środa, 31 października 2012

Rozdział 10.

Ach te okropne pierwsze dni szkoły. Nienawidzę tego okresu! Na dodatek w tym roku trzeba zapoznać się z nowymi znajomymi, akurat teraz  dopadł mnie atak nieśmiałości. Sama nie wiem czemu nagle z mojego zwykłego poczucia humoru i łatwości w kontaktach z ludźmi przeszłam w ponurość i zamknięcie w sobie. Co prawda poznałam kilka osób, którymi są Karo, Sylwek (Sylwia), Kuba, Anka, Roksa i Tyśka. Tylko tyle na 26 osób w klasie... przede mną długa droga. Aha zapomniałabym dodać, znam jeszcze (z imienia) Zuzę. Wpadłam na nią kiedy przechadzałam się korytarzami z Karo. Wbiegła na nas gadając coś, o tym, że "biblioteka ją wzywa". Poszłyśmy w jej ślady i rzeczywiście znalazłyśmy się w małym przytulnym pomieszczeniu jakim była owa biblioteka.
- Och nowe czytelniczki! - wykrzyknęła niska, krępa bibliotekarka patrząc na nas zza swoich prostokątnych okularów. - To jak dziewczynki co wypożyczacie? - Zapytała z nadzieją w głosie.
- Jak na razie nic. - zerknęłam na Karo.
- A szkoda, przecież książki to mądrość... - Zaczęła opowiadać nam o swoich kochanych lekturach, bajkach i opowiadaniach. Trwało to tyle czasu, że powoli każde wypowiedziane przez nią słowo zaczęło przeistaczać się w mojej głowie w jednolity ciąg złożony wyłącznie z wyrazu "sratatata". Po jakichś 20 minutach nareszcie zadzwonił dzwonek.
- My już musimy iść. Do widzenia. - powiedziałam i obie zaczęłyśmy przepychać się między sobą w kierunku drzwi.
- Do widzenia! Wpadnijcie jeszcze kiedyś! - usłyszałyśmy za naszymi plecami. Po chwili dało się słyszeć ciche westchnienie i słowa - ...miłe dziewczynki
***
Pozostałe lekcje minęły szybko i zanim się spostrzegłam jechałam już busem do domu. Wysiadłam na przystanku i pobiegłam w kierunku podwórza. Weszłam po schodach na górę i jak najszybciej przebrałam się w inne ciuchy. Po drodze do stajni wzięłam ze stołu kromkę chleba i zjadłam ją w nieustannym biegu. Kiedy byłam już w stajni moje serce zamarło. W boksie nie było Melodii! Odwróciłam się i już miałam iść na poszukiwanie gdy Tymon wszedł do środka z moją klaczą.
- Co z nią robiłeś?! - Zapytałam odrobinę gwałtowniej niż chciałam wyrywając mu przy tym uwiąz z rąk.
- Umyłem. Tak jak wszystkie pozostałe konie. Przepraszam jeśli zrobiłem coś nie tak. - Odparł po czym odszedł w stronę pastwisk. Wtuliłam się w miękką grzywę mojego kochanego konika. Czułam się głupio. No bo w końcu Tymon nie zrobił nic złego a ja się na niego wydarłam. Stałam tak chwilę dopóki nie zdałam sobie sprawy, że klacz jest mokra... no i teraz ja również.
- Super i znowu trzeba się przebrać. - Odprowadziłam ją do boksu a sama skierowałam się w stronę domu. Gdy znów z niego wyszłam zauważyłam Tymona przy drzwiach do siodlarni. Podeszłam najciszej jak umiałam.
- Tymon... przepraszam, nie potrzebnie tak na ciebie nakrzyczałam. Po prostu się zdenerwowałam gdzie ona jest. - stał przez chwilę z nie zdradzającą żadnych emocji miną. W pewnym momencie jednak uśmiechnął się do mnie.
- Przeprosiny przyjęte. - stwierdził i tym razem to moją twarz rozświetlił uśmiech.

***********************************************************************************
No i proszę, to już dziesiąty rozdział! Mam podły humor ponieważ śnieg całkiem stopniał :( Postarałam się jednak aby głównej bohaterce moje emocje się nie udzielały ;) Chciałam żeby ten odcinek był ciekawy, miły i śmieszny chociaż to ostatnie raczej nie wyszło :) Troszkę nie miałam siły pisać czegoś śmiesznego skoro mi do śmiechu nie jest... Dodam jeszcze, że w najbliższym czasie pojawi się nowa eee... postać, może tak go (lub ją, jeszcze nie mam pewności) nazwę...^^ Nie będzie to raczej coś czego byście się spodziewali, chociaż może ktoś wpadnie na to co to będzie :D Wasze pomysły możecie pisać w komentarzach o ile oczywiście macie na to ochotę. Aha no właśnie niektórzy czytelnicy nie mogą pisać komentarzy nie zależy to ode mnie a od bloogspota :/ Mnie również się to nie podoba, ale jeśli ktoś bardzo chce napisać to co myśli może (jeśli się dobrze orientuję) przedstawić się jako osoba anonimowa i podpisać się pod tekstem...^^

poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział 9.

Co dobre szybko się kończy. W tym wypadku o wiele za szybko. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec wakacji! Wstałam dzisiaj bardzo wcześnie, musiałam się przecież dobrze przygotować. Pierwsze wrażenie zawsze najważniejsze! Uroczyste rozpoczęcie odbywało się o dziewiątej. Już ustaliłam, że podwiezie (i odwiezie) mnie Tymon, bo miał akurat wolne i najlepiej wiedział gdzie to jest. O wyznaczonej godzinie stałam przed domem czekając na chłopaka. Po chwili na podwórze wjechał jego samochód. Usiadłam szybko z przodu i ruszyliśmy.
- I jak, zdenerwowana? - Zapytał gdy wjechaliśmy na główną szosę.
- Trochę.
- W sumie chyba nie ma czym.
- Masz rację. To tylko nowa szkoła, nowe miasto, nowi nauczyciele i nowi znajomi... nie ma czym się denerwować.
- Ja mam troszkę inny punkt widzenia. W końcu ja swoją edukację już zakończyłem.
- Więc nie idziesz na studia?
- Nie potrzebne mi to. Wolę zostać tu gdzie jestem.
Reszta drogi minęła w ciszy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce zobaczyłam ten sam budynek, który oglądałam podczas wakacji. Zadbane podwórze oraz ogród i łąkę do zajęć w terenie.
- Będę za jakąś godzinę. - Powiedział i odjechał nie dając mi nawet czegokolwiek dodać. Weszłam do środka i skierowałam się do sali. Chodziłam korytarzami szukając pomieszczenia. W pewnym momencie wpadłam na jakąś dziewczynę.
- Przepraszam. - Powiedziałyśmy równocześnie po czym obie się uśmiechnęłyśmy.
- Nie wiesz może gdzie jest sala nr 18?
- Ty też? Przeszłam tą szkołę już czwarty raz i nie mogę jej znaleźć.
- No to szukajmy dalej.
Chodziłyśmy razem, obeszłyśmy każdy kąt a sali jak nie było tak nie ma. Nagle coś sobie przypomniałam.
- Tak w ogóle jestem Weronika. - Całkiem zapomniałam, że się nie przedstawiłam. Podałam dziewczynie dłoń.
- Och no tak, Karolina, ale wolę Karo. - Odparła z uśmiechem i uścisnęła moją dłoń. W pewnej chwili przeniosła wzrok z mojej twarzy na coś co znajdowało się z tyłu. - Osiemnaście!
Odwróciłam się i... rzeczywiście tuż za moimi plecami, drzwi do poszukiwanego pomieszczenia. Weszłyśmy do środka, a tam... cała klasa siedzi w ławkach. Tylko my dwie się spóźniłyśmy. Pierwsze wrażenie: niezbyt udane...

***********************************************************************************
Nie mogłam wytrzymać i napisałam :D Moja wena trwa w najlepsze. Co do śniegu w opowiadaniu nawiążę kiedy indziej. No właśnie skoro już jestem w tym temacie u nas (Pogórska Wola <3 Moja wiocha kochana xD) pół metrowa warstwa dzięki niesamowitej śnieżycy, która wystąpiła akurat kiedy byłam z psem na spacerze ;) Cieszę się jak dziecko, bo wygrałam wojnę! Na śnieżki oczywiście. A jak u was wrażenia na pierwszy śnieg?
PS No nareszcie pojawiły się komentarze! Dziękuję...^^

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 8.

Wakacje mijały szybko i zanim się spostrzegłam sierpień dobiegał końca. Oznaczało to rozpoczęcie roku szkolnego i tym samym nowe liceum. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, że będę się aż tak denerwować. Tuż przed wrześniem zrobiłam duże zakupy. Książki, ciuchy i tak dalej. Stwierdziłam, że na pewno nie będzie łatwo. Trzeba będzie wcześniej wstawać, znaleźć czas na naukę, a potem dochodzi jeszcze opieka nad końmi. Nie mam pojęcia jak sobie z tym wszystkim poradzę. Jakoś jednak muszę to wszystko pogodzić. Na razie postanowiłam się tym nie zamartwiać i czerpać tyle ile się da z resztek słońca.

Weszłam do stajni i już miałam siodłać Melodię kiedy zmieniłam zdanie. Podeszłam do boksu Armagedona.
- Cześć mały. Jak ja cie dawno nie widziałam. - Powiedziałam do konika i pogłaskałam go po miękkiej szyi.
- Widzę, że wróciłaś do rozmawiania z końmi - Usłyszałam rozbawiony głos gdzieś z tyłu. Odwróciłam się i zobaczyłam roześmianego Tymona.
- Co się stało, że masz aż tak dobry humor?
- A nieważne... będziesz na nim jeździć?
- Może... a co?
- A nic. Chociaż w sumie, co powiesz na teren?
- OK tylko jesteś pewien, że to dobry pomysł? W końcu Albatros nie toleruje nawet Melodii, a Armagedon to ogier.
- Właśnie nie jestem pewien... a pozwoliłabyś mi jechać na twojej klaczy? - Rozwalił mnie tym pytaniem. Co prawda dobrze się ostatnio dogadywaliśmy, ale nie byłam pewna. - Przecież wiesz jak jeżdżę i chyba możesz mi zaufać... prawda?
- No nie wiem... albo w sumie co tam, nie zaszkodzi.
- W takim razie siodłajmy je już. Zaraz będzie za gorąco.
Oboje wzięliśmy siodła i osiodłaliśmy konie. Wyjechaliśmy praktycznie w tym samym czasie,(Tyle, że Tymon przepuścił mnie w drzwiach stajni.) dojechaliśmy do bramy i wjechaliśmy do lasu. Mocne słońce prześwitywało między drzewami tworząc piękne prześwity. Nie chcieliśmy jechać nad jezioro, więc kłusowaliśmy po urokliwych ścieżkach, które raz po raz zmieniały kierunek, prowadząc nas w najdalsze  zakamarki. Całą drogę rozmawialiśmy bez przerwy zmieniając tematy.
- A tak w ogóle to do jakiego liceum idziesz? - Zapytał chłopak po około godzinie jazdy.
- Do pierwszego.
- Też tam chodziłem, skończyłem szkołę w czerwcu.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego co powiedział. On był rok starszy, a ja dowiaduję się tego dopiero teraz. Nie mogłam uwierzyć też w to, że się nie domyśliłam. Przez chwilę jechaliśmy w ciszy, ale nagle usłyszeliśmy za sobą tentem kopyt. Gdy się odwróciliśmy mignęły nam w oczach dwa wierzchowce. W jednym z nich rozpoznałam Cykadę. Na szczęście jechała na niej Aśka. Nie zniosłabym kolejnego pościgu. Drugiego konia rozpoznał Tymon.
- To Mozambik!
- No a ten drugi to Cykada.
- Chyba Asicy z Jackiem się nudziło.
- Asicy? - Zapytałam zdezorientowana. Czy on mówił o Aśce?
- Tak na nią mówimy. Czyżby ci się nie przedstawiła? - Dodał z szyderczym uśmiechem.
- Nie w ten sposób... jak ja mało o niej wiem - Zaczęłam zastanawiać się na głos.
- Nie ty jedna. - Westchnął chłopak. - No dobra jedźmy już, przecież weterynarz przyjeżdża.
- A co się stało?
- Inga znowu kuleje na tylną nogę. To się powtarza co jakiś czas.
- W takim razie nie ma na co czekać jedziemy.
Zawróciliśmy konie i pogalopowaliśmy w stronę domu krętymi ścieżkami.

***********************************************************************************
No jak mówiłam na kolejną notkę nie trzeba było długo czekać. Całkowicie zmieniam fabułę i wygląd... aby uniknąć nieporozumień :) Mam nadzieję, że w końcu się przebudzicie i skomentujecie. W końcu spadł śnieg więc będzie on moim natchnieniem :D Ważne żeby nie stopniał za szybko... Przesyłajcie mi pomysły na nowe zdarzenia, może coś wykorzystam. Dodatkowo można się ze mną skontaktować poprzez howrse.pl. Nazywam się Dolonga310700 zapraszam na prezentację i do znajomych ;)

sobota, 27 października 2012

Rozdział 7.

Jak dobrze, że Jacek jest już zdrowy. Gdyby nie to musiałybyśmy sobie z Aśką poradzić same... no bo w końcu Tymon przez złamaną rękę został zawieszony w wykonywaniu pracy. Nie powiem żebyśmy były z tego zachwycone. Jakoś sam zajmuje się Albatrosem, to dlaczego nie mógłby zrobić czegoś przy innych koniach? Jakby tego było mało to jeszcze rozstawia nas po kątach wmawiając nam, że musimy mu pomagać.
- Podasz mi sprzęt do czyszczenia? - Zapytał, a ja byłam na granicy nerwicy.
- Oczywiście... - Odpowiedziałam chłodno i łaskawie wręczyłam ów sprzęt.
- Eee zajmowałaś się już jakimś koniem?
- Przecież dopiero przyszłam! Niby kiedy miałam to zrobić?!
- No nie wiem... Może w między czasie. - Po tym zdaniu nie wytrzymałam. Wydarłam się na niego jak jakaś psychopatka.
- Słucham?! Gonisz mnie, Aśkę i Jacka cały ranek! Ty bezczelny egoisto! Zajmij się już swoim "pięknym" konikiem a od nas won, idioto! - Z ostatnim słowem chyba lekko przegięłam, bo popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, w których czaiło się coś co mnie poniekąd przeraziło. Najwyraźniej mocno uraziłam jego dumę. Postanowiłam dokończyć i dodać jeszcze "swoje dwa grosze" - Tak, nie myślisz o nikim tylko o tym swoim narowistym, wrednym koniu i...
- Najwidoczniej się nie myliłem, jesteś dokładnie taka jak myślałem. - Przerwał mi z lekkim uśmiechem.
- To znaczy jaka?
- Nie taka jak Aśka. TY nie dasz sobie rozkazywać, jesteś... dużo silniejsza od niej.
- Słucham? - Nie mogłam w to uwierzyć! Ja się na niego drę, a on się z tego śmieje... Nie rozumiałam jego toku myślenia. Najpierw wystawia moją cierpliwość na próbę, potem daje się wyzywać, a na koniec... dowiaduję się, że on chciał tylko wiedzieć jaka jestem.
- No... to już drugi raz kiedy jestem kontuzjowany. Drugi raz przez niego - Machnął ręką w kierunku Albatrosa. - Aśka znowu robi wszystko co chcę, Jacek czasem stawia opór, a ty... Nie wytrzymałaś nawet dwóch dni.
- I tylko po to rozkazywałeś nam jak jakiś nieudany król? Chciałeś sprawdzić ile wytrzymamy?
- Dokładnie! - Powiedział z satysfakcją i wielkim uśmiechem na twarzy.
- Jesteś nienormalny... a tak w ogóle zapomniałeś, że się do mnie nie odzywasz?
- Było, minęło. Trudno, no chyba, że ty nie chcesz się do mnie odzywać...
- Chmm, kusząca propozycja, ale nie chce mi się ciągle gadać z Melodią - Odpowiedziałam przez śmiech. On również się roześmiał i staliśmy tak dopóki się nie odezwałam.
- No to rozumiem, że chcesz rozejmu? - Zapytałam trochę niepewnie. W końcu jeszcze wczoraj się do siebie nie odzywaliśmy.
- Jak najbardziej.- Potwierdził z tym samym uśmiechem, który od dłuższej chwili nie schodził z jego twarzy.
- W życiu nie pojmę twojego... umysłu. - Znów się roześmiałam.
- Nie tylko ty. Zresztą, wcale mi na tym nie zależy.
- No dobra trzeba się w końcu zająć końmi. Pomożesz mi czy mam wszystko robić... - I znowu mi przerwał:
- Sama? Nie no oczywiście, że pomogę. Czas próby się skończył.
- Cieszę się. - Dodałam z ulgą i oboje poszliśmy w głąb stajni nadal się śmiejąc.

***********************************************************************************
Mam nadzieję, że kolejny odcinek wam się spodobał choć nadal was nie widać... Moi drodzy bardzo proszę o komentarze! Ten odcinek zaliczam do jednego z najbardziej udanych... pisałam go od wtorku ;) Następny rozdział pojawi się niedługo (Dostałam weny twórczej ;D) tak więc do zobaczenia...^^

środa, 24 października 2012

Krótka notka.

Moi drodzy czytelnicy!
Bardzo proszę o komentarze, już nie raz zwracałam się do was z tą prośbą. Staram się jak najbardziej rozprzestrzeniać bloga, ale i tak nic to nie daje. Mam nadzieję, że chociaż to coś zdziała.
Dziękuję za przeczytanie,
Pozdrawiam,

Koniowata31

wtorek, 23 października 2012

Rozdział 6.

Jechałyśmy z Aśką przez las w poszukiwaniu Albatrosa. "Akcja ratunkowa" trwała już dwie godziny.
- Mam dość. - Powiedziałam zrezygnowana - Nigdy go nie znajdziemy.
- Nie przesadzaj gdzieś musi być. Rozdzielmy się jeszcze raz ja jadę w lewo a ty...
- Albatros! - Krzyknęłam zauważając sylwetkę konia za jej plecami. Pogalopowałam za nim przez las, między drzewami. Dorwałam go po jakiś trzech minutach jazdy.
- Mam cię. - Powiedziałam pod nosem z satysfakcją chwytając go za ogłowie. Zdyszana Aśka po jakimś czasie dojechała do nas.
- Mówiłam, że w końcu się znajdzie. A teraz wracajmy do domu, bo zaczynają się już pewnie martwić.
- Racja. A na dodatek pasowało by odebrać Tymona ze szpitala... Właśnie przecież nie powiedziałam nic wujkowi a on czeka żeby go ktoś odebrał.
- A nie może jechać autobusem?
- Przecież te do nas jeżdżą co godzinę!
- No to już mógł dojechać dwa razy. - Powiedziała gdy wjeżdżałyśmy na podwórze.
- Nie bądź głupia. Przecież to Tymon. Nie przyszło by mu to do głowy.
- No dobra. Tylko odstawmy konie na miejsca.
Pięć minut później wsiadałyśmy już do samochodu. Podróż minęła w ciszy, kiedy dojechałyśmy do szpitala od razu skierowałyśmy się do recepcji. Tymon siedział na ławce, z ręką w gipsie.
- Koniec tego dobrego jedziemy do domu. - Powiedziałam podchodząc do niego.
- Miło, że ktoś o mnie jednak pamiętał.
- Trzeba było jechać autobusem.
- A w sumie to czemu przyjechałyście dopiero teraz?
- Bo twój kochany ogierek nam uciekł.
- I co znalazłyście go.
- Tak... ale miał zmiażdżoną nogę trzeba było go uśpić. - Odparłam z udawanym bólem w głosie.
- Co?! - Wykrzyknął zszokowany.
- Spokojnie, nic mu nie jest... nie umiesz rozpoznać ironii.
- Ha ha bardzo śmieszne. Nie żartuj tak sobie więcej dobra?
- Dobra to przecież i tak cud, że się do mnie łaskawie odezwałeś.
- No właśnie dziękuję za przypomnienie. - Powiedział i więcej się nie odezwał.
Kiedy w końcu dojechaliśmy do domu od razu pobiegł do stajni.
- Jak zwykle milutki. - Powiedziałam do Aśki. - Zaczynam żałować, że po niego pojechałyśmy.
- Mówiłam żeby tego nie robić, jestem ciekawa kiedy by się skapnął, że pod szpitalem jest przystanek.
- Nie stałoby się to zbyt prędko - Odpowiedziałam rozbawiona.
- Słuchaj, macie wolny pokój? - Spytała dziewczyna po chwili ciszy.
- Chyba tak. A o co chodzi?
- Zastanawiam się czy nie mogłabym zostać na noc, bo moi rodzice wyjechali na weekend.
- Jasne w takim razie nie ma sprawy. Chyba jeden stoi wolny, taki na piętrze obok mojego.
- W takim razie chodźmy i tak zaraz będzie wieczór.

***********************************************************************************
Nie ma komentarzy! Stwierdziłam, że trudno. Nie moja sprawa. Nie chcecie komentować wasz problem. Ja i tak będę pisać dalej.

poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 5.

Rano obudziłam się na ziemi. Najwidoczniej moje nocne koszmary "zrzuciły" mnie z łóżka. Wstałam i wykonałam czynności, które... no... wykonuję codziennie. Kiedy byłam już w stajni powitało mnie ciche rżenie Melodii. Przypomniałam sobie ten niesamowity, przeprowadzony wczoraj join-up. Wyczyściłam ją i wzięłam siodło. Pokłusowałam do lasu a tam moją drogę przeciął brązowy "błysk". Zaczęłam galopować za tym czymś. Gdy byłam już naprawdę blisko rozpoznałam w tym zmęczonego już Albatrosa. Chwyciłam za jego uzdę. Spodziewałam się, że zaraz wybiegnie skądś Tymon i zacznie krzyczeć "Nie dotykaj mojego konia!" czy coś w tym rodzaju. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Zaskoczona jechałam przez las z ogierem u boku szukając chłopaka. Nigdzie go nie było. Pojechałam więc nad jezioro z nadzieją, tam go znajdę. Rozejrzałam się i rzeczywiście był tam tylko jakiś taki... jakby martwy. Podjechałam do niego szybo i od razu zauważyłam co się stało a mianowicie zemdlał. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać więc tylko kucnęłam i potrząsnęłam jego ręką, ale wolałam nie robić tego drugi raz, ponieważ nie zauważyłam, że leży na ziemi w dość dziwnym kącie.
- No to super... - gadałam pod nosem - i ciekawe jak karetka ma się przedostać przez tą górę. No i jeszcze jest Albatros... OK mam pomysł.
Podniosłam się i spróbowałam nakłonić Albatrosa żeby się położył tak jak w tedy kiedy zrobił to z Tymonem.
- Przecież ja nie jestem nim. - Skarciłam samą siebie po kilku nie udanych próbach. Odwróciłam się z powrotem do koni i zobaczyłam, że zamiast gniadosza na ziemi leży... moja kochana bułanka.
- No dobra skoro na pewno tego chcesz... - powiedziałam do Melodii, po czym przeciągnęłam chłopaka na jej grzbiet. Klacz od razu wstała. Popatrzyłam na drugiego konia.
- Przecież ty mi nie dasz nawet się do siebie zbliżyć a co dopiero na tobie usiąść! Jak mus to mus... - westchnęłam po czym podeszłam do niego. Nie ruszył się z miejsca. Oparłam się na nim i jednym potężnym susem wskoczyłam na jego grzbiet. Podjechałam do mojej kobyłki i bezwładnie leżącego na niej chłopaka.
- Tylko powoli... - szepnęłam. Miałam nadzieję, że uda mi się przejechać przez wzgórze bez przymusowego zatrzymania. Jechałam tak wolno jak to tylko możliwe. Na szczęście udało mi się pokonać wzniesienie a potem do domu poszło już łatwo. Zeskoczyłam z konia i pobiegłam po komórkę do siodlarni. Wystukałam numer na pogotowie i wytłumaczyłam co się wydarzyło. Tuż po rozmowie usłyszałam krzyk. Wybiegłam z powrotem na podwórze a tam zobaczyłam zszokowaną Aśkę.
- Co mu się stało?! - krzyknęła zasłaniając sobie usta dłonią na widok złamanej ręki Tymona.
- Jeszcze tego nie wiem ale jak tylko się obudzi to się dowiem. - Jak na zawołanie ciało się poruszyło. Obie odskoczyłyśmy do tyłu. Chłopak otworzył oczy i zsunął się (przypadkowo) z klaczy.
- Ałł! - krzyknął z bólu, bo spadł na chorą rękę.
- Chcesz się dowiedzieć co się stało? No to go zapytaj. - dziewczyna popatrzyła na mnie tępo. Otrząsnęła się i podeszła do chłopaka.
- Co ci się stało? - zapytała kucając.
- Spadłem z konia, walnąłem głową w kamień a on przejechał mi po ręce i... - w tym momencie na podjazd wjechała karetka. Lekarze zabrali go do szpitala mówiąc, że niedługo z tego wyjdzie.
- Jak ty go znalazłaś?
- Dzięki Albatrosowi... gdzie on jest?!
- Był tu jeszcze chwile temu!
- Wspaniale! To teraz jedziemy szukać konia! - wsiadłyśmy na nasze rumaki i pognałyśmy z powrotem w las.

***********************************************************************************
Mam nadzieję, że rozdział się podobał chociaż ciągle was nie widać! Błagam was piszcie komentarze! Mogą być głupie, niemiłe obojętne byle jakie ważne żebym wiedziała, że jesteście!

piątek, 19 października 2012

Rozdział 4.


Chodziłam po podwórzu nie wiedząc kompletnie co robić. Konia wziąć nie mogłam, bo przyjechał kowal, Aśka pojechała na zakupy, no a Jacek... się rozchorował. W stajni zostali tylko wujek i Tymon - Wujek, kontroluje pracę; Tymon jak zwykle odosobniony. Jednak znudzenie wzięło górę. Podeszłam do chłopaka próbując go zagadać.
- Cześć! - Powiedziałam radośnie, miałam nadzieję,że dobry humor mu się udzieli.
- O co ci chodzi? - Zapytał szorstko. Najwyraźniej miałam niezbyt przekonujący ton.
- Nic po prostu nie mam co robić to chciałam pogadać.
- Przecież masz konia.
- I co w związku z tym?
- Nie możesz pogadać z nim?
- Jak już to z nią. To w końcu klacz.
- Wspaniale a ja mam ogiera i się tym nie chwalę.
- Myślałam, że masz wałacha. - Powiedziałam powtarzając to co powiedziała Aśka.
- A ja myślałem o wykastrowniu, ale stwierdziłem, że opuści go cały temperament.
- To chyba nie możliwe - Powiedziałam pod nosem.
- Słucham?
- Nic, nieważne... A tak właściwie ile masz już Albatrosa?
- Dwa lata. A co ty taka ciekawska?
- Jestem nowa chcę się czegoś dowiedzieć o ludziach.
- No cóż w takim razie polecam wycieczkę do miasta zawsze ich tam pełno.
- To może pokarzesz mi drogę, bo nie za bardzo wiem gdzie jest to miasto skoro mieszkamy na wsi.
- Poprawka: to ty mieszkasz na wsi. Ja codziennie dojeżdżam do pracy.
- Tym lepiej. Znasz je dobrze więc masz więcej do pokazania.
- Nie mam ci nic do pokazania.
- No trudno. W takim razie może jednak pogadam z Melodią... wolę dobre towarzystwo - Dodałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- To nie moja sprawa z kim rozmawiasz byle bym nie był to ja lub Albatros.
Odwróciłam się na pięcie i skierowałam do stajni. Nie chciało mi się co prawda rozmawiać z koniem, ale zawsze mogłam przeprowadzić T-touch albo Join-up w końcu alternatywne metody poznałam jeszcze jako dziecko. Poszłam do boksu, po drodze biorąc uzdę i uwiąz. Wyprowadziłam ją na lonżownik, odpięłam uwiąz po czym odpędziłam ją od siebie unosząc ręce do góry. Wyraźnie zdziwiona pobiegła na ścieżkę i zatrzymała się nie wiedząc co ma robić. Rzucając lonżę w jej stronę popędziłam ją do galopu. Biegła w koło około pół godziny robiąc przy tym zwroty kiedy jej kazałam. Po tym czasie zaczęła pokazywać pierwsze znaki. Najpierw postawiła ucho w moją stronę, a potem obniżyła głowę i zaczęła wykonywać ruchy pyskiem. Opuściłam ramiona i odwróciłam się plecami do niej. Po chwili usłyszałam za swoimi plecami kroki na piasku po czym poczułam, że klacz trąciła moją rękę pyskiem. Udało się! Znów się do niej obróciłam, i pogłaskałam po miękkich chrapach. Biegałam na piasku w każdą stronę, a ona wykonywała za mną każdy ruch... niczym cień. Odprowadziłam ją do stajni. Zdjęłam uzdę i poszłam do domu nie zapominając oczywiście dać jej wcześniej smakołyku. To był długi dzień i cieszyłam się, że nareszcie nadszedł jego koniec.

***********************************************************************************
Dziś jak widać w większości o Tymonie. Sama nie wiem dlaczego, pisałam to co mi przyszło do głowy. Dla tych co czytali serię Heartland. Nie "odgapiam" z książki. Po prostu piszę z własnego doświadczenia. Widzę, że was nie ma... nie ma komentarzy nie ma opowiadań. No i ci co czytają pewnie zauważyli, że wygląd bardzo się zmienił. Jak na razie więcej zmian nie planuję. Mam nadzieję, że pomimo braku komentarzy ktoś jednak to czyta...

sobota, 13 października 2012

Rozdział 3.

To był mój czwarty dzień pobytu u wujka. Słońce świeciło bardzo mocno. Kiedy wyszłam na pole było tuż po ósmej. Swoje kroki skierowałam od razu do stajni. Nie czekałam długo aby powitało mnie przyjazne rżenie Melodii.
- Cześ malutka - szepnęłam podchodząc do jej boksu - Tęskniłaś? - w odpowiedzi otrzymałam ciche prychnięcie. Zaśmiałam się kiedy trąciła nosem moje ręce w poszukiwaniu smakołyków. Wyciągnęłam z kieszeni kawałek pokrojonej wcześniej marchewki. Zabrała ją ochoczo z mojej dłoni po czym jeszcze raz uderzyła w moje ręce domagając się więcej.
- No dobrze ale to już ostatni. Nie chcę żebyś była otyła. - powiedziałam i znowu wyciągnęłam do niej dłoń z przysmakiem. W tej samej chwili usłyszałam podjeżdżający pod dom samochód Aśki. Po chwili zobaczyłam ją stojącą w drzwiach stajni.
- Cześć! - krzyknęłam do dziewczyny podchodząc do niej aby pomóc jej wziąć zakupy.
- Dzięki. Jeszcze nie widziałam żebyś była tu tak wcześnie. Co się stało?
- Nic po prostu chciałam zacząć pracę z Melodią zanim zaczną się południowe upały.
- Dobry pomysł ja też muszę popracować z Cykadą. Może pojedziemy w teren?
- OK w końcu poznam wasze ścieżki. Słyszałam, że macie tu jakieś jezioro. Co powiesz na pławienie?
- Nieźle koniom przyda się ochłoda w takich dniach jak te. Nie pamiętam kiedy było tak gorąco. A przecież jest dopiero wiosna!
- To ustalone. Idę siodłać Melodię.
- Dobra spotkajmy się za dziesięć minut przy bramie. - Powiedziała i sama skierowała się do boksu pięknej kasztanowatej arabki. Kiedy osiodłałam Melodię od razu wsiadłam na jej grzbiet i podjechałam pod bramę gdzie Aśka już na mnie czekała.
- Gotowa? To jedziemy.
Wyjechałyśmy poza bramę i pokłusowałyśmy przez piękny las. Jechałyśmy tym tempem aż do wzniesienia.
- Jeśli chcemy jechać nad jezioro musimy pokonać tą górę. - Dziewczyna przerwała ciszę jaka panowała od początku wycieczki. Nie czekając na nic popędziłam klacz do stępa i zaczęliśmy wspinać się na wzgórze. Nie było łatwo, jechałyśmy wolno aby nie spaść w dół. Kiedy byłyśmy już na szczycie przed nami rozciągnął się widok cudownego jeziora ze wszech stron otoczonego lasami i wzgórzami. Na szczęście po drugiej stronie wzniesienia ścieżka łagodnie opadała w dół w prost do brzegu stawu. Pozwoliłam Melodii na galop, który trwał zdecydowanie za krótko. Kiedy Aśka do nas dojechała razem wjechałyśmy do ciepłej, ba wręcz gorącej wody. Konie zdziwione tym faktem lekko się spłoszyły i cofnęły się kilka kroków do tyłu szybko je uspokoiłyśmy po czym z powrotem postępowałyśmy do wody. Pochlapałyśmy je trochę po to aby się przyzwyczaiły, aż naszą uwagę przyciągnął gniady koń galopujący po plaży.
- Czy to przypadkiem nie Albatros?
- Patrząc po jeźdźcu to na pewno.
Wałach nagle zwolnił po czym również wskoczył do jeziora. W tym samym momencie Tymon nas zauważył. Rzucił przelotne "Cześć" przez ramię, zawrócił konia i pognał na drugi koniec stawu.
- Dlaczego on jest taki nieśmiały? - zapytałam w zamyśleniu.
- Nawet nie wiesz ile razy się nad tym zastanawiałam. Znam go trzy lata. On od początku był taki zamknięty w sobie.
- No cóż natury człowieka nie da się zmienić. Może już wracajmy mamy dużo roboty.
- Masz rację chodźmy.
Obie wyjechałyśmy z jeziora i wolno ruszyłyśmy w kierunku domu.

***********************************************************************************
Hej trzeci odcinek jak widać skończony. Mam nadzieję, że wam się podoba co okażecie w postaci komentarzy.

środa, 10 października 2012

Rozdział 2.

Tej nocy nie mogłam spać. Ciągle miałam wątpliwości czy to aby na pewno nie sen, z którego zaraz się obudzę. Wstałam z łóżka, usiadłam na parapecie okna i popatrzyłam na pastwiska oraz stajnie.
- Nie, to nie jest sen, to spełnione marzenie - Szepnęłam do siebie z uśmiechem. Poczłapałam zaspana z powrotem pod kołdrę. Tym razem nie miałam problemów z zaśnięciem i prawie od razu zapadłam w głęboki sen.
***
Kiedy się obudziłam była ósma rano. Podeszłam do szafy ubrałam się i zbiegłam na dół. Zjadłam śniadanie i wyszłam na pole, kierunek stajnia! W środku zastałam dość dziwny, przynajmniej jak dla mnie, widok. Wszystkie boksy były już wyczyszczone, konie nakarmione i napojone, a stajnia wyglądała nieskazitelnie czysto.
- Cześć! - Usłyszałam za swoimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego blondyna o ciemno niebieskich oczach.
- Cześć... ty pewnie jesteś Jacek.
- Tak, pewnie Aśka zdążyła mnie przedstawić... bo rozumiem, że ty jesteś Weronika tak?
- Tak to ja. Takie pytanie o której zaczynacie pracę?
- Około szóstej czasami szósta trzydzieści.
- A ja się dziwiłam, że wszystko jest zrobione.
- Jeśli chcesz zdążyć na chociaż resztki pracy musisz wstawać dużo wcześniej. - Powiedział z uśmiechem.
- No dobrze ale mam nadzieję, że zostawiliście mi trochę pracy przy Melodii.
- Melodii?
- Tak to ta bułana klacz, która przyjechała wczoraj.
- Ach no tak zapomniałem. Nie nic z nią nie robiliśmy twój wujek prosił żeby zostawić ją na później. Pewnie chodziło o to, że to ty masz się nią zająć.
- Raczej tak bo od wczoraj jest moja. Wujek kupił ją dla mnie.
- OK. Tylko zajmij się nią szybko, bo wszystkie konie są już wyprowadzone na pastwiska i tylko ona i Albatros zostały w stajni.
- Zgaduję, że po Albatrosa przyjdzie Tymon.
- Tak, nie pozwala się nikomu nim zajmować. Zresztą znajdź mi osobę, która ma na to ochotę ten koń jest prawdziwym diabłem w porównaniu z Mozambikiem.
- Który to Mozambik?
- To ten szpakowaty ogier dostałem go kiedy miał 4 lata, to też Wielkopolak.
- Dużo macie tu koni tej rasy?
- W sumie 6. Mozambik, Melodia, Bajka, Śmiałek, Gracja i Albatros. Wszystkich koni jest 20. Są jeszcze 2 Szlachetnej Półkrwi Inga i Irga. 4 Araby: Cykada, Niagara, Cyrus i Bella. 5 Małopolaków: Bandos, Bastion, Faza, Rila i Tanger. I 3 Hucuły: Piękna, Perełka i Randbor.
- Wow sporo ich tu. No ale nic idę się zająć Melodią. Do zobaczenia później.
- Na razie. - Powiedział i oboje poszliśmy w swoją stronę. Kiedy szłam przez stajnię przystanęłam jeszcze przy boksie Albatrosa. Wcale nie wyglądał jak koń, który nie lubi ludzi. Podeszłam bliżej a on cofnął się na koniec boksu. Podeszłam trochę bliżej a on rzucił się na mnie z zębami.
- On nie lubi obcych więc możesz się już odsunąć. - Usłyszałam za swoimi plecami. Obróciłam się i tym razem zobaczyłam, również wysokiego, bruneta o ciemno zielonych oczach. - Co tak stoisz tam jest jeszcze inny koń może lepiej na niego się tak gap.
- Słucham? A niby co ja ci takiego zrobiłam?
- Stoisz i blokujesz mi przejście do boksu mojego konia. Tak trudno się domyślić?
- Och przepraszam - Powiedziałam sarkastycznie po czym przeszłam do boksu Melodii. Pośpiesznie ją wyczyściłam i zaprowadziłam na pastwisko. Kiedy tam byłam od razu nalałam wody do koryta i skierowałam się do wyjścia. Otworzyłam bramę i wyszłam na obejście gdzie zobaczyłam wysiadającą właśnie z samochodu Aśkę.
- Cześć! - Krzyknęłam biegnąc do niej.
- Cześć. I co to za konia kupił twój wujek?
- Wielkopolską bułaną klacz... okazało się, że dla mnie nazwałam ją Melodia.
- To super! W takim razie w końcu masz własnego konia. A teraz chodź mi ją pokazać.

***********************************************************************************
Oto drugi rozdział. Długo trzeba było czekać ale nie miałam weny...