nie udusiłam, poszliśmy do biblioteki nadal tłumiąc śmiech ;D Boże co to było za przeżycie! Dear Magdalena określiła to mianem naszego największego odpału XD Dobra, bo się trochę za bardzo rozpisałam do zobaczenia dwudziestego pierwszego, a może nawet dwudziestego ;) Kłaniam się...^^

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział 2.

Nagle do salonu wszedł Tymon. Zatrzymał się tuż za progiem patrząc to na mnie to na Gośkę. My zaś nie zwróciłyśmy na niego najmniejszej uwagi. Dziewczyna zerkała w moim kierunku z pogardą, a ja mierzyłam ją morderczym spojrzeniem.
- Wera? - zapytał Tymon podchodząc bliżej. Wstałam szybko nadal nie spuszczając z niej wzroku.
- Może chodźmy na górę. - powiedziałam podchodząć w stronę schodów. Chłopak poszedł w moje ślady i po chwili byliśmy już w pokoju. Usiadłam na łóżku, podkulając nogi. Westchnęłam, opierając głowę na ramieniu Tymona.
- Dobrze, że już jesteś. I co tam u Albatrosa? Czyżby coś się zmieniło?
- W sumie... jest o wiele spokojniejszy.
- No widzisz, czyli jednak mam podejście do koni. - stwierdziłam z dumą w głosie i uśmiechem na twarzy.
- Więc jak uzyskałaś takie efekty?
- Godzinny join-up miał wtym większość zasługi.
- I tyle?
- Później jeszcze często wykonywałam T-touch, tak dla odprężenia.
- Alternatywne metody leczenia?
- Tak, nigdy z nim tego nie robiłeś?
- Nie przyszło mi to do głowy. - odparł, po czym nastała chwila ciszy, którą w końcu postanowił przerwać - A teraz może powiedz mi coś o tej całej Gośce.
- Co tu dużo opowiadać... po prostu, przyjechała, dostała konia i chyba za prędko się jej nie pozbędę.
- Aż tak jej nie lubisz?
- Nie lubię? No co ty, ja jej tylko nienawidzę. Jak ona w ogóle śmiała założyć Melodii rollkur?! - dodałam z krzykiem. Tymon spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Rollkur? Dla konia skokowego?
- Najwyraźniej dla nej to żadna różnica. W końcu "koń to koń". - swierdziłam spokojniej, ale z sarkazmem.
- Cytując pewną osobę "koń jaki jest nie każdy widzi". Coś się z nią stało?
- Z Melodią? Nie, jest taka jak przedtem, lecz rollkuru już na pewno nie da sobie założyć. - powiedziałam. Znów nastała cisza. Kiedy się odezwałam cała frustracja zniknęła.
- Dobrze, że ma tego konia. Przynajmniej nasze mają spokój. - w odpowiedzi chłopak kiwnął delikatnie głową. Wstałam i wyjrzałam przez okno. Deszcz uderzał w dach stajnii, było już niemal całkiem ciemno.
- Znowu leje, pewnie jutro będzie tak samo zimno jak dzisiaj. No właśnie, zapomiałam okryć Melodii derką. Pójdziesz ze mną? - spytałam, zakładając bluzę.
- Jasne, ja też muszę przykryć Albatrosa.
Wyszliśmy na mroźne zimowe powietrze. Smagani kroplami deszczu, dotarliśmy wreszcie do stajni. Skierowaliśmy się do siodlarni po okrycia, po czym przeszliśmy obok ciągu boksów. Zatrzymałam się w drzwiach stanowiska Melodii. Klacz położyła się na słomie. Odsunęłam szybko zasuwę i zdenerwowana stanęłam na ściółce. Na mój widok kobyłka natychmiast wstała. Odetchnęłam z ulgą.
- Malutka, nie strasz mnie. - upomniałam ją po cichu. Założyłam jej, upuszczoną wcześniej derkę, poczęstowałam marchewką i przeszłam przez korytarz do głównych drzwi, gdzie czekał na mnie Tymon. Uśmiechnęłam się, po czym wbiegliśmy w potok lodowatego deszczu. Ze śmiechem wpadliśmy do przedpokoju, ściągając ubłocone buty.
- Zostajesz u nas na kolacji?
- W sumie, czemu nie? Mogę zostać.
- Świetnie. - odparłam z uśmiechem. - A teraz chodź na górę, zaraz przyjdzie Gośka. - dodałam ciągnąc go po schodach. Na korytarzu niestety napotkałyśmy jedną z lokatorek.
- O hej! - przywitała Tymona z tym samym przymilnym uśmiechem co wcześniej w stajni. - A co ty tu robisz?
- Jestem. - odparł sucho.
- Ale skąd się tu wziąłeś? - spytała milutkim głosem.
- Po prostu przyszedłem.
- Tak o, bez powodu?
- Do Weroniki.
- Z jakiego to powodu? - spytała patrząc na niego bez zrozumienia.
- Myślałem, że dziewczynę się odwiedza.
- To wy jesteście razem?! I nic mi nie powiedziałaś?!
- Mówiam, około dziesięciu minut temu. - powiedziałam i znów zmierzyłam ją chłodnym spojrzeniem. Odwróciła się z rozmachem, obrzucając mnie falą długich bląd włosów.
- Skończona zołza. - stwierdziłam, po czym z Tymonem u boku weszliśmy do pokoju. Czułam, że wojna dopiero się zaczyna.

******************************************************************************************
Dobra, wymiękłam... klawiatura się zepsóła i musiałam cały czas szukać liter -.- Mam na prawdę dość! "y" jest na klawiszu "z" i na odwrót. Nie ma żadnego znaku tam gdzie powinien być, więc każdego muszę osobno szukać. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy - starałam się jak mogłam. Do czwartku wstawię jeszcze jeden rozdział i biorę przerwę... Naprawiłam klawiaturę! Aha... nie domyśliłam się, że po prostu zmieniłam sobie język ;D No dobra, od dziesiątego do dwudziestego nie będę mogła wstawić rozdziału, ponieważ jadę do senatorium na leczenie klimatyczne - być może dostanę natchnienia ;) Metrowa warstwa białego puchu ma wieeelką moc weny xD Dziękuję i dobranoc, a nie to dopiero po piętnastej...^^

środa, 2 stycznia 2013

Rozdział 1.

Otworzyłam lekko oczy. Natychmiast powitało mnie jasne, słoneczne światło. Zmrużyłam powieki. "Czyli to wczoraj był sylwester." pomyślałam, rozglądając się po pokoju. Opadłam z powrotem na "poduszkę", którą okazała się ręka Tymona. Chłopak natychmiast się obudził.
- Sorry. - powiedziałam otumaniona zastanawiając się skąd on się tu wziął. Nagle wspomnienia wczorajszego dnia, a właściwie wczorajszej nocy, zaczęły powoli wracać.
- Nie szkodzi. Która godzina? - spytał nadal delikatnie stłumionym głosem. Spojrzałam na komórkę.
- O cholera! - krzyknęłam.
- Czyli późno. - stwierdził wstając.
- Późno?! Po jedenastej!
- Przecież nie masz szkoły. Nawet jakbyś miała to i tak jesteś chora.
- Ale to nie zwalnia mnie z opieki nad Melodią. - odparłam spokojniej. - Zaraz... w sumie to zwalnia.
- A nie możesz sobie zrobić wyjątku? W końcu nie było mnie ponad trzy tygodnie.
- Chytre, ale przekonujące. Niech ci będzie, tylko najpierw stajnia, później jazda.
- Ty tu rządzisz.
Zeszliśmy na dół, aby zjeść śniadanie, po czym zarzucając kurtki wyszliśmy na dwór, kierując kroki do stajni. Zaczęliśmy od zmiany ściółki w boksach. Większość koni była już nakarmiona i napojona, zostały tylko trzy.
- Mogę już czyścić Melodię czy jeszcze w czymś pomóc? - zapytałam wchodząć z pustym wiadrem do paszarni.
- Idź został tylko Kary, dam sobie radę.
- W to nie wątpię. - rzuciłam jeszcze przez ramię. Wzięłam szczotki z siodlarni i poszłam do boksu klaczy. Zarżała cicho na powitanie, trącając nosem moje ręce.
- Hej mała, jak ja cię dawno nie widziałam. - powiedziałam, głaskając ją po aksamitnych chrapach. Tymon, przechodząc obok potrząsnął wiadrem owsa, rozpraszając tym samym uwagę kobyłki. W geście zainteresowania postawiła uszy, wyciągnęła szyję i odchyliła górną wargę. Uśmiechnęłam się, zaczynając czyścić jej bok. Po chwili usłyszałam na korytarzu czyjeś kroki.
- Kim jesteś i co robisz z moim koniem? - jazgot Gośki zepsuł całą miłą chwilę.
- Jestem pracownikiem i karmię konia, jeżeli jeszcze nie zauważyłaś. - powiedział oschle. Nagle przypomniałam sobie jak mnie traktował kiedy dopiero tu przyjechałam. Zdążyłam zapomnieć, a nagle to wszystko wróciło. Obserwowałam całe zdarzenie znad grzbietu bułanki.
- Opiekę nad koniem prywatnym zostawia się właścicielom.
- Nie moja wina, że właścicielka zaspała. - stwierdził odwracając się do niej przodem. Nie widziałam już jego twarzy, za to zauważyłam minę dziewczyny. W jednym momencie złość ustąpiła ciekawości, a ta zaś zamieniła się w przymilny uśmieszek.
- No tak. - od razu słychać było widoczną zmianę tonu. - To przez sylwestra.
- Z tego co pamiętam ja również sylwestra obchodziłem, a jednak nie przeszkodziło mi to we wstaniu o w miarę przyzwoitej porze.
- Przepraszam, masz rację mogłam się pospieszyć.
- Chyba nie jesteśmy na ty. - odparł szorstko, patrząc na nią z góry.
- W takim razie jestem Gośka. - podała mu rękę.
- Ja tam wolę żeby mnie znali jako pracownika. - powiedział z niesmakiem w głosie.Ona jednak nie odpuszczała.
- No dobrze, ale muszę znać twoje imię skoro pracujesz z moim koniem.
- Tymon. - odparł i odszedł w stronę paszarni. Wyszłam z boksu, po czym poszłam w jego ślady.
- Kto to jest? - spytał, mrużąc oczy.
- Gośka.
- To wiem, ale kim ona jest?
- Moją nową współlokatorką.
- Ale... to to nie była Patrycja?
- Są dwie. Właśnie poznałeś tą gorszą.
- To wiele wyjaśnia. Jeździsz dzisiaj?
- Coś nie mam za bardzo ochoty. Posiedzę jeszcze w stajni, a potem zobaczymy. - stwierdziłam z uśmiechem i odgarnęłam jego ciemne włosy z czoła.

Po wielu namowach dałam się przekonać na jazdę. Jednak nie ma nic za darmo, umówiliśmy się, że mogę razem z nim przeskoczyć kilka przeszkód, ale potem on przychodzi do mnie na "wieczór filmowy". Stwierdziłam, iż nie płakałam od zbyt długiego czasu. Trzeba to nadrobić. Około dwudziestej skończyliśmy jazdę.
- Zostanę jeszcze chwilę, zapomniałem już jak świetne jest końskie towarzystwo.
- Czyli rozumiem, że wolisz spędzać czas z końmi niż ze mną? - spytałam z udawanym oburzeniem. Popatrzył na mnie z dezaprobatą.
- Zaraz przyjdę. - powiedział. - A ty już idź, bo się jeszcze bardziej rozchorujesz.
Odwróciłam się niechętnie, idąc do domu. Weszłam do przedpokoju, z radością witając zaskakujące ciepło. Usiadłam na sofie włączając telewizor. Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi oraz szybkie kroki przez korytarz.
- Widziałaś go? - zapytała z entuzjazmem Gośka, której policzki biły czerwienią.
- Ale niby kogo?
- Tymona!
- Nie raz, a o co chodzi?
- No, on jest taki... typowy.
- Typowy? - powtórzyłam nie rozumiejąc.
- Nie zauważyłaś?
- Ale czego?! Mów po ludzku!
- No po prostu taki... typowy przystojniak...
Przewróciłam oczami i westchnęłam.
- To zauważyłam już dawno.
- Ciekawe, skoro jest tu od dzisiaj.
- Był za nim jeszcze ty tu przyjechałaś.
- Nie ważne, wydaje mi się, że jest wolny. - rozmarzyła się Gośka.
- Nie jest.
- Co?
- Jest zajęty. Ma dziewczynę prosto mówiąc.
- No akurat, w takim razie kto to? Bo nie powiesz mi chyba, że ta Aśka. - powiedziała chytrym tonem
- Kto jest jego dziewczyną? Właśnie na nią patrzysz. - stwierdziłam, prychając śmiechem.
- Doprawdy? Skoro tak twierdzisz. - w jej oku pojawił się błysk.
- Nie wierzysz to go zapytaj zaraz tu będzie.
- Skąd ta pewność?
- Stąd, że obiecał przyjść. - odparłam w momencie, w którym drzwi ponownie się otworzyły.

*********************************************************************************************
Witam z powrotem! I jak tam pierwszy dzień szkoły? U mnie jak zawsze do dupy -.- Pierwszy rozdział drugiego tomu, postanowiłam zakończyć w tym momencie... Po prostu nie mam pomysłu xD Zobaczymy co będzie dalej, ale raczej dowiecie się nieprędko - brak czasu -.- Dobra, kończę, pa pa, cześć i na razie...^^