Chcąc, żeby było tak jak ostatnim razem na początek podziękowania:
- Valeria - ... Nie wiem co napisać. Naprawdę. Jesteś od niemal samego początku, komentujesz i wspierasz :) Jedyne co przychodzi mi do głowy to jedno wielkie DZIĘKUJĘ ;* Dodatkowo poprawiłaś mi humor tymi trzema godzinami na GG xD Mam nadzieję, że będziesz ze mną do końca ;D
- Vero - Wiem, nie komentujesz, prawdopodobnie, nawet tego nie czytasz, ale w każdym razie, dziękuję za inspirację i za uświadomienie mi niektórych błędów ;) Podsumowując, czytając Twojego bloga zrozumiałam jaka potrafię być głupia :*
- Sydney F. - To dla Ciebie zrobiłam tą zakładkę z końmi! A wiesz czemu? Bo Cię lubię, szanuję i Ci dziękuję ^.^ Jak mi się fajnie zrymowało
- Anek - Mój Anek, tak się podpisujesz, więc nie powiem tym razem Anka ;D Tobie również jestem w cholerę wdzięczna za te wszystkie komentarze!
- Bez Imienna - No kuźwa jesteś od tak niedawna, a ja Cię tak lubię... Dlaczego? Bo tak. Używasz słowa hardcorowe w swoim opowiadaniu praktycznie co notkę, nienawidzę tego, ale i tak masz u mnie dużego plusa za osobowość ;) Wybacz, nie zabiję Gośki. Przyda się :D
- Spirit - Thank you very much! Napisałabym jeszcze coś, ale choroba mi nie pozwala myśleć, a tym bardziej tłumaczyć ;D
- Szałwia - Zły człowieku, czemu Cię nie ma? Byłaś najwcześniej i chyba trochę Ci się już to całe czytanie znudziło ;) Ważne, że komentowałaś wcześniej i dziękuję za wsparcie :*
No i wszyscy obserwatorzy i komentatorzy, których pominęłam, niech wiedzą, że wszystkim niezwykle dziękuję ;* To tylko dzięki Wam ten blog nadal istnieje. No dobra, a teraz nie zamulając dłużej - długo wyczekiwana notka:
**********************************************************************************************
Około dziesiątej oba konie "załadowane" zostały do przyczepy, a ja z Tymonem siedzieliśmy w kabinie.
- Wzięłaś wszystko? - zapytał zapinając pas.
- Owszem. Siodło, czaprak, ogłowie, kantar, uwiąz, ochraniacze, sprzęt do czyszczenia na wszelki wypadek i strój razem z kaskiem. - wymieniłam zawartość bagażnika, licząc na palcach. - Czyli wszystko.
- No to jedziemy.
Pick-up wjechał na główną drogę, ciągnąc za sobą wielką przyczepę. Zawody miały się odbyć w miejscu, oddalonym od stadniny o mniej więcej dwadzieścia kilometrów. Czyli czekało nas około pół godziny drogi, znając uliczne korki.
***
Jak się okazało drogi były niemal nieprzejezdne i zamiast jechać wcześniej wspomniane trzydzieści minut, dotarliśmy na miejsce w przeciągu pełnej godziny. Wysiadłam z samochodu, marudząc.
- To było chyba najdłuższe dwadzieścia kilometrów w moim życiu - stwierdziłam, przeciągając się.
- Pójdę po twój numer, a ty wyprowadź Melodię.
- Okey, pojadę z nią na parkur. Mógłbyś się zająć Tabunem? - zapytałam, wchodząc do przyczepy, aby wyprowadzić klacz.
- Taa, da się zrobić - odparł niechętnie.
- Jak nie chcesz, to ja mogę, tylko pasowałoby się przygotować.
- Nie. Ja się nim zajmę, a ty przygotuj Melodię.
- Okey - powiedziałam cofając kobyłę na rampę. Kiedy Tymon poszedł po numer, ja zdjęłam ochraniacze i derkę, zamieniając je na siodło oraz uzdę. Wskoczyłam na jej grzbiet, ruszając w stronę parkuru treningowego. Przy bramce nie było kolejki. Widocznie portier stojący na bramce skutecznie odstraszał tłumy.
- Dzień dobry, ile za dwa przejazdy?
- Dycha - odparł szorstko. Wyciągnęłam pieniądze z kieszeni bryczesów. Facet zgarnął je łapczywie i otworzył szlaban. Wjechałam stępem. Po pięciu minutach najechałam na pierwszą przeszkodę. Klacz skakała nienagannie. Poklepałam ją i po chwili przerwy wróciłam do drugiego przejazdu. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie fakt, że zahaczyła o drąga. Przeszłam do kłusa, aby się trochę uspokoiła. Gdy zaczęłam już stępować nagle odezwał się portier.
- Panienko! Kobyłka ci kuleje! - krzyknął ze swojej budki. Po tej uwadze zeszłam z konia i oprowadziłam ją w koło. Rzeczywiście. Lewa tylna dochodziła tylko za innymi. Zeszłam natychmiast z parkuru i skierowałam się ku przyczepie. Tymon siedział na rampie i głaskał Tabuna między uszami, poprawiając mu grzywę. Gdy podeszłam od razu spojrzał na mnie ze zdziwieniem, widząc, że zdejmuję siodło.
- Co ty robisz? - zapytał.
- Kuleje.
- Kuleje?! Ale już wszystko jest załatwione! Nie możesz się teraz wycofać! - powiedział, tak właściwie niemal krzyknął.
- Ale kto powiedział, że się wycofuję?
- Chcesz jechać na kulawym koniu? - zdziwił się chłopak. Popatrzyłam na niego wzrokiem pełnym dezaprobaty, po czym przeniosłam spojrzenie na mustanga.
- Nie.
- Tak - odparłam z uśmiechem.
- Co ty spadłaś z Melodii na treningu? Chcesz startować na mustangu, który nie skakał?
- Skąd wiesz? Był nauczony podstawowych figur ujeżdżeniowych to może i skacze.
- Nie masz już nawet czasu na trening, daj, pójdę oddać numer.
- No chyba cię coś boli! Nie zamierzam teraz rezygnować, skoro mogę jechać na innym koniu! - krzyknęłam, kończąc siodłanie Tabuna. Tymon otworzył usta, widząc moją stanowczość, po chwili jednak na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech.
- No to jedź i wygraj! - powiedział z entuzjazmem. Przełożyłam nogę przez siodło.
- Żebyś wiedział, że wygram. Tylko pilnuj Melodii - rzuciłam jeszcze przez ramię stępując w stronę padoku, na którym odbywały się zawody. Klasa N była pierwsza, a ja byłam czwartym zawodnikiem. Sędziowie siedzieli już na miejscach, a pierwszy zawodnik podjeżdżał do stacjonaty. Nie szło mu najlepiej. Szarpał konia na pysku, przez co wierzchowiec za późno wyskoczył i strącił poprzeczkę. Najgorzej jednak było przy ostatnim okserze. Kary wybił się za wcześnie i przednimi nogami uderzył w oba drągi. Jeździec zaczął go okładać batem po słabiźnie, choć jego przejazd i tak się już zakończył. Noty były niskie, w przeciwieństwie do czasu i punktów karnych. Pokręciłam głową. Tacy jeźdźcy nie powinni być dopuszczani do zawodów. Po kolejnym jeźdźcu zrozumiałam, jak bardzo się denerwuję. Wzięłam kilka głębokich wdechów, tak dla rozluźnienia. Po chwili z powrotem stałam się oazą spokoju.
- Numer cztery, na koniu Melo... przepraszam, na Tabunie proszony na parkur - oznajmił głos wydobywający się z głośnika. A nie łaska wypowiedzieć imię i nazwisko? Stępem wjechałam przez bramę, która zaraz się zamknęła. Zatrzymałam się na środku i skłoniłam głowę. Jurorzy zaczęli coś szeptać do siebie, kiedy ja zaczęłam galopować w koło. Mustang najwyraźniej nie odczuwał strachu czy też stresu ze względu na publiczność. Widać czuł się tak jak na swoim pastwisku. Podjechałam do pierwszej przeszkody. Dodałam łydkę, zrobiłam pół siad i na wszelki wypadek klepnęłam lekko bacikiem. Tabun wzbił się w powietrze i po kilku sekundach znalazł się na ziemi... Bez zrzutki! Odetchnęłam z ulgą, galopując dalej. Wiedziałam, że aby mieć jak najlepszy czas muszę mocno ściąć zakręt za krzyżakiem. Ogier przeskoczył bezbłędnie, a ja od razu po przeszkodzie skróciłam wodzę, docisnęłam mocniej zewnętrzną łydkę i zamiast zakręcić... koń wykonał zwrot na zadzie, po czym z powrotem przeszedł w galop. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie było nawet możliwości, żeby ktokolwiek, skręcił szybciej. Z uśmiechem pokonałam cały tor. Gniadosz nie zawahał się nawet przy ostatnim okserze. Spojrzałam na tablicę, pokazującą wyniki. "4:21, 0 pkt. 9.0, 8.1, 10.0, 9.8" Jak na razie były to najlepsze noty, ale w końcu, byłam czwartym zawodnikiem. Wróciłam do przyczepy w radosnym uniesieniu. Tymon z Melodią czekali obok. Chłopak smarował nogę klaczy, a ja bez słowa zsiadłam z konia i przywiązałam go do koniowiązu. Dopiero wtedy Tymon zauważył, że już wróciłam.
- Już koniec? - zapytał. Nie mogąc zdobyć się na żadne słowa usiadłam tylko na rampie i zasłoniłam twarz. - Nie płacz! Na pewno nie było aż tak źle! - zaczął mnie pocieszać. Podniosłam głowę.
- Źle?! Zero karnych, cztery dwadzieścia jeden i świetne noty! - krzyknęłam radośnie rzucając się mu na szyję. - Wykonał zwrot na zadzie! - dodałam, widząc zszokowanie na jego twarzy. Zaśmiałam się, a potem opowiadałam mu o przejeździe, czekając na zakończenie zawodów.
***
Słysząc w głośnikach, że konkurs skoków klasy N zakończy się za dziesięć minut, z powrotem osiodłałam Tabuna i pojechałam na parkur. Stanęłam w szeregu obok innych koni. Rozglądałam się wkoło szukając wzrokiem Tymona, który zginął gdzieś w tłumie. Nie dano mi jednak zbyt dużo czasu na szukanie, bo na środek wyszedł przewodniczący jury, ogłaszając wyniki.
- Biorąc pod uwagę noty, czas i punkty karne oraz styl jazdy, po wielu obradach sędziowie stwierdzili, iż trzecie miejsce zajmuje numer ósmy na koniu Fernende. Drugie miejsce otrzymuje numer siedemnasty na koniu Terracotta. No i pierwsze miejsce oraz wyjazd na trening skokowy do Ameryki wygrywa... - tu przewodniczący zrobił efektowną przerwę. - ... Numer czwarty na Tabunie! - krzyknął mężczyzna. Moje oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Wygrałam. Jadę do Ameryki! Kiedy to do mnie dotarło wjechałam na środek stając obok mówcy. Wręczył mi puchar, rozetę i bilet, po czym pogratulował. Podziękowałam z uśmiechem i wróciłam do przyczepy. Takiego zwrotu wydarzeń się nie spodziewałam. Nadal do mnie nie docierało, że na mustangu wygrałam zawody, a za trzy dni jadę z nim do Ameryki. Trzeba przyznać, nie mogę się doczekać.
*************************************************************************************************
W taki oto sposób zakończył się drugi tom "Horses meaning of life". Dziękuję Wam za wytrwałość, jesteście wspaniali! Męczyłam się z tym rozdziałem przez ostatnie cztery godziny :) To chyba najdłuższy z rozdziałów, które pisałam i jestem z siebie dumna ^.^ Jeżeli nadal macie ochotę czytać moje wypociny, zapraszam Was na trzeci sezon, który rozpocznę jeszcze w tym tygodniu :D Jak na razie ja się żegnam i z całego serca Wam DZIĘKUJĘ ;* Do zobaczenia...^^