sobota, 30 marca 2013

Rozdział 7.

Siedziałam z otwartą buzią, nie wiedząc nawet co mam na to powiedzieć. Nie docierało do mnie to co przeczytałam. Mój mustang, który świeżo po treningu wracał do domu, może w tej chwili nawet nie żyć. Wzięłam głęboki wdech i po chwili przeciągle odetchnęłam.
- Coraz bardziej nienawidzę Anglii - stwierdziłam. - A teraz dodatkowo muszę tam jechać.
- Chyba sobie żartujesz! - krzyknął, rozlewając kawę na stół.
- Niby czemu? Z tego co pamiętam, kupiłeś Tabuna, dla mnie, żebym go ujeździła. Jest moim koniem, a ja jadę sprawdzić co się z nim dzieje. A teraz przepraszam, idę sprawdzić lot - powiedziałam, kierując się na górę. Wujek śledził mnie zdziwionym wzrokiem. Najwidoczniej nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. Włączyłam laptopa i poszukałam najbliższego lotu.

***
Dwa dni później znów siedziałam w samolocie, tym razem do Wielkiej Brytanii. Aż mi się działo coś w żołądku, na myśl, że znowu będę w tym kraju. Suz i Mary dały mi klucze do ich starego domku letniskowego, a leciała ze mną Aśka. Co dziwne sama zaproponowała, że dotrzyma mi towarzystwa. Przekonała mnie argumentem "że jak znajdzie się jakiś zboczeniec, weźmie torebkę pełną cegieł i porządnie uderzy go w krzywą twarz."
- Ku ku - powiedziałam wygrywając grę karcianą.
- Kurde! Czwarty raz. Kolory czy figury?
- Kolory.
- Pik.
- Kier - odparłam z uśmiechem, pokazując karty. - No to co? Która?
- Dwunasta od dołu - powiedziała, a ja potasowałam talię i licząc po kolei wybrałam dwunastą.
- Król kier. Jedenaście krwawych. Oj nie masz dzisiaj szczęścia.
- Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości. No dawaj już tą karę - powiedziała nadstawiając pięść. Jak to na tą grę przystało wzięłam pół talii, po czym bardzo mocno uderzałam czubkami kart o rękę dziewczyny.
- Widzę, że fajnie spędzimy Wielkanoc.

***
Wysiadłyśmy w Londynie. Rozejrzałam się dookoła. Jak miło wrócić na stare śmieci. Wzięłam walizkę i pociągnęłam za sobą.
- Wiesz chociaż gdzie idziemy? - zapytała Aśka. W odpowiedzi pokiwałam głową i nie zatrzymując się, skręciłam w jedną z bocznych uliczek. Dzielnica wyglądała obskurnie, było brudno, wydawało się, że nic nie było czyszczone od wieków. Tynk w wielu miejscach całkiem odpadł, pseudo graffiti przeważało na ścianach. Jakaś kobieta patrzyła na nas podejrzliwie, grupka dresów odprowadzała nas wzrokiem, a Aśka coraz bardziej zaciskała uścisk na torebce. Chyba rzeczywiście miała tam cegły. Na końcu ulicy znajdował się błękitny, pokryty białą dachówką dom. Podeszłam do pobielanych drzwi i kilkakrotnie zapukałam. Otworzyła nam dziewczyna w moim wieku. Wysoka szatynka, o brązowych oczach patrzyła wrogo na moją uśmiechniętą twarz.
- Nie poznajesz mnie - stwierdziłam nadal się uśmiechając i lekko mrużąc oczy. Nastolatka cofnęła się o krok.
- A kim jesteś jeśli mogę wiedzieć?
- Czekaj... Wiktoria czy tam Weronika - odparłam powoli. Dziewczyna spojrzała w zamyśleniu w dywan. Nagle jej oczy rozszerzyły się do wielkości pięciozłotowych monet.
- TA Weronika?
- O ile masz na myśli tą dziewczynkę, z którą tak bardzo lubiłaś galopować w terenach, to owszem, oto ja - uśmiechnęłam się.
- Wera! Chodź tu, niech cię uściskam! - krzyknęła, zarzucając mi ręce na szyję. - Teraz brakuje tylko Will'a!

**********************************************************************************************************
Wesołych Świąt! No i tego no, eee kolorowego jajka xD Przyjemnych, radosnych, szczęśliwych Świąt, mokrego... a nie to nie wyjdzie... śnieżnego Dyngusa i żebyście nie zmarzli, bo jeszcze będziecie chorzy tak jak ja i co w tedy? ;D Wiem, że nie macie prawdopodobnie pojęcia, kim jest ta dziewczyna, która rzuciła się na szyję Weronice, ale w sumie dłam Wam tyle wskazówek, że powinniście skojarzyć ;P Jakieś pomysły?...^^

piątek, 29 marca 2013

Pomóż w akcji!


To chyba mówi samo za siebie. Akcja trwa tylko do 31. marca!

czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 6.

Błąkałam się bez celu po lesie. W sumie mogłam być wszędzie byle nie w stajni. Nie miałam jakoś zbytniej ochoty na rozmowę z Tymonem... czy też kimkolwiek innym. Na tą chwilę wolałam towarzystwo Melodii i widok drzew, których chyba najbardziej brakowało mi w Ameryce... Nie ma to jak tereny po betonie. Zebrałam wodze i znów zagalopowałam, zmierzając w stronę plaży. Wjeżdżając pod górę przeszłam do pół siadu i poluzowałam wodze. Klacz dzielnie wspinała się coraz wyżej. Wreszcie dostałyśmy się na szczyt , po czym pokłusowałyśmy w dół. Deszcz nadal kropił, jednak ani mi ani Melodii to nie przeszkadzało. Gdy byłyśmy przy jeziorze, zatrzymałam się i patrzyłam jak na niebie rozpętuje się burza. Zawróciłam w stronę domu, galopem przecięłam las, przejechałam pod bramą i zwalniając, wpadłam do stajni. Melodia zarzuciła łbem. Wprowadziłam ją na halę, zdjęłam siodło i ogłowie, po czym wsiadłam na oklep z zamiarem przestępowania. Po dziesięciu minutach klacz stała w boksie, a ja przygotowywałam owies. Po jakimś czasie skierowałam się do klaczy, aby w końcu dać jej jedzenie. Stwierdziłam, że jedna miarka owsa powinna wystarczyć, siano w siatce i tak wisi od rana. Gdy podeszłam do boksu drzwi były otwarte, kobyłka kładła uszy, grzebiąc kopytem w ziemi, a koło niej kręciła się jakże kochana Gosia z rollkurem.
- A ja się dziwiłam, że nie chciała skakać - powiedziałam, wsypując owies do żłobu.
- O Weronika! Już przyjechałaś? - zdziwiła się. Najwidoczniej miała doskonałe zdolności aktorskie, bo nie wyglądało to na udawane.
- Tak, a co ty robisz u Melodii?
- Na chwilę obecną czyszczę kopyta - odparła z uśmiechem, machając kopystką i zabierając się ponownie do czyszczenia.
- I potrzebny ci do tego rollkur?
- Nie. Rollkur idzie do kosza. Nawet Royal Black nie chce już pod nim chodzić - stwierdziła wzruszając ramionami. - W sumie chyba nawet przekwalifikuję się z ujeżdżenia na skoki - powiedziała, a mnie w tym momencie zatkało.
- Na skoki?
- Tak, na skoki. O, tutaj mam oliwkę - wskazała na drugie wędzidło, schowane za jej plecami. Rzeczywiście, oliwkowe łamane.
- Ale chyba nie chcesz ćwiczyć na Melodii?
- Nie, raczej zacznę od Ingi albo ewentualnie Irgi.
- Do nauki skoków weź Bajkę. Łagodnie nosi i nie wybija w skoku - odparłam, mając na uwadze jej dobro, ale przede wszystkim konia. Gdyby jechała na Indze mogłaby źle najechać i doprowadzić ją do ponownej kulawizny. Irga z kolei jest mocno wyczulona na pysku, a przecież po skoku należy oddać rękę. Zaś Bajka chodziła chwilę w szkółce jeździeckiej, więc poniekąd jest przyzwyczajona do początkujących. - Może poprowadzić ci jazdę?
- Nie trzeba, poradzę sobie.
- Tylko na początek przeszkody mają być niskie.
- Jasne, nie denerwuj się. Już nie raz widziałam ciebie czy też Tymona jak skakaliście.
- Tiaa... Mnie i Tymona. No nic, w takim razie idę do domu - powiedziałam, odwracając się i odchodząc. Weszłam do przedpokoju, zrzuciłam ubranie wierzchnie, po czym w domowych kapciach poczłapałam do kuchni. Wujek, jak to on ma w zwyczaju siedział przy stole i popijając kawkę, czytał gazetę.
- Nie wiesz kiedy ma przyjechać Tabun? - zapytał, podnosząc wzrok.
- Powinien już być, mówili, że przyjadą po południu.
- No to nie przyjadą.
- Niby czemu?
- Niby temu - powiedział podając mi gazetę i wskazując na krótki artykuł.

"Marynarka zawodzi nawet konie"
Transport koni z Amerykańskiego szkolenia miał dziś zawitać do portu w Gdyni. Nic jednak nie wskazuje na to, że właściciele zobaczą swoje konie jutro bądź za dwa dni. Statek "Caroline" nie wyruszył z Ameryki ze względu na fatalne warunki pogodowe. "Przy takim sztormie nawet Kolumb zatrzymałby wyprawę do Ameryki" - mówi marynarz pechowego okrętu. Okazuje się jednak, że do portu w południowej Louisianie przybił okręt z Polski, który rzekomo miał możliwość przepłynięcia całego dystansu Ameryka Południowa - Polska w taką pogodę jaka panowała na oceanie. Dzielny marynarz, którego torzsamości nie znamy wyruszył nad ranem, a około godziny czwartej nad ranem okręt rozbił się u wybrzeża Wielkiej Brytanii. Zaniepokojeni właściciele po kolei wyjeżdżają z kraju, aby odnaleźć zguby.

**************************************************************************************************************
Hue hue hue, wyzdrowiałam :D To przez ten nowy antybiotyk, Zinnat 500 mg. głowa mnie po tym czymś boli. No nie ważne, mówiłam, że wykorzystam temat Ameryki ;P JAW OKP skoro notki były coraz krótsze, to teraz będą coraz dłuższe (no chyba, że nie będę miała weny) :) Przepraszam za ewentualne błędy, ale nie chce mi się tego czytać, oczy mnie bolą xD Valeria, gdzie jesteś?! O! A w sobotę Hachiko o 15:30 i znowu będę ryczeć ;P Taka to ja już jestem ;D No nic, jak na razie do zobaczenia, idę spać...^^

PS Jedna z najdłuższych notek powstała podczas jednej z najdokuczliwszych chorób ;D
PS2 Dziękuję za pozdrowienia i powoli wracam do zdrowia ;*

środa, 27 marca 2013

Choroba mnie wykańcza ;(

No dobra, a więc tak... Mam gorączkę 39.1, dostałam najmocniejszy antybiotyk dostępny dla młodzieży, jestem na lekach, nie mam siły stać i nawet pisać na klawiaturze :( Choroba mnie tak wykańcza, że dzisiaj spałam już chyba dwa albo trzy razy. JAW OKP, nie ma się co dziwić, że ostatnio rozdziały są krótkie :/ Postaram się jak najwcześniej dodać następną notkę, ale już sama nie wiem jak będzie. Nie martwcie się, nie skończę opowiadania na trzecim tomie! Obiecałam pięć, więc będzie pięć...^^

poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział 5.

Natychmiast zerwałam się na równe nogi.
- Jak to ona tu mieszkała?! - krzyknęłam, mając ochotę udusić głupią blondynkę.
- Normalnie. Twój wujek jej pozwolił.
- Tiaa... Wujek pozwolił. Chyba trzeba będzie z nim pogadać. Nie życzę sobie, żeby idiotka tu spała... muszę zmienić pościel... a najlepiej cały materac - stwierdziłam, uświadamiając sobie kto tu leżał.
- Polecałabym zmienić całe łóżko łącznie z ramą - powiedziała Aśka, również wstając z miejsca.
- Na razie wystarczy nawlec inną poszwę i prześcieradło.

***
Następnego dnia obudziłam się wyjątkowo wcześnie. To pewnie zasługa zmiany stref czasowych. Ubrałam się szybko, umyłam, zjadłam śniadanie i wyszłam na zewnątrz. Od momentu kiedy wyjechałam do Ameryki pogoda zmieniła się niemiłosiernie. Zamiast letniego słońca przywitała mnie zimna mżawka. Narzuciłam kaptur na głowę i poszłam do stajni. Nagle moje powolne powłóczenie nogami zmieniło się w bieg. Przecież w stajni czekała Melodia! Otworzyłam wielkie drzwi i zaświeciłam światło. Konie, które jeszcze spały, równocześnie poderwały głowy rżąc przenikliwie. Jedynie moja klacz stała spokojnie niczym nie wzruszona. Tak jakby pod moją nieobecność ktoś wypompował z niej całą energię. Podeszłam szybko bliżej, aby sprawdzić czy oby nie jest chora. Na mój widok kobyłka machnęła łbem i zarżała donośnie, stawiając w boksie wysokiego dęba. Patrzyłam na nią w zachwycie. Co prawda nie wiedzieć czemu jej sierść nie błyszczała tak jak kiedyś, a w jej oczach po części brakowało dawnego blasku. Widząc jednak imponujące wierzganie, zaczęłam przypuszczać, że nic jej nie jest. Weszłam do boksu, gdy tylko jej nogi dotknęły ziemi. Podeszłam bliżej i wtuliłam się w miękką grzywę.
- Też tęskniłam - szepnęłam, po czym pocałowałam klacz w chrapy. - Przynajmniej ty zostałaś taka jaka byłaś - stwierdziłam, a klacz jakby w odpowiedzi machnęła łbem w górę i w dół. Uśmiechnęłam się i poszłam po szczotki. Wyprowadziłam klacz na korytarz, przywiązałam do koniowiązu i zaczęłam czyścić jej sierść. Melodia co chwilę odwracała się w moją stronę. Ugięła tylną nogę i stała grzecznie podczas, kiedy ja zawzięcie szczotkowałam jej boki, starając się nadać im poprzedniego blasku. Po godzinie w końcu uznałam, że efekt jest zadowalający. Najgorzej było z kopytami, na które ktoś widocznie się uwziął i nie chciał ich za nic wyczyścić. Melodia zarżała krótko, po czym trąciła chrapami moją rękę w poszukiwaniu smakołyków. Wyciągnęłam z kieszeni dwa cukierki dla koni. Kobyłka natychmiast chwyciła je wargami, a po chwili rozległ się trzask chrupania. Uśmiechnęłam się znów głaskając ją po czole. W tej chwili do stajni wbiegł Tymon. Spojrzałam na niego, po czym moja uwaga znów zwróciła się na Melodię.
- Cześć! - krzyknął chłopak, podbiegając. - Czemu nie było cię na lotnisku?
- Wolałam busa - odparłam szorstko. Tymon zerknął na mnie z niepokojem.
- Coś się stało? - zapytał unosząc brew.
- Nie nic. Po prostu nie mam zamiaru angażować się w związek z kimś kto gra na dwa fronty - powiedziałam, wskoczyłam na grzbiet klaczy, chwyciłam się grzywy i patrząc na jego zszokowaną twarz, galopowałam w stronę lasu. Przez chwilę wyglądał, jakby ktoś go dosyć mocno spoliczkował. Szczerze powiedziawszy jakoś mało mnie to interesowało. Przeszłam do pół siadu tym samym przyspieszając i już po chwili znalazłam się w gęstwinie drzew.

**********************************************************************************************************
Buka! Nie wiem co mi się ostatnio dzieje. Mam dla Was dobrą (dla mnie złą) wiadomość! Znowu jestem chora! :D Valeria, nie martw się, tym razem nie będzie pięciu rozdziałów dziennie, ograniczę się do jednego ;D Tam ta ra dam tam tam! - muzykalne. Za dwa tygodnie test kompetencji! Nic się nie uczę xD Moja klasa jest tak beznadziejna, że na próbnym miałam najwyższy wynik... a miałam tylko 29 punktów! W mojej klasie sami debile (no może oprócz niektórych dziewczyn ;). Najwyższy wynik u chłopców to... uwaga, uwaga... 21 punktów! A moi bracia mieli wyniki, pierwszy 38 punktów, a drugi 37 punktów... i próbuj tu być człowieku mądry -,-* Przynajmniej z polaka miałam maksa. Tylko ta chorerna matematyka! (Tak, ja specjalnie napisałam chorerna :) No nic, ja się żegnam, mówię pa pa i do jutra...^^

PS Jupii! Mam czas, to się biorę za komentowanie :D
PS2 Cieszmy się i radujmy! Oto jest równo setna notka! Jestem z siebie taka dumna :3

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 4.

Kiedy w końcu doszłam do bramy stadniny, pierwsze co przykuło mój wzrok to kuchenne okno i cienie osób, które uparcie chodziły w kółko. Zapewne ich nerwy wynikały z tego, że miałam być w domu jakieś dwie godziny temu. Jeden kij, dwie godziny, dwie minuty wszystko jedno. Podeszłam bliżej rozważając różne opcje. Mogłam albo wejść jak człowiek przez drzwi frontowe i natknąć się na tłum albo wspiąć się jak Tymon na balkon, tylko kto by mi wtedy otworzył?, albo do końca rozwalić okno salonowe i wpełznąć do domu przez parapet. Wybrałam trzecią możliwość. Stercząca, spróchniała futryna ledwo trzymała się ściany, więc jednym mocnym ruchem oderwałam ją na amen. Przełożyłam nogę przez dziurę w ścianie, potem drugą, wciągnęłam walizkę i byłam w środku. Skierowałam się niepostrzeżenie do schodów. Poszłam na górę, odłożyłam rzeczy i rzuciłam się plecami na łóżko. Leżałam tak chwilę, aż nagle wybuchłam płaczem. Po mojej głowie chodziło tylko pytanie "dlaczego?" Nie wiedziałam co zrobiłam, co się stało czy też, gdybym chciała, jak mogłabym to naprawić. Obwiniałam się, byłam pewna, że to przeze mnie. Kiedy przestałam ryczeć, wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Coś było nie tak. Skąd na ścianach plakaty One Derection, którego przecież tak bardzo nie cierpię, skąd nad łóżkiem zdjęcie Grubsona? Stwierdziłam, że to wszystko wyjaśnię później, na razie po prostu zdarłam, jak dla mnie, śmieci ze ścian i rzuciłam w kąt. Potem po cichu poszłam do łazienki i wzięłam długi, gorący prysznic. Zdawało mi się, że woda zmywa ze mnie cały stres, niepokój... cały żal. Wyszłam z zaparowanego pomieszczenia. Przez chwilę się wahałam, ale i tak w końcu musiałabym zejść na dół. Wzięłam się w garść i powoli zeszłam po schodach. Nagle rozmowy ucichły, a wszyscy, cały wielki tłum skoczył w moją stronę z uściskami, zasypując mnie pytaniami.
- Jak się tu dostałaś? Jak minęła podróż? Jak było w Ameryce? Co z Tabunem?
- Co ci się stało?! - krzyknął ktoś z końca kuchni. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Aśkę. Pokręciłam tylko głową, wzięłam z blatu coś do picia i skierowałam się na górę. Wbiegłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Z butelką wody mineralnej w ręce, ległam z powrotem na łóżko. Po moich policzkach znów popłynęły łzy. Po chwili rozległo się pukanie.
- Zajęte! - krzyknęłam nie chcąc, żeby ktokolwiek przeszkadzał mi w użalaniu się nad sobą.
- To nie łazienka - wyraźnie powiedział głos zza drzwi.
- To po co pukasz?!
- Bo chcę być kulturalna - powiedziała Aśka wchodząc. - Co się dzieje? - zapytała siadając obok mnie.
- Nic.
- Aha. Czyli łzy, smutek i twój opłakany stan to wynik niczego - stwierdziła, patrząc na mnie z ukosa. Przewróciłam oczami.
- To przez Tymona... albo przeze mnie... już sama nie wiem - wykrztusiłam wreszcie.
- Płaczesz przez Tymona? - spytała z niedowierzaniem. - Co ten idiota zrobił?
- Przyszedł z jakąś dziewczyną na lotnisko. A poza tym nie wyzywaj go.
- On przyszedł na lotnisko z inną, a ty mówisz nie wyzywaj go? Bez urazy, ale chyba cię coś boli... Zresztą jak jutro tu przyjdzie to jego też coś będzie boleć - na jej twarzy rozkwitł groźny uśmiech. Automatycznie wstałam.
- Nawet mnie nie strasz! - krzyknęłam.
- Bronisz go? - otworzyła szeroko oczy.
- Tak. Może i mam do niego żal, ale to niczego nie zmienia.
- Jeżeli nadal go kochasz to jesteś głupia - powiedziała, opadając na pościel.
- No to widocznie jestem najgłupszym człowiekiem świata. A teraz mam do ciebie bardzo ważne pytanie. Co to jest? - wskazałam na stertę plakatów.
- To ty nic nie wiesz?
- Ale co mam niby wiedzieć? - zapytałam podejrzliwie.
- Gośka się z powrotem przeprowadza. Kiedy ciebie nie było ona tutaj mieszkała.

*********************************************************************************************************
Wybaczcie, że dopiero teraz, ale miałam strasznie ciężki dzień. Od dziewiątej sprzątałam, potem do sąsiadki zobaczyć nowego psa, później zostałam poproszona o opiekę nad dziećmi drugiej sąsiadki (zboczony dziewięciolatek i chcąca jeździć konno ośmiolatka). Wróciłam do domu dosłownie godzinę temu i zdałam sobie sprawę z tego, że nie jadłam obiadu. Szybko zrobiłam jedzenie, herbatę i napisałam rozdzialik. Gośka znów zaczyna wkurzać. Nie trawię 1D dlatego ona tego słucha xD Przez następne rozdziały jeszcze bardziej ją znienawidzicie, a pod koniec okaże się jaką to ona jest miłą szmatą :) Nie przedłużając, humor mi wrócił, następna notka niebawem i do zobaczenia...^^

PS Dziewczyny wybaczcie, ale nie mam czasu czytać :/ Niczego naprawdę. Postaram się komentować co jakiś czas, ale nie wiem jak będzie :( W każdym razie każda notka prędzej czy później zostanie skomentowana :)

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 3.

Wysiadłam w końcu z samolotu, był wieczór. W trakcie lotu dzwonił Tymon, mówiąc, że po mnie przyjedzie. Zaczęłam się więc rozglądać na boki. Nigdzie go jednak nie było. Z resztą nawet jakby był, to w tym tłumie trudno kogokolwiek rozpoznać. Wzięłam walizkę i przeszłam w miejsce, gdzie stała mała ławka. Na lotnisku wylądował właśnie drugi samolot. Z tego co zauważyłam miał on lecieć do Ameryki. Zaczęłam obserwować wsiadających. Jakaś kobieta kłóciła się zażarcie z ochroniarzem, który najwyraźniej nie pozwolił jej wsiąść z potężnym dogiem niemieckim, ktoś inny próbował coś przemycić pod kurtką, robił to jednak w taki sposób, że nawet ja to widziałam, a siedziałam przecież kilkanaście metrów dalej. Przez chwilę nie było nikogo aż nagle przez tłum przecisnął się jakiś chłopak ciągnąc za sobą dziewczynę. Patrzyłam przez chwilę co robi. Przytulił nastolatkę, pocałował z policzek, porozmawiał z nią jeszcze chwilę, po czym znowu ją przytulił, pomachał, a to wszystko robił z ogromnym uśmiechem. "Ciekawe czy będą ze sobą na odległość..." zastanawiałam się. Wstałam z miejsca znów rozglądając się wkoło. Chyba pójdę na busa. Okręciłam się jeszcze raz. Moje spojrzenie znów zatrzymało się na chłopaku samotnie stojącym przed samolotem. Tym razem stał twarzą do mnie. Zmarszczyłam czoło wytężając wzrok. Mignęła mi przed oczami ostatnia rozmowa z Mary i Suz. Miło, że Tymon potwierdza ich teorię. Na mojej twarzy pojawiła się złość pomieszana ze smutkiem. Nie zastanawiając się dłużej skierowałam się na przystanek. "Podobno miał przyjechać po mnie. Zdradziecki idiota." myślałam i wymyślałam coraz to nowsze obelgi tym samym starając się zachować umiar. Po moich policzkach zaczęły wolno płynąć gorzkie łzy. Wsiadłam do busa tłumiąc szloch. Usiadłam na fotelu, opierając głowę o szybę. Po chwili telefon zaczął dzwonić w mojej kieszeni. Wyciągnęłam go sprawdzając kto dzwoni. Tymon. Nawet nie odebrałam. Powtórzyło się to sześć razy. Miałam go gdzieś. Wysiadłam przystanek wcześniej, aby się przewietrzyć. Biorąc pod uwagę fakt, że całą twarz miałam lepką od łez, za sobą ciągnęłam walizkę, a moje włosy były rozczochrane, można było stwierdzić, że wyglądam jak półtora nieszczęścia. Jakby tego było mało zaczął padać deszcz. Krople uderzały w moją i tak wilgotną twarz. Po chwili deszcz przerodził się w prawdziwą ulewę. Zatrzymałam się na chwilę. Oparłam walizkę o nogi, wygrzebałam z torebki gumkę, związałam włosy w niechlujnego kucyka, zdejmując czapkę. Niech sobie pada deszcz. Przynajmniej miałam jakiegoś towarzysza...

********************************************************************************************************
Kto lubi Tymona niech się na mnie obraża. Też go lubię... Pomimo wszystko. Od razu mówię, to nie jest sen, ani złudzenie, ani jawa, ani nic w tym stylu. Nie zamierzam robić żadnych niespodzianek. Weronika zrywa z Tymonem. Koniec. A tak poza tym, to pisałam dzisiaj próbny test kompetencji... Kuźwa co to ma być?! Umiałam niemal wszystko. Tylko jedno głupie zadanie... "Mama Kasi kupiła 35 dag sera białego w cenie 11, 20 za kilogram. Ile zapłaciła mama Kasi?" Nie umiem -,-* Wkurza mnie historyk. Powiedział, że psalm zaśpiewałam brzydko i nienaturalnie, znawca się znalazł -_- Nienawidzę idioty. No, podsumowując zleciałam ze schodów (szmatława zima lód zrobiła), chcę już wiosnę, wszystko mnie wkurza i do zobaczenia...^^

PS Anek! Co Ty mi tu piszesz?! xD

środa, 20 marca 2013

Rozdział 2.

Po wieczornej jeździe padłam wykończona na łóżko. Trener dał nam niezły wycisk. Hmm... Oklep na mustangu, który w galopie pędzi jak na złamanie karku... czy to nie ciekawe doświadczenie? A do tego ten wspaniały kłus ćwiczebny, na jego kościstym kręgosłupie... Stwierdziłam, że siedzieć nie będę mogła przez tydzień. Jak to dobrze, że już następnego dnia wracam do domu! Samolot mam o dwunastej, tuż po porannej jeździe. Droga do Polski pięć godzin, plus samochodem do naszej stadniny około trzydzieści minut. Przed wyjazdem należy jednak pamiętać o obiecanej zapłacie. W końcu, jak nie im, to komu podrzucę barwiącą pastę? Koleżanki będą bardzo ładnie wyglądać w fiolecie. Jak miło, że stajenne królewny wstają dopiero około jedenastej... Ja będę już przecież w drodze na samolot. Przestaję narzekać na wspólne łazienki. Czasem się jednak przydają. Wiem przynajmniej gdzie leżą rzeczy Grace i Monice.

***
Wstałam z łóżka w środku nocy, obudzona przez budzik. Wzięłam przygotowany ekwipunek i wyszłam do łazienki. Szybko zamieniłam pasty dziewczyn na te specjalne ode mnie, po czym poczłapałam do pokoju. Po drodze jednak wpadłam na jakąś dziewczynę.
- Przepraszam - szepnęłam, aby nie obudzić pozostałych.
- Nie szkodzi. Czemu wałęsasz się po nocy?
- Eee... zebrało mi się na wymioty - odparłam, mówiąc pierwszą lepszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
- Wymioty? Tak w środku nocy? Może ty jesteś w ciąży! - ucieszyła się starając się jednocześnie zachować spokój i mówić cicho.
- Eee... w ciąży? Eee... Tak, tak na pewno. Prześpię się z tą myślą. Cześć - pożegnałam się jednocześnie tłumiąc śmiech. Lepiej było potwierdzić i mieć całą sprawę z głowy, niż zacząć się z nią kłócić w środku nocy. Wróciłam wreszcie do pokoju nadal uśmiechając się w duchu. Powoli zamknęłam drzwi i spałam dalej.

***
Na szczęście ostatnia jazda została odwołana ze względu na wszechobecne, amerykańskie korki. Samochód odwożący "Polską Grupę" na lotnisko przyjechał nieco wcześniej, ratując mnie tym samym przed konfrontacją z rozwścieczonymi nastolatkami. Na wszelki wypadek w torbie leżała jeszcze jedna tubka z barwiącą pastą... gdyby sprawa z Gośką znów wyglądała nieciekawie. Wyciągnęłam ją z bagażu podręcznego i spojrzałam na angielskie napisy. Po przetłumaczeniu zrozumiałam tyle, że efekty są długotrwałe, a po chwili dobiegły mnie przenikliwe piski z góry. Dokładnie w tym momencie ruszyliśmy.
- Panie kierowco, można trochę szybciej? Już dzwonią - powiedziałam zwracając się do faceta na przednim siedzeniu. Nacisnął mocniej na pedał gazu.
- I'm sorry, but I don't understand you. Can you speak in English? - zapytał mężczyzna. Zdanie co prawda nie trudno było zrozumieć, ale i tak nie odpowiedziałam.
Po kilkudziesięciu minutach byliśmy już na lotnisku. Samolot podstawili z kilkuminutowym opóźnieniem, a ja cały czas martwiłam się co z Tabunem, który miał przyjechać do domu dzień po mnie.

****************************************************************************************************
Ha ha ha, Weronika jest w ciąży xD Nie no żartuję oczywiście. Można powiedzieć, że nadal jest w stanie nienaruszonym ;D Odwala mi trochę. Rozdział miał być wczoraj, ale stwierdziłam, że dla odstresowania pójdę na rolki. Nie ma to jak śmigać po lodzie i z impetem wpadać w zaspy :P Wracając naprawdę musiałam jakoś opanować stres, bo następnego dnia (czyli, że dzisiaj) śpiewałam psalm... O stary, cały kościół ludzi, koledzy z klasy i ja na środku... Nogi się trzęsą, ręce tak samo, głos drży od nerwów i śpiewaj człowieku! A do tego nie mogę nogi zginać, bo sobie wczoraj coś w kolano zrobiłam... mają wyczucie, kazali mi stanąć na schodach -,-* Plus opowiem co się stało wczoraj na angielskim. Kolega nie znał odpowiedzi. Koleżanka podpowiedziała, a on zamiast podziękować, zaczął rozrzucać swoje rzeczy po klasie. Zrobił się czerwony, zaczął płakać. Pani mówi "Max it isn't reason." Maks zaczął się okładać pięściami po głowie, po czym... kilkakrotnie walnął głową o ławkę, którą następnie przewrócił. No i to bezgraniczne zdziwienie na twarzach pozostałych... Masakra. No nic. Następny rozdział postaram się dodać w miarę szybko i do zobaczenia...^^

PS Szałwia! Kochana moja, wróciłaś! Najpierw Vero, teraz Ty... zajebiooza :3

poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdział 1.

W Ameryce było wspaniale. Trener wymagał bardzo dużo ode mnie i od Tabuna, który przecież można powiedzieć, że dopiero się uczył. Codziennie odbierałam tysiące telefonów od koleżanek i Tymona. Nawet zdarzyło się, że zadzwonił Bartek, który nie wiem skąd wytrzasnął mój numer. Dodatkowo skype był molestowany przez Suz i Mary. Przez treningi na rozmowę z nimi wszystkimi miałam czas od dziesiątej do dwunastej i od piętnastej do siedemnastej. Resztę czasu spędzaliśmy na hali lub w terenie, ale to drugie tylko w niedzielę. Miałam więc okazję do czterech wyjazdów w teren i około stu osiemdziesięciu godzin treningów. Cały wyjazd trwał miesiąc i wszystko byłoby doskonale gdyby nie panoszące się wszędzie nastolatki, uważające się za pępek świata. Ze względu na kochane dziewczynki musiałam wymienić nadcięty przez nie popręg i wyszorować ubłocone ogłowie. Jednak nic nie mówiłam. Postanowiłam odpłacić się na do widzenia. W torbie czekał mały prezent w formie "bardzo smacznych" ciastek oraz specjalnie dla koleżanek barwiąca pasta do zębów... czego w tym kraju nie produkują?
***
Wieczorem, dwa dni przed powrotem do domu, skype jak zawsze napadnięty został przez nahalne nastolatki, a telefon nie przestawał dzwonić. Po ósmej próbie połączenia w końcu odebrałam, a na ekranie laptopa pojawiły się dwie twarze, na których widok aż krzyknęłam. Spojrzały na siebie w zdziwieniu i wspólnie zapytały "co?"
- Co wy macie na twarzach?!
- Maseczki - opowiedziały równocześnie.
- Tą zaschniętą, zieloną maź nazywacie maseczką?! - zażartowałam nie dając po sobie poznać, jak bardzo mnie to bawi. Obydwie przybrały obrażony wyraz twarzy.
- Wiesz co? Może i my mamy zaschnięte coś na twarzach, ale to Tymon ma dziewczynę - odparła Mary. Uśmiechnęłam się, przewracając oczami.
- Serio? Kto to? - spytałam z udawanym oburzeniem.
- No właśnie nie wiemy. Miałyśmy nadzieję, że już z tobą zerwał i wiesz o kogo chodzi - powiedziała. Uśmiech zmienił się w przerażone zdziwienie, a z kolei Suz, która do tej pory uśmiechała się nieco głupkowato, trącając drugą z nich w ramię, otworzyła szeroko oczy i uderzywszy się w czoło, pokręciła z dezaprobatą głową, opartą na ręce.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że widziałyśmy Tymona jak szedł za rękę z jakąś dziewczyną. Prawda Suz? - zapytała koleżanki. Ta z kolei spojrzała na nią wilkiem, po czym podniosła głowę.
- Po pierwsze nie ZA rękę tylko o tak - zademonstrowała chwytając Mary i przekładając rękę przez oba jej ramiona. - A po drugie, nie wiemy na pewno czy to jego dziewczyna, ale z tego co zaobserwowałyśmy to z takim uśmiechem odnosi się tylko do ciebie.
- Wy to potraficie zepsuć humor. Cześć - pożegnałam się, wyłączywszy komputer, nie dając im nawet nic powiedzieć. Kiedy wreszcie przyjadę do domu i tak się wszystkiego dowiem.

************************************************************************************************************
Dobra dzisiaj baaardzo krótko jak na mnie, bo nie mam siły :P Cały dzień szkoły mocno mnie wykończył. No właśnie, wiadomo już o co chodzi, ale dopiero w następnych rozdziałach dowiecie się o co chodzi... a tak właściwie dowiecie się na saaamym końcu tomu :D Jestem okropna. No cóż, nie mając już co napisać, powiem jeszcze, że genialne mendy klasowe rzucały dzisiaj jogurtem po klasie. Los chciał, że wylądował on właśnie na mojej głowie -.-* Ale najlepsze jest to, że miało to miejsce na godzinie wychowawczej, a wychowawca wrócił do klasy akurat w momencie kulminacyjnym xD Stwierdziłam, że nie będę miła i na pytanie "który to" od razu odpowiedziałam... Ja sobie nie pozwalam, żeby cokolwiek pokroju jogurtu, dotykało moich włosów! Hmm... nie wiem z czego się bardziej cieszę, że ów kolega zostaje trzeci raz w szóstej klasie, czy może z tego, że przenoszą go do innej szkoły... przez głupi jogurt xD No i to chyba tyle. Mówiąc w tym tygodniu miałam nadzieję tydzień obecny, a nie poprzedni... Przepraszam za nie dokładność. Pa pa...^^

sobota, 16 marca 2013

O matko... To już czwórka!

4,000 wejść... Jak tak dalej pójdzie, to dogonię szanowną Vero ;D No i kolejny raz dzisiaj muszę Wam podziękować, no więc DZIĘKUJĘ ;* A teraz muszę iść, bo nie chcę neta obciążać, Flicka się ściąga. Druga część ;P Do usłyszenia niebawem...^^

Rozdział 40. - ostatni

Chcąc, żeby było tak jak ostatnim razem na początek podziękowania:
- Valeria - ... Nie wiem co napisać. Naprawdę. Jesteś od niemal samego początku, komentujesz i wspierasz :) Jedyne co przychodzi mi do głowy to jedno wielkie DZIĘKUJĘ ;* Dodatkowo poprawiłaś mi humor tymi trzema godzinami na GG xD Mam nadzieję, że będziesz ze mną do końca ;D
- Vero - Wiem, nie komentujesz, prawdopodobnie, nawet tego nie czytasz, ale w każdym razie, dziękuję za inspirację i za uświadomienie mi niektórych błędów ;) Podsumowując, czytając Twojego bloga zrozumiałam jaka potrafię być głupia :*
- Sydney F. - To dla Ciebie zrobiłam tą zakładkę z końmi! A wiesz czemu? Bo Cię lubię, szanuję i Ci dziękuję ^.^ Jak mi się fajnie zrymowało
- Anek - Mój Anek, tak się podpisujesz, więc nie powiem tym razem Anka ;D Tobie również jestem w cholerę wdzięczna za te wszystkie komentarze!
- Bez Imienna - No kuźwa jesteś od tak niedawna, a ja Cię tak lubię... Dlaczego? Bo tak. Używasz słowa hardcorowe w swoim opowiadaniu praktycznie co notkę, nienawidzę tego, ale i tak masz u mnie dużego plusa za osobowość ;) Wybacz, nie zabiję Gośki. Przyda się :D
- Spirit - Thank you very much! Napisałabym jeszcze coś, ale choroba mi nie pozwala myśleć, a tym bardziej tłumaczyć ;D
- Szałwia - Zły człowieku, czemu Cię nie ma? Byłaś najwcześniej i chyba trochę Ci się już to całe czytanie znudziło ;) Ważne, że komentowałaś wcześniej i dziękuję za wsparcie :*
No i wszyscy obserwatorzy i komentatorzy, których pominęłam, niech wiedzą, że wszystkim niezwykle dziękuję ;* To tylko dzięki Wam ten blog nadal istnieje. No dobra, a teraz nie zamulając dłużej - długo wyczekiwana notka:

**********************************************************************************************
Około dziesiątej oba konie "załadowane" zostały do przyczepy, a ja z Tymonem siedzieliśmy w kabinie.
- Wzięłaś wszystko? - zapytał zapinając pas.
- Owszem. Siodło, czaprak, ogłowie, kantar, uwiąz, ochraniacze, sprzęt do czyszczenia na wszelki wypadek i strój razem z kaskiem. - wymieniłam zawartość bagażnika, licząc na palcach. - Czyli wszystko.
- No to jedziemy.
Pick-up wjechał na główną drogę, ciągnąc za sobą wielką przyczepę. Zawody miały się odbyć w miejscu, oddalonym od stadniny o mniej więcej dwadzieścia kilometrów. Czyli czekało nas około pół godziny drogi, znając uliczne korki.
***
Jak się okazało drogi były niemal nieprzejezdne i zamiast jechać wcześniej wspomniane trzydzieści minut, dotarliśmy na miejsce w przeciągu pełnej godziny. Wysiadłam z samochodu, marudząc.
- To było chyba najdłuższe dwadzieścia kilometrów w moim życiu - stwierdziłam, przeciągając się.
- Pójdę po twój numer, a ty wyprowadź Melodię.
- Okey, pojadę z nią na parkur. Mógłbyś się zająć Tabunem? - zapytałam, wchodząc do przyczepy, aby wyprowadzić klacz.
- Taa, da się zrobić - odparł niechętnie.
- Jak nie chcesz, to ja mogę, tylko pasowałoby się przygotować.
- Nie. Ja się nim zajmę, a ty przygotuj Melodię.
- Okey - powiedziałam cofając kobyłę na rampę. Kiedy Tymon poszedł po numer, ja zdjęłam ochraniacze i derkę, zamieniając je na siodło oraz uzdę. Wskoczyłam na jej grzbiet, ruszając w stronę parkuru treningowego. Przy bramce nie było kolejki. Widocznie portier stojący na bramce skutecznie odstraszał tłumy.
- Dzień dobry, ile za dwa przejazdy?
- Dycha - odparł szorstko. Wyciągnęłam pieniądze z kieszeni bryczesów. Facet zgarnął je łapczywie i otworzył szlaban. Wjechałam stępem. Po pięciu minutach najechałam na pierwszą przeszkodę. Klacz skakała nienagannie. Poklepałam ją i po chwili przerwy wróciłam do drugiego przejazdu. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie fakt, że zahaczyła o drąga. Przeszłam do kłusa, aby się trochę uspokoiła. Gdy zaczęłam już stępować nagle odezwał się portier.
- Panienko! Kobyłka ci kuleje! - krzyknął ze swojej budki. Po tej uwadze zeszłam z konia i oprowadziłam ją w koło. Rzeczywiście. Lewa tylna dochodziła tylko za innymi. Zeszłam natychmiast z parkuru i skierowałam się ku przyczepie. Tymon siedział na rampie i głaskał Tabuna między uszami, poprawiając mu grzywę. Gdy podeszłam od razu spojrzał na mnie ze zdziwieniem, widząc, że zdejmuję siodło.
- Co ty robisz? - zapytał.
- Kuleje.
- Kuleje?! Ale już wszystko jest załatwione! Nie możesz się teraz wycofać! - powiedział, tak właściwie niemal krzyknął.
- Ale kto powiedział, że się wycofuję?
- Chcesz jechać na kulawym koniu? - zdziwił się chłopak. Popatrzyłam na niego wzrokiem pełnym dezaprobaty, po czym przeniosłam spojrzenie na mustanga.
- Nie.
- Tak - odparłam z uśmiechem.
- Co ty spadłaś z Melodii na treningu? Chcesz startować na mustangu, który nie skakał?
- Skąd wiesz? Był nauczony podstawowych figur ujeżdżeniowych to może i skacze.
- Nie masz już nawet czasu na trening, daj, pójdę oddać numer.
- No chyba cię coś boli! Nie zamierzam teraz rezygnować, skoro mogę jechać na innym koniu! - krzyknęłam, kończąc siodłanie Tabuna. Tymon otworzył usta, widząc moją stanowczość, po chwili jednak na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech.
- No to jedź i wygraj! - powiedział z entuzjazmem. Przełożyłam nogę przez siodło.
- Żebyś wiedział, że wygram. Tylko pilnuj Melodii - rzuciłam jeszcze przez ramię stępując w stronę padoku, na którym odbywały się zawody. Klasa N była pierwsza, a ja byłam czwartym zawodnikiem. Sędziowie siedzieli już na miejscach, a pierwszy zawodnik podjeżdżał do stacjonaty. Nie szło mu najlepiej. Szarpał konia na pysku, przez co wierzchowiec za późno wyskoczył i strącił poprzeczkę. Najgorzej jednak było przy ostatnim okserze. Kary wybił się za wcześnie i przednimi nogami uderzył w oba drągi. Jeździec zaczął go okładać batem po słabiźnie, choć jego przejazd i tak się już zakończył. Noty były niskie, w przeciwieństwie do czasu i punktów karnych. Pokręciłam głową. Tacy jeźdźcy nie powinni być dopuszczani do zawodów. Po kolejnym jeźdźcu zrozumiałam, jak bardzo się denerwuję. Wzięłam kilka głębokich wdechów, tak dla rozluźnienia. Po chwili z powrotem stałam się oazą spokoju.
- Numer cztery, na koniu Melo... przepraszam, na Tabunie proszony na parkur - oznajmił głos wydobywający się z głośnika. A nie łaska wypowiedzieć imię i nazwisko? Stępem wjechałam przez bramę, która zaraz się zamknęła. Zatrzymałam się na środku i skłoniłam głowę. Jurorzy zaczęli coś szeptać do siebie, kiedy ja zaczęłam galopować w koło. Mustang najwyraźniej nie odczuwał strachu czy też stresu ze względu na publiczność. Widać czuł się tak jak na swoim pastwisku. Podjechałam do pierwszej przeszkody. Dodałam łydkę, zrobiłam pół siad i na wszelki wypadek klepnęłam lekko bacikiem. Tabun wzbił się w powietrze i po kilku sekundach znalazł się na ziemi... Bez zrzutki! Odetchnęłam z ulgą, galopując dalej. Wiedziałam, że aby mieć jak najlepszy czas muszę mocno ściąć zakręt za krzyżakiem. Ogier przeskoczył bezbłędnie, a ja od razu po przeszkodzie skróciłam wodzę, docisnęłam mocniej zewnętrzną łydkę i zamiast zakręcić... koń wykonał zwrot na zadzie, po czym z powrotem przeszedł w galop. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie było nawet możliwości, żeby ktokolwiek, skręcił szybciej. Z uśmiechem pokonałam cały tor. Gniadosz nie zawahał się nawet przy ostatnim okserze. Spojrzałam na tablicę, pokazującą wyniki. "4:21, 0 pkt. 9.0,  8.1,  10.0,  9.8" Jak na razie były to najlepsze noty, ale w końcu, byłam czwartym zawodnikiem. Wróciłam do przyczepy w radosnym uniesieniu. Tymon z Melodią czekali obok. Chłopak smarował nogę klaczy, a ja bez słowa zsiadłam z konia i przywiązałam go do koniowiązu. Dopiero wtedy Tymon zauważył, że już wróciłam.
- Już koniec? - zapytał. Nie mogąc zdobyć się na żadne słowa usiadłam tylko na rampie i zasłoniłam twarz. - Nie płacz! Na pewno nie było aż tak źle! - zaczął mnie pocieszać. Podniosłam głowę.
- Źle?! Zero karnych, cztery dwadzieścia jeden i świetne noty! - krzyknęłam radośnie rzucając się mu na szyję. - Wykonał zwrot na zadzie! - dodałam, widząc zszokowanie na jego twarzy. Zaśmiałam się, a potem opowiadałam mu o przejeździe, czekając na zakończenie zawodów.

***
Słysząc w głośnikach, że konkurs skoków klasy N zakończy się za dziesięć minut, z powrotem osiodłałam Tabuna i pojechałam na parkur. Stanęłam w szeregu obok innych koni. Rozglądałam się wkoło szukając wzrokiem Tymona, który zginął gdzieś w tłumie. Nie dano mi jednak zbyt dużo czasu na szukanie, bo na środek wyszedł przewodniczący jury, ogłaszając wyniki.
- Biorąc pod uwagę noty, czas i punkty karne oraz styl jazdy, po wielu obradach sędziowie stwierdzili, iż trzecie miejsce zajmuje numer ósmy na koniu Fernende. Drugie miejsce otrzymuje numer siedemnasty na koniu Terracotta. No i pierwsze miejsce oraz wyjazd na trening skokowy do Ameryki wygrywa... - tu przewodniczący zrobił efektowną przerwę. - ... Numer czwarty na Tabunie! - krzyknął mężczyzna. Moje oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Wygrałam. Jadę do Ameryki! Kiedy to do mnie dotarło wjechałam na środek stając obok mówcy. Wręczył mi puchar, rozetę i bilet, po czym pogratulował. Podziękowałam z uśmiechem i wróciłam do przyczepy. Takiego zwrotu wydarzeń się nie spodziewałam. Nadal do mnie nie docierało, że na mustangu wygrałam zawody, a za trzy dni jadę z nim do Ameryki. Trzeba przyznać, nie mogę się doczekać.

*************************************************************************************************
W taki oto sposób zakończył się drugi tom "Horses meaning of life". Dziękuję Wam za wytrwałość, jesteście wspaniali! Męczyłam się z tym rozdziałem przez ostatnie cztery godziny :) To chyba najdłuższy z rozdziałów, które pisałam i jestem z siebie dumna ^.^ Jeżeli nadal macie ochotę czytać moje wypociny, zapraszam Was na trzeci sezon, który rozpocznę jeszcze w tym tygodniu :D Jak na razie ja się żegnam i z całego serca Wam DZIĘKUJĘ ;* Do zobaczenia...^^

piątek, 15 marca 2013

Rozdział 39.

Po przejechaniu całego toru Tymon w końcu dał spokój z moimi treningami, więc odprowadziliśmy Melodię do boksu. Na wszelki wypadek posmarowałam jej nogę maścią, gdyby jednak coś miało się dziać. Idąc do domu, przysiadłam na chwilę w bujanym fotelu na werandzie. Patrzyłam na wszystko. Na stajnię, podwórze, podjazd, jednak mój wzrok zatrzymał się na Tabunie, któremu przecież obiecałam marchewkę. Wyciągnęłam z kosza jabłko. Nie chciało mi się iść do kuchni po warzywo, skoro konik może dostać owoc.
***
 Budzik nie dał mi spać. Rozdzwonił się na dobre, a przecież była jeszcze noc! Spojrzałam na godzinę. Czwarta! No świetnie. Zakryłam głowę poduszką. Coś jednak nie dawało mi spać. Rozejrzałam się po pokoju, zerkając najpierw na ziemię, aby upewnić się czy Tymonowi nie zachciało się znowu spać na ziemi. Na szczęście go tam nie było. Jeszcze raz zaczęłam się rozglądać. Riko śpi na łóżku, wszystko stoi tak jak stało, strój jeździecki wisi na drzwiach, książki jak zawsze są rozwalone na biurku... Strój jeździecki! Zawody! Sprawdziłam w komórce datę. To dzisiaj! Wyskoczyłam spod pościeli i najszybciej jak potrafiłam, zrobiłam wszystko co trzeba. Wzięłam ciuchy, zbiegłam na dół i przecięłam podwórze, pędząc do stajni. Położyłam strój na kanapie, a sama zabrałam z szafki mój zestaw do czyszczenia, po czym poszłam do kobyłki.
- Słuchaj, zawody mamy o dziesiątej, ale trzeba cię wyczyścić, zapleść grzywę i ogon by się przydało umyć. Tak więc teraz, ty stoisz, a ja koło ciebie skaczę. Jasne? - zapytałam, choć w sumie nie miałam pojęcia po co. Pomimo wszystko klacz zarzuciła łbem w górę i powtórzyła tą czynność kilka razy - Dobra kobyła - powiedziałam i wzięłam się za czyszczenie jej żółtokremowej sierści. Stała spokojnie z podwiniętą tylną nogą. Po mniej więcej dziesięciu minutach, stwierdziłam, że jej sierść dosłownie błyszczy. Zaczęłam więc czyścić kopyta, a kiedy uznałam, że są wolne od... błota, zaczęłam zaplatać koreczki.
***
Po umyciu ogona Melodii byłam prawdziwie wykończona. W godzinę wyczyściłam ją, zrobiłam koreczki, umyłam ogon i posmarowałam kopyta. Wzięłam sprzęt i wyszłam na zewnątrz kierując się na pastwiska. Tabun na mój widok zarżał i podbiegł do bramy.
- No koniku, dzisiaj będziesz miał dużo wrażeń - stwierdziłam podchodząc do niego z kantarem. Przywiązałam uwiąz do płotu i zaczęłam szczotkować okrężnymi ruchami brązową sierść ogiera.

***
Z wyczyszczeniem Tabuna nie było problemu. Grzecznie stał i podawał wszystkie kopyta. Uznałam, że skoro przewieźli go tutaj bez ochraniaczy, to także bez ochraniaczy może pojechać na zawody. A Melodii "ubezpieczenie podróżne" założy się tuż przed wyjazdem. Jak na razie, miałam ochotę tylko na herbatę i coś do jedzenia.

****************************************************************************************************
Tak wiem, zajebiste zakończenie xD No cóż, naprawdę nie miałam pomysłu. Valeria, rzeczywiście nie tyle różnią się style pisania, co po prostu logika. Gdyby Koniowata wróciła wcześniej, to i wcześniej rozwiązałaby się sprawa Tabuna, a teraz przenoszę wszystko na trzeci tom, co w sumie nawet mi pasuje, bo muszę jakoś zastąpić pewną osobę ;D A kogo tak dokładnie, to domyślicie się już w pierwszym rozdziale ^.^ Zadzwoniła przed chwilą jakaś kobieta na domowy, odebrałam, bo sama w domu jestem, a ona się mnie pyta czy z tatą może rozmawiać -.-* Moja reakcja "Nie. nie może pani.", no to ona się pyta dlaczego, a ja odpowiadam "Bo tata nie żyje od dwunastu lat." Nagle chwilowa cisza i "Do widzenia". Nie cierpię jak tacy ludzie dzwonią. Naprawdę. A teraz wybaczcie, ale muszę iść, bo pasuje mi już napisać podziękowania...^^

Rozdział 38.

Galopowałam na Tabunie po całym pastwisku. Ten koń wydawał się zarazem dziki jak i udomowiony. Idealnie reagował na łydki, a dodatkowo był miękki w pysku. Potrafił bezbłędnie wykonać ustępowania i traversy. Pomimo wszystko jedna rzecz mnie męczyła. Stwierdziłam jednak, że spróbuję to wykonać dopiero po zawodach. Usłyszałam czyjeś wołanie. Odwróciłam się gwałtownie. Przy ogrodzeniu stał Tymon i nieustannie machał ręką. Podjechałam bliżej, nie zdając sobie sprawy z tego, że zamiast galopować, stałam w miejscu.
- Coś się stało?
- No głównie to, że zamiast trenować na Melodii, ćwiczysz na Tabunie. Przypominam, że za dwa dni masz zawody - powiedział oskarżającym tonem. No tak. Był już poniedziałek. Tylko jak mam się skupić na zawodach, skoro właśnie mam możliwość jazdy na... Mustangu!
- Taa, dobra już idę. Tylko, jedna sprawa.
- Jaka? - zapytał, a w jego oczach widoczny był błysk strachu.
- Mógłbyś załatwić przyczepę na dwa konie?
- Po co?
- Chcę wziąć ze sobą Tabuna. Jako taką maskotkę. I przy okazji trzeba go przyzwyczajać do tłumów - stwierdziłam głaszcząc szyję ogiera. Spojrzał na mnie swoim dumnym okiem.
- Jego? Na zawody?
- Tak. Bez niego nie jadę - odparłam twardo. Chłopak popatrzył na mnie jak na głupią, przewrócił oczami i z uśmiechem pokręcił głową.
- Niech będzie. Pojedzie.
- Dziękuję. A teraz idź do stajni, ja zaraz przyjdę - powiedziałam zbierając Tabuna do galopu. Przejechałam cztery kółka, po czym zsiadłam z jego grzbietu, rozsiodłałam go, pogłaskałam po chrapach i odeszłam do stajni, obiecując mu marchewkę. Odniosłam siodło i ogłowie, biorąc od razu drugi rząd dla Melodii. Klacz stała grzecznie w boksie i skubała siano. Przypomniałam sobie, że miałam podziękować Aśce za regularne czyszczenie klaczki. Osiodłałam ją, założyłam uzdę i wyprowadziłam na halę gdzie czekał już Tymon.
- Myślisz, że mogę z nią już skakać? - zapytałam niepewnie.
- Chyba tak, w końcu to była mała kontuzja. Ustawię małe przeszkody, jak coś pójdzie nie tak, to zaprowadzimy ją do stajni, a ty wystartujesz na Albatrosie - stwierdził, wzruszając ramionami.
- Na Albatrosie?
- Tak. On cię toleruje, jeździłaś już na nim i on ma pełen zapas energii, nie skakał od... nie wiem kiedy ostatnio na nim skakałem - zastanawiał się w ciszy, przestawiając drągi. Przeszkody rzeczywiście były bardzo małe. Najwyższa miała może z metr. Po dość długim stępo-kłusie wreszcie zagalopowałam. Klacz nie kulała, jak na razie wszystko było w porządku. Najechałam na pierwszą przeszkodę. Nic się nie działo. Cały czas jechała bez żadnych problemów. Co do ostatniej przeszkody, którą był siedemdziesięciocentymetrowy okser, nie było ani jednej zrzutki.
- To jest dla niej jak drągi - powiedziałam klepiąc ją po łopatce.
- No to co może podwyższę?
- Niedużo. Nie chcę, żeby cokolwiek się jej stało. Maksymalnie do metr dwadzieścia.
- Czyli poprzeczka zawodów. Już ustawiam.
Znów zagalopowałam. Wydawało się, że Melodia nigdy nie miała żadnej kontuzji.

**********************************************************************************************
 Hejoł! Zamierzam Was dzisiaj nie męczyć za bardzo, dlatego będą tylko dwa rozdziały :D Śmiem twierdzić, że nie jest to zbyt duża liczba, biorąc pod uwagę moją wczorajszą wenę xD Cztery rozdziały w jeden dzień... Geniusz :P No i jutro, ta ostatnia notka drugiego tomu... która będzie przewidywalna jak... szkło. Wybaczcie nie miałam porównania ;) No okey, ja się na razie żegnam i piszę dalej...^^

czwartek, 14 marca 2013

Grrreeennn...^^

A grreen xD Odwaliło mi porządnie z tą zielenią, ale cóż, nie moja wina :P Tak się ucieszyłam wiosną, że stwierdziłam, że nie będę Was już zimą męczyć :D A mi się znowu coś stało, bo to już piąty post dzisiaj! Pobiłam chyba rekord...^^

Rozdział 37.

Zaczęłam się śmiać jak nienormalna, kiedy Tymon zaczął mnie łaskotać jako zapłatę za to, że nie powiedziałam mu, że jadę w teren.
- Nigdzie cię nie było! - wydusiłam przez śmiech.
- A może byłem na górze? - zapytał ironicznie, nie przestając mnie gilgotać.
- Jakiej górze? Nie było cię na balkonie! - odparłam, próbując się bronić przed okrutnymi rękami.
- Na drugim piętrze stajni - powiedział, odsuwając się w końcu.
- To stajnia ma dwa piętra? - zdziwiłam się przez nieustający śmiech.
- A i owszem. Zaraz ci pokażę - odparł, wziął mnie w pół na ręce i gdzieś poszedł. Choćbym nie wiem jak się starała, widziałam tylko to co było za nim.
- Czy mógłbyś mnie w końcu postawić?
- Nie marudź! Zaraz będziemy - stwierdził, wchodząc po jakichś schodach. Przestałam się bronić. Niech robi co chce. Po chwili upuścił mnie na siano, a sam opadł obok.
- Ciężka jesteś.
- Cham.
- Co?
- Powiedziałeś, że jestem gruba - odparłam obrażonym tonem.
- Nie jesteś gruba! - zaczął się bronić. Spojrzałam na niego złym wzrokiem.
- Przecież wiesz... że udaję - powiedziałam, a na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech. Wstałam i rozejrzałam się wokół. - No dobra, gdzie jesteśmy? - zapytałam, widząc wszędzie siano.
- Jesteśmy w składowni siana.
- Gdzie?
- W składowni siana. Fajne miejsce. Patrz na to - powiedział i podszedł do ściany. Przeszedł jeszcze dwa kroki w lewo, chwycił za coś i otworzył drzwi, które ukryte były między czerwonymi deskami. Podeszłam bliżej. Widok stamtąd obejmował cały teren stadniny. Było po prostu pięknie. Całości dopełniało błękitne niebo i złociste słońce.
- A teraz, zapraszam na piknik - skinął ręką na miejsce ukryte za belami zeschłej trawy. Widać Tymon się postarał. Na podłodze leżał koc, a na nim jakiś napój, dwa kubki, kanapki, papierowe talerze i jeszcze inne rzeczy. Usiedliśmy, po czym zabraliśmy się za jedzenie.
***
Po całym tym pikniku oboje zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się do domu. Skoczyłam szybko na górę. Wpadłam do pokoju, wzięłam smycz i przypięłam do obroży Rika. Razem z pieskiem zbiegliśmy po schodach. Tymon czekał na mnie na werandzie.
- Chodź - powiedziałam schodząc na chodnik.
- Gdzie dokładnie idziemy? - zapytał.
- Gdzieś. Dowiesz się niedługo - odparłam z uśmiechem. Przeszliśmy przez pół ulicy i byliśmy na miejscu.
- Kto tu mieszka?
- Zaraz się dowiesz! I przestań marudzić.
Nacisnęłam przycisk domofonu. Odpowiedział mi dziewczęcy głos.
- Kto tam?
- No otwórz, otwórz - powiedziałam. Z głośnika wydobyło się prychnięcie śmiechu i po chwili bramka była otwarta.
- Kto to? - znów zapytał Tymon.
- Duch Święty. Chodź - powiedziałam jeszcze raz. Nie wchodząc do środka okrążyliśmy dom i zawitaliśmy do ogrodu gdzie Mary z Suzaną leżały, opalając się.
- Aha, więc zamiast przyjść do koni, to wy się wylegujecie. No świetnie.
Dziewczyny skoczyły na równe nogi patrząc to na mnie to na Tymona. Ich wzrok jednak zatrzymał się na Riku. Podbiegły obie i zaczęły głaskać psiaka. "Zapowiada się fajne popołudnie."

************************************************************************************************
No to melanż w Argentynie :D Papieża mają to się cieszą! No dobra czwarty, jak dla mnie najbardziej udany, rozdział dzisiaj. Przypominam, że ostatnio skomentowałyście "Rozdział 33." xD Nadrabiać proszę :) Koniowata się rozkręca, a Weronika chowa xD Głupia jestem wiem ^.^ Moi drodzy czytelnicy uaktualnię dziś listę czytelniczą, a w sobotę kończę drugi sezon :) Nie przejmować się proszę - pięć tomów to chyba dość dużo...^^

PS Valeria bądź ze mnie dumna! Patrz na godzinę opublikowania :D

Rozdział 36.

Wstałam niezwykle się ociągając. Doskonale wiedziałam, że dzisiaj jest sobota, ale wolałam wyjść wcześniej ze względu na Tabuna. Ubrałam się szybko, umyłam i pierwszy raz od bardzo długiego czasu zjadłam śniadanie. Dwie kanapki z szynką, serem i szczypiorkiem w połączeniu z gorącą herbatką w zupełności mi wystarczyły. Wybiegłam na zewnątrz pełna energii. Od razu skierowałam się do siodlarni. O dziwo siedziały tam już Maja z Michaliną.
- Cześć! - zawołały równocześnie.
- Hej! No i jak idzie z Niagarą? - zapytałam z uśmiechem.
- Dobrze, Archi już kłusuje - odpowiedziała z dumą w głosie.
- Jeżeli chcecie mam dzisiaj trochę czasu. Możemy jechać w teren - powiedziałam, zastanawiając się co ja właśnie robię.
- Mogłybyśmy? - spytały w tej samej chwili.
- Tak. Tylko ja wybiorę wam konie, dobra? - w odpowiedzi pokiwały głowami z entuzjazmem. - W takim razie ubierajcie bryczesy, sztyblety, chapsy, czyścimy konie i jedziemy - zarządziłam. Dziewczyny wpadając jedna na drugą, zaczęły szukać swoich rzeczy po całej siodlarni. Ja z kolei wyszłam na korytarz, aby wybrać konie. Postanowiłam, że ja jadę na Melodii, Maja na Cirusie, a Archi na Indze. Dostosowałam konie oczywiście w zależności od umiejętności jeździeckich. Zabrałam się za czyszczenie Melodii. Po chwili doszły do mnie "Archi & Leo" i z zapartym tchem obserwowały jak czyszczę kopyta. Odwróciłam się w ich kierunku.
- Na co czekacie? Ty Ingę, ty Cirussa - powiedziałam, wskazując głową, która gdzie ma iść. Kiwnęły na tak i już ich nie było.
***
Dwadzieścia minut później byłyśmy przy bramie.
- Dobra dziewczyny. Jedziemy w zastępie. Pierwsza Melodia, potem Inga i na końcu Ciruss. Nie rozjeżdżamy się. Wszystko zrozumiałe? - spytałam twardo. - Nie słyszę sprzeciwu, więc jedziemy.
Ruszyłyśmy stępem przez las. W ciszy przeszłyśmy do kłusa i tak jechałyśmy przez następne kilkanaście metrów.
- Nie galopowałaś? - zapytałam, puszczając jedną ręką wodze i obracając się do tyłu.
- Nope - odpowiedziała przeciągle.
- W takim razie prawa łydka za popręg, lewa na popręgu, zbierz wodze, dociśnij obie nogi, wypchnij biodrami i galopujesz - powiedziałam, prezentując wszystkie czynności na Melodii. Po chwili w lesie rozległ się krzyk "Ja galopuję!", a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.

***********************************************************************************************
Valeria, TERAZ wraca Koniowata ;) Nawet nie wiecie jak się cieszę! Kurde muszę do Vero częściej pisać na GG moje motywujące teksty :P Hue hue hue trzy rozdziały napisane i mam ochotę na jeszcze jeden... Chyba mnie nikt nie powstrzyma, więc... Będzie za godzinę...^^

Rozdział 35.

Na podwórze wjechał ciemny pick-up. Wybiegłam na zewnątrz chcąc zdać Tymonowi szczegółowe relacje z całej rozmowy.
- Idziemy tam - powiedziałam, zaciągając go siłą w stronę domu. Mówił coś o Albatrosie i jakichś obowiązkach, ale najważniejsze w tej chwili było sprawozdanie. Usiedliśmy przy stole. - Słuchaj. Lonżowałam Tabuna, poszłam do siodlarni, rozmawiałam z Gośką... Nie przerywaj! - rozkazałam, widząc, że otwiera usta, aby coś powiedzieć. - Zapytała się czy, uwaga, może popatrzeć jak ja pracuję z Tabunem - szczególny nacisk padł tym razem na "może popatrzeć" i "ja".
- Czekaj, czekaj. Wolniej. Lonżowałaś Tabuna? A to nie przypadkiem ten mustang co biega po pastwiskach?
- No właśnie ten.
- I Gośka zapytała czy może patrzeć na twoją pracę z nim? - zapytał zaznaczając "twoją" i "nim".
- No tak! Przecież to właśnie powiedziałam!
- Ale ja nie wierzę!
- W co znowu nie wierzysz?
- W to, że w jeden dzień zrobiłaś z nim aż takie postępy i w reakcję Gośki! - krzyknął nagle.
- Aaa no tak. W to można nie wierzyć - potwierdziłam, kiwając głową. - A wiesz co mi jeszcze powiedziała?
- Aż się boję pytać. Co?
- Powiedziała, że Bartek się jej nawet podoba, ale nie dorasta ci nawet do pięt - odparłam z uśmiechem.
- Aha... to fajnie ma. Czekaj... To ona zna Bartka? - zapytał. Znowu pokiwałam głową.
- Ale ty masz kolego powodzenie - stwierdziłam z sarkazmem.
***
Wieczorem o siedemnastej poszłam na łąkę, gdzie czekała na mnie Gośka. Niosłam ze sobą kantar, dwa uwiązy, czaprak i siodło. Gdy byłam tuż przy ogrodzeniu rzuciłam to wszystko na ziemię. Tabun obiegł całe pastwisko i zatrzymał się przy mnie. Wzięłam kantar z uwiązami i weszłam przez bramę. Podeszłam wolno do konia. Kiedy byłam blisko mustang przybliżył się i trącił moją rękę. Wyciągnęłam zza pleców uprząż. Koń patrzył na nią swoimi mądrymi oczami. Nie widząc strachu założyłam ją na jego łeb. Nie protestował. Stał i czekał co będzie dalej. Wróciłam po siodło. Położyłam je obok Tabuna. Na początku lekko się spłoszył. Cofnął się kilka kroków, prychnął, po czym wrócił i zaczął uważnie obserwować nieznany obiekt. Podniosłam "to coś" z ziemi i delikatnie położyłam na jego grzbiecie. Nie odbiegła, nie zaczął szaleć, stał. Grzecznie stał. Zachowywał się tak, jakby ktoś już zakładał mu siodło na grzbiet. Wiedziona tą myślą zapięłam popręg. Najpierw lekko. Widząc, że nic się nie dzieje, ścisnęłam bardziej, dopinając go tak mocno jak przy na przykład Armagedonie. Nawet się nie ruszył. Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi. Wiedziałam tylko, że był przyuczony do siodła. Nie myśląc dużo, przełożyłam nogę przez grzbiet. Nadal się nie ruszał. Chwyciłam uwiązy. Zamiast się sprzeciwić on... zgiął szyję w łuk. Z własnej woli przyjął postawę niemal ujeżdżeniową. Dałam mu łydkę. Zareagował natychmiast. Już po pięciu minutach galopowałam. Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale postanowiłam, że się dowiem.

**********************************************************************************************
Habemus Papam! Cały wczorajszy wieczór: Dlaczego on nie wychodzi...Niech on już wyjdzie!... Ale by były jaja jakby im się kolory dymu pomyliły!... Chodź Alek wystawimy cię na deszcz, wstawimy telewizor, rozpalimy w kominku żebyś miał dym, a ja wyjdę na balkon w białej sukience i powiem "Habemus Papam!" xD Tak jakoś mi się średnio pisze jak jestem chora, bo synonimów nie mogę znaleźć ;) O no właśnie kontynuować! Ale mi się nie chce. I tak chyba zrozumieliście o co chodzi z Koniowatą, Wojnarem i dwoma Weronikami :D Przecież to takie banalne :P No nic. Jako, że Koniowata wróciła to wróciła i jej miłość do koników (oczywiście Weroniki i Wojnar także je kochają), a razem z nią nudy w domu i robienie filmików na yt xD Dam Wam zaraz link ;D Mówiłam Valerii, że mam niespodziankę - dwa rozdziały to nic. Idę pisać trzeci...^^

Rozdział 34.

Tabun kłusował na lonży, przesuwając zgrabnie każdą nogę. Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj nawet nie przyszłoby mi do głowy, aby do niego podejść. Teraz trzymałam w ręce bat, a ogier biegł wokół mnie. Nie stawiał oporu, nie wierzgał, nie próbował ugryźć - po prostu jak inny koń! Minęła już godzina, nie chciałam go przemęczać już na początku. Wiem, czasem galopował godzinami, ale nigdy na lonży. Odpięłam linę i zdjęłam kantar, który ku mojemu zdziwieniu udało się nałożyć za pierwszym razem. Mustang stał się potulny niczym Melodia. Puściłam go, pozwalając dalej biegać po pastwisku, po czym wróciłam do stajni. Schowałam rzeczy do mojej szafki, którą na wszelki wypadek jak zawsze zamknęłam na kłódkę. Gdy zatrzask wreszcie zaskoczył, przy moim boku znikąd pojawiła się Gośka.
- I jak ci poszło? - zapytała niedbale, ale jednak z pogardą.
- Bardzo dobrze. Wzięłam go na lonżę - odparłam jakbym robiła to na co dzień.
- Dał ci założyć kantar? - uniosła brew, patrząc na mnie pobłażliwie.
- Nie. Oczywiście, że nie! Przypięłam lonżę do grzywy! Skoro mówię, że go lonżowałam, to chyba wynika z tego, że miał kantar.
- No ja tam nie wiem. Przecież Weroniczka wspaniała umie wszystko - powiedziała z ironią.
- Weronika - wysyczałam przez zęby. - Poza tym nikt nie twierdzi, że jestem wspaniała.
- Jak to nie? A co z Tymonem, Mają, Michaliną i... Bartkiem?
- Tymon jest moim chłopakiem to raczej nic dziwnego, że mnie lubi. Dzieciom takim jak Maja bądź Michalina nie trudno zaimponować. One się cieszyły jak Inga zjadła marchewkę, którą jej dały. A Bartek? Nie wiem co on do mnie ma... Skąd ty go w ogóle znasz?
- Ja? Kolega z zawodów - uśmiechnęła się szyderczo. - Jest całkiem przystojny nie sądzisz? - spytała zerkając w dół.
- Skoro dla ciebie jest przystojny to dlaczego nadal czepiasz się Tymona?
- Bo Bartek nie dorasta mu do pięt. Po prostu - dodała szybko.
- No widzisz jakie ja mam szczęście. A teraz przepraszam idę dać Tabunowi marchewkę - powiedziałam, odwracając się na pięcie.
- A będziesz z nim dzisiaj coś jeszcze robić? - zapytała jakby z ciekawością.
- Tak. Wieczorem spróbuję z siodłem. Z kantarem się udało może z rzędem będzie podobnie.
- A będę mogła popatrzeć?
Otworzyłam szeroko oczy i rozdziawiłam usta.
- Ty chcesz patrzeć na moją pracę z koniem? - zapytałam z niedowierzaniem, specjalnie akcentując "ty" i "moją".
- Może się czegoś nauczę - odparła, a ja doznałam takiego wstrząsu, że aż usiadłam. Spojrzałam na nią jak na ducha.
- Okey... W takim razie o siedemnastej bądź na tylnym pastwisku - wydusiłam w końcu w bezgranicznym oszołomieniu. - A teraz pozwól, że  zaniosę Tabunowi tą głupią marchewkę.
Wstałam i wyszłam szybkim krokiem. Przeszłam przez podwórze, wpadłam do domu i wzięłam z lodówki jedną z kilkudziesięciu marchwi. Stanęłam na szczeblu ogrodzenia, czekając aż mustang podbiegnie. Gniady przykłusował, kiedy tylko mnie zauważył. Wręczyłam mu nagrodę i głaskałam go po czole dopóki nie odbiegł.

*************************************************************************************************
Na początek, przepraszam. Wiem, zapewne nie macie pojęcia za co. Otóż Koniowata wraca z dłuuugiego urlopu i z powrotem bierze się za swój styl. No cóż ujmę to w ten sposób: Wszyscy w realu znają Weronikę (Wojnara), a Wy znacie Koniowatą (Weronikę). Chodzi o to, że po przeczytaniu notki Vero muszę jej znowu serdecznie podziękować. Nagle przypomniałam sobie jaka kiedyś była Koniowata. To "nagle" stało się dopiero po ponownym przestudiowaniu wszystkich odcinków na jej blogu. Później przeczytałam wszystkie rozdziały na moim blogu i zrozumiałam jaki błąd popełniłam. Zamiast Koniowatej przez prawie cały drugi "tom" czytałyście notki pisane przez Weronikę. Koniowata napisałaby to zupełnie inaczej, ale ponieważ chamska i niemiła część mnie (Wojnar) się odezwała to jest jak jest. Przypomniałam sobie jaka byłam kiedyś i zamierzam stać się taka sama. Na chwilę obecną wiem, zapewne nie wiele rozumiecie, ale wyjaśnię więcej w kolejnej notce, za którą już się biorę :) Do zobaczenia za... godzinkę? Może mniej...^^

środa, 13 marca 2013

Rozdział 33.

Wjechaliśmy na podwórze cali przemoczeni. Oczywiście jak na nas przystało teren bez jeziora, to nie teren. Wypuściliśmy Melodię i Albatrosa na pastwiska, po czym skierowaliśmy się do stajni.
- To co, w zawodach startujesz na Melodii?
- Oczywiście! No chyba, że znowu nabawi się jakiejś kontuzji.
- Nie nabawi, nie nabawi!
- A skąd wiesz?
- Bo wiem. No nic, wracam do pracy - powiedział i odszedł z siodłem w rękach. Odniosłam swój rząd do siodlarni, gdzie był już niezły tłum. Tymon, który właśnie odkładał ogłowie, Gośka wlepiająca w niego oczy, Wiola, Wiktoria i Wal, które siedziały i kłóciły który puder jest najlepszy, a oprócz nich w kącie, siedząc na blatach herbatę popijały Leo z Archim. Gdy weszłam pierwsza z wymienionych zmierzyła mnie dość dziwnym spojrzeniem.
- Wera! - krzyknęła z udawaną radością. - Tak się zastanawiałam, co z tym mustangiem?
- Z Tabunem?
- No właśnie - potwierdziła, wstając i chwytając mnie pod rękę. Zerknęłam na nią jak na idiotkę. - Pracujesz z nim?
- Nie.
- No to najwyższy czas zacząć! Idziemy do niego! - zarządziła i pociągnęła mnie za sobą. Wszyscy patrzyli na to z coraz bardziej rosnącym zdziwieniem, dopóki nie wyszłyśmy ze stajni. Obróciłam się spoglądając wzrokiem proszącym o natychmiastową pomoc. Doszliśmy na łąkę, po której galopował Tabun.
- Jak niby mam z nim pracować?
- Tak - odparła wręczając mi lonżę.
- Chyba nie myślisz, że uda mi się go złapać.
- Próbuj, próbuj - powiedziała, wpychając mnie przez bramę. Pierwszy raz od listopada stanęłam z ogierem twarzą w... pysk. Natychmiast się zatrzymał, postawił uszy w moją stronę i ze zdenerwowaniem zaczął grzebać kopytem w ziemi. Zaczęłam coś szeptać pod nosem, w sumie nie świadomie. Koń cofnął się kilka kroków. Rzuciłam lonżę na ziemię i schowałam ręce za plecami. Usłyszałam prychnięcie Gośki. Nawet nie chciało mi się zwracać na nią uwagi. Tabun po raz pierwszy wydawał się w miarę spokojny. Wyprostował szyję w moją stronę i wciągnął powietrze. Po chwili jego chrapy lekko zadrgały. Podszedł o krok bliżej podwijając górną wargę. Ucieszyłam się tą reakcją, a dziewczynę najwyraźniej zatkało. Zrobiłam nieznaczny krok w przód. Mustang również. Patrzyłam z niedowierzaniem na to co właśnie miało miejsce. Ogier... był tuż przy mnie. W jego oczach nie było strachu, przerażenia, nieufności. Wręcz przeciwnie. Nabrały spokojnego, ciepłego wyrazu... jak u Melodii. Opuściłam ręce wzdłuż ciała. Tabun nie cofnął się. Trącił nosem moją prawą dłoń. "To jest inny koń.", pomyślałam, przypominając sobie listopad. Koń odwrócił się i wrócił do skubania trawy. Spojrzałam na Gośkę. Na jej twarzy malowało się bezgraniczne zdziwienie. Po chwili otrząsnęła się i weszła na pastwisko. Tabun zerknął na nią, a kiedy podeszła bliżej stanął dęba tak wysokiego, iż myślałam, że zaraz przewróci się do tyłu. Jednak to się nie stało. Gdy tylko nastolatka uciekła z krzykiem do stajni ogier się uspokoił i posłusznie przykłusował do mnie. Do ogrodzenia podszedł Tymon. Patrzył to na mnie to na Tabuna.
- Nie wierzę.
- Ja też - odparłam gładząc konia po czole. Wydawał się spokojny, opanowany. Plany na przyszłość stały się dosyć odważne.

*********************************************************************************************
Coś musiałam zrobić, a Tabunek tak jakoś dziwnie stał samotnie, więc... Weronika przyszła xD Gośka znowu wyszła na idiotkę :> Dlaczego ja jestem tak okrutna? No tak nienawidzę jej :P Valeria! Jesteś! Kochana moja przyjaciółeczka wróciła! :D Cieszę się :} Ktoś posłuchał tej piosenki Coldplay? Zastanawia mnie to, więc odpowiedzcie proszę. No a ktoś się spodziewał takiego rozdziału? Głowa mnie od cholernej choroby boli, gardło też ogólnie wszystko mnie boli i jestem zwolniona do końca tygodnia ;D Przygotujcie się na rozdziałowy ostrzał...^^

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 32.

Mój "zepsuty" budzik nadal leżał na ziemi, wskazując godzinę dziewiątą trzydzieści. Zwlokłam się niechętnie z łóżka, ubrałam na siebie byle co i poczłapałam do łazienki... skąd wybiegłam na podwórze. Chluśnięcie sobie w twarz lodowatą wodą zawsze pomaga. Rozejrzałam się wokół. Słońce, wszędzie słońce. Błękitne niebo rozpostarte nad stajnią, domem, pastwiskami i... samochodem weterynarza? Zerwałam się "galopem" i "wskoczyłam" na korytarz. Szukałam wzrokiem Macieja, który był, w którymś z boksów. Przebiegłam się po całej stajni i zobaczyłam go u Mozambika.
- Cześć! - krzyknęłam tuż za jego plecami, sprawiając, że przewrócił się na słomę.
- Strasz mnie dalej to będziesz musiała płacić za kardiologa!
- Oj tam, oj tam. Co z nim? - zapytałam wskazując na wałacha.
- Lepiej. Może chodzić. Jest Jacek?
Spojrzałam na boki i pokręciłam głową.
- Nope.
- To przekaż mu, że może go oprowadzać... Coś ty dzisiaj taka wesolutka?
- Jak znowu wesolutka?
- No to czego chcesz? - zapytał.
- Czy to, że jestem miła znaczy, że czegoś chcę? - oburzyłam się, odwracając głowę. Spojrzał na mnie z ukosa. - No dobra. - odetchnęłam. - Melodia ma coś z lewą tylną. Posmarowałam miejsce żelem chłodzącym i nie wiem jak dzisiaj. Za pięć dni mam zawody, a ona kuleje. Co prawda lekko, ale nie pojadę z nią na zawody!
- Od Mozambika do Melodii. Chodź.
Przeszliśmy do boksu klaczy. Maciek od razu zaczął oglądać nogę bystrym okiem. Westchnął i wstał.
- Lekki obrzęk. Do środy się wyliże.
- Jesteś pewny?
- Tak. To nic poważnego. Smaruj nogę codziennie i na razie nie skacz. Możesz jechać w teren, po lonżować ją tak, żeby nie jeździła w kółko po hali. Trochę różnorodności jej nie zaszkodzi - powiedział w chwili kiedy do stajni wszedł Tymon. Chłopak przywitał się z weterynarzem, a z kolei on stwierdził, że musi już iść. Pożegnał się, wsiadł do samochodu i odjechał, biorąc wcześniej przyrządy lekarskie.
- Co mu się stało? - spytał, widząc natychmiastową reakcję. Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, może się ciebie boi - dodałam z uśmiechem. Chłopak spojrzał na mnie z góry, wzrokiem pełnym dezaprobaty.
- A co z Melodią?
- Jakaś drobna kontuzja. Mówił, że będzie mogła wystartować w zawodach, a jak na razie, powiedział, żeby z nią nie skakać, ale można pojechać w teren lub wziąć na lonżę. - powiedziałam robiąc wielkie oczy. - Pojedziemy w teren prawda? - uśmiechnęłam się słodko.
- Nie.
- Co? Jak to? - zapytałam zdziwiona.
- Nie no, pojedziemy - odparł wreszcie. Pokręciłam głową, westchnęłam, przewróciłam oczami, po czym go pocałowałam.
- I za co ja cię tak lubię? - szepnęłam z sarkazmem.
- Lubię?
- No dobra... Kocham.
- Tak? Dlaczego dopiero teraz mówisz? - zapytał doskonale udając zdziwienie.
- Czyść i siodłaj Albatrosa - powiedziałam niewzruszona. Natychmiast wykonał polecenia i mniej więcej dziesięć minut później jechaliśmy przez las.

********************************************************************************************
A kuku! Boże "Długi deszczowy tydzień" mi w głowie. Debilna książka. Pomimo wszystko uwielbiam Pacułkę, prawie jedyne co mówi to "Uu", "Oo" i "Ech" xD Właśnie doszło do tego "A kuku!" i mnie teraz męczy ;D Jak obiecałam, tak dodaję :) Valeria znowu nie nadąży ;3 No właśnie czekam na komentarz! Już w końcu tylko osiem rozdziałów do końca! Zaczynam odliczać xD Życzcie mi powodzenia z tą głupią książką i do zobaczenia...^^

PS Coldplay wraca do łask, a razem z nim... "End aj łil czraj tu fiks ju" *.* Początek może wydać się nudny, ale jak już macie słuchać to wysłuchajcie do końca ;D

Rozdział 31.

- Galop! - krzyknęłam do Melodii. Byłam już mocno zdesperowana. Klacz wydłużała kłus, przechodziła do stępa, cofała się, robiła wszystko tylko nie galopowała. Zewnętrzna łydka znów poszła za popręg, wodze zostały skrócone, dosiad poprawiony. Nacisnęłam nogami najmocniej jak potrafiłam. Kobyła po godzinie wszelakich starań nareszcie zagalopowała. Westchnęłam z ulgą. W końcu się udało. Uśmiechnęłam się do siebie.
- To co, ustawić jakieś przeszkody? - zapytał Tymon z drugiego końca hali. Kiwnęłam głową. Chłopak przygotował dwa drągi, krzyżaczka i trzy stacjonaty ustawione równolegle do siebie. Najechałam na tor. Melodia pewnie przekłusowała przez drążki, skoczyła bezbłędnie krzyżaka i idealnie pokonała rząd. Poklepałam ją po szyi, przechodząc z powrotem do kłusa podjechałam do wyjścia. Zeskoczyłam kiedy jeszcze stępowała. Wzięłam wodze i odprowadziłam do boksu. Tymon poszedł za mną. Wszedł na korytarz, gdy ja sprawdzałam nogi.
- Coś nie tak? - spytał uważnie się przyglądając.
- Za sześć dni jadę na zawody, a ona... nie skacze jak ona - powiedziałam nie przestając dotykać stawów.
- Co?
- No to co słyszałeś.
- Jak koń może nie skakać jak... koń?
- Normalnie - odparłam kucając przy tylnych nogach. Przednie były w porządku. Prawa tylna sprawdzona, została tylko lewa. - Gdzie jest żel?
- Po co ci żel?
- Jest gorąca! - krzyknęłam z paniką.
- Co?
- Nie co, tylko żel! - popędziłam go. Rozejrzał się wokół, mruknął coś w stylu "no tak" i wybiegł do siodlarni. Wrócił szybko z dużym pojemnikiem, po czym wcisnął mi go w ręce. Posmarowałam Melodii nogę, którą od razu ugięła, nie chcąc jej obciążać.
- Co z zawodami? - zmartwił się chłopak.
- Nie wiem, ale... chyba odwołuję.
*********************************************************************************************
Jestem chora! Zapalenie gardła i tchawicy... Hmm lekarka powiedziała, że nigdy nie widziała mnie w tak złym stanie... A przecież ja się czuję dobrze! Sorry, że tak krótko, ale już się chwilę namęczyłam dla Sydney i zrobiłam specjalną zakładkę z konikami, dodając ich zdjęcia :D Bądźcie ze mnie dumni xD Zmieniłam również swoje zdjęcie na takie z konikiem :3 No nic. W każdym razie może dodam dzisiaj z nudów jeszcze jedną notkę, ale dopiero jak pojawi się pierwszy komentarz...^^

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 30.

Czwartek. Dlaczego cholerny budzik się naprawił?! Machnęłam ręką strącając uporczywe urządzenie. "Ups! Znowu się zepsuło." Zakryłam poduszką głowę z zamiarem ponownego zaśnięcia.
- Czy to są wagary? - zadałam sobie szeptem pytanie. "Nie. To jest złośliwość rzeczy martwych." odparł jakiś głos w mojej głowie. Przyznałam mu rację. "Do końca tygodnia mam wolne." oświadczyła kolejna myśl. Z takim właśnie nastawieniem zasnęłam z powrotem.
***
Obudziło mnie melancholijne pukanie do drzwi. Wstałam i z zamachem je otworzyłam. Na korytarzu nie było nikogo, a pukanie nie ustawało. Odwróciłam się i podeszłam do balkonu. Odsunęłam rolety. Za szybą stał uśmiechnięty Tymon. Pomachał mi, za to ja z szyderczą minę założyłam ręce i czekałam co zrobi. Zaczął wykonywać ruchy jak w kalamburach. Od razu domyśliłam się, że chłopak chce wejść. Udawałam jednak głupią  niczym Gośka. Przekrzywiłam głowę w lewo, potem w prawo z nierozumnym wyrazem. Tymon rozłożył ręce, co miło chyba znaczyć 'jak to, nie rozumiesz?'. Pokręciłam tylko głową. Spojrzał na mnie jak na nienormalną i w tym momencie nie wytrzymałam. Zaczęłam się śmiać, otwierając drzwi.
- Niech zgadnę - wiedziałaś od razu.
- Owszem. Byłam ciekawa twojej reakcji na głupotę z mojej strony.
- Maja z jakąś dziewczynką cię szukają.
- Z jakąś dziewczynką?
- Tak. Na oko dwanaście, może trzynaście lat. Na pewno trochę starsza.
- Okey. Powiedz, że zaraz przyjdę. Daj mi dwadzieścia minut - powiedziałam, a chłopak otworzył usta i patrzył się na mnie z niedowierzaniem.
- Chcesz pobić rekord Guinnessa w kategorii długość porannej, damskiej toalety? - zapytał. Z oburzeniem wzięłam leżącą na łóżku bluzkę i z całej siły trzasnęłam w jego nogi. Chłopak uciekł przez balkon nadal okładany odzieżą. Gdy był już na dole, ja wzięłam się za ogarnianie swojego stanu. Ubrałam się, umyłam, uczesałam i związałam włosy w koński ogon, spinając grzywkę. Czując się odświeżona wyszłam na słoneczne podwórze. Zerknęłam na zegarek.
- Równe dwadzieścia minut! - krzyknęłam do stojącego niedaleko Tymona. Pokręcił z dezaprobatą głową.
- Są w siodlarni - powiedział kiedy byłam bliżej.
- Dobrze wiedzieć - powiedziałam, pocałowałam go szybko i pobiegłam do stajni. We wskazanym przez chłopaka pomieszczeniu rzeczywiście siedziały dwie dziewczynki. Jedna to oczywiście Maja, a druga zaś to nieznana blondynka o niemal czarnych oczach i niezliczonej ilości piegów. Tymon słusznie ocenił ją na dwanaście/trzynaście lat. Na mój widok dziewczyna wstała.
- Witaj - przywitała się z elokwencją przemawiającą przez grobową powagę twarzy oraz mocny, pewny siebie głos. - Jestem Michalina, zwana również Archim*.
- Cześć, Weronika - podałam jej rękę. Miałam wrażenie, że zanim ją uściśnie wyciągnie wpierw chusteczkę i środek odkażający. Nie zrobiła tego jednak. Z nienagannym uśmiechem wyciągnęła ku mnie dłoń.
- Archi chciała jeździć konno razem ze mną, a że ja nie wiem gdzie mogłaby się nauczyć od podstaw, a wiem jednak, że  t y  potrafisz uczyć zabrałam ją ze sobą - wyrecytowała na jednym oddechu stawiając nacisk na "ty".
- Chwilowo mój czas jest nieco ograniczony, ale mogę poprowadzić kilka jazd. Kiedy już się nauczysz jeździć będziesz mogła podobnie jak Maja jeździć w zamian za pomoc w stadninie.
- Dobrze. Leo obiecał nauczyć mnie wszystkiego o opiece nad koniem w tym również siodłania i kiełznania.
- Czekaj, czekaj. Jaki Leo?
- To ja - odparła cicho Maja.
- A jeżeli można wiedzieć skąd wzięły się wasze przezwiska?
- Od imion sławnych matematyków oczywiście! Ja, jestem Archi, od Archimedesa. Ona zaś, to Leo od Leonharda Eulera - powiedziała z dumą w głosie. - Obie jesteśmy dobre z matematyki, a ponieważ ja chodzę już do gimnazjum, nie chwaląc się, jestem również szkolnym geniuszem z fizyki i chemii.
- Aha. To dużo wyjaśnia. Ile tak właściwie masz lat?
- Trzynaście. We wrześniu skończę czternaście.
- Okey, dzisiaj niestety nie mam czasu na żadne dodatkowe jazdy, bo przygotowuję się do zawodów. Wpadnij za mniej więcej tydzień to poprowadzę twoją jazdę, jak na razie możesz razem z Mają czy też Leo zając się Niagarą... A właśnie. Przecież ty bardzo dobrze jeździsz. Możesz powiedzieć koleżance co i jak prawda? - zapytałam. Oczy dziesięciolatki zrobiły się wielkie niczym spodki, na jej twarzy pojawiła się duma zmieszana z niepewnością.
- J-ja? - za jąkała się. - M-mogłabym? - spytała z niedowierzaniem.
- Jasne. Siodłaj Niagarę i możecie chyba jeździć na zmianę co nie?
- O-oczywiście! - krzyknęła z niesamowitym entuzjazmem. - Chodźmy! - i pociągnęła Michalinę za sobą. Ja z kolei wróciłam do Tymona.
- Boję się tego dziecka - stwierdziłam na wstępie.
- Którego?
- Tej nowej dziewczynki. Przedstawiła mi się jako Michalina zwana także Archim.
- Archim?
- Tak. Archim. A przezwisko pochodzi od sławnego Archimedesa.
- Jezu - szepnął z lekkim przerażeniem.
- Co nie? No nic. Bierzmy się za trening - powiedziałam i razem skierowaliśmy się do stajni.

*********************************************************************************************
Powróciłam z moimi rozdzialikami! Cieszycie się? (NIE! - odpowiedzieli chórem.) Tak, tak też tęskniłam ;* Moi drodzy jestem po prostu tak dumna, że nawet sobie nie wyobrażacie mojej radości! No bo... Dziewięciu obserwatorów, moja droga Anka, której ostatnio nie widać oraz Swift Tiger... Jest Was jedenaście do czego należy doliczyć trzy osoby ze szkoły... Czternaście Czytelników... Najwspanialszych Czytelników. Dziękuję! Podnosi mnie to na duchu, motywuje do dalszej pracy i pisania trzech kolejnych sezonów. Nawet nie wiecie jaka jestem Wam wdzięczna <3 Po prostu kocham Was niczym siostry, których nie mam xD Postaram się dodać rozdział jutro, ale nie wiem co z tego wyjdzie. Zapraszam również na mój drugi blog, ten o Shavii, która jak już Wam wiadomo jest konikiem dzierżawionym przeze mnie. A no właśnie uaktualniłam notkę z przyznaną mi nagrodą o kolejne siedem faktów ;D Valeria jak dobrze wiedzieć co się z Tobą dzieje ;* Jeszcze raz dziękuję (nie wiem co mnie tak nagle z tym naszło) i do zobaczenia...^^

PS Kolejna piosenka, od której się uzależniłam "Ju noł, te lajk jus sombadi ^.^"

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 29.

Tymon patrzył nieprzytomnym wzrokiem w dal. Potem przeniósł spojrzenie na mnie.
- Zapomniałaś?
- Tak! Pomożesz mi w treningach, prawda? - zapytałam przerażonym głosem. Kiwnął głową.
- Tylko... w jakiej formie jest Melodia?
- Dobrej, jeżdżę z nią codziennie, więc z tym nie będzie problemu.
- A jeździłaś dzisiaj?
- Nie.
- W takim razie siodłaj, a ja ustawię przeszkody... a właśnie, jaka klasa?
- N - odparłam po chwili.
- To jej pierwszy raz?
- Na pewno u mnie. Nie wiem co było kiedyś.
- Sto dwadzieścia... jesteś pewna, że to klasa dla niej?
- Skakałam na jej grzbiecie sto siedemdziesiątki. Dwudziestka to nie problem - stwierdziłam pewnie. Chłopak westchnął i wskazał głową na szafkę, a sam skierował się na halę. Szybko wzięłam się za czyszczenia, a następnie za siodłanie. Mniej więcej pół godziny później weszłam z Melodią na ujeżdżalnię. Przeszkody zostały ustawione na około metr czterdzieści. Kilka niższych stacjonat, jeden szereg krzyżaków, dwa płotki i jeden naprawdę wysoki mur. Spojrzałam niepewnie na Tymona.
- Na co czekasz? Wsiadaj, rozgrzej ją, zagalopuj i skacz - powiedział od razu. Omiotłam ponownie całą halę wzrokiem. "Jakoś sobie poradzę." Usiadłam w siodle i ruszyłam. Po dwudziestu minutach stępa, kłusa, wolt, zmian kierunku i tym podobnych, przeszłam w galop. Klacz po ostatniej jeździe na oklep miała pełen zapas energii. Podjechałam do pierwszej przeszkody - czysto. Druga, potem szereg, krzyżaczki - wszystko bez zrzutki. Mur. Kobyła zahaczyła kopytem... jednak nic nie spadło. Poklepałam Melodię po szyi, spuszczając lekko wodze.

Po treningu weszłam w towarzystwie Tymona do siodlarni. Odłożyłam siodło i ogłowie, po czym opadłam na kanapę. Sięgnęłam po kubek z herbatą, którą chłopak właśnie zaparzył. Upiłam łyka, czując jak ciepło rozlewa się po moim ciele. Siedzieliśmy popijając gorący napój i rozmawiając o zawodach. Nagle do siodlarni weszła Gośka.
- Zamierzasz brać udział w zawodach na tym swoim koniku? - spytała z sarkazmem.
- Owszem. Co więcej zamierzam wygrać.
- Wygrać? Na tym chuchrze? Śmieszna jesteś.
- Za to ty rozśmieszasz każdym swoim desperackim posunięciem w stronę próby upokorzenia mnie. Muszę cię zawieść. Trafiłaś na osobę o bardzo mocnej psychice i z temperamentem.
- O kim mówisz? Nie znam żadnej osoby, która odpowiada twoim opisom. Jedyna dziewczyna, której tu nie lubię i której chcę zrobić na złość to ty - stwierdziła otwarcie. - Z tym raczej nie powinno być problemu. Ciekawa jestem co taka skończona idiotka może mi zrobić.
- Hej! - krzyknął Tymon zrywając się na równe nogi. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków i upadła na ziemię po tym jak obcas w jej bucie złamał się na dobre. Chwyciłam chłopaka za rękę i wzrokiem kazałam usiąść z powrotem.
- Dziękuję za pomoc, ale z kim jak z kim, z nią dam sobie radę - szepnęłam, tak, aby nie usłyszała. Nastolatka podniosła się z ziemi. - Jak widzisz mam twoje obelgi gdzieś. Możesz mnie wyzywać jak ci się podoba, a na mnie to nie zrobi żadnego wrażenia. Ewentualnie sama możesz odejść ze stadniny. Jak wolisz - powiedziałam podnosząc się z miejsca. - Następnym razem znajdź sobie kogoś, kto ma słabszą psychikę.
Ostentacyjnie się odwracając wyszłam na korytarz, po czym skierowałam się do domu. Mam inne sprawy niż zawracanie sobie głowy fochami Gosi. Filmy same się nie obejrzą, a ja mam ich jeszcze dość sporo.

*********************************************************************************************
Przeeeepraaaaszaaaaam! Naprawdę chciałam ten rozdział napisać już... no chwilę temu, ale mam ogólnie dużo problemów. Otóż zostałam poproszona o jazdę na klaczy, ze względu na to, że dziewczyna, która ją dzierżawi się rozchorowała. Siodło schowane do szafki, ogłowie tak samo, a drzwiczki posiadają kłódkę. No cóż - wsiadam na oklep. Postępowałam, pokłusowałam, pogalopowałam, a na przeszkody nie miałam ochoty (kościsty ten konik xD). Pojechałam więc do domu, poproszona przez właściciela o jeszcze jedną jazdę w piątek. Zawitałam do stadniny po lekcjach, siodło się znalazło, a ogłowie - nie -.-* No to znowu jedziemy na kantarze, tym razem przynajmniej z siodłem. No i skoczyłam kilka przeszkód. Wracam do domu, wchodzę na facebook'a i co widzę? Dziewczyna, która normalnie dzierżawi Kropkę napisała - Uwaga cytat:


mozesz sie razem ze swoja kolezanka odpierdolic od Kropki?
Pan Szepielak to mily czlowiek i pozwala czasem wsiadac jakims dziewczyna wsiadac, ale ja nie zycze sobie, zebys na niej jezdzila.
pozwala czasem wsiadac jakims dziewczynom, ale *
wydalam duzo pieniedzy na trening tego konia, i nie mam zamiaru placic drugie tyle, bo jakies dzieci nie umiejace jezdzic na nia wsiadaja

Wkurwiona byłam niesamowicie, jednak, aby nie wywoływać dalszych konfliktów powiedziałam "okey". Widocznie, któraś z "koleżanek ze stajni" doniosła jej co robiłam nie przedstawiając kluczowych szczegółów. Pojechałam w poniedziałek po moje rzeczy, które zostawiłam w siodlarni i (cholera) kochana Kasia jeździła na Kropie. Reakcja na widok mnie i koleżanki - "Czego tu chcecie?" -.-* Chapsy znalazłam bez problemu. Palcata nigdzie nie ma. Szukałam go chyba z godzinę, opisywałam dokładnie jak wygląda, a odpowiedź to "nie widziałam". Po jeździe, już mam zamiar iść do domu aż tu nagle słyszę "czekaj palcat tu mam." Myślałam, że mnie cholera weźmie. Królewna jeździła z nim przez godzinę i nie raczyła łaskawie zakomunikować! Po przyjeździe do domu, na złość wstawiłam zdjęcia z koników, a żeby tego było mało powiedziałam, że więcej nie będę tam jeździć, bo wolę miłe towarzystwo i atmosferę. Napisała coś czego nie zacytuję, a ja w zamian zwyzywałam ją od rzeczy, o których ona chyba nawet nie miała pojęcia :D Przedstawiłam Wam całe źródło problemu, który na moje szczęście został wczoraj całkowicie rozwiązany. Od teraz notki będą regularne...^^

Versatile Blogger Award

Serdecznie dziękuję Spirit, za nominowanie mnie do Versatile Blogger Award :)

Zasady:

Każdy nominowany powinien :
 - podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
 - pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
 - ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
 - nominować 10 blogów które jego zdaniem na to zasługują,
 - poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.

Fakty:
1. Nie mając pomysłu na imię dla głównej bohaterki, nadałam jej swoje własne :P
2. Znam ośmiu Tymonów, Tymków, Tymoteuszów i żadnego z nich nie lubię, naprawdę nie wiem skąd przyszło mi do głowy akurat to imię.
3. Jeżdżę konno czwarty, a może piąty rok.
4. Pomysły do opowiadania czerpię z życia (może oprócz tego, że ja nie mam chłopaka xD)
5. Niemal wszyscy bohaterrowie w "książce" oparci są na rzeczywistych opisach.
6. Nienawidzę matematyki, historii, za to kocham polski i angielski ;P
7. Koniowata jest postacią fikcyjną podobnie jak wszystko co z nią związane. Ja jestem Weronika dzierżawię konia, którego opisałam jako Shavię. Na imię ma Laguna... Tak wiem, jestem kłamliwą świnią.

8. Shavia jest koniem dzierżawionym przeze mnie, ale ze względu na fakt, iż zajmuję się nią tylko ja twierdzę, że jest ona tak jakby moja ;D

9. Przeczytałam cały Heartland i napisałam do wydawnictwa gdzie do cholery są pozostałe tomy?!
10. Myślę, że przemoc, którą popularnie stosuje się wobec koni jest aktem słabości, bezradności bądź po prostu czystej głupoty -.-
11.Muzyka jest jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu.
12. Moi ulubieni wykonawcy to Coldplay <3, Bryan Adams, Jason Mraz i Kings Of Leon.
13. Praktycznie wcale nie słucham piosenek wykonywanych przez kobiety. Wolę głosy męskie xD
14. Jestem uzależniona od marchewek i maślanki :3

Nominowani:
- Valeria
- Bezimenna
- Spirit
- Sydney F.
- Natiszka
- Szałwia
- Vero (i tak nie odpowie)
- Klaudia Koniara
- Koniara ;*

Tylko dziewięciu, bo dziesiątej osoby nie znam :D Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazicie ze względu na moją fałszywą tożsamość :P Ja po prostu chciałam pisać anonimowo...

niedziela, 3 marca 2013

Taggi i o mój Boże wymiękłam O.O

Trzy taggi? Na serio? No to czekam na następne xD Uuu nowy członek bloga :D Witam serdecznie! No dobra odpowiadam:

Sydney i Natiszka:

Sydney F.: Co podoba Ci się w naszym opowiadaniu?


Ogólnie... Wszystko :D
NatiszkaDlaczego czytasz naszego bloga?
Bo jest jaki jest i mi się podoba! Ulubiona tematyka w połączeniu z talentem pisarskim, tworzą coś pięknego!
2.
S: Jak i kiedy zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
29 września 2012 r. Dzięki Vero. Pierwszy rozdział na blogu... Pamiętam ten dzień :3
N: Jak i kiedy zaczęła się Twoja przygoda z końmi?
Jak? Koleżanka zabrała mnie ze sobą do stadniny i... zakochałam się w konikach <3 Kiedy? To chyba było lato 2009 lub 2010 :)
3.
S: Którego bohatera (końskiego i ludzkiego) lubisz u nas najbardziej, a którego- najmniej?
Końskiego - Dashę oczywiście. Ludzkiego - Pana Roberta xD Najmniej... Amanda.
N: Parelli vs. Monty Roberts, czy też może żaden z nich?
Monty Roberts.
 4:
S: Gdybyś miała konia miałby on na imię (jeśli masz nie podawaj jego imienia tylko takie, które Ci się podoba):
Shavia, a jeżeli mogłabym wybierać (nie nie wybierałam) to może... Nie, Shavia mi się podoba xD

N: Jaka jest Twoja ulubiona dyscyplina sportowa?
Jeździectwo, siatkówka i lekko atletyka. Nie chwaląc się jestem mistrzynią szkoły w skoku wzwyż :D
 5:
S: Za co kochasz konie?
Za wszystko! Za to, że są, za ich odmienne charaktery... Wszystko.
NJaki koń jest Twoim ulubionym patatajaczem (imię, rasa itp.)?
Shavia. A obozowe to Inga i Irga. Hubertusowy - Cwał.


Valeria:


1. Błyszczyk czy pomadka? A może szminka? 
Nie używam xD
2. Farbujesz włosy czy wolisz swój naturalny kolor?
Natural.
3. Gdzie chciałabyś pojechać na wymarzone kolonie i z kim?
Konna kolonia z Zuzanną znaną mi od przedszkola :3
4. Szpilki vs trampki 
Trampki.
5. Jak wyobrażasz sobie swoją dalszą przygodę z blogowaniem?
Barwnie xD Pięć sezonów zapowiada się niezwykle ciekawie :D
6. Czy są komentarze które cie irytują? Jakie to są?
SPAMY! Kolega obrał mnie sobie za cel i niemal codziennie muszę usuwać komentarz typu "Chuj ci w dupę" -.-*
7. Masz jakieś nerwowe nawyki? Jakie?
Nowe? Nałogowo jem marchewki i piję maślankę :3
8. Czy masz swoje ulubione powiedzonko?
Słodko ~ powiedziane z przekąsem xD
9. Dlaczego kochasz konie i jeździectwo?
No kuźwa nie ma jednego powodu. Za wszystko. 
10. Jakie jest twoje zdanie na temat bicia  zwierząt w szczególności koni?
Stanowcze NIE!

A ja jestę leniwcę i nie tagguję xD Do zobaczenia moi drodzy! Pa pa!