wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 2.

Zawody w Gdańsku, przecież to drugi koniec Polski! Nie było wątpliwości - Gośka oszalała. Podobnie zresztą, jak kilka innych osób z naszej stajni. Dziwnym trafem wszystkich gdzieś ciągnęło, każdy wyjeżdżał z tym samym pretekstem "są wakacje". Najwyraźniej byłam jedyną osobą, która nie miała ochoty opuszczać domu. Z niepocieszoną miną zawzięcie czyściłam Melodię, zastanawiając się tylko, co by było, gdyby Tymona również zabrakło.
- Zostałabym ze wszystkim sama, bo wujek raczej nie poczuwałby się do obowiązków stajennych - szepnęłam do klaczy wyraźnie naburmuszona. Po chwili jednak w głowie zaczęłam obmyślać trasę na dzisiejszy teren. Plan był prosty - wyruszyć tak, żeby nikt się nie zorientował. Wbrew temu, co mówili inni, odczuwałam potrzebę samotnych wyjazdów. Rozumiałam, że moja szpitalna kartoteka była temu stanowczo przeciwna, ale jazda w grupie wcale mnie nie zadowalała. Przełożyłam siodło przez grzbiet i założyłam ogłowie. Poprowadziłam klacz przez korytarz na podwórko, po czym zawróciłam do stajni.
- Głupi deszcz - mruknęłam, ruszając w stronę wejścia na halę. Parkur był już ułożony, najpewniej po Eklerze. Osiem przeszkód do metra dwudziestu. Nie miałam zamiaru skakać wszystkich, ale myśl o treningu szybko zastąpiła tą na temat terenu. Włożyłam stopę w strzemię i odbiłam się od ziemi, aby po chwili siedzieć już wygodnie w siodle. Ścisnęłam boki klaczy, aby wjechać na ścieżkę. Sprawdziłam strzemiona, rozciągnęłam się, zebrałam wodze i zakłusowałam. Kilka okrążeń, parę drągów, cavaletti, do stępa, zatrzymanie. Sześć kroków w tył i znów przed siebie. Poklepałam klacz po szyi, po czym zagalopowałam na wolcie. Czterokrotny najazd na drążek i skoki. Początkowo za cel obrałam najmniejszą stacjonatę, przy każdym najeździe dodając do niej po jednej, kolejnej przeszkodzie. Takim sposobem przy szóstym najeździe przejechałam wszystko, co chciałam, włączając w to pijanego oksera.
- Widzę, że wracacie do formy - usłyszałam spod bandy głos Tymona, zmierzającego w moim kierunku.
- My jej nigdy nie tracimy - prychnęłam, na co on wzniósł oczy ku górze.
- Czemu trafiła mi się najbardziej arogancka dziewczyna, jaką znam? - zaśmiał się, a ja nie mając możliwości pchnięcia go, uderzenia czy chociażby kopnięcia, po prostu zmierzyłam go wzrokiem bez słowa. - Może wybierzesz się na zawody z Gośką?
Uniosłam brew, zastanawiając się, czy mówi poważnie. Na jego twarzy niezmiennie widniał uśmiech, więc trudno było cokolwiek wywnioskować.
- Byłam na jednych zawodach z Melodią... A właściwie Tabunem, to mi wystarczy - powiedziałam, po czym ruszyłam dalej po ścieżce. Przejechałam parkur ostatni raz i odpuściłam wodze, aby występować klacz. Popuściłam  popręg i przerzuciłam strzemiona przez siodło. Po kilku okrążeniach zsiadłam i odprowadziłam kobyłę do boksu. Ze spuszczoną głową, w ciszy maszerowałam do siodlarni, a rząd zasłaniał mi prawie całą widoczność. Po chwili jednak siodło stało się wyjątkowo lekkie, by nagle zgubić cały swój ciężar. Podniosłam wzrok, uważnie obserwując, jak Tymon bierze je ode mnie i zanosi na wieszak. Westchnęłam ciężko, zmierzając ku kranowi, aby umyć wędzidło. Naprędce wyskrobałam trawę z wszelkich zakamarków i wytrzepałam ogłowie z wody. Odłożyłam je do szafki, a nie widząc chłopaka nigdzie w pobliżu, wróciłam do domu. Zamieniłam sztyblety na kapcie i weszłam po schodach na górę. Zamknęłam za sobą drzwi pokoju i położyłam się na pościeli, wlepiając spojrzenie w sufit.
- Miałam już nie jeździć na zawody - szepnęłam do siebie karcącym tonem. - I nie chcę.
Nie chcę? Przecież chcę. Czy własne myśli mogą dziwić? Najwyraźniej tak. Przewróciłam się na bok, nadal myśląc, co z tym fantem zrobić. Niby chciałam jechać, ale...
- To drugi koniec polski - mruknęłam ze złością. - Nawet gdybym chciała, nie mam transportu, ani...
Ciągle o tym myślę, muszę przestać! Skarciłam siebie w duchu. Problem w tym, że nie mogłam. Ten temat mnie nurtował, nie dawał mi odpocząć. Zamknęłam oczy, przed którymi natychmiast pojawiła się wizja, co by było, gdybym wygrała. Nie były to co prawda jakieś prestiżowe zawody, ale jednak miałam chęć na pierwsze miejsce. Zresztą, jak zawsze.
Rozchyliłam powieki, słysząc, jak ktoś naciska na klamkę. Odwróciłam wzrok w tamtą stronę, spodziewając się, kogo zobaczę. Tymon, to takie oczywiste. Jako jedyny wiedział, gdzie mnie szukać, jak mnie pocieszyć i co powiedzieć. Szkoda tylko, że czasem był zbyt szczery, tak, jak na przykład chwilę wcześniej.
- Nie jadę na te zawody, nie masz po co mnie namawiać - burknęłam, kiedy podszedł bliżej. Usiadł obok i położył moją głowę na swoich kolanach. Przejechał dłonią po moich włosach. Od razu zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje. Uśmiechnął się, patrząc na mnie, ja jednak pozostawałam niewzruszona.
- Jesteś strasznie uparta, wiesz? - zapytał, na co przytaknęłam.
- Cecha ze strony mamy, babcia i dziadek też tacy byli. To tata był tym uległym - wzruszyłam ramionami, wywołując u niego śmiech.
- No popatrz, między nami chyba jest tak samo, to ty zawsze dominujesz.
- Ale jestem podatna na sugestie - odparłam szybko, a on uniósł brwi.
- Od kiedy? Właśnie staram się namówić cię na zawody, żebyś przy okazji gdzieś wyjechała, trochę odpoczęła, a ty masz to gdzieś i uparcie stawiasz na swoim. To nie jest "podatność na sugestie" - powiedział, a ja przewróciłam oczami.
- Nie moja wina, że nie chcę zostawiać stajni bez opieki. Poza tym, nie pojechałabym nigdzie sama z Gośką. Ciągle mam wrażenie, że czasem tylko czeka, żeby mnie zadźgać - mruknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Mogę jechać z wami, Aśka i Jacek wracają w tym tygodniu, są jeszcze Maja i Michalina, Wiola też przyjeżdża, więc nie ma się co martwić o stajnię. Zresztą, Andrzej będzie na miejscu - wpatrywałam się w niego, co chwilę zerkając na swoje kolana.
- Zaraz - szepnęłam, a na moje usta nagle wykrzywił delikatny uśmiech. Popatrzyłam na Tymona spode łba. - Możemy się umówić, że wystartuję, jeśli ty zrobisz to samo.
Tym razem, to nie moje spojrzenie błąkało się bez celu po pomieszczeniu. To nie ja czułam zakłopotanie.
- To może jednak zapomnijmy o całej tej sprawie - mruknął, a ja uniosłam brwi.
- Za późno, skoro ja mogę, to ty też. I guzik mnie obchodzą twoje wymówki. Skoro ja jadę, to ty ze mną.
Popatrzył na mnie z ukosa, jakby chciał powiedzieć "Kompletnie ci odbiło". Znałam tą minę. Wyrażała tą cholerną dezaprobatę, którą tak często mnie obdarzał. Nie wiedzieć czemu, wcale mi to nie przeszkadzało. W niektórych momentach wręcz pomagało wziąć się w garść. Czemu? Trudno wyjaśnić. Tak po prostu było, czy to przez tą radość, którą tak często emanował, czy przez ciepło, kierowane z kolei niemal tylko do mnie. Prawdopodobnie byłam jedyną osobą, wobec której zachowywał się tak, a nie inaczej. Wszyscy czuli do niego swego rodzaju respekt, a ja wręcz przeciwnie. Nie ma w tym nic dziwnego, pomyślałam, obierając głowę na jego ramieniu, w końcu jesteśmy razem.
- Zgoda - wymamrotał, po czym objął mnie ramieniem. - Pojadę na te zawody.
Ponownie na mnie spojrzał, jednak tym razem zastał mój naturalny, codzienny uśmiech. Pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Pierwszy i ostatni raz. A od jutra treningi.

***********************************************************************************
126.
Dobry wieczór. Mam jeszcze sporo do przeczytania, ale pewna osoba zmotywowała mnie do napisania tego rozdziału i tylko dzięki niej pojawił się on dzisiaj, a nie... Ciężko określić, kiedy bym się za to zabrała. Przechodząc do konkretów. Jestem cholernie zdemotywowana do pisania tego dalej. "Moda na sukces", gorszej obelgi jeszcze nie słyszałam :) Podoba mi się to, co tworzę i przepraszam, że nie wykazuję słomianego zapału na tym blogu. Przepraszam, że to ciągnę, przepraszam, że nie jestem jedną z osób, które zawieszają, opuszczają lub usuwają swoje blogi, choć ich nie skończyły. Tak, Szałwia, mówię tu również o Tobie c: Do jasnej cholery, jestem osobą, która robi to, co lubi i się w to angażuje najbardziej, jak może, bo zwyczajnie czuję taki obowiązek. Nie chcę zawieść tych wszystkich ludzi, których udało mi się tu zebrać, dlatego to ciągnę i przestać nie zamierzam. W pierwszej klasie zaniedbałam nieco oceny, w drugiej na pewno bardziej się postaram, więc choćby notka pojawiała się raz na... dwa tygodnie, choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, to możecie być pewni, że będzie następna, bo na pewno skończę to, co zaczęłam. Nie zostawię bloga od tak sobie, za dużo dla mnie znaczy zarówno on, jak i Wy.
No i popadłam w sentymenty. W każdym razie, dziękuję, że nadal to czytacie, chociaż ma już "trzysetny tom" i ciągnie się w nieskończoność ;)
Niedługo postaram się zmontować także filmik z obozu, więc dostaniecie pełen podgląd na to, jak kaleczę :D Zła noga, pijane najazdy, "Wolta nie miała być w tym narożniku", "W następnym, nie w tym, następnym",
"- Cóż to był za najazd, Weronika?
- Nie wiem!" i inne :P A na koniec dodam, że nie byłam na koniach od obozu, a kość ogonowa nadal boli. Chyba za prędko nie przestanie XD Aha, nie zwracajcie uwagi na te liczby :>
Dziękuję za uwagę, miłych snów :*

PS Tak, uraziło. Zirytowało. Zdenerwowało. Zbulwersowało. Nie ma co, trzeba mieć talent, żeby wywołać we mnie tyle negatywnych emocji.

152.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Bloggerzy na wakacjach? :)))

Dzień dobry!
A właściwie dobranoc, w końcu prawie dwudziesta trzecia, a ja wzięłam się za pisanie notki... Po pierwsze - serdecznie dziękuję za 42,000 wejść, jesteście cudowni, ale nie po to piszę.
Moi drodzy jestem w... wkurzona, choć tu się aż prosi o mocniejsze słowo, na każdego, kogo blog mam w obserwowanych, nie wliczając Nikki, Sydney i Norki. Dlaczego? Notki na Waszych blogach pojawiają się ze średnią częstotliwością raz na miesiąc, choć z tego co zaobserwowałam, niektórych z Was nie widzę na stronie głównej od jeszcze dłuższego czasu.
Pozwolę sobie to podsumować w ten sposób (możecie uznać, że Was rozliczam, ktoś musi dać w końcu kopa w dupę.):
Nikki, Sydney, Norkę i Maxy Fresh widzę w rubryce "miesiąc temu", a potem?
- Szałwia 2 miesiące temu;
- Amazonkaa 2 miesiące temu;
- Light 2 miesiące temu;
- Gamza 3 miesiące temu;
- Ruda (Dominika) 3 miesiące temu;
- NeonGreen 3 miesiące temu.
Dalej już nie chce mi się zjeżdżać. Nie mam ochoty patrzeć, kiedy jedne z moich ulubionych blogów zostawały zawieszane, usuwane czy też zwyczajnie zaniedbywane. Nie mam nawet nadziei, że to jakoś do Was przemówić, ale nie dziwcie się proszę, że niechętnie komentuję, skoro po prostu nie pamiętam, o czym dane opowiadanie było! Wiem, sama nie jestem lepsza, bo Run for your dreams stoi i stoi, ale ja po prostu nie potrafię pisać kilku rzeczy na raz, więc nadal zastanawiam się, co z tym blogiem będzie.
Wracając, mam wrażenie, że niewiele z wymienionych wyżej osób zwróci w ogóle uwagę na ten post, a szkoda, może pomogłoby to w jakimś stopniu?
Co śmieszniejsze, już dwukrotnie napotkałam komunikat "Wygląda na to, że nikt nie zaprosił Cię do czytania tego bloga.", co rozbawia mnie za każdym razem. Najpierw zapraszacie mnie w komentarzach, ba! Nie tylko mnie. Reklamujecie się gdzie popadnie, po czym okazuje się, że najwyraźniej nie macie ochoty, żeby ktoś Wasze dzieła oglądał. Miłe :)

Tym oto akcentem, po piętnastu minutach zawziętego pisania, w złości i rozjuszeniu informuję, że zwyczajnie się na Was zawiodłam.
Życzę dobrej nocy.

[Nie brałam pod uwagę blogów już usuniętych, zawieszonych lub zakończonych.]

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 1.

Zatrzymałam Melodię na szczycie wzgórza, rozglądając się wokół. Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, kiedy z góry byłam w stanie omieść wzrokiem całą okolicę. Poklepałam klacz po spoconej szyi. Co prawda nie zmuszałam jej do szczególnie dużego wysiłku, jednak lipcowe temperatury robiły swoje. Słońce schowało się za chmurami zwiastującymi burzę. Zebrałam wodze i zawróciłam w stronę domu. Nie musiałam nic robić, kobyła sama zerwała się do galopu, gdy tylko naprowadziłam ją na prostą drogę. Co chwilę schylałam się i prostowałam, unikając gałęzi i pajęczyn. Deszcz zaczął padać, gdy powoli zbliżałyśmy się do domu. Przeszłam do stępa, usiadłam głębiej w siodle, wypuściłam nogi ze strzemion. Krople niemrawo uderzały o wszystko dookoła, a wiatr wzmógł na sile, przekrzywiając korony drzew. Maszerowałyśmy powoli, coraz bardziej zbliżając się do bramy. Po obozie wszystko się zmieniło. Ku mojemu zaskoczeniu - na lepsze. Kiedy Bartek i Karolina wyjechali, ja, Tymon, Aśka, Jacek, Gośka, Maja i Michalina musieliśmy uporać się z porządkami i doprowadzeniem zarówno stajni, jak i domu oraz koni do stanu ponownej używalności. Każdy kopytny dostał dwa tygodnie wolnego, zmniejszyliśmy porcje paszy, wydłużyliśmy czas przebywania na pastwiskach. Boksy zostały ponownie pomalowane, siodlarnia uprzątnięta, a pokoje doprowadzone do ładu. To wszystko zajęło nam kilka dni, po których z radością mogliśmy wrócić do jazd, włącznie ze mną, po niemal miesiącu przerwy.
Z rozmyślań wyrwał mnie grzmot. Melodia stanęła na chwilę, unosząc czujnie uszy. Pogłaskałam ją po łopatce i przyłożyłam łydki, aby ruszyła dalej.
- Od kiedy boisz się burzy? - zdziwiłam się, zakładając na głowę kaptur. Trawa szeleściła cicho, kiedy klacz stawiała kolejne kroki, które stały się nieco głośniejsze, gdy wjechałyśmy na podwórze. Już z daleka zauważyłam dwójkę przyjaciół, prowadzących zaciętą dyskusję. Zeskoczyłam na ziemię tuż przy bramie i resztę drogi do stajni pokonałam pieszo, prowadząc Melodię w ręce.
- Czy byłby ktoś łaskaw otworzyć mi drzwi? - zapytałam, stając w miejscu. Tymon i Jacek wyrwani z rozmowy popatrzyli na mnie nieprzytomnie. Przewróciłam oczami. - Drzwi - powtórzyłam, a blondyn natychmiast rzucił się w ich stronę. Szatyn z kolei podszedł do mnie, objął w pasie i razem weszliśmy do środka.
- Ile razy mam cię prosić, żebyś mi mówiła, kiedy jedziesz w teren, albo przynajmniej brała ze sobą telefon - powiedział z wyrzutem, podając mi komórkę. Westchnęłam cicho, odpinając popręg. Zdjęłam siodło i wprowadziłam klacz do boksu.
- Nie mówię ci, kiedy jadę, bo czasem mam ochotę pobyć chwilę sama, a ile razy mówię ci, że gdzieś się wybieram, ty od razu biegniesz siodłać Albatrosa - zaśmiałam się i przerzucając ogłowie na ramię, skierowałam się z rzędem do siodlarni.
- Przepraszam, że się martwię - mruknął, ruszając za mną. - Miałaś tyle wypadków, ile przeciętny człowiek w ciągu kilku lat, nie dziw się, że wolę mieć na ciebie oko.
- Nie dziwię się, ale jednak nawet osoba z moim szczęściem, które jest pomimo wszystko dość spore, bo raczej niewiele osób budzi się po roku w śpiączce, potrzebuje trochę swobody - stwierdziłam, wieszając rzeczy na odpowiednich wieszakach. Przykryłam siodło, zamknęłam drzwiczki i odwróciłam się stając zaledwie kilka centymetrów od chłopaka. Podniosłam wzrok, aby widzieć jego twarz. Uśmiechnęłam się, widząc niezadowoloną minę.
- No przestań, oboje dobrze wiemy, że wolę się pod nikogo nie podporządkowywać.
- Ale mogłabyś czasem posłuchać innych - odparł, na co ja ponownie przewróciłam oczami.
- Nie zachowuj się, jakbyś był moim ojcem - powiedziałam, po czym stanęłam na palcach, aby pocałować go w policzek. Wyminęłam go szybko i wróciłam do Melodii, aby dać jej marchew. Włożyłam przysmak do żłobu, a nogi automatycznie poniosły mnie do domu. Ściągnęłam buty w przedsionku, przemierzyłam korytarz i wbiegłam na górę. Zamknęłam za sobą drzwi i położyłam się na łóżku, wpatrując się w sufit. Nie wiedzieć czemu dostałam zadyszki, a przez urywany oddech słyszałam bicie swojego serca. Postanowiłam chwilę odpocząć, jednak bezczynność zmęczyła mnie już po kilku minutach. Zerwałam się na równe nogi, rzuciłam mokrą bluzę na wieszak i zbiegłam po schodach. Podeszłam do lodówki, rozglądając się po jej wnętrzu za czymś, z czego mogłabym przygotować kanapkę. Nic szczególnego nie znalazłam. Ukroiłam kromkę chleba, posmarowałam ją majonezem, położyłam na niej szynkę i na koniec udekorowałam pomidorem. Zerknęłam zdegustowana na kanapkę.
- Nie zaszalałam - burknęłam, biorąc pierwszy gryz. Postawiłam wodę na herbatę, po czym udałam się do salonu. Zaległam na kanapie z pilotem w ręku, przerzucając cały czas między różnymi programami. Wstałam po kilku minutach, aby zalać przygotowaną już w kubku torebkę. Gotowy napój położyłam na ławie w drodze do półki z DVD. Przez jakiś czas zastanawiałam się, co wybrać, aż w końcu padło na Woody'ego Allena.

Przy wyborze filmu zapomniałam o jednym szczególe - nigdy nie lubiłam komedii romantycznych. Nic więc dziwnego, że obudziłam się dopiero przy końcu, kiedy ktoś stojąc nade mną, starał się przykryć mnie kocem.
- Może lepiej pójdę spać gdzie indziej - szepnęłam zaspana, z westchnieniem unosząc się na łokciach.
- Nie wstawaj, nikomu nie przeszkadzasz - zaśmiał się cicho, wywołując na mojej twarzy uśmiech.
- Miło, że nikt nie przegania mnie w moim własnym domu - prychnęłam, wtulając głowę z powrotem w poduszkę. Oczy ponownie zaczęły się same zamykać, powoli zasypiałam, gdy ni stąd ni zowąd drzwi otworzyły się, z hukiem uderzając o ścianę za nimi.
- Zgadnijcie, kto jedzie w sierpniu na zawody nad morzem! - krzyknęła Gośka, wymachując w powietrzu gazetą.
- Zapewne ta sama osoba, która zapłaci za ponowne malowanie przedpokoju - mruknęłam, patrząc na miejsce, z którym przed chwilą zetknęła się klamka. Dziewczyna syknęła pod nosem i wycofała się powoli z powrotem na zewnątrz. Spojrzałam ze zirytowaniem na Tymona, nadal klęczącego obok mnie.
- Mam za nią iść? - zapytał, na co ja automatycznie kiwnęłam głową. Podniósł się szybko, pocałował mnie w czoło i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

***********************************************************************************
Zakończenie trochę zsolone, ale nie wiedziałam, jak to wszystko zacząć.
W każdym razie, witam Was, moi drodzy w kolejnym, szóstym już tomie Horses meaning of life! Muszę wspomnieć, że nie napisałabym tego rozdziału w takim tempie, gdyby nie fakt, że zepsuł mi się komputer. W ciszy, jaką zapewnia stary, dobry Dell pisze mi się znacznie lepiej, niż przy wiecznie huczącym Asusie. Bogu dzięki nie chce się włączyć :) No dobrze, bez przeciągania, pierwszy rozdział nic nie wyjaśnia i tak ma zostać. Dopiero w drugim dowiecie się mniej więcej, co się będzie działo, a fabuła rozkręcać się zacznie... Sama nie wiem kiedy ;-; Obiecuję jednak, że będzie o wiele mniej "zapychaczy" niż w tamtym tomie :D Wyjaśnię również o co chodzi ze słowem "zsolić". Otóż obiecałam pewnej osobie, że nie będę kląć, a przynajmniej się postaram. I Takim oto sposobem każde przekleństwo zastępuję solą c: A teraz, jako, że jutro o siódmej przyjeżdżają cyklinować parkiet, a jest już 23:07, to ja się z Wami żegnam, do miłego usłyszenia :*

Włosań - najwspanialsze 11 dni mojego już czternastoletniego życia.

Dzień dobry! Wróciłam moi drodzy! Zapłakana, zasmarkana i zasmucona po pożegnaniach, ale jestem :D No, więc jak już wiecie, byłam na obozie, ponownie we Włosani, tym razem w towarzystwie trzech... czterech osób, które znacie. A na pewno trójkę z nich, bo co do czwartej nie mam pewności. W każdym razie, tak, jak było planowane, udało się, spotkałam Nikki, Sydney i Sophie na żywo, a jako bonus doliczę tutaj również Juli, przy której przeżyłam miłe zaskoczenie, bo wbrew czarnym planom zrzucenia jej z ganku i dobicia na ziemi, okazała się... Hmm, ciężko mi znaleźć słowo, znośna to za mało, a miła z kolei za dużo, więc powiem, że ją po prostu polubiłam c: Jednakże nie byłyśmy tam same, wspomnieć należy o kolejnych siedmiu osobach z naszego pokoju, sześciu z kolejnego, trzech z następnego, no i rzecz jasna wspaniałych wychowawczyniach, które skazane zostały przeze mnie na opiekę nad nami za rok.

No i oczywiście - konie. Na początek, moja pierwsza gleba na obozie zaliczona z Sepii, która była tym faktem o wiele bardziej zszokowana niż ja, ponieważ byłam pierwszym jeźdźcem, który się z niej... Em, zsunął. Następnie Olimp, który cały obóz kombinował jak mógł, byleby tylko pozbyć się z grzbietu zbędnego ciężaru, Estonia, którą pokochało kilka osób, Florek, którego pokochało jeszcze więcej, Rosa, która skacze jak natchniona, no i rzecz jasna Kalandor. Czekałam, aż znowu na nim pojeżdżę przez równy rok. Jest jeszcze bardziej skopany, jeszcze bardziej leniwy, jeszcze bardziej znieczulony na wszystkie pomoce, a ja jeszcze bardziej się go niego przywiązałam. Nieważne, że ostatniego dnia rano, na "zawodach" podsumowujących czterokrotnie odmówił przed szeregiem i w końcu skoczyłam stacjonatę, ważne, że to mój stary, dobry Kalduś, zryty, ale jednak ♥ A na koniec Evi, z którego zaliczyłam drugi, obozowy upadek :) Pomimo wszystko pamiętam go, jako konia, który skoczył pode mną stacjonatę z najazdu niemal 180 stopni XD

Przechodząc do wydarzeń - co druga jazda oklep na poprawę dosiadu (Dziwnym trafem zleciałam tylko raz! :o), a reszta to jazdy w siodle, jeden teren oraz jedna dosiadówka. Ku mojemu zdziwieniu znalazłam się, wraz z Nikki, co nie było żadnym zaskoczeniem, w grupie 1A, czyli odpowiednika grupy zaawansowanej, podzielonej w tym roku na A i B. Instruktorka to istny ideał, zwracała uwagę na wszystkie błędy, dosiad, półsiad, wszystko, dosłownie. Dodam, że prosiłyśmy ją, żeby została we Włosani, aby uczyć nas za rok, bo tego, czego nauczyłam się w te 11 dni, nikt nie był w stanie mnie nauczyć w cztery lata.
Wyjątkowo, zamiast parku linowego mieliśmy basen :D Rozkładany i nie za duży, ale jednak :P Woda okazała się ciepła nawet o godzinie 23, kiedy to 30 lipca, przy ognisku, po odśpiewaniu "sto lat", Nikki, Juli i Sophie postanowiły mnie wykąpać :)
Jako miłą niespodziankę na koniec otrzymaliśmy Vouchery do Amigo oraz możliwość kupna koszulek, z czego rzecz jasna skorzystałam :P
Kolejno wymienię drogich panów robotników, którzy pracowali tuż przy naszych oknach, zawzięcie sypiąc tekstami z podtekstem. Przykłady rozmów:
"- Auf Wietersehen!
- O! Dziewczynki, znacie niemiecki?
- Ja! Ja!
- Jaja to wiecie gdzie są."
 "- Co te kable tak tu z sufitu wystają? To nieestetycznie wygląda.
- Ale ładne kolorki mają.
- Ten brązowy wszystko psuje, wygląda jak kupa.
- Mogłem cię wziąć do sklepu, to sama byś wybrała"
"- Guten Abend!
- A jak jest "Dziś do ciebie przyjść nie mogę"?
- A chuj wie." XD
Do tego teksty o naszej wychowawczyni "No i po co miałaby ubierać się w sukienkę, skoro od razu byśmy ją ściągnęli?" oraz do mnie:
"- Pomóżcie łóżka wnosić!
- Ale my tu mamy łóżka.
- A my gdzie mamy spać?
- Tam ma pan pole, tam siano, tyle przestrzeni!
- Uważaj, bo będziesz z Czesiem spała!"
Także panowie robotnicy byli bardzo mili i wyjątkowo zabawni, włażąc nam do pokoju przez okno dachowe :)

 Nie rozpisuję się jakoś szczególnie, bo nie widzę sensu, chciałam tylko podkreślić, że wyjazd był iście GENIALNY i mam nadzieję, że powtórzymy to za rok ♥

Tym czasem pierwszy rozdział tomu szóstego pojawić miał się dzisiaj, ale przez nieoczekiwane problemy z komputerem musiałam początkowo męczyć się z naprawą, której w końcu nie dokonałam i wróciłam do starego, kochanego Della, który w porównaniu do nowszego zamiennika chodzi cichutko i nie grzeje mi całego pomieszczenia tak, że aż się pocę. Cieszę się niezmiernie, że znów mogę pisać, w związku z czym informuję, że do środy dostaniecie notkę :D

Witam również czterdziestego pierwszego obserwatora, miło mi, że kolejne osoby przybywają c:

To by było na tyle, zdjęć jeszcze nie dostałam, więc nic nie wrzucam, urodziny były bardzo udane, stęskniłam się za pisaniem, mam trochę weny... Zabieram się do roboty!

PS Wybaczcie mi powtórzenia, tak się wczułam, że zapomniałam synonimów XD