środa, 28 listopada 2012

Rozdział 25.

Przez kolejne dni spostrzegłam kilkanaście sytuacji, w których Jacek z Aśką bawili się tak dobrze, że aż mnie mdliło. Nie wiedząc czemu dziewczyna spędzała ze mną o wiele mniej czasu, a co gorsza tak samo było z Tymonem... Ledwo łączyłam koniec z końcem podczas nieustannej gonitwy: dom, szkoła, stajnia. Rano żywcem nie chciało mi się wstać, a popołudniu byłam nie raz zbyt zmęczona na jazdę konną. Czasem po prostu szłam na górę, kładłam się na łóżku i godzinami słuchałam muzyki. Na dodatek los zdawał się ze mnie żartować. Do stajni wraz z wujkiem przyjechał nowy koń, którym ja miałam się zajmować. Melodia zazwyczaj stała w boksie i wypatrywała mnie z głową ponad drzwiami a ja... niestety, musiałam ją ominąć i pójść dalej, w stronę izabelowatego, trzyletniego ogiera o imieniu Tabun. Co najgorsza był on niemal dziki. Jedyne co mogłam z nim robić to codzienne treningi na lonży a do tego pod kantarem. Jak dla mnie zbyt często zdarzało mu się strzelanie baranków i stawanie dęba. Ten koń okazał się najtrudniejszym do okiełznania zwierzęciem w moim życiu! Idąc właśnie z niesmakiem w stronę pięknego, silnego konia wpadłam na Tymona.
- Hej, co ty taka przygnębiona?
- Zmęczenie i tyle.
- No to co ty tu robisz?
- Muszę się zająć Tabunem.
- Tym nowym... tym ogierem?
- Tak dokładnie tym, niestety.
- To wiesz co idź do domu a ja przeprowadzę trening za ciebie.
- Nie. Ja to zrobię. - odparłam twardo.
- Jesteś pewna?
- Tak na sto procent.
- Skoro tak... powodzenia.
- Dzięki, przyda się. - powiedziałam i poszłam po kantar i lonżę. W złym humorze "wytargałam" konia na zewnątrz gdzie mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Właśnie rozpętała się kolejna burza śnieżna. Czując jak wszystko zdaje się robić sobie ze mnie żarty zaczęłam lonżowanie.

Po godzinie cała przemoczona odprowadziłam ogiera z powrotem do stajni a sama skierowałam się ku domowi mając nadzieję na gorącą herbatę. Zagotowałam wodę i zaparzyłam wrzący napój. Pijąc czułam jak w moim ciele rozchodzi się ciepło. Gdy skończyłam pobiegłam na górę aby wziąć prysznic a następnie położyć się spać.

Wstałam jak zawsze o świcie. Przeciągnęłam się kilkukrotnie po czym poczułam zawroty głowy. Opadłam z powrotem na łóżko i stwierdziłam, że prawie na pewno będę chora. Ubrałam się powoli, umyłam, zjadłam śniadanie no i w końcu wyszłam na lodowate powietrze. Rozejrzałam się dookoła i ze smutkiem pomieszanym ze zdziwieniem stwierdziłam, iż Tabun zawzięcie rozkopuje trawę na środku pastwiska. Westchnęłam i już miałam iść do stajni kiedy pod dom podjechał ciemno niebieski samochód Tymona. Wysiadł z niego i pierwsze co zrobił to spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się blado.
- Czy ty oby nie jesteś chora? - zapytał chłopak patrząc na mnie z dezaprobatą.
- Nie.
- Chyba chciałaś powiedzieć jeszcze nie. Idź do domu.
- Nie mogę, Tabun uciekł ze stajni. - powiedziałam. Rozejrzał się wkoło zawieszając wzrok na samotnym koniu.
- No to go złapię. A ty już idź, dam sobie radę.
- Dziękuję. - odparłam wtulając się w jego ciepłą kurtkę. - Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Dostała byś zapalenia płuc. - powiedział ze śmiechem.
Wróciłam do domu i całą akcję obserwowałam z kuchennego okna. Patrzyłam na to jak wchodzi na pastwisko, jak zbliża się powoli do ogiera, jak stara się go złapać gdy uciekał po łące. Biegał za nim wte i we wte. Przez chwilę się śmiałam... do pewnego momentu. Koń zaczął szaleć, przestraszony spadającym z drzew śniegiem. Tymon nie odpuszczał. W napięciu obserwowałam całe to zdarzenie. Nadal nie przestał biec... koń się zdenerwował. Zaczął brykać, strzelać barany. Nagle wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Widziałam kopyta konia, zmęczoną twarz chłopaka. W pewnym momencie stało się najgorsze. Potężne kopyta uderzyły w ramiona i głowę... Poderwałam się z miejsca i wybiegłam na zewnątrz. Rozszalały ogier cwałował nadal po zaśnieżonym terenie. Nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Przeskoczyłam przez ogrodzenie i opadłam na ziemię tuż przy Tymonie.
- Tymon, Tymon obudź się, Tymon... - łkałam przez łzy, które coraz szybciej napływały do moich oczu...

***********************************************************************************
Zawiodłam się! Nie wiem czy to tylko moje złudzenie, ale w każdym odkąd Vero zawiesiła bloga na moim nie ma ani jednego komentarza (Ascaria mam nadzieję, że to jednak przez tego wybitego palca)... Jestem przygnębiona co ukazuję w właśnie tym rozdziale :( Przez chwilę możliwe, że notki będą... smutne, ponure itd. ale mogę przyrzec, iż pierwszy "tom" skończę. Nie jestem pewna czy wam się spodoba ale jeśli tak może, powtarzam może będzie następny. Ludzie przecież można komentować więc bardzo proszę... Pomimo wszystko pozdrawiam wszystkich tych, którzy wytrwale czytają bloga, na razie...^^

poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 24.

Wracając wieczorem do domu przez las; dzięki temu, że noc wstała zbyt wcześnie trzy razy pomyliliśmy drogę. Jechaliśmy dwójkami: ja na Melodii i Tymon na Albatrosie z przodu oraz Jacek na Mozambiku z Aśką na Cykadzie z tyłu. Gdy wreszcie wjechaliśmy na podwórze zaprowadziliśmy konie do stajni, rozsiodłaliśmy je i rozeszliśmy się w swoje strony. Na pożegnanie padło jeszcze kilka śnieżek (niestety dwie celowane we mnie) a potem zostałam sama w wielkim domu. Wujek wyjechał po raz kolejny na giełdę koni, tym razem do Australii. Robiąc herbatę usłyszałam nagle przed domem dźwięk silnika. Wybiegłam na dwór i zobaczyłam samochód Tymona. Chłopak biegł przez trawnik do stajni. Zdawał się czegoś szukać. Rozglądał się na boki, biegał w kółko, aż w końcu stanął w miejscu jeszcze raz omiótł wzrokiem boksy a na koniec popatrzył przed dom, dokładnie na mnie. Machnął w moją stronę rękami po czym podszedł.
- Szukałem cie.
- Byłam w domu.
- No tak... nie pomyślałem. - odparł z lekkim uśmiechem.
- A po co mnie szukałeś? - spytałam uważnie na niego patrząc.
- Pomyślałem, że skoro twój wujek wyjechał... raczej nie chce ci się siedzieć samej w domu, co?
- Co masz na myśli?
- To, że mam kilka filmów więc może się, na któryś skusisz?
- Jeżeli jest jeszcze jakiś, którego nie oglądałam to bardzo chętnie.
Weszliśmy do środka. Zrobiłam szybko dwie herbaty i usiadłam obok chłopaka.
- To co oglądamy?
- A co masz?
- Może być: horror, komedia, tragedia, dramat, obyczajowy albo historyczny.
- Ile ty masz ze sobą tych płyt?
- Jednego pendrive'a.
- A czy któryś z tych filmów jest o koniach?
- Historyczny, "Czas wojny". Nawet dobry. Oglądamy?
- Jestem za.
Już po chwili siedzieliśmy pod kocem oglądając zmagania gniadego ogiera. Niestety nikt mnie nie ostrzegł, że znów się poryczę... czy wszystkie filmy muszą być takie smutne? A może to ja nie mam do nich szczęścia?
***
Obudziłam się o świcie... przynajmniej tak mi się wydawało. Słońce dopiero wschodziło. Poczłapałam zaspana do łazienki, umyłam się, ubrałam, zjadłam śniadanie i wyszłam na zewnątrz. Jak zawsze skierowałam się do stajni. Nie zastałam nikogo prócz Aśki... nadzwyczaj wesołej. Podeszłam bliżej i przyjrzałam się jej podejrzliwie. Tylko raz widziałam ją w tak dobrym nastroju. Nie chciała powiedzieć dlaczego tak jest, tym razem jednak nie miałam zamiaru odpuścić.
- Co ci jest?
- A ty znowu swoje...
- Nie bądź cham! Co ci jest? - powtórzyłam pytanie.
- Czy wyglądam jakby mi coś było?
- Tak. - powiedziałam dobitnie. Dziewczyna przewróciła oczami, westchnęła i powiedziała w końcu dwa słowa:
- Mam chłopaka.
- Słucham?! I dopiero teraz mi mówisz?
- Ty też nie powiedziałaś mi, że jesteś z Tymonem. - odparła dziewczyna patrząc na mnie z góry.
- No ale... jak, kiedy, gdzie no i oczywiście kto? Po kolei poproszę.
- No niech ci będzie. wczoraj, w drodze do stadniny, tak dokładnie to za wami no i pewnie jak już się domyślasz...
- Jacek?!
- Brawo!
- Ale, że, że jak, że on i ty? Co?! - zaczęłam się jąkać jak idiotka z czego Aśka roześmiała się jeszcze bardziej.
- No właśnie to co przed chwilą powiedziałam!
Otworzyłam tylko usta w geście "I co ja mam niby na to powiedzieć?". Nie odezwałam się ani słowem. Wzięłam tylko garść śniegu i rzuciłam w jej głowę. Założyłam ręce i patrzyłam jak z udawanym oburzeniem, przez które nadal przedostawał się uśmiech otrzepuje puch z włosów.

***********************************************************************************
No dobra, dostałam weny! Co prawda chwilowej... ale zawsze. Ciekawa jestem czy spodziewaliście się tego co przed chwilą przeczytaliście ;D Jakoś nie chce mi się za bardzo rozpisywać, w końcu ten rozdział był dość długi... Mam nadzieję, że wam się podobał...^^

sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 23.

Następnego dnia od razu po śniadaniu, naciągnęłam na siebie kurtkę, ubrałam buty i czapkę, po czym wyszłam na zewnątrz. Natychmiast przywitało mnie lodowate powietrze oraz niesamowite podwórze pokryte śnieżnobiałym puchem. Rozejrzałam się wokoło. Samochód Tymona stał przed bramą Aśka z Jackiem też już dotarli.
- Zaraz się zacznie... - szepnęłam pod nosem. Kiedy tylko zeszłam z werandy trafiło we mnie kilkanaście śnieżek. Stanęłam jak wryta i spojrzałam w prawo, w kierunku, z którego zostałam zaatakowana. Cała trójka śmiała się w najlepsze. Otrzepałam się szybko no i się zaczęło. Białe kulki latały w powietrzu lądując co chwila na którymś z nas. Rzucaliśmy w siebie... sama nie wiem ile. Po jakimś czasie zarządziłam przerwę. Poszliśmy do domu. Zrobiłam cztery herbaty i zaniosłam je na stół.

Po dwudziestu minutach wróciliśmy na pole bitwy. Już przygotowywaliśmy się do kolejnego ostrzału, gdy nagle się wycofałam.
- Coś nie tak? - zapytał Tymon.
- Wszystko OK tylko przypominam, że jeszcze nawet nie posprzątaliśmy boksów.
- Boksy, zrobione.
- Ale, że niby kiedy?
- Przecież kiedy ty wstałaś była już dziewiąta. Przez dwie i pół godziny zrobiliśmy już wszystko.
- No tak zapomniałam. Ale... chwila. Skąd ty wiesz o której wstałam?
- Tajne źródła. - odparł z uśmiechem.
- Głupia rynna. - stwierdziłam z udawanym oburzeniem na twarzy. - Nie da się tego jakoś przenieść, albo w ogóle rozmontować?
- Wątpię. A poza tym nie byłoby mi to na rękę.
- No nieważne. Co powiecie w takim razie na teren?
Wszyscy jednogłośnie się zgodzili. Osiodłaliśmy konie i wyruszyliśmy. Najpierw przez las, potem polanę, aż w końcu dotarliśmy na plażę.
- No to co robimy? - spytałam odkładając siodło na niezaśnieżony kawałek ziemi.
- Głupie pytanie. Kontynuujemy wojnę! - krzyknął Jacek rzucając celnie w Aśkę. Przez następną godzinę walczyliśmy śnieżnymi pociskami. Opadliśmy wreszcie na ziemie ze śmiechem. Nadal nie wierzę, że tu, w tym miejscu, gdzie znalazłam się całkowicie przypadkowo, zdobyłam tak wspaniałych przyjaciół.

***********************************************************************************
No! Tak jak mówiłam nareszcie nawiązałam w opowiadaniu do śniegu ;D Co prawda u mnie już dawno stopniał ale skoro obiecałam to słowa dotrzymuje ^^ Tego rozdziału nie zaliczam do jakichś szczególnie udanych bo według mnie jest taki sobie... Chwilowo jestem w uniesieniu duchowym, gdyż, iż, ponieważ mam płytę Coldplay, Mylo Xyloto! Mój ukochany zespół, moja ukochana płyta :D Mojego humoru nic nie jest w stanie zepsuć! A co tam u was bo jakoś nie widzę, żeby komentarzy przybywało...^^

wtorek, 20 listopada 2012

Rozdział 22.

Trzy tygodnie później...

I znowu trafiłam w szkolną rutynę. To samo: wstawanie o świcie, stwierdzenie, że się zaspało, spieszenie się ze wszystkim, nie zdążenie zjedzenia śniadania i bieg do autobusu. Dzień jak co dzień i przy najmniej popołudnie za każdym razem inne. No więc po przyjeździe do domu pierwsze co zrobiłam to, jak zwykle, pobiegłam na górę się przebrać. Wyszłam na podwórze gdzie od razu powitał mnie grudniowy chłód. Niesamowite jak zimno się zrobiło. Całe powietrze, wiatr zdawały się zatrzymać w miejscu i w napięciu czekać na to co ma się stać. Okrążyłam stajnię wokół aby zabrać Melodię z pastwiska. Klacz stała w rogu z przymkniętymi oczami i ugiętą nogą. Bił od niej rażący spokój wyczuwalny już z dużej odległości. Chwyciłam za kantar z przyczepionym uwiązem po czym podeszłam do niej chowając go za plecami. Kobyła ufnie skierowała się ku mnie a wtedy przełożyłam postronek przez jej łeb. Dwa zgrabne ruchy i była okiełznana. Odprowadziłam ją do boksu i "zafundowałam" jej porządne czyszczenie. Nareszcie mogłam sobie na to pozwolić, ponieważ dopiero wczoraj zdjęli mi gips. Ręka co prawda jeszcze trochę bolała, przez co nie odważyłam się jeszcze wsiąść na koński grzbiet. Chciałam poczekać dopóty, dopóki ból nie przestanie mi całkiem dokuczać. Po ponad godzinnym oporządzaniu konia wyszłam na dwór i ku mojemu zdumieniu na moją twarz po kolei zaczęły spadać płatki śniegu. Rozejrzałam się wokół. Na zwykle zielonych trawnikach zaczęło coraz bardziej przybywać koloru białego. Z nieba leciało coraz więcej drobnych śnieżynek. Patrzyłam ze zdumieniem na to jak zaczynają wirować coraz szybciej i w większych ilościach. Powietrze jakby obudziło się ze snu przez co znów dało się wyczuć lekkie podmuchy wiatru. Nagle cała ta chwila prysła. Zorientowałam się, iż mam całe włosy, twarz i ubranie pokryte migoczącym w słabym świetle słońca puchem. Otrzepałam się szybko i pobiegłam do domu. Zrobiłam sobie gorącą herbatę po czym usiadłam na sofie i włączyłam telewizor. Wszędzie programy informacyjne. Podeszłam do szafki aby zobaczyć jakie filmy są w środku. Około trzydziestu filmów, wszystkie o koniach, oglądnięte co do jednego. Wzięłam pierwszy lepszy... patrzę na okładkę... "Ruffian". No nie, znowu będę ryczeć. Biorę inny. Patrzę na okładkę... "Mustang z Dzikiej Doliny". Na tym też będzie płacz. Tak samo było przy kolejnych: "Wyścig marzeń", "Czarny Książę", "Czarny Koń" i wszystkie trzy części "Flicki". Opadłam z powrotem na kanapę. Patrzyłam się wciąż wgłąb otwartej szafki. Jeden film przyciągnął moją uwagę, film, którego wcześniej nie zauważyłam. Nieznany dotąd tytuł, nieoglądany przeze mnie, film o psie... "Marley i ja". Tak z ciekawości włożyłam płytę do DVD. Po około dwóch godzinach ryczałam jak dziecko. A miałam nie płakać! Skarciłam się w duchu i ocierając ostatki łez z oczu wyłączyłam telewizor i poszłam na górę. Spojrzałam przez okno w sypialni.
- Nie wierzę... - szepnęłam. Podwórze oświetlone światłem latarni lśniło. Biały puch był wszędzie. A jutro weekend. Och jak miło! Przewidziana bitwa na śnieżki!

***********************************************************************************
Trochę wcześniej niż zapowiadałam ale chyba się nie obrazicie ;) Jestem po próbnym teście kompetencji. Padłam. W życiu się nie spodziewałam, że pytania będą tak... banalne! "Gdzie leży Mount Everest?" no błagam! Chyba oczywiste, że w Himalajach! Cały test to pytania tego typu... nie wytrzymuję. Po godzinie roześmiałam się na korytarzu. Pani popatrzyła się na mnie jak na idiotkę kiedy podskokami przemierzałam szkołę ;D Do końca listopada będzie jeszcze trzy rozdziały! Niestety ale pierwszy "tom" kiedyś trzeba skończyć :D Powiem szczerze po dzisiejszych nerwach o nic jestem wykończona... więc na razie, pa pa i  cześć...^^

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 21.

Jak dobrze znów być w domu. Po tygodniu spędzonym w szpitalu nareszcie znalazłam się przy moich kochanych konikach. Ręka w gipsie, głowa jeszcze trochę pobolewa, ale przynajmniej chodzić mogę. Biorąc pod uwagę te wszystkie za i przeciw skierowałam się do stajni. Natychmiast podbiegłam do boksu Melodii. Klaczka stała w dalekim kącie, z głową opuszczoną nisko przy ziemi. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Zacmokałam, ale tylko zastrzygła uszami. Dopiero gdy zawołałam ją po imieniu automatycznie podniosła łeb i rozszerzała chrapy przy każdym wdechu. Gdy otworzyłam zasuwę, podeszła do mnie po czym oparła się całym ciężarem ciała. Pogłaskałam ją wtulając się w jej ciepłą szyję. Jaka szkoda, że nie mogę na niej jeździć. Prawdopodobnie od razu wskoczyłabym na grzbiet i wyjechałabym w teren. Marne przypuszczenia. Trudno, poczekam chwilę. Nic się nie stanie, koń nadal przecież tu będzie... mam nadzieję. Z trudem ją wyczyściłam, dałam marchewkę i poszłam do domu. Opadłam na kanapę w salonie. Dlaczego większość rzeczy jest trudna? Nie pojmuję tego.
- Ciekawe gdzie jest Tymon. - powiedziałam do siebie i po chwili poszłam go poszukać. Nie było go w stajni, ani na podwórzu, nawet w domu. Jednak był jego samochód. Zrezygnowana pomyślałam, że musiał pojechać na przejażdżkę.

Po około półgodzinie przez bramę wjechał Albatros. Minę miał nieciekawą. Jego grymas złości nie pozwalał uśmiechnąć się nawet mi.
- Co się stało?
- Nic.
- No powiedz. - nie dawałam za wygraną.
- Mówię, że nic.
- Przecież widzę. Nie rób ze mnie idiotki.
- Po prostu z niego spadłem.
- Tylko tyle? Nie wierzę, że coś takiego wyprowadziłoby cię z równowagi.
- Nic więcej się nie stało.
- Nie chcesz nie mów. Twoja sprawa.
Odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, ale zmieniłam zdanie.
- Po mimo wszystko myślałam, że skoro jesteś moim chłopakiem to będziesz ze mną szczery. Skoro tak stawiasz sprawę, nie wiem nawet czy mnie lubisz a co dopiero czy chcesz ze mną być.
- Masz rację nie lubię cię... - odparł chłopak opierając się o ogrodzenie. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Spodziewałam się innej odpowiedzi. Tymon podszedł bliżej, chwycił moją rękę, spojrzał w oczy po czym dodał - ... tylko kocham. Przepraszam.
Uśmiechnęłam się do niego, nie wiedziałam co powiedzieć.
- Nie szkodzi. Ale powiesz mi w końcu co się stało?
- W lesie spotkałem eee... znajomego.
- I tylko tyle?
- On jest myśliwym. Próbował strzelić w Albatrosa bo jak to ujął "myślał, że to sarna". Chyba w życiu większej sarny na oczy nie widziałem.
- Mądre. Rozumiem, że przestraszył się huku i z niego spadłeś.
- Nie dziwne skoro stanął dęba, a później mnie poniósł. Szukałem go po całym lesie. Gdyby nie to, byłbym tu jakieś dwie godziny temu.
- Nie ważne. Chodź do domu, jest strasznie zimno.
Szłam po chodniku do drzwi, aż do momentu kiedy zorientowałam się, że nie ma przy mnie Tymona. Rozejrzałam się i zobaczyłam, iż chłopak biegnie przez trawnik.
- A ty dokąd?! - krzyknęłam aby usłyszał, był już dosyć daleko.
- Jak to dokąd? Do rynny!

***********************************************************************************
Coś takiego wpadło mi do głowy i nie mogłam się powstrzymać. Musiałam to napisać. Na razie przez kilka rozdziałów Weronika będzie odcięta od jazdy konnej z wiadomych przyczyn ;D Chwilowo myślę co dalej i wymyślić nie mogę. No trudno na nowy rozdział tak czy siak chwilę poczekacie, bo co najmniej do środy. Jak na razie ja się żegnam i dziękuję, że cięgle czytacie...^^

czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 20.

...Biegłam przez las, wydawało mi się, że kogoś gonię. Nie wiedziałam kto to, lub co to, jednak pędziłam wbrew sobie. Wpadałam w chaszcze, zaczepiałam o wystające korzenie, oraz gałęzie. Nie mogłam przestać, próbowałam to dogonić, lecz co chwilę znikało mi z pola widzenia. Odnajdywałam drogę bez problemu jakbym była wiedziona niewidzialnym impulsem. "Kiedy to się skończy?" zadawałam sobie w głowie jedno pytanie. Poprzez gęste paprocie dobiegłam na plażę. Znów pędziłam przed siebie. Niebo zaszło chmurami, fale stawały się coraz wyższe. Nagle intuicja zaczęła podpowiadać dziwne rzeczy. Próbowałam się jej przeciw stawić, ale nie udało się. Podbiegłam bliżej jeziora, które zdawało się mnie wciągać. Starałam się krzyczeć, uciekać. Wszystko na nic. Po chwili, woda omiotła mnie całą i znów nastała ciemność.

Przez okropny sen, który wydawał się niezwykle rzeczywisty nagle się obudziłam. Zaczęłam intensywnie mrugać, na początku w ogóle nie mogłam otworzyć oczu. Czułam się jakbym nadal nie była przytomna. Kiedy w końcu przyzwyczaiłam się do światła, zdałam sobie sprawę, że ktoś trzyma moją rękę. Zwróciłam wzrok w tamtą stronę i zobaczyłam ciemnowłosego chłopaka zasłaniającego twarz dłonią. Obok niego siedziała pewna dziewczyna, dobrze mi znana, lecz zapomniana. Nie do końca ich kojarzyłam, ale próbowałam sobie przypomnieć kim są. Patrzyłam to na niego to na nią. Nic, pustka. Młodzieniec odgarnął włosy z czoła i otworzył zamknięte dotąd oczy... te ciemno zielone oczy. Gdy tylko na nie spojrzałam wspomnienia zaczęły wracać ze zdwojoną siłą. No tak... to Tymon. Ciągle na mnie nie popatrzył. Nie wiedzieć czemu na jego twarzy, zwykle, pogodnej i pełnej energii, malowało się zmęczenie i brak pewności. Po kilku chwilach czekania w końcu przeniósł swój wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się się do niego słabo. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gapił się na mnie, a w jego oczach widoczne było szczęście.
- Boże... - powiedział wreszcie. Tym razem głowę podniosła blondynka. Spojrzała najpierw na Tymona, lecz widząc wyraz jego twarzy powoli się odwróciła. Jej twarz rozjaśnił uśmiech. W tej samej chwili poznałam ją i aż mi się wierzyć nie chciało. Suzana! Oboje chyba nie wiedzieli co robić. A ja nawet nie wiedziałam gdzie jestem. Rozglądnęłam się wokół. Beżowe ściany, stare obrazy, trzy łóżka w rzędzie, a obok nich stoliki. Szpital.... ale po co? Nic nie pamiętałam. Tymon spojrzał na drzwi, zerwał się z miejsca, puszczając tym samym moją dłoń. Dziewczyna przesiadła się na krzesło, które stało nieco bliżej.
- Wera, ale nam strachu narobiłaś. - stwierdziła ze swoim polsko-brytyjskim akcentem.
- Może uświadomisz... mi czym? - zapytałam słabo z krótką przerwą. Spróbowałam wstać, lecz gdy tylko oparłam się na prawej ręce, skrzywiłam się z bólu i opadłam z powrotem na łóżko. Spojrzałam na rękę, była cała owinięta w bandaże. - Co mi... się stało?
- Spadłaś z konia, uderzyłaś głową w ziemię, gonitwa nadal trwała ktoś cię nie zauważył i przejechał po ręce, masz przetrącone dwa palce, skręcony nadgarstek, i wstrząs mózgu, a to, że stało ci się tylko tyle to cud. Przyleciałam dopiero wczoraj trochę mnie ominęło. Ten chłopak opowiedział mi wszystko co się stało... właściwie kim on jest? - spytała z błyskiem w oku.
- Moim chłopakiem. - odparłam dobitnie. - A na imię ma Tymon.
- No trudno przeżyję. - odpowiedziała ironicznie.
- Czekaj, dlaczego nie było cię... na Hubertusie?
- No, bo przyjechałam do polski wczoraj, a dopiero dziś do ciebie. Wyleciałam z Anglii jak tylko się dowiedziałam, że coś ci się stało. W końcu prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
- Racja, ale... ile ja tu jestem?
- Cztery dni. Już myślałam, że się nie obudzisz. A ten chłopak już prawie całkiem się załamał. Pielęgniarka mówiła mi, że cały czas tu siedział... ty to masz szczęście.
Popatrzyłam na nią z dezaprobatą.
- Szczęście? - wskazałam na rękę. - Ty to nazywasz szczęściem?
- Chodzi mi o Tymona.
- Co do tego... muszę się zgodzić. Właściwie gdzie on poszedł?
- Bo ja wiem? Pewnie po lekarza.
Jak na zawołanie w drzwiach zjawili się Tymon z jakąś panią u boku. Kobieta od razu podeszła do łóżka. Wyciągnęła latarkę i zaczęła świecić mi po oczach. Później zadała kilka pytań, powiedziała, że wszystko w porządku i wyszła z sali. Suzana również stwierdziła, że musi iść, więc zostałam sama z chłopakiem.
- Jak to dobrze, że znów jesteś. - powiedział znowu chwytając moją dłoń.
- Uwierz mi, ja też się cieszę.

***********************************************************************************
Dostałam weny! Nawet nie przypuszczałam, że jej obrażenia będą aż tak poważne ;D Wyobraźnia podsuwała mi rozmaite pomysły, ale stwierdziłam, że niektóre z nich to już za wiele... Napisałam więc tylko, i aż  tyle. Jak znam życie to moje natchnienie nie potrwa zbyt długo ;) Na razie cieszę się tylko tym, że mam pomysły jeszcze na kilka rozdziałów. Następna notka... sama nie wiem kiedy. Może jeszcze w tym tygodniu może w następnym. Nic nie obiecuję. Trzymajcie się...^^

środa, 14 listopada 2012

Rozdział 19.

Konie cwałowały łeb w łeb. Co chwilę, któryś był bliżej, a potem znów dalej. Melodia nie traciła sił. W pewnym momencie niemal dotykałam kity lisa. Niestety Szymon uciekł do "nory". Zawróciłam gwałtownie, zdenerwowaną klacz. Postanowiłam odpocząć. Znałam ją na tyle, że wiedziałam, iż nie warto jej straszyć. Pokłusowałam w jeden z najodleglejszych kątów i zaczęłam głaskać spoconą szyję kobyłki i szeptałam uspokajająco do ucha. Zerkałam co jakiś czas nerwowo w stronę gonitwy. Mozambik nadal stał nieruchomo. Spróbowałam wrócić do zawodów. Jednak Melodia postawiła opór. Nie chciała ruszyć z miejsca. Naciskałam łydkami, siadłam mocno w siodle, dopingowałam cmokaniem. Wszystko na marne. Nie wiedziałam co robić, nie miałam pomysłu. Opadłam zrezygnowana. "Dobra trzeba wracać" pomyślałam.
- Melodia, rusz się w końcu... koniku no proszę. - mówiłam słabym głosem. - Dziękuję. - powiedziałam ni to do siebie, ni to do niej kiedy zaczęła stępować. Odetchnęłam z ulgą. Nadal jednak martwiło mnie to, że nie jest spokojna. Szła niezwykle spięta, czułam, że każdy mięsień drga. Jechałam ostrożnie pośród koni, nie wiedząc do czego w takim stanie jest zdolna. Pamiętałam tamten dzień kiedy podczas treningu zleciałam z jej grzbietu. Nie miałam ochoty tego powtarzać. Konie znów zerwały się do galopu. Kobyła spłoszyła się, zaczęła chodzić w kółko, rżeć z przerażeniem, grzebać kopytem w ziemi. Oddychałam szybko nie mogąc złapać tchu. "Egzorcystę!" myślałam, zachowywała się tak jakby napadł na nią demon. Całkowicie straciłam kontrolę. "Koniec tego!" Ściągnęłam wodzę, zaparłam się na strzemionach i odchyliłam do tyłu. Nagle stanęła jak wryta. "Teraz ja rządzę." Ścisnęłam boki kobyły, usiadłam pewnie i już po chwili galopowałam razem z innymi. Znów zaczęłam gonić Szymona. Byłam bardzo blisko, chłopak co chwilę skręcał próbując się mnie pozbyć. Jego wałach nie był niestety tak zwinny jak Melodia. W pewnym momencie podjechał przede mnie jakiś koń. Cwałowałam tuż za nim.
- O nie! - szepnęłam pod nosem. Strach zagościł w moich oczach, było już za późno. Ogier miał do ogona przywiązaną czerwoną wstążkę. Zaczęło się. Seria kopnięć, a każde niezwykle celne. Niczym kule armatnie kopyta trafiły w pierś klaczy. Zwolniłam chcąc uniknąć kolejnych obrażeń. Co się jednak stało to się nie odstanie. Obok nas przebiegały kolejne tabuny. Nagle Melodia nie wytrzymała. Stanęła dęba tak wysokiego i tak niespodziewanego, że nie zdążyłam się nawet pochylić, a tym bardziej niczego przytrzymać. Spadłam z jej grzbietu, uderzyłam głową w ziemię. Potem, została już tylko ciemność...

***********************************************************************************
Pisałam to ze trzy godziny! Nawet nie zdążyłam przeczytać tych moich wypocin, ale wiem, że jest dużo powtórzeń. Przepraszam, nie mogłam już znaleźć synonimów do słowa "koń". Kontynuacja... zapewne jutro ;D Ledwo wytrzymałam te dwa dni bez notki... naprawdę było trudno. Głowa już mnie boli od wymyślania  tego co będzie działo się w kolejnych rozdziałach. Postanowiłam, że będę zamieszczała je trochę rzadziej. Co za dużo to nie zdrowo ;) Nie wiem czy to Ascaria przez pomyłkę wpisała się jako Anonim czy może ktoś inny w końcu zaczął komentować, ale tak czy siak dziękuję ;) Mam urwanie głowy w związku z wtorkowym próbnym testem kompetencji więc w tym tygodniu jeszcze max. jedno opowiadanie. No ale trudno. Nie mam za bardzo na to wpływu. Jak na razie pozdrawiam i pa pa...^^

niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 18.

Piątek, ostatni dzień szkoły oraz ten długo wyczekiwany ostatni dzwonek. Wyszłam w towarzystwie przyjaciół przed budynek i po chwili siedzieliśmy w busie. Gdy w końcu wysiadłam na przystanku od razu pobiegłam do domu. Wpadłam do pokoju, przebrałam się i zeszłam na dół. Wyjrzałam przez kuchenne okno. Wraz z początkiem listopada upały mocno ustąpiły i przeobraziły się w wiatr, przymrozki oraz powszechny chłód. Narzuciłam na siebie kurtkę po czym skierowałam się do stajni. Tymon z zacięciem zamiatał korytarz.
- Cześć! - krzyknęłam podbiegając w jego stronę.
- Hej. - powiedział nachylając się by mnie pocałować. Staliśmy chwilę w ciszy.
- Wujek wyjeżdża za tydzień. - przypomniałam sobie, że miałam przekazać mu tą informację. - Poprosił żeby wybrać termin Hubertusa. Chce zobaczyć nasze starania więc albo w tym tygodniu albo za conajmniej trzy.
- Jestem za jutrem.
- No nie wiem. Sądzisz, że uda się wszystko przygotować?
- A co to za problem? Rozety są gotowe od miesiąca, konie wystarczy wcześniej rozgrzać, kita leży u Jacka, więc on będzie lisem a teren mamy wygospodarowany.
- Racja. W takim razie jestem za. Trzeba tylko zebrać uczestników.
- Ja, ty, Aśka, Jacek no i właściciele większości koni. Około dziesięciu. Może być?
- Jasne. Już nie zdążymy pojechać w teren.
- Nawet gdybyśmy mogli to i tak byśmy nie pojechali. Jeden dzień odpoczynku przed gonitwą przyda się każdemu koniowi.
Pokiwałam smętnie głową. Miałam straszną ochotę na przejażdżkę, no ale trudno. Jeszcze nie jedna przede mną.
- Przy karmieniu musimy zwiększyć ilość owsa koniom, które biorą udział.
- Czyli dwie miarki dla: Melodii, Albatrosa, Mozambika, Cykady, Irgi, Bajki, Śmiałka, Niagary, Bandosa i Rily no i po trzy dostaną Faza, Tanger i Ciruss.
Nakarmiliśmy konie po czym poszliśmy każde w swoją stronę. Położyłam się spać dużo wcześniej niż zwykle. Zasnęłam myśląc o tym jak to wszystko będzie wyglądało i kto złapie lisa.
***
Następnego dnia obudziłam się o niezwykle wczesnej porze. Nie zwlekając ubrałam się, umyłam, zjadłam śniadanie i pobiegłam do stajni. Wyczyściłam Melodię i zaplotłam jej ogon. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest dopiero siódma.

Około dwunastej wszyscy byli gotowi do startu. Jeźdźcy ustawili się w zgrane półkole, a wujek na Armagedonie wygłosił długą mowę. Zarządził dodatkowe piętnaście minut przerwy na rozgrzanie koni więc wszyscy rozjechali się po terenie konkursu oraz galopowali w koło. Po upływie czasu znów ustawiliśmy się w równiutkie kółko.
- Wygrasz to. - szepnął Tymon, który stał tuż obok mnie.
- Zobaczymy. - odpowiedziałam, a ze środka wydobył się dźwięk trąbki. Konie natychmiast zerwały się do galopu.

********************************************************************************************************************
Ach to święto jeźdźców! Byłam wczoraj, ale niestety tylko stępowałam konia organizatorki. Trzeba z tym żyć. Muszę przyznać, że był idealnie wyszkolony i reagował na każde polecenie. W każdym razie niezwykle mi się podobało, więc mam natchnienie na kolejne dwa lub trzy odcinki ;D Jak na razie postanowiłam zakończyć tutaj kolejne części nastąpią ;) A jak u was, był już Hubert czy dopiero zamierza przyjść? Pozdrowienia dla czytelników...^^

piątek, 9 listopada 2012

Rozdział 17.

Wracając wieczorem do domu byliśmy we wspaniałych humorach. Co prawda nadal nie wierzyłam, ale miałam zbyt idealny nastrój aby się nad tym głowić. Gdy tylko odstawiliśmy konie do stajni Tymon niestety stwierdził, że musi już jechać. Kulturalnie się z nim pożegnałam i już po chwili znajdowałam się w domu. Na palcach wspięłam się po schodach na górę, próbując nie obudzić przy tym wujka. Kiedy opadłam na łóżko automatycznie znów się uśmiechnęłam. Riko wskoczył na pościel i zwinął się w małą puchatą kulkę. Z trudem powstrzymywałam śmiech gdy podnosił i opuszczał ucho przy każdym moim oddechu. Było już dobrze po północy, lecz w ogóle nie byłam zmęczona. Miałam ochotę nadal galopować w dzikim pędzie z Tymonem u boku. Mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej na samą myśl. Nagle przypomniałam sobie, że jutro jest środa. "Trzeba iść spać" rozkazałam sobie w myślach.
***
Tak jak przewidywałam, zaspałam. Wstałam szybko, ubrałam się, umyłam i po pięciu minutach byłam na dole.
- Ty jeszcze nie wyszłaś? - zapytał wujek ze zdziwieniem na twarzy.
- Ale już mnie nie ma. - powiedziałam i wybiegłam z domu. Tuż przed bramą, ku mojemu przerażeniu stwierdziłam, że autobus odjechał.
- Szlag. I ciekawe jak ja teraz dojadę do szkoły. - gadałam pod nosem czekając na... bo ja wiem chyba jakiś cud. Stałam jak kołek. Nie wiedziałam co robić, aż nagle... ta dam! Przyjechał Tymon!
- Co ty tu jeszcze robisz? Przecież bus przed chwilą odjechał.
- No właśnie wiem i dlatego jak idiotka czekam na następny.
- W takim razie wsiadaj to cię podwiozę.
"Mój ty książę z bajki" pomyślałam, ale zdobyłam się tylko na uśmiech pełen wdzięczności i ulgi. Usiadłam szybko na siedzeniu pasażera i już po chwili jechaliśmy główną drogą. Co prawda już byłam mocno spóźniona na pierwszą lekcję, lecz teraz marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu i znów wyjechać w teren. Kiedy tylko wjechaliśmy na teren liceum wyskoczyłam z samochodu, który nawet jeszcze się dobrze nie zatrzymał.
- Dzięki! - rzuciłam przez ramię i od razu pobiegłam w stronę drzwi. Wpadłam do klasy cała zdyszana.
- O! Co się stało, aż piętnaście minut spóźnienia? - spytała nauczycielka.
- Byłam... u ortodonty. - pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy. Pani od przyrody chyba jednak nie uwierzyła, uniosła brwi i popatrzyła na mnie spode łba.
- No dobrze, siadaj już na miejsce.
Natychmiast skierowałam się do ławki i wyciągnęłam książki. Jak zawsze nie mogłam się skupić na lekcjach w duchu nadal dziękowałam Tymonowi.

***********************************************************************************
I jest. 17 rozdział mojego opowiadanka został skończony w pocie czoła. Nie mogłam powstrzymać się z tym ortodontą ;) Rzeczywiście pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy. Nie mam czasu napisać nic więcej. Mam nadzieję, że odcinek się podobał następny prawdopodobnie w niedzielę...^^

środa, 7 listopada 2012

Rozdział 16.

Nawet szkoła nie zdołała popsuć mi dobrego humoru. Kiedy lekcje wreszcie się skończyły uśmiech nadal nie schodził z mojej twarzy. Gdy tylko znalazłam się przy boksie Melodii odwróciła głowę i podeszła bliżej nadal z uporem żując siano.
- Cześć! - usłyszałam obok. Popatrzyłam w tamtą stronę i tak jak się spodziewałam ujrzałam Tymona w boksie Albatrosa.
- Hej. Ty jeszcze tutaj?
- Stwierdziłem, że zostanę chwilę i zaczekam kiedy przyjdziesz.
- Och jaki ty jesteś dobroduszny! - zażartowałam z tym samym uśmiechem.
- Możliwe... a co powiesz na przejażdżkę?
- Chętnie. - odparłam i oboje zaczęliśmy siodłać konie. Jak zawsze wjechaliśmy do lasu, po czym skierowaliśmy się w stronę jeziora. Wjechaliśmy na plażę i puściliśmy konie. Jak się okazało chłopak znów wziął ze sobą piłkę. Odbijaliśmy chyba z godzinę. Ze śmiechem usiedliśmy na ziemi.
- Co? - spytałam kiedy zaczął się na mnie patrzeć.
- Nic. Nie rozumiem o co ci chodzi.
- O to, że gapisz się na mnie jakbym była jakąś atrakcją turystyczną.
- Rozumiem, że to był żart? - usłyszałam w jego głosie niepewność.
- Oczywiście.
- Już się bałem.
- Nie masz czego.
- Wiem... - czułam, że chcę coś jeszcze dodać więc nie odezwałam się ani słowem. Czekałam chwilę na to by znowu coś powiedział - Wera, chcesz... być moją dziewczyną? - zapytał szybko, wręcz wyrzucił z siebie. Zamurowało mnie... Nie potrafiłam wydobyć tego jednego słowa, które wykrzykiwałam w myślach. Po chwili jednak znów się uśmiechnęłam kiwając głową.
- Tak... - szepnęłam i zarzuciłam mu ręce na szyję. Po chwili usłyszałam nad głową chrząknięcie. Oderwałam się od Tymona i spojrzałam w górę. Nad nami stała Aśka ze swoim szyderczym uśmiechem.
- Mówiłam, że się dowiem. Ja nie rzucam słów na wiatr. - powiedziała, odwróciła się, wsiadła na Cykadę i odjechała.
- Co to było? - zapytał zdezorientowany chłopak.
- Kto by ją rozgryzł... - westchnęłam wtulając się w jego ciepłą bluzę. Nagle poczułam się jakby wszystkie moje marzenia zaczęły się spełniać...

***********************************************************************************
Wena wróciła tak samo szybko jak sobie poszła ;) Jak to dobrze jest mieć gg i osoby, z którymi można na nim pogadać ^^  Mam nieprzemożoną ochotę dodawać kolejne rozdziały codziennie, ale coś czuję, że w ten sposób dotarłabym w opowiadaniu do sylwestra zanim jeszcze zacząłby się grudzień, a chcę napisać tą notkę o dokładnie 23:59 :) Chociaż w sumie kto wie... może prognozy się sprawdzą i 22. grudnia żadne z nas nie będzie już żyło ;D  Jak ja kocham oglądać reklamę, którą postawili przy drodze. Zdjęcie rozpadającej się kuli ziemskiej i pod spodem data "21.12.2012" ;) I znowu to samo... mam nadzieję, że rozdział się podobał proszę o komentarze itd...^^

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział 15

... Rika, który oparł o nią swoją mordkę. Położyłam go na kołdrze i zaczęłam głaskać jego miękkie futerko.
- Ciągle mi się wydaje, że to wszystko sen. - wyszeptałam do psiaka, z zamkniętymi oczami nadal słuchając muzyki. - Mam wrażenie, że jutro się obudzę i nie będzie już ciebie, Melodii, Aśki... i Tymona.
- Raczej w to wątpię - usłyszałam przez słuchawki znajomy głos. Poderwałam się jak oparzona i usiadłam na łóżku.
- Jak ty się tu dostałeś?! - zapytałam uśmiechniętego Tymona.
- Przez balkon. - odparł jakby było to coś całkiem normalnego.
- Jak to przez balkon?
- A tak.
- Czyli jak?
- Wszedłem po rynnie.
- Ale po co?
- No, bo dawno cię nie widziałem i chciałem z tobą pogadać.
- O czym? - spytałam mocno zdziwiona.
- W sumie o czym chcesz. Najpierw jednak powiedz mi co a może kto to jest. - powiedział wskazując na szczeniaczka.
- To jest Riko. Znalazłam go w lesie.
- Aha i jak zgaduję dowiaduję się jako ostatni. - stwierdził i popatrzył na mnie z udawanym oburzeniem.
- A jak niby miałam ci powiedzieć?
- Racja. No niech ci będzie.
- A tak w ogóle to gdzie ty byłeś przez te dwa dni?
- Przedwczoraj cały dzień kursowałem dom, sklepy robiąc zakupy na różne okazje. Za to wczoraj rano byłem w stajni, potem w terenie i na koniec wróciłem do domu.
- No dobra ale nadal nie rozumiem co się stało, że wszedłeś aż tu.
- Aż tu? Chyba tylko tu. Miałem ochotę wejść na dach, ale przypomniałem sobie, jak to wysoko.
Popatrzyłam na niego z uśmiechem.
- Więc mam rozumieć, że wpadłeś tu tylko na chwilę i zaraz wchodzisz rynną wyżej?
- Raczej wolę nią zejść w dół.
- Jak wolisz tylko znowu sobie czegoś nie złam. - powiedziałam i z powrotem weszłam pod kołdrę.
- No to do jutra. - pożegnał się, po czym znów nachylił się i mnie pocałował. Nie zdążyłam nic dodać. Widziałam tylko jak wchodzi na balkon.
- Czyli to jednak nie sen. - szepnęłam do psiaka. Wtuliłam się w ciepłą pościel i po chwili zasnęłam.

***********************************************************************************
Dzisiaj trochę krócej, bo nie mam pomysłu. Spodziewaliście się (bo ja nie za bardzo ;)? Dziękować mogę mojemu bratu, który tak jak Tymon włamał się na mój balkon ;) Jedyna różnica to to, że on nie wspiął się po rynnie a po bardzo wysokim płotku od strony tarasu :) Nadal widać tylko komentarze ze strony Ascarii (za co bardzo ci dziękuję :)... Mam nadzieję, że trochę ich przybędzie choć na razie się na to nie zapowiada. Co do rozdziału, mam nadzieję, że wam się spodobał. Następny pojawi się gdy tylko troszeczkę weny do mnie wróci...^^

poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział 14.

No i znowu szkoła. To okropne więzienie. Zaczęło się dopiero trzy tygodnie temu a ja już mam dość. Podczas lekcji byłam cały czas rozkojarzona. Nie mogłam skupić się na jednej rzeczy bez przerwy myślałam jednocześnie o Melodii, Riku i Tymonie. Po sześciu godzinach męczarni nareszcie zadzwonił upragniony ostatni dzwonek. Wyszłam z budynku i od razu wsiadłam do autobusu. Dojechałam do domu w przeciągu pięciu minut. Wdrapałam się po schodach do mojego pokoju, gdzie zobaczyłam otwarte drzwi balkonowe. Od razu przyciągnęło to moją uwagę, ponieważ byłam pewna, że nawet nie dotknęłam dziś ich klamki. Rozejrzałam się w około wszystko inne leżało na swoim miejscu i było w stanie nienaruszonym. Nie marnując więcej czasu przebrałam się szybko i zbiegłam na dół. Z siodlarni wzięłam sprzęt do czyszczenia ale po chwili zastanowienia odłożyłam go na miejsce i postanowiłam poszukać Aśki. Znalazłam ją przy boksie Cykady. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to to, że miała dziwny, niewyjaśniony uśmiech na twarzy i nuciła pod nosem.
- Dobra. Co ci jest? - zapytałam na wstępie.
- Nic.
- Nie wmówisz mi, że twój anielski humor wziął się z niczego.
- Na serio nic się nie stało, nic mi nie jest. - powiedziała akcentując każde słowo.
- Skoro tak twierdzisz. Ale i tak nie wierzę.
- Możesz nie wierzyć i tak nie powiem.
- Ha! Czyli jednak coś się stało!
- Może... Pytałaś się wczoraj o Tymona. Dzisiaj był, ale pojechał na zakupy. Minęłaś się z nim.
- No trudno jakoś to przeżyję.
- Ciągle nie powiedziałaś mi o co ci chodziło z twoim wczorajszym nastrojem więc tym bardziej nie puszczę pary z ust.
- Szczerze, jakoś przestało mnie to obchodzić. Przypomniałaś mi o czymś. - uśmiechnęłam się szyderczo i skierowałam się do boksu Melodii.
- Chyba znowu zacznę gadać z tobą - szepnęłam do klaczy i wyprowadziłam ją na podwórze. Słońce znów zaczęło grzać więc postanowiłam ją umyć. Wzięłam gąbkę, wiadro, do którego nalałam wodę i szampon. Kobyła stała spokojnie strzygąc tylko uszami kiedy coś, gdzieś się poruszyło. Jej sierść lśniła w popołudniowych promieniach. Wprowadziłam ją z powrotem do stajni i wróciłam do domu. Usiadłam na kanapie w salonie i zaczęłam oglądać telewizję. Skakałam po kanałach nie mogąc znaleźć nic dla siebie. Znudzona tym wszystkim wstałam i włożyłam do DVD płytę ze zgranym "Niepokonanym Seabisciutem". Po oglądnięciu całego filmu wzięłam prysznic i poszłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i włożyłam słuchawki do uszu. Słuchałam moich ulubionych piosenek powoli zasypiając. Nagle coś dotknęło mnie w rękę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam...

***********************************************************************************
No cóż wiem, że takie sobie ale nic na to nie poradzę. Nie ma w tym nic śmiesznego, pasjonującego a tym bardziej przyciągającego uwagę. Powiem szczerze, moja wena się kończy. Na szczęście istnieje jeszcze mój brat dzięki, któremu zyskałam pomysł na dwa odcinki (ten i jego kontynuację). Jestem wykończona przez szkołę, psa i kilka innych rzeczy. Pomimo wszystko mam nadzieję, że odcinek się podobał...^^

niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział 13.

Wróciłam wieczorem do domu we wspaniałym nastroju. Nadal nie do końca wiedziałam co się stało. Z szerokim uśmiechem tanecznym krokiem weszłam do kuchni.
- Co się stało, że humor aż tak ci dopisuje? - zapytał wujek gdy tylko mnie zauważył.
- Yyy... Deszcz! - w sumie nie wiedziałam co mam powiedzieć a to była... druga rzecz jaka przyszła mi do głowy.
- Och! No tak dopiero teraz zauważyłem.
Nie chcąc kontynuować rozmowy uciekłam na górę kiedy wyglądnął przez okno. Poszłam do pokoju i położyłam się na łóżku patrząc w sufit. Zamknęłam oczy i znów miałam przed nimi uśmiechniętą twarz Tymona. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
***
Gdy się obudziłam słońce dopiero wschodziło. Skierowałam się do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Potem zeszłam na dół i zjadłam śniadanie. W momencie, w którym znalazłam się w stajni powitało mnie donośne rżenie Melodii. Natychmiast wzięłam się do czyszczenia klaczy. Z uśmiechem na ustach nakarmiłam konie i wysprzątałam korytarz. Gdy Aśka przyjechała była nieźle zdziwiona. Chociaż w sumie nie wiem czy bardziej zaskoczyło ją to, że budynek niemal lśni, czy to, że mój zaciesz nie przestaje być widoczny.
- Czemu masz taki dobry humor? - spytała patrząc na mnie z ukosa.
- Czy wy się na mnie uwzięliście? Wczoraj... padał deszcz. - w porę zdążyłam ugryźć się w język. - A kiedy przyjedzie Tymon?
- No właśnie, zapomniałabym. Wziął sobie dzisiaj wolne.
- Och. No cóż. - wyraźnie posmutniałam. Niestety dziewczyna to zauważyła.
- Czy ja o czymś nie wiem? - spytała zerkając na mnie podejrzliwie.
- Chyba nie rozumiem pytania. - próbowałam jak najdłużej unikać odpowiedzi, ale ona nie chciała odpuścić.
- Gdy tylko poruszyłam jego temat od razu spochmurniałaś... a ja nie wiem dlaczego.
- Nieważne widocznie pomyślałam o czym innym.
- Doprawdy? Śmiem wątpić.
- A to to już twoja sprawa. - powiedziałam z uśmiechem, który wrócił na moją twarz.
- Nie chcesz nie mów... i tak się dowiem. - ona również się uśmiechnęła.
Po południu wybrałam się na krótką wycieczkę po lesie co miało mi zastąpić nie udany, wczorajszy trening. Jechałam tymi samymi krętymi ścieżkami. Nagle coś poruszyło się w krzakach. Przestraszona Melodia stanęła jak wryta i postawiła uszy w kierunku niewyjaśnionego dźwięku. Przyjrzałam się dokładnie, ale nic jednak nie zauważyłam. Próbowałam namówić kobyłę do dalszej jazdy lecz pomimo moich prób nie chciała
ona ruszyć z miejsca. Bez przerwy patrzyła na nieruchomą paprotkę. Zsiadłam z jej grzbietu i odgarnęłam liście. Aż krzyknęłam. W krzakach leżał mały owczarek niemiecki. Teraz to ja nie mogłam się ruszyć. Stałam jak słup soli dopóki, dopóty piesek nie podszedł do mnie i zaczął wąchać moją nogę. Wzięłam go na ręce. Usiadłam z powrotem w siodle i pogalopowałam do domu ze szczeniakiem na ręce. Jak najszybciej rozsiodłałam klacz i pobiegłam do domu. Zamknęłam go u siebie w pokoju i poszłam do gabinetu.
- Wujku! Nie uwierzysz znalazłam psa! - krzyknęłam opadając na krzesło.
- Słucham? Chyba się przesłyszałem możesz powtórzyć?
- Znalazłam psa. Szczeniaka owczarka niemieckiego. Leżał w krzakach zauważyłam go kiedy byłam w terenie i... zatrzymam go dobra? - wypaliłam a on wyglądał jakby go zamurowało.
- Najpierw muszę go zobaczyć. Gdzie on jest? - zapytał wstając.
- U mnie w pokoju - ja również poderwałam się z miejsca. Już po chwili byliśmy w owym pomieszczeniu. Psiak zwinął się w kłębek w kącie ale na nasz widok natychmiast stanął na równe cztery nogi.
- Trzeba przyznać jest uroczy. - najwidoczniej nawet starszy pan znalazł w sobie sentyment do tego psiaka.
- Czyli może zostać?
- No niech ci będzie. - odparł po chwili wahania - A jak go nazwiesz?
Znów miałam ten sam problem co na początku z Melodią. Czy zawsze ja muszę nazywać zwierzaki? No ale niech już będzie, ja go znalazłam, on ma być mój, więc i ja muszę dać mu jakieś imię.
- W takim razie... Riko.
- Idealne dla owczarka. Ja muszę wracać do pracy chodź na chwilę ze mną.
Oboje weszliśmy do gabinetu. Wujek otworzył szufladę i wyjął sto złotych po czym mi je wręczył. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Chyba trzeba mu coś kupić prawda? Jakaś obroża, smycz, karma czy coś w tym stylu. Poproś Aśkę na pewno z tobą pojedzie.
Nie czekając na nic podziękowałam mu i już po chwili jechałyśmy do miasta.

***********************************************************************************
Jak mówiłam pojawił się nowy bohater ;) Nie mogłam się powstrzymać. W końcu co to za farma bez psa :) Piesek na cześć mojego niestety już nieżyjącego Rikuśa, który również był owczarkiem niemieckim i w roku 2005 nieszczęśliwie zginął pod kołami samochodu :'( Tyle lat i ciągle nie umiem się pozbierać pomimo, że jestem już właścicielką Nera czyli kochanego, rudego setera irlandzkiego :) No dobra ale wracając do tematu mam nadzieję, że odcinek się podobał. Zrobiłam sobie dzień przerwy pomimo, że rozdział był gotowy już wczoraj :D Jak ja się cieszę, że już listopad! Przynajmniej testy kompetencji niedługo będę miała za sobą. A tak poza tym święta już niedługo i mam nadzieję, że będą białe ;) Niestety ostatni rozdział chyba wam się nie spodobał... zero komentarzy no ale cóż nie chcecie to nie musicie komentować ważne, że w statystykach widzę, że jesteście...^^

piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 12.

Deszcz nie padał odkąd przyjechałam na wieś. Nie wiedzieć czemu pogoda się na nas uwzięła. Wrześniowe upały nie były już przyjemne a zaczęły wręcz przeszkadzać. Drażniło to wszystkich w okół przez co atmosfera była niezręczna i napięta. Właśnie jedliśmy z wujkiem obiad kiedy do kuchni wszedł wkurzony, mokry Tymon. Oparł się o kuchenny blat i nalał do szklanki lemoniady.
- Czemu jesteś taki zły, coś się stało? - zapytałam gdy wujek skończył jeść i poszedł do gabinetu.
- A nie widać? - wskazał na mokre ubranie.
- No w sumie...
- No to nie pytaj się bezsensownie. - przerwał mi po czym odstawił szklankę i wyszedł z domu. Zaskoczył mnie tym nagłym atakiem. Zwykle starał się przecież być opanowany.
Nie mając co robić zaczęłam trening z Melodią. Właśnie podjeżdżałyśmy do przeszkody gdy skręciła nagle w drugą stronę. Najwidoczniej ona także źle znosiła nadmiar słońca. Podjechałam do przeszkody jeszcze raz ale kobyła znów zrobiła to samo. Próbowałam chyba ze dwa razy aż nagle klacz ni z tego ni z owego zaczęła strzelać baranki. Przy, którymś z mocniejszych uderzeń nie wytrzymałam i wypadłam z siodła. Wylądowałam na ziemi co tylko podbudowało moją złość. Złapałam ją za uzdę i wprowadziłam do boksu. Z hukiem zamknęłam drzwi i zasunęłam zasuwę. Odniosłam sprzęt do siodlarni i opadłam na starą, zniszczoną kanapę. Byłam wkurzona na cały świat. Przeczesałam włosy ręką i zaczęłam zaplatać zawzięcie pasmo włosów na palec. Do pomieszczenia wparował nagle Tymon wściekły zapewne z jednego z tych powodów, przez które ja również zostałam doprowadzona do takiego stanu.
- Ty też próbowałeś trenować z Albatrosem?
- Owszem i co z tego? - zapytał opryskliwie i odwrócił się do mnie tyłem.
- Co ci się stało? - poderwałam się na równe nogi. Miał całe plecy w błocie a gdzieś pod jego cieńszą warstwą widoczne były liczne zadrapania.
- Ten idiota zrzucił mnie na brzegu jeziora i przeciągnął wzdłuż... tam jest żwirowany kawałek ziemi. A tobie co się stało? - w tej chwili zdałam sobie sprawę, że u dołu mam przedartą koszulkę.
- Starałam się nakłonić Melodię do skoku i...
- Czy ty nie umiesz jeździć konno?
- Słucham?! - w moim głosie słychać było wyraźne oburzenie.
- Jakim trzeba być debilem żeby próbować nakłonić konia do skoku skoro doskonale widać, że jest zdenerwowany. Jeżeli ty też byłaś wkurzona tak jak teraz to po co w ogóle na nią wsiadałaś? - wyrzucał po kolei a mnie zamurowało. Stałam z otwartymi ustami i patrzyłam na niego przymrużonymi ze złości i jednocześnie od napływających do nich łez oczami.
- Skoro uważasz mnie za debilkę po co w ogóle ze mną rozmawiasz?!
Chciał jeszcze coś powiedzieć ale mu nie dałam wybiegłam szybko ze stajni, popędziłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Położyłam się szlochając na łóżku. Cała frustracja, która zbierała się we mnie przez te wszystkie dni jakby odpływała.
- Czyli płacz czasem jednak pomaga... - szepnęłam do siebie. Wstałam i podeszłam do okna. Stałam opierając się o parapet i patrząc na ten piękny widok, który rozpościerał się przede mną. - Mam to wszystko więc po co się nad sobą użalać. - skarciłam się po czym poszłam z powrotem do stajni. Na szczęście nikogo nie zastałam. Wzięłam sprzęt do czyszczenia i skierowałam się do boksu Melodii. Zaczęłam czesać jej gęstą, czarną grzywę i ogon. Kiedy skończyłam oporządzanie sierść klaczy błyszczała. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Posprzątałam jeszcze w stajni i już miałam wracać do domu kiedy przypomniałam sobie, że miałam wziąć z siodlarni swoją bluzę. Obróciłam się na pięcie i jeszcze raz znalazłam się w pomieszczeniu. Niestety był tam jeszcze Tymon.
- O! Dobrze, że jesteś już myślałem, że poszłaś do domu.
- Miałam taki zamiar - odparłam nawet na niego nie zerkając.
- Wera przepraszam.
- To twoja strategia? Najpierw mnie obrażasz a później przepraszasz. - stwierdziłam chociaż dobrze wiedziałam, że już nie jestem zła.
- Nie! No coś ty przecież wiesz.
- A więc jeszcze raz. Co miałeś mi do powiedzenia? - spytałam żartobliwie, choć sądząc po wyrazie jego twarzy on raczej tego nie zauważył.
- Przepra...
- Cicho... Słuchaj. - staliśmy chwilę w bezruchu.
- Deszcz. - szepnął chłopak. Oboje wybiegliśmy na korytarz. Niebo zaszło chmurami i lały się z niego strugi wody.
- Przeprosiny przyjęte! - krzyknęłam aby usłyszał coś podczas szalejącego wiatru. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Chodź!
Wbiegliśmy w potok ciepłego deszczu. Zaczęłam krzyczeć przez śmiech. Goniliśmy się co chwila lądując na ziemi. W pewnym momencie podszedł do mnie.
- Tymon? - zapytałam szeptem czego nie usłyszał. Popatrzyłam się w jego ciemne oczy. Nie mogłam oderwać wzroku. Zanim zorientowałam się co się dzieje chłopak nachylił się i mnie pocałował. Staliśmy tak jeszcze chwile aż w końcu on odsunął się i uśmiechnął. Nie mogłam w to uwierzyć. Jedyne na co się zdobyłam to podobny uśmiech. Chłopak wydawał się trochę zawiedziony.
- Cześć. - powiedział i odszedł w stronę samochodu. Po chwili zrozumiałam jednak co się dzieje. Pobiegłam za nim i wtuliłam się w jego przemoczoną bluzę.Czułam, że uśmiech wraca na jego twarz.

***********************************************************************************
No i znowu nie mogłam się powstrzymać, musiałam napisać, bo do jutra bym zwariowała. Oglądałam sobie "Narnię" i w połowie coś mnie naszło. Zaczęłam wymyślać co się stanie i... no właśnie ;) Natrudziłam się trochę ale odcinek jest i sądzę, że nawet się udał pomimo licznych powtórzeń. Jak na razie ciągle widać tylko jedną czytelniczkę choć po ilości wejść na bloga wnioskuję, że jest was o wiele więcej. Mam nadzieję, że rozdział się podobał...^^

czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 11.

Jedynym pocieszeniem w roku szkolnym są weekendy. W końcu, po czterech dniach nauki ów weekend nadszedł. Nareszcie mogłam wstać później niż zwykle, zjeść spokojnie śniadanie i iść zająć się Melodią. Więc pierwsze co zrobiłam kiedy byłam już w stajni to skierowałam się do siodlarni po sprzęt do czyszczenia, siodło i uzdę. Miałam wielką, nieprzemożoną ochotę wyjechać na cały dzień w teren. Skoczyłam jeszcze do domu po koc i coś do jedzenia "Zrobię sobie piknik przy jeziorze!" postanowiłam w myślach. Pobiegłam z powrotem do stajni z wypakowanym po brzegi koszykiem. Wyczyściłam i osiodłałam klacz po czym wsiadłam na jej grzbiet i wjechałam do lasu. Niesamowite było to, że jest dopiero dziewiąta rano. Miałam cały dzień tylko dla siebie. Wspięłyśmy się na wzgórze i zjechaliśmy wprost na plażę. Zsiadłam z konia, odpięłam popręg, spuściłam siodło na ziemię po czym zdjęłam ogłowie. Kobyła od razu odbiegła i wskoczyła do jeziora.
- Ale upał. - westchnęłam pod nosem zabierając się właśnie za rozkładanie koca i pozostałych przedmiotów będących jeszcze w koszu. Po dziesięciu minutach położyłam się na słońcu, włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę na tyle głośno aby nie słyszeć co dzieje się w okół mnie. Leżałam tak przegryzając jabłko  do chwili kiedy coś przysłoniło mi światło.
- Odejdź Melodia! - Rozkazałam nadal nie otwierając oczu. Jednak nadal coś zasłaniało słońce. Popatrzyłam zza okularów przeciw słonecznych na to coś i okazało się, że był to roześmiany Tymon. Szybko wyłączyłam głos w telefonie i wyjęłam słuchawki.
- Czy naprawdę jestem aż tak podobny do konia? - zażartował sobie z czego ja również się roześmiałam.
- Może trochę z lewego profilu - odparłam z uśmiechem.
- No wiesz! Przecież powinnaś mnie pocieszyć, powiedzieć "Nie, w cale nie jesteś podobny do konia" a nie mówić mi, że z jednej strony bardziej niż z drugiej!
- Kiedy to prawda! - nie przestawałam się śmiać.
- To ja się obrażam! - powiedział sarkastycznie i odwrócił się do mnie tyłem.
- No dobra, sorry.
- Nie słyszałem!
- Przepraszam!
- No ujdzie. - skomentował z powrotem odwracając się do mnie. - Gramy w siatkę?
- Czym? Gałęzią?
- Nie jestem na tyle głupi żeby nie wziąć piłki, której ty zapomniałaś.
- Ha ha bardzo śmieszne! Chodź grać, bo się tu zanudzę na śmierć!
- Ze mną to raczej niemożliwe.
- Nie pochlebiaj sobie. - jak ja lubię się mu odgryzać!
Zdziwiło mnie to, że rzeczywiście wziął piłkę, paletki do badmintona i picie.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę? - spytałam zaskoczona, przecież chyba nie jeździł codziennie z tym całym ekwipunkiem!
- Intuicja...
- Nie chcesz, nie mów. Chociaż w sumie nie. Powiedz!
- No dobra skoro nalegasz...
- Nie ja wcale nie nalegam, ja po prostu chcę wiedzieć! - znowu się roześmialiśmy, kiedy przyjechałam na tą całą wieś nawet nie podejrzewałam, że będzie ktoś z kim będę się tak dobrze dogadywać.
- Wera nie zapomniałaś o czymś?
- Ale, że niby o czym?
- O tym, że ja czasem wchodzę do kuchni.
- No i co... głupia jestem! - stwierdziłam chwytając się za głowę. Przez chwilę nie mogłam przestać się śmiać, nie domyśliłam się o co mu chodziło a przecież sama zostawiłam kartkę dla wujka żeby wiedział gdzie jestem! - Błagam powiedz, że masz ją ze sobą. - nie chciałam żeby Aśka i Jacek też się tu zjechali.
- Oczywiście, że mam - odparł wyciągając zmięty w kulkę kawałek papieru. - To gramy w końcu czy nie?
- Chodź!
Pobiegliśmy na w miarę równy kawałek terenu i zaczęliśmy odbijać. Graliśmy przez jakąś godzinę dopóki nie przerwały nam śmiechy. Popatrzyliśmy równocześnie w stronę jeziora a tam... Aśka z Jackiem. Najwidoczniej wykrakałam.
- O nie. - westchnęłam kiedy nas zauważyli. Zmusiłam się jednak do uśmiechu. - Cześć!
- Cześć! - odkrzyknęli równocześnie.
- Nam już się nie należy zaproszenie na imprezę? Czuję się mocno pominięta! - powiedziała dziewczyna ale pomimo próby zamaskowania dobrego humoru jej mina zdradzała wszystko.
- Byłam sama ale detektyw Tymon znalazł moje niecne notatki, które przypadkowo zostawiłam na kuchennym blacie.
- W takim razie nie macie wyjścia i musicie nas ścierpieć aż do końca dnia. - Jacek najwyraźniej nie żartował.
- Jakoś to przebolejemy... - kolejny śmiech.
Całą resztę dnia graliśmy w siatkówkę na zmianę z badmintonem oraz przegryzaniem czegoś i popijania zimnym sokiem. Konie goniły się, wskakiwały i wyskakiwały z wody. Kiedy zaczęło zmierzchać rozpaliliśmy ognisko i los chciał, że któreś z nas przywiozło ze sobą gitarę (na pewno nie byłam to ja). Aśka zaczęła grać a my śpiewaliśmy razem z nią piosenki, które choć trochę znaliśmy.

***********************************************************************************
Atak weny! Długi rozdział powstał z tych moich bazgrołek :) Jak ja to uwielbiam! Piszę kompletne głupoty a na koniec wychodzi coś takiego :D Poważnie zastanawiam się nad karierą pisarki chociaż o wiele bardziej pociąga mnie weterynaria... ha ha mam 12 lat i o studiach myślę xD Mine genius! Jak ja lubię angielski! Ascaria, nawet nie wiedziałam, że prawdopodobnie czytam twojego bloga! Nie byłabym w stanie domyślić się, że jesteś także jiną ;) Z tego co widać po notce śnieg jest moją prawdziwą inspiracją do napisania czegoś zupełnie innego...^^