piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 4.

Niebieskowłosa zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, które złagodniało automatycznie, gdy tylko przeniosła je na szatyna. Na jej twarz wpełzł sztuczny uśmiech, podobny do tych, które zobaczyć można na niektórych amerykańskich filmach. Perfekcyjnie proste, białe zęby, oświecające każdego, kto tylko miał zaszczyt na nie spojrzeć. Ach tak, tym kimś mógł być jedynie mój narzeczony. Turkusowe kosmyki wystawały spod idealnie dopasowanego kasku. Błękitna koszulka współgrała z jej, jakże cudownymi, kłakami, jak i kolorem przenikliwie zimnych oczu, których barwa stawała się jaśniejsza przy każdym zerknięciu na Tymona. Dodatkowo całości dopełniały bryczesy z wysokim stanem, podkreślające jej niezwykle mocno zaznaczoną talię. Stukot w strzemieniu sugerował, że podbite metalem podeszwy, jednak nieco ślizgały się podczas jazdy. Żeby być piękną, trzeba cierpieć!
- Mógłbym zapytać, czemu koń, na którym siedzisz jest gniady, a nie siwy, ma metr siedemdziesiąt, zamiast niecałego metra sześćdziesięciu i dlaczego przypomina mi Albatrosa, choć powinnaś jeździć na Hodicie? - zapytał chłopak, a emocje na jego twarzy nagle zaczęły się zmieniać. Z każdą sekundą mina stawała się coraz bardziej zacięta, zaciskał pięści coraz mocniej i przestępował z nogi na nogę. Byłam niemal pewna, że jeśli Karolina nie ustąpi w przeciągu kilku chwil, skończy się to źle. Ogier przeżuł nerwowo wędzidło i wierzgnął lekko, wciąż stojąc w miejscu ze względu na nacisk na jego pysku. - Tak, to na pewno Albatros. Po pierwsze, poluzuj te cholerne wodze, jeśli chcesz zachować wszystkie kończyny. Po drugie, kto ci pozwolił w ogóle dotykać mojego sprzętu, a co dopiero konia; i po trzecie, złaź, albo zdejmę cię siłą - na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, który momentalnie zmył wyszczerz z twarzy Karoliny.
- Ty mi pozwoliłeś - powiedziała szybko, z wyraźnym trudem zdobywając się na ostry ton. Szatyn prychnął pod nosem i uniósł brew. - Wczoraj wieczorem, dzwoniłam do ciebie, żeby zapytać, czy jutro którekolwiek z was będzie zdolne do jazdy. Stwierdziłeś, że ty nie możesz jeździć jeszcze przez tydzień, a poza tym, będziecie pijani, więc mogę wsiąść.
- Znów muszę wyliczać? - mruknął, zadziwiając zarówno Karolinę, jak i mnie, swoją szorstką barwą. - Gdybyś rzeczywiście dzwoniła, miałbym to zapisane, istnieje bowiem coś takiego, jak rejestr połączeń, słyszałaś? Nie byłem też na tyle pijany, żeby tego nie pamiętać, bo tak się składa, że w przeciwieństwie do niektórych - i w tym momencie posłał mi wymowne spojrzenie - mam dość mocną głowę do alkoholu. A poza tym, masz błędne informacje, wracam z wizyty u ortopedy, mogę już jeździć bez najmniejszych przeciwwskazań. Miło, że rozstępowałaś mi konia, a teraz, oddaj go w lepsze ręce i po prostu złaź, zanim naprawdę się zdenerwuję.
Oboje widzieliśmy, jak szczęka dziewczyny zaciska się, podobnie, jak wszystkie jej mięśnie, przez co przybrała swoją dumną, wypiętą postawę. Z uniesioną głową zeskoczyła na ziemię, rzuciła wodzami i opuściła wybieg, po drodze trącając chłopaka ramieniem. Zaśmiał się pod nosem i podszedł do ogiera.Wydłużył strzemiona o kilka dziurek, sprawdził popręg, po czym w kilku zgrabnych ruchach, znalazł się na grzbiecie. Uśmiechnęłam się, widząc, jak kąciki jego ust nieznacznie się unoszą. Bez słowa ułożył łydki w odpowiedniej pozycji, na co Albatros zareagował postawieniem uszu pionowo. Tymon zamknął palce, poprawił kontakt i usiadł głębiej w siodle, zmuszając konia do pozostania w poprawnym ustawieniu. Kilka kółek w kłusie, parę najazdów na drągi, cavaletti i zagalopowanie w narożniku. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że dawno nie siedział w siodle. Pomimo wszystko, lata wprawy robiły swoje, więc nawet po miesiącu bez jazdy, ciężko było dostrzec niewielkie niedociągnięcia.
Z zafascynowaniem śledziłam każdy ruch gniadego. Gracja, z jaką pokonywał kolejne metry padoku, radość, wyładowywana z każdym, delikatnym bryknięciem, z każdym podskokiem przy zmianie nogi. Najwyraźniej nie tylko Tymon zdążył stęsknić się za jeździectwem. Ogier wydawał się być równie szczęśliwy z jego powrotu, mimo że to stwierdzenie mogło brzmieć nieco absurdalne. Podnosił nogi wysoko, tak, jakby chciał pokazać, że mu zależy, aby zadowolić swojego właściciela. Wyginał szyję w perfekcyjny łuk, pracował zadem, tylne kopyta raz za razem przekraczały ślady przednich. Grzywa i ogon powiewały pod wpływem pędu, dodając całemu obrazkowi swego rodzaju majestatu. Stety niestety, musiałam przyznać, że Tymon też nie wyglądał najgorzej, pomimo schowanych pod kaskiem włosów, które chyba były moim ulubionym elementem wyglądu chłopaka. No, może nie licząc twarzy. I budowy. I ogółu.
- Wyglądasz, jakbyś stała w muzeum i dostrzegła dzieło sztuki - zaśmiał się, ukazując dołeczki. Kolejny aspekt, który wprost uwielbiałam. Uśmiechnęłam się półgębkiem, nadal nie odrywając od niego wzroku.
- Źle zrozumiałam ogólny koncept, czy właśnie nazwałeś siebie dziełem sztuki? Nie za dużo tutaj samouwielbienia? - uniosłam pytająco brwi i wsparłam ręce na biodrach. Szatyn spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawiła się idealna imitacja szoku.
- Jak mnie rozgryzłaś? Chyba już za dobrze mnie znasz - westchnął, kręcąc głową. To właśnie w takich chwilach zastanawiałam się, dlaczego nie poszedł na aktorstwo. Może dlatego, że skończył edukację na liceum, podpowiadał jakiś wewnętrzny głos, z którym musiałam się zgodzić. To pewnie dlatego. - Jeździłaś już dzisiaj? - zapytał nagle, ponownie odrywając mnie od myśli, kłębiących się w mojej głowie.
- Ograniczam się do lonży, nie jestem w stanie jeździć - prychnęłam, wbijając spojrzenie w ziemię. Dzięki akcji Karoliny, kac poszedł w zapomnienie, więc teoretycznie mogłabym wsiąść na Tabuna, czy chociażby Flock'a, jednak nie wiedzieć czemu, nie miałam na to szczególnej ochoty. Podniosłam wzrok dopiero, gdy sylwetka konia przysłoniła słońce, rzucając cień na moje nogi.
- W sumie mógłbym wsiąść na Tabuna, gdybyś tylko wyraziła zgodę - powiedział, odpinając pasek od kasku i odkładając wodze na wyciągniętą szyję ogiera. Posłał mi przelotny uśmiech, który od razu odwzajemniłam.
- Mówiłam ci kiedyś, że nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego chłopaka? - zmarszczyłam lekko czoło, a on zmrużył oczy. Zeskoczył z grzbietu i natychmiast oplótł mnie rękoma w talii.
- Nie przypominam sobie, ale chętnie słyszałbym to częściej - szepnął, po czym pocałował mnie delikatnie. Odsunęłam się od niego z powagą wymalowaną na twarzy. Uniósł brwi, najwyraźniej czekając na to, co miałam do powiedzenia.
- Da się załatwić - westchnęłam w końcu, na co szatyn uniósł kąciki ust. Z jedną ręką wciąż trzymaną w okolicy moich bioder, chwycił za uzdę i razem skierowaliśmy się do stajni. Odstawiliśmy gniadosza do boksu, odnieśliśmy sprzęt i przystanęliśmy na dłuższą chwilę w siodlarni, gdzie rozstrzygał się właśnie zacięty spór o to, kto zająć ma większy wybieg, z którego właśnie wróciliśmy.
- Nie wiem, jak ty, ale nagle naszła mnie ochota na herbatę - mruknęłam cicho w stronę chłopaka, nie chcąc przeszkadzać w kłótni. Pokiwał tylko głową, wciąż za bardzo zaabsorbowany przyglądaniem się dwóm nastolatkom. Przewróciłam oczami i wyszłam z budynku. Kilka chwil później, stałam w kuchni, męcząc się z nalaniem wody do czajnika, który za nic nie chciał współpracować i jego wieczko co chwilę wyślizgiwało mi się z rąk. Gdy w końcu uznałam, że zawartości wystarczy na zalanie dwóch kubków, postawiłam naczynie na kuchence i zapaliłam gaz.
Z ciężkim westchnieniem opadłam na miękko wyścieloną ławkę, stojącą na ganku i zaciągnęłam się słodkim zapachem jaśminu, którego kilka gałązek zostało umieszczone w, zdecydowanie za dużym, wazonie. Przymknęłam oczy, na które automatycznie nasunęłam okulary, aby ochronić się przed słońcem. Uśmiech bez mojej wiedzy wpełzł na twarz. Lekki wiatr pieścił moje policzki i delikatnie rozwiewał luźne kosmyki, niesfornie odstające od wysokiego kucyka. Zacisnęłam palce na szklance, słysząc kroki na kostce brukowej. Nie musiałam nawet rozwierać powiek, wiedziałam, kto zmierza w moją stronę, a przeczucia potwierdziły się, gdy miejsce obok ugięło się pod ciężarem chłopaka. Czułam na sobie jego spojrzenie, a woń kwiatów zmieszała się z charakterystycznymi perfumami. Oparłam głowę na jego ramieniu, splatając razem nasze palce.
- Nie chcę, żebyś nigdzie wyjeżdżał - szepnęłam, gdy jego policzek dotknął moich włosów. Poczułam, jak zaciska szczękę, aby po chwili znów rozluźnić mięśnie. Odetchnął cicho i przez chwilę panowała między nami nieznośna cisza.
- Uwierz, że też nie mam ochoty nigdzie jechać - powiedział półgłosem z wyczuwalną nutą żalu, jakby nie chciał, by te słowa opuściły jego usta. - Ale wygląda na to, że będę musiał - dodał po chwili, a ja jedynie wtuliłam się w ciepłą bluzę. Dwa miesiące zapowiadały się paskudnie.

*********************************************************************************************************************
Pooodoba mi się! :D Witam Was bardzo serdecznie w ten piątkowy wieczór! Przykro mi, nikt nikogo nie pobił, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe :c W ogóle, postanowiłam prowadzić otwarte dyskusje w komentarzach, no bo, dlaczego nie! :3 Najgorszy dzień życia właśnie się kończy! Tyle nieszczęść dzisiaj, że o ja pierdolę, mam dość, serio.
Poza tym, jakiś czas temu, wspominałam Wam o półmetku i w końcu całkiem zapomniałam o nim napisać, tak się cieszyłam z siódmego tomu, haha. No więc, wygląda to tak, że było naprawdę świetnie, cztery godziny spędziłam na pieprzonych szpilkach, tańczyłam belgijkę, jadłam pizzę, którą ktoś określił jako "dywan polany olejem" i wracałam do domu na bosaka, bo już niestety nie wytrzymałam. Uwaga, zaskoczenie, efekty odczuwam dziś, gardło boli jak cholera! :D A w poniedziałek skok wzwyż... Ludu odkupiony, módlcie się o zdrowie dla mnie, proszę. Nie mogę ominąć skoku wzwyż, nie, nie, nie. ;-; Załamałabym się, strasznie, Boże. Jedyny w-f, na który czekam cały rok XDD
Także, ten, idę się kurować i zostawiam Was z naszym cudownym zdjęciem półmetkowym :D Zgadujcie, która to ja XD A tak serio, chyba każdy wie już aż za dobrze, jak wyglądam, więc, żadna niespodzianka, po prostu się chwalę, że było genialnie, haha. Miłej nocy, kochani! ♥

PS Opisy pykły!
PSS 3500 wejść w styczniu przekroczone i ciągle rośnie! :o Kocham Was bardzo mocno! ♥♥♥

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 3.

Kolacja przebiegała we względnym spokoju. Potrawy, które przygotowali Tymon wraz z Jackiem okazały się naprawdę pyszne. Począwszy na kremie marchewkowym, poprzez kurczaka pieczonego z piwem, aż do czekoladowego musu. Chyba żadna z nas, ani ja, ani Gośka, ani Aśka, nie podejrzewała, że chłopcy są tak wspaniałymi kucharzami. Do tej pory dwa, może trzy razy jadłam coś, co przyrządził szatyn i taki posiłek był wyjątkowo pozytywnym zaskoczeniem. Na koniec rozsiedliśmy się w salonie zaopatrzeni w kieliszki do połowy wypełnione winem. To znaczy, od tego się zaczęło. Później szklane naczynia zaczęły się zmieniać. Najpierw w kufle z piwem, potem w szklanki z whisky pomieszaną z colą, aby wreszcie przerodzić się w wódkę. Przepitki w postaci soków schodziły szybciej niż moglibyśmy się spodziewać, dlatego też zabawę z przezroczystym, najmocniejszym alkoholem zakończyliśmy po zaledwie czterech kolejkach, po czym od razu skierowaliśmy się do mnie do pokoju, niemal zabijając się na schodach całą piątką. Pomimo tego, że stoczyliśmy się o kilka stopni w dół, wciąż trzymaliśmy się na nogach. Niezbyt stabilnie, ale jednak. Gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu na końcu korytarza, ja i Tymon od razu wybiliśmy się przed szereg, w celu zajęcia najwygodniejszego miejsca. Zaraz po nas wpadła Gośka, niemal zabijając się na progu, a tuż po niej Aśka. Jacek został na korytarzu, niezdolny do podniesienia się na równe nogi. Z nieukrywanym rozbawieniem i pijańskimi wyzwiskami dopingowaliśmy go, żeby się postarał i wszedł do mojej sypialni. On jednak nic nie robił sobie z naszych okrzyków. Na czworaka przepełznął przez fragment parkietu, aby w końcu znaleźć się w swoim ulubionym kącie i tam zwinąć się w kłębek
Choć byłam lekko wstawiona, moje myśli wcale nie miały zamiaru zmienić swojego tematu, przez co od kilku godzin wszystko kręciło się wokół wyjazdu Tymona. Nie było to nawet nic pewnego, żadnych dat, terminów... Być może po prostu wyolbrzymiałam całą sprawę, jednak nie mogłam nic poradzić na to, że zwyczajnie przejmowałam się kolejnym okresem samotności. Trzeba przyznać, nabyłam w nich sporą wprawę, nie wspominając już nawet o chłopaku. W końcu, to on czekał na mnie przez ponad rok, usilnie znosząc cholerną śpiączkę i jeszcze gorszą amnezję. Skoro on przeczekał to wszystko, mogłam tylko myśleć, że i ja dam sobie radę. To tylko dwa miesiące, a nie czternaście.
- Żyjesz jeszcze? - znajomy, zachrypnięty od alkoholu głos tuż przy moim uchu, ostatecznie rozproszył moje rozmyślania. Odwróciłam głowę w stronę szatyna, automatycznie napotykając jego twarz. Uśmiechnęłam się, kiedy pogładził wierzchem dłoni mój rozgrzany policzek, na skutek czego przez moje ciało przeszły przyjemne ciarki.
- Chyba żyję - odparłam niewyraźnie, mrużąc oczy. Wolałam na niego nie patrzeć, nie chciałam poryczeć się od tak, ze względu na jego wyjazd. Byłam histeryczką, owszem, nie spodziewałabym się jednak, że łzy w moich oczach pojawią się tak szybko. Głupi alkohol. Zaśmiałam się cicho, gdy usłyszałam, jak Tymon wzdycha pod nosem, a już po chwili poczułam, jak oplata mnie swoimi ramionami. - Tak właściwie, to po prostu nie chcę, żebyś wyjeżdżał - powiedziałam, sama się dziwiąc, że udało mi się złożyć poprawne składniowo zdanie i na dodatek wypowiedzieć je bez załamania głosu.
- Na razie nie wiem, czy w ogóle gdziekolwiek pojadę - szepnął, a ja tylko pokiwałam głową, nie wiedząc, co mogłabym na to odpowiedzieć. - A ty przestań płakać, bo zaraz się zbiorą Aśka z Gośką. Nie mam szczególnej ochoty się tobą dzielić - mruknął, całując mnie w czubek głowy. Wtuliłam się mocniej w jego ciepłą bluzę i zaciągnęłam się jego perfumami. Kąciki moich ust automatycznie uniosły się do góry.
- Kocham cię - stwierdziłam rzeczowym tonem. Byłam pewna, że na twarz chłopaka wpełzł ten zwyczajowy, uroczy uśmiech. Dokładnie z tym obrazem w głowie, zasnęłam w jego ramionach.

Kac - czyli coś, co było do przewidzenia. Ból głowy, wzmożone pragnienie i odruch wymiotny na widok wszystkiego, co mogłabym wsadzić do ust były tylko jednymi z wielu nieprzyjemnych skutków kolacji. Całe przedpołudnie spędzone pod kołdrą w towarzystwie Tymona, ciszy i kilku butelek wody było dokładnie tym, czego potrzebowałam. Szkoda tylko, że w końcu musiałam wyjść na zewnątrz, co nie spotkało się ze szczególną aprobatą. Pogoda znów dała się odczuć wspaniale przyświecającym słońcem, delikatnym wiatrem i bezchmurnym niebem. Cholera, tyle piękna nie działa dobrze na pulsujący ból w czaszce. Endorfiny, który teoretycznie powinny rozejść się po całym ciele i dodać nieco energii do życia, zostały w głowie, obijając się o jej ścianki i tylko wzmacniając nieprzyjemne uczucie. Z ciężkimi jękami towarzyszącymi każdemu krokowi, przemierzałam kolejne metry, aby wreszcie znaleźć się w stajni. Nawet rżenie Melodii zdawało się mnie irytować.
Opadłam na kanapę, wyraźnie zmęczona po lonżowaniu klaczy. Zostały jeszcze dwa konie, a ja kompletnie nie miałam siły, aby ruszyć się z miejsca. Przechyliłam się na bok i mimowolnie przewróciłam się na plecy. Zamknęłam oczy, ciesząc się chwilą spokoju, która niestety nie trwała za długo. Kroki na korytarzu z sekundy na sekundę stawały się coraz głośniejsze. Tupot stał się jeszcze bardziej nieznośny, gdy ktoś, kto go powodował wszedł do pomieszczenia. Zakryłam głowę rękoma i zacisnęłam mocniej powieki, słysząc nad sobą ostentacyjne prychnięcie.
- Cieszę się, że nie spędzam z wami więcej czasu, jeszcze skończyłabym tak samo jak ty - burknęła niebieskowłosa, przechodząc kolejne kilka kroków w kierunku swojej szafki.
- Mogłabyś łaskawie opuścić to pomieszczenie wraz ze swoimi pieprzonymi, podbitymi metalem podeszwami? - warknęłam, mierząc ją spojrzeniem. Ta tylko uśmiechnęła się półgębkiem i wyszła na korytarz, stukając obcasami oficerek z podwójną siłą. Zaklęłam pod nosem, ponownie chowając głowę. Nie byłam w stanie nawet się złościć. Chwilę zajęło mi uspokojenie się, po czym wstałam z miejsca i skierowałam się do domu. Przeszłam między rzędami boksów, przez wielkie drzwi i znalazłam się na podwórzu. Narzuciłam kaptur na głowę i założyłam okulary na nos. Dodatkowo zmrużyłam lekko oczy i ruszyłam wzdłuż chodnika, nie mając nawet ochoty rozglądać się na boki.
Coś jednak przykuło moją uwagę, więc bardzo niechętnie odwróciłam głowę w tamtą stronę. Kilka sekund niemego wpatrywania się w jeden punkt, dopóki nie dotarło do mnie, co się dzieje. W jednej chwili zerwałam się z miejsca, szybkim krokiem kierując się do padoku.
- Nie masz już swojego konia? - krzyknęłam spod ogrodzenia, obierając ręce na górnej belce. Karolina na Albatrosie - wyjątkowo niecodzienny i nieprzyjemny widok.
- Dzwoniłam do Tymona wczoraj wieczorem, tak się składa, że pozwolił, więc jakby coś, proszę bardzo, możesz go nawet zapytać - powiedziała, wskazując za mnie, na chłopaka zmierzającego w naszą stronę z miną wyrażającą szok pomieszany z czystą złością.

*********************************************************************************************************************
Przepraszam, że to takie chujowe :c Krótkie jakieś, marne... Ale napisałam dzisiaj dwie prace klasowe, mam prawo być wyczerpana, nie? Nie? Nie wiem. ;-; Tak mi się cholernie pisać nie chciało, że aż ich (znowu) upiłam. Nic się nie wyjaśnia, ale scenka z Tymonem i Werą tak mi się podoba, ech... Normalnie, ckliwości nigdy dość, haha XD
Oficjalnie stwierdzam - fanfiki źle na mnie działają. No bo, ja pierdolę, wytłumaczcie mi, jak można nie ogarnąć, że się jest w ciąży i z dnia na dzień wysrać dziecko? Wiecie co? Nie, nie tłumaczcie mi tego. Chyba wolę żyć z przekonaniem, że nie mam pojęcia, jak to możliwe i po prostu autorka to głupia małolata, niemająca pojęcia, co pisze. Tak, tak będzie lepiej.
Hellow babies, czyli, o Jezu, już niedługo wracam na konie! Niedługo = nie wiem kiedy, ale w ferie (16 lutego) na pewno nie przepuszczę żadnej okazji :D Tsa, dzisiaj miałam okazję, ale nie, bo leń, hehe. Głupia jestem, wiem, wiem.
W każdym razie, no, mam nadzieję, że nie jest tak tragicznie, jak mam wrażenie, że jest (O Jezu, ta składnia) i że jakoś daliście radę to przeczytać XD No i ten, no, do następnego! Postaram się o więcej ładnych opisów, bo się w nich dokształcam :P Do usłyszenia! ♥

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 2.

Odpięłam uwiąz od kantara i pozwoliłam Tabunowi oddalić się w daleki zakamarek pastwiska. Usiadłam przy ogrodzeniu z cichym westchnieniem, rozkoszując się cudowną pogodą. Oparłam plecy na jednym z słupków i mrużąc oczy przed słońcem, odchyliłam głowę w tył. Na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Wiosnę dało się wyczuć w powietrzu. Ptaki świergotały między młodymi, zielonymi listkami jednego z pobliskich drzew. Przeskakiwały z gałęzi na gałąź, aby po chwili odlecieć w stronę lasu. Uwielbiałam obserwować przyrodę; za każdym razem napawała mnie spokojem i pewnego rodzaju szczęściem, którego źródła nie potrafiłam wskazać. Po prostu każdy fragment mojego ciała zdawał się reagować pozytywnie na seledynowy odcień trawy, wiatr, który co jakiś czas zrywał się nagle, aby po chwili ucichnąć niemal całkowicie oraz słońce, które spływało na ziemię, rozprzestrzeniając po niej swoje ciepłe promienie. Szczególnie dało się to odczuć, gdy w końcu można było pożegnać mroźną, śnieżną zimę, która zaznaczała swą obecność nieprzerwanie przez trzy, dłużące się niemiłosiernie miesiące. Od grudnia aż do końca lutego ciężko było natrafić na niezasypany puchem fragment gleby, więc widok zielonkawych źdźbeł niesamowicie cieszył oczy. Jedyne, czego można było się obawiać, to śnieg w kwietniu. I choć nic nie zapowiadało jego obecności, i tak zawsze istniała możliwość, że zaskoczy w okolicy Wielkanocy.
Zerknęłam na konie, które korzystały ze wszystkich walorów soczystej trawy, wyskubując każdą, pojedynczą kępkę. Planowałam resztę dnia, wyznaczając w głowie oddzielny odstęp czasowy na każdą czynność. Popołudniowe karmienie było już za nami, więc zapowiadała się godzinna przerwa przed rozpoczęciem jakichkolwiek czynności. Trening na Melodii odkładałam nieprzerwanie od trzech dni, nie ma się co dziwić, że w końcu poczułam się do obowiązku i stało się to pierwszym punktem na mojej wyimaginowanej liście. Zaraz po tym zapowiadała się kolejna jazda, na płaskim, z Albatrosem. Flock'a ponownie oddałam pod opiekę Michaliny, a Malagą zajmowała się Wiola. Manhattan'a na lonżę wzięliśmy z samego rana, więc była to kolejna pozycja, którą mogłam odhaczyć. W następnej kolejności uświadomiłam się, jak bardzo brudny jest mój sprzęt po ostatnim terenie; zajęcie na wieczór wraz z karmieniem, zamiataniem i przygotowaniem kolacji dla pięciorga osób.
Na myśl o natłoku zajęć, ponownie odchyliłam głowę, mrużąc powieli w ochronie przed rażącym słońcem. Doba trwała zdecydowanie za krótko. Gdyby ruch Ziemi mógłby zwolnić do tego stopnia, aby dwadzieścia cztery godziny zmieniły się w, przykładowo, równe trzydzieści, nie odnosząc przy tym żadnych, poważniejszych konsekwencji, byłoby cudownie. W końcu mogłabym znaleźć czas na wszystko, co chciałam. Nie musiałabym dzielić włosa na czworo, a dodatkowo, spałabym więcej, co przyczyniłoby się do mojej efektywności. Tak, wydłużenie doby zdecydowanie było wspaniałym pomysłem. Szkoda tylko, że niewykonalnym i, no cóż, absurdalnym z logicznego, fizycznego i matematycznego punktu widzenia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Moje przemyślenia z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej niedorzeczne.
- Z czego się cieszysz? - usłyszałam znajomy głos w momencie, gdy na mój nos trafiły okulary przeciwsłoneczne. Otworzyłam jedno oko, aby spojrzeć na chłopaka z ukosa. W odpowiedzi na jego pytanie wzruszyłam ramionami. Poczułam ukłucie w bok; automatycznie się odsunęłam, chcąc uniknąć kolejnych dźgnięć.
- Snułam plany na resztę dnia - odparłam wreszcie rzeczowym tonem. Tymon uniósł lekko brwi, a tuż za nimi w górę skierowały się również kąciki ust.
- Z tego uśmiechu mogę wywnioskować, że pojawiam się w nich bardzo często? - choć raczej miało być stwierdzeniem, zabrzmiało to jak pytanie. Odwróciłam głowę w jego kierunku i podwinęłam nogi do siadu tureckiego. Uchyliłam usta, aby zaprzeczyć, jednak po chwili zrezygnowałam, zadowalając się przewróceniem oczami i wessaniem powietrza z charakterystycznym świstem.
- Przeceniasz się, mój drogi, ale racja, pojawiasz się w nich całe cztery razy - skinęłam lekko, na co otrzymałam pytające spojrzenie, w którym dodatkowo dostrzegłam błysk zainteresowania. - Znów wykorzystam cię jako trenera. Dwukrotnie. Dodatkowo pomożesz mi w stajni, a na koniec pozwolę sobie przypomnieć, że jesteśmy umówieni w mojej kuchni wraz z Aśką, Jackiem i Gośką na kolację, jeśli jeszcze nie zauważyłeś, dziś środa. Obiecałeś, że w środę zarezerwujesz swój wieczór, pamiętasz, tak?
- Oczywiście, że pamiętam - mruknął niezadowolony i poruszył się w miejscu, wywołując na mojej twarzy kolejny uśmiech. Zlustrował mnie wzrokiem, uważnie nad czymś myśląc. - Możesz dopisać do swojego rozkładu, że zostaję na noc - dodał, a ja przekrzywiłam gwałtownie głowę, sprawiając, że kucyk opadł na moje lewe ramię.
- Na noc? - powtórzyłam, mrużąc oczy, czego niestety nie mógł dostrzec poprzez ciemne szkła okularów. Pokiwał głową, a ja zmarszczyłam czoło. - Po co?
- To kolacja - wzruszył ramionami. - Znając życie, a właściwie, znając was, nie skończy się ani przed północą, ani na jednej lampce wina - stwierdził, podnosząc się z miejsca. Musiałam przyznać mu rację. Nie istniały żadne szanse, żeby wybawić trójkę gości z imprezy przed nastaniem kolejnego dnia. I nagle znów ucieszył mnie fakt, że doba trwa jednak dwadzieścia cztery godziny. Oznaczało to mniej czasu pośród pijanego towarzystwa. Chłopak wystawił dłoń w moją stronę i spojrzał na mnie wyczekująco. - Nie idziesz? - zapytał w końcu, cofając rękę.
- Przypominam, że twoja osoba zajmuje co najmniej trzy piąte wszystkich moich dzisiejszych planów, więc daj mi chwilę na rozmyślania, muszę się przygotować psychicznie na to, co mnie czeka - westchnęłam ciężko, na co rozmówca uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach. Kucnął przy mnie jeszcze raz, złożył na moich ustach szybki pocałunek, po czym wstał i odszedł w stronę stajni. Prychnęłam pod nosem, zauważając, że zrobił to tylko po to, aby odzyskać swoje okulary. Najwyraźniej przewidział, że gdyby nie zabrał ich teraz, skończyłoby się tak, jak z bluzą, która wisiała u mnie na wieszaku nieprzerwanie od wakacji sprzed czterech lat.

A na zakończenie najlepiej pozbyć się jeźdźca z grzbietu poprzez serię jakże widowiskowych baranów. Przeturlałam się po piasku na plecy, kładąc ręce na brzuchu i wpatrując się w czyste niebo. Westchnęłam cicho, nie mając najmniejszej ochoty, aby się podnieść. Mogłabym tak leżeć i rozkoszować się słońcem. No właśnie, mogłabym, a gdybanie nie ma sensu, gdy w pobliżu znajduje się Tymon, gotowy do zniszczenia wszystkich sielankowych zapałów. Zerknęłam na niego dopiero, kiedy stanął nade mną z Melodią w ręku, skutecznie odgradzając mnie od ciepłych promieni. Wiedziałam, że jakiekolwiek próby pozostania na ziemi skończyłyby się fiaskiem, więc z ciężkim jękiem podniosłam się do pozycji siedzącej. Posłałam mu jeszcze jedno proszące spojrzenie, aby dał mi chwilę odpoczynku, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie niewzruszony wyraz twarzy i wyciągniętą w moją stronę dłoń.
- Czasami się zastanawiam, czemu mój narzeczony jest czymś w rodzaju wrednego tyrana - burknęłam, korzystając z jego pomocy i podciągając się do góry. Otrzepałam się z resztek podłoża i przejęłam wodze od chłopaka.
- Oboje wiemy, że lepiej trafić nie mogłaś - uśmiechnął się, wywołując na mojej twarzy taką samą reakcję. Pokręciłam lekko głową i ruszyłam powolnym krokiem w stronę bramy. Odprowadziłam Melodię do boksu, bez przerwy rozmyślając nad tym, co jeszcze miałam do zrobienia.
Rozsiodłałam klacz, odniosłam sprzęt do siodlarni, po czym sięgnęłam do szafki szatyna, aby dobyć drugi zestaw ekwipunku. Szybko znalazłam się z powrotem na korytarzu i automatycznie udałam się w stronę stanowiska Albatrosa. Ogier został już w pełni wyczyszczony, dzięki czemu miałam znacznie mniej do roboty. Od razu nałożyłam uzdę, czaprak, siodło, podpięłam popręg i skierowałam się na zewnątrz. Kilka, może kilkanaście metrów, brama i znów znalazłam się na ogromnym padoku. Przeprowadziłam konia na środek, poprawiłam strzemiona i odbiłam się od ziemi, aby usiąść na grzbiecie. Zebrałam wodze i docisnęłam łydki do stępa, gdy chłopak zajął już swoje stałe miejsce na plastikowym krześle. Co chwilę zerkał na mnie z uśmiechem, kiedy raz za razem namawiałam gniadosza do nieznacznego wydłużania kroku. Kilka minut i parę okrążeń później namówiłam go do zmiany chodu. Lubiłam jazdy na Albatrosie, jednak nienawidziłam jego twardego kłusa. Zarówno Melodia, jak i Tabun oraz Flock mieli perfekcyjnie miękki, płynny, głęboki, podczas gdy krok tego wierzchowca był krótki, płaski i miejscami nieregularny, a wygodny stawał się dopiero po zebraniu w odpowiednie ustawienie. Westchnęłam pod nosem, zaczynając jakże monotonną zabawę wodzami i łydkami. Kilka ruchów i koń zszedł do perfekcyjnego ułożenia. Uśmiechnęłam się półgębkiem, najeżdżając na drągi. Powtórzyłam czynność trzy razy, co chwilę zmieniając dosiad. Wolty, przekątne, serpentyny, zagalopowanie w narożniku. Albatros od razu wydłużył chód tak, jak to miał w zwyczaju. Przytrzymałam go lekko na pysku i pogłębiłam dosiad, aby choć trochę go spowolnić. Parę okrążeń, wjazd na koło zakończony ósemką i zmianą nogi. Zebranie na krótkiej, wyciągnięcie na długiej i przejście do galopu roboczego. Na koniec kolejna lotna i łopatka do wewnątrz.
Przeszłam do kłusa, a następnie do stępa. Położyłam wodze na szyi i poklepałam ogiera po łopatce, napotykając baczne spojrzenie Tymona. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, co natychmiast odwzajemnił. Po kilku minutach wjechałam do środka i zeskoczyłam na ziemię.
- Coś nie tak? - zapytałam, marszcząc brwi, gdy chłopak ponownie sprawiał wrażenie zamyślonego. Pokręcił głową i poprawił okulary.
- Wszystko w porządku, po prostu... Zastanawiam się nad jedną kwestią - odparł powoli, jakby osobno starał się przemyśleć każde słowo. Spojrzałam na niego pytająco, na co przewrócił oczami, a jego dłoń powędrowała do karku. - Em poprosiła, żebym przyjechał do Chicago - wydusił w końcu, a moje zmieszanie stało się jeszcze bardziej nieznośne.
- Em? - powtórzyłam, nie mając pojęcia, o kim mowa. Dziwnym trafem, nie mogłam skojarzyć z tym imieniem, a właściwie zdrobnieniem, żadnej konkretnej osoby. Nie przypominałam sobie, żeby Tymon kiedykolwiek wspominał w taki sposób cokolwiek o jakiejś dziewczynie, kobiecie. Może powinnam go uważniej słuchać?
- Moja siostra, Emilia - powiedział, a z moich ust wyrwało się krótkie "och". Racja, miał siostrę, o której nieustannie zapominałam. Nie moja wina, że tak rzadko wspominał o rodzinie. - Podobno ojciec się rozchorował. Mówiła, że to coś poważnego i powinienem się z nim przynajmniej zobaczyć - westchnął ciężko, wsuwając palce pod szkła okularów, aby przetrzeć oczy. Skrzywił się lekko, po czym spojrzał na mnie, wyczekując reakcji z mojej strony.
- Więc na ile miałbyś tam pojechać? - mruknęłam cicho, wyraźnie niezadowolona z faktu, że taka sytuacja w ogóle zaistniała.
- Wstępnie dwa miesiące - oznajmił jeszcze ciszej, niż ja zadałam poprzednie pytanie. Otworzyłam szerzej oczy, jednak zanim zdążył cokolwiek dodać, od strony stajni rozległo się wołanie. Oboje się obejrzeliśmy, a widząc machającą do nas Gośkę, ruszyliśmy bez słowa.

**************************************************************************************************************************
Trevor to perfekcja; tak odnośnie komentarza Universe, chociaż zgadzam się, że zarost byłby mile widziany. Plus, chwilę mi zajęło, żeby znaleźć zdjęcie z zasłoniętymi rękami, w końcu, niestety Tymon nie mam tatuaży, a szkoda, rękaw porządna rzecz :D
Rozdział wyszedł... średnio. Ale przynajmniej jest długi XD Ten tom będzie taki sobie. O ile nie słaby. Ale, może coś wykombinuję. Zauważyłam, że ostatnio nadużywam słowa choć/chociaż. Kiedyś było "po czym", później "naprędce", a potem "szybko". Teraz czas na jakiś krótki, zwięzły spójnik, tak?
Ogólnie, stwierdziłam, że chyba nie wracam do jeździectwa. Słomiany zapał się odezwał, oho, po pięciu latach szukania stałej stajni. Miło c: W każdym razie, pomimo tego, że nie mam najmniejszej ochoty jeździć, to bloga o, po części, tej tematyce prowadzić wciąż będę, bo, chcąc nie chcąc, wiedzę mam jako-taką, muszę to jakoś spożytkować.
Suma sumarum - to tyle. Mam nadzieję, że notka nie jest tak straszna, jak ja to odczuwam i jakoś daliście radę przez nią przebrnąć. Plus, Sydney, jak miło Cię widzieć :D Też mam u Ciebie zaległości, obiecuję, że zaraz je nadrobię i to całe Twoje odchodzenie z Bloggera jest idiotycznym pomysłem. Dupa w garść i do roboty pisać! Do następnego ♥

PS O łał, 6 komentarzy pod ostatnim postem i aż 225 wyświetleń w piątek? Halo, szalejecie! :D

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 1.

Pierwsze kilka dni po powrocie do domu były czymś okropnym. Na początek zaznaczyć trzeba, że relacje z ciotką pogorszyły się jeszcze bardziej, gdy dowiedziała się, że chłopak, który miał się mną opiekować podczas wyjazdu, sam zrobił sobie krzywdę i nasze role się odwróciły. Dodatkowo nie pomagał fakt, że o zaręczynach dowiedziała się od Karoliny, która z kolei usłyszała to z ust Gośki, gdy ta rozmawiała z Aśką, która o wszystkim wiedziała jako pierwsza, wchodząc do sali ze łzami w oczach, zaraz po oświadczynach, więc z powrotem na korytarzu zawitała z wianuszkiem przekleństw i nagłą falą płaczu. Wracając, ciągnęło to za sobą kolejne konsekwencje, między innymi to, że wujek także nie dowiedział się tego ode mnie, czy chociażby Tymona. W sumie, nie mogłam ustalić, kto przekazał mu tą wiadomość, jednak nie było to to, co mnie najbardziej zmartwiło. Tym czymś okazała się rozmowa pomiędzy nim, a szatynem. Nie dowiedziałam się, i zapewne nie dowiem, co było jej tematem i jaki miała charakter, choć po minie chłopaka przypuszczać mogłam, że nie była szczególnie przyjemna.
Pomimo wszystko, zarówno znajomi, jak i niewielka, jedno, no dobrze, dwuosobowa rodzina, przyjęli to nad wyraz dobrze. Zresztą, oboje byliśmy dorośli, nikt nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Sama co prawda nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że z dnia na dzień Tymon z chłopaka stał się "narzeczonym". Brzmiało to co najmniej dziwnie, powiedziałabym nawet, że nieco mnie przerażało. Miałam na swoim palcu dwa pierścionki. Nadal nie mogłam się zdecydować, który z nich był dla mnie ważniejszy. Do pierwszego byłam niezwykle przywiązana, a drugi, choć wspaniały, mógł pociągnąć za sobą pasmo różnych zdarzeń. Takich, jak na przykład ślub, a o tym, co będzie potem, wolałam nawet nie myśleć.
W każdym razie, ostatni tydzień wizyty ciotki minął bezproblemowo. Okazało się, że głównym jej celem były jakieś papiery, które przypadkowo dostały się na stary, polski adres, zamiast do nowego miejsca zamieszkania. Wróciła do siebie nawet wcześniej, niż miała zamiar, co było naprawdę cudownym pomysłem z jej strony. Nie musiałam do końca tygodnia szlajać się po mieście, spędzać pół dnia w mieszkaniu Tymona, czy też chodzić po galerii w towarzystwie Justyny, Aśki lub innej osoby, która akurat się napatoczyła. Każdy z osobna na wstępie zauważał obecność pierścionka na moim palcu i zaczynał temat, kompletnie ignorując fakt, że dla mnie nie było to szczególnie komfortowe.
Marzec rozpoczął się piękną pogodą, która wciąż się utrzymywała. Deszcz, mróz, mgły, a tym bardziej śnieg, odeszły już w zapomnienie, ustępując miejsca słońcu i miejscami bezchmurnemu niebu. Temperatury były przyjemnie wysokie, jak na końcówkę zimy. Wszystko rozkwitało, budziło się do życia, a treningi stały się istną przyjemnością, podobnie do relacji z innymi. Pozbyliśmy się derek, owijek, nauszników, maści rozgrzewających, a co ważniejsze kurtek, rękawiczek, czapek, szalików i termobutów. Brak błota i pluchy sprzyjały jazdom na zewnątrz, dzięki czemu skończyły się nieustanne spory z Karoliną, która tak czy siak wiecznie zajmowała halę. Tereny stały się niemal codziennością, a kowal ciągle odwiedzał stajnię, wzywany przez Aśkę, bo, jak się okazało, Shadow był typową ciamajdą, która kochała gubić podkowy, szczególnie na leśnych śnieżkach. Śpiew ptaków nieprzerwanie rozbrzmiewał w powietrzu, ciesząc zarówno uszy jeźdźców, jak i koni, które z tej "radości" co chwilę się płoszyły, usilnie próbując pozbyć się z grzbietów każdego z nas.
Wiosna była czymś, na co czekaliśmy od listopada. Żadne z nas nie cieszyło się zbytnio na zimę, dlatego jej odejście przyjęliśmy z należytym entuzjazmem. Koniec odśnieżania, koniec posypywania chodników, koniec grupowych jazd na hali. Koniec również z pokrytą lodem rynną, a ten szczegół zdecydowanie ułatwił pewnemu szatynowi wdrapywanie się do mojego pokoju, a właściwie, na mój balkon, bo nikt nie powiedział, że zawsze musiałam go wpuszczać do środka. W końcu, zawsze mógł zejść w ten sam sposób, jak wyszedł. Pomimo wszystko, za bardzo się o niego bałam, aby mu na to pozwolić, dlatego niemal zawsze, gdy do mnie przychodził, na dół schodziliśmy razem, w cywilizowany sposób, przekomarzając się, czy następnym razem ma załatwić sobie drabinę, czy może od razu powinien zbudować schody. Osobiście byłam za tym drugim, z tym, że przy pomocy ekipy budowlanej. Najlepiej, jeśli byłyby kręcone, aby nie zajmowały zbyt dużo miejsca na podwórku.
Ponownie odnowiliśmy całą stajnię. Boksy zostały pociągnięte bejcą, betonowa podłoga dokładnie wyczyszczona, a białe ściany odmalowane. Wymieniliśmy wszystkie żłoby oraz część automatycznych poideł. Nie próżnowaliśmy również, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Przy filarach podtrzymujących niewielkie zadaszenie przed drzwiami stajni, ustawiliśmy kwiaty w kamiennych donicach, z których wydobywał się także regularnie przycinany bluszcz, oplatający szare kolumny. Dodatkowo ponownie sprawdziliśmy dachówki na całym budynku, przy okazji odnawiając i impregnując każdą po kolei. Zajęło nam to ponad tydzień, jednak patrząc na ich rdzawoczerwony kolor, można było stwierdzić, ze zdecydowanie wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Białoszare, ceglane ściany również zostały wyczyszczone, aby cieszyć oko każdego, kto tylko na nie spojrzy. Odnowiliśmy również ganek, stawiając na nim nową ławkę, kosz na jabłka oraz stolik.

Kolejna lotna, kolejne zebranie, kolejna zmiana ustawienia, wyciągnięcie i znów zmiana nogi po przekątnej. Jazda na jednym z największych padoków w takiej pogodzie była czymś niesamowitym. Czymś, czego brakowało niemal wszystkim przez całą zimę. Tabun wydawał się zadowolony z czternastu stopni na plusie równie bardzo, jak ja. Jego kroki z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej sprężyste, czyniąc trening czystą przyjemnością. Każdy jego ruch wydawał się dokładnie zaplanowany i wprost perfekcyjny, zmuszając mnie do twierdzenia, że gniady byłby idealnym koniem ujeżdżeniowym. Zapewne skłaniałabym się do tej teorii gdyby nie fakt, że na parkurach szło mu jeszcze lepiej. Delikatny uśmiech nie znikał z mojej twarzy, kiedy przemierzałam na grzbiecie kolejne metry, pod bacznym okiem Tymona, usadowionego wygodnie na krześle po środku wybiegu. Spoglądał na mnie spod okularów przeciwsłonecznych, co chwilę krzycząc, żebym poprawiła kontakt lub pracowała lepiej łydkami. Ostatnimi czasy stał się niezwykle czuły na każdy, nawet najmniejszy błąd, przez co nawet nie mogłam marzyć o lepszym trenerze. Sam nie mógł jeździć jeszcze przez kilka dni, więc musiał zadowolić się patrzeniem na moje jazdy i kontrolowaniem, jak idzie mi na Albatrosie. Pomimo wszystko, gdy coś mu nie pasowało i tak ignorował zakaz i sam naprawiał wszelkie niedopowiedzenia związane z jego koniem.
- Nogi - westchnął przeciągle, gdy po raz kolejny w przeciągu kilkudziesięciu minut moja łydka zaczęła uciekać w przód. Szybko skorygowałam błąd, posyłając w jego stronę dumny uśmiech, na który tylko pokręcił głową. - Skąd ty bierzesz ten pozytywizm?
- Zabieram go tobie, to dlatego często jesteś tak sceptycznie do wszystkiego nastawiony - zaśmiałam się, przysiadając głębiej w siodle i pociągając delikatnie za wodze. Tabun natychmiast zrozumiał sygnały i zwolnił do stępa. Poklepałam jego lekko spoconą szyję, a na mojej dłoni została garść sierści. Z niesmakiem otrzepałam rękę i poluzowałam wodze, dając mu całkowitą swobodę.
- To wiele wyjaśnia - skwitował, mimowolnie unosząc kąciki ust. I choć starał się zamaskować rozbawienie, nie wyszło mu to nawet w najmniejszym stopniu. Wysunęłam nogi ze strzemion, poluzowałam popręg i rzuciłam bat w kierunku chłopaka. - Mogę to uznać za zamach na moją osobę? - zapytał, w ostatniej chwili łapiąc ciśnięty w niego przedmiot. Przewróciłam oczami z ciężkim westchnieniem.
- Cholera, miałam nadzieję, że nie rozgryziesz moich zamiarów - odparłam, siląc się na powagę, choć radość rozrywała mnie od środka. Skręciłam na środek i zatrzymałam Tabuna tuż przy krześle, na którym siedział chłopak. Przerzuciłam nogę nad zadem i zeskoczyłam na ziemię. Zanim zdążyłam chociażby podwinąć puśliska, poczułam ręce oplatające moją talię, a po chwili znów straciłam grunt. Pisnęłam cicho, gdy szatyn przewiesił mnie przez ramię w taki sposób, że moje nogi znajdowały się na jego plecach, a twarz tuż przy jego policzku.
- Już planujesz, jak się mnie pozbyć? - wyszeptał do mojego ucha, a jego ciepły oddech przyprawił mnie o ciarki. - Zaskoczę cię, musisz się bardziej postarać - powiedział, po czym cmoknął mnie delikatnie w policzek i odstawił na trawę.
- Jeszcze coś wymyślę, nie martw się - zmarszczyłam lekko nos i wróciłam do konia. Szybko podciągnęłam strzemiona do góry, przerzuciłam wodze nad łbem i poprowadziłam gniadosza do bramy, którą chłopak zdążył już otworzyć. - Idę na myjkę. Przemyję mu nogi.
- Jeżeli obiecasz, że mnie nie utopisz, to bardzo chętnie dotrzymam ci towarzystwa - uśmiechnął się, wywołując taką samą reakcję z mojej strony. Wzniosłam tęczówki do góry, udając, że poważnie zastanawiam się nad tym, co powiedział.
- Myślę, że mogę obiecać, że wrócisz stamtąd żywy - stwierdziłam w końcu, na co Tymon objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Zaśmiałam się pod nosem i wtuliłam się w jego koszulkę, zaciągając się zapachem perfum. Wymarzone, wolne od obowiązków popołudnie czas zacząć w perfekcyjnie dobranym towarzystwie.

**************************************************************************************************************************
Witam serdecznie w nowym tomie! :D No i mamy widoczną, przecudowną niespodziankę, za którą serdecznie dziękuję Andelle! Jest naprawdę idealny ♥ W ogóle, długi mi ten rozdział wyszedł. Planowałam jakieś krótkie coś, ot na rozpoczęcie, a wyszła praca nie wiadomo jaka. I spoko, najważniejsze to dobrze zacząć, tak? c:
A teraz moment na użalanie, pomimo wspaniałego humoru. Nie widziałam koni od listopada XD Jest naprawdę chujowo, bo nie mam co ze sobą zrobić, siedzę przed kompem, tyję i piszę. Ewentualnie się coś tam uczę. Głównie fizyki, bo na reszcie mi nie zależy. Z polskim lepiej niż ostatnio, muszę powiedzieć, więc jest dobrze. Gorzej z religią, z której grozi mi trója, haha. Z biologii trzy, z matematyki trzy, z niemieckiego... Będzie cztery. Chyba. XD Boże, jestem głupia, tak zawalić całe półrocze... Na szczęście polski, historia, WOS i chemia ogarnięte na czwórę, a z fizuni piękna piątunia! :D Jestem z siebie tak niesamowicie dumna.
W ogóle, ostatnio słucham tylko jednej piosenki, która napawa mnie taki optymizmem... Kocham, naprawdę. Płyta Maroon 5 już do mnie sunie, więc nie pozostaje mi nic, jak udostępnić Wam moją nutę i pożegnać się. Cóż,  do następnego! ♥

PS Zaktualizowałam odtwarzacz, zakładkę z końmi i, uwaga, uwaga, zdjęcie Tymona! XD
PSS O matko, 49 obserwatorów! :o ♥

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 40. - ostatni.

No i proszę, ostatni rozdział kolejnego, szóstego tomu. Szybko zleciało (pół roku, bardzo szybko). Tym razem podaruję sobie szczegółowe podziękowania, z dwóch powodów; pierwszy, jeszcze tylko dwie części i zbliżamy się do ewidentnego końca HMOL, a wtedy zamierzam napisać jedną, wielką notkę z wyróżnieniami. Drugi, za każdym razem mam wrażenie, że kogoś pomijam. Nic dziwnego, zebrało się Was tyle, że mam ochotę napisać kilka słów dla każdego z osobna, a to zajęłoby mi cholernie dużo czasu, a wszystkim Wam należą się podziękowania. Dlatego, moje wielkie DZIĘKUJĘ jest kierowane do każdej osoby, która choć raz zajrzała na bloga. Nieważne, czy skomentowała, zaznaczyła reakcję, czy po prostu weszła i wyszła, jestem wdzięczna za jakkolwiek okazywane mi wsparcie. Nie mam nic więcej do dodania, zapraszam do lektury :)

***********************************************************************************
Dzień mijał za dniem, doby upływały w coraz szybszym tempie. Powoli zbliżała się data powrotu. a tym samym - dwudziestych trzecich urodzin Tymona. Stres stawał się większy z każdą godziną, a ja nie mogłam nic na to zaradzić. Co chwilę uderzało we mnie cholerne poczucie winy, w końcu, nic mu nie kupiłam. Nie było ku temu żadnej okazji. Miałam to zrobić w trakcie ferii, a jako, że sam wyciągnął mnie z domu, późniejsze pretensje mógł kierować jedynie do siebie. Tak, dokładnie. Wspaniałe wytłumaczenie, naprawdę.
Byłam okropną dziewczyną, sama się dziwiłam, że on jeszcze jakoś ze mną wytrzymywał. Cieszyło mnie to, ale pomimo wszystko wciąż odnosiłam wrażenie, że wszystko może się skończyć tak szybko, jak się zaczęło. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę nasze ogólne szczęście i niezliczoną ilość odwiedzin w szpitalu, gdzie każdy lekarz znał nas aż za dobrze.
Pomimo moich obaw i nerwów, wyjazd miał także swoje plusy. Jednym z nich był fakt, że Tymon nie rzucił słów na wiatr i rzeczywiście nauczył mnie jeździć na desce. Wymagało to sporo cierpliwości, bo byłam wyjątkowo opornym uczniem, jednak po kilku dniach nie kaleczyłam jazdy tak, jakbym się tego spodziewała, co okazało się wyjątkowo miłym zaskoczeniem, zarówno dla mnie, jak i dla chłopaka, który, nawiasem mówiąc, miał chyba dosyć robienia za nauczyciela. W sumie, wcale mnie to nie dziwiło, nigdy nie przejawiał specjalnie dużo spokoju ani chęci przebywania z innymi, ani nie zachowywał stoickiej postawy. Co jakiś czas zamykał oczy i wzdychał ciężko, chcąc uspokoić zszargane nerwy, które przeze mnie stawały się coraz mniej odporne na zewnętrzne bodźce.
- Co robimy potem? - spytałam, gdy tylko ustaliliśmy, że ostatni raz wjeżdżamy na stok, na którym spędziliśmy już dobre kilka godzin. W odpowiedzi na pytanie otrzymałam wzruszenie ramionami, uprzedzone dziwną miną, którą po chwili zastąpił szeroki uśmiech.
- Proponowałbym się wreszcie spakować. Twoje rzeczy są porozwalane po wszystkich pokojach, a wyjeżdżamy jutro wieczorem - przypomniał, na co ja z początku spiorunowałam go wzrokiem, aby po chwili wrócić do bacznego obserwowania przestrzeni przed i pod nami. Z wyciągu wszystko wydawało się tak malutkie, jakbym mogła to zgnieść jednym ruchem palca. Nawet nasz domek, widoczny stąd w zaledwie niewielkim stopniu, był wielkości mojego paznokcia. Zdążyłam polubić tą perspektywę, więc mimo mojej początkowej niechęci i lęku wysokości, poczułam nietypowe uczucie pustki, na myśl, że już jutro miałam wrócić do normalności. Z drugiej jednak strony, zdążyłam się porządnie stęsknić za końmi. Za wujkiem i ciotką oczywiście również. Dwie trzecie wizytacji minęły bez mojego udziału, co niezmiernie mnie zadowalało. Został tylko jeden, nieszczęsny tydzień, najtrudniejszy do zaplanowania. W końcu kochana ciotka była pewna, że studiowałam. Wujek poinformował ją, że uczęszczam na uczelnię, na zajęcia dzienne. Szkoda tylko, że nawet ja nie wiedziałam, jaki kierunek wybrałam. Prawdopodobnie, aby nie zaprzepaścić swojego misternego planu, postawił na coś niezbyt wymagającego, aby nie pojawiły się pytania o maturę. Psychologia? Filologia polska? Angielska? A może zootechnika? Tak, skoro wymyślił to mój opiekun, musiało to być coś związanego ze zwierzętami, a weterynaria nie była w moim przypadku osiągalna. Jeśli chodziło o języki, nigdy nie miałam z nimi żadnego problemu. W końcu, od czterech lat obnosiłam się jako obywatelka dwóch państw - Wielkiej Brytanii oraz Polski. Wciąż nie mogłam się zdecydować, które z nich wolę, deszczową, wiecznie pochmurną Anglię, z którą wspomnienia wiązały się z rodzicami, czy może państwo oddalone na wschód Europy, gdzie pogody nigdy nie dało się jasno przewidzieć, a jedyne skojarzenia, jakie przychodziły mi na myśl o nim, to Tymon i cała "stajenna ekipa". Cóż, chyba jednak preferowałam przebywać w tym drugim, choć nie zaprzeczam, często tęskniłam za obrzeżami Londynu.
- Nie schodzisz? - głos szatyna skutecznie wyrwał mnie z letargu. Pokiwałam nieświadomie głową i odpięłam pas, aby po kilku chwilach znaleźć się na górze stoku. Jeszcze raz sprawdziłam zapięcia przy desce, naciągnęłam gogle na twarz i z zadowoleniem spojrzałam na chłopaka. - Kto pierwszy na dole?
- Jeszcze pytasz - prychnęłam i jednym skokiem odwróciłam się w kierunku jazdy. Co jakiś czas obserwowałam Tymona kątem oka, sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku. Nasze spojrzenia spotykały się raz za razem, a uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Zostało zaledwie kilka metrów do zjazdu, a ja nadal prowadziłam. Cieszyłam się jak głupia, mimo że wiedziałam, iż chłopak robi to jedynie z grzeczności. Dziesięć metrów, osiem, siedem... Znaczniki odległości od końca stoku były się coraz gęściej ułożone, więc zwróciłam się bokiem, aby zahamować. Zapewne udałoby się, gdyby nie szatyn wpadający we mnie z taką siłą, że dosłownie zwaliło mnie z nóg i razem przekoziołkowaliśmy pod samą bandę. Wokół zdążyła się zgromadzić spora grupka ludzi, wszyscy sprawdzali, czy nic mi nie jest. Siadając na śniegu potakiwałam tylko głową i rozglądałam się dookoła, mając wrażenie, że na chwilę urwał mi się wątek. Szybko się otrząsnęłam, odpięłam paski przy desce i z pomocą jakiegoś mężczyzny podniosłam się na równe nogi. Podziękowałam uśmiechem, po czym zaczęłam się przepychać przez drugą grupkę ludzi. Tymon leżał po środku i gdyby nie fakt, że szczerzył się do każdego z osobna i omiatał otoczenie swoimi zielonymi tęczówkami, mogłabym pomyśleć, że nie żyje.
- Chyba coś sobie skręciłem - mruknął, gdy dwaj faceci z pogotowia podnieśli go na ramionach i zawlekli do karetki. - Albo złamałem. - Świetne zakończenie wyjazdu.

Pieprzone sześć godzin oczekiwania na korytarzu, wysłuchując kazań Aśki na temat naszej nieodpowiedzialności, ciągnęło się niemiłosiernie. Każda minuta, sekunda, zdawała się trwać dwa razy dłużej niż powinna. Zachowywałam względny, pozorny spokój, choć wewnątrz się we mnie gotowało. Miałam ochotę wrzeszczeć, płakać, wyrywać sobie włosy wraz z cebulkami. Jedynym, co pozwalało mi tego nie ukazywać, było doświadczenie. W końcu, nie pierwszy raz spędzałam cały wieczór w oczekiwaniu na cholerne słowa lekarza. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Nie byłam w sumie pewna, czego się obawiałam, w końcu, miałam pewność, że wciąż żyje. Powoli brakowało mi cierpliwości ze względu na fakt, że wciąż nie wiedziałam, co się mu stało i dlaczego nie pozwalają go zobaczyć przez tyle czasu. Nie zostaliśmy poinformowani o dosłownie niczym. Przez salę, pod którą czekałam przewijało się coraz więcej pielęgniarek i lekarzy. Aż w końcu, po tylu godzinach, mogłam zobaczyć, w jakim tak właściwie był stanie.
- Hejka - czyli pierwsze słowo, jakie usłyszałam, gdy tylko znalazłam się w pomieszczeniu. Zmierzyłam go zdezorientowanym spojrzeniem. Poza kilkoma siniakami na rękach wydawał się całkowicie zdrowy.
- Hejka? - zdziwiłam się, marszcząc brwi i zamykając za sobą drzwi. - Siedzę na tym zasranym korytarzu od osiemnastej i jedyne, co masz do powiedzenia, to pieprzone hejka?
Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech, gdy pokiwał głową, udając, że cokolwiek z mojej wypowiedzi do niego dotarło.
- Hejka, skarbie, miło słyszeć, że się o mnie martwiłaś - powiedział, rozkładając ramiona i zapraszając mnie tym samym do uścisku. Początkowo nie byłam pewna, czy się nie przesłyszałam. Skarbie? Z ust Tymona? Postanowiłam to jednak zignorować i skorzystać z możliwości przytulenia. - Taka reakcja lepsza?
- Gdyby nie fakt, że jesteś pacjentem, chętnie bym cię pobiła - mruknęłam w jego koszulkę, zaciskając palce na jej materiale. Westchnęłam lekko, gdy jego dłoń pogłaskała delikatnie moje plecy. Zbierało mi się na płacz, choć sama nie byłam do końca pewna, dlaczego. Chyba myśl, że mógłby znów zapaść w śpiączkę lub coś w tym rodzaju wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że do teraz nie potrafiłam pozbyć się jej z głowy. - I bardzo mi przykro, ale nie mam dla ciebie prezentu, chociaż wiem doskonale, że masz dzisiaj urodziny. Więc... Wszystkiego najlepszego?
- A na moje hejka narzekałaś - obruszył się, puszczając mnie i zaplatając ręce na piersi. - Czuję się oburzony, ale mam całkiem dobre zastępstwo, w zamian jakiegoś szpargału - uniósł lekko kącik ust, zerkając na mnie nieco wymownie. Odsunęłam się na krześle, próbując wybadać, o co mu chodziło.
- Mam się bać? - zapytałam, a on tylko spuścił wzrok.
- Teoretycznie nie, chociaż sam się boję jak cholera - zaśmiał się lekko, a mnie ogarnął jeszcze większy niepokój. - Miałem zoperowaną rzepkę, więc...
- Zoperowaną?! - wrzasnęłam omiatając całą jego osobę wzrokiem. Ten tylko prychnął nerwowo i podrapał się po karku.
- Tak, tak się składa, że twoja deska rozwaliła mi rzepkę. Ale nie o to chodzi - mruknął, sięgając za poduszkę. Z coraz większą niecierpliwością obserwowałam każdy jego ruch. - No i sprawa wygląda tak, że... - ponownie się zawiesił, najwyraźniej nie mając pojęcia, co powiedzieć. - Że nie mogę uklęknąć, chociaż w normalnych okolicznościach bym to zrobił, więc czy wyszłabyś za mnie? - Wydyszał na jednym wdechu, otwierając przede mną niewielkie, czarne pudełeczko. Wpatrywałam się w niego niemo, nie wiedząc, jak zareagować. Odjęło mi mowę, więc nie odrywałam od niego wzroku, marszcząc brwi z otwartymi ustami.
- Czekaj, ty się oświadczasz? - zapytałam, usilnie starając się nie jąkać. Chłopak spojrzał na chwilę w górę, aby po chwili pokiwać z zapałem głową. Z moich ust wydobyło się tylko przeciągłe "och", ponieważ nadal nie do końca docierały do mnie jego słowa. - W takim razie... Tak, pewnie.
- Czyli się zgadzasz?
- Na to wygląda - powiedziałam,  wywołując uśmiechy na naszych twarzach. Zgodziłam się. Naprawdę się zgodziłam. W okolicznościach, które zupełnie nie sprzyjały tego typu sprawom, zyskałam narzeczonego. Czy to nie dziwne, że wszystko, co ma związek ze szpitalem, koniec końców, kończy się dobrze? Bynajmniej w naszym przypadku. Za każdym razem wychodzimy z tego bez większych problemów, tym razem, z dodatkowym bonusem.

***********************************************************************************
MACIE I SIĘ CIESZCIE. A Ty się, Diego, udław. Nie wierzę, że to napisałam. Przysięgam, nie wierzę. Jest trochę nie ten teges, ale w miarę ujdzie XD No i długość taka trochę porządniejsza... Same plusy! O! Właśnie, co do plusów, ładny prezent na koniec tomu, 55,000 wygląda, hmm, całkiem nie najgorzej, jak na mój gust ♥ Jeszcze raz bardzo Wam za wszystko dziękuję! Rany, nie wierzę, że kolejny tom za mną. To już 293 notka! Tylko siedem do trzeciej setki... Szaleństwo, naprawdę. Wzdycham tu raz za razem i morda nie przestaje mi się cieszyć. No więc, cóż, do zobaczenia w piątek! c: A właśnie, na koniec, życzcie mi jutro powodzenia, ja na 10-ciocentymetrowych obcasach w sukience? Będzie ciekawie XDD Kocham Was! ♥

Rozdział 39.

Poranny trening był ostatnim, czego potrzebowałam. Jednak pomimo zmęczenia, musiałam się postarać, w końcu dwa tygodnie bez klaczy nie zamierzały minąć za szybko, a ja nie miałam zamiaru nie skorzystać z jazdy. Uśmiechnęłam się pod nosem, dając klaczy zdecydowany sygnał do zagalopowania ze stępa. Kilka okrążeń, dwie lotne i bezproblemowy najazd na pierwszą stacjonatę, czyli wymarzony początek bardziej wymagającej części. Ponowna zmiana, kilka foule i następne wybicie, tym razem nieco gorzej wymierzone. Przekątna, zakręt i lekkie zebranie tuż przed dwuczłonową linią, po której automatycznie zwróciłam bułaną na mniejszego od reszty przeszkód oksera. Parę kroków i kolejnie, źle odliczone wyjście. Pomimo, że drąg drgnął niebezpiecznie, nie upadł na ziemię. Parkur bez zrzutki uznać mogłam za udany. Poklepałam kobyłę po szyi, na której nawet nie zdążył pojawić się pot. Zwolniłam do kłusa, natychmiast skracając chód. Ostatnimi czasy postanowiłam więcej pracować na płaskim, lub przynajmniej starać się jakoś wplątywać poszczególne elementy. Jak dotąd, udawało się. Oddałam wodze, pozwalając Melodii na wydłużenie kroku, by po chwili usiąść głębiej w siodle, dociążyć grzbiet i przejść do wyciągniętego stępa. Odpięłam pasek kasku, wysunęłam nogi ze strzemion i poluzowałam popręg o kilka dziurek. Gęsty kurz unosił się w powietrzu, przyprawiając mnie o lekkie duszności i sprawiając, że oczy zaczęły nieprzyjemnie szczypać. Przejechałam całą halę parę razy, po czym zeskoczyłam z siodła. Podwinęłam puśliska i prowadząc klacz w ręku, skierowałam się do wyjścia na korytarz. Przeszłam między rzędami boksów, aby w końcu znaleźć się przy odpowiednim i odstawić do niego kobyłę. Odniosłam sprzęt do siodlarni, gdzie od rana siedziało kilka osób. Typowa, stajenna ekipa, wciąż nie miała ochoty opuszczać pomieszczenia, choć wnioskując po pozach, w jakich ich zastałam, pomysły co do zajęć zdecydowanie się wyczerpały. Gośka leżała na plecach w nogami na oparciu kanapy i głową zwieszoną z jej brzegu, wertując magazyn górą do dołu. Michalina i Maja wylegiwały się na podłodze, szukając czegoś ciekawego w drewnianym suficie. Z kolei Karolina siedziała na fotelu, uparcie przeglądając swój telefon. Najwyraźniej jedynie ona nie miała na tyle wyobraźni, aby wymyślić sobie jakieś nietypowe zajęcie. Przez chwilę stałam w miejscu, zerkając na każde po kolei, chcąc nacieszyć się ich widokiem. W końcu, podczas dwutygodniowego wyjazdu w góry, istniało małe prawdopodobieństwo, że utrzymam z nimi stały kontakt, chociażby telefoniczny.
- Co się tak gapisz? Chłopak na ciebie nie czeka? - Och, no tak, widokiem niebieskowłosej cieszyć się nie mogłam. Wywróciłam oczami i z ciężkim westchnieniem odwróciłam się na pięcie, z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
- Ja również będę tęsknić - rzuciłam przez ramię, wymuszając na sobie niezwykle przesłodzony ton, który zaskoczył swoim brzmieniem nawet mnie. Uśmiechnęłam się półgębkiem, kierując się na podwórze, gdzie Tymon powoli pakował wszystkie walizki do jednego z dwóch samochodów. Po odbyciu rozmowy z wujkiem i ciotką, oraz wyperswadowaniu jej, że nie może z nami jechać, w końcu byliśmy gotowi do wyjazdu. Dwa, dwuosobowe domki czekały na nas przy jednym z górskich stoków. Wybieraliśmy się w czwórkę - ja, Tymon, Aśka i Jacek, wraz z kupą niepotrzebnych rzeczy, które koniec końców i tak znalazły swoje miejsce w bagażnikach, i na tylnych siedzeniach. Ostatnim aspektem było sprawdzenie, czy na pewno mamy wszystko, co konieczne. Zrzucając i ten obowiązek na szatyna, bez słowa udałam się do pokoju, aby zamienić bryczesy i golf na coś nieco bardziej wygodnego, w czym przy okazji mogłabym pokazać się wśród cywilizacji. Będąc zadowolona z efektu, jaki dawały jasne, jeansowe rurki w połączeniu z bordową koszulą, zbiegłam na dół, założyłam swoje skórzane botki i zgarnęłam z przedpokoju płaszcz, szalik i czarną czapkę. Zapinając zamek pod szyję, opuściłam dom, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu docelowym, oddalonym od mojej kochanej, przecudownej wioski o przeszło pięć godzin drogi. Do przejechania mieliśmy niemal całą mapę Polski wszerz. Pożegnałam się z wujkiem, gdy tylko wyszedł na ganek. Nie szczędząc kazań, żebym na siebie uważała, w końcu wypuścił mnie ze swoich objęć, dając tym samym możliwość podejścia do ciotki. Nie umknęło mi jej nieprzyjazne spojrzenie, które po chwili zostało zastąpione sztucznym uśmiechem i radosnym wyrazem twarzy. Odwzajemniłam jej gest w równie ostentacyjny sposób i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, znalazłam się w jej ramionach. Ze zmarszczonym czołem i niepohamowanym zmieszaniem, objęłam delikatnie jej plecy, zastanawiając się, jak tak właściwie powinnam zareagować.
- Nie połam się, skarbie, wróć cała i zdrowa - szepnęła z teatralną troską, na dźwięk której śniadanie podeszło mi do gardła. Poklepałam lekko jej łopatki, ciesząc się w duchu, że gra aktorska szła mi tego dnia nadwyraz dobrze.
- Nawet, jeśli nie będę ostrożna, to...
- Tak, wiem, masz przy sobie osobę, która się tobą zaopiekuje, ale pomimo wszystko, nigdy nie możesz na nikim zanadto polegać, nieważne, kim ten ktoś dla ciebie jest - jej głos z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej irytujący. Moja cierpliwość powoli dobiegała końca, tak samo, jak ta rozmowa. Dodatkowo, wcale nie miałam zamiaru wspominać o Tymonie. Planowałam raczej coś w stylu  "zawsze mogę liczyć na szczęście". Nie zamierzałam uzależniać się od innych, choć patrząc na chłopaka, miałam wrażenie, że było już za późno.

Obudziło mnie rytmiczne uderzenie w moje ramię. Otworzyłam niechętnie oczy i rozejrzałam się nieprzytomnie wokół, zupełnie nie kojarząc faktów. Dopiero widok Tymona za kierownicą po części przywrócił mi nieco świadomości. Wyjazd, no tak, zdążyłam zapomnieć.
- Zaraz będziemy na miejscu, jeszcze tylko jakieś dziesięć minut drogi - powiedział, a ja natychmiast rozbudziłam się na dobre. Wyjrzałam przez okno, a gdy moje czoło zetknęło się z lodowatą szybą, przez moje ciało przeszły dreszcze. Ze względu na przeziębienie, wciąż byłam nieco osłabiona, a mróz wcale nie stawiał mnie w dogodnej sytuacji. Pomimo wszystko, wystarczyło jedno spojrzenie, abym na dobre zakochała się w pokrytych śniegiem górskich szczytach. Moje oczy rozszerzały się coraz bardziej, gdy przejeżdżaliśmy przez kolejne, ścieżki, które z każdą chwilą stawały się węższe i węższe. Z zapartym tchem obserwowałam, jak wjeżdżamy przez wielką, drewnianą bramę z szyldem ośrodka wypoczynkowego.
- Jesteśmy na miejscu - usłyszałam po swojej lewej, co wywołało u mnie jeszcze większy uśmiech, niż do tej pory.

***********************************************************************************
Jeeezuuu, krótko w ciul, ale tak to jest, jak o 22 sobie człowiek przypomni, o kurde, przecież jutro miałam skończyć tom! No więc, plany są w dalszym ciągu aktualne :D Nawiasem mówiąc, wczoraj, a właściwie dzisiaj, parę minut po północy dostałam email, który tak cholernie mnie ucieszył, że pomyślałam sobie "o ja pierdolę, biorę się za tego bloga". I takim oto sposobem mamy przedostatni rozdział :3 Nawiasem mówiąc, w piątek startujemy z nowym tomem i mam dla Was tyle niespodzianek... Za tą najbardziej widoczną pochwały kierować musicie nie do mnie, a do autorki wcześniej wspomnianego emaila, ale, to dopiero w piątek, mam nadzieję, że do tej pory ciekawość Was nie pożre żywcem XD
W środę mam półmetek i wiecie co? Szczękę mi sparaliżowało. Każdy, najmniejszy ruch sprawia mi cholerny ból, wiec nie mogę mówić,  jeść, nawet pić. A wszystko zaczęło się od pieprzonego piernika :( Może jakoś się wyliżę, z tym, że mam przy okazji spuchniętą wargę i powiększone węzły chłonne XD
POZDRAWIAM, CZUJĘ SIĘ ŚWIETNIE :)

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 38.

Wpadłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju, aby wszystko na spokojnie przemyśleć. Zostawiłam buty przy drzwiach, rzuciłam kurtkę na łóżko i opadłam ciężko tuż obok niej. Schowałam twarz w dłoniach, starając się skupić na każdym fakcie pojedynczo. Niestety, w głowie miałam cały natłok myśli, których nie dało się rozdzielić. Segregowałam je, a przynajmniej próbowałam je segregować w miarę chronologicznie, tak, aby móc wyciągnąć z tego jakiekolwiek wnioski. Pochopne, czy też nie, ważne, żebym w końcu do czegoś doszła. Jak na razie wiedziałam tylko, że ciotka pojawiła się nagle, nie wiadomo z jakiego powodu, a chęć odebrania wujkowi całego majątku była tylko spekulacjami Aśki. To tylko domysły, które wcale nie musiały się potwierdzić. Pomimo wszystko budziły we mnie niepokój. Z drugiej jednak strony, przyjechała tu na niecały miesiąc, a potem planowała wrócić do Australii. Kraju, w którym miała całe swoje życie. Rodzinę, dzieci, męża, dom, pracę; chyba nie zamierzała porzucić to wszystko tylko po to, by obrobić byłego partnera z jego dobytku, który znajduje się, de facto na innym kontynencie. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przecież wujek sam zarobił na to wszystko, sam wybudował wraz z ekipą, którą zatrudniał w swojej firmie, więc jakie prawa do majątku mogła mieć kobieta, z którą wziął rozwód? Z którą nie podpisywał żadnej intercyzy?
- Można? - usłyszałam zza drzwi, więc podniosłam wzrok, spodziewając się, kogo zobaczę. Jak na potwierdzenie moich myśli, do pokoju wszedł Tymon. Nim zdążyłam zabrać kurtkę z materaca, ten usiadł na niej, nawet nie zawracając sobie głowy przesunięciem jej. Odchylił się do tyłu, aby położyć się na plecach. Sięgnął za siebie, chcąc znaleźć niewielką, gumową piłeczkę, umieszczoną najczęściej na parapecie. - Zabieram cię w góry. Na dwa tygodnie.
Zamrugałam kilkakrotnie, obserwując, jak kulka porusza się w górę i w dół. Dopiero po chwili dotarły do mnie jego słowa.
- Jak to w góry? Po co? - zapytałam kompletnie zbita z tropu. Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem, który wślizgnął się na jego twarz pomiędzy moimi słowami.
- A po co się jeździ w góry? Słyszałaś kiedyś o stokach? Nartach, desce? - W odpowiedzi zmarszczyłam czoło. Słyszeć, słyszałam, w końcu, bądź co bądź, żyłam w cywilizowanym świecie z dostępem do informacji, internetu, telewizji. Gorzej jednak z tym, że nigdy nawet nie próbowałam zbliżyć się do sprzętu tego pokroju. Nie interesowały mnie żadne sporty zimowe, wystarczał fakt, że konno mogłam jeździć przez cały rok. - Zgaduję, że nie - zaśmiał się, na co ja klepnęłam go lekko w ramię.
- Nie moja wina, że w Anglii nie miałam możliwości nauki - obruszyłam się, próbując jakoś obronić swoją dumę.
- Tak, tak się tłumacz - wyszczerzył się głupio, na co uderzyłam w niego poduszką, roztrzepując jeszcze bardziej włosy, które od samego początku ukazywały się w bezwzględnym nieładzie. Szatyn prychnął pod nosem, wyrywając mi mojego jaśka z rąk i odrzucając go na bok. Pisnęłam, kiedy chwycił mnie za ramiona i przewrócił, aby kilka sekund później oprzeć się na łokciach po moich bokach. Podkuliłam ręce do klatki piersiowej, spoglądając na niego ze zdziwieniem wymieszanym z rozbawieniem. I chorobą. - Tak się składa, że twój cudowny chłopak całkiem nieźle radzi sobie i na nartach, i na snowboardzie, więc myślę, że nie będzie problemu, jeśli chodzi o instruktora.
- A co, jeśli wolę profesjonalistę? - uniosłam pytająco brew, kręcąc się, aby założyć rękę na rękę.
- Chyba nie myślisz, że jakiś inny facet zostałby dopuszczony do jakiejkolwiek interakcji związanych z tobą, a już na pewno nie nauki jakiegoś sportu, przecież to wymaga kontaktu fizycznego - odparł z taką powagą, że wszystko, co powiedział, wydawało się niezwykle logiczne i zrozumiałe. Uniosłam lekko kąciki ust, widząc, że nawet po jego wypowiedzi jego mina się nie zmieniła i wyglądała tak samo stoicko.
- Nie zauważyłam, kiedy stałeś się aż tak zaborczy - mruknęłam, a on zbliżył twarz do mojej, w celu pocałunku. Jednak gdy tylko nasze usta się zetknęły, drzwi pokoju otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła ciotka. Oderwaliśmy się od siebie w przeciągu niecałej sekundy, a Fiona zmierzyła nas spojrzeniem.
- W moich czasach młodzież znała więcej ograniczeń - słowa zostały rzucone bardziej w kierunku Tymona,  na którym zatrzymała swój wzrok. - Chciałam was tylko zawołać na obiad, macie pięć minut - wskazała chochlą to na jedno, to na drugie i wyszła z pomieszczenia. Zerknęłam na chłopaka z ukosa.
- Chyba mnie nie lubi - szepnął, udając całkowicie zdruzgotanego tą wiadomością. Z trudem powstrzymałam śmiech, gdy uniósł na mnie swoje zielone tęczówki, lustrując moją twarz spode łba. - Tak nawiasem mówiąc, czy tylko ja widzę coś dziwnego w tym, że wyznacza nam granice czasowe dotyczące stawienia się na dole?
- Może jeśli przyjdziemy wcześniej, zyskasz u niej kilka punktów - uśmiechnęłam się, a szatyn pokiwał głową ze zrozumieniem, mówiąc bezgłośnie "coś w tym jest".

Chwyciłam wodze w szczelniejszy uścisk, w celu zebrania kroku Melodii. Zaczęłam bawić się to jedną, to drugą, starając się przy okazji nie robić młynka w jej pysku. Kilka prób i pod wpływem moich ruchów, klacz zeszła do poprawnego ustawienia. Uśmiechnęłam się pod nosem i po kilku metrach dałam jej nieco swobody, aby ponownie wyciągnęła krok. Spojrzałam na Tymona, który stał na środku i jedynie kiwał głową z wyraźną aprobatą. Aż szkoda było zostawiać tak zdolnego konia na całe dwa tygodnie. Po obiedzie omówiliśmy szczegóły wyjazdu, na który chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić. Wolałam nie narażać się na rozczarowanie ze strony własnego chłopaka. Gdy ponownie skupiłam się na jeździe, kobyła przeżuwała niespokojnie wędzidło. Ponownie skróciłam wodze, aby po chwili przejść z powrotem do stępa. Poklepałam ją po spoconej szyi. Byłam wyjątkowo zadowolona z treningu ujeżdżeniowego. Gośka zgodziła się pożyczyć mi swoje siodło, więc miałam możliwość porządnego treningu. Po kilku okrążeniach zeskoczyłam na ziemię, podciągnęłam strzemiona i przełożyłam wodze przez głowę.
- Rozsiodłam ją i zaczynam się pakować - uśmiechnęłam się, wyprowadzając Melodię z hali.
- Cieszę się, że się zgodziłaś - powiedział szatyn, stając koło mnie i zaplatając swoje palce między moje. - Wolisz deskę czy narty?
- Deskę - odparłam bez zastanowienia, gdy on otworzył drzwi boksu.
- Świetnie, bo kłamałem z tymi nartami.
Oboje zaśmialiśmy się w tej samej chwili. Pokręciłam głową i wstawiłam klacz na stanowisko.

***********************************************************************************
Przepraszam za ogólną chujowość tego rozdziału. Jest okropny, wiem. Nie umiałam tego napisać lepiej. Tyle się tych wszystkich wydarzeń przeplata, Jezus. Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie, jeszcze tylko dwa rozdziały. Dwa i koniec. I w sumie, chętnie niechętnie nazwałabym to końcem definytywnym, ale cóż, obiecałam osiem, będzie osiem. Chyba, że się rozmyślicie, jak coś, to mówcie XD Dobra, jestem zmęczona, mam gorączkę i beznadziejne samopoczucie, więc żegnam się. Wybaczcie, że to to takie krótkie, ale kurde, nie daję rady. No i statystyki się poprawiają, więc dziękuję, dziękuję, dziękuję ♥ Narka c:

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 37.

Obserwowałam w skupieniu, jak ciotka krzątała się po kuchni, co chwilę wyklinając panujący wszędzie bałagan. W duchu dziękowałam wujkowi, że rzeczywiście pojechał na zakupy, dzięki czemu obeszło się bez narzekań na to, jak źle zaopatrzeni jesteśmy i jakie ubogie musimy jadać posiłki. Jak dobrze, że obyło się przynajmniej bez tego. Nadal nie docierało do mnie, jak to w ogóle możliwe, że o dziewiątej nad ranem siedziałam przy stole, popijając lekarstwa kawą. Nie miałam pewności, czy to przez chorobę, czy zmęczenie wywołane przedwczesną pobudką, w każdym razie, słowa Fiony nie docierały do mnie w żadnym stopniu. Co chwilę tylko wlatywały jednym uchem, obijały czaszkę i wylatywały z drugiej stronę, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu.
Poranek mijał, minuta za minutą, godzina za godziną, a ja wciąż siedziałam w jednym miejscu, udając zainteresowanie opowieściami blondyny. Z którejkolwiek strony by na to nie spojrzeć, nie uznawałam jej za członka rodziny. Tak właściwie, nawet jej nie znałam. Widziałam ją trzy razy w życiu. Więcej wiedziałam o Karolinie niż o niej, choć w sumie bez przerwy odnosiłam wrażenie, że ich charaktery są niezwykle kompatybilne. Obie dążyły do jednego - swojego szczęścia. Nie zważając na innych, po trupach do celu. Co prawda nie znałam jej zamiarów, ale byłam niemal pewna, że jednym z nich jest sprawienie przykrości wujkowi. W jaki sposób? No cóż, tego dociec nie zdołałam.
- Dzień dobry? - od strony frontu dobiegł lekko zaspany, nieco zdezorientowany głos. Odwróciłam się na krześle, wiedząc doskonale, że moim oczom ukaże się sylwetka szatyna. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, a on tylko podszedł do mnie i przytulił ponad oparciem. Dopiero donośne odchrząknięcie z drugiego końca kuchni uświadomiło mu, że Fiona stoi z patelnią w ręce i przygląda się nam z nieukrywanym zaciekawieniem.
- Jajecznicy? - zapytała, unosząc kąciki ust nienaturalnie wysoko. Oboje przytaknęliśmy, jednak po minie Tymona widziałam, że moje obawy o zatrutym posiłku udzieliły się również jemu. Chłopak usiadł przy stole i od razu przysunął talerz bliżej siebie. Zaczęliśmy nerwowo grzebać widelcami w rozbełtanym jajku, dopóki ciotka nie zaczęła nas popędzać, krzycząc zawzięcie, że jeśli nie przestaniemy się modlić, to jedzenie wystygnie i nadawać się będzie jedynie dla świń, których przecież nie posiadamy. Niechętnie wzięliśmy pierwszy kęs. Jedyne pocieszenie, to to, że jeśli umrzemy, to przynajmniej razem i Tymon nie będzie mógł znaleźć sobie nikogo innego, więc nie będę patrzyła na niego gdzieś z góry, i zazdrościła jego nowej dziewczynie. Tuż przed, domniemanym, morderstwem przed oczami człowieka mogą przelecieć najróżniejsze rzeczy, to właśnie były te, który pojawiły się w moim przypadku. Zamknęłam oczy, jednak mając świadomość, że po przełknięciu, wciąż mogłam je otworzyć, odetchnęłam z ulgą. Zero trucizny. W sumie, całkiem dobre śniadanie. Sama nie pamiętałam, kiedy jadłam coś tak pożywnego. Prawdopodobnie, gdy Amy robiła swoje naleśniki. To ona zawsze była "kucharką". Ja w młodości robiłam za sprzątaczkę po jej eksperymentach. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z szatynem i uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił gest i wrócił do posiłku. - I jak? - Fiona wciąż nie spuszczała z nas wzroku. Bez przerwy czułam na sobie jej chłodne tęczówki.
- Pyszne - powiedzieliśmy chórem, nie zdobywając się na nic więcej. Blondynka wykrzywiła usta i odwróciła się z powrotem do kuchenki, nucąc coś pod nosem. Jak na mój gust był to marsz żałobny.

- Hej, mała - szepnęłam, głaszcząc czoło Melodii opuszkami palców. Kobyła trąciła mnie lekko łbem, wyraźnie domagając się przysmaków. Wywróciłam oczami i rozłożyłam ręce, chcąc pokazać, że nic nie mam. Przekonanie, że wcale mnie nie rozumiała, zostało jedynie utwierdzone, gdy klacz znów popchnęła mnie na ścianę. - A potem to ja zbieram bury, że cię rozpuszczam - mruknęłam, podrzucając do jej boksu kawałek jabłka.
- Taka prawda, teraz się tego nie wyprzesz - Aśka oparła się o boks, patrząc na mnie z typowym dla siebie, cwanym uśmieszkiem. Westchnęłam ostentacyjnie i odsunęłam zasuwę, aby wyjść na korytarz. Zapewne udałoby się bez problemu, gdyby nie fakt, że blondynka zastawiła mi drogę. - Jak tam z ciotką?
- Naprawdę chcesz mnie zmusić do tej rozmowy? Zastanów się dwa razy - wychrypiałam, kompletnie ignorując bolące gardło, w efekcie czego odkaszlnęłam i poprawiłam szalik na szyi. Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem i przeszła parę kroków dalej, dając mi możliwość opuszczenia stanowiska Melodii. Ruszyłam bez słowa w stronę domu i dopiero w połowie drogi zorientowałam się, że koleżanka wciąż za mną podąża. - O co chodzi? - zapytałam, a ona tylko wzruszyła ramionami.
- Nic, nic. Po prostu zastanawia mnie ta cała sytuacja - odparła po chwili zastanowienia. Uniosłam pytająco brwi, chcąc wysłuchać, co jeszcze ma do powiedzenia. - No wiesz - zaczęła niepewnie i ponownie zawiesiła głos. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
- W tym rzecz, że nie wiem, a ty wcale nie pomagasz - mruknęłam i ponownie przestąpiłam z nogi na nogę, planując w końcu dostać się do ciepłego pomieszczenia.
- Chodzi o to... No bo zobacz; wyprowadziła się siedem lat temu i nigdy nawet nie dzwoniła, a co dopiero mówić o wizycie, więc czemu tak nagle zainteresowała się Polską? - Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc, co chce mi przekazać. Aśka okręciła się wkoło, przeczesując włosy palcami. - Pomyśl, była żona faceta, który ma stadninę, dwadzieścia koni wartych w sumie kilkanaście tysięcy i mnóstwo ziemi. Nawet własny fragment lasu. Co myśli ów była żona po rozwodzie?
- Że mogłaby zabrać wszystko - powiedziałam, zanim moje własne słowa do mnie dotarły. Dopiero po chwili zakryłam usta dłonią i czym prędzej pobiegłam w stronę domu, słysząc za sobą jedynie krótkie, zwięzłe "bingo".

***********************************************************************************
Ależ akcje, Boże, Boże. Znowu opuszczam bloga. Chociaż wcale nie chcę. A wiecie, co sprawia mi największą przykrość? Że ja się staram, a Wy znowu mnie olewacie. Tak, znowu. I ponownie, nie mówię tu do tych kilku osób. Mówię do całej reszty. Czy jeden komentarz naprawdę boli? Czekam na to całymi dniami i w końcu po trzech dobach wciąż widzę jedno, (nie)wielkie "DWA". Łał. Serio. Pomijam już fakt, że statystyki znowu lecą na łeb na szyję i z niemal 300 wyświetleń dziennie (w grudniu), ponownie schodzimy do 30. No bo czemu nie? :) Znów niepotrzebnie się bulwersuję, tak? Dobra. Trzy rozdziały do końca. Nie wiem, ile uda mi się napisać w tym tygodniu, bo, och, ach, idę na urodziny koleżanki w weekend. Potrzebuję, żeby ktoś w końcu wytargał mnie z tego domu, może mi chęć do życia wróci. Okazało się także, że jestem geniuszem fizycznym, choć nie ogarniam matematyki i dostałam opinię "Jesteś tak inteligentna, że bez problemu mogłabyś powalić całą klasę, ale ci się zwyczajnie nie chce". Kocham panią od historii, wie, jak dawać kopa w dupę. Czekam tylko na jutro, po lekcjach do galerii po jakiś prezent i bum, weekend, a jutro łyżwy, spacery i pizza z koleżanką i jej znajomymi. Znam co prawda całą trójkę, ale jednak, no... Dobra, mam nadzieję, że będzie chociaż przyzwoicie. A teraz, mogę śmiało powiedzieć, że zbliżamy się po końca tomu (prawdopodobnie wtorek zakończy wszystko), niedługa startujemy z nowym i o Jezu, mam nadzieję, iż nie przeciągnę go znów do 5 miesięcy, ale do tego potrzebuję Waszej motywacji... Dobranoc! c:

PS Wciąż zapraszam na mojego nowego bloga, aby uzyskać dostęp proszę o podanie adresu email i odebranie wiadomości z potwierdzeniem :D

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 36.

Blondynka zaglądała ciekawsko w każdy kąt domu, sprawiając, że temperatura mojego ciała podnosiła się jeszcze bardziej, i to nie ze względu na cholerną gorączkę. Starałam się nie okazywać zdenerwowania, które powoli brało górę nad wszystkimi innymi emocjami. Wujek uciekł nie wiadomo gdzie, tłumacząc się zakupami, choć każdy wiedział, że tak naprawdę szlajał się po mieście, zwyczajnie unikając Fiony. Pomimo wszystko, nie miałam do niego żalu. Wiedziałam, że nastrój ciotki zmieni się niezmiernie, gdy w końcu zobaczy swojego byłego męża, który ukrywał się przed nią cały dzień. Ba, przygotowywał się do tego od przeszło miesiąca, już dawno ustalił, gdzie i o której pójdzie, więc zobaczyłam go tylko przelotnie, rankiem, gdy wsiadał do samochodu, mówiąc, że wróci wieczorem. "Wieczór" przeciągnął się do północy, a my nadal na niego czekaliśmy. Proponowaliśmy naszemu, jakże wspaniałemu, wyjątkowemu gościowi, aby w końcu udał się spać. Jednak ona nawet o tym nie myślała. Uparcie siedziała w salonie, powtarzając, że zanim się położy, musi uzgodnić z wujkiem szczegóły wizyty. Osobiście miałam przeczucie, że zechce zabarykadować drzwi swojego pokoju, żeby upewnić się, że nikt nie postanowi udusić jej w nocy poduszką. W sumie, nie dziwiłam się. Sama miałam ochotę to zrobić. Może i jej nie znałam, może nie miałam pojęcia, jaka jest, ale jednak swoim zachowaniem przywodziła mi na myśl kilkanaście lat starszą Karolinę; osobę lubiącą władzę, kochającą rozstawiać wszystkich po kątach. Gdyby nie fakt, że była członkiem rodziny i musiałam okazywać w stosunku do niej przynajmniej względny szacunek, już dawno wyszłabym z pomieszczenia, na pożegnanie rzucając zdecydowanym łańcuszkiem wyzwisk i przekleństw; szczególnie, że moje przeziębienie nie dawało mi swobodnie kontrolować swoich emocji oraz słownictwa. Jeśli miałabym być całkowicie szczera, moje zachowanie było nieco zbliżone do tego po alkoholu, nie myślałam trzeźwo.
- Więc - zaczęła blondyna, patrząc to na mnie, to na Tymona. Oboje padaliśmy z nóg. Mnie wykańczała choroba, on był zwyczajnie zmęczony trzygodzinną podróżą na lotnisko i z powrotem. Siedzieliśmy na sofie, niemo wpatrując się w telewizor, ciotka z kolei zajęła miejsce na fotelu obok, odgarnęła włosy do tyłu i przykleiła na twarz sztuczny, wymuszony, przesadny uśmiech. - Długo jesteście razem? - dokończyła w końcu, a ja poczułam, jak chłopak poruszył się niespokojnie w miejscu. Przewróciłam oczami i wzięłam głęboki wdech, aby uspokoić się nieco przed udzieleniem odpowiedzi.
- Jakieś trzy lata - wydusiłam w końcu, a kobieta pokiwała głową, uporczywie nad czymś myśląc. Zerknęłam na szatyna z ukosa, natychmiast napotykając jego niezadowolone spojrzenie. Uniosłam lekko kąciki ust, usilnie próbując dodać otuchy, nie tyle jemu, co sobie. Potarł dłonią moje ramię, bezbłędnie odczytując moje intencje.
- Starzy jesteście - mruknęła, odstawiając na stół kubek, którym bawiła się od dobrych dwudziestu minut. Unieśliśmy brwi, nie za bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi. Fiona popatrzyła na nas, utrzymując ze mną stały kontakt wzrokowy, a w kąciku jej warg zamajaczyło coś w rodzaju uśmiechu. - Macie - zatrzymała się na chwilę, próbując coś przekalkulować w głowie. - Osiemnaście i dwadzieścia, tak? - zapytała, a my pokręciliśmy przecząco głowami.
- Tyle mieliśmy dwa lata temu. Aktualnie Tymon za tydzień kończy dwadzieścia dwa, a ja dwadzieścia w lipcu - burknęłam, a kątem oka zauważyłam, jak chłopak próbuje powstrzymać śmiech. Dźgnęłam go lekko w bok, a on tylko pokręcił nieznacznie głową, dając mi tym samym znak, że powie mi później. Przytaknęłam delikatnie, ponownie skupiając całą swoją uwagę na ciotce, spodziewając się, że niedługo poruszony zostanie, bardzo popularny ostatnimi czasy, temat ślubu. Choć obiecałam samej sobie, że zachowam względny spokój, nie było to wcale takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Naprawdę nerwy mogą nie wytrzymać, gdy po raz enty pada pytanie o wydarzenie, które tak naprawdę nie było niczym pewnym. Ba, nie było niczym, co powinno zawracać moją głowę, a tym bardziej głowy innych.
- W sumie, nie jesteście starzy. Jesteście młodzi. Ale zachowujecie się jak jakieś małżeństwo zmęczone życiem - posłała nam kolejny z serii sztucznych uśmiechów. Zmarszczyłam brwi, a ramię Tymona natychmiast zniknęło z mojej talii, gdy zaczął się krztusić. Obserwowałam go z rozbawieniem, kiedy machał ręką, próbując wydyszeć "proszę mówić dalej", a sam poszedł do kuchni po szklankę. - Ja w wieku twojego chłopaka miałam już dziecko - pokręciła głową, a z pomieszczenia obok ponownie dobiegł nas niepohamowany atak kaszlu. - Kup mu coś na gardło, bo biedak migdałki wypluje. Albo od razu płuca - powiedziała, sięgając po kubek, gdy ja schowałam się za swoimi włosami.
- Andrzej przyjechał - wychrypiał Tymon, zgarniając z przedpokoju kurtkę i wychodząc na zewnątrz. Fiona zatarła ręce i wstała z fotela.
- Zaczyna się - mruknęłam pod nosem najciszej, jak umiałam, nie mając szczególnej ochoty na kolejne z jej zgryźliwych uwag. Zatrzymałam się w przedsionku, gdy tylko poczułam na sobie chłodne powietrze zza drzwi. Potarłam ramiona dłońmi, czekając, aż szatyn wraz z wujkiem znajdą się z powrotem wewnątrz. Blondynka stanęła przy futrynie, wyglądając ciekawsko na podwórko. Wywróciłam oczami, gdy zaczęły się obfite powitania, całusy w policzki i uściski. Niechętne, bo niechętne, wymuszone, bo wymuszone, ale zawsze. Zerknęłam na Tymona, który gestem wskazał na schody. Pokiwałam głową i bez słowa pożegnania oddaliliśmy się od pozostałych dwóch osób.

***********************************************************************************
Przepraszam, że to jakieś takie krótkie, dziwne i w ogóle. Wyszłam z wprawy przez te cztery dni. Przysięgam, nie chciałam żadnej przerwy, nie miałam na to wpływu, wyłączyli mi internet ;-; Rozdział miał być w sobotę, jest dzisiaj i mam wrażenie, że gdybym napisała go wtedy, byłby lepszy. Dodatkowo, pisanie z telefonu to mordęga. To to wyżej nabazgrałam na szybko u dziadka, ale przyznam się bez bicia - założyłam nowego bloga. Nie o koniach, stwierdziłam, że tym razem stawiam na akcję. Coś w stylu "Te wybuchy, te pościgi!" XD Jest to blog prywatny, na którym piszę dla siebie. Pierwszy raz nie dla kogoś, a dla siebie. Jeśli mam być szczera, będzie to bardziej... Śmiałe niż HMOL. Będzie o wiele więcej rzeczy, które tutaj nigdy nie miały miejsca. Pomijam przekleństwa, pojawią się scenki brutalności i w ogóle, sadysta ze mnie, kurde. Ale Boże, jest pierwszy rozdział i tak cholernie mi się podoba... Jeśli jesteście zainteresowane - poproszę email :D W komentarzu, drogą prywatną, blog jest dostępny tylko dla zweryfikowanych użytkowników, więc no. Jeśli ktoś ma ochotę na coś w moim wykonaniu, co nie jest o zwierzętach, a o życiu, Jezus, norma (o ile normą można nazwać to, co się tam dzieje). Zapewniam, że zapowiada się ciekawie, także jeszcze raz zapraszam. Nie ma to jak autopromocja. W każdym razie, w tym tygodniu, uwaga, jeszcze cztery rozdziały. O ile dostarczą mi internet. Zostaniecie zawalone moimi wypocinami po uszy, więc do usłyszenia w środę c:

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 35.

Wtuliłam się mocniej w poduszkę i naciągnęłam na siebie pościel, słysząc nieznośny dźwięk budzika. Wyciągnęłam rękę spod kołdry, aby w końcu uciszyć okropne urządzenie. Dreszcz, który przeszedł przez moje ciało, nie sugerował nic dobrego. Ponownie wsunęłam się pod kołdrę w całości i skuliłam się w kłębek, podciągając nogi do brzucha. Przeziębienie. I to akurat w dzień, kiedy przyjeżdża ciotka. Cudownie, wspaniale wręcz. Brakuje tylko tego, żeby wypominała wujkowi, że nie troszczy się o mnie wystarczająco dobrze. Chwilę, czy ja nie jestem dorosła? Chyba tak. A przynajmniej fizycznie. Wiek też się zgadza, więc co też wredna kobieta mogłaby mieć do powiedzenia w mojej sprawie? Ach, no tak, to nie ona dostała prawa do opieki nade mną, a jej były mąż. Choć w sumie, czemu się dziwić? To on był bratem mojej matki, a ona tylko jego żoną, nie najmilszą w dodatku. Spotkałam ją może dwa, trzy razy w całym swoim życiu i żadnej z ów wizyt do przyjemnych zaliczyć nie mogłam. Szczerze powiedziawszy, rozwód to jeden z najlepszych pomysłów, jakie kiedykolwiek przyszły wujkowi do głowy.
Ciarki ponownie pojawiły się na moich plecach, przez co ścisnęłam kolana jeszcze mocniej. Każdy zapewne zna to uczucie, kiedy zaczyna się choroba. To nieprzyjemne mrowienie... Wszędzie. Ze szczególnym naciskiem na głowę. Pociągnęłam nosem ze względu na ciągły katar. Cholera, rozłożyło mnie w takim momencie. Jedyna nadzieja w tym, że mogło to być tylko przejściowe osłabienie. Oby.
- Jeszcze śpisz?  - usłyszałam niewyraźne pytanie. Pierzyna była świetną ochroną przeciwdźwiękową. Poruszyłam się nieznacznie, wiedząc, że Tymon zaraz zerwie ze mnie pościel. Szkoda tylko, że jego dziewczyna była w tamtym momencie kompletnie niezdatna do normalnego funkcjonowania. - Hej, co z tobą? - zapytał, a już po chwili poczułam, jak materac się ugina. Przez chwilę wodził dłonią po kołdrze, szukając mojego ramienia. Gdy tylko je znalazł, potrząsnął nim lekko, na co w odpowiedzi otrzymał ciche jęknięcie poprzedzone krótkim atakiem kaszlu. Odgarnął materiał z mojej głowy i odgarnął niesforne kosmyki z twarzy. - Płakałaś? - No tak, spuchnięte oczy nie mogły wyglądać najlepiej. Potrząsnęłam przecząco głową, a on tylko pogłaskał moje włosy.
- Wygląda na to, że tym razem to ty pójdziesz do apteki - wychrypiałam i uśmiechnęłam się półgębkiem. Chłopak nachylił się tylko po to, żeby cmoknąć mój rozgrzany policzek. Po chwili odsunął się ode mnie, pod moim uważnym spojrzeniem. - Już idziesz? - spytałam, patrząc, jak podnosi się z miejsca i rusza w stronę drzwi.
- Muszę jechać do apteki, tak? - powiedział, opierając się o futrynę. - Przeciwbólowe, na gardło, na katar, jakiś syrop... - zamilkł na chwilę, gdy rzuciłam w niego poduszką. - Tabletki na uspokojenie, coś pominąłem?
- Antykoncepcyjne - głos Aśki dobiegający zza Tymona sprawił, że szatyn automatycznie odwrócił się na pięcie, a ja wytrzeszczyłam oczy. Znowu bluźniła i tym razem nie przez alkohol. - Nie patrzcie na mnie, jakbyście nie wiedzieli co to i po co. Rany boskie, nie zamierzam wam niczego tłumaczyć - stwierdziła na odchodne i wycofała się na schody. Przeniosłam wzrok na chłopaka, wyraźnie zaniepokojona.
- Myślę, że jednak będę się trzymał swojej listy - zaśmiał się pod nosem, zamykając za sobą drzwi. Leżałam przez chwilę bez ruchu, myśląc nad tym, co mają na celu docinki blondynki, które ostatnio stawały się coraz częstsze. Pokręciłam głową, starając się pozbyć niepotrzebnych powodów do rozmyślań. Stanęłam na nogach i lekko się zataczając podeszłam do szafy, mając nadzieję, że po próbie doprowadzenia się do porządku, będę wyglądała lepiej, niż przed nią.

- Dawno pojechali? - zapytała Aśka, ponownie wstając z krzesła, aby pochodzić w kółko. Powoli doprowadzała mnie do szału. Trzy godziny temu Tymon i Jacek ruszyli na lotnisko, aby odebrać z niego moją nieszczęsną, zagubioną ciocię. Teoretycznie było to zadanie wujka, ale praktycznie postanowił zrobić wszystko, aby jak najbardziej odwlec spotkanie byłej żony. W sumie, wcale się mu nie dziwiłam.
- Powinni przyjechać lada chwila - powiedziałam, upijając łyk gorącej herbaty, aby nieco złagodzić ból gardła. Co prawda pewien nadopiekuńczy szatyn wykupił dla mnie pół apteki, więc nie mogłam narzekać na niedobór lekarstw, jednak osobiście wolałam nie truć się medykamentami, gdy na chrypę równie dobrze pomagał wrzący napój. Nie oszukujmy się, co chwilę ssałam jakąś tabletkę, pragnąc choć przez jakiś czas ograniczyć swoje katusze. Niestety efekt ich działania kończył się po kilku minutach, a ja nie mogłam przekraczać zalecanej, dziennej normy spożycia.
- Jeżeli nie odbierze w przeciągu... Ma wyłączony telefon! - krzyknęła blondynka, łapiąc mnie za ramiona, w rezultacie czego niemal wylałam na siebie całą zawartość kubka. - A co, jak mieli wypadek? Jechali za szybko, rozwalili się na jakimś drzewie, lampie, barierce... Albo przelecieli przez barierkę? I teraz leżą gdzieś na poboczu jednej z wiejskich dróg i błagają o pomoc! Ale nikt ich nie słyszy, bo to przecież cholerne zadupie! Boże, Weronika, trzeba ich znaleźć! - machała rękami na wszystkie strony, darła się, a w jej oczach pojawiły się łzy. Uniosłam brew, patrząc na nią i starając się wstrzymać od śmiechu.
- To ja jestem chora, czy jednak te leki miały być dla kogoś innego? - zapytałam, zerkając na etykietę na jednym z opakowań. "...niezastąpiony w okresie zachorowań na grypę i przeziębienie.", ach, nie, jednak były dla mnie. - Pocieszy cię fakt, że chyba ich znalazłam?
Głowa Aśki, która przez niecałą minutę utkwiona była między jej kolanami, nagle wystrzeliła w górę, obracając się na boki. Dopiero kiedy dziewczyna dostrzegła światła na podwórzu, zerwała się z miejsca i wystrzeliła w kierunku wyjścia niczym z procy, zostawiając mnie samą. Odłożyłam kubek na ławę i leniwie podniosłam się z miejsca. Gdy już miałam wychodzić, aby pomóc reszcie z bagażami, drzwi się otworzyły, a czyjeś ręce momentalnie wepchnęły mnie wgłąb pomieszczenia.
- Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zakwestionuje moje wyczucie czasu, przywołam tą sytuację - mruknął Tymon, obejmując mnie w talii i przyciskając do swojej zimnej kurtki. - Tęskniłaś?
- Nie widziałam cię całe trzy i pół godziny, umierałam z tęsknoty - prychnęłam, a chłopak wypuścił mnie z uścisku, aby przepuścić Jacka, ciągnącego za sobą co najmniej pięć walizek.
- Jeżeli przy znajomych z Anglii odniosłaś wrażenie, że twój dom się zaraz zawali, to Australia zrówna go z ziemią - wysyczał przez zęby, przeciskając się dalej w stronę salonu. Z niecierpliwością obserwowałam przedpokój. Szczęściem w nieszczęściu, nie musiałam czekać długo, bo już po chwili w moim polu widzenia pojawiła się tleniona blondyna po czterdziestce z figurą modelki, którą dodatkowo podkreślały kilkunastocentymetrowe szpilki.
- Witaj, ciociu - powiedziałam, siłując się z samą sobą, aby nie nazwać jej nieco inaczej.

***********************************************************************************
Halo, nikt o Fionie nic nie wie, bo pierwszy raz się pojawia. Jezu, nie mam czasu na dopisek. Notka taka se, na szybko, wprowadzenie do tego, co będzie się działo przez następne pięć rozdziałów. Pomysł z tym babskiem miałam na tom siódmy trzymać, ale se myślę, kurde, przecież nie przeciągnę tego aż tak bardzo ;-; Wyszłoby tyle, że znowu męczyłabym się z pisaniem, a tak, no proszę, jak ładnie pyka. Mam przesrane, głupia szkoła! Trzy, może nawet cztery tróje na półrocze... Ups. Jedna z polskiego. UPS. Hehe, nienawidzę mojej polonistki. Szczerze jej nie cierpię ♥ Idę się uczyć tego zasranego trenu. Och, i jeszcze zadanie. Dziękuję pani serdecznie. Mam dość, ja pieprzę. Hellow, babe, będzie piątka z kartkówki z Romea i Julii. Chyba, że napisałam wszystko perfekcyjnie, ale pani i tak stwierdzi, że nie przeczytałam. Tak też można :) A tak w ogóle, za snapy z wczoraj przepraszam, nie myślałam trzeźwo. Dobranoc c:

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 34.

Cóż, to, że znaliśmy leśne ścieżki, to jedno. Owszem, może i wiedzieliśmy, gdzie i kiedy skręcić, tyle, że w dzień. Gdy widoczność ograniczyła się przez zachodzące słońce, sprawa wyglądała całkiem inaczej. Okazało się także, że śnieg i nagie drzewa wcale nie ułatwiały zadania dostania się z powrotem do stadniny, co ciągnęło za sobą kłótnię za kłótnią, w którą stronę jechać. Gdy ja mówiłam lewo, Tymon stwierdzał, że prawo wygląda lepiej i na odwrót. Takim sposobem spędziliśmy w lesie kolejne dwie godziny, całkowicie gubiąc się pod nagimi koronami. Jakby tego było mało, wujek i całe dziewięć pozostałych, chwilowych mieszkańców naszego domu, wydzwaniało do mnie, ze średnią częstotliwością, co minutę, może nawet niepełną. Telefonu jednak wolałam nie wyłączać, przez co nie mogłam odpędzić wibracji, które co chwili łaskotały moje biodro.
- Gdybym wiedziała, gdzie jesteśmy, zapewne już dawno byśmy wrócili - powiedziałam, co najmniej, po raz dziesiąty, ewidentnie tracąc cierpliwość, jednak wymuszając na sobie spokojny ton.
- Ale na pewno nic wam nie jest? Jesteście cali? Jezus, Wera, rozejrzyj się, czy Tymon na pewno jest gdzieś w pobliżu, bo jak gdzieś zginął, to, o Boże, wolę nawet nie myśleć. Rozejrzyj się, mówię! - krzyczała Aśka, ponownie wpadając w typowy dla siebie słowotok. Zamknęłam na chwilę oczy i odliczyłam od dziesięciu do zera, z przykrością odkrywając, że to wcale nie pomaga.
- Tak, Asiu, jest obok mnie, jedzie na Albatrosie, żyje, ma się dobrze, z tym, że jest nam trochę zimno, ale da się przeżyć - całe zdanie wypowiedziałam przez zaciśnięte zęby, gdy prócz głosu dziewczyny usłyszałam w tle spanikowany głos "Czy ktoś do niej dzwoni? Nie mogę się połączyć!". Znając blondynkę, z którą rozmawiałam, w odpowiedzi skinęła głową, wskazując wolną ręką na telefon.
- Dobra, nie trzeba po was wyjechać, ani nic? Możemy zorganizować jakąś akcję ratunkową, czy coś...
- Wera? - przestałam jej słuchać, gdy dobiegł do mnie głos Tymona. Obejrzałam się, włączając na chwilę głośnik i latarkę w komórce. Przeniosłam źródło światła na chłopaka, w akompaniamencie wrzasków roztrzęsionej dziewczyny. Chłopak gestem pokazał na coś przed nami. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że mój humor miał zamiar znacznie się poprawić. Gdy tylko zmierzyłam wzrokiem przestrzeń przed nami, automatycznie uniosłam kąciki ust.
- Dobra, uspokój się, będziemy za jakieś dwadzieścia minut - mruknęłam, rozłączając się i wsadzając urządzenie z powrotem do kieszeni.
- Mówiłem, że lewo to lepszy wybór - szatyn posłał w moim kierunku zwycięski uśmiech, na co ja tylko przewróciłam oczami. Ruszyliśmy wzdłuż strumyka, który po jakimś czasie doprowadzić nas miał do stadniny. Co prawda z zupełnie innej strony, ale jednak. Nie byłam w stanie określić, jakim cudem objechaliśmy trzy czwarte powierzchni lasu, jednak najważniejsze, że w końcu znaleźliśmy drogę. Najbardziej okrężną, jaka mogła być, ale lepsze to, niż noc w lesie. Tak, jak powiedziałam do słuchawki - w domu znaleźliśmy się po dziesięciu minutach drogi. Zanim jednak znaleźliśmy się w kuchni, minął kolejny kwadrans na nacieraniu koni słomą i odnoszeniu sprzętu. Do rozdania wieczornych pasz zostało jeszcze pół godziny, które postanowiliśmy spędzić przed kominkiem, z herbatą w dłoniach.
- Jezus Maria! Przyszli! - przywitało nas już na progu, a zaraz po tych słowach w przedpokoju pojawiło się kilka osób. Chwila spokoju? Oddechu? Może trochę przestrzeni? Wśród nich? Chyba naprawdę liczyłam na cud. Nie było nawet możliwości, żeby odstąpili nas na krok przez następną godzinę, w najlepszym wypadku. Ubranie wierzchnie odłożyłam w przedsionku wraz z butami i w skarpetach skierowałam się do salonu. Ulga na widok ognia w kominku była nie do opisania. Z uśmiechem zajęłam miejsce na kanapie i owinęłam się kocem. Nie musiałam czekać nawet minuty, aby poczuć, jak Tymon opada na miejsce obok mnie, zagarniając kolejne okrycie.
- Możemy liczyć na herbatę? - zapytałam, rozglądając się po małym tłumie, zgromadzonym naprzeciwko nas. Mary i Susan momentalnie zerwały się do biegu, po drodze zderzając się jedna z drugą. Prychnęłam śmiechem, widząc łzy w oczach Aśki i powagę malującą się na twarzach innych. - Naprawdę nic się nie stało, po prostu lekko zabłądziliśmy - stwierdziłam beztroskim tonem, a powieki blondynki, która przed chwilą płakała, zwęziły się, ukazując rozpoczynającą się furię.
- Nic się nie stało? - powtórzyła moje słowa, najwyraźniej w nie nie dowierzając. - Jak możesz być taka spokojna? My tu prawie na zawał zeszliśmy! Nie było was przez pięć pieprzonych godzin! - wybuchnęła, stając bliżej mnie i patrząc na mnie z góry. Z całej siły starałam się powstrzymać uśmiech, który cisnął mi się na usta, wbrew ogromu całej sytuacji.
- Przecież jeździliśmy nieraz w dłuższe tereny - odparłam, wzruszając lekko ramionami. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości, pokazując, że jest na skraju wytrzymania nerwowego.
- Herbata! - dobiegło nas w drugiego końca pokoju i już po chwili przez pomieszczenie, między ludźmi manewrowała Susan, niosąc ze sobą dwa kubki. Parujące naczynia od razu trafiły do mnie i do Tymona. Zanim Aśka zdążyła wydrzeć się na mnie jeszcze bardziej, ręce Jacka zręcznie odciągnęły ją do innej części domu. Odetchnęłam ciężko, jeszcze raz omiatając spojrzeniem wszystkich zebranych. I kiedy już miałam pytać, dlaczego jeszcze nie skończyli patrzeć na nas, jak na jakiś eksponat na wystawie, całe siedem osób, niczym jeden mąż, odwróciło się ku wyjściu, zostawiając nas z wujkiem. Ten z kolei tylko złożył swoją gazetę, odłożył okulary na ławę i zapatrzył się w kominek, pocierając dłońmi swoją nieogoloną twarz.
- Gdybyś nie była pełnoletnia, przysięgam, że starałbym się dać ci jakiś szlaban, czy coś, chociaż pewnie i tak nic by to nie dało - mruknął, a ja miałam wrażenie, że mówi bardziej w przestrzeń, niż do mnie. - A tak odbiegając od tematu, Fiona się odezwała - westchnął, na co zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, kim była wspomniana przez niego kobieta. - Przyjeżdża z Australii, w lutym. Nawet nie wiesz, jakie miałem problemy, kiedy dowiedziała się, że u mnie mieszkasz i przez cztery lata nie raczyłem jej o tym poinformować - Fiona z Australii? Mógł tak od razu.
- Ale przecież... Ona nigdy jakoś szczególnie za mną nie przepadała. Plus, naprawdę przestawiłeś się z Doroty na Fionę? - zapytałam, akcentując to drugie imię.
- Nie przestawiłem się, ani trochę. W każdym razie, przyjeżdża na trzy tygodnie, w terminie, kiedy szkoły w województwie mają ferie - powiedział, a ja przez chwilę nie rozumiałam o co chodzi. - Wiesz, wolę nie widzieć jej reakcji, gdyby dowiedziała się, że przez rok nie było z tobą kontaktu i skończyłaś z nauką. Więc, jak cię proszę, udawaj przez tydzień, że chodzisz do szkoły. Nie wiem jak, jeździj do jakichś znajomych, barów, klubów, restauracji, obojętne. Byle, żebyś wychodziła na około sześć, siedem godzin. No, chyba, że wolisz przeprowadzkę do Sydney.
Do Sydney? Spojrzałam na Tymona całkowicie zmieszana. Po jego minie mogłam wywnioskować, że myśleliśmy o tym samym. Moja "ciotka", była żona wujka, chciała nas odwiedzić. A do tego zabrać mnie do siebie. Czy tylko mi wydawało się to kompletnie absurdalne?

***********************************************************************************
Nie oceniajcie mnie, wymyśliłam to na poczekaniu XD Nie, Wera wcale nie ma dwudziestki na karku (no ba, jeszcze dziewiętnaście) i nie może decydować o tym, gdzie mieszka. Pff, to wcale nie tak. Musiałam coś wymyślić, żeby no wiecie, nie było tak... Przewidywalnie, he he c: I Boże, Universe, przypomniałaś mi, przepraszam za ten spam na snapie XD Tak to już jest, że wysyłam po kolei do wszystkich jak leci, więc no, skoro połowa czytelników, trójkę z Was liczę jako połowę, wie dokładnie, jak wyglądam, to może jest szansa, że przy wizycie w Tarnowie, polskim biegunie ciepła, poznacie mnie gdzieś na ulicy. No bo halo, na pewno odwiedzicie to cudowne miasto! Niewątpliwe :'D Także ten, dobranoc, zanim zadręczę Was tymi bzdurami ♥