niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 28.

Kiedy nie wiesz, co napisać, po prostu to omiń i zrób przeskok w czasie.

**************************************************************************************************************************
Otworzyłam oczy, by po chwili przeciągnąć się leniwie i, ku swojemu niezadowoleniu, zastać drugą stronę łóżka pustą. Zmarszczyłam brwi, przewracając się na brzuch z cichym jękiem i wtulając twarz w poduszkę. Pieprzona choroba. Przyszła znikąd, rozwaliła na łopatki i do tego została na dłużej. Nietakt z jej strony. Zdecydowany nietakt.
Usiadłam, rozglądając się nieprzytomnie po całym pokoju. Las za oknem pokryty był białą pierzyną śniegu, który od kilku dni padał nieprzerwanie, utrudniając życie mi, Tymonowi i wszystkim naszym znajomym, którzy każdego ranka dojeżdżali do nas, a właściwie do swoich koni. W pół roku sporo zmieniło się w tym miejscu. Listopad co prawda zaskoczył nas zamieciami, jednak, na całe szczęście, zdążyliśmy postawić halę. Niewielką, bo niewielką, ale na pewno przydatną. W końcu, komu chciało się wychodzić na niemal nieustannie zamarznięte padoki, kiedy mógł skorzystać z uroków jazdy pod dachem?
Drzwi otworzyły się, a w nich stanął Tymon, przecierając wciąż zaspane oczy, mimo że zegarek wskazywał godzinę dziewiątą, co sugerowało, że już od dawna był na nogach. Podniosłam się na łokciach, zerkając na niego spod lekko zmrużonych powiek.
- Nienawidzę sprowadzać koni z pastwisk - burknął, rzucając się na wolną część łóżka. - Nienawidzę ich karmić, poić, sprzątać stajni... Przypomnij mi, czemu w ogóle się w to bawię?
Zaśmiałam się, napotykając jego sztucznie zbolałe spojrzenie. Słyszałam tą samą formułkę każdego ranka i zawsze odpowiadałam tak samo.
- Nie oszukujmy się, skarbie. Oboje doskonale wiemy, że zarówno ty, jak i ja, nie moglibyśmy bez tego żyć - wychrypiałam, przez chwilę tocząc wewnętrzny bój, by choć na kilka sekund zamaskować mój uśmiech. Szatyn z kolei, słysząc moje słowa, nachylił się w moim kierunku, by złożyć krótki pocałunek na moim policzku. Oplótł mnie ciasno ramionami, by zaraz po tym wstać z miejsca, rzucić krótkie "czekam na dole" i skocznym krokiem wyjść z sypialni.
Westchnęłam ciężko, uświadamiając sobie, że zdecydowanie nadszedł czas, by wreszcie opuścić wyjątkowo wygodne łóżko, które z każdą kolejną minutą wydawało się coraz bardziej kuszącą opcją. Mimo to, znałam swoje obowiązki i wiedziałam, że żadna choroba mnie z nich nie zwalniała. Nie mogłam być tak samolubna i egoistyczna względem Tymona i zrzucić wszystko na jego barki. Miałam świadomość, że nie było nawet najmniejszych szans, by pozwolił mi wykonywać jakiekolwiek cięższe prace, ale nie zmieniało to faktu, że zamierzałam przynajmniej wyczyścić kilka koni i choć w minimalnym stopniu odjąć od jego zakresu zajęć. Wystarczyło, że zrobił tego ranka tak dużo, a przed nim pozostały jeszcze co najmniej dwie jazdy i jedna lonża.
Smętnym krokiem poczłapałam do łazienki i najszybciej, jak tylko mogłam, wykonałam wszystkie swoje poranne zajęcia, które teoretycznie miały sprawić, że można by na mnie spojrzeć bez grymasu na twarzy. W praktyce wcale nie było to takie proste, biorąc pod uwagę, że mój nos przybrał odcień niezbyt przyjemnej dla oka czerwieni, oczy szkliły się, jakbym w każdej chwili była gotowa się rozpłakać, a do tego dochodził fakt, że snułam się jak jakieś niedorobione widmo. Uroczo, naprawdę kochałam przeziębienia.
Zeszłam na dół, jak co dzień rozglądając się wokół i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, mimowolnie wpełzającego na moje usta. Dom był naprawdę idealny. Nie znalazłam tu niczego, do czego mogłabym się przyczepić. Bezsprzecznie zakochałam się w każdym, najmniejszym nawet calu, począwszy na drewnianych wykończeniach, aż po fakt, że wiatr szumiał na między szczelinami na strychu. Wszystkie te niewielkie rzeczy sprawiały, że całokształt tego miejsca był unikatowy, nadawały mu niepowtarzalnego charakteru.
- Wreszcie - odetchnął Tymon, chowając telefon do kieszeni i odpychając się od blatu, by w paru krokach pokonać dzielącą nas odległość i stanąć naprzeciwko mnie. - W lodówce masz kanapki i nawet nie waż mi się jeść tylko jabłka i twierdzić, że nie jesteś głodna, jasne? Jadę na zakupy, powoli kończą się granulaty - powiedział, zgarniając kluczyki ze stołu. - I proszę cię, nie...
- Nie przemęczaj się, zostań w domu, zrób sobie herbatę i siedź pod kocem przy kominku. Coś jeszcze? - zapytałam, wymuszając na sobie najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki tylko było mnie stać. W odpowiedzi otrzymałam jedynie pełne dezaprobaty spojrzenie, na co nie mogłam powstrzymać cichego westchnienia. - To tylko przeziębienie, nie umieram, nie jestem kaleką. Jeśli pójdę do stajni na kilka minut, to obiecuję, że założę najcieplejszy szalik i czapkę, jakie tylko znajdę.
- I rękawiczki - dodał, grożąc mi palcem, zupełnie jakbym była niesforną nastolatką, a on moim nadopiekuńczym ojcem.
- I rękawiczki - powtórzyłam, kręcąc głową. - Jesteś całkowicie i niezaprzeczalnie nieznośny - parsknęłam, a on jedynie przyciągnął mnie do siebie w uścisku, pocałował krótko i mówiąc, o której wróci, wyszedł z domu.
Idąc za jego wskazówkami, zajrzałam do lodówki, by od razu znaleźć wspomniane przez niego kanapki. Wzniosłam oczy do nieba, z jednej strony poważnie zastanawiając się nad tym, czy on oby przypadkiem nie chciał mnie utuczyć, a z drugiej pytając samej siebie, czym na niego zasłużyłam. Był zdecydowanie niezastąpiony, mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że najlepszy.
Zaparzyłam herbatę, po czym z kubkiem i talerzem w dłoniach skierowałam się do salonu. Odłożyłam wszystko na ławę, by w spokoju zalec na sofie, podkulając pod siebie nogi i owijając się szczelnie kocem. Zamknęłam na chwilę oczy, rozkoszując się przyjemnym ciepłem kominka, znajdującego się tuż obok. W tamtym momencie nie miałam najmniejszej ochoty na ruszenie się z miejsca, jednak, no cóż, wzywały mnie obowiązki, z których w teorii zostałam zwolniona.
I właśnie dlatego, gdy tylko uporałam się ze śniadaniem, bez większego ociągania, wyszłam na zewnątrz, ubrana dokładnie tak, jak obiecałam Tymonowi. Co prawda czułam się trochę jak bałwan, ale kogo obchodziło to, jak wyglądałam? Przecież, do jasnej cholery, byłam u siebie, do tego chora i niezbyt ochocza do jakiejkolwiek integracji ze światem. Chyba miałam prawo do wygody.
- Głupku - zaczęłam, wchodząc do boksu Tabuna - nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak beznadziejnie się czuję. Dosłownie, jakby ktoś przed chwilo zdrowo mi wpieprzył - burknęłam, sięgając po zgrzebła. Zaczęłam przeczesywać grubą sierść ogiera, co chwilę szepcząc coś pod nosem. Tak, doszło do tego, że rozmawiałam ze zwierzętami. W sumie żadna nowość, ale będąc pod wpływem jakichś dziwnych leków, przypisanych przez lekarza pierwszego kontaktu, oczekiwałam odpowiedzi ze strony konia. Coś zdecydowanie było nie tak.
- Wszystko okej? - głos za moimi plecami sprawił, że podskoczyłam w miejscu, przy okazji strasząc gniadosza, który od razu odsunął się ode mnie na drugi koniec stanowiska, prychając. Dysząc ciężko, odwróciłam się w drugą stronę, od razu napotykając roześmiane spojrzenie blondynki.
- Zabiję cię - warknęłam, podchodząc do Tabuna, aby jakoś załagodzić ten chwilowy szok. Pogłaskałam go po łbie, szepcząc, że wszystko było w porządku. Jakkolwiek dziwnie to nie wyglądało, to, że jakoś udało nam się go w miarę ujarzmić, nie znaczyło, że stał się grzeczny i potulny jak baranek. Wciąż był nieco zdziczały i wystarczył byle jaki błąd, by wyprowadzić go z równowagi.
- Tak, pewnie, zabij mnie, dopełnij swojego wizerunku psychopatki. Gadasz ze zwierzętami, grozisz śmiercią, Boże, na Gwiazdkę zafunduję ci wizytę u psychologa - odparła z niepokojącą powagą, podpierając dłonie na biodrach. Przez dobre kilka sekund mierzyłyśmy się wzrokiem, jednak nie wytrzymałyśmy zbyt długo i w jednej chwili roześmiałyśmy się pełną piersią. Taka właśnie była Aśka - nieco nieokiełznana, trochę dzika, nieprzewidywalna i przede wszystkim szczyciła się swoim dziwnym poczuciem humoru. Ale nie dało się ukryć, cała nasza ekipa, każdy z nas, jak jeden mąż, miał w sobie coś z wariata, jeden więcej, inny mniej, ale nadal, byliśmy po prostu szaleni.

**********************************************************************************************************************
Tak cholernie, niesamowicie, beznadziejnie i niezaprzeczalnie się stęskniłam! Nie macie pojęcia, jak fatalnie się czułam, patrząc na pustą stronę w miejscu, gdzie ten rozdział powinien się znaleźć już bardzo dawno temu. Jest nieco przykrótki, ale hej! Dopiero wracam, to zawsze jakieś usprawiedliwienie :D
Sporo się działo, więc zacznijmy od początku. Po pierwsze, jak zawsze, walnę Wam tu coś o sobie, bo kimże bym była, gdybym nie opisała tego, co się dzieje w moim życiu jeździeckim. Po pierwsze, 17 października brałam udział w Finale II Pucharu Małopolski w Sportowych Rajdach Konnych w Kamionce Wielkiej i pochwalę się, że zajęłam trzecie miejsce w kategorii dużych koni na dystansie 40 km :D Było ciężko, dobre pół trasy musiałam sobie powtarzać, że jakoś dam radę, bo inaczej odpadłabym gdzieś koło 15 km, ale udało się, głównie dlatego, że od 25 km było z górki. Dosłownie, zjazdy o nachyleniu 28%, pozdrawiam serdecznie organizatorów i paskudne podłoże :')
No a wczoraj - Hubertus! Impreza, na którą, jak dobrze wiecie, czekam cały rok i tym razem mnie nie zawiodła. Co prawda nie wsiadłam, bo się, cholera, spóźniłam, ale after party wynagrodziło wszystko. Przysięgam, nigdy w życiu tyle nie tańczyłam XD
A teraz, przejdźmy do spraw ważniejszych. Po pierwsze, w trakcie mojej nieobecności dostałam kilka wiadomości na mailu, gdzie parę osób stwierdziło, nawet nie zapytało, a po prostu stwierdziło, że mam Was głęboko w dupie i opowiadania kończyć nie zamierzam. Jak widzicie, jedyne, co mam gdzieś, to takie komentarze odnośnie bloga :)
Decyzja o powrocie podjęta została kompletnie spontanicznie, bo stojąc pod prysznicem, zaczęłam się zastanawiać, czy oby na pewno chcę zakończyć trzy lata pracy w taki sposób. Odpowiedź chyba jest prosta - oczywiście, że nie chcę. Tak więc spięłam dupę i, no cóż, oto jestem!
A tak wspominając, 29 września wybiły dokładnie trzy lata! Cały dzień chodziłam przybita, nie mogłam się jakoś pozbierać, a udało się dopiero po dwóch miesiącach. Śmieszne.
No i na koniec, kiedy zobaczyłam trzy komentarze pod poprzednią notką, przysięgam, uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Zawaliłam na całej linii i naprawdę jestem Wam niezmiernie wdzięczna, że mimo to wciąż tu jesteście.
Kocham Was całym swoim serduszkiem, do następnego, Mośki! ♥

PS Poprzedni szablon, niewątpliwie piękny, nieco mnie hamował co do tematu zimy, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Może być? :D

środa, 11 listopada 2015

Niewielki powrót

Halo, halo, Ziemia, odbiór! Wracamy do gry, powtarzam, wracamy do gry!
Rozdział pojawi się na dniach, moje kochane Mośki. Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy ktoś tu jeszcze jest! :D
Nie zapomniałam o Was i tak, jak obiecałam, jestem z powrotem. Nie wiem, jak tam moje umiejętności językowe w temacie koni, bo wyszłam z wprawy, ale jakoś na to zaradzę. Do usłyszenia niebawem! ❤

czwartek, 10 września 2015

Przerwa, całkiem spora - czyli informacje, nowości i "brak weny".

Dzień dobry! Nie pisałam tu tak dawno, że chyba zapomniałam, jak się to w ogóle robi. Nie mam zbyt dużo do powiedzenia, chciałam po prostu sprostować parę spraw, które przez ostatnie miesiące pogarszają się z każdą chwilą. Zacznijmy więc od początku, czyli od tej nieszczęsnej regularności. Co się ze mną stało? "Brak weny" :) A tak na poważnie, sama nie wiem. Już nieraz zaznaczałam, że pojęcia "wena" i "muza" są dla mnie kompletnie zbyteczne i w obecnych czasach używane jedynie do marnych wymówek. Podobnie zresztą mówiłam dotąd o "braku czasu", jednak co do tego zmieniłam nieco poglądy.
Mam zorganizowany dzień od godziny szóstej, do dwudziestej. Lekcje - zazwyczaj od 7:30 do 14:40. We wtorki i czwartki mam pół godziny u dziadków, jem obiad i od razu na angielski, a potem nauka, nauka, nauka! W środy - matematyka o 18, więc przez trzy godziny siedzę u dziadków i odrabiam pierdolone zadania, których od pierwszego dnia dowalają nam niesamowicie dużo. No i na koniec, jako swego rodzaju wisienka na torcie - piątki i weekendy. O godzinie 17 jestem w stajni, jadę w teren, w soboty i niedziele również treningi. W końcu mi się udało! Jeżdżę regularnie z tym, że za sporą cenę. Moje życie prywatne... Nie istnieje XD Mam wolne jedynie poniedziałkowe wieczory, które spędzam nad pustą stroną w Bloggerze i wypełnioną po brzegi kartą w Wordzie. Tak, opowiadanie, które zaczęłam pisać w marcu wciągnęło mnie do tego stopnia, że zaczynam już drugą część. Tym samym odkryłam, czego mi tu brakuje. Akcji. HMOL stało się nudne jak flaki z olejem i, nie oszukujmy się, nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność. Siedem tomów... Niczym Harry Potter! Mówię Wam, poprawię to wszystko (całe 260 rozdziałów!) i kiedyś, kiedyś wydam. Zobaczycie mnie na półkach! :D
A tak na poważnie, przepraszam Was. Wiem, że ostatnio zawodzę, i to w wielkim stopniu, ale... Nie potrafię. Po prostu nie mogę się przemóc i czegoś napisać. Tom szósty pisałam z chęcią do połowy. Ten mój zapał ciągnął się aż do połowy tomu siódmego i, no niestety, skończył się. Nabrałam ochoty na coś nowego, dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie i może ktoś się skusi do przeczytania mojego debiutu w gatunku akcji?
Na koniec, w niedzielę jadę na swoje pierwsze zawody - rajd na 30 km pod Kraków na koniu fajtłapie. Ostatnio na treningu wjechaliśmy do rowu melioracyjnego, dlatego, hej! Trzymajcie za nad kciuki, żeby na trasie nie dowalili żadnych mostków i żeby koń się jakoś odkuł, bo aktualnie myślę o nim jako o kompletnej pierdole.
Kocham Was, naprawdę. Dziękuję, że zostaliście ze mną nawet po tych wszystkich niedogodnościach i niedopowiedzeniach. I wiem, że zachowuję się cholernie egoistycznie, ale czy mogłabym wciąż liczyć na Wasze wsparcie nawet, jeśli HMOL zejdzie na jeszcze dalszy plan? Nie zrozumcie mnie źle. Na pewno to skończę, tylko nie teraz. Nie mam do tego głowy.
Przepraszam, Miśki :(

PS Osobo, która zjechała mnie za moją nieregularność pod ostatnim postem - dziękuję. Naprawdę, szczerze. Kopnęłaś mnie w dupę i wzięłam się nieco w garść, pół rozdziału jest z tym, że brakuje drugiej połowy :'D

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 27.

Kilka ważnych informacji w dopisku, może się spodobają :)

Patrzyłam na Tymona z czystym szokiem wymalowanym na twarzy. To był kompletny absurd. Dom. Kupił dom. Nawet nie musiał odpowiadać, po jego minie mogłam poznać, że zgadłam. Po raz kolejny omiotłam wzrokiem cały plac i mimo wszystko nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Trawa wyglądała na świeżo skoszoną, a ogrodzenie odnowione, podobnie zresztą, jak elewacja całego budynku. Biała elewacja idealnie komponująca się z czarnym dachem i mahoniowymi drzwiami i oknami. Jedna ściana przysłonięta została przez rozłożystą wierzbę, której koronę raz za razem rozwiewał gwałtowny podmuch wiatru. Słońce przebijało się delikatnymi promieniami przez chmury, odbijając cień lasu na ziemi. Cała sceneria wyglądała wręcz bajkowo, jak wyjęta z kadru jakiegoś filmu.
Odwróciłam się ponownie w kierunku chłopaka, obdarzając go szerokim uśmiechem. Czułam rumieniec na policzkach, bo, nie oszukujmy się, cała ta sytuacja poruszyła mnie bardziej niż cokolwiek, co miejsce miało w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Czy to przez nagły wzrost ciśnienia, czy też przez kompletną mieszankę przeróżnych emocji, sama nie wiedziałam, czy miałam ochotę rzucić się na Tymona z pięściami za to, że zrobił coś tak głupiego, czy raczej zamknąć go w uścisku i nie puszczać, dopóki sam by się nie wyrwał. Złość mieszała się ze szczęściem, a ono z kolei przeradzało się w niepewność. No bo, do jasnej cholery, skąd on w ogóle wytrzasnął pomysł, żeby kupować dom?
- Oszalałeś, wiesz o tym, prawda? - zapytałam, zaplatając ramiona na piersi. I mimo, że starałam się ukryć ekscytację tym wszystkim, moje próby spalały na panewce, bo nie byłam w stanie powstrzymać maniakalnego uśmiechu.
- Stwierdziłem, że chociaż raz zrobię coś więcej - odparł, podchodząc kilka kroków w moim kierunku. Uniosłam głowę, cały czas śledząc jego roziskrzone tęczówki. - A że akcja z Karoliną rozwinęła się tak, a nie inaczej... Nie pozostało mi nic innego, jak niespodziankę ujawnić trochę wcześniej.
- W takim razie, mam propozycję - powiedziałam, splatając nasze palce i stając na czubkach stóp. - Daj mi wreszcie te klucze i chodź mi pokazać, co jest w środku.
W odpowiedzi szatyn jedynie nachylił się delikatnie, aby złożyć krótki pocałunek na moich ustach, po czym odsunął się i pociągnął mnie za sobą w stronę domu. Gdy stanęliśmy przed drzwiami, od razu odblokował zamek i nacisnął na klamkę.
Jedynym, co na chwilę powstrzymało mnie przed wejściem do środka, były buty. Widząc kremowe ściany i lśniące panele w przedpokoju, jakoś opuściła mnie chęć przekroczenia progu w upapranych sztybletach.
Przechodząc przez kolejne korytarze, z minuty na minutę mój zachwyt rósł coraz bardziej. Wnętrze utrzymane było w kolorach beżu, popieli, zieleni i żółci. Każdy pokój był dopracowany w najmniejszym calu. Meble sprawiały wrażenie, jakby zostały wykonane specjalnie na miarę, co w sumie było całkiem prawdopodobne. Nawet oświetlenie wyglądało idealnie. Nieprzesadzone żyrandole komponowały się z wystrojem pokoi, a kinkiety w kuchni i łazienkach dopełniały całości, zdobiąc ściany swoją prostotą.
Największe wrażenie wywierała jednak sypialnia. Była podobnych rozmiarów do salonu, mniej szykowna, bardziej przytulna. Sporych rozmiarów łóżko stało na środku przeciwległej do drzwi ściany, a po obu jego stronach znajdowały się stoliki nocne. Od ogółu odcinał się kufer u stóp ramy i dwie ciężkie szafy, wbudowane we wnęki po obu stronach pomieszczenia. Co jednak najbardziej przyciągało uwagę, to zdjęcia. Trzy ściany pomalowane zostały na zielono, jednak ta za wezgłowiem łóżka była szara, od jednego do drugiego końca przysłonięta przez masę fotografii, o istnieniu których nie miałam bladego pojęcia. Przeszłam przez cały pokój tylko po to, by dokładniej się im przyjrzeć. Naprawdę nie wiedziałam, kto był ich autorem, choć miałam swoje podejrzenia, skierowane głównie w kierunku Aśki, a ich słuszność potwierdziła się, gdy zauważyłam zdjęcie, przedstawiające mnie, siedzącą na lotniskowej ławce. Zaśmiałam się, stwierdzając, że wyglądałam jak kompletna sierota z kartką i wypisanym na niej swoim imieniem. Rozczochrana, zmęczona, obstawiona bagażami, nieco przygnębiona i na pewno zniecierpliwiona.
- Jak się podoba? - głos Tymona ledwo dotarł do moich uszu. Szok na chwilę przysłonił mi rzeczywistość, nie pozwalając odróżnić niektórych emocji, mieszając wszystko w jedną, niezgrabną całość.
- Jest... - zamilkłam na chwilę, nie potrafiąc wydobyć z siebie ani słowa. Raz jeszcze rozejrzałam się wokoło, mając nadzieję, że to wszystko nie zniknie tak nagle, jak się pojawiło. - Jest pięknie - wydusiłam w końcu. - Cudownie, idealnie - kąciki moich ust unosiły się coraz wyżej, gdy machałam głową wte i we wte, chcąc wyłapać wzrokiem każdy najmniejszy szczegół.
- Nawet nie wiesz, jak miło mi to słyszeć. - Zatrzymałam wzrok na chłopaku, tylko po to, aby zobaczyć radość, malującą się na jego twarzy. - Niestety, muszę cię zmartwić, to nie koniec zwiedzania - pokręcił głową, jakby rzeczywiście było mu z tego powodu przykro, po czym ponownie chwycił moją dłoń i pociągnął z powrotem w stronę głównego korytarza.
Znów wyszliśmy na zewnątrz, jednak nie skierowaliśmy się do bramki, a na tyły domu. Zrównałam się krokiem z chłopakiem, nie chcąc zostawać ani kroku za nim. Ciekawość powoli zżerała mnie od środka, kiedy prowadził mnie w kierunku lasu. Buty co chwilę zapadały się w namokniętym przez deszcze gruncie, sprawiając, że wędrówka wydawała się coraz bardziej mozolna. Mimo to nie zatrzymywaliśmy się.
- Tak właściwie, gdzie mnie ciągniesz? - zapytałam, zerkając na niego kątem oka. Spojrzał na mnie pobłażliwie, dając mi do zrozumienia, że moje starania nic nie dadzą. Westchnęłam pod nosem, już bez słowa kontynuując spacer.
Po kilku minutach, Tymon został w tyle na kilka kroków tylko po to, żeby zasłonić mi oczy, choć jego dłonie były tak duże, że ostatecznie obejmował trzy czwarte mojej twarzy. Miałam ochotę skorzystać z okazji i go ugryźć. Kto normalny wymyśla takie niespodzianki? Przecież teraz choćbym chciała, nie mogłam uznać go za osobą przy zdrowych zmysłach.
Zatrzymaliśmy się po kilku metrach przepełnionych potknięciami, nieplanowanymi zakrętami i piskami z mojej strony. Chłopak bez zbędnych ceregieli odsłonił moje oczy, odsuwając się parę kroków w tył.
Kolejny budynek. Mniejszy od poprzedniego, również biały, jednak z czerwonym dachem. Kilka nieco mniejszych okien i drzwi na pół ściany. Stajnia.
- Gdzieś to wcisnąć musiałem, a działka obok stała pusta, więc... - powiedział, obejmując mnie ramionami w talii. Stałam w miejscu, nie odrywając wzroku od widoku przede mną. Słońce znów zaszło za chmury, a na jego miejsce wstąpiła delikatna mżawka, która chyba nie przeszkadzała żadnemu z nas. Byłam zbyt zauroczona całą tą sytuacją, aby przejmować się takimi bzdurami.
- Jeśli mi powiesz, że w środku jest jakiś koń, przysięgam, że cię zabiję - mruknęłam, a odpowiedziała mi salwa śmiechu.
- Dziś mnie nie zabijesz. W środku jest siedem pustych boksów i siodlarnia, a z tyłu paszarnia i ujeżdżalnia. Na halę nie starczyło miejsca, czasu ani pieniędzy, więc musisz zadowolić się piaskiem i ogrodzeniem. No i możliwością przeniesienia tu koni i uwolnienia się od pewnej idiotki z niebieskimi kudłami.
- Sprzedane! Biorę to - wykrzyknęłam, wyrywając się z jego uścisku i rzucając się w kierunku stajni. Odsunęłam ciężkie drzwi i stanęłam w progu, skanując wzrokiem całe wnętrze. Przestronne boksy z niewielkimi oknami, przez które wpadało światło, puste plakietki, czekające na uzupełnienie danymi koni, przestronne poddasze... Wszystko wyglądało wprost nienagannie. Przeszłam dalej, aby po chwili znaleźć się w siodlarni. Drewniane stojaki aż się prosiły, by umieścić na nich siodła, tak samo wyglądała sytuacja z wieszakami na ogłowia. Świeciło tu pustką, jednak w głowie już wyobrażałam sobie, jak będzie to wyglądać, gdy tylko się tu przeniesiemy. Kiedy szafki wypełnią się przeróżnymi szpargałami; poczynając na czaprakach, poprzez ochraniacze, kończąc na maściach, bandażach, butach i rzecz jasna, smrodzie, którego, niestety, uniknąć się nie dało.
- Więc, co z tym robimy?
- Jak to co? - Spojrzałam na Tymona ze zdziwieniem, kompletnie nie rozumiejąc jego pytania. - To chyba oczywiste. Jak najszybciej się przeprowadzamy. Karolina to jedno, szkółka to drugie, a im więcej problemów tam, tym więcej "za" dla tego miejsca - uśmiechnęłam się, okręcając się wokół, żeby jeszcze raz przyjrzeć się całemu pomieszczeniu. Jasna cholera. Nie wierzyłam w realizm tego miejsca. Nie wierzyłam w to, jak wielką szczęściarą byłam.

************************************************************************************************************************************
Wróciłam! Nie tylko z obozu, ale i na HMOL! I to właśnie te ważne informacje, bo tym razem decyzja jest pewna i wracam na stałe. Miałam wystarczająco długą przerwę, muszę się w końcu wziąć w garść, szczególnie, że tegoroczny obóz otworzył mi oczy na kilka spraw. Co do ósmego tomu... Kurwa mać. Nienawidzę tego uczucia, które ciągle mi mówi "mogę ich zawieść, a przecież nie chcę". Nie będę się zmuszać, więc jeśli skończę siódmy tom i będę miała jakiekolwiek pomysły, których do tej pory nie wykorzystałam (takie w ogóle istnieją?), to napiszę tą pieprzoną ósemkę i tyle. Jak nie, to HMOL będzie drugim Harrym Potterem, no :')
I to by było na tyle, jeśli o te ważne informacje chodzi, jednak jeszcze się z Wami nie żegnam. Tradycją się już chyba stało, że pieprzę o obozie jak najęta, więc... Jedziemy! Otóż, znów w gronie bloggerowym, czyli wraz z Nikki i Sydney wybrałyśmy się tym razem na Śląsk, do Equicala. Na miejscu, standardowo się na siebie rzuciłyśmy (i standardowo się spóźniłam). Pokój początkowo dzieliłyśmy z dwunastolatką, ale potem co nieco się zmieniło i na jej miejsce przyszła Ania z Sandrą w pakiecie XD Czyli prosto mówiąc, w czteroosobowym pokoju mieszkałyśmy w piątkę.
Co do koni, jeździłam na trzech - najwspanialsza, idealna Hajda, czyli konik polski z turbo w dupie; Hunter, czyli apatyczny czterolatek oraz jednorazowo-terenowo Bala, czyli ta lepsza czterolatka. Jazdy prowadzone przez najcudowniejszą instruktorkę świata, panią Martynę. Przysięgam, jedna z najlepszych osób, jakie w życiu przyszło mi poznać.
Przekonali mnie do Mulan, nauczyli Chryzantem Złocistych, pograliśmy w podchody i FLAGI :'D O tym, że jestem kompletnym kłamcą i podstępną żmiją nie wspomnę. Macie ostrzeżenie, żeby nigdy nie grać ze mną w takie gry XD
Skopał mnie slązok, wylali na mnie wiadro wody o dwudziestej trzeciej, bo, hej! To kolejny rok, kiedy miałam urodziny na obozie, a tym razem nie mieliśmy basenu :D
Mówiąc zwięźle - najlepszy obóz, na jakim kiedykolwiek byłam, a to wszystko zasługa cudownej ekipy (same udupy i pierdoły) ♥


PS 70,000 i pięciu nowych obserwatorów! Witam serdecznie i dziękuję, dziękuję, dziękuję! 
PSS Jezu, z tym ósmym tomem jestem serio jakaś bipolarna XD

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 26. + spierdoliłam na całej linii.

Kłus po kilku minutach przerodził się w galop, a ja zaczęłam się poważnie obawiać o zdrowie i życie kursantów. Co prawda ile razy się odwracałam, nie widziałam żadnego sygnału, który miałby zwiastować, że któreś z młodzieży zamierzało nagle spaść. Żadnemu z koni nie odbijało, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że teren miał szansę na bezwypadkowy przebieg, nawet pomimo faktu, że to ja jechałam na czele, a z moim szczęściem wszystko było możliwe.
Zwolniłam, gdy tylko wjechaliśmy na kamienistą ścieżkę. Reszta załogi poszła w moje ślady, również wstrzymując konie do stępa. Znów zerknęłam przez ramię, by sprawdzić, jak się sprawy miały i z trudem powstrzymałam śmiech, widząc, że jedyną osobą, której dotknęły jakieś problemy, był Tymon. Albatros najwyraźniej nie był w nastroju na teren. Wiosna uderzyła mu do głowy, czy coś w tym rodzaju.
- Jezioro czy skoki, co wybieracie? - krzyknęłam do całej gromady, a już po chwili odpowiedział mi chór paru osób. Nic nie zrozumiałam z całego tego bełkotu, który powoli przeradzał się w nieopanowany harmider. - Dobra, dobra. Pojedynczo, głosujemy po kolei - powiedziałam szybko w desperackiej próbie uspokojenia młodzieży. Parę zdań i niezadowolonych jęków później, zdecydowaliśmy jechać nad wodę, co w sumie było miłą odmianą. Ktoś za mną słusznie zauważył, że skakać możemy na ujeżdżalni, co zresztą ciągle robimy. Nie oszukujmy się, monotonia na jazdach po jakimś czasie zawsze stawała się nudna, a ostatnimi czasy nie działo się nic szczególnego. Koniec końców wszystko sprowadzało się do kilku lotów nad przeszkodami. Powoli przestawało mi to sprawiać jakąkolwiek frajdę; potrzebowałam zmian.
Dlaczego nagle naszło mnie na przemyślenia? Ciężko stwierdzić. Chyba wyjątkowo krótka debata z kursantami wywołała wewnątrz mnie jakiś dziwny łańcuch emocjonalny, o ile mogłabym to tak nazwać. Akcja ponoć zawsze budziła reakcję, co w tym wypadku poskutkowało... Tym. Po prostu.
- Możemy już przyspieszyć? - dobiegł mnie głos zza pleców, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Pokiwałam głową i w milczeniu przyłożyłam łydki do boków klaczy. Kolejne kilka metrów galopu, a pławienie... jak pławienie, nic specjalnego.

Odłożyłam siodło na stojak, w duszy skacząc z radości, że na dziś miałam z głowy użeranie się z podrzędną szkółką. Z drugiej strony, dostarczało to nieco zawirowań do codziennej rutyny. Przykładowo, prawie udusiłam się śmiechem, gdy jedno z dzieci powiedziało "ciociu Karolino". Byłam pewna, że gdyby nie fakt, że akurat zmęczenie po terenie wzięło górę, śmiałabym się przez kolejne kilkanaście minut.
Jednak pomimo okazyjnie dostarczanej mi rozrywki, cała ta zabawa w instruktorkę znudziła mi się po dwóch dniach. Zresztą, patrząc po minach Tymona, Aśki i Jacka, nie tylko mi. Najchętniej wyrwałabym się na kilka dni z całego tego zgiełku, ale ostatnimi czasy miałam zdecydowanie dosyć wyjazdów.
- Co robi moja ulubiona dziewczyna? - usłyszałam tuż obok ucha, gdy silne ramiona oplotły mnie wokół talii. Staliśmy przed stajnią, narażeni na wzrok kursantów, przez co wyplątałam się z uścisku chłopaka, czując się nader niekomfortowo.
- Co robisz?! - tym razem dobiegło nas z wnętrza korytarza. - Skoro robi pierwszy krok, dodatkowo bez mojego pośrednictwa, wykorzystaj to, dziewczyno! - wydarła się Natalia, podchodząc do nas i zaplatając ręce na piersi. Całą swoją wolę włożyłam w to, żeby wyglądać na zupełnie zszokowaną jej zachowaniem. Tymon z kolei patrzył to na nią, to na mnie, najwyraźniej zapominając, o co chodziło z całą tą sytuacją. Koniec końców wystarczyło jedno moje spojrzenie, by przypomniał sobie, że nie tak dawno informowałam go i misternym planie jednej z dziewcząt.
- Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał, unosząc brwi, perfekcyjnie wczuwając się w swoją rolę.
- Nie wiesz o tylu rzeczach - zaćwierkała blondynka, przesadnie przeciągając dwa ostatnie słowa. Mogłabym przysiąc, że była jakoś spokrewniona z Karoliną. Szczególnie w momencie, gdy przerzuciła włosy przez ramię.
- Jak na przykład co?
- Jak na przykład to, że ona - tutaj jej palec wygiął się w moim kierunku pod jakimś dziwnym kątem - jest w tobie po uszy zakochana, ale boi ci się to powiedzieć.
W kilku ruchach doskoczyłam do dziewczyny i lekko przesunęłam na bok. Gdy już miałam się odezwać, zrobił to Tymon, zaskakując tym nas obie.
- Cóż, całkiem nieźle się składa. Skoro jest moją narzeczoną, raczej powinna być zakochana, mam rację?
Przewróciłam oczami, cofając się o kilka kroków.
- Kurde, miałam nadzieję, że dasz mi się jeszcze chwilę pobawić - żachnęłam się, marszcząc brwi i niemal tupiąc nogą jak jakaś humorzasta pięciolatka.
- Zaraz, zaraz - przerwała nam Natalia, stając pomiędzy nami. - Jesteście razem? Czemu mi nic nie powiedziałaś? Zrobiłam z siebie idiotkę! - krzyknęła, a moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.
- Skoro nikt wcześniej nie nauczył cię, żeby nie wnikać w prywatne sprawy innych ludzi, ktoś w końcu musiał to zrobić, skarbie - powiedziałam, w pełni świadoma, że wraz z tymi słowami zyskałam opinię skończonej suki. Pytanie tylko, czy rzeczywiście przeszkadzało mi ten szkopuł, skoro mowa była o czternastolatce z fiu bździu w głowie?
- Jesteś wredniejsza niż mówiła Karolina... Ona przynajmniej wie, co to kultura - prychnęła, ponownie zarzucając blond kłakami i odchodząc w stronę siodlarni. Spojrzałam na chłopaka obok z uniesionymi brwiami i w jednej chwili oboje zaczęliśmy się śmiać. Nawet nie przypuszczałam, że młodzież w tych czasach może być tak naiwna.
- Nigdy nie słyszałem o hipokrytkach z kulturą, jeśli mam być szczery - powiedział szatyn, podchodząc do mnie, przerzucając ramię przez moje ramiona i ruszając w kierunku domu. - Zawsze myślałem, że Karolina farbując włosy stara się uzupełnić pustkę w głowie, ale w tym momencie już niczego nie jestem pewien. Może to po prostu my nie rozumiemy jej ideologii, bo jesteśmy na to zbyt... Zwyczajni?
- Masz rację, ona dociera jedynie do ludzi jej pokroju.
- Mówisz o nastoletnich idiotkach? - zapytał, wywołując u mnie kolejną falę śmiechu.
- Tak, dokładnie o nich mowa.
- Świetnie, a teraz pozwolisz, że cię porwę.
Nie zdążyłam nawet zapytać, o co chodzi, kiedy w jednej chwili podniósł mnie znad ziemi, położył na swoim barku i w akompaniamencie mojego pisku, przeszedł przez całe podwórze, by na koniec usadzić mnie na fotelu pasażera w swoim pick-upie. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak przebiega przed maską, by po chwili znaleźć się za kierownicą, tuż obok mnie.
- Wiesz, że mogę to uznać za porwanie?
- Chyba mam deja vu - zaśmiał się, zerkając na mnie kątem oka, gdy uruchamiał silnik. Pokręciłam głową, zabierając się za zdjęcie czapsów z nóg.
- Dopiero wróciłam z terenu, nie zdążyłam się nawet przebrać. Mogłeś zaczekać kilka minut - żachnęłam się, zaplatając ręce na piersi.
- Nie narzekaj, tobie w bryczesach jest raczej wygodnie. Uwierz, że męskie nie są wcale dobrze dopasowane - mruknął, na potwierdzenie swoich słów wiercąc się w fotelu i posyłając mi spojrzenie w stylu "no widzisz, mam rację".
Postanowiłam zostawić jego uwagę w spokoju, więc część drogi minęła w kompletnej ciszy. Słońce odbijało się w moich okularach i szybach samochodu, wpadając do środka i grzejąc obite skórą fotele oraz drewniany kokpit. Pogoda typowa na majowe popołudnie - rześko i duszno zarazem. W powietrzu zdecydowanie wisiała groźba burzy.
Ku mojemu zdziwieniu, po przejechaniu przez całkiem spory fragment miasta, nagle znaleźliśmy się na jednej z leśnych ścieżek. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej tędy nie jechałam. Nie miałam bladego pojęcia, dokąd wiózł mnie chłopak, ale z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej niecierpliwa.
Gdy w końcu się zatrzymaliśmy, moja niepewność wzrosła do granic możliwości. Nie widziałam niczego poza lasem i, o dziwo, furtką. Drewniana bramka wyróżniała się pośród krzewów drzew i masy bluszczu, oplatającego prawdopodobnie całe ogrodzenie, o istnieniu którego mogłam jedynie snuć domysły.
- Czy powinnam zacząć się bać? - zaśmiałam się nerwowo, kiedy otworzył drzwi z mojej strony i podał mi rękę. Wyszłam z auta i rozejrzałam się wokół; a przynajmniej taki miałam zamiar. Nie minęła bowiem chwila, gdy moje oczy zostały przysłonięte dłońmi Tymona. - No chyba sobie żartujesz.
- A czy wyglądam, jakbym żartował?
- Nie wiem, odsłoń mi oczy, to ci powiem - burknęłam, starając się wykręcić z jego zasięgu. Niestety, nic z tego nie wyszło. Westchnęłam cicho, kiedy śmiejąc się, chłopak popchnął mnie lekko w nieznanym kierunku.
Wystarczyło zaledwie kilka kroków, by odsunął się ode mnie. Mimo wszystko, zaraz przed moją twarzą pojawiło się coś nowego. Precyzując - klucz.
- No dawaj, to się aż prosi o otwarcie - głową wskazał na furtkę, szczerząc się jak głupi. Niepewnie chwyciłam za mosiężny przedmiot i wychyliłam rękę w kierunku bramki. Szczęk w zamku upewnił mnie, że mogliśmy swobodnie przejść do dalszej części niespodzianek, jednak zanim to się stało, posłałam Tymonowi kolejne spojrzenie. Ponaglił mnie gestem, a ja w końcu nacisnęłam na klamkę.
Ogród i...
- Czy ty kupiłeś dom?

*******************************************************************************************************************
Dobra, po kolei. Raz, to już chyba zwyczaj, że przepraszam. Zjebałam na całej linii i tu zwyczajnie muszę użyć tego słowa, bo niestety żadne inne nie jest wystarczająco mocne. Wy czekaliście, ja... Sama nie wiem, co się ze mną stało. To gówno, które widzicie wyżej pisałam od miesiąca. Tekst kursywą jest tak naprawdę moją osobistą dygresją, bo niestety, to nie jest to samo, co kiedyś (i stąd chęć zasięgnięcia po zmiany i pisanie nowych opowiadań o całkowicie innej tematyce). Dodatkowo decyzję podjęłam na kompletnym spontanie i to właśnie jest punkt numer dwa. Otóż, będzie siedem tomów. Przepraszam, wiem, obiecałam osiem, ale nie oszukujmy się. Ja już nie potrafię pisać o koniach, a czyta się to również coraz gorzej. Jezu, plączę się już nawet w tym, co piszę kompletnie od serducha.
Nie mam w ogóle czasu. Od pierwszego dnia wakacji jestem zabiegana jak ja pierdolę, dodatkowo teraz pojawiły się problemy z moim wyjazdem. Nie będzie mnie od poniedziałku, a nie tak, jak było w planach, od wtorku. Do dnia wczorajszego nie było w ogóle pewne, czy będę miała podwózkę na obóz, bo ciągle coś było nie tak. Poza tym znajomi, aktywne spędzanie czasu, na które w końcu się zbieram (biegam!) i zwyczajne lenistwo zabierają mi 3/4 czasu. Jakby tego było mało, mój dom stał się prowizorycznym schroniskiem. Trzy tygodnie temu zwaliło się na mnie 25 osób. Jestem tym wszystkim kompletnie wykończona.
Na koniach nie jest lepiej. Byłam na jeździe w środę i nie pamiętam, czy kiedykolwiek byłam aż tak załamana. Wszystko mi się sypie.
Także, nie mam pojęcia, kiedy będzie kolejny rozdział. Nie ma mnie od poniedziałku do, prawdopodobnie, siódmego sierpnia. Może napiszę coś na telefonie, ale zobaczymy, jak to wyjdzie. Skończę siódmy tom na przełomie sierpień/wrzesień, a ostatni rozdział dostaniecie w trzecie urodziny bloga. Co do epilogu - wstrzymam się. Nie chcę niczego robić pochopnie. Najpierw mam w planach poprawę WSZYSTKICH rozdziałów, co zajmie mi... Sporo czasu, a potem, zobaczymy, co zrobię z całą resztą. Ósmy tom jest zaplanowany, ale zwyczajnie nie wiem, czy starczy mi na niego siły.
Bardzo, ale to bardzo dziękuję Wam za uwagę, za to, że jesteście, mimo tego, jak beznadziejnie się względem Was zachowuję i za to, że wciąż mnie wspieracie. Naprawdę niesamowicie dużo to dla mnie znaczy i przepraszam, że się tak rozpisałam. Chciałam Wam dać jasny podgląd na sytuację. Kocham Was całym serduchem ♥

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 25.

Delikatne promienie słońca przedzierały się leniwie między zasłonami, świecąc mi prosto w zaspaną twarz. Z grymasem przetarłam oczy i przekręciłam się na drugi bok, nie mając najmniejszej ochoty na wstawanie z łóżka. Dlaczego wieczory zawsze trwały za krótko, a poranki przychodziły zbyt szybko? Mój wewnętrzny zegar był zdecydowanie rozregulowany i potrzebował wyjątkowo dobrego ustawienia. W przeciwnym razie nie miałam szans na pozbycie się ciemnych worów pod oczami ani wtedy, ani nigdy w przyszłości.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, sprawiając, że jęknęłam w poduszkę. Ktokolwiek postanowił mnie obudzić, mógł żegnać się z życiem. Postanowiłam, że za nic w świecie nie dam się wywlec z pokoju. Nie. Choćby się paliło, ja nie miałam zamiaru się ruszyć.
- Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień! - usłyszałam doskonale znany mi, męski głos. - Słońce świeci, ptaki śpiewają, jest jasno, zielono i do szczęścia brakuje mi tylko ciebie w stajni. Więc uczyń mi tą przyjemność, zrób użytek ze swoich nóg i ruszaj dupsko.
- Moja energia dostała dupsko i nogi, wyszła sama, może wróci, jeśli dasz mi spać - mruknęłam, otulając się szczelniej pierzyną. Niestety, gówno to dało, bo po kilku sekundach została ze mnie brutalnie zdarta. Wydając z siebie dźwięk na granicy pisku i warknięcia, skuliłam się w kłębek, narażona na atak zimnego powietrza, omiatającego mnie z każdej strony.
- W takim razie powiem inaczej - zaczął, siadając na materacu i nachylając się nade mną. Oplótł ręce wokół mnie, muskając ustami mój kark. Gęsią skórkę spowodowaną zimnem zastąpiły przyjemne dreszcze, pojawiające się za każdym razem, gdy czułam jego dotyk na swojej skórze. - Wstawaj, albo przysięgam, że dokładnie wskażę tym pieprzonym bachorom, które drzwi prowadzą do twojego pokoju - powiedział, a ja natychmiast oderwałam głowę od materaca, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
- Nie zrobiłbyś tego.
- A chcesz się przekonać? - zapytał, wywołując u mnie natychmiastową reakcję. Wstałam bez najmniejszego ociągania, wygoniłam chłopaka z pokoju i zaczęłam przygotowania do codziennej rutyny.
Jedne z niezliczonych par bryczesów znalazły się w moich rękach w komplecie z beżową koszulką i niebieskimi podkolanówkami. Naszła mnie nagła ochota na ubiór do jazdy, choć nie byłam pewna, czy będę miała czas, aby w ogóle wsiąść. W końcu cholerna szkółka zajmowała trzy czwarte wolnego czasu.
Wybiegłam z sypialni, automatycznie kierując się do łazienki. Na tamtą chwilę wyglądałam jak siedem nieszczęść i wolałam coś z tym zrobić przed wejściem do stajni pełnej ludzi. Nie żeby jakoś szczególnie obchodziło mnie ich zdanie. Po prostu wolałam pokazać się z tej lepszej strony tak... na wszelki wypadek.
Na dół zeszłam po niecałych dwudziestu minutach. Automatycznie udałam się do kuchni, gdzie, ku miłemu zaskoczeniu, czekał na mnie Tymon z gotowym śniadaniem. Co prawda nie miałam zamiaru jeść niczego więcej niż jabłka, ale w tej sytuacji ciężko było odmówić; talerz pełen kanapek wyglądał po prostu zbyt dobrze, żebym mogła go od tak pominąć.
- Mówiłam ci kiedyś, że jesteś najlepszy? - odezwałam się, aby przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę. Chłopak odwrócił się w moją stronę z uśmiechem na ustach. W całym tym obrazku idealnego faceta zabrakło mi tylko różowego fartucha.
- Coś ci się chyba kiedyś wymsknęło, ale nie pogardziłbym wysłuchiwaniem tego znacznie częściej. No wiesz, męskie ego trzeba dowartościowywać - stwierdził, podchodząc do mnie. Objął mnie rękami w pasie i przyciągnął do krótkiego pocałunku. - Nie ma jeszcze dziewiątej, a ty już jesteś na nogach, duma mnie rozpiera.
Dopiero słysząc jego słowa, zerknęłam na zegarek, wskazujący ósmą trzydzieści. Rzeczywiście nie pamiętałam, kiedy ostatnio wstałam przed dziesiątą. Zazwyczaj zmieniałam się z kimś dopiero popołudniu, w ten sposób ja mogłam się wyspać i pojeździć przed południem, a Tymon mógł iść wcześniej do domu. Inna sprawa, że zazwyczaj zostawał u mnie do wieczora, o ile nie na noc. W końcu u niego urzędowali Justyna z Tobiaszem, co równe było znoszeniu ich przez cały czas.
- Chyba mogę się przyzwyczaić do takich poranków - zaśmiałam się, odsuwając się od szatyna i przechodząc na drugą stronę kuchni. Nalałam wody do szklanki i usiadłam przy stole, natychmiast sięgając po pierwszą kanapkę.
Posiłek zajął jedynie kilka minut, jednak zamiast ciszy otaczał mnie nietypowy słowotok Tymona. Nie pamiętałam, czy kiedykolwiek wcześniej usłyszałam od niego tyle na raz. Począwszy na tym, jak świetnie się mu spało, poprzez plany na dzisiejszy dzień, zakończywszy na opisie wspaniałej pogody za oknem. Coś nie pasowało, ale za cholerę nie wiedziałam, co. Wszystko wydawało się takie samo, jak zazwyczaj, jednak jakiś szczegół odbiegał od normy.
- Dobra, streszczaj tyłek, robota czeka, nie możemy przepieprzyć całego dnia - klasnął w dłonie, bez żadnego uprzedzenia podchodząc do mnie i biorąc mnie na ręce. Mało nie zakrztusiłam się wodą, gdy nagle zachciało mi się piszczeć. Zakaszlałam kilka razy, aby doprowadzić się do porządku, po czym zaciskając pięść, uderzyłam chłopaka w żebra.
- Postaw mnie - burknęłam rozbawiona, szarpiąc się i rzucając w jego ramionach, w których, nie mogłam ukryć, było mi wygodnie. On tylko zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową.
- Powinnaś już wiedzieć, że kiedy cię podnoszę, to nie odstawiam na ziemię zbyt szybko. Tak przynajmniej mam pewność, że nigdzie nie zwiejesz - wyszczerzył zęby w uśmiechu, zatrzymując się na środku salonu.
- A gdzie miałabym wiać? - uniosłam pytająco brew i zarzuciłam ręce na jego szyję. Palce automatycznie wplotłam w jego włosy.
- Nie wiem, w każdym razie, mam cię przy sobie, więc nie zamierzam z tego tak łatwo rezygnować - mruknął przy moim uchu, po chwili nachylając się jeszcze bardziej i po raz kolejny mnie całując. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś było nie tak. Za dużo czułości jak na niego.
- Powiesz mi, co się dzieje, czy mam zgadywać?
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł szybko, sadzając mnie na oparciu fotela.
- Wczoraj cały dzień chodziłeś przygnębiony, dzisiaj zachowujesz się jakbyś wygrał miliony - zauważyłam, wywołując u niego kolejną dawkę śmiechu. Za dużo radości, za dużo entuzjazmu, za dużo pozytywizmu. Oddajcie mi mojego narzeczonego.
- W życiu nie pomyślałbym, że możesz mi robić pretensje o to, że jestem wesoły.
- Nie mam pretensji. Po prostu odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a skoro już to ustaliliśmy, chodźmy do stajni. Załatwiłem nam grupę, z którą naprawdę można jechać w teren - w jego głosie wyczuć mogłam nutkę dumy. Zresztą, nic dziwnego. Nie wiedziałam, co zrobił, żeby przekonać Karolinę, ale nawet nie chciałam w to wnikać. Skoro nie musiałam męczyć się z rozkapryszoną czwórką dzieciaków, wszystko miałam gdzieś.

Każdy zna na pewno powiedzenie "z deszczu pod rynnę". Dla mnie nabrało nowego znaczenia, gdy po wejściu do stajni powitały mnie wyjątkowo chłodne spojrzenia. Do jasnej cholery, kto rozsiewał tyle nienawiści o dziewiątej nad ranem? Rozumiałam niewyspanie i tak dalej. Sobota to sobota, ale skoro już mieliśmy gdzieś jechać, wolałam zrobić to teraz niż w największe upały.
Rozdzieliłam konie dla każdego z piątki kursantów i udałam się do siodlarni, aby zabrać sprzęt Melodii. Z rzędem na rękach wróciłam między boksy, po chwili znajdując się przy bułanej klaczy. Przewiesiłam siodło na stojaku, ogłowie położyłam na nim i zabrałam się do pobieżnego czyszczenia.
Kiedy wszystkie konie były gotowe, wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy w siodłach. Inicjatywę przejął Tymon, wystawiając mnie na czołową, gdy sam znalazł się na szarym końcu. Zastanawiało mnie jedynie, jakim sposobem zamierzał utrzymać Albatrosa z tyłu, skoro oboje dobrze wiedzieliśmy, jak bardzo lubi wyrywać w terenie.
Przemierzaliśmy łąki spokojnym stępem w akompaniamencie wszechobecnych rozmów. Kilka razy chcieli mnie wciągnąć do jakiejś pogawędki, ale skutecznie ich ignorowałam, ewentualnie odpowiadałam monosylabami, nie mając najmniejszej ochoty na jakikolwiek dialog. W głowie z kolei roiło się od myśli. Wszystko mieszało się ze wszystkim; dziwne zachowanie Tymona z nagłym miłosierdziem Karoliny, okazanym w sposób "nie dam ci dziś początkujących". Niepokój ze spokojem i radość z dezorientacją. Ileż można?
- Dobra, kłusujemy! - wydałam polecenie, dokładając łydki. Nie minęło kilka sekund, kiedy kobyła wystrzeliła do przodu ze znacznie większym zapałem niż się spodziewałam. Wstrzymałam ją lekko, nie będąc pewną, czy mogłam narzucić takie tempo.
Odwróciłam się, aby sprawdzić, czy wszystko szło tak, jak iść miało i z zadowoleniem zauważyłam, że szereg w dalszym ciągu trzymał się tak, jak powinien. Na razie obeszło się bez żadnych dodatkowych atrakcji i miałam szczerą nadzieję, że zostanie tak do samego końca.

*********************************************************************************************************************
Wiem, że miał być do wczoraj, ale wypadły mi dodatkowe sprawdziany i koniec końców pisałam w każdy dzień tygodnia. Mimo wszystko się opłaciło, bo może i nie będzie paska na świadectwie, ale przynajmniej nie mam żadnej trói. Jak na cały rok opierdalania, jest dobrze! XD To dopiero druga klasa i aż dziwnie mi to mówić, średnia 4.40 mnie satysfakcjonuje.
Miałam jechać na konie, coś nie wyszło, ale za to za tydzień prawdopodobnie będzie jazda. Chociaż w sumie, kto to wie. W każdym razie stęskniłam się za Musli, bo, zapomniałam Wam o tym powiedzieć, ostatnio miałam na niej coś w rodzaju treningu, dodatkowo skokowego i byłam z konia mega dumna, bo skakałyśmy pierwszy raz i dobiła do sześćdziesięciu bez najmniejszego problemu :D No dobra, cztery wyłamania, ale hej! Najważniejsze, że się udało! XD
No i to w sumie tyle, czekam na wakacje (13 dni, rany boskie) i obóz 21 lipca. Do tego czasu muszę się wyrobić z 15 rozdziałami... Jak myślicie? Dam radę? :D

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 24.

- Tak właściwie, jak macie na imię? - zapytałam kursantów, gdy tylko znaleźliśmy się na hali. Piach tworzył chmury kurzu z każdym kolejnym krokiem. Było duszno, bardzo duszno. Jazda nie zapowiadała się ciekawie. No chyba, że któreś z nich miałoby spaść, wtedy byłoby uroczo.
- Anka, to jest Filip, Klaudia i...
- Natalia - przerwała jej blondynka, uśmiechając się sztucznie. Posłałam jej krótkie spojrzenie z ukosa, mając szczerą nadzieję, że zauważyła w nim karcącą nutę. Jeśli nie, mogłam ją spokojnie uznać za idiotkę. Ewentualnie osobę ślepą, zależy, jak na to popatrzeć.
Wydałam kilka poleceń, mających na celu zachęcić grupkę do usadowienia się na koniach. Samo dopasowywanie strzemion zajęło dobre pięć minut, sprawdzenie popręgów drugie tyle, na szczęście samo wsiadanie trwało krócej niż się po nich spodziewałam. Mimo wszystko byliśmy dziesięć minut w plecy, a ja zamierzałam odjąć to od jazdy. Nie moja wina, ślimaczyli się, więc proszę.
Chciałam skrócić nieco rozprężanie, więc postawiłam na masę wolt, serpentyn i ogółem - zakrętów. Parę okrążeń, parę zmian kierunku i zakłusowanie. Właśnie w tamtym momencie cieszyłam się, że lało. Widząc, jak kolega anglezuje co trzeci takt, jedna z dziewczyn podrzuca rękami, a druga pochyla się do przodu, miałam pewność, że nie nadawali się na żaden teren. W tym stanie nie wzięłabym ich nawet na odkryty padok.
Poprawiałam każdy z ich błędów, a przynajmniej starałam się to robić. Chyba nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak opornymi uczniami. To noga niemal na słabiźnie, to ręce na wysokości szyi, to żółw na plecach... Powoli traciłam wiarę. Jakby tego było mało, tylko uciążliwa blondynka jako tako sobie radziła. Reszta, no cóż.
- Dobra, galopy pojedynczo. Trójka stępuje w środku, Natalia na ścianę. Wolta i zagalopowanie od lewego narożnika - wydałam kolejne polecenia, obficie przy tym gestykulując. Dziewczyna z kolei podniosła brodę tak wysoko, że nie miałam pewności, czy widzi cokolwiek poza sufitem, i drąc konia na pysku, wyjechała kłusem na koło. Jedno okrążenie, drugie, trzecie... - Gdzie to zagalopowanie? - zapytałam w końcu, nie mając bladego pojęcia, co tak właściwie robi blondynka. Czy ona naprawdę była aż tak głupia?
- Myślałam, że miałam czekać na twój znak, w końcu to ty tu rządzisz - żachnęła się, unosząc ręce, kompletnie zapominając przy tym, że szarpała w ten sposób za wodze. Przysięgam, że leczenie koni z ogólnej znieczulicy na jakiekolwiek sygnały zamierzałam zwalić na Karolinę.
- Moim znakiem było polecenie galop w lewym narożniku. Wykonać, już - ponagliłam ją, na co ta prychnęła oburzona.
Mimo wszystko wreszcie udało jej się zrozumieć komendę i ponaglić Randbora do szybszego chodu. Najbardziej w tym wszystkim dziwił mnie fakt, że brak równowagi w aż tak znacznym stopniu był możliwy. Na moje oko wystarczyłby zaledwie mały uskok w bok, a ona od razu zaryłaby twarzą w ziemię, innego wyjścia nie było.
- Odchyl się do tyłu, dociąż krzyż, jeśli chcesz jechać w pełnym siadzie. Skróć wodze, trzymaj go na kontakcie, bo zaraz wejdzie do środka - wydałam kolejne polecenia, jednak dziewczyna zdawała się ignorować każde z nich. - Naciskaj na strzemiona, nie utrzymuj równowagi na samych kolanach i...
- Wystarczy, wiem co robię - warknęła, a mi na chwilę odebrało mowę. Uniosłam brwi w konsternacji, krzyżując ręce na piersi. Skoro tak uważała, proszę bardzo.
Gwizdnęłam przeciągle, zwracając na siebie uwagę hucuła. Wystarczyła jedynie krótka chwila, żeby znalazł się tuż przy mnie, niestety bez jeźdźca na grzbiecie.
- Mówiłam, żebyś trzymała kontakt, przynajmniej przytrzymałabyś go na ścianie - westchnęłam, chwytając za wodze wierzchowca i podchodząc do blondynki. Podałam jej dłoń, chcąc pomóc wstać, ale ona nawet nie myślała, by ją uścisnąć. Wstała, otrzepała spodnie i bez słowa wsiadła z powrotem. Świetnie, skoro już dałam jej nauczkę, teraz zostało tylko przemówić jej do rozsądku, żaden problem.

Pozostała część jazdy minęła w miarę bezproblemowo. Jak się okazało, reszta grupy widząc, że nie ma żartów, nabrała do mnie nieco respektu. Nie mogłam ukryć, że całkiem mi się to podobało. Szczególnie, że moje polecenia, nawet, jeśli okazywały się zupełnie bezsensowne, i tak były spełniane. Całkiem ciekawa zabawa, musiałam przyznać.
Zaraz po wyjściu z hali, udałam się do siodlarni. Szczerze mówiąc, nawet nie zdziwił mnie widok Tymona siedzącego na blacie, czekając, aż woda w czajniku się zagotuje. Podeszłam do niego i oparłam się na szafce obok.
- Jak jazdy? - zapytał, odwracając się w moim kierunku z nieodgadnionym wyrazem na twarzy. Troska mieszała się ze smutkiem i głębokim zamyśleniem. Na ten widok zmarszczyłam brwi.
- Dobrze, całkiem dobrze. Coś się stało? - Przeczące potrząśnięcie głową jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie miałam po co drążyć tematu. I tak nic by nie powiedział, najwyraźniej nie miał na to ochoty. - W takim razie mogłabym cię prosić o pomoc w wyprowadzeniu koni na padoki? - uniosłam pytająco brwi, uśmiechając się lekko. Ciche westchnienie opuściło jego usta, jednak po chwili powtórzył mój gest, zeskoczył na ziemię i objął mnie ramieniem.
W ciszy skierowaliśmy się w stronę boksów. Ja do Tabuna, on do Albatrosa. Założyłam kantar na łeb gniadosza i zapięłam uwiąz. Cmokając pod nosem, zachęciłam go do ruchu i wyszłam na zewnątrz. Po deszczu nie było śladu, nie zmieniało to jednak faktu, że wszędzie obecne było błoto. Tego dnia godzina padokowania musiała wystarczyć.
Otworzyłam bramę i odpięłam linę, pozwalając ogierowi odbiec na drugi koniec pastwiska. Oparłam się o ogrodzenie, ocierając nos rękawem. Cholerne alergie.
- Czemu płaczesz? - usłyszałam tuż obok znajomy głos. Odwróciłam się w jego kierunku, marszcząc czoło, nie mając pojęcia, o co chodziło. Tymon patrzył na mnie ze zmartwieniem, którego zupełnie nie rozumiałam. Przetarłam dłonią policzki, dopiero wtedy, uświadamiając sobie, że łzy rzeczywiście spływały mi po twarzy.
- Katar sienny - zaśmiałam się, rozglądając się wokół, aby sprawdzić, w jakiej odległości od najbliższej topoli stałam. Topoli, lipy, brzozy, leszczyny... Na wszystko byłam uczulona.
- W takim razie witaj w klubie - mruknął smętnie, spuszczając głowę między ramionami.
- Co się dzieje? - zapytałam, podchodząc do niego bliżej i wręcz wpychając się w jego objęcia. Chyba pierwszy raz widziałam, jak szkliły się mu oczy.
- Siostra dzwoniła - odezwał się po kilkunastu dobrych sekundach. - Ojciec nie żyje - dodał, a ja na chwilę wstrzymałam oddech. Chciałam go pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale te słowa nie przechodziły przez moje gardło. Może za sprawą faktu, że sama znałam to uczucie? Może dlatego, że wiedziałam, że nic nie będzie dobrze?
Nie czekając na jakąkolwiek podpowiedź, co powinnam zrobić, po prostu zmniejszyłam odległość między nami i wtuliłam się w jego bluzę. Nie minęła chwila, gdy poczułam, jak oddaje uścisk i chowa twarz w moich włosach. Zawsze to on pocieszał mnie, do tej pory role nigdy się nie odwróciły.
- Śmieszne, nawet go nie lubiłem, więc czemu jest mi tak przykro? - gorzki śmiech opuścił jego usta, sprawiając, że na chwilę uniosłam spojrzenie. Nigdy nie rozmawiałam z nim o jego rodzinie, więc nie wiedziałam, jakie relacje łączyły go z jego ojcem, ale po tych słowach byłam niemal pewna, że wcale nie chciałam się dowiedzieć. Co prawda Tymon był trudny w obejściu. Konfliktowy, opryskliwy, czasem wyjątkowo wredny, ale nie w stosunku do bliskich. Z tego, co zdążyłam zauważyć podczas krótkiego pobytu Emilii w Polsce, z nią utrzymywał bardzo dobre kontakty.
- Znam to - powiedziałam w końcu, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym do tego dodać. - Kłóciłam się z mamą co najmniej raz dziennie o byle gówno. Wkurzała mnie jak mało kto, a kiedy umarła, nagle zabrakło mi jej obecności - mruknęłam i przez chwilę nie byłam pewna, czy mnie usłyszał, bo materiał skutecznie zagłuszał moje słowa. Po chwili przyciągnął mnie jeszcze bliżej do siebie, ciasno oplatając mnie ramionami.
- Dziękuję.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc to jedno słowo z jego ust. Znów podniosłam spojrzenie i stanęłam na palcach, aby go pocałować. Na jego reakcję nie musiałam czekać długo. Jego dłonie z pleców przemieściły się na moje policzki, nie dając mi się odsunąć przez co najmniej pół minuty.
Gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, odsunęłam się na kilka kroków, uważnie omiatając wzrokiem otoczenie.
- Jedna kursantka chce cię uświadomić, że mi się podobasz - zaśmiałam się, widząc dezorientację na jego twarzy. - Stwierdziła, że chętnie zostanie naszym pośrednikiem i przekaże ci, że się w tobie podkochuję.
Głośny śmiech przeciął podwórze, a ja poczułam nagle, że misję, mającą na celu pocieszenie chłopaka, mogłam uznać za wykonaną. Musiałam podziękować Natalii za jej jakże cudowny pomysł.

*******************************************************************************************************************************
Jezus, jestem beznadziejna. Przepraszam po raz sama nie wiem który za nieobecność, spierdolenie rozdziału, długość, brak gramatyki, interpunkcji i pewnie pierdyliarda innych szczegółów. Przysięgam, nie mam za chuj czasu. Możliwe, że w następnym tygodniu się to zmieni, ale do piątku lipa, tyle Wam powiem.
Przechodząc do przyjemniejszych informacji...
ZDAŁAM, KURWA MAĆ! Zastanawiam się, gdzie się podział mój optymizm, gdy pierdoliłam w kółko "nie zdam", "Boże, wyśmieją mnie" i inne głupoty. Dziękuję Nikki i Diego za wysłuchiwanie tych debilizmów, naprawdę XD Miałam najwyższy wynik na egzaminie, teoria śpiewająco, jazda całkiem nieźle, jak na fakt, że pierwszy raz siedziałam na tym koniu, haha. Część stajenna bez problemu, na bramce się pomieszałam i musiałam biec z koniem dwa razy, przedstawiając go do badania, ale ok, nieważne, pomińmy.
Drugie ogłoszenie, nowa zakładka. Wraz z Diegiem postanowiłyśmy zrobić coś, co ma na celu zachęcanie do prowadzenia blogów o tematyce jeździeckiej. Oni piszą, my promujemy. Tak, jak było kiedyś. Tęsknię za tymi czasami. Tęsknię za blogami, tęsknię za faktem, że nie pisałam sama, a w środowisku "koński blogger" było znacznie więcej osób. Także, no, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i oto, co z tego wynikło! :D Mam nadzieję, że przyjmiecie całe przedsięwzięcie otwarcie i dacie mi znać, co o tym myślicie. Może od razu mi coś polecicie?
Obiecuję, że dodam coś do piątku, przysięgam, naprawdę, może nawet wcześniej niż mi się wydaje. Do usłyszenia! Kocham Was niezmiennie, jak zawsze ♥

wtorek, 26 maja 2015

Zwięźle, krótko i na temat...

Czyli przykro mi, ale prawdopodobnie w tym tygodniu nie będzie rozdziału. Jutro egzamin próbny z bierzmowania, czwartek angielski, piątek szlify w pytaniach na BOR, sobota nauka w praktyce, czyli jak mierzymy tętno konia i w niedzielę egzamin. Jak widzicie, kompletny zapieprz.
Do tego krótka prośba LINK do niedzieli ma być tip-top, a ja nic nie umiem, dlatego hej, proszę o pomoc!
Gadu-gadu: Koniowata | 44801083
email: koniowata31@gmail.com
Twitter: plitslyhy
Wattpad: plitslyhy
Dziwnie się czuję, prosząc Was o to, ale potrzebuję, żeby ktoś mnie sprawdził XD Więc, moje drogie panie, jeśli Wam się nudzi, pisać, pytać, cokolwiek, naprawdę, apeluję o wsparcie!
Nie wyszło tak krótko, jak wyjść miało, ale co mi tam. Miłego wieczoru i trzymajcie kciuki do końca tygodnia! xx

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 23.

W kilku krokach pokonałam odległość dzielącą mnie od szafki ze sprzętem do wyjścia z siodlarni. Z pełnym rzędem na rękach przekroczyłam próg i skierowałam się wgłąb korytarza. Chyba nigdy nie panował tam taki tłok. Wszędzie rozprzestrzeniły się chmary ludzi. Najwyraźniej nowa współwłaścicielka postanowiła zorganizować coś w rodzaju dni otwartych.
- Przysięgam, jeśli jeszcze jedno dziecko zapyta, czy może nakarmić koniki, szlag mnie trafi - mruknął Tymon, pojawiając się przy mnie znikąd i odbierając siodło. Prychnęłam cicho w odpowiedzi na jego słowa.
- W ramach odskoczni możesz pobawić się w mojego osobistego trenera i ustawić ładny parkur dla Tabuna - uśmiechnęłam się, na co chłopak jedynie przewrócił oczami. Odłożył sprzęt przy boksie ogiera i ponownie odwrócił się w moją stronę.
- Wykorzystujesz mnie - stwierdził, podchodząc do mnie coraz bliżej. - Nawet mnie dziwi, że w żadnym stopniu mi to nie przeszkadza - rozbawienie było słyszalne w jego głosie, mimo że starał się zachować chociażby pozory powagi. Pokręciłam głową i po raz kolejny zerknęłam w jego oczy. Ich zieleń wciąż przyprawiała mnie o ciarki.
- Dziwnym trafem, mi to nawet pasuje - zmarszczyłam lekko brwi i już otwierałam usta, by dodać coś jeszcze, kiedy mój rozmówca zamknął je pocałunkiem. Subtelnie, trzeba przyznać.
- Nie sądzisz, że powinnaś przygotować sobie konia? No wiesz, za chwilę na hali ktoś postawi profesjonalny parkur, tak przynajmniej przeczuwam - powiedział, odsuwając się ode mnie z cieniem uśmiechu. Takiego Tymona lubiłam najbardziej, zdecydowaniem.
- Byłabym już w połowie siodłania, gdyby pewien nachalny szatyn nie postanowił mnie zaczepiać.
Prychnął, słysząc moje słowa, jednak nawet nie zaszczycił mnie odpowiedzią. Po prostu posłał mi kolejne spojrzenie i odszedł w kierunku ujeżdżalni, ponownie zostawiając mnie samą wśród nieznajomych. Czereda kompletnie obcych ludzi kręciła się w kółko obok boksu Tabuna i nie byłam pewna czy czekają na to, aż w końcu przygotuję go do jazdy, czy większą sensację wywołała scenka z Tymonem. Prawdopodobnie oba przypuszczenia były w pewnym stopniu prawdziwe.
Z cichym westchnieniem zabrałam się do pracy. Pobieżnie przeczesałam gniadą sierść zgrzebłem, wyskrobałam kopyta i zabrałam się za siodłanie. Po kilku minutach koń był w pełni gotowy do jazdy, więc wraz z nim opuściłam boks. Co kilka sekund musiałam prosić innych o przejście, bo najwyraźniej nie domyślali się, że nie miałam zdolności teleportowania się, a oni zastawiali cały korytarz. Właśnie w takich momentach chciałam zabić Karolinę.
Zanim dotarłam na halę, poinformowałam czwóro dzieci, które robić miały za moją prowizoryczną widownię, gdzie mają iść. Upewniwszy się, że zrozumieli moje polecenie i udali się do siodlarni, przeszłam na ujeżdżalnię, gdzie Tymon powoli odchodził od zmysłów, co chwilę kopiąc piach i nucąc coś pod nosem.
- Wreszcie - mruknął, wyrzucając ręce w powietrze. - Czekam tu pieprzone pół godziny. Od kiedy siodłanie zajmuje ci więcej niż pięć minut?
- Odkąd wszędzie kręcą się tłumy - westchnęłam, po czym bez zbędnego gadania chwyciłam wodze, wsunęłam stopę w strzemię i przerzuciłam nogę ponad grzbietem. Wyprostowałam się, zapięłam kask i docisnęłam łydki, dając ogierowi znak do ruszenia.
- Widzę, że masz niezłą widownię - zaśmiał się, ruchem głowy wskazując na okno, wychodzące z siodlarni. Jakim cudem z czwórki obserwujących zrobiło się nagle dwunastu? I dlaczego trzy czwarte z nich było płci żeńskiej? - Oni do mnie machają. Mam im odmachać, czy co? Nie znam ich.
- Machaj, niech się cieszą - prychnęłam, skupiając całą swoją uwagę z powrotem na Tabunie i na zadaniach, które wymyślił nam szatyn. Drągi i cavaletti ustawione zostały w kilku miejscach, cała pozostała przestrzeń zapełniona została dwunastoma przeszkodami. Pozostawione między nimi kręte ścieżki okazały się naprawdę wymagające. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy mój chłopak postanowił pozbawić mnie życia.
- Czemu one piszczą? - zapytał nagle Tymon. Popatrzyłam na niego, jednak on ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w szybę. Łał, te wszystkie laski naprawdę się wczuły. Zdzierać sobie struny na widok mojego narzeczonego... Miały tupet, lafiryndy.
- Myślisz, że jak przejadę to całe zakręcone coś bezbłędnie, to chociaż na chwilę oderwą od ciebie oczy?
- Och, brzmisz, jakbyś była zazdrosna. Skarbie, wzrokiem mnie nie rozbiorą - posłał mi uśmiech, jednak wcale mnie to nie pocieszyło.
- Może i nie, ale chyba chcą spróbować - burknęłam, popędzając Tabuna do kłusa. Kilka okrążeń, cavaletti, drągi, krzyżak i galop. Parę przejść do stępa i w końcu mogłam zaczynać prawdziwą jazdę. Najazd, skok, zakręt, wszystko w idealnej synchronizacji i niemal perfekcyjnych odstępach. Nie musiałam robić niemal nic, ogier sam palił się do pracy. No, przynajmniej do czasu. Nie minęło pięć minut, gdy po przeszkodach pojawiło się wierzganie. Baranki, wspinanie, zarzucanie zadem; ogierowi chyba nad wyraz przeszkadzało moje towarzystwo. Pomimo wszystko nie dałam się zrzucić. Wyjątkowo oprócz konsekwencji medycznych, jakie mógł nieść ze sobą upadek, towarzyszyło mi również poczucie, że wzrok kilkunastu osób skierowany był wprost na mnie.
Kiedy gniadosz postanowił zatrzymać się tuż przed przeszkodą, mnie naszła ochota, by nie puścić mu tego płazem. Usiadłam głębiej w siodle, przesunęłam nogi za popręg i skróciłam gwałtownie wodze. W reakcji otrzymałam kolejnego dęba, jednak po chwili zadzierając głowę najwyżej jak potrafił, wycofał się, a dokładnie o to mi chodziło. Ponownie przyłożyłam łydki, tym razem zmuszając konia do przejścia w galop. Zarzucił łbem parę razy, parskał jak głupi, ale koniec końców, uspokoił się.
Zjechałam z wolty z powrotem na krętą ścieżkę i kontynuowałam przerwany przejazd. Zostały tylko trzy przeszkody, więc dla czystej frajdy pokonałam cały tor po raz kolejny. Osiemnaście skoków i po zabawie. Krótko, ale jakże skutecznie.
- Czy mogę się wreszcie ubiegać o miano króla parkurów? - zapytał Tymon, podchodząc do mnie, gdy przeszłam do stępa.
- Raczej mistrza ich układania - prychnęłam, popuszczając kilka dziurek w popręgu. Położyłam wodze na szyi Tabuna, dając mu tym samym pełną swobodę, co natychmiast wykorzystał, wyciągając szyję.
- Mistrz, król, obojętne, najważniejszy jest sam tytuł, reszta to tylko zbędne formalności.
- Zależy o jakich formalnościach mówisz - wytknęłam, na co on od razu przytaknął. Zbędne formalności, chyba udziela mu się niezbyt przyjemny humorek Karoliny. Moja nowa misja brzmiała uratować go przed zarazą. Jedyne, czego mi brakowało, to narzeczony żartujący w stylu tej lafiryndy.
Zeszłam z konia i wspomagając się maślanym spojrzeniem, poprosiłam chłopaka, by odprowadził ogiera do stajni. Sama miałam na głowie czwórkę bachorów. Może to zbyt mocne określenie. Więc inaczej, miałam na głowie czworo nastolatków i najmniejszej ochoty, aby wdawać się z nimi w jakiekolwiek interakcje.
Mimo wszystko, zgodnie z poleceniem wielmożnej królewny, posłusznie zjawiłam się w siodlarni, by wraz z całą swoją czeredą udać się do przydzielonych im koni. Początkowo cała żeńska część mierzyła mnie z wyraźnym niesmakiem, jedynie chłopiec wpatrywał się jak w jakiś obrazek, jednak postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Zaprowadziłam ich prosto na koniec korytarza i powiedziałam co i jak. Gdy oni zajęli się kopytnymi, ja usiadłam na snopku siana i obserwowałam wszystko z boku.
- Kto to ten koleś z ujeżdżalni? - zapytała jedna z dziewczynek, których imion za cholerę nie pamiętałam. Jej przesadnie "niewinny" ton przywodził mi na myśl samą Karolinę. Boże, czyżbym spotkała jej o kilka lat młodszą wersję?
- O wiele dla ciebie za stary, przesadnie wredny i wyjątkowo uroczy Tymon - odpowiedziałam, zerkając na blondynkę z uśmiechem, na co ta się skrzywiła.
- Myślałam, że wredota i urok się wykluczają.
- Nie w jego przypadku - odparłam od razu, sprawiając, że kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze. Widząc to, zmrużyłam lekko oczy.
- Ciekawa jestem, czy wie, że się w nim podkochujesz. - Zdusiłam w sobie śmiech. O cholera, czy ona naprawdę planowała podejść do mojego narzeczonego i powiedzieć mu, że go kocham? Śmiało, młoda! Nic nie stało na przeszkodzie!
- Taa, myślę, że zdążył to zauważyć - mruknęłam pod nosem, starając się zachować pozory nieco skrępowanej i nieśmiałej. Po tryumfie wymalowanym na jej twarzy stwierdziłam, że chyba wyszło mi wprost idealnie.
- Nie myślałaś może, że warto go o tym poinformować? No wiesz, tak całkiem poważnie, powiedzieć mu to prosto w twarz albo chociaż przez pośrednika.
- Jeśli chcesz nim być, nie krępuj się, wyświadczyłabyś mi tym przysługę - zasłoniłam pierścionek drugą dłonią, uśmiechając się delikatnie w kierunku blondyny. W jej przypadku wszystkie stereotypy o kolorze włosów okazały się trafne.

****************************************************************************************************************************
Jako że ostatnio zawalam na całej linii, myślę, że należą Wam się nie tylko przeprosiny, ale również wyjaśnienia. Przejdźmy więc do rzeczy.
Po pierwsze, nie cierpię tego mówić, ale nie mam za grosz czasu. Przychodzę ze szkoły, pożeram coś w biegu i natychmiast wychodzę na dodatkowe zajęcia; to matematyka, to angielski, to ruchome treningi. Zwyczajnie nie ma mnie w domu.
Po drugie, skupiam się na zupełnie czymś innym, staram się bowiem wybić choć w niewielkim stopniu na wattpadzie, na którym, jak już nie raz wspominałam, o zgrozo, piszę fanfiction. Nie wierzę sama, że to robię, ale wczułam się w to opowiadanie i przyznam szczerze, że jest niezwykle miłą odskocznią od pisanego od dwóch i pół roku HMOL.
Po trzecie, odznaka. Nawet nie zajrzałam do tych pytań, nic nie umiem, a egzamin czeka mnie 31 maja.
Po czwarte, szkoła. Oceny i inne pierdoły. Opuściłam się w nauce i trzeba poprawiać.
Po piąte, podejście. Do jeździectwa, do koni, do wszystkiego, co z tym związane. Nic nie wygląda w tej kwestii tak samo jak wyglądało jeszcze rok temu. Wszystko się rozlazło i spieprzyło, razem z tym blogiem. Jeżdżę teoretycznie regularnie, a praktycznie ominęłam dwie jazdy i teraz będę miała przez to przesrane. Mam trenerkę, jeżdżę w tereny i wiecie co? Zaczynam podchodzić do tego bardziej ze strony umiejętności niż pasji. I wcale mi to nie pasuje.
No i to chyba tyle. Przedstawiłam Wam zaledwie kilka powodów z całej ich masy. Powiedziałabym, że to dosłownie ocean różnych argumentów mówiących za tym, bym zawiesiła bloga. Mimo wszystko, obiecałam tyle razy, że doprowadzę to do końca, że muszę to zrobić. Już tyle razy pytałam Was, czy będziecie i tyle razy potwierdzaliście swój udział, że nie zamierzam upewniać się po raz kolejny. Dziękuję Wam z całego serducha. Ja i mój czerwony beret. 💕

PS Wybaczcie mi, proszę, że tak krótko :(
PSS Wiem, że mówiłam, że skończę ten tom do końca czerwca, ale prawdopodobnie przeciągnie się do lipca. Ups XD

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 22.

Obudziłam się nie za sprawą deszczu, uderzającego o dach, ani budzika. Przez chwilę nie mogłam określić, co tak właściwie mi nie pasowało, dopóki nie poczułam, jak Tymon wiercił się, leżąc na moim brzuchu. Przewróciłam oczami, wzdychając ciężko i starając się wygramolić spod jego ciała. W odpowiedzi otrzymałam jedynie niezadowolony jęk i zacieśnienie uścisku na mojej talii. Zaśmiałam się cicho, starając się odsunąć go od siebie, jednak moje próby na niewiele się zdawały. Nie reagował na żaden gest z mojej strony, najwyraźniej za wszelką cenę chcąc pozostać w łóżku.
- Rusz się wreszcie, skończony leniu - burknęłam, uderzając go lekko w głowę. Po raz kolejny mnie zignorował i jedyną reakcją na mój ruch okazał się niezrozumiały pomruk. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, co właściwie miałam do zrobienia. Po pierwsze, choć nie chciałam, musiałam znaleźć Karolinę i ponownie omówić z nią całą tą sytuację, która w moich oczach była zupełnie absurdalna. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że zgodziłabym się wystawić Melodię do szkółki? Może i niekiedy odczuwałam zawroty głowy spowodowane jej niegdysiejszym urazem, jednak rozumu mi nie odebrało.
Z trudem przekręciłam się na bok, sprawiając, że Tymon niemal spotkał się z ziemią. Niestety, zdążył podeprzeć się na materacu, wciąż leżąc na mnie. Naprawdę był ciężki, mógłby schudnąć, nie obraziłabym się.
- Chcesz mi połamać żebra? - zapytałam, starając się raz na dobre wygramolić spod jego ciężaru.
- Pyta osoba, która przed chwilą prawie zrzuciła mnie na ziemię, bardzo logiczne - prychnął, w końcu przemieszczając się na drugą stronę łóżka. Odetchnęłam z ulgą i natychmiast się podniosłam, chcąc uniknąć kolejnego ataku na moją osobę. Podeszłam do szafy, aby wybrać ciuchy. Choć normalnie zajmowało mi to mniej niż minutę, tego poranka postanowiłam przywiązać do tego większą wagę. Dlaczego? Głównym powodem była pogoda, która wcale nie zachęcała do opuszczania ciepłego wnętrza domu. Do tego dochodził fakt, że w stajni czekała farbowana, zdecydowanie zbyt bogata idiotka.
- Dlaczego nie możemy jeszcze pospać? - dotarł do mnie naburmuszony głos. Przewróciłam oczami, ponownie odwracając się w jego stronę. Wciąż leżał w połowie okryty kołdrą, przyciskając brodę do poduszki. Mrużył oczy nie tyle ze zmęczenia, co przez grzywkę, nachalnie opadającą na jego czoło. Wyglądało na to, że był zbyt leniwy, by chociażby sięgnąć do swojej twarzy. Z cichym westchnieniem i lekkim uśmiechem na twarzy podeszłam do niego i nachyliłam się nad łóżkiem, aby odgarnąć jego włosy.
- Nie zamierzam dzisiaj spać, mam za dużo do załatwienia w związku z niebieskowłosą zdzirą - zauważyłam, a w odpowiedzi otrzymałam niezadowolony jęk; coś w stylu skrzypiących drzwi. Pokręciłam głową i ponownie położyłam się na chwilę, tylko po to, żeby złożyć krótki pocałunek na jego usta. Zanim jednak zdążyłam się ponownie podnieść z miejsca, on zaskoczył mnie kompletnie, zawisając nade mną i przygważdżając moje ręce do materaca.
- Wolisz jej towarzystwo niż moje? - Zaśmiałam się, widząc jego obrażoną minę. Udawana zazdrość w jego wykonaniu zdecydowanie potrafiła rozbawić. Szczególnie, gdy kierował ją do tak absurdalnego przykładu.
- Tak, zdecydowanie wolę spędzać czas z cholerną dziunią, która chciała dać mojego konia do pieprzonej szkółki. Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że kiedykolwiek wybrałabym ciebie zamiast jej? Masz chyba zawyżone mniemanie o sobie, mój drogi - powiedziałam, wiercąc się pod jego uściskiem, zdecydowanie nie podobało mi się, gdy coś, w tym wypadku ktoś mnie krępował.
- Dziwisz się? Skoro moja narzeczona wciąż zapewnia mnie o tym tak często, nie może być inaczej - położył nacisk na "narzeczona", na co przewróciłam oczami.
- Nie wątpię, w końcu kręci się przy tobie tyle kobiet... można być zazdrosnym - przekrzywiłam lekko głowę, mierząc się z jego zielonymi tęczówkami. Nie minęło kilka sekund, gdy nachylił się i złożył na moich ustach pocałunek.
- Tyle kobiet, a ja wybrałem skończoną zazdrośnicę - mruknął cicho, a ja korzystając z jego nieuwagi, wyrwałam rękę z uścisku i uderzyłam go w ramię, czego natychmiast pożałowałam. Tym gestem zaburzyłam bowiem jego równowagę, przez co runął na mnie, ponownie przygniatając mnie swoim ciężarem. Zaśmiałam się cicho, jednak po chwili przerodziło się to w istne darcie i błaganie o litość, gdy w ramach odwetu zaczął mnie łaskotać. Ile on miał lat? Dwadzieścia trzy czy trzynaście?
- Przepraszam, że przeszkadzam! - usłyszeliśmy wysoki jazgot dochodzący spod drzwi. - Ale tak się składa, że praca wzywa. Na pieprzenie będziecie mieli czas potem, teraz do stajni, pierwsi klienci przyszli, ty zajmiesz się starszymi, Tymon niech weźmie młodszych, wierzę w jego cierpliwość bardziej niż w twoją hipokryzję.
- Ja tu jestem, nie musisz mówić o mnie w trzeciej osobie - odezwał się chłopak, siadając i mierząc wzrokiem Karolinę. Ona z kolei zaplotła ręce na piersi i zwilżyła wargi, uparcie próbując zatrzymać spojrzenie na twarzy szatyna i nie spuszczać oczu na jego nagi tors.
- Świetnie, więc wszyscy znają swoją rolę, bierzcie się wreszcie do roboty - burknęła i zerkając na nas po raz ostatni, opuściła pokój.
- Nie wiem czy się śmiać, czy płakać - skwitowałam tą sytuację westchnieniem, po czym bez ociągania wstałam z miejsca, aby wreszcie przygotować się na resztę dnia. Dnia, który zapowiadał się wyjątkowo paskudnie.

- Czyli twoim zdaniem mam z nimi jechać w teren, żeby sprawdzić ich umiejętności? - powtórzyłam słowa Karoliny w formie pytania, nie będąc pewną, czy na pewno dobrze wszystko zrozumiałam. Do grupy, którą mi przydzielono, należały cztery osoby: trzy koleżanki, które obgadywały wszystko i wszystkich oraz chłopak, wywalający język na widok jakiejkolwiek przedstawicielki płci przeciwnej. Zastanawiałam się, czy był świadom, że żadna z przedziału dziewiętnaście - dwadzieścia dwa nie była zainteresowana marnymi podrywami szesnastolatka z trądzikiem.
- Wszyscy potrafią galopować, więc w czym problem? - wyrzuciła ręce w górę, przerzucając kolejne strony w swoim notesie.
- A sprawdziłaś, czy rzeczywiście to umieją?
Dziewczyna spojrzała na mnie, zamykając gwałtownie terminarz i wspierając dłonie na biodrach. Oto właśnie zapowiedź bezsensownego wykładu.
- Dlaczego miałabym im nie wierzyć? Cała grupa jednogłośnie stwierdziła, że chce jechać w teren, więc twoim zadaniem jest sprawić, żeby w teren pojechali. Tyle w temacie.
- Więc co mam według ciebie zrobić? Załatwić sobie różdżkę i nauczyć ich jeździć w kilka sekund? Może jeszcze wysuszyć podłoże i przekazać deszczowi, że ma przestać padać? W takim razie zapraszam, możemy tańczyć, śpiewać i błagać, żeby skończyło lać, wtedy rozpatrzę wyjazd poza ujeżdżalnię na poważnie. Nie jestem cudotwórcą - warknęłam, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Nie wiedzieć czemu, nagle naszła mnie ochota, aby raz a porządnie pokazać jej, że nie będzie rządzić wszystkim i wszystkimi. Wolałam jednak zostawić to na później i nie robić afery, gdy wokół znajdowało się tyle ludzi.
- Mówisz, że nie jesteś cudotwórcą; z jednej strony ci wierzę, gdybyś nim była, nie wyglądałabyś tak. Z drugiej jednak, jakimś cudem nosisz na palcu pierścionek od obiektu westchnień całej okolicy, więc użyj swojej mocy jeszcze raz, może i teraz to załatwi sprawę - prychnęła i choć jej uwagi zapewne miały mnie urazić, jedynie mi pochlebiały. Przeszkadzał jej mój wygląd? Świetnie! Mi jej widok również działał na nerwy, więc byłyśmy kwita. Co do drugiej części jej wypowiedzi... Sama zastanawiałam się, co tak właściwie skłoniło Tymona do oświadczyn. Ba! Co w ogóle popchnęło go do rozpoczęcia związku ze mną.
Na samą myśl o naszym pierwszym pocałunku na mojej twarzy zakwitł delikatny uśmiech, co najwyraźniej zdenerwowało koleżankę naprzeciwko.
- I co się szczerzysz?
- Nawet nie wiesz, jakie to przyjemne uczucie, wiedzieć, w ilu aspektach życia mi zazdrościsz. Powinnaś w końcu coś ze sobą zrobić. Proponuję znaleźć innego Tymona - zaśmiałam się pod nosem, po czym prężnym krokiem opuściłam siodlarnię, kierując się w stronę boksów, umieszczonych na końcu korytarza. O zgrozo, już z daleka zobaczyłam te trzy dziewuchy.
- Dobra, ludzie, żadnego terenu - klasnęłam radośnie w dłonie, zwracając na siebie uwagę całej dzieciarni.
- A to kto? - A do tej pory myślałam, że tylko Karolinę stać na tak zbulwersowany ton bez żadnej większej przyczyny.
- Ktoś, na kogo nie powinnaś się patrzeć w taki sposób - mrugnęłam do blondynki, na co ta parsknęła śmiechem. - Dodatkowo jestem waszym instruktorem, opiekunem na czas pobytu w stajni, jedną z właścicieli oraz osobą, która powie wam, że nie potraficie myśleć, jeśli chcecie jechać w taką pogodę gdziekolwiek poza halę. Na jeździe będą jeszcze dwie dziewczyny, wy siodłacie konie, Inga, Igra, Randbor i Śmiałek, podzielić się jak kto chce, nie ingeruję - powiedziałam i machnęłam ręką, aby w końcu się rozeszli.
- Ty naszą instruktorką? - Czyli jednak dzieci potrafiły być bardziej irytujące niż myślałam. Ile ona miała lat? Dwanaście? Może trzynaście? - W takim razie najpierw nam pokaż, czego możesz nas nauczyć, wyciągnij maksimum, o ile w ogóle masz własnego konia.
Niby słownictwo miała w miarę bogate, ale okazała się znacznie głupsza niż przewidywałam. Czy ja przed chwilą nie mówiłam, że jestem współwłaścicielką?
- Na hali za dwadzieścia minut, bez koni, dawno nie trenowałam, dobrze, że mnie do tego motywujesz. Co do konia... Mam do wyboru dwa, wolicie oglądać pracę na płaskim czy skoki?
- Po co o to pytasz? To raczej oczywiste, że ciekawiej się patrzy na parkury - dziewczyna wywróciła oczami, kiedy ja za wszelką cenę starałam się utrzymać uśmiech na swojej twarzy.
- Wspaniale, w takim razie Tabun - mruknęłam bardziej do siebie niż do nich i nie odzywając się więcej, wróciłam do siodlarni po sprzęt. Zapowiadała się ciekawa jazda.

************************************************************************************************************************
Czyli kolejne przeprosiny! Przecież tak dawno tego nie robiłam, trzeba nadrobić, cnie. Więc:
Przepraszam, że rozdział jest jaki jest.
Przepraszam, że nie było mnie pierdolone 11 dni.
Przepraszam, że kompletnie to zlałam.
Przepraszam wszystkich, którzy mimo wszystko czekali, czekają i być może czekać będą.
Ogólnie, miałam strasznie dziwny tydzień. Zacznijmy od tego, że w piątek byłam w terenie i notkę miałam napisać po nim, ale jak poszłam spać, to pierdolę od 17 do 14:30 XDD Porter mnie porządnie przećwiczył (bo konie z ADHD są ekstra), więc zakwasy były gwarantowane c: Zobaczymy, czy jutro pojadę, czy nie, bo jeszcze nic nie wiem.
Poniedziałek konkurs, wtorek angielski, środa znajomi, czwartek angielski, a dziś piątek i sama nie wiem, kiedy mi ten tydzień minął, przysięgam. Postaram się dodać coś w weekend, ale zobaczymy, jak to wyjdzie.
Poza tym, hej! Tak dawno nie opisywałam jazdy, wypada to w końcu nadrobić, prawda? :D
Kocham Was tak samo mocno jak zawsze ❤

niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 21.

Przewertowałam treść kartki kilkukrotnie, zanim ponownie spojrzałam na dwójkę siedzącą przede mną. Wujek rozglądał się na boki, zasłaniając twarz dłonią, wyraźnie unikając mojego wzroku. Karolina z kolei patrzyła na mnie z nieukrywaną satysfakcją, uśmiechając się pod nosem i cały czas nucąc jakąś niezwykle irytującą melodię. Zresztą, ona cała była irytująca. Wszystkie jej gesty i dźwięki, jakie z siebie wydawała denerwowały do tego stopnia, że widząc ją, otwierał się przysłowiowy scyzoryk w mojej kieszeni. Zyskałam nagłą ochotę na zakupy w sklepie zoologicznym, może udałoby mi się znaleźć węża, tudzież pająka, dzięki któremu koleżanka trafiłaby na kilka dni, tygodni, może nawet miesięcy do szpitala. Do tej pory jakoś z nią wytrzymywałam, jednak nikt mnie nie ostrzegał, że cholerna, egoistyczna dziunia planowała wykupić fragment ziemi należącej do wujka, a tym samym do mnie.
- Na dobry początek, zakładamy szkółkę - uśmiechnęła się szerzej niż kiedykolwiek wcześniej. No, może poza tym jednym razem, kiedy nasze, niestety, wspólne zdjęcie znalazło się na okładce jednej z miejscowych gazet. Wyglądało na to, że plan pod tytułem "Wielka Stajenna Rodzina" wchodził w fazę zaawansowaną.
- Pewnie, spieprzmy wszystkie konie, które do tej pory chodziły tylko pod doświadczonymi jeźdźcami - powiedziałam, starając się, by mój głos wprost ociekał niechęcią. Mimo wszystko Karolina jedynie popatrzyła na mnie z miną w stylu "masz gówno do gadania" i ciągnęła swój wywód dalej.
- Co do koni, dobrze, że mi przypomniałaś, jest ich trzydzieści. Nie stać nas, na utrzymanie wszystkich, więc wymyśliłam, że każdy powinien na siebie zarabiać. Pensjonariuszy nie mamy dużo i myślę, że z każdym możemy się dogadać - klasnęła w dłonie, a ja rozszerzyłam oczy, zastanawiając się, czy dziewczyna rzeczywiście jest aż tak głupia.
- Masz pewne, że każdy kupuje konia po to, żeby dzielić się nim z dziećmi. Przejrzyj na oczy, kto mógłby się zgodzić na ten układ? - prychnęłam z kpiną, na co ta jedynie zaplotła ręce na piersi, lustrując mnie od góry do dołu.
- Osobiście myślałam o Melodii i Flocku - stwierdziła, przenosząc wzrok ze mnie na wujka, który chyba został wytrącony z kontekstu. Ponownie uśmiechnęła się w ten typowy dla siebie sposób, zbierając ze stołu jakiś notatnik. - Co pan o tym myśli?
- Ja? - zdziwienie pojawiło się na jego twarzy, gdy wskazał na siebie, najwyraźniej gubiąc się w całej tej sytuacji równie bardzo jak ja. - Ja... No cóż, osobiście nie podoba mi się ten pomysł. Melodia mimo, że już nie najmłodsza, ma swoje humory, nie nadaje się do szkółki. Co do Flocka, może i jest spokojniejszy od niej, ale po pierwsze za młody, a po drugie nie wytrzymałby długo łażąc w kółko - powiedział, a ja dziękowałam w duchu, że choć w tej jednej kwestii się ze mną zgodził. - Tematu Tabuna nawet nie zaczynaj, po pierwsze ma siedem lat i temperament równy całej reszcie koni razem wziętej.
Niebieskowłosa zamknęła usta tak szybko, jak je otworzyła i spojrzała na mnie ze znacznie mniejszą pewnością siebie. Och, czyżby koleżankę naszły wątpliwości, gdy nie wszystko szło po jej myśli? To takie typowe. Najchętniej podporządkowałaby sobie każdego, ale potem zapewne nie wiedziałaby, co zrobić ze swoją "władzą". Mogła udawać silną, jednak widać było, że z większością spraw nie dawała sobie rady. W moim odczuciu, brak wsparcia innych zapewniał jej także brak swego rodzaju, czy ja wiem? Może odbierało jej to nieco radości, czerpanej z życia?
- W każdym razie, Inga, Irga, Bajka, Tanger i Randbor, możliwe, że dołączymy jeszcze Piękną i Perełkę - wyliczała po kolei, a ja odniosłam wrażenie, że przez jej twarzy przeszło coś na kształt dumy. Moje ciśnienie z minuty na minutę rosło coraz bardziej. - Kwestię Albatrosa obgadam bezpośrednio z Tymonem. Nie potrzebuję w tym celu pośrednika.
- Jaką kwestię? - dobiegł nas głos zza moich pleców. Wszyscy automatycznie spojrzeliśmy w stronę chłopaka. Uśmiechnął się do mnie, czego nawet nie starałam się odwzajemnić. Pokręciłam głową i wyminęłam go w progu, wciskając mu kartkę w ręce.
Starając się odciąć zupełnie od innych, przemierzałam korytarz w niepodobnym do mnie tempie. Chciałam po prostu znaleźć się niedaleko boksu Melodii. To ona była pierwszym niezwykle przyjemnym zaskoczeniem, jakie czekało na mnie w Polsce, więc miałam nadzieję, że pamiętając o poprzednich latach, ponownie będę w stanie pocieszyć się jedynie jej obecnością. Wyjątkowo skutecznie próbowałam zatrzymać łzy, zbierające się w moich oczach. Jak bardzo i przede wszystkim czym wujek był aż tak zdesperowany, by odsprzedać udziały tej szmacie?
Przyjemne, ciche rżenie rozległo się na korytarzu, gdy bułana klacz wystawiła łeb zza krat boksu. Cień uśmiechu wdarł się na moje usta, jednak wraz z nim pojawiła się niemożność dłuższego powstrzymywania płaczu. Drżącymi dłońmi odsunęłam zasuwę, zamknęłam za sobą drzwi i objęłam szyję kobyły rękoma. Stała nieruchomo, z podkuloną tylną nogą, jakby czując, że nie mam dziś ochoty, by się użerać z jej humorami.
- Nie wiesz, że moje ramię jest znacznie wygodniejsze do ryczenia? - usłyszałam za sobą, jednak nie planowałam oderwać się od boku klaczy. Szczęk metalu zapowiedział to, co stało się kilka sekund później. Ręce chłopaka niemal siłą odciągnęły mnie od Melodii i przycisnęły do jego torsu. Schowałam twarz w jego bluzie, nie mając szczególnej ochoty, by widział, jak z chwili na chwilę coraz bardziej się rozmazuję. - Chyba jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim stanie, a przynajmniej sobie tego nie przypominam - mruknął w moje włosy.
- Też jakoś nie kojarzę - burknęłam, koniec końców zaciskając dłonie na materiale. Zaciągnęłam się jego dobrze mi znanym zapachem, stwierdzając nagle, że strasznie brakowało mi bliskości chłopaka. Choć nawet nie wiedziałam, kiedy zdążyłam się za nim stęsknić.
- Aśkę szlag trafi, jak przyjedzie i usłyszy, że ktoś chce wystawić Cykadę do szkółki - westchnął pod nosem. - Myślę, że Karolince jednak odwrócą się poglądy po nieuniknionej konwersacji - zaśmiał się, czemu od razu zawtórowałam. Jakim cudem zawsze wiedział, jak poprawić mi humor? I jakim cudem zawsze pojawiał się wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam?
- Wiesz, że cię kocham? - zapytałam, wychylając lekko głowę, ukazując fragment zapuchniętych oczu. Szatyn zmarszczył brwi, jednak na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Co cię tak nagle naszło na wyznania?
Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej, jakby naprawdę się bał, że zaraz się wyrwę i ucieknę nie wiadomo gdzie.
- Stwierdziłam, że za rzadko ci to mówię, a za często zachowuję się jak skończona zołza - uniosłam kąciki ust, starając się nieznacznie odsunąć. Dusił mnie, nie oszukujmy się, a co za dużo, to niezdrowo. Przez chwilę wsłuchiwałam się w ciszy w krople deszczu, raz za razem uderzające o dach stajni. Nastrój z przygnębiającego w kilka chwil przerodził się w lekką nostalgię, która nie przeszkadzała żadnemu z nas.
- Kocham cię - powiedział po chwili, całując mnie w czubek głowy. - A wracając do Karoliny, wiesz, że chce cię wrobić w instruktorkę?
- W takim razie bardzo chętnie pokażę dzieciom na czym polega prawdziwe jeździectwo. Trzy czwarte teorii i jedna czwarta praktyki, nie uważasz, że to idealne proporcje? - uśmiechnęłam się szeroko, wierzchem dłoni wycierając mokre policzki. Tymon pokręcił głową z cichym śmiechem na ustach, po czym ponownie przeniósł spojrzenie na mnie.
- Myślę, że wspaniałym pomysłem jest obgadanie tego przy gorącej herbacie, najlepiej przed telewizorem, pod ciepłym kocem - stwierdził, na co przytaknęłam z udawaną powagą. Objął mnie ramieniem i wspólnie skierowaliśmy się do domu, udając głuchych na pretensjonalne wywody Karoliny.

**************************************************************************************************************************
Przepraszam, że taki krótki, głupi, nudny itd; itp. W każdym razie, nie miałam siły na nic lepszego, bowiem dziś wróciłam z (męskiego) klasztoru z dni skupienia. Wkurwiająca współlokatorka, brak ciepłej wody, zimno jak w psiarni, spanie w ciasnych klitkach na pieprzonych, twardych pryczach, bo łóżkiem tego nie nazwę i modlitwa, modlitwa, modlitwa! Mój wczorajszy dzień - kaplica, śniadanie, kaplica, aula, kaplica, aula, msza (w kaplicy), obiad, kaplica, trzygodzinna wycieczka w góry, kolacja, dwu i półgodzinna Adoracja Najświętszego Sakramentu (w kaplicy), cisza nocna :) Jedzenia może nie skomentuję, bo wyszłabym na wybredną, czy coś, ale chyba nie każdy ma ochotę na wpieprzanie much :D
Mam zakwasy na dupie. A w następny weekend (Dobry Boże! Majówka!) konie! Teren, tak dokładnie. Nie zdam tej odznaki, przysięgam. Szczególnie, że to pierwszy wyjazd poza ujeżdżalnię od wakacji XD 276 pytań wciąż przede mną!
Co do ósmego tomu, nie mam pojęcia, co robić. ALE, jak ja mam, kuźwa, zostawić tego pieprzonego bloga, gdy jednego dnia potraficie nie wchodzić tu prawie wcale, a drugiego, czyli dziś, zrehabilitować się prawie trzystoma wejściami XDD Jesteście nienormalni, halo. Kocham Was <3

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 20.

Przewracałam się z jednej strony łóżka na drugą, tworząc najróżniejsze, przedziwne pozycje. Nogi znalazły się tam, gdzie powinna być głowa, która z kolei zwisała z materaca. Chwiałam kucykiem na boki, patrząc, jak jego końcówka smaga futrzany dywan. Lewo, prawo, lewo, prawo; w tempie zegara. A wszystko przez cholerny deszcz.
Krople leniwie spływały po szybach, rozmazując niegdyś bajkowy, tego popołudnia szary i ponury krajobraz. Wiatr szumiał w koronach drzew i przedzierał się między dachówkami, tłucząc się na strychu. Zewnętrzne okiennice raz za razem otwierały się i znów zamykały, skrzypiąc zawiasami i uderzając w drewniane ściany. Dodatkowo okazało się, że dom nie był najlepiej ocieplony, przez co sweter w połączeniu z kocem zdecydowanie nie wystarczały. Kołdra w tym wypadku była minimalnym wymogiem.
Drzwi po raz kolejny zostały otwarte i do pokoju po raz czwarty zawitał Tymon z parującymi kubkami w rękach. Automatycznie się podniosłam i narzucając pościel na plecy, odebrałam herbatę od chłopaka. Podziękowałam mu uśmiechem, natychmiast przykładając naczynie do ust.
- Nie wiem, jak ty - zaczął, opadając ciężko na łóżko i zabierając mi pół kołdry - ale ja najchętniej wróciłbym do domu w tempie natychmiastowym - odetchnął, upijając pierwszy łyk. Położyłam głowę na jego ramieniu, wiedząc, że jego bliskość zapewni mi więcej ciepła niż materiał wypchany puchem.
- Najchętniej spakowałabym się i wyjechała stąd bez słowa. Reszcie chyba się tu podoba, patrząc po Asi i Jacku, którym uśmiechy nie znikają z twarzy... - mruknęłam, wyrywając mu część pościeli i szczelniej się nią owijając.
- W takim razie pakuj się - stwierdził, zrywając się z miejsca. Spojrzałam na niego jak na idiotę, zastanawiając się, czy go nie przewiało. Może to grypa? Przeziębienie, gorączka? - Nie patrz tak na mnie - zaśmiał się. - Podnoś dupę z miejsca, wpychaj rzeczy z powrotem do plecaka i jedziemy, zanim ktokolwiek ogarnie, że mamy jakiekolwiek plany.
Klasnął w ręce z absurdalnie szerokim uśmiechem i podszedł do komody. Nim się obejrzałam, zaczął rzucać naszymi rzeczami we wszystkie strony. Tak, jakby wcale nie łatwiej było od razu wsadzić wszystko do odpowiednich bagaży. Chyba rzeczywiście był chory. Mimo wszystko, nie zamierzałam protestować. Zbyt dużo straciłabym, zostając tutaj.
- Musimy się pospieszyć - burknęłam, zrzucając z siebie okrycie i odkładając herbatę na stolik nocny. - Myślę, że mój prześladowca dowie się o wyjeździe w przeciągu niecałych trzydziestu minut.
Tymon uniósł brew, zerkając na mnie znad materiału jakiejś koszulki, jednak nie odezwał się ani słowem. Po chwili dołączyłam do niego i zaczęłam upychać wszystkie ciuchy do kolejnych toreb. Dzień zapowiadał się naprawdę ciekawie. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
Z kilkoma bagażami w rękach zbiegliśmy na dół najszybciej i zarazem najciszej jak tylko się dało. Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, od razu pożałowałam, że nie marnowałam czasu na ubranie kurtki. Drzwi trzasnęły za naszymi plecami, głównie za sprawą przeciągu panującego w całym budynku. Wiatr kołysał drzewami tak bardzo, że odnosiłam wrażenie, że zaraz złamią się wpół i runą na ziemię. Deszcz zacinał prosto w twarz, przez co nawet kilkumetrowa droga do samochodu okazała się nie lada wyzwaniem. Jakoś jednak przemierzyliśmy dzielący nas od niego dystans i wsiedliśmy do pick-upa. Spojrzeliśmy po sobie z Tymonem. Jeżeli moja fryzura wyglądała choć w części tak źle, jak jego, to szczerze współczułam mu widoku.
- Chyba się udało - wyszczerzył się, zanosząc się nagłą falą śmiechu. Uśmiechnęłam się pod nosem, prychając. Przynajmniej jemu dopisywał dobry humor.

Pogodowy armagedon towarzyszył nam przez całą drogę powrotną i nie zamierzał ustąpić zbyt szybko. Opierałam głowę o szybę i nie zamierzałam unieść powiek, dopóki nie dojedziemy na miejsce. Senny nastrój trzymał mnie w swoich sidłach, a jedynym czynnikiem, dzięki któremu nie odpłynęłam do krainy marzeń, była muzyka w akompaniamencie stukającego w dach deszczu. Na dodatek zarówno mój telefon, jak i ten należący do Tymona, nie przestawały dzwonić. Jednak żadne z nas nie pokusiło się nawet spojrzeć na wyświetlacz. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że Jacek, Aśka, Gośka, a nawet Antek, mieli w planach bombardowanie.
Droga dłużyła się gorzej niż to zapamiętałam. Całą sobą pragnęłam już być w domu, owinięta kocem, z kubkiem herbaty w rękach, siedząc przed telewizorem i oglądając jakiś durny telewizyjny serial. Z drugiej strony, w stajni czekały na mnie trzy konie, na których nikt od dawna nie jeździł. Trzy? Wróć, pięć. Z tym, że jedynie Manhattan nie był gotowy na pracę w siodle. Co do reszty, całkiem inna sprawa.
Leśna droga prowadząca do stadniny powitała nas błotnistymi wybojami, jednak pocieszała mnie świadomość, że dom był już tak niedaleko. Uśmiechnęłam się delikatnie, opierając głowę na ręce i kątem oka zerkając na Tymona.
- Co jest? - zapytał, odwracając się na chwilę w moją stronę. Wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, że już koniec z jakimikolwiek wyjazdami - mruknęłam, na co chłopak jedynie westchnął przeciągle. Nie powiedział nic więcej, po prostu wlepił wzrok w przednią szybę. Wycieraczki pracowały w kółko, monotonnie. Ich skrzypienie zakłócało delikatne dźwięki, dochodzące z radia. Jakiś utwór, którego nijak nie kojarzyłam, wprowadzał przyjemną atmosferę i swoim radosnym brzmieniem choć na chwilę odcinał nas od ponurej pogody za oknami.
W końcu wyjechaliśmy z lasu, sunąc jedną z polnych ścieżek. W oddali majaczyły już budynki stajni, do których z każdą chwilą zbliżaliśmy się coraz bardziej. Odpięłam pas i wychyliłam się do tyłu, aby zgarnąć nasze plecaki. Położyłam oba bagaże na kolanach i pod nogami, nie mogąc się już doczekać, kiedy wysiądę z samochodu. Uśmiechałam się sama do siebie, zakładając kaptur na głowę i przygotowując się mentalnie do wejścia w nieprzyjemną szarugę.
Otworzyłam drzwi, gdy pojazd nie zdążył się jeszcze do końca zatrzymać i w akompaniamencie śmiechu Tymona i słów "cóż za niecierpliwość", wyskoczyłam na żwirowy podjazd. Zachwiałam się lekko na nogach, a kiedy tylko udało mi się złapać równowagę, zostałam z niej ponownie wytrącona, przez przejeżdżającą tuż przede mną furgonetkę. Spojrzałam zupełnie zdezorientowana na czarne auto, które zatrzymało się zaledwie kilka metrów dalej. Po chwili zaczęło cofać w moim kierunku, co zaś skwitowałam zmarszczonymi brwiami.
Kierowca uchylił lekko przyciemnioną szybę i spojrzał na mnie z politowaniem. Jego szczurza twarz i krzaczasty wąs skutecznie odstraszały.
- Kochanieńka, jeśli przyszłaś w sprawie pracy, nie masz się co trudzić. Facet, który prowadzi rozmowy to straszny sknera - uśmiechnął się krzywo, a mi zajęło chwilę, zanim jego słowa w pełni do mnie dotarły. Jakiej, do cholery, pracy?
- Gdzie znajdę tego pana? - zapytałam, rozglądając się wokół, zastanawiając się, czy oby na pewno trafiłam do miejsca, w którym mieszkałam.
- Główne wejście do stajni, drugie drzwi na prawo - powiedział, wskazując na budynek za nim. Podziękowałam skinieniem głowy i bez słowa ruszyłam w tamtym kierunku. Kamyki chrzęszczały pod moimi stopami z każdym krokiem, a ja miałam wrażenie, że  nagle trafiłam do jakiegoś równoległego wymiaru. Od kiedy wzdłuż chodnika rosły kwiaty? I od kiedy nad drzwiami wisiała tabliczka "Zatrudnię instruktora"?
Nie było mnie dzień, czy może miesiąc? Chyba coś mi się pomieszało. Stałam bez ruchu, wpatrując się niemo w drewnianą tabliczkę. Instruktor...
- Karolina! - krzyknęłam, przekraczając próg budynku. Z zaciśniętą ze złości szczęką wparowałam do siodlarni, napotykając tam zarówno niebieskowłosą jak i wujka. Popatrzyłam to na jedno, to na drugie, spodziewając się jakichś wyjaśnień.
- Nie miałaś wrócić jutro? - zapytał mężczyzna, podnosząc się z miejsca z przyjaznym uśmiechem, którego nie miałam najmniejszej ochoty odwzajemniać.
- Nie powinieneś mnie poinformować, że kogoś zatrudniamy? - odpowiedziałam pytaniem, zaplatając ręce na piersi. Zmierzył mnie wzrokiem, wyrażającym o dziwo coś na kształt skruchy.
- Przez zaistniałe okoliczności, podjąłem szybką decyzję - stwierdził, opadając z powrotem na fotel.
- Jakie okoliczności? - spytałam, a on zaczął nerwowo uciekać wzrokiem na boki.
- Może ja wytłumaczę - zaćwierkała Karolina, wstając z kanapy z uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. Uniosłam pytająco brew, na co ta jedynie wyminęła mnie, podchodząc do kącika, w którym znajdował się wieszak. Pogrzebała chwilę w swojej torbie, dopóki nie znalazła tego, czego szukała. Wróciła do mnie i podała mi jakiś świstek.
- Jak widzisz, wykupiłam jedną trzecią udziałów w gospodarstwie.

****************************************************************************************************************************
NIE BIJCIE :( Mam strasznie dużo na głowie, jeszcze teraz rozkręcam drugie opowiadanie i zwyczajnie nie wyrabiam. Do tego teraz poprawiam wszystkie oceny i dodatkowo mama wrobiła mnie w egzamin na brązową odznakę rajdową, o czym, notabene, dowiedziałam się dzisiaj i jutro mam pierwszy trening. Nie zdam tego, ale mimo wszystko 31 maja trzymajcie za mnie kciuki XD
Poza tym, jeździłam ostatnio na Musli, były skoki, pierwsze od wakacji :D Genialnie, naprawdę. Potem wsiadłam jeszcze na Karinę i muszę powiedzieć, że jest cud, miód, malina c:
Także ten, żegnam się z Wami, podając jeszcze jedną informację. Tom siódmy, czyli dwadzieścia rozdziałów, planuję napisać do końca czerwca i specjalnie to przeciągnę. Równocześnie informuję, że nie jestem przekonana, czy powstanie kolejny tom. Jeśli tak, zacznę go dopiero w sierpniu.
Chyba wszyscy widzimy, że wyczerpałam tematy. Wykorzystałam już chyba wszystkie możliwe katastrofy, a Wera i Tymon mają kartoteki, którymi nie pogardziłby nawet sam dr House. Powiedzcie proszę, co myślicie. Jeśli faktycznie chcecie tom ósmy, myślę, że dałabym radę, ale w tym momencie naprawdę wszystko zależy od Was. Boję się po prostu, że zostanę sama, bez Was, a wtedy nie dałabym sobie rady.
To tak w ramach nakreślenia sytuacji. Miłej nocy :*

PS Dziękuję tym, którzy wciąż tu są.