piątek, 27 marca 2015

Kolejne informacje

Dziękuję za zrozumienie, naprawdę, nie zdajecie sobie sprawy, ile to dla mnie znaczy.
Rozdział miał być wczoraj, ale tak się stało, że obudziłam się z ropniem pod okiem, bólem gardła i gorączką. Byłam dzielna i aż do trzeciej lekcji twierdziłam, że nic mi nie jest, jednak kiedy koleżanki wręcz zmusiły mnie, żebym poszła do higienistki (nie obyło się bez "wstawaj z tego krzesła, albo sama cię tam zaniosę"), okazało się, że ropa dostała się do zatok i aktualnie leżę w łóżku, umierając przez ból gardła, niemożność oddychania i gorączkę 40.1.
Piszę tylko po to, by powiadomić Was, jak się sprawy mają i że rozdział, o ile wszystko dobrze pójdzie, powinien pojawić się jutro, jednak nie ręczę za jego jakość XD
Życzcie mi zdrowia! Do usłyszenia c:

niedziela, 22 marca 2015

Informacja

Krótko, bo nie mam siły się rozpisywać. Nie zawieszam bloga, ale potrzebuję kilku dni odpoczynku. Od listopada piszę regularnie i odbija się to na moich ocenach oraz życiu towarzyskim. Naprawdę, psuję wszystko, bo źle postawiłam sobie priorytety. Nie mam pojęcia, kiedy coś napiszę. Na pewno gdzieś w tym tygodniu, ale nie potrafię tego dokładnie sprecyzować. Nie wiem, czy będzie to jutro, czy w piątek, zobaczymy.
Piszę to tylko po to, by jakoś wytłumaczyć swoją ostatnią nieregularność. Po prostu jestem wykończona. Rozdział zabiera mi średnio trzy/cztery godziny, więc zwyczajnie męczy mnie ciągłe patrzenie na literki. Jakby tego było mało, zabrałam się za kolejne dwa opowiadania (z czego jedno stoi od... sama nie wiem kiedy) i tłumaczenie. Choć przez ostatnie dwa i pół roku starałam się unikać wymówek jak ognia, muszę powiedzieć, że cierpię na chorobliwy brak czasu i wygląda na to, że niebawem będę musiała z czegoś zrezygnować.
Żeby nie denerwować tych, którym wciąż w jakimś stopniu zależy, na prawie 100% nie będzie to hmol ;) Myślę, że prędzej odpuszczę sobie tjtn. Dodatkowo, muszę zrobić generalne porządki w blogach, bo, nie wiem, jakim cudem, z trzech zrobiło się ich piętnaście. Ten tydzień będzie dla mnie czymś w rodzaju odskoczni. Przepraszam, jeśli Was zawodzę, naprawdę nie chciałam. Na tą notkę zbierało się od początku lutego, mam nadzieję, że zrozumiecie.
Obiecuję, że niedługo się odezwę. Kocham Was, miśki, do usłyszenia :*

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 18.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg, w oczy automatycznie rzuciło się drewniane wnętrze. Początkowo miałam wrażenie, że bale na zewnątrz są sztuczną boazerią, teraz jednak mogłam stwierdzić, jak bardzo się myliłam. Każda ściana, podłogi i sufity zostały wykonane z tego samego, jasnego gatunku drzewa, na moje oko sosny, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że się myliłam. A może to świerk? Kto wie.
Wolnym krokiem przemierzyłam korytarz, kierując się w stronę rzeźbionych schodów. Kto by przypuszczał, że w środku lasu znaleźć można budynek wykończony z taką dbałością o szczegóły. Poręcz zakończona była lekko zeszlifowanym brzegiem, kilkanaście centymetrów za ostatnim stopniem. Pod stopami umieszczony został cienki, zielony dywan, zakrywający całą powierzchnię przedsionka na piętrze. Po obu stronach znajdowały się dwie pary drzwi, tylko jedne nie miały swojego równoległego odpowiednika.
- Lepiej już zająć najlepszą sypialnię, zanim zlecą się te chciwe żmije - mruknął Tymon, pojawiając się nagle tuż za mną. Przytaknęłam z entuzjazmem i rozeszliśmy się po pomieszczeniach. Po lewej kryła się łazienka i niezbyt ciekawa, szarobura sypialnia w widokiem na północ. Więcej szczęścia miał najwyraźniej szatyn, ponieważ po niecałej minucie zaciągnął mnie do pokoju naprzeciw. Zdążył już umieścić nasze rzeczy na łóżku, okrytym zieloną narzutą, przeszywaną złotymi wzorami. W nogach łóżka znajdowała się niewielka komoda, a po jej prawej stronie widoczne były drzwi, prowadzące na balkon. Z niego z kolei rozpościerał się widok na las. Słońce odbijało się między drzewami, rzucając nikłe światło na polanę, na której znajdowała się leśniczówka.
- Ten obok też nie jest najgorszy, ale osobiście wolę wschód niż zachód - powiedział z uśmiechem, wskazując na okno nad wezgłowiem łóżka. Uniosłam brew i spojrzałam na niego z lekkim rozbawieniem. Od kiedy zwracał uwagę na takie szczegóły?
- Mam ochotę zapytać, co się stało z opryskliwym i irytującym Tymonem sprzed kilku lat, ale w sumie, taki też mi pasujesz - stwierdziłam, podchodząc do niego i splatając nasze palce. Zmierzył mnie spojrzeniem, kręcąc głową.
- Za to ty się w ogóle nie zmieniłaś. Jesteś tak samo wredna, będąc zarazem tak samo uroczą jak zawsze.
Otworzyłam szeroko oczy i uniosłam wzrok, natychmiast napotykając jego zielone tęczówki. Ewidentnie czegoś nie rozumiałam.
- Po kolei, ja urocza? Czegoś chcesz, jesteś pijany, chory? - spytałam, odsuwając się od niego o kilka kroków i siadając na łóżku. Jego oczy znów przejechały po całej mojej sylwetce, zwężając się groźnie. Uśmiechnęłam się słodko, przenosząc spojrzenie za okno.
Widok był wprost cudowny, zapierał dech w piersiach i z pewnością mogłam stwierdzić, że chętnie zamieszkałabym w podobnej okolicy. Na odludziu, bez żadnych sąsiadów, tylko ja, konie i w ostateczności można by gdzieś upchnąć Tymona. Na pewno nie znalazłabym miejsca dla osób pokroju Antka czy też Karoliny. W końcu nie musiałabym się z nimi męczyć, a problemy z nimi związane zostałyby zastąpione przez błogi spokój. Czyż ta perspektywa nie wyglądała cudownie?
Opadłam do tyłu, rozwalając się w poprzek materaca i układając głowę na ozdobnej poduszce.
- Nie sądzisz, że fajnie byłoby mieszkać w takim miejscu? Bez pensjonatu w stadninie, użerania się z farbowanymi idiotkami i tlenionymi blondynami - rozmarzyłam się do tego stopnia, że nawet nie dotarł do mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Skoro tak bardzo mnie nie lubisz, mogę znaleźć inne lokum. - Uniosłam głowę i wlepiłam wzrok w Jacka, opierającego się o futrynę. Przewróciłam oczami i znów ułożyłam się na bogato zdobionym jaśku. - Właściciel mówił, że zostawił jakieś konie w dobudówce na tyłach. Macie ochotę na przejażdżkę?
- Pewnie, zaraz po tym, jak odeśpię, nie ma szans, żebym teraz robiła cokolwiek, co wymaga chociażby znikomego pokładu energii - mruknęłam, zasłaniając twarz dłonią i mrużąc powieki. Zmęczenie powoli brało nade mną górę.
- Na pewno nie będziesz spać w brudnych ciuchach - usłyszałam niewyraźnie, jednak nie było mi dane kompletnie odpłynąć. Zanim na dobre się to stało, ręce Tymona oplotły mnie wokół talii, a już po chwili zawisłam w powietrzu, na jego ramieniu. Jęknęłam niezadowolona, mając świadomość, że jakakolwiek forma oporu nie przyniesie pożądanego efektu i koniec końców i tak zostanę zmuszona do wzięcia prysznica, choć najchętniej poszłabym od razu spać.

Pokój na wschodzie był fantastycznym pomysłem. To znaczy, w ciągu dnia był niewątpliwie cudowny, jednak nie rankiem. Rankiem bowiem był istnym koszmarem, szczególnie, gdy słońce pojawiło się nad horyzontem niedługo po szóstej i świeciło wprost w zmrużone powieki. Przetarłam z niezadowoleniem oczy, po dwunastu godzinach snu czując się bardziej ospała, niż gdybym spała cztery. Uroki nieregularnego trybu życia.
Trąciłam Tymona łokciem, nie mając najmniejszej ochoty na patyczkowanie się z nim. Usiadłam na łóżku w akompaniamencie jego przykrego jęku, wiedząc, że jeśli nie podniosę się z miejsca wystarczająco wcześnie, wręcz zmusi mnie, bym spała dalej, a ja nie miałam zamiaru marnować dnia. Szkoda tylko, że mój narzeczony miał zgoła inne plany, przez co już po chwili zostałam na powrót przyciągnięta do jego boku. Nie zważał na moje protesty i marudzenie, że chcę wstać, bo przecież to on zawsze wiedział, co dla mnie najlepsze, tak?
- Tymon, puszczaj wreszcie - warknęłam, zupełnie tracąc cierpliwość. - Muszę się wreszcie ogarnąć i zobaczyć na te konie, bo wczoraj ktoś nie dał mi wyjść na zewnątrz z mokrą głową - posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty, którego niestety nie mógł zobaczyć. Mruknął w odpowiedzi coś na kształt "mhm", jednak jego uścisk nie stracił na sile w najmniejszym stopniu. Mogłabym się wręcz pokusić o stwierdzenie, że wręcz go zacieśnił.
Dopiero, gdy udało mi się wyrwać z ramion chłopaka, byłam w stanie wyjść z łóżka, już zupełnie rozbudzona. Przebrałam się naprędce i wybiegłam z pokoju, automatycznie kierując się w stronę łazienki. Nie minęło kilka minut, kiedy po odbębnieniu porannej toalety, byłam gotowa do zejścia na śniadanie.
Zaciskając gumkę na niechlujnym kucyku, wpadłam do kuchni i od razu zaczęłam przeszukiwać lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Mleko z płatkami na dobry początek dnia? Brzmi nie najgorzej. No, chyba, że nie bardzo toleruje się laktozę, wtedy może być nieco gorzej.
Z uśmiechem przyklejonym na twarzy, wyszłam z budynku. Niewielka, nazwałabym to, szopa znajdowała się zaledwie kilka metrów dalej i już z podwórka dało się wyczuć obecność koni. Odsunęłam prowizoryczne, stajenne wrota i wślizgnęłam się do środka, gdzie od progu powitało mnie radosne rżenie czterech wierzchowców oraz widok dwóch pustych stanowisk.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, postanowiłam zająć się dokładnie tym, czym zajmowałabym się w domu. Karmienie, pojenie, sprzątanie, czyszczenie; żadna filozofia, z taką ilością podopiecznych, wysiłku również nie za wiele, porównując z tym, co działo się u nas. Choć kochałam naszą stadninę, czasem naprawdę marzyłam, by przenieść się w jakieś zacisze i trzymać konie tylko dla siebie, nie dla szkółek, pensjonatu, po prostu z czystej chęci, bez celów zarobkowych.
Przeszłam do kolejnego boksu, napotykając kolejny, wystawiony spoza krat łeb. Całkiem czarny, podobnie, jak u jego towarzysza ze stanowiska obok, jednak całkowicie inny, jakby znajomy. Przyjrzałam się dokładniej sylwetce ogiera. Fryz jak się patrzy, potężny, dobrze zbudowany, jednak widziałam ich w swoim życiu już zbyt dużo i z doświadczenia pamiętałam, że każdego utożsamiałam z Blackiem,niezależnie od tego, czy w ogóle go przypominał. Dopóki był kary, mógł być moim Blackiem.
Wyciągnęłam zgrzebła ze skrzynki i miarowymi ruchami zaczęłam przeczesywać błyszczącą sierść, do czasu, gdy przerwał mi dźwięk silnika. Marszcząc czoło, wyszłam przed budynek, śledząc wzrokiem starego pick-upa, bynajmniej nie należał on do Tymona. Męska postać w okularach przeciwsłonecznych wyskoczyła z pojazdu, natychmiast zaopatrując się w uśmiech.
- Kogo jak kogo, ciebie się tutaj nie spodziewałem.
I nagle do mnie dotarło. W stajni nie stał Black, a Equator.

*****************************************************************************************************************************
Zabijcie mnie, jakie to chujowe, dobry Boże. Nie mam siły pisać, przysięgam. Przepraszam, że tyle czasu nie było notki, ale cały czwartek rzygałam, piątek przesiedziałam w domu, płacząc przez ból brzucha, a weekend był jakiś dziwnie depresyjny. Wczoraj w sumie nie wiem, co się działo, a dzisiaj jestem wykończona po kinie i angielskim, ale stwierdziłam, że muszę to w końcu załatwić. Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten styl na "odpierdol się" ;___;
A teraz, skoro załatwiłam, co miałam załatwić, życzę dobrej nocy i do zobaczenia niebawem! Przynajmniej się postaram :)

środa, 11 marca 2015

Rozdział 17.

Spakowałam jeszcze dwie koszulki i z zadowoleniem stwierdziłam, że jestem w pełni gotowa na weekend. Choć nie do końca wiedziałam po co, i raczej wolałam w to nie wnikać, Aśka i Jacek postanowili wynająć leśniczówkę. Całą, na całe dwa dni. Co za tym idzie, nie chcieli, aby opłacone cztery miejsca się zmarnowały, więc wraz ze sobą wziąć postanowili mnie, Tymona, Gośkę i, o zgrozo, Antka. Na samo wspomnienie na jego temat, westchnęłam ciężko i przewróciłam oczami. Zdecydowanie nie miałam ochoty spędzać w jego towarzystwie ani chwili, szczególnie, gdy Tymon w końcu wrócił. Przez ostatnie cztery dni od jego powrotu, bez przerwy czułam się śledzona, napastowana i nie byłam w stanie pozbyć się wrażenia, że nie istniało coś takiego, jak przestrzeń osobista, którą blondyn notorycznie naruszał. Wręcz nieustannie. Nieważne co, gdzie, kiedy i z kim robiłam, on zawsze był gdzieś w pobliżu. Chyba nic nie denerwowało mnie bardziej niż jego obecność.
Włożyłam słuchawki do uszu i zarzuciłam plecak na ramię. Wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi, trzykrotnie upewniając się, że zamek na pewno został zablokowany. Nie odczuwałam szczególnej potrzeby dzielenia się sypialnią z innymi podczas mojej nieobecności. Mając na miejscu Karolinę i dwie, ciekawskie jedenastolatki, wolałam nie ryzykować. Zbyt wiele informacji o mnie mogłoby zostać niepotrzebnie ujawnione, a niektóre przedmioty zapewne zaginęłyby bezpowrotnie w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Skąd te szorty? - usłyszałam w momencie, gdy jedna z słuchawek została wyrwana z mojego ucha. Szybko pozbyłam się również drugiej i spojrzałam nieco zdezorientowana na Tymona, stojącego obok mnie, mierząc wzrokiem całą moją posturę z góry na dół.
- Z czternastu stopni na zewnątrz - uśmiechnęłam się, podchodząc do niego i stając na palcach, aby dosięgnąć jego ust swoimi. Oplótł mnie rękami w talii, przyciągając jeszcze bliżej. Poczułam, jak kąciki jego ust uniosły się podczas pocałunku. Oderwałam się od niego i uniosłam brew, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Już lubię te spodenki - szepnął, umieszczając swoją głowę tuż przy mojej. - Ale byłbym niezwykle szczęśliwy, gdybyś jednak zmieniła je na nieco dłuższe spodnie. Przypominam, że jedzie z nami jeszcze dwóch facetów, a jeden z nich jest wolny i kręci się niebezpiecznie blisko ciebie - dodał, na co potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego z udawanym szokiem wymalowanym na twarzy.
- Od kiedy stałeś się zaborczy i czemu do tej pory nic o tym nie wiedziałam? - zapytałam, wytrzeszczając oczy i rozchylając lekko usta. Zaśmiał się cicho, po czym spuścił wzrok na moje buty.
- Odkąd jakiś tleniony blondyn szwenda się po salonie, cały czas patrząc w naszą stronę - stwierdził jeszcze ciszej, niż wcześniej, ukradkiem spoglądając w stronę pomieszczenia obok. Wyszczerzyłam się i znów cmoknęłam go w usta.
- Skoro nie ma własnego życia, to niech się napatrzy - prychnęłam, wywołując kolejną salwę śmiechu ze strony szatyna.
Nie minęło kilka sekund, gdy do kuchni wparowali Jacek z Aśką. Wzrokiem pokazałam Tymonowi, że nie tylko ja ubrałam akurat krótkie spodenki. W odpowiedzi otrzymałam jedynie zrezygnowane westchnienie, a już po chwili zostałam opleciona ramieniem w talii i przyciągnięta do jego boku.
- Więc kiedy wyjeżdżamy? - zapytałam, na co pozostała dwójka wymieniła się spojrzeniami.
- Dziesięć, dwadzieścia minut? - Aśka zerknęła na każdego z osobna. Pokiwałam głową i ponownie chwyciłam za uchwyt plecaka. Opuściłam pomieszczenie i jak najszybciej pokonałam salon, nawet nie spoglądając na Antka. Kilka kroków i znalazłam się w przedpokoju. W ekspresowym tempie wsunęłam buty na stopy i wyszłam na zewnątrz. Słońce znów świeciło najmocniej, jak mogło, sprawiając, że mimo końcówki marca, czułam się jak wczesnym latem.
Z uśmiechem wymalowanym na twarzy udałam się do pick-upa Tymona i wrzuciłam cały swój ekwipunek na pakę.

- Dobra, każdy podaje ulubioną piosenkę ulubionego zespołu, byle szybko - powiedziała nagle Aśka, po kilku minutach namysłu. Ciężko stwierdzić, co w nas wstąpiło, ale od dobrej godziny drogi, zachowywaliśmy się jak dzieci. Nawet zapomniałam, kto wymyślił tą bzdurną wymianę bzdurnymi informacjami na swój temat, ale zdawało mi się, że trwała w nieskończoność.
- Foster The People - Call It What You Want - wypaliłam, nawet nie starając się tego przemyśleć.
- Oasis - Wonderwall. - Och, doprawdy, Tymon?
- Hurts - Stay - Jacek kolejną kolejkę najpierw zastanowił się dogłębnie nad odpowiedzią, zapowietrzając się kilkukrotnie i raz za razem otwierając i zamykając usta.
- Rita Ora - I Will Never Let You Down. Słuchacie jakichś dziwnych staroci - skrzywiła się blondynka, po czym uznała, że nadeszła moja kolej na pytanie.
Westchnęłam ciężko, po kilkunastu minutach miałam kompletną pustkę w głowie, a nie chciałam pytać o jakieś banały w stylu "jaki jest wasz ulubiony kolor". Nie, to zawsze ja uchodziłam za tą najbardziej kreatywną, więc wolałam nie stracić tego tytułu.
- Wasze najbardziej irytujące cechy? Co najmniej trzy - tak, jednak nie miałam siły na wytężanie mózgu.
- No więc, dziś usłyszałem, że jestem zaborczy, więc myślę, że to irytuje, po drugie, nie potrafię zawierać znajomości, bo z niewiadomych przyczyn zawsze mam ochotę napieprzać na wszystko, co robi, mówi i myśli dana osoba i ostatnio na ulicach Chicago zaczepiły mnie cztery dziewczyny. Po krótkiej rozmowie stwierdziły, że najgorsze we mnie jest to, że jestem zajęty - zaśmiał się cicho, automatycznie wywołując uśmiech na mojej twarzy.
- Jestem nadopiekuńczy, szczególnie względem jednej blondyny, lubiącej się opijać, uległy i naiwny. Tak, jak wspomniałem, najczęściej przy tej samej dziewczynie - mruknął drugi z chłopaków, siląc się na, choć w niewielkiej części, poważny ton.
- Tsa, lubię się napić, nie myśląc o tym, kto będzie mnie później zbierał z ziemi i leczył mojego kaca, to fakt - powiedziała, trącając Jacka łokciem. - Poza tym, jestem przemądrzała i niekonsekwentna w swoich postanowieniach. W skrócie, mam słomiany zapał.
- A ja jestem perfekcją bez wad - burknęłam, odchylając głowę do tyłu, aby oprzeć się na zagłówku fotela. Zamknęłam oczy, które dodatkowo opatrzone było w ciemne szkła. Zaledwie kilka sekund zajęło mi przemyślenie tego, co miałam do powiedzenia - A tak na poważnie, jestem cholerną histeryczką, zawsze, kiedy coś nie wychodzi w mojej głowie pojawia się nadmierna fala pesymizmu i nie dbam o swoje zdrowie, doprowadzając tym do szału swojego cudownego narzeczonego - odsunęłam okulary z nosa i zatrzepotałam rzęsami. Z uśmiechem pokręcił głową, powracając wzrokiem do drogi.
- Uwierzcie, mam niezwykłą i nieprzemożoną ochotę zadać swoje, jakże inspirujące i wyrafinowane, pytanie, ale niestety, jesteśmy na miejscu - westchnął głęboko i zatrzymał samochód pośrodku polany, tuż przed niewielkim, dwupiętrowym, drewnianym domkiem. Z każdej strony otaczały nas drzewa. Całe mnóstwo drzew. A patrząc na podłoże żałowałam, że nie wzięliśmy ze sobą koni. W domu tereny nie były możliwe ze względu na rozmokłą ziemię w każdym zakamarku lasu. Tutaj z kolei wszystko wydawało się wprost idealnie przystosowane do jazdy. Wszystkie dróżki, ścieżki, pobocza.
Okrążyłam auto i chwyciłam plecak. Zanim zdążyłam przewiesić go na ramieniu, ręka Tymona znalazła się na moich barkach.
- Mam dziwne wrażenie, że na tej małej przestrzeni będzie jeszcze mniej prywatności - szepnął, na co mruknęłam coś z niezadowoleniem. Niedawno w nadmiarze modliłam się w duchu, aby dwa miesiące zamieniły się nagle w dwa tygodnie i, dziwnym trafem, podziałało. Szkoda tylko, że w swoich prośbach zapomniałam wspomnieć o skróceniu pobytu Antka na moim terenie.

*****************************************************************************************************************************
Uderzyłam się o półkę, bo nie umiem wstawać i oblałam się mineralną, bo nie umiem pić, w jednej minucie, mam nadzieję, że pobiłam jakiś rekord niezdarności, czy coś. Serdecznie dziękuję za masę komentarzy pod ostatnim postem, naprawdę miło było poznać Waszą opinię! Mam nadzieję, że wyczuwacie ten sarkazm. Naprawdę, rozumiem brak czasu, ochoty i tak dalej, ale akurat poprzedni rozdział tak cholernie mi się podobał i był taki mega długi... Nie dziwcie się proszę długości siedemnastki, bo prostu mi się odechciało ;-;
Znowu napieprzam, a tak w sumie, to pewnie moja wina. Nie wiem, jak to jest, że raz jest 230 wejść, a następnego dnia 30. Chyba hmol nudzi się i Wam, i tym samym mi. Prowadzenie go naprawdę nie sprawia mi już tyle przyjemności, co na przykład w grudniu, styczniu, co zauważyć można, patrząc na miesięczną ilość notek. Nawiasem mówiąc, nie wiem, jakim cudem w styczniu napisałam ich aż 13. A może tylko 13? Nie wiem, może powinnam znowu pisać więcej, chociaż, no, ach, nie wiem. Doradźcie, co mam robić, to się zastosuję.
I nie słuchajcie, co gadam, byłam na rolkach jestem zmęczona i w idealnym nastroju na narzekanie. Dziękuję, dobranoc :3

PS Dziwnym trafem dowiedziałam się wczoraj, że chłopak, na którym inspirowałam charakter Tymona, oświadczył się swojej dziewczynie na początku lutego XD

poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział 16.

Stałam przez chwilę w miejscu, mierząc się wzrokiem z zielonymi oczami chłopaka. Nie byłam pewna, czy po prostu nie wariuję. Zamrugałam kilkukrotnie, zdając sobie sprawę, że stoję z uchylonymi ustami, a dziewczyna obok chichocze lekko, patrząc to na mnie, to na... Brata? Tak przynajmniej mogłam wnioskować z rysów jej twarzy. Wyglądały niemal identycznie, jak jego, jednak były nieco delikatniejsze. Jeszcze chwilę zajęło mi dojście do siebie i otrząsnęłam się dopiero, gdy szatyn wypakował z samochodu wszystkie walizki i spojrzał na mnie z uśmiechem, ukazując dołeczki w policzkach.
- Łał, spodziewałam się większego entuzjazmu - odezwała się brunetka, opierając ręce na biodrach i patrząc na mnie z mieszaniną rozbawienia i zawodu. Zerknęłam na nią przelotnie, aby po chwili wrócić wzrokiem do chłopaka. - Może moja obecność tutaj działa nieco krępująco? Wejść do środka, czy coś? W sumie, to i tak trochę mi zimno.
- Lepiej zostań, po jej minie mogę wywnioskować, że ma ochotę rzucić się na mnie i wydrapać oczy, potrzebuję kogoś do obrony przed własną narzeczoną - zaśmiał się, a ja zmrużyłam oczy, podchodząc kilka kroków w jego stronę.
- Ty skończony debilu! - wrzasnęłam, dokładnie akcentując każde słowo. - Od pieprzonego tygodnia staram się do ciebie dodzwonić, snuję teorie spiskowe razem z Aśką, Gośką, Jackiem i Antkiem, a ty nie raczysz odebrać tego cholernego telefonu - krzyczałam jak opętana, choć złość powoli ustępowała miejsca czemuś, czego nie mogłam do końca sprecyzować. Coś na kształt ulgi zmieszanej z radością, sprawiało, że łzy powoli zbierały się pod moimi powiekami, a na twarzy pojawił się smutny grymas. Widząc to, w jego oczach natychmiast pojawiła się troska i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, znalazłam się w jego ramionach.
- Też tęskniłem - szepnął w moje włosy, kiedy ja zaciągnęłam się jego, dobrze mi znanym, zapachem i zacisnęłam palce na szarym, ortalionowym materiale kurtki. - A co do telefonu... - urwał, sięgając do kieszeni. - To jedyne, co z niego zostało - dokończył, pokazując mi kartę sim. Spojrzałam na niego, unosząc, brew, no co on otarł kciukiem łzy z moich policzków i posłał w moim kierunku nikły uśmiech.
- Chodźcie do domu, jest mi zimno, a przy ciepłym kominku, tudzież kaloryferze, też możecie się sobą nacieszyć - mruknęła dziewczyna, o ile dobrze zapamiętałam, Emilia, i chwyciła za jeden z bagaży. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie ma co się sprzeczać, więc ja wzięłam kolejną walizkę, a Tymon ostatnie dwie. Przewiesił torbę na barku, po czym objął mnie ramieniem, przytulając mnie do siebie.
Gdy tylko znaleźliśmy się w środku, Aśka dopadła przybyszów wraz ze swoją maniakalną ciekawością. Po pierwsze, kim była towarzyszka szatyna. Po drugie, dlaczego nie odbierał. Po trzecie, dlaczego wrócił tak wcześnie. I po czwarte, choć tego w sumie nie można podciągnąć pod kategorię pytań, jak mógł być tak ignorancką szują. Tak, jak założyłam, brunetka była jego siostrą. Telefon został rozjechany, chłopak nie wytrzymał w towarzystwie ojca, a ostatnią kwestię wytłumaczył swoim "trudnym charakterem".
Siedzieliśmy z kubkami w dłoniach, rozmawiając na każdy temat, jaki przyszedł nam do głowy. W sumie nie udzielałam się za dużo w konwersacji. Wolałam pozostać czymś na kształt obserwatora i na szczęście każdy potrafił to wyczuć. Delikatny uśmiech wciąż widniał na mojej twarzy, a ja nie mogłam, a raczej nie chciałam, zrobić nic, aby się go pozbyć. Wraz z nim pojawiło się jednak zmęczenie, które do tej pory blokowane było przez zmartwienie. W konsekwencji, oparłam sennie głowę na ramieniu Tymona i mimowolnie poluzowałam uścisk wywierany na jego dłoń.
- Czy ona w ogóle spała? - ledwo docierał do mnie jego nieco rozbawiony głos. Uniosłam lekko kąciki ust, czując, że zaraz pałeczkę przejmie Aśka.
- Może ze dwie, trzy godziny. W ciągu ostatniego tygodnia. Nie wiedzieć czemu, całe ranki, popołudnia i wieczory spędzała z nosem w komórce, odchodząc od zmysłów. Masz może pomysł, dlaczego? - Sarkazm przebrzmiewał w jej głosie, a ja posłałam w jej kierunku zamglone, radosne spojrzenie. Szatyn zerknął na mnie kątem oka, unosząc brew.
- Przeproszę was na chwilę i zaniosę ją do pokoju - zaśmiał się, a ja natychmiast się wyprostowałam. Żadnego noszenia.
- Dam sobie radę, spokojnie - powiedziałam, wstając, jednak po chwili znów upadłam, dokładniej mówiąc, na kolana chłopaka, gdy ten postanowił zatrzymać mnie poprzez pociągnięcie za nadgarstek. Zmierzyłam go wzrokiem, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki.
- Jednak nalegam - westchnął i nie czekając na moją reakcję, oplótł ramionami moje plecy i kolana. Nie mając nic do gadania, zarzuciłam ręce na jego szyję, w akompaniamencie śmiechu dwóch pozostałych towarzyszek. Słysząc ich reakcję Tymon wywrócił oczami, jednak ani myślał się zatrzymać. Jego krok był tak swobodny, że mogłabym przysiąc, że nie stanowiłam dla niego żadnego obciążenia.
- Kiedy ostatnio coś jadłaś? - wyszeptał delikatnie w moje włosy, choć jego ton zakrawał na coś w rodzaju dezaprobaty. - Jezu, człowiek cię zostawia na niecałe dwa tygodnie, a ty już się głodzisz i nie śpisz, to szczyt nieodpowiedzialności - burknął, kręcąc głową i podrzucając mnie lekko w połowie schodów. Popatrzyłam na niego przepraszająco, a on z udawaną obrazą odwrócił wzrok.
Nogą popchnął drzwi mojej sypialni i zamknął je w taki sam sposób, gdy tylko znaleźliśmy się w środku. Położył mnie na materacu, a kiedy zwinęłam się w kłębek, westchnął.
- Mam cię jeszcze przebrać? Nie żebym miał coś przeciwko, ale jednak wydaje mi się, że powinnaś sama o siebie zadbać, jesteś dorosła - powiedział z czymś na kształt rozbawienia w głosie. W odpowiedzi jęknęłam niezadowolona i przykryłam się cała, łącznie z głową. Nie minęła chwila, gdy jego dłonie wślizgnęły się pod pościel, uchylając ją do momentu, kiedy wystawały mi spod niej oczy. Uśmiechnął się półgębkiem. - Rozbieraj się, albo naprawdę wezmę sprawy w swoje ręce.
- Przeszkadzam w czymś? - dobiegło od strony drzwi, na co oboje zwróciliśmy spojrzenia w tamtym kierunku. Przez kilka sekund w powietrzu zawisła niezręczna cisza, dopóki nie przerwałam jej, śmiejąc się głośniej, niż zamierzałam. Znów zwinęłam się w kłębek, nie mając siły na konfrontację Tymona z Antkiem. Choć z góry wiedziałam, który miał większe szanse na zdominowanie całej tej dość dziwnej sytuacji.
- Poznajcie się, Tymon, Antek, mój, eee, coś w rodzaju kuzyna; Antek, Tymon, mój chło... Narzeczony - poprawiłam się natychmiast, przypominając sobie, że nie bez powodu na moim palcu znajdował się pierścionek. Szatyn posłał mi przelotny uśmiech, który zniknął, gdy tylko ponownie spojrzał na blondyna, stojącego w futrynie. Nie wiedzieć czemu, odnosiłam dziwne wrażenie, że ci dwaj raczej nie polubią siebie nawzajem. Chyba, że Antek przeniesie się na nowy poziom w swoim planie zatruwania mi życia dwadzieścia cztery godziny na dobę i postanowi wtykać nos w moje relacje z Tymonem. Mina od razu mi zrzedła.
- Ach, miło, że w końcu przyjechałeś, wprost marzyłem, żeby cię poznać. W takim razie nie przeszkadzam.
- Mądra decyzja - mruknął chłopak, siedzący tuż przy mnie, na co uderzyłam go lekko w ramię. Odwrócił się w moją stronę, unosząc brew. Już otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie i zamiast tego opadł plecami na materac. - Podróż z Chicago była męcząca, a na miejscu coraz więcej nowych osób, wspaniale - westchnął, po czym dźgnął mnie lekko w bok, przy okazji podwijając nieznacznie moją koszulkę. Przewróciłam oczami, niechętnie podnosząc się z miejsca. Wyciągnęłam z komody świeżą piżamę, po czym wykonałam jego polecenie odnośnie zmiany stroju.
- A teraz, skoro jedną sprawę zamknęliśmy, byłbyś tak miły i został ze mną na noc? - zapytałam, z powrotem wpychając się na miejsce między nim a ścianą. Ułożyłam głowę na poduszce i z zadowoleniem zauważyłam niewielką przestrzeń między naszymi twarzami.
- Z przyjemnością - szepnął, przybliżając się jeszcze bardziej i łącząc nasze usta w wytęsknionym pocałunku. - Ale - i znów się ode mnie oderwał, ku mojemu niezadowoleniu. - Tak się składa, że jest osiemnasta, więc zanim pójdziemy spać proponuję zejść jeszcze na kolację, co ty na to?
Spojrzałam na niego z wyrzutem. Zepsuć taką chwilę kwestią posiłku... Naprawdę, tylko on mógł zdobyć się na coś takiego. Przytaknęłam bez entuzjazmu, a w odpowiedzi otrzymałam uśmiech opatrzony w dołeczki.

Przeciągnęłam się sennie, przesuwając dłonią wszerz materaca. Zmarszczyłam brwi, nie czując ciała chłopaka po drugiej stronie. Podniosłam gwałtownie głowę i automatycznie chwyciłam za komórkę. Nadal żadnych wiadomości i obecności Tymona w pobliżu. Na moim czole pojawiła się zmarszczka, gdy próbowałam przetworzyć, czy wczorajszy wieczór nie był jedynie tworem mojej nadpobudliwej wyobraźni, która ostatnimi czasy lubiła płatać mi figle.
- Tymon! Zostaw te naleśniki! - dobiegł mnie z dołu nieznoszący sprzeciwu głos, a po chwili rozległ się tupot kilku par nóg na schodach. Kilka sekund później do pokoju wpadł roześmiany szatyn z plackiem w dłoni i bez żadnego ostrzeżenia, w całości zanurkował pod kołdrą, pozbawiając mnie jakiegokolwiek okrycia. Zaraz po nim wtargnęła również jego siostra, klnąc na cały głos i smagając powietrze ścierką.
- Wybacz tą nagłą pobudkę - usłyszałam spod pościeli i już po chwili zobaczyłam skrawek brązowej, rozczochranej czupryny. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc, jak chowa się z powrotem, uciekając przed ręcznikiem. Spojrzałam na dziewczynę, stojącą tuż obok łóżka z miną, jakby koniecznie chciała wyładować na czymś swoją złość. Najlepiej na mężczyźnie znajdującym się pod pierzyną.
- W zasadzie, już nie spałam - stwierdziłam, przecierając oczy i apatycznie podnosząc się z miejsca, jednak znów zatrzymała mnie dłoń, zaciśnięta na moim nadgarstku.
- Nie opuszczaj mnie teraz, przecież ona mnie zaraz zabije - zaśmiał się, przyciągając mnie bliżej siebie. Cmoknął mnie delikatnie w usta, jednak po chwili znów się skulił, otrzymując cios w tył głowy.
- Jednak pozwolę sobie zostawić cię samego i udać się pod prysznic - uśmiechnęłam się i nie mówiąc nic więcej, wyszłam na korytarz, słysząc za sobą kolejne odgłosy awantury, między innymi coś w stylu "ja się staram przyrządzić śniadanie, a ty i tak tego nie doceniasz, ty cholerna świnio!" oraz "wpieprzyłbyś wszystko, jeśli usłyszałbyś, że jesteś w stanie to przełknąć.".
Zrzuciłam z siebie piżamę i weszłam pod prysznic. Gorąca woda spływała po całym moim ciele, rozluźniając spięte mięśnie i zmywając ze mnie pozostałości niepokoju. No i rzecz jasna brud, jednak to zbyt oczywiste, trzymajmy się poetyckich porównań i uosobień.
Wtarłam szampon we włosy, napawając się jego słodkim, miętowym zapachem. Spłukałam głowę kilka razy i przemyłam ciało. Zakręciłam strumień i wysuszyłam się ręcznikiem, a drugim owinęłam mokre, jasnobrązowe kudły, które po raz pierwszy od... Sama nie byłam pewna kiedy, wyglądały znośnie, może nawet całkiem nieźle. Stanęłam nad umywalką, walcząc z cienką warstwą pudru i szczoteczką do zębów. Przebrałam się w ekspresowym tempie, po czym bez zbędnego ociągania, zeszłam na dół. Mój energiczny, niezwykle sprężysty krok zadziwił wszystkich zebranych w kuchni, jednak chyba najbardziej mnie samą. Z uśmiechem sięgnęłam po szklankę soku, stojącą na stole i od razu upiłam z niej sporego łyka.
- Wierzę, że szesnaście godzin snu zaspokoiło twoje potrzeby - zaczęła Emilia, a ja przez chwilę walczyłam z samą sobą, aby nie zacząć pluć napojem. Zasłoniłam usta dłonią i ze zdziwieniem spojrzałam na Tymona, który jedynie wzruszył ramionami. - Teraz, jak na dobry początek dnia przystało, wypada zjeść śniadanie. Zrobiłam masę naleśników, ale niestety wpadł tu pewien niedożywiony osobnik i pożarł prawie połowę, a jajka się skończyły, więc mogę ci zaproponować jedynie trzy - powiedziała, a podczas wypowiedzi, w jej głosie mogłam wyróżnić co najmniej sześć różnych emocji. Począwszy na obojętności, poprzez złość, aż do smutku. Uśmiechnęłam się w jej kierunku, widząc, jak podsuwa mi talerz z niewielką górą puszystych placuszków.
- Nie trzeba było się fatygować, naprawdę - zaśmiałam się lekko, nie wiedząc za bardzo, jak zareagować na taki obrót spraw. Na moje słowa, brunetka jedynie odsunęła krzesło i gestem zaprosiła mnie do stołu. Usiadłam nieśmiało we wskazanym miejscu, odnosząc wrażenie, że we własnym domu czuję się mniej swobodnie, niż ona. Zerknęłam ukradkiem na Tymona, który jedynie posłał mi pokrzepiający uśmiech.
- Jezu, coś świetnie pachnie! - dobiegł nas z przedpokoju wysoki, damski głos, a zaraz potem dołączyły do niego dwa kolejne, jeszcze wyższe, bardziej dziecięce. Odwróciłam się w stronę wyjścia z kuchni, w którym już po kilku chwilach pojawiły się trzy postaci, każda jedna zszokowana bardziej od poprzedniej, wszystkie ze wzrokiem wlepionym w szatyna.
- Tymon? - odezwała się w końcu Gośka, marszcząc brwi i przekrzywiając głowę w prawo. Parsknęłam pod nosem, widząc błysk w jej oczach. Maja i Michalina z kolei, bez zbędnych ceregieli rzuciły się na chłopaka, ściągając jego głowę na wysokość blatu.
- Jeszcze trójka... I Asia! I jej chłopak! Miała mi go dzisiaj przedstawić - Emilia najwyraźniej zaczęła rozmyślać na głos, zwracając uwagę wszystkich wokoło. - O! I jeszcze ten, jak mu tam, Antek. I ta idiotka, którą miałam otruć! Więcej jajek! Zdecydowanie potrzebuję więcej jajek! - krzyknęła, po czym wybiegła na zewnątrz, zgarniając kluczyki z szafki. Zdziwione spojrzenia nowo przybyłej trójki wędrowały ode mnie do Tymona, jednak my, zupełnie to ignorując, śmialiśmy się jak opętani.

******************************************************************************************************************************
To jest takie... Długie i... i... i ładne. I podoba mi się jak nie wiem XD No dobra, jestem przewidywalna, wiadomo było, że wrócił, nie cierpię przeciągać dramy. Mam nadzieję, że objętość rozdziału Was satysfakcjonuje, bo pisałam to przez jakieś trzy godziny, choć, nie ukrywam, było warto :D Śmieję się do monitora, bo mi się cudownie tworzyło te dziwne zawijasy i no, no, no.
Pogoda u mnie cudowna, wybrałam się dzisiaj biegać w krótkich spodenkach (pod bacznym okiem robotników) i znów mam zakwasy na łydach. Cały dzień przechodziłam w towarzystwie koleżanek, bo, choć planowałyśmy spieprzyć z rekolekcji, zauważyła nas pani i w końcu przesiedziałyśmy pół godziny w jej towarzystwie, z tym plusem, że na zewnątrz, a nie w kościele. Musiałyśmy jakoś odreagować, więc zaraz po zakończeniu ruszyłyśmy na miasto i tak łaziłyśmy od dziewiątej do trzynastej XD
To naprawdę za dużo wysiłku, jak na mnie. Muszę teraz odespać, i to solidnie. Jeszcze raz, mam nadzieję, że rozdział się podoba i w ogóle. Nic nie obiecuję, ale jutro na pewno zacznę pisać, czy dodam, zobaczymy c: Dobranoc! :*

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 15.

Ostatecznie obudził mnie kolejny trzask pioruna. Na początek męczyłam się z zaśnięciem dobrą godzinę, zanim w końcu zapadłam w wyjątkowo niespokojny sen. Co chwilę przewracałam się z boku na bok, świadomie czy też nie otwierałam oczy i miałam nadzieję, że w ciemności nie zobaczę nic niepokojącego. Mózg powoli płatał mi figle, tworząc w myślach najróżniejsze obrazy tego, co czaić się mogło gdzieś pośród nieustępliwej burzy, jednak starałam się je wyrzucić z głowy od razu po tym, jak się pojawiały. Wolałam nie rozmyślać nad niczym, co przyprawić mnie mogło o nieprzyjemne dreszcze. Głównie dlatego, że miałam świadomość, iż jedyna osoba, która byłaby mnie w stanie pocieszyć, znajdowała się setki kilometrów stąd.
Przetarłam twarz dłońmi, rozchyliłam powieki i bezgłośnie, licząc sekundy od jednego uderzenia, do drugiego, wpatrywałam się w sufit. Był jedyną rzeczą w całym pomieszczeniu, na którą mogłam zerkać bez dziwnego uczucia pustki. No dobrze, wtedy też mi czegoś brakowało, ale wolałam tego nie przyznawać. Czegoś, a właściwie kogoś. Cały czas miałam nadzieję, że dwa miesiące zamienią się nagle w kilka dni i lada chwila zobaczę go na podwórku. Szkoda tylko, że nie dawał nawet znaku życia. Minął przeszło tydzień, a ja wciąż miałam nadzieję, że telefon zawibruje, dając znać, że przyszła wiadomość. Nie byle jaka, tylko ta, na którą bez przerwy czekałam. Nieprzerwanie od kilku dni, odchodząc od zmysłów z każdą kolejną chwilą.
Zapaliłam lampkę i mrużąc oczy zerknęłam na elektryczny zegarek. Dwudziesty marca, godzina czwarta szesnaście. Czyli leżałam o godzinę dłużej niż przez ostatnie kilka dni. Na powrót zgasiłam światło i pokój zatopił się w egipskich ciemnościach. Ja jednak nie zamierzałam przebywać w łóżku ani chwili dłużej. Odsunęłam kołdrę na bok i usiadłam na skraju materaca, chowając twarz w dłoniach. Westchnęłam ciężko, przetarłam oczy palcami i stanęłam na nogach. Zanim zrobiłam chociażby krok w stronę szafy, zachwiałam się lekko. Niedobór snu, nieduże posiłki i nerwy poważnie mnie wykańczały. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem i ponownie przysiadłam. Wyglądało na to, że jednak nie wyjdę z łóżka tak szybko, jak miałam nadzieję to zrobić.
Gdy w końcu uporałam się ze wszystkimi porannymi czynnościami i niewielkim śniadaniem, założyłam kalosze na nogi, zarzuciłam kaptur na głowę i na bluzę ubrałam wiatrówkę. Przez chwilę stałam w miejscu, w całkowitej ciszy, przygotowując się psychicznie na opuszczenie ciepłego domu. Zwilżyłam usta i odważnie nacisnęłam na klamkę. Zimne powietrze buchnęło we mnie z całą swoją mocą, niemal zwalając mnie z nóg. Otworzyłam szerzej oczy, dostrzegając armagedon, rozpościerający się na podwórzu. Meble, dotąd stojące na ganku, znajdowały się gdzieś przy stajni, a jabłka i marchewki z kosza tworzyły kolorowy dywan na całej powierzchni płytek. Zaklęłam pod nosem, myśląc o tym, ile sprzątania czeka na nas w przeciągu najbliższych kilku dni. Niepewnie zrobiłam krok w przód i zamknęłam za sobą drzwi. Zmrużyłam powieki i przytrzymując kapuzę na swoim miejscu, ruszyłam w stronę drugiego budynku. Pokonywałam kolejne metry w zaskakująco wolnym tempie, smagana wiatrem i w strugach deszczu, który, tak na dobrą sprawę, pojawił się znikąd. Jedyne, na co mogłam liczyć, to to, że ustąpi równie szybko.
Odsunęłam ogromne drzwi, prowadzące do stajni i zamknęłam je z powrotem, gdy tylko znalazłam się wewnątrz. Zapaliłam światło, które już po chwili rozniosło się po całym korytarzu. Żaden łeb nie wystawał spomiędzy krat, nie słychać było rżenia i jedynym, słyszalnym dźwiękiem okazały się pojedyncze parsknięcia, świadczące o tym, że konie jednak nadal znajdują się na swoich stanowiskach. Przeszłam między rzędami boksów, uważnie obserwując wszystkich kopytnych podopiecznych, którzy zdecydowanie mieli mnie gdzieś. Nie tylko oni - przemknęło gdzieś przez moje myśli.

Po rozdaniu pasz i zmienieniu ściółek, postanowiłam wziąć się za jazdę. Wyciągnęłam z siodlarni pełen osprzęt Tabuna. Na siodle zdążyła zgromadzić się cienka warstwa kurzu, nic zresztą dziwnego, sama nie byłam pewna, kiedy ostatnio na nim jeździłam. Przeniosłam wszystko pod boks ogiera i niemal od razu zabrałam się za czyszczenie. Pozaklejana sierść i kurz, wzbijający się w powietrze przy każdym pociągnięciu szczotką wcale nie sprawiały, że zadanie stawało się przyjemniejsze.
Z w pełni oporządzonym i osiodłanym gniadoszem, udałam się na halę. Ciężkie krople deszczu uderzały w dach, a wiatr raz za razem chłostał ściany. Przewiesiłam wodze na jednym ze stojaków, po czym ustawiłam drąg na wysokości metra. Powtórzyłam czynność parę razy, na koniec włączając radio, stojące pod bandą. Z niewielką dozą entuzjazmu wróciłam do konia, przerzuciłam wodze na szyję, a chwilę później siedziałam już na grzbiecie. Zapięłam pasek od kasku i dodałam łydki, wyprowadzając wierzchowca na ścieżkę.
Kilka okrążeń stępa, kłus i w końcu wytęskniony galop. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując lekkie podbicie zadem. Najwyraźniej Tabun niezmiennie posiadał niewykorzystane zasoby energii. Wolta, koło, przekątna z lotną, wyjazd na ścianę i pierwsze najazdy na przeszkody. Stacja, okser, krzyżak i stacja w linii oraz tripplebarre. Poklepałam gniadego po szyi, szczerząc się jak głupia. Przysiadłam w siodle na parę foule, tylko po to, by zaraz zwolnić do kłusa.
- Ładnie poszło.
Dlaczego, do cholery, pojawił się w stajni o szóstej? Czułam się śledzona i prześladowana. Zmierzyłam blondyna wzrokiem, automatycznie pozbywając się uśmiechu z twarzy.
- Łał, choć raz obejdziesz się bez niepotrzebnej krytyki? - mój głos zamierzenie ociekał ironią i brakiem jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Przez chwilę byłam szczęśliwa, a on właśnie odebrał mi moje dwie minuty. Kolejny powód, by go nienawidzić.
- To, że twój narzeczony ma cię w dupie, nie znaczy, że musisz być tak nie miła dla otoczenia, skarbie - powiedział, a moje wściekłe spojrzenie raz jeszcze powędrowało w jego stronę.
- Nazwij mnie skarbem jeszcze raz, a obiecuję, że będziesz spał na ławce przed stajnią - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Nieważne, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie, jego słowa bolały bardziej, niż powinny. I znów miałam ochotę się rozpłakać. - Jeśli łaska, nie przychodź na moje treningi - dorzuciłam, wjeżdżając do środka ujeżdżalni. Zatrzymałam konia i zeskoczyłam na ziemię. Bez słowa chwyciłam za wodze i wyminęłam Antka w drzwiach, kierując się wprost do boksu ogiera.

Siedziałam w salonie z kubkiem herbaty w rękach i nieustającą nadzieją, że telefon leżący na stoliku w końcu zadzwoni. Powoli miałam dość trybu depresji, który spowodowany był niewiedzą. Nie chodziło nawet o rozmowę, chciałam tylko, żeby Tymon dał znać, że wciąż żyje. Nawet, jeśli nie czułby się dobrze. Nawet, gdyby był w szpitalu, więzieniu, czy na środku oceanu, po prostu nie byłam pewna, czy wciąż istniała opcja, że go jeszcze zobaczę. Nie obchodziło mnie w jakiej sytuacji, wszędzie, byle nie na cmentarzu.
Westchnęłam ciężko, kompletnie przytłoczona swoimi pesymistycznymi myślami. Stawałam się nieznośna dla samej siebie; nie mogłam ze sobą wytrzymać. Każda chwila wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a jedynym plusem był fakt, że zawierucha, huragan i ulewa przerodziły się w zwykłą mżawkę. Pytanie tylko, na jak długo.
Aśka usiadła obok mnie, objęła ramieniem i położyła głowę na moim barku. Spojrzałam na nią z ukosa, na co ona jedynie się uśmiechnęła.
- Wyglądasz jak jakaś zmordowana życiem wdowa dzień po pogrzebie męża - mruknęła cicho, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze, gdy uświadomiłam sobie, że tymi samymi słowami przywołała mnie do porządku w listopadzie. W tym przypadku obawiałam się jednak, że nie pójdzie tak łatwo jak wtedy.
- I dokładnie tak się czuję - powiedziałam, odchylając głowę do tyłu i kładąc ją na oparciu kanapy. Herbata w moich dłoniach służyła mi jedynie za źródło ciepła, nie zdążyłam upić nawet łyka, zanim zupełnie wystygła. Obróciłam kubek kilka razy, mając nadzieję, że Aśka załapie aluzję i nie będę musiała wstawać.
- Nie, nie pofatyguję się za ciebie do kuchni, żeby dolać wrzątku do twojego słodkiego, lepkiego napoju, który smakuje tak samo niedobrze na gorąco, jak i na zimno - burknęła z obrzydzeniem, odsuwając się nagle na drugi koniec sofy. No tak, zapomniałam, że nigdy nie była szczególną fanką herbaty. Przewróciłam oczami i wstałam z miejsca, odsuwając koc gdzieś na bok. Z cieniem uśmiechu na ustach udałam się do kuchni i postawiłam wypełniony wodą czajnik na jednym z palników. Oparłam się o blat i wpatrywałam w szarobury krajobraz. Mokra, a na dodatek zaparowana szyba oraz mgła okalająca całe podwórze, wcale nie dodawały uroku, a widoczność ograniczała się zaledwie do kilku metrów. Pomimo wszystko, bez problemu mogłam zauważyć dwa snopy świateł, zwiastujące wjazd samochodu na teren stadniny. Zmarszczyłam czoło i przechyliłam głowę, patrząc z zainteresowaniem na srebrnego suw'a. Nie przypominałam sobie, żebym znała to auto, co lepsze, nie miałam pojęcia, że ktoś planował nas dziś odwiedzić. Pojazd zatrzymał się przed domem i w ekspresowym tempie wysiadła z niego jakaś postać. Niewiele myśląc, wyszłam przed dom, zgarniając z przedpokoju kurtkę i zakładając ją po drodze.
- Dzień dobry? - zawołałam z daleka, zyskując zainteresowanie jednej z dwóch osób. Podbiegła do mnie natychmiast, a zakapturzona postać w tym czasie zniknęła pod drzwiami bagażnika. - Mogę jakoś pomóc?
- Weronika? - dobiegł mnie kobiecy głos, a już po chwili mogłam wyraźnie dostrzec rysy jego właścicielki. Jasna cera, rumiane policzki, duże, szare oczy i czarne, falowane, zapewne od nadmiernej wilgoci włosy sięgające do łopatek. Mogłabym przysiąc, że skądś ją kojarzę.
- Tak, o co chodzi? - zapytałam niepewnie, na co dziewczyna obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
- Mam dla ciebie przesyłkę - powiedziała tak radosnym tonem, że przez chwilę sama miałam ochotę się zaśmiać. Wskazała za siebie i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, byłam już w drodze do samochodu. Jej wspólnik wyłonił się zza auta z czymś, co już z daleka przypominało walizkę. Zmarszczyłam brwi i zatrzymałam się nagle, nie wiedząc, czy chcę podchodzić bliżej.
- Ja pierdolę.

******************************************************************************************************************
I tym miłym akcentem, kończymy. Jestem wredna. Nie dość, że dodaję dzień po terminie, to jeszcze zostawiam Was w niewiedzy. Przepraszam, ale za to możecie snuć w komentarzach domysły na temat przesyłki :) Jezu, aż mi wstyd, znowu zaniedbuję bloga. Ale naprawdę, zawsze wzbraniałam się przed wymówką "Nie mam czasu", z tym, że teraz sama cierpię na jego chorobliwy brak. Do środy rozdziały powinny pojawiać się na pewno co drugi dzień, o ile nie codziennie.
Zabrałam się za siebie i to również zaważyło na braku rozdziału w dniu wczorajszym. Otóż, zaczęłam biegać. Nienawidzę biegania, ale tak jakoś wyszło XD Muszę być w kondycji, bo, bo, bo... 136. Kto zgadnie, co to za liczba, dostanie, eee, nic, ale będzie miał satysfakcję, więc zachęcam :D
No i ogólnie, notka... nie podoba mi się XD Ważne, że jest fajnym wstępem do czegoś większego i jest całkiem długa c:
W tym tygodniu bez koni, za to już w następną sobotę - ponownie do Musli! Regularność powraca? Mam nadzieję :D Do usłyszenia niebawem! Może nawet jutro! ♥

PS 60,000! O BOŻE! ASDFGHJKL I O JEZU NO! :o Płaczę.

środa, 4 marca 2015

Rozdział 14.

Przysiadłam na ławce przed stajnią, z nieukrywanym zainteresowaniem wpatrując się w niebo, które powoli na nowo spowijało się chmurami. Kilka słonecznych dni dobiegło końca, po raz drugi tego tygodnia ustępując miejsca ciężkiemu powietrzu, zwiastującemu nadejście burzy. Na mojej twarzy pojawił się cień szczerego uśmiechu. Pierwszy raz od ostatniej rozmowy z Tymonem, która miejsce miała trzy dni wcześniej. Wciąż nie dawał znaku życia, a ja pomału traciłam resztki cierpliwości, odchodziłam od zmysłów, miałam ochotę rwać włosy z głowy w akcie desperacji. Byłam zdesperowana i łasa na wszelkie wiadomości odnośnie tego, jak się akurat czuł. O ile w ogóle żył, choć tej opcji wolałam nawet nie brać pod uwagę. Na samą myśl, nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Odezwij się, do cholery, błagałam w myślach, będąc w pełni świadomą, że na nic się to nie zda. Nawet gdybym wykrzyczała to najgłośniej jak umiałam, nic by to nie dało. Dzieliły nas setki, tysiące kilometrów, więc choćbym wrzeszczała, darła się, płakała dniem i nocą, wszystko poszłoby na marne.
Wróciłam myślami do rzeczywistości, czując na twarzy orzeźwiające smagnięcie wiatru. Otuliłam się ciaśniej wiatrówką i mrużąc oczy, rozejrzałam się wokół. Trawa na pastwiskach układała się w fale, kołysząc z jednej strony w drugą, piasek rozsypany na maneżach, podrywał się w górę, wirując przez chwilę kilka centymetrów nad ziemią tylko po to, aby kilka chwil później opaść z powrotem w dół niewiele dalej. Drzewa leniwie się chwiały i w całym tym krajobrazie tylko budynki i ja byliśmy niewzruszeni działaniami przyrody. Zarówno one, jak i moja osoba, pozostawaliśmy w jednym miejscu, kpiąc z poczynań rosnącej w siłę wichury. Każda cząstka mojego ciała krzyczała, bym uciekała, póki nie rozpęta się ulewa, jednak ja tylko na to czekałam. Chciałam, aby deszcz zmył cały niepokój ostatnich dni, pozbawił mnie zmartwień. I choć wiedziałam, że to niemożliwe, koniecznie chciałam spróbować to zrobić.
Zamknęłam oczy, rozkoszując się majestatem chwili. Byłam jedynie mikroskopijną plamką w skali świata i natury, niewzruszoną ich działaniami, siedzącą leniwie na ławeczce gdzieś na poboczu, marząc o cofnięciu się do chwili, gdy Tymon pierwszy raz pochylił się, aby mnie pocałować. Na to wspomnienie kąciki moich ust znów uniosły się o kilka milimetrów. Minęło sporo czasu, jednak to uczucie wciąż wydawało się tak świeże, tak niezwykłe. Za każdym razem, kiedy nasze usta się spotykały czułam się tak, jakby nagle wszystko inne mogło nie istnieć. Nieważne, ile to trwało, nieważne, który był to już raz. Pierwszy, dziesiąty, setny, kto by to zliczył? Pytanie tylko, co, jeśli już nigdy miało się nie powtórzyć?
Nagle pod powiekami poczułam palące łzy. Zamrugałam kilkakrotnie, aby się ich pozbyć, ale uzyskałam odwrotny efekt, przez co już po chwili lały się strumieniami po moich policzkach. Nie chciałam płakać, nie chciałam okazywać słabości, szkoda tylko, że nie miałam na to najmniejszego wpływu. Nic nie zależało ode mnie.

***
Kląłem pod nosem, idąc przez kolejne ulice Chicago. Większości z nich nie byłem w stanie nawet rozróżnić, jak na mój gust każda wyglądała tak samo. Fakt, zgubiłem się, ale cóż to za problem w tym zasranym, opanowanym przez zgiełk i nadmiar infrastruktury mieście? Nigdy nie chciałem tu przyjeżdżać, jedyne miejsca w Ameryce, jakie miałem ochotę zwiedzić, to Los Angeles, Seattle i Nashville. W życiu nie miałem ochoty na chociaż przejazd przez tą metropolię, a jak na złość, to właśnie tutaj musiała mieszkać Emilia i ten szczur, zwany również moim ojcem. I to właśnie tutaj salon naprawy telefonów miał inny szmaciarz, który wziął pięćdziesiąt dolarów, po czym stwierdził, że z kartą nic zrobić nie może. Dziękuję serdecznie za opinię.
Stanąłem na środku skrzyżowania, mając kompletnie gdzieś skrzeczących kierowców i ogłuszający dźwięk klaksonów. To miasto było istną dziczą. Przeczesałem włosy palcami i ruszyłem się z miejsca, ustępując drogi rozjuszonym taksówkarzom. W moim kierunku poleciały dziesiątki obelg z każdej możliwej strony, co skwitowałem jedynie środkowym palcem. Rozbrzmiały kolejne rozwścieczone głosy, przecinając się wzajemnie i fundując następną porcję nerwów, jak gdyby nie było ich dosyć w trakcie godzin szczytu.
Ludzie patrzyli na mnie, przeszywając na wskroś. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć w sumie, częściej były to nastolatki. Najwyraźniej wcale nie wyglądałem na dwadzieścia trzy lata. Szkoda tylko, że tego nie wiedziały i trzy czwarte z nich rozbierały mnie wzrokiem. Starałem się nie zwracać na to szczególnej uwagi, jednak okazało się to o wiele trudniejsze, niż myślałem. Ciężko było przepychać się między falami ludzi w nieznanym kierunku, przepraszać wszystkich naokoło i do tego ignorować pożądliwe spojrzenia. Cholera, nie byłem ślepy, a amerykanki z lekką otyłością nie miały zamiaru przestać kręcić swoimi krągłościami, które, wbrew ich przypuszczeniom, wcale nie kusiły, wręcz przeciwnie.

Drogę do szpitala odnalazłem dopiero po przeszło godzinie bezustannej wędrówki między przeróżnymi dzielnicami. Sam nie miałem pojęcia, jakim cudem nagle znalazłem się w całkiem innej części miasta, przez co błąkałem się, nie mogąc nic odczytać z pomazanych tablic informacyjnych. Żadna nie okazała się nawet minimalnie pomocna.
- Popatrz! Jednak żyje - powitał mnie zachrypnięty głos ojca, wyrażający coś na kształt zawodu. I znów naszła mnie ochota na uduszenie go poduszką.
- Przykra niespodzianka, co? - prychnąłem, na co Emilia szturchnęła mnie w ramię. Posłała mi wściekłe spojrzenie spod zmrużonych powiek.
- Słuchaj, synek, naprawdę, mam kompletnie w dupie, czy jesteś tu, czy w Polsce, radziłem sobie bez ciebie, jedź, baw się dobrze.
- W dupie masz cewnik i przestań tak gadać - oburzyła się brunetka, przenosząc wzrok na wykończonego życiem mężczyznę. Życiem? A może chorobą? Czy raczej samym sobą? To również było bardzo prawdopodobne.
- Jeśli o mnie chodzi, uwierz mi, z wielką przyjemnością wrócę do domu - burknąłem, po czym zerknąłem błagalnie na Em, która jedynie machnęła na mnie ręką. Mógłbym to uznać za pozwolenie? Tak, potrzebowałem zgody na powrót do Polski. Znałem ją za dobrze i byłem pewien, że gdybym nagle postanowił od tak wylecieć z powrotem, zawiadomiłaby służby specjalne i ściągnęła tutaj ponownie, w jednym kawałku czy też nie, kogo to obchodziło? - Tam czeka na mnie kilka osób, z którymi chętnie bym się zobaczył.
- Myślę, że chwila przerwy od ciebie i twoich przemów dobrze im zrobi - wywróciła oczami i sięgnęła po poduszkę. Gwałtownym ruchem wyciągnęła ją spod głowy ojca i przez chwilę miałem nadzieję, że zaczęła czytać mi w myślach i postanowiła pozbawić go powietrza. Och, cóż za zawód przeżyłem, gdy po prostu wytrzepała ją w powietrzu i odłożyła na poprzednie miejsce. - Zbieramy się, do jutra, tato - uśmiechnęła się i ucałowała go w policzek. Jakim cudem się go nie brzydziła? Nie rozumiałem jej w żadnym stopniu.
Wyszliśmy na parking, gdzie po kilku chwilach znaleźliśmy zaparkowany przy samym końcu czarny, sportowy kabriolet z zamkniętym dachem. Em podrzuciła kluczyki, zręcznie je złapała i odblokowała drzwi. Okrążyłem samochód, aby wsiąść na miejsce pasażera. Odruchowo sięgnąłem do jednego z pokręteł od ogrzewania i przekręciłem je, by wypełnić przestrzeń przyjemnym ciepłem, które po kilkunastu sekundach rozlało się również po moim ciele, sprawiając, że przeszedł mnie rozkoszny dreszcz.
- Jeśli naprawdę chcesz jechać, droga wolna - siostra postanowiła przerwać ciszę zdaniem, które na chwilę pozbawiło mnie tchu. Zachłysnąłem się powietrzem, nie wierząc w słowa, które właśnie opuściły jej usta. Spojrzała na mnie przelotnie, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Przecież widać, że przez większość czasu myślami jesteś zupełnie gdzie indziej. Mam wrażenie, że nawet wiem przy kim - powiedziała i szturchnęła mnie lekko w ramię.
- Trafne spostrzeżenie - burknąłem, co ona skwitowała przeciągłym "och".
- Wprost nie mogę uwierzyć, że mój mały braciszek się zakochał - nie byłem pewien, czy ton z jakim to powiedziała, zaliczyć do sopranu, czy zwyczajnego pisku, uznajmy więc, że balansował gdzieś na granicy. Spiorunowałem ją wzrokiem i wróciłem do "podziwiania" widoku za szybą.
Śnieg powoli przejmował kontrolę nad zatłoczonymi ulicami, sprawiając, że ludzie przedzierali się między sobą, kalecząc się nawzajem parasolkami. Wbijając je sobie w oczy i dźgając wszystkich wokół. Zastanawiałem się, jak z pogodą w domu. Czy nadal przygrzewa słońce, wieje delikatny wiatr i drzewa szumią naokoło terenów stajni. Na samą myśl na moje usta wpełznął leniwy, całkowicie szczery uśmiech.

***
- Jeśli zaraz nie znajdziecie tych pieprzonych wiader, przysięgam, że zaleje cały dom! - krzyknęłam, mając dość przestawiania kubków i garnków po całym strychu. Jak się okazało prócz burzy prognoza przewidziała cholernie silny wiatr, który postanowił zerwać kilka dachówek, powodując przeciek na strych oraz zaciek na suficie mojego pokoju, i grad, który uderzył tak nagle, że nie zdążyłam nawet przejść ze stajni do domu.
- Osobiście martwiłbym się zerwaną futryną w oknie! - z dołu usłyszałam podniesiony głos Antka, na co zareagowałam jedynie piskliwym "co?". Najgorsze oberwanie chmury w historii właśnie miało miejsce tuż nad moim domem, a szkody nim wywoływane mogłam jedynie wyliczać na palcach, choć powoli zaczynało już ich brakować.
- Dobra, idź na dół, napij się herbaty, czy coś. I zmyj tusz, bo wyglądasz jak niedorobiona panda - Aśka zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu. Już otworzyłam usta, aby mruknąć coś w odpowiedzi, ale dziewczyna uprzedziła mnie słowami - Tylko mi nie wmawiaj, że to przez deszcz.
Posłała mi uśmiech, w którym tliło się coś na kształt współczucia, poklepała po ramieniu i wypchnęła na schody. Przez kilka sekund stałam w jednym miejscu, przetwarzając to, co właśnie powiedziała. W sumie, sama nie byłam pewna, czy to za sprawą łez, czy ulewy, może obu?
Gdy tylko wróciła władza w nogach, udałam się bezpośrednio do łazienki. Osoba w lustrze wyglądała strasznie. Zmordowana, blada, rozmazana, smutna. Wykończona. Uniosłam brew, zastanawiając się, czy zacząć od tłustych włosów, czy twarzy.
Zawinęłam ręcznik na głowie i wyszłam spod prysznica. Szybko przebrałam się w świeże ciuchy i w końcu odblokowałam drzwi parującego pomieszczenia. Nie wiedziałam, ile czasu tam spędziłam. Trzydzieści minut, czy godzinę, kogo to obchodziło? Wrzuciłam brudne ubrania do kosza na pranie, po czym skierowałam się do kuchni, gdzie na stole czekał na mnie kubek herbaty. Miła niespodzianka. Chwyciłam za ceramiczne naczynie i przeszłam do salonu. Dosiadłam się do Antka, który oglądał jakiś telewizyjny chłam. Odchyliłam głowę w tył i zmrużyłam powieki, licząc w myślach dni do przewidywanego powrotu Tymona. Oszałamiająca liczba siedmiu tygodni wcale mnie nie pocieszała.
Chłodne kalkulacje przerwał huk pioruna i pisk Aśki, którą najwyraźniej zaraz po tym zaczął uspokajać Jacek. Wzdrygnęłam się, nagle prostując plecy i gwałtownie otwierając oczy. Natychmiastowo napotkałam rozbawione spojrzenie blondyna.
- Czyżbyś się bała burzy?
- Może - odparłam wymijająco, porywając z oparcia koc i szczelnie się nim owijając.
- Chcesz, żeby ktoś cię przytulił? - zapytał, rozkładając ramiona na boki i szczerząc się w moim kierunku. Uśmiechnęłam się lekko, poprawiając się w miejscu.
- Pewnie - zawiesiłam na chwilę głos, a chłopak automatycznie się nachylił. - Tylko tym kimś nie jesteś ty - dodałam szybko, odsuwając się w stronę podłokietnika. Kąciki jego ust momentalnie powędrowały w dół, tak samo, jak ręce. I nagle smutek zastąpiła satysfakcja.

***************************************************************************************************************************
Pozdrawiam, nie podoba mi się, ale przynajmniej jest całkiem długie. Nie mam pojęcia, co tu wypisałam. Jakieś pierdoły, emocje i uczucia, no i pogoda, oczywiście. Kocham opisy pogody. Głupio to wyszło, bo, bo, bo, bo jestem po korkach z matmy i ogólnie mam ciężki dzień. BARDZO ciężki. Korepetycje były chyba jego najprzyjemniejszym elementem ;-;
Plus, statystyki spadają, komentarzy coraz mniej, obserwatorów nagle 49 z 50... Nie zdążyłam się nawet nacieszyć widokiem tej okrąglutkiej liczby :c Ale najważniejsze to cieszyć się tym, co się ma, tak? A ja mam parę osób, więc dziękuję, że ciągle jesteście. I w ogóle, już niedługo połowa, a ja to piszę od dwóch miesięcy, więc, wszystko się zgadza. Wracam na właściwe tory :D
Nie pozostaje mi nic więcej, jak tylko powiedzieć, że w piątek postaram się napisać kolejny i no, dobranoc c:

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 13.

Przeciągnąłem się leniwie, nie odrywając twarzy od poduszki. Odruchowo zacząłem macać blat stolika nocnego, chcąc dosięgnąć komórki. Dopiero po chwili dotarł do mnie bolesny fakt - jej resztki leżały gdzieś na dnie ulicznego kosza na śmieci. Jedyne, co udało mi się odzyskać, to dość konkretnie porysowana karta sim. Lepsze to niż nic, szczególnie, że w razie potrzeby mogłem iść do pierwszego lepszego sklepu z elektroniką, których w Chicago było po dziurki w nosie, poprosić o jakiś telefon, po czym w serwisie wybłagać o naprawę zdruzgotanej plakietki wprost z Polski. Patrząc prawdzie w oczy, nikt nie potraktowałby mnie tu poważnie, więc jedyne, co mi pozostało, to zakup komórki, które w Stanach dostępne były po cenach co najmniej trzy razy niższych niż w Europie środkowej i pożyczyć konto Emilii na jednym z portali społecznościowych, aby powiadomić Justynę, że wszystko ze mną w porządku i żeby jednak nie wydawała pieniędzy z czynszu na swoje zachcianki, choć powinien tego dopilnować jej mąż, nie ja. Dodatkowo mogłaby przekazać Weronice, że żyję i nie ma się o co martwić. No właśnie, prócz związku łączył nas również fakt, że oboje byliśmy, lekko mówiąc, zacofani w stronach typu Facebook, Twitter i tym podobne. Kolejny szczegół na całej, długiej liście kompatybilności.
Podniosłem się z łóżka i machinalnie przeszedłem przez pokój w kierunku białej, nowoczesnej szafy z milionem przesuwanych drzwiczek i jeszcze większą ilością szuflad. Z każdym porankiem, a był to już czwarty, gubiłem się w tym całym labiryncie i za Chiny nie mogłem przypomnieć sobie, gdzie co leży. Powoli dochodziłem do wniosku, że mądrzejszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie ubrań w walizce, ale skoro już zdecydowałem się rozpakować, nie zamierzałem wpychać wszystkiego z powrotem do toreb przed upływem wyznaczonego terminu dwóch miesięcy pobytu w cholernym, niesamowicie zatłoczonym, prześmierdłym spalinami i wonią ulicznego żarcia Chicago.
Otwierałem drzwiczki za drzwiczkami, chcąc wreszcie znaleźć czyste bokserki, skarpety, T-shirt, bluzę i jeansy. Jak na razie szło mi całkiem nieźle, po pięciu minutach poszukiwań odszukałem pasek, którego potrzebowałem dwa dni wcześniej i w związku z jego brakiem, niemal zgubiłem spodnie na środku ulicy. Ten dom, to miasto, ten kraj zdecydowanie mnie nie lubił. Każda pojedyncza rzecz wydawała się nastawiać przeciwko mnie, a dzicz zwana metropolią chciała pożreć mnie jako przystawkę. Zdecydowanie nie pasowałem do megalomańskich klimatów.
Gdy tylko skompletowałem garderobę, przeszedłem przez podwójne drzwi prowadzące wprost do łazienki. Rzuciłem wszystko na jedną z wielu szafek, zrzuciłem z siebie spodnie od piżamy i upewniając się, że gosposia nie zabrała mi ręcznika tak, jak to miało miejsce pierwszego dnia, wszedłem pod prysznic. Zakląłem pod nosem, gdy woda, znowu, okazała się zbyt gorąca. Tak, wszystko w tym miejscu mnie ewidentnie nienawidziło.
Zakręciłem strumień, przez kilka chwil bawiąc się ze zmyślnym kranem, po czym sięgnąłem po ręcznik, starłem wodę z ciała i przewiązałem go na biodrach. Przeczesałem palcami mokre włosy, którym przydałoby się podcięcie i skierowałem się bezpośrednio do umywali, przechodząc po zaparowanej glazurze. Chwyciłem za szczoteczkę, nałożyłem na nią pastę i zabrałem się za jakże pasjonującą czynność mycia zębów. Nie przerywając jednostajnych ruchów, drugą ręką przetarłem lustro i puszysty materiał niemal zsunął się z mojej miednicy, gdy w szklanej powierzchni zauważyłem siostrę opierającą się o framugę drzwi. Odwróciłem się gwałtownie w jej kierunku, przytrzymując ręcznik na miejscu.
- Jak długo tu stoisz? - wybełkotałem niewyraźnie; ze względu na pianę w ustach, zdanie brzmiało raczej jak coś w stylu "hak ugo u szoisz?", jednak w moim tonie wciąż dało się wyczuć coś na kształt zdenerwowania. To znaczy, chyba dało się to wyczuć.
- Na swoje szczęście, nie za długo, nie miałabym szczególnej ochoty widzieć tego, co ochrania ręcznik. Ten widok zarezerwował dla mnie ktoś inny - mrugnęła w moim kierunku, a ja przewróciłem oczami i wróciłem do przerwanego zajęcia, mając nadzieję, że zauważy mój brak zainteresowania jej osobą. Jednak kimże byłaby Emilia, gdyby nie chciała zwrócić na siebie uwagi? Taki wariant nie wchodził nawet w grę. Jej osoba była zbyt zdeterminowana do zachwycania całego świata. - Słuchaj, jest taka sprawa... - urwała, zaczynając kołysać się na piętach. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią w lustrze. - Otóż, wiem, że nie masz szczególnej ochoty iść do taty, nie ty jeden, prawdę mówiąc. Minęły trzy dni, a ja już mam dość tego, że ciągle muszę przerywać mu w połowie zdania, żebyś go nie zatłukł. Więc, propozycja jest taka, że pojedziemy na jakieś zakupy, a potem, jeśli oczywiście masz ochotę, w pobliżu jest niewielka stajnia. Koleżanka ma kilka koni, mówiła, że chętnie pozna mojego brata. Co ty na to? - zapytała, a w jej oczach błysnęła iskierka determinacji. Czyli sprawa przegrana, nie było nawet sensu się wykłócać, oboje wiedzieliśmy, że tak czy siak postawiłaby na swoim i moje zdanie nic w ten sytuacji nie zmieniało. Z ciężkim westchnieniem pokiwałem głową, na co ona wyszczerzyła się, podbiegła i uścisnęła mnie mocno, zaplatając ręce na moim brzuchu. Ponownie byłem zmuszony chwycić ręcznik, który zaczął niebezpiecznie zsuwać się o kilka centymetrów.
- Ubierz się w końcu, za dwadzieścia minut na dole - rzuciła przez ramię, po czym wyszła z łazienki, przemierzyła sypialnię, a słysząc trzask ostatnich drzwi, prowadzących na korytarz, odetchnąłem z ulgą. Jednego byłem pewien, ta dziewczyna chciała mnie wykończyć. Czy to mentalnie, czy fizycznie, udawało się jej.

***
Ostatnia foula, wybicie, lot i sekundę później znaleźliśmy się po drugiej stronie, tym samym kończąc parkur składający się z dziewięciu przeszkód o wysokości osiemdziesięciu centymetrów. Zadziwiał mnie fakt, że po drodze nie zabiłam ani siebie, ani Melodii, choć na niektórych zakrętach naprawdę niewiele brakowało. Zdecydowanie nie byłam w formie na jakiekolwiek, nawet tak niewielkie skoki. Po kilku dniach oczekiwania na cholerny telefon byłam tak wykończona psychicznie, że jedyne, na co miałam ochotę, to siedzenie pod kocem, na kanapie i użalanie się nad sobą, rycząc dwadzieścia cztery na siedem. Tymczasem jednak miałam pod opieką trzy konie, więc nic z tych rzeczy nie wchodziło nawet w grę.
Poklepałam bułaną po szyi i poluzowałam wodze, kładąc je luźno tuż przed przednim łękiem. Klacz ochoczo wyciągnęła łeb do przodu i obniżyła zad. Pot spływał ciurkiem spod czapraka, pozostawiając lepkie ślady na grubej sierści. Oto zaczął się wytęskniony okres linienia.
- Mogłaś się bardziej postarać - głos dobiegający z drugiego końca padoku z dnia na dzień irytował mnie coraz bardziej, choć poznałam go zaledwie kilka dób temu. Blondyn stał się nieodłącznym elementem mojej egzystencji czy tego chciałam, czy nie. Miałam wrażenie, że każdą chwilę stara się spędzać jak najbliżej mnie, naruszając tym samym moją przestrzeń osobistą i zaburzając spokój. Pozbawiał mnie każdej minuty ciszy, trajkocząc gorzej niż Maja i Michalina razem wzięte. Zawsze miał coś do powiedzenia, nieważne, czy miało to jakikolwiek sens. W jego przypadku słowotok był zjawiskiem naturalnym.
- Mogłeś się nie odzywać. Twoje rady w dziedzinie, o której nie masz pojęcia naprawdę na nic się nie zdają. Niepotrzebnie marnujesz ślinę - warknęłam, mierząc go spojrzeniem spode łba. Zdecydowanie miałam dość jego obecności i z całych sił chciałam zamienić go na osobę, o której życie i zdrowie martwiłam się non stop. Bez przerwy zastanawiało mnie, dlaczego nie odbiera i sam nie dzwoni. Rozwiązanie oczywiście mogło być banałem w stylu zagubionego telefonu, jednak z drugiej strony znałam jego kartę medyczną na wylot i choć nie była aż tak barwna i rozbudowana jak moja, to w niej również znajdowało się kilka poważniejszych zdarzeń jak na przykład to z jesieni kilka lat wcześniej, kiedy to rozjuszony Tabun postanowił kopnąć go w głowę. Wciąż pamiętałam to ciągłe oczekiwanie i mogłam z pewnością powiedzieć, że było ono mniej niepewne niż to, do którego zmuszał mnie w aktualnej chwili. Wtedy przynajmniej wiedziałam, jaki jest jego stan. W tym wypadku nie miałam żadnych informacji, a to raz za razem wstrząsało mną gorzej niż niegdysiejsza wiadomość, że był w stanie śpiączki. Co, jeśli dokładnie to samo działo się z nim w chwili, gdy ja nie miałam o tym najmniejszego pojęcia?

*************************************************************************************************************************
Pogmatwałam się trochę na końcu, ale no nieważne XD Spieszę się jak głupia, żeby zdążyć przed północą, a jest 23:56, więc trochę mało czasu, cnie.
BYŁAM NA KONIACH! Nie mogę się ruszać, ale Boże, warto było. Musli moja prywatna wyścigówka, zebrało się jej wczoraj na gonitwy z Kariną, a ja po półrocznej przerwie, nie wiedziałam, jak się anglezuje. I nie umiałam wysiedzieć w galopie. Chyba zeszłam na psy XD
Dobra, koniec ferii :c Dobranoc, moi mili :*