środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 16.

Przeszłyśmy przez całą stajnię w poszukiwaniu Karoliny. Hodita nie było w boksie, więc uznałyśmy, że pewnie trenuje. Rzeczywiście, weszłyśmy na halę, a ogier przegalopował tuż przed nami. Stanęłyśmy jak wryte, bojąc się stratowania.
- Gdzie jest Maja? - zapytałam, gdy udało mi się rozejrzeć. - Przecież dopiero zaczynała rozprężanie.
- Poszła sobie. Hodito skubnął Niagarę dwa razy, a ona od razu w panikę wpadła - odparła, wzruszając ramionami i przechodząc do kłusa. - A wy po co tu przyszłyście? Chcecie się czegoś nauczyć w teorii, patrząc na mój trening? Nie wątpię, że wam się przyda - prychnęła znów nas mijając.
- Nie, przyszłyśmy się zapytać ile chcesz za Renesa.
- W rzeźni dostałabym za niego dwa dwieście, więc taka jest cena. A co, jednak się zdecydowałaś? - wydęła wargi, patrząc na mnie pobłażliwie.
- Nie, Michalina chce go kupić.
- Co ty gadasz? Mam sprzedać mojego konia temu dziecku? Żarty se stroisz?
- Masz dwa wyjścia. Albo go jej sprzedasz i zarobisz dwa dwieście, albo go za darmo odstrzelisz. Co wolisz? - zapytałam z przekąsem.
- Dobra, ale tylko wtedy, jeśli dostanę za niego dokładnie tą cenę. Jasne?
- A to, to już se z kupcem ustalaj, ja cię mam gdzieś - odparłam i odwróciłam się na pięcie, opuszczając halę.
- Tata przyjedzie po mnie około siedemnastej, to mu o wszystkim powiem - usłyszałam za sobą, a chwilę później obok mnie pojawiła się Michalina. - Na pewno się zgodzi, już chciał mi kupić konia, ale tamten nie był odpowiedni. Nie chciałam trzyletniego ogiera andaluzyjskiego.
- Tata chciał ci kupić trzylatka? - zapytałam nie dowierzając.
- Yhy, on nic nie wie o koniach. Trzylatek to jeszcze nic, kiedyś, wymyślił sobie, że załatwi mi źrebaka do zajeżdżenia. Na szczęście w porę wybiłam mu to z głowy.
- Renes będzie świetny, mówię ci. A do tego czasu podszkolisz się jeszcze na innych koniach.
- Pewnie... Wera? Mam do ciebie jedno, małe pytanie.
- Słucham.
- Mogłabym pojeździć na Flocku? Chodzi mi o jedną jazdę, bo Amy mówiła, że jest świetny i cudnie skacze - powiedziała i uśmiechnęła się przymilnie.
- Pewnie, osiodłaj go. Ja i tak mam dzisiaj w planach skoki na Tabunie. O ile ja na nim nie jeżdżę, to możesz go brać pod siodło - odparłam i skierowałam się do siodlarni, zostawiając Michalinę w całkowitym osłupieniu. Wzięłam sprzęt i poszłam do boksu ogiera. Wyczyściłam go szybko i osiodłałam. Wyszłam z nim na zewnątrz, zapięłam kurtkę i zaczęłam rozprężanie. Gdy w końcu zagalopowałam, zaczęłam od drąga położonego na ścieżce, chcąc jak najlepiej rozgrzać Tabuna przed skokami. Po chwili jednak najechaliśmy na pierwszą stacjonatę. Przeskoczył ją bez problemu, więc nakierowałam go na oksera. Tego również pokonał czysto, a ja kontynuowałam jazdę przez szereg, krzyżaka i końcowy triplebar. Po trzech okrążeniach całego toru, stwierdziłam, że na dzisiaj wystarczy. Dałam mu przez chwilę swobodną wodzę, po czym znów je skróciłam i postanowiłam poćwiczyć jeszcze chody boczne. Ustępowanie jak zawsze wykonywał bezbłędnie gorzej z ciągami w kłusie, ale nad tym postanowiłam popracować kiedy indziej. Na koniec ćwiczenia z łopatką do wewnątrz i stępujemy. Po jakimś czasie postanowiłam, dla czystej przyjemności, powygłupiać się na grzbiecie. Wykonałam młynek w stępie do połowy i usiadłam tyłem w siodle. Dziwne uczucie. Zaśmiałam się i chwyciłam wodze za plecami. Nagle, do ogrodzenia podeszła Karolina.
- W tym momencie da się idealnie określić twoje umiejętności jeździeckie. Jechać tyłem? Już ci się nawet strony pomyliły od tej śpiączki - powiedziała, a ja popatrzyłam na nią z politowaniem.
- Chyba tobie się coś pomyliło. Zajmij się własnym życiem, a od mojego możesz się odpieprzyć - odparłam z uśmiechem.
- Pewnie, bo mnie twoje życie tak interesuje!
- Skoro masz je gdzieś, to się zajmij własnymi sprawami - dobiegło mnie z oddali. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam zmierzającego w naszym kierunku Tymona.
- O! Tymek! Masz może ochotę na przejażdżkę? - zapytała, znowu wydymając wargi.
- Nie, dzięki. Wolę zostać w stajni - stwierdził sucho siadając na ogrodzeniu.
- To co, może trening?
- Nie. Powiedziałem w stajni, nie na ujeżdżalni. Nie chce mi się teraz jeździć.
- Jak będzie ci się chciało, to chętnie dotrzymam ci towarzystwa - odparła, odgarniając grzywkę do tyłu i rozczesując je palcami.
- Wolę jeździć sam - powiedział sucho i odwrócił wzrok w moją stronę. - Jak tam trening? - zapytał, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Bardzo dobrze. Skacze jak marzenie - stwierdziłam i poklepałam go po zadzie. Innej opcji nie miałam, nadal siedząc tyłem. Karolina zerknęła na mnie jeszcze raz swoim złym spojrzeniem i odeszła do stajni, zarzucając przy tym kłakami.

***************************************************************************************************
Sorry, że znowu tak głupio i krótko, ale wena sobie na spacer poszła xd W tym tygodniu prawdopodobnie jednak bez koni, ale jeszcze zobaczymy, może się uda c; Ogółem mówiąc ostatnio jest zajebiście, koleżanka do mnie przyjeżdża, więc od piątku do niedzieli nie będę miała czasu, żeby coś napisać, postaram się to zrobić jutro. No i może w niedzielę uda mi się coś ogarnąć ;p Świetny humor dopisuje, dzisiaj dużo beki było, masakra kompletna, ale nieważne xd Dobra, ja spadam, pa pa ;*

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 15.

Rzeczywiście, po dwóch dniach Renes co jakiś czas wstawał. Karolina bez przerwy gdzieś dzwoniła, ale po jej minie widać było, że rozmowa nie była udana. Co chwilę chodziła wte i wewte, najwyraźniej nie wiedząc co robić. Po jakimś czasie stanęła na środku korytarza, a w jej oczach pojawił się niewyjaśniony błysk.
- Weronika, nie chciałabyś konia? - zapytała z fałszywym uśmiechem. Odsunęłam się od niej, nie chcąc zbliżać się bardziej niż na odległość metra.
- Mam już trzy, po co mi niby czwarty?
- Nie mam co zrobić z Renesem. Handlarze się uwzięli. Jeśli ty go nie weźmiesz, to go odstrzelimy - powiedziała, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę.
- Taka propozycja, odsuń się ode mnie, bo nie ręczę za siebie. Dobrze ci radzę, zrób dwa kroki w tył - odparłam z frustracją.
- Nie chcesz, no to szukam dalej - stwierdziła, wzruszając ramionami. Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Miałam ochotę wykrzyczeć w twarz co sądzę o niej i jej pobycie w, po części mojej, stajni, jednak tego nie zrobiłam. Powstrzymałam się resztkami zdrowego rozsądku i poszłam do domu. Usiadłam przy stole, popijając herbatę i zastanawiając się co z tym wszystkim zrobić. Wiedziałam, kto mógłby kupić Renesa, ale nie byłam pewna czy na pewno się zgodzi. W końcu jednak wstałam i wyszłam prężnym krokiem na zewnątrz. Przeszłam do stajni, szukając Mai. Znalazłam ją na hali, gdy jeździła na Niagarze. Rozejrzałam się wokół, nikogo nie było. Przygryzłam dolna wargę i podeszłam do stępującej siwuski.
- Maja, nie wiesz może, gdzie jest Michalina? - zapytałam, idąc obok.
- Hmm, chyba poszła do Ingi. Przygotowuje ja na jazdę, z tego co mi wiadomo - odparła, a ja kiwnęłam lekko głową i pobiegłam przez halę z powrotem na stajenny korytarz. Dziewczynka czyściła zawzięcie bok klaczy, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na to, że stoję obok.
- Sprawa do ciebie - powiedziałam nagle, a ona aż podskoczyła.
- Chodzi o doprowadzenie mnie do zawału czy coś innego? - zapytała, opierając się o ściankę boksu.
- O konia, tak dokładnie, to o Renesa - odparłam z lekkim uśmiechem.
- Biedny, leży i się nie może ruszyć. Szkoda mi go.
- E tam, wyliże się bez problemu, o ile Karolinka nie sprzeda go rzeźnikowi.
- Nie... Co zrobi?!
- No, chce go oddać na rzeź, a przecież on już dzisiaj stał na nogach, pół roku rehabilitacji i będzie chodził pod jeźdźcem, kolejne pół i będzie można na nim latać nad metrowymi przeszkodami, ale dzięki właścicielce tego nie doczeka - stwierdziłam z przekąsem.
- Biedactwo, a ona jest idiotką. Takiego konia marnować...
- No i właśnie dlatego przyszłam do ciebie, słyszałam, że chcesz kupić konia, a Renes byłby idealny.Jest doskonale ujeżdżony, a tobie przyda się wierzchowiec. Pozostaje tylko ta rehabilitacja, ale to chyba będzie dla ciebie dodatkowa satysfakcja, prawda? - zapytałam, a ona bez przerwy patrzyła w ziemię. - Do tego czasu, możesz za darmo jeździć na Indze. No i opłacimy ci pobyt Renesa w stajni - dodałam, aby ją przekonać.
- Dobra. Kupimy tego konia. Nareszcie będę mogła przedstawić mamie idealną ofertę - powiedziała, po czym obie uśmiechnęłyśmy się szeroko i poszłyśmy szukać Karoliny.

***************************************************************************************************
Dobra, kto się spodziewał? :D A co, dałam Renesa Michalinie, chociaż, w sumie nie wiem co powie Karolina ^^ Zobaczymy, może go jednak wyśle na rzeź? Nie wiadomo c; Notki jutro nie będzie, bo cały dzień spędzę w mieście, ale po jutrze postaram się coś wyskrobać. Wena level hard. Budzę się dzisiaj o drugiej w nocy, z planem na kolejne dwa sezony! :D Boże, dzięki Ci! Masakra, ale nic nie zdradzę! Połączenie modlitwy, resztek weny, środowego terenu i filmu "Cast Away: Poza Światem" daje w sumie genialny efekt natchnienia w formie maksimum! *^* No, ale na dzisiaj to tyle, baaardzo krótko, ale mam ograniczony czas, so... Do usłyszenia :*

niedziela, 25 sierpnia 2013

Ło mater deo! xd

No i 14,000 jesteście niemożliwi xd Ile minęło? Dwa tygodnie? No ludzie, no! Ja się Was zaczynam bać ;d Przy 15 obiecuję, że umówimy się na skypie, to se z Wami pogadam xd Oczywiście, jeśli macie ochotę :D Dziękuję Wam Miśki! :* Jesteście najlepsi <3

Rozdział 14.

Po karmieniu przygotowaliśmy konie i poszliśmy na ostatnie zajęcia z Monty'm. Zebraliśmy się jak zawsze na hali, a potem przeszliśmy na pastwisko. Stanęliśmy w szeregu. Monty chodził wte i wewte, a za nim podążał jego koń.
- Widzicie? - wskazał na wierzchowca. - Karmazyn potrafi, sprawdźmy, co osiągnęliście. Zaczniemy od join-up. Kto pierwszy? - zapytał, a Maja natychmiast podniosła rękę. Mężczyzna zaprosił ją na lonżownik skinieniem ręki. Dziewczynka pociągnęła lekko za lonżę, wprowadziła Niagarę do okręgu i odpięła linę. Odeszła od niej kilka kroków i zarzuciła końcem postronka, nakłaniając klacz do galopu. Siwuska zrobiła kilka okrążeń i zaczęła strzyc uchem. Maja rozkazała jej zmienić kierunek, a gdy tylko arabka to zrobiła, spuściła łeb i wykonała kilka ruchów pyskiem. Dziewczynka przestała ją poganiać, opuściła ramiona i odwróciła się. Widzieliśmy wyraźnie jej roześmianą twarz. Niagarka bez wahania podbiegła kłusem i trąciła jej ramię. Majka pogłaskała ją po czole i zaczęła biegać w kółko; a koń za nią. Monty klasnął w dłonie.
- No i proszę, bardzo ładny przykład przywiązania konia do człowieka - skwitował z uśmiechem. - No dobrze, kto następny?
Wychodziliśmy na środek po kolei. Każdemu udało się osiągnąć porozumienie, jednym szybciej, drugim nieco wolniej. Po skończonej pracy mężczyzna wygłosił długą mowę na temat więzi z koniem i ostatecznie się z nami pożegnał. Gdy już odchodziliśmy zawołał mnie na chwilę.
- Weronika, jedno pytanie, co to za koń leży w boksie i się nie podnosi? - zapytał z grymasem na twarzy.
- Renes, ten, na którym Karolina zaliczyła wczoraj taką piękną glebę - odparłam z irytacją.
- I co? Pewnie mięśniochwat?
- Tak... -  powiedziałam, nie wiedząc do czego zmierza.
- Wiedziałem, mówiłem jej wczoraj wieczorem, że źle dobrała suplementy. Dała mu podwójną dwakę Ekyfleksu* tuż przed jazdą, kojarzysz, prawda?
- Kojarzę, dawałam Melodii, kiedy kulała na tył - stwierdziłam, przypominając sobie przez mgłę biało-zieloną puszeczkę. "Takie szczegóły to znam, a ludzi nie kojarzę... To się nazywa mieć szczęście.", pomyślałam.
- No właśnie, tyle, że on ma jeden efekt uboczny, po dostaniu zbyt dużej dawki, koniowi wiotczeją mięśnie przy nagłym wysiłku. Z tego co widziałem, ona tego konia bardzo wykorzystywała.
- Tak, a teraz zamierza go wysłać na rzeź - powiedziałam, zaciskając pięści.
- Słucham?! Co chce zrobić?! - oburzył się Monty. - Gwarantuję ci, że zostanie tutaj choćby nie wiem co - powiedział i odszedł w stronę stajni. Stałam chwilę w miejscu, patrząc w ślad za nim, dopóki nie przyszedł Tymon i klepnął mnie lekko w ramię. Odwróciłam głowę w jego kierunku.
- Co tak sterczysz na środku? - zapytał, spoglądając na mnie z uśmiechem.
- Yyy, Monty poszedł przekonywać Karolinę, żeby nie oddawała Renesa na rzeź.
- Żeby czego nie robiła? - zdziwił się, otwierając szeroko oczy i zaplatając ręce.
- Noo, wczoraj mięśniochwatu dostał, stwierdziła, że nie ma go po co trzymać. Nie mówiła ci?
- Coś ty! Do mnie przychodzi tylko wtedy, kiedy chce się podlizać, albo pochwalić. No, ale skoro Monty chce ją do czegoś nakłonić, to czemu jesteśmy tu, a nie tam? - zapytał, a ja pokiwałam głową. W jednej chwili zerwaliśmy się do biegu i wpadliśmy do stajni. Karolina stała w boksie czyszcząc Hodita. Usłyszałam wzburzony głos, dobiegający z siodlarni, więc automatycznie skierowałam się w tamtym kierunku. Tymon też próbował, ale zatrzymało go "Hej Tymek, pomożesz mi z nim?", wypowiedziane przez dziewczynę, stojącą bezradnie z uwiązem w ręce.
- Eee, mam coś do załatwienia - próbował się nieudolnie wymigać.
- A co takiego? - nie odpuszczała, melancholijnie trzepocząc rzęsami.
- Pomagamy Monty'emu załadować wszystko do przyczepy, chodź, nie może zrobić wszystkiego sam - powiedziałam i pociągnęłam go za rękę.
- Dzięki - szepnął, gdy byliśmy już przy drzwiach siodlarni.
- Nie ma sprawy, nikomu nie życzę obcowania z kimś takim jak ona - odparłam i nacisnęłam na klamkę. Monty mówił spokojnie do telefonu. Po chwili pożegnał się z rozmówcą i odłożył słuchawkę.
- Załatwione. Zostaję jeszcze tydzień. Załatwiłem sobie urlop, a wiem ile trwa postawienie konia na nogi po mięśniochwacie. W przeciągu sześciu dni będzie normalnie chodził, szczególnie, że przed chorobą był całkowicie zdrowy i sprawny. Podzwoniłem po okolicznych rzeźniach i handlarzach, czterech po słowach "Dzień dobry, z tej strony Monty Roberts" odkładali słuchawkę, jeden był na tyle oryginalny, żeby powiedzieć "Dodzwonił się pan na prywatną linię księżnej Diany, po sygnale proszę zostawić wiadomość." Na szczęście dwóch było na tyle mądrych, żeby mnie wysłuchać. Obiecali, że podzwonią po znajomych. Będzie jej dość trudno sprzedać konia, skoro nikt nie będzie go chciał. Poza tym, koń ma w sobie duży potencjał. Rok rehabilitacji i znowu będzie latał. Tylko potrzeba cierpliwości. Jest... Był idealnie ujeżdżony, więc nie będzie sprawiał problemu, kiedy ponownie weźmie się go pod siodło.
- No to chyba znalazłam mu już nową właścicielkę - odparłam z uśmiechem, a Tymon i Monty popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.

*Ekyfleks - preparat wspomagający ścięgna i więzadła.

***************************************************************************************************
Zero weny. Prawie same dialogi, no ale trudno. Nie umiem pisać xd Tym Etyfleksem rozwaliłam samą siebie, a jeszcze tekst, że to przez to dostał mięśniochwatu... jestem geniuszem ;p Nie ma to jak nie znająca granic wyobraźnia. Boże, prawie 14,000 ja się trzepnę w łeb, kiedy zobaczę tą liczbę xd Szczególnie, że wygrałam zakład, tysiąc w mniej niż w miesiąc, mówiłam jej, że wygram, to nie chciała wierzyć, pięćdziesiąt złotych w mojej kieszeni, do czapraka coraz bliżej <3 Dziękuję ;* Do usłyszenia, pewnie jutro, pochodzę sobie po lesie, to znowu wena przyjdzie ;D Zaraz jeszcze dodam opisy Karoliny i Hodita, po czym spadam ^^

piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział 13.

Lądowałyśmy właśnie na lotnisku w Anglii, Aśka spała na fotelu obok mnie, ale obudziłam ją, gdy tylko maszyna dotknęła ziemi. Wyszłyśmy z samolotu na zatłoczony chodnik i skierowałyśmy się do bramy. Już po chwili marszu skręciłyśmy w wąską, obskurną uliczkę, ciągnąc za sobą walizki. Zapukałam do drzwi i czekałam, aż ktoś otworzy. W futrynie pojawiła się Amy, patrząc na nas spode łba.
- Nie poznajesz mnie - powiedziałam z uśmiechem, mrużąc lekko oczy. Dziewczyna cofnęła się.
- A kim jesteś, jeśli mogę wiedzieć?
- Czekaj... Wiktoria czy tam Weronika - odparłam powoli. Dziewczyna patrzyła przez chwilę w zamyśleniu na dywan, aż nagle oczy się jej rozszerzyły i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- TA Weronika?
- Jeżeli masz na myśli tą dziewczynkę, z którą lubiłaś galopowałaś w terenach, to owszem, oto ja - uśmiechnęłam się.
- Wera! - krzyknęła i rzuciła mi się na szyję.

Przetarłam oczy, po czym je otworzyłam. Powoli podniosłam się i stwierdziłam, że słońce jest już na niebie. Wstałam, ubrałam się, umyłam, zjadłam szybko dwie kromki, popiłam herbatką, zgarnęłam kurtkę z przedpokoju i wyszłam na chłodne powietrze. Pierwszym, co przykuło moją uwagę, była przyczepa. Biała przyczepa do przewozu koni stała na podwórzu, a w środku najwyraźniej coś było. Podeszłam bliżej i zajrzałam do środka. Natychmiast się jednak odsunęłam, kiedy zwierzę kopnęło trzy razy w rampę.
- Odsuń się łaskawie od mojego konia - usłyszałam za sobą.
- Twojego konia?! - krzyknęłam. - A co chcesz zrobić z Renesem?
- Jak to co? A co się robi z niepotrzebnymi końmi?
- Usypia w humanitarny sposób - odparłam, choć wiedziałam, co zaraz usłyszę.
- Phi! Za uśpienie musiałabym dodatkowo zapłacić! Ten koń waży pond sześćset kilo. U handlarza dostanę za niego jakieś trzy tysiące!
- Chcesz go oddać na rzeź?! Chyba cię coś boli!
- A kto mi zabroni? Mój koń, mogę z nim zrobić co chcę, jak tylko stanie na nogi, od razu go przewozimy - odparła z wyższością w głosie. - Pogódź się z tym, że nic nie możesz zrobić - uśmiechnęła się szyderczo i otworzyła rampę. Tyłem wybiegł siwy ogier angloarabski. Pierwszym co zrobił, gdy jego nogi dotknęły ziemi, było stanięcie dęba. Kiedy opadł na ziemię, wykonał efektowny zwrot na zadzie, strzelił baranka w moją stronę i pogalopował przed siebie. Przeskoczył ogrodzenie na pastwiska i podbiegł do Tabuna.
- Twój koń go okaleczy! - wydarła się Karolina ruszając w stronę pastwisk. Zerwałam się tuż za nią, Tabun nadal był dość nerwowy, a wolałam nie wszczynać awantury. Dziewczyna weszła na wybieg i skierowała się prosto na mojego ogiera. Jej siwek z kolei biegał na odległym końcu pastwiska. Wzięła bat spod ogrodzenia i podeszła do Tabuna.
- Ty głupia szkapo, wypłoszyłeś go! - krzyknęła i strzeliła w jego nogi. Podbiegłam do nich, ale było już za późno. Koń stanął dęba, a Karolina nie przestawała machać batem. Trafiła w tylne kończyny, przez co poleciała cała seria baranków, a na koniec ruszył pełnym galopem, najpierw na przeciwległy koniec pastwiska, później wprost na nastolatkę. Zaczęła uciekać w stronę ogrodzenia, a ja przyglądałam się temu z boku. Przeskoczyła przez szczeble w ostatniej chwili. Tabun zarżał przeciągle, po czym pobiegł do jej konia.
- Jak widzę, to nie jemu wyrządził krzywdę - uśmiechnęłam się pobłażliwie i poszłam po ogiera. Miałam z nim jechać w teren, więc wolałam go od razu zabrać i przygotować. Założyłam mu kantar i poszłam z nim w stronę stajni.
- Weź to niezrównoważone stworzenie, niech się uczy od Hodita - powiedziała z wyższością w głosie, a ja tylko przewróciłam oczami.

- Hej, masz może ochotę na przejażdżkę? - zapytałam Tymona, który właśnie skończył sprzątać boksy.
- Pewnie, ale mam jeszcze trochę roboty - odparł i podwinął rękawy koszuli.
- Nie daj się prosić - powiedziałam, opierając się o ściankę boksu. - No chodź, pościgamy się - zaśmiałam się.
- No dobra, ale później mi pomagasz w karmieniu.
- Phi, robię to codziennie! - stwierdziłam i kontynuowałam czyszczenie Tabuna.

Pięć minut później wjeżdżaliśmy do lasu. Umówiliśmy się na wyścigi, więc od razu skierowaliśmy się na ściernisko. Trasa była bardzo prosta. Dwa pola dzielił rów melioracyjny, który mieliśmy zamiar przeskoczyć, a linię mety wyznaczała stara brzoza. Dojechaliśmy na miejsce w dziesięć minut i od razu się zatrzymaliśmy.
- To co, startujemy? - zapytałam siadając głębiej w siodle.
- Trzy... dwa... jeden...
- Start! - krzyknęłam, poganiając Tabuna do galopu. Zerwał się bez zastanowienia i już po chwili pędziliśmy przez ściernisko. Poluzowałam wodze i przeszłam do półsiadu, aby mógł pobiec jeszcze szybciej. Gdy byliśmy na końcu pola dociążyłam na chwilę grzbiet i znów wykonałam uniosłam się na strzemionach, aby swobodnie przeskoczył rów. Gdy byliśmy już po drugiej stronie, odwróciłam się na chwilę, aby zobaczyć gdzie jest Tymon. Przyśpieszyłam trochę, widząc, że powoli mnie dogania. Przejechałam obok brzozy i zatrzymałam konia. Poklepałam go po spoconej szyi i spojrzałam na chłopaka.
- Mustanga nie prześcigniesz - uśmiechnęłam się, wzruszając lekko ramionami.
- Zobaczymy przy rewanżu! - zaśmiał się, po czym odwrócił się, słysząc tętent kopyt. Ja również spojrzałam w tamtym kierunku, a moim oczom ukazała się dziewczęca postać na siwym koniu. Turkusowe włosy powiewały spod czarnego kasku. Podjechała do nas i stanęła pomiędzy mną, a Tymonem.
- Tymek, zapomniałeś bluzy, stwierdziłam, że ci przywiozę - powiedziała i potrząsnęła rzęsami.
- Ale ja jej nie zapomniałem, nie wziąłem jej specjalnie - odparł cofając Albatrosa kilka kroków. - Raczej się nie lubią - dodał patrząc, jak Hodito próbuje ugryźć jego konia. Karolina szarpnęła za wodze.
- Nie przejmuj się, tak już ma. Angloarab czystej krwi, ma trochę temperamentu - uśmiechnęła się uroczo. - Dzisiaj rano prawie został stratowany, przez tego jej mustanga - wskazała na Tabuna.
- Ja to pamiętam nieco inaczej, on raczej próbował staranować ciebie, a nie jego - powiedziałam i ruszyłam stępem przed siebie. Przeszłam do kłusa, a potem do galopu, stwierdziłam, że skoro chce spędzać czas z Tymonem, to niech się cieszy. W końcu głupszym się ustępuje. Po chwili jednak, usłyszałam trzytaktowy chód, a zaraz po tym obok mnie pojawił się Albatros.
- A mówiłaś, że nie dogonię mustanga - stwierdził i popędził go. Zaśmiałam się i również przyśpieszyłam. Przeskoczyłam dół i znów zaczęliśmy się ścigać po ściernisku.

**************************************************************************************************
Wiem, wiem, pierwsza część jest w ogóle nie dopracowana itd., itp. Nikki, z góry przepraszam, że skopiowałam pomysł z rzeźnią, ale nie wiedziałam co zrobić z Renesem. Wena przyszła, kiedy to przez trzy godziny błąkałam się po lesie, bo stwierdziłam, że skręcę sobie w jakąś boczną dróżkę xd Poza tym wszystko lajtowo, porobiłam multum zdjęć okolicy i stwierdziłam, że moja wieś jest zajebiście piękna <3 No tak, pobawiłam się w fotografa, pisarkę, to lecę na obiadokolację, pa pa ^^

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 12.

Najeżdżałam na stacjonatę wysokości metr dwadzieścia. Zrobiłam półsiad i po chwili znalazłam się po drugiej stronie. Wykonałam lotną w galopie, zmieniając kierunek i kierując się na oksera. Dodałam przy ostatnich trzech foule, a Melodia wybiła się w idealnym momencie. Potrząsnęła głową, gdy tylne nogi dotknęły ziemi. Strzeliła jednego baranka i przeszłyśmy do kłusa.
- I jak? - podjechałam do Tymona, który stał przy bandzie.
- Dobry czas, ale musisz popracować trochę nad jej techniką skoku. Ostatnio się gorzej wybija - powiedział, a ja spojrzałam na niego z góry.
- Słucham? Wybija się bardzo dobrze. To ty masz jakieś zwidy - odparłam udając powagę. Widziałam, że coś jest nie tak. Ledwo co przebrnęła przez pierwszego oksera. Chłopak jednak nie zauważył, że nie mówię poważnie.
- Ja? Zwidy? Raczej wątpię. Mówię ci, ona się słabo wybija. Możliwe, że to po kontuzji, ale przecież to było jakieś półtora roku temu. Może to od zastania.
- Taa, możliwe - powiedziałam zsiadając, aby obejrzeć jej nogi. Poprawiłam jej ochraniacze i przejechałam ręką po stawach skokowych. - Nie ma żadnych obrzęków, to pewnie przez długą przerwę.
- Świetnie, skoro nie umie skakać, to złaź z hali, pokażemy ci jak się to robi - usłyszałam głos Karoliny dochodzący z korytarza. Właśnie wsiadła na wałacha i stępem wjeżdżała na ujeżdżalnię.
- Melodia skacze świetnie, po prostu ma gorszy dzień - wstawił się za mną Tymon.
- Ona może tak, ale ty? - spojrzała na mnie z politowaniem i otaksowała wzrokiem.
- Pewnie, bo pierwsze miejsce na zawodach skokowych w klasie N, wygrane na mustangu nic nie zmienia, podobnie zresztą jak trening w Ameryce. Phi! Co to jest! - powiedziałam bez zastanowienia. Tymon spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Mówi osoba, która nic nie pamięta - prychnęła zarzucając włosy do tyłu.
- Och, widzę, że dzisiejszy dzień dał ci nieco do myślenia. Ubrałaś kask, cóż się stało? - zapytałam, a ona zerknęła na mnie z ukosa, mrużąc oczy.
- Idź się lepiej zajmij klaczą i możesz już rozdać wieczorne pasze, przynajmniej nie będziesz musiała się później fatygować.
- Ja sobie ustalam godziny obowiązków, twoich rad i zgody nie potrzebuję, więc łaskawie siedź cicho i zajmuj się tym, co robisz aktualnie - odparłam, po czym odprowadziłam Melodię. Rozsiodłałam ją, odniosłam wszystko na miejsce i już miałam iść do domu, kiedy usłyszałam krzyk z hali.
- No rusz się, głupia szkapo! - darła się Karolina kopiąc Renesa z całej siły i lejąc go batem po bokach. Koń stał niczym nie wzruszony, a dziewczyna rzucała się po siodle z zawziętym wyrazem twarzy. Nie chciałam na to patrzeć. Chciałam odwrócić się i odejść, gdy nagle zauważyłam, że wałach chce się ruszyć, ale nie może. Wychyliłam się przed drzwi i zawołałam Tymona. Podeszłam do Renesa i chwyciłam za wodze.
- Złaź! - rozkazałam podtrzymując konia, który ledwo stał na nogach.
- Nie będziesz mi rozkazywać! - oburzyła się nadal kopiąc biedne zwierzę.
- Złaź! On się zaraz przewróci razem z tobą! - krzyknęłam, widząc, że Renes powoli ma już dość. Dziewczyna niechętnie zeszła.
- No i co, stoi jak stał - powiedziała w momencie, kiedy ja odsunęłam się na bok. Koń opadł na ziemię, a ja pobiegłam do siodlarni po telefon, mijając na korytarzu Tymona. Zadzwoniłam do weterynarza, mówiąc, że wałach prawdopodobnie dostał mięśniochwatu.

Pan Piotr przyjechał po kilku minutach. Wstrzyknął Renesowi lekarstwo, a nam kazał go jakoś rozsiodłać. Tym zajął się Tymon, a ja zapytałam co mogło spowodować nagły atak choroby.
- Całkiem możliwe, że to przez jakieś witaminy, coś nowego lub przetrenowanie, ale jest to bardzo wątpliwe, stadium jest dość wysokie.
- No, ale w tym przypadku mamy do czynienia z jednym i drugim, prawda Karolinko? - zapytałam, mrugając szybko.
- Witaminy podawałam mu sama, sama ustaliłam mu dietę i sama ją stosowałam. Nie ma możliwości, żeby coś mu się z tego powodu stało.
Pokręciłam tylko głową i odeszłam do domu, zostawiając Karolinę z weterynarzem.

*****************************************************************************************************
BOOM! Jestem w zajebiście, cudownie, wspaniale, idealnym humorze, gdyż, iż, ponieważ zaliczyłam na Musli pierwszy teren :D Mmm, galop po ściernisku, przejazd przez powalone drzewa... Me gusta <3 Musli w terenie jest fantastyczna! Jechałam za Kariną, a ona bez przerwy chciała wyprzedzać. Już wiem jak czuje się ostatni dżokej na zawodach... Jestem cała w błocie :D Okey, następny prawdopodobnie jutro, tak więc do zobaczenia ;*

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 11.

Od razu wezwaliśmy lekarza, aby sprawdził, czy Karolinie nic się nie stało. Doktor wykonał krótkie badanie i poszedł. Powiedział, że to lekki wstrząs mózgu i zaraz powinna się obudzić. Nie przejmując się dalszym losem dziewczyny wróciliśmy na padok. Monty właśnie kończył pokaz join-upu, kiedy nadeszła Karolina.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić co się stało?! - krzyknęła pokazując na swoją kurtkę, która po łokcie była w błocie.
- Oczywiście, otóż po uwadze Monty'ego, że nie masz kasku, kompletnie go zignorowałaś, pojechałaś skakać, spadłaś... No, a dalej to sobie dokończ - uśmiechnęłam się, kiedy dziewczyna zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem.
- A co z Renesem? - zapytała oskarżycielskim tonem, mierząc wzrokiem każdego po kolei.
- Zajmij się swoim koniem, to się dowiesz. Stoi w boksie, rozsiodłany i wytarty. Bardziej styrać go nie mogłaś biorąc pod uwagę długość treningu. Melodia nie jest tak spocona po godzinnym skakaniu, a z niego się lało po dwudziestu minutach.
- Nie twoja sprawa co robię z moim koniem i jak. Renes ma ściśle określony trening i raczej nie potrzebuję rad - warknęła, odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę stajni. Patrzyłam za nią dopóki nie zniknęła mi z oczu. Pokręciłam głową z dezaprobatą i wróciłam do grupy, gdzie Maja wykonywała już join-up.

***
Po kolejnej części kursu wróciłam do domu całkowicie wykończona. Goniłam z Melodią przez kilka minut, dopóki to błoto pokrzyżowało moje plany i zaliczyłam cudowną glebę twarzą w dół. Leżałam tak przez chwilę, dopóki klacz nie przyszła, a Monty stwierdził, że bardzo dobrze wykonałam ćwiczenie, tylko następnym razem mam się nie kłaść. Dodatkowo po wszystkim oporządziłam klacz i przypadło mi popołudniowe karmienie. Zdjęłam ubłoconą kurtkę i cisnęłam w kąt, a sama podeszłam do wieży, włączyłam "Mylo Xyloto", po czym resztką sił rzuciłam się na łóżko. Leżałam z twarzą zakrytą ręką, wsłuchując się w muzykę. Tymon najwyraźniej miał rację, to musiał być mój ulubiony zespół. Po pierwszej piosence zaczęłam przypominać sobie słowa, aż w pewnym momencie, nawet o tym nie wiedząc, zaczęłam śpiewać razem z Coldplay. Po chwili podniosłam się i usiadłam na pościeli, słysząc, że coś mi przerywa. Wstałam i podeszłam do drzwi balkonowych. Odsunęłam zasłony i moim oczom ukazał się uśmiechnięty Tymon. Otworzyłam bez zastanowienia i wpuściłam go do środka.
- Ładnie śpiewasz - uśmiechnął się i usiadł na krześle przy biurku.
- Dobrze wiedzieć. Z jakiego powodu dziś mnie odwiedziłeś? Znów chcesz mnie nawracać na jakiś temat, coś ci nie pasuje i chcesz się wyżalić, czy może po prostu ci się nudzi, hmm?
- Raczej to ostatnie. Nie mam co robić, to uznałem, że przyjdę.
- Przez drzwi frontowe nie łaska? - zapytałam z sarkazmem w głosie.
- Nie, a co, przeszkadzam ci w czymś?
- Aktualnie zagłuszasz mi "U.F.O.", więc odpowiedź brzmi tak - odparłam, znów opadając bezwładnie na łóżko.
- Nic straconego, znając ciebie przesłuchasz tą płytę jeszcze milion razy. Chodź może do koni, co?
- Po co? Teraz, gdybyś nie zauważył, odpoczywam - stwierdziłam, mając nadzieję, że odpuści.
- O matko, odpoczywasz?! Ten rok zmienił nadzwyczaj wiele - powiedział, wstając. - Jeżeli się stąd nie ruszysz przez następne pięć minut, to dzwonię po pogotowie, naprawdę - powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Aha? A co niby mam zrobić, żeby ci udowodnić, iż czuję się w pełni zdrowa?
- Potrenować na Melodii. Co ty na to? Czeka w stajni.
Zastanowiłam się przez chwilę. W końcu lenistwo przegrało i po minucie byłam w stajni, przygotowując klacz na jazdę.

****************************************************************************************************
No, no, no, no, no, no, no, no, no, no, no, no dance no limit, no, no! Przydałby mi się taki brak limitu weny, a tym czasem cierpię na zasrany brak jakiejkolwiek inspiracji. Nie mam nawet siły na dopisek! Poinformuję Was tylko, że teren na Musli został przełożony, tak więc w nasz pierwszy, wspólny teren, nie wybieram się za dwa tygodnie, a (prawdopodobnie) w czwartek lub piątek. Plus, Avril Lavigne ma nową piosenkę "Rock N Roll". Mam ochotę lecieć do Stanów i zabić ją za sam tytuł. Dziękuję, dobranoc.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 10.

Stałam w oknie obserwując pastwisko. Tabun biegał jak oszalały, a Tymon starał się go złapać. Uśmiechnęłam się. Gonił go z kantarem i uwiązem, a ogier nic sobie z tego nie robił. Upiłam łyk herbaty, nie odrywając wzroku od całej akcji. Po chwili koń się zdenerwował. Może coś go przestraszyło? Zaczął wierzgać, strzelać z zadu, stawać dęby. Tymon nie odpuszczał. Tabun kopnął ostatni raz, trafił.

Obudziłam się w środku nocy, cała zlana potem. Oddychałam ciężko, nie mogłam złapać tchu. Sięgnęłam po butelkę wody, stojącą obok łóżka. Napiłam się i ułożyłam z powrotem do snu. Przed oczami nadal miałam obraz upadającego chłopaka... Spojrzałam jeszcze na zegarek. Jego odblaskowe wskazówki pokazywały właśnie drugą. Zamknęłam oczy, chcąc spać dalej.

Budzik dzwonił jak oszalały. Uderzyłam ręką po omacku w urządzenie, aby je uciszyć. Usiadłam niechętnie i zerknęłam na świecące w ciemności wskazówki. Ułożyły się w godzinę czwartą. Wiedziałam, że już nie zasnę, więc wstałam powoli i przeszłam kilka kroków. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy moja twarz zetknęła się z podłogą. Gdzieś obok usłyszałam cichy jęk. Mój krzyk został stłumiony przez czyjąś rękę.
- Czy ty chcesz, żebym ja zawału dostała?
Przede mną siedział Tymon, najwyraźniej po całej nocy przespanej u mnie na parkiecie.

Znów obudziłam się niespodziewanie. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Od trzech dni miewałam takie sny, zdążyłam się przyzwyczaić. Zastanawiało mnie tylko, czy miało to miejsce naprawdę, czy to tylko moja wyobraźnia chce, aby w głowie zagościł jeszcze większy mętlik.

***
- Join-up. Dzisiaj zajmiemy się właśnie nim - zaczął Monty, gdy wszyscy weszli na halę. - Z tego co mi wiadomo wszyscy wiecie o co chodzi, więc nie muszę chyba wprowadzać całego tego psychologicznego "bla bla bla", prawda? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza. - O matko. No to tak, jak doskonale wiecie, w join-up chodzi o nawiązanie więzi z koniem. Musimy wiedzieć czego oczekujemy zarówno od siebie jak i od wierzchowca. Nie możemy powiedzieć "Ja tu rządzę, ty masz się podporządkować." Tu działamy na zasadzie partnerstwa. Ja jestem w środku, a ty na zewnątrz, dopóki sam nie zechcesz podejść. Innej możliwości nie ma. Przejdźmy na lonżownik - powiedział i wyszliśmy na zewnątrz. Wiedzieliśmy, że dzisiaj nici z pracy w środku, musieliśmy się z tym pogodzić. Ubraliśmy się ciepło, bo niestety, ale pogoda nie dopisywała. W sumie mi to nie przeszkadzało. Owszem, trzeba było się cieplej ubrać, ale przynajmniej powietrze było rześkie i dało się oddychać. Melodia szła posłusznie obok mnie ze spuszczoną głową. Wyglądaliśmy jak niewielka pielgrzymka. Wszyscy przeszliśmy na padok, aby każdy po kolei mógł spróbować sił na lonżowniku.
- Najpierw może ja, pokażę wam dokładnie na czym to pole... - uciął w połowie zdania, patrząc na sąsiedni padok. Jeździła tam turkusowowłosa Karolina, skacząc parkur. - Przywiążcie konie - polecił i podszedł do ogrodzenia. - Jak ona ma na imię? - zapytał wskazując na nią podbródkiem.
- Chyba Karolina - odparłam, a moja odpowiedź zdziwiła nawet mnie. "Przecież mi się nie przedstawiała", pomyślałam.
- Karolina! - zawołał do niej. - Chcesz sobie zafundować wstrząs mózgu, czy może już w ogóle go nie masz? - zapytał, gdy ta podjechała bliżej.
- Cztery pytania. Po pierwsze, o co chodzi? Po drugie, skąd zna pan moje imię? Po trzecie, z moim koniem mogę robić co chcę, prawda? I po czwarte, kim pan w ogóle jest, żeby mi rozkazywać?! - oburzyła się, patrząc na Monty'ego z góry.
- Cztery odpowiedzi. Po pierwsze, jeździsz bez kasku. Po drugie, zapytać się, to nie problem. Po trzecie, pewnie, ale koń pójdzie na sprzedaż, kiedy ty będziesz leżała martwa. I po czwarte, stary facet, Monty Roberts, witam - powiedział chwytając rondo kapelusza. Karolina prychnęła.
- Słyszałam o pana... "metodach". Może i jest pan szanowany w świecie takich jak oni, bez urazy Tymon, ale ja wolę pracować z moim koniem tak, jak lubię - odparła pogardliwie i odjechała. Już mieliśmy wrócić do koni, kiedy mężczyzna nas zatrzymał.
- Patrzcie teraz. Na tamtym zakręcie jest błoto. Zauważyła je, więc skupi się na ominięciu. Tuż obok ustawiła przeszkodę, ale zamiast na niej skoncentruje się na kałuży, przez co albo koń się wyłamie, albo wjedzie w stojak - powiedział, a po chwili stało się jasne, że miał racje. Pięknie ominęła błoto i wjechała wprost na metalowy słupek. Spadła na ziemię z głuchym hukiem i leżała nieruchomo.
- Jacek, pomóż mi ją zanieść do siodlarni, a któreś z was niech weźmie konia.
Wykonaliśmy polecenia i po chwili wszystko było na swoich miejscach; łącznie z Karoliną, leżącą na kanapie.

*****************************************************************************************************
Nowy rozdział, proszę bardzo. Taki średni, Monty i jego stojecki spokój rozwala nawet mnie, Karolina jest skończoną szmatą, a Weronika sobie coraz więcej przypomina. Yay. Tymona nie pamięta, a imię największej suki zna, czy to nie dziwne? Nie mam ochoty nawet na emoty, bo humoru brak. Dwa plusy, wczoraj zaczęłam uczyć Musli ustępowania od łydki i zrobiła cztery kroki, a za dwa tygodnie, w ostatni dzień wakacji, jadę w pierwszy teren na niej. Dobra, pierdolę, robię serduszko <3 Dziękuję, do jutra...^^

sobota, 17 sierpnia 2013

It's so... asdfghjkl! O.O

Czy Wy nie macie co robić? xd Ja pierdzielę, no w jeden dzień 136 wyświetleń... Co to, Wy chcecie, żebym ja po dziesięciu dniach kolejny tysiąc miała? xd No dopiero co pisałam o dwunastu tysiącach, to teraz już przez Was muszę o trzynastu, no wiecie! ;d No, i kuźwa DZIĘKUJĘ <3 Jesteście wspaniali :* A teraz wybaczcie, na dziewiątą na jazdę idę, więc się muszę ogarnąć xd Notka prawdopodobnie po południu :*

PS Nowy blog znalazłam, dziewczyna bardzo ładnie pisze, a czytam tylko ja, więc zapraszam w imieniu swoim i jej ;) "Gamza, przyjaciółka na zawsze"

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 9.

Wstaliśmy od stołu po godzinie omawiania wszystkiego, dowiadywania się kto, co, gdzie i po co robi oraz popijania herbatki, która całkowicie wystygła. Wujek i Monty zachowywali się jak "typowi starzy, dobrzy kumple, którzy nie widzieli się latami", jak to któryś nich określił, a my w czasie wspominków siedzieliśmy cicho i nie odezwaliśmy się słowem. Jako, że było dopiero po dziesiątej, od razu postanowiliśmy wziąć się za praktykę. To znaczy Monty postanowił, bo my w tej sprawie nie mięliśmy nic do gadania - ustaliliśmy, że to on będzie nam narzucał co i kiedy robimy. Kazał nam porządnie wyczyścić konie, ale ich nie siodłać, przyprowadzić na kantarze i uwiązie. Od razu również ostrzegł, że za jakiekolwiek źdźbło słomy w ogonie, zaklejkę, lub błoto w kopytach, natychmiast wychodzimy z hali i poprawiamy niedociągnięcia. Dał nam jednak czterdzieści minut na zrobienie wszystkiego. Niagarę wzięła Maja, więc pomogłam wybrać Michalinie konia, po wykonaniu wszystkiego, co niezbędne, aby nie została wyrzucona z zajęć, pojawiła się na ujeżdżalni z Ingą. Stanęliśmy w szeregu, po kolei, ja z Melodią, Tymon z Albatrosem, Aśka z Cykadą, Jacek z Mozambikiem, Amy z Flock'iem, Will z Cirussem, Tymek z Kin'em, Suzana z Gracją, Mary z Gray'em, Gośka z Eklerem, Wiola z Terracottą, Wal z Kashmirem, Wiktoria z Kortezem, Michalina z Ingą i na końcu Maja z Niagarą. Było nas tyle, że ustawić się musieliśmy wzdłuż, aby jakoś się pomieścić. Monty wszedł na halę ze swoim siwkiem, spojrzał na nas i prychnął śmiechem.
- Dobrze, że macie dużą ujeżdżalnię. Dzisiaj nie będziemy praktykować join-upu, siedmiu gier, ani nawet nie będziemy lonżować. Zajmiemy się T-touch i innymi formami masażu - powiedział i stanął obok swojego konia. - To jest Karmazyn. Wałach rasy quarter horse. Ma trzy lata, zaczynam go zajeżdżać. Przez cały czas nawiązuję z nim coraz lepszą więź. Gdybym teraz kazał mu, skoczyć z dwudziesto metrowego urwiska, zrobiłby to bez problemu. Nieważne, że obaj byśmy się zabili, on zakończyłby żywot ze mną i tylko to by się liczyło. Dzisiaj zajmiemy się masażem, pojeździcie na oklep, aby rozgrzać mięśnie koniom i wtedy będziemy stosować stretching. Teraz stańcie tak, jak ja. Rozluźnijcie wszystkie mięśnie i przyłóżcie dwa palce prowadzące do skóry konia, na grzbiecie, muszą być złączone. Pozostałych trzech palców używajcie jako swego rodzaju podpórki lub najlepiej złóżcie je wzdłuż dłoni. Zacznijcie od tylnej partii grzbietu, niedaleko zadu i przesuwajcie się stopniowo w górę, do kłębu, wykonując mocne, okrągłe ruchy - mówił, przy okazji przedstawiając jak to ma wyglądać. Po chwili powiedział, abyśmy spróbowali, więc bez ociągania, na "trzy-cztery" wzięliśmy się do roboty.
Po około półgodzinnym masażu, Monty kazał nam wsiąść na konie. Wszyscy jeździliśmy po hali w niewielkich odstępach. Albatros kilka razy kopnął konia za nim, a jako, że Melodia była jedynym koniem, którego tolerował, to musiałam wjechać za niego. Prowadził zastęp co chwilę stykając się z ostatnim koniem. Monty kazał połowie wjechać do środka, a my mieliśmy zagalopować. Melodia wyrywała do przodu, więc co chwilę musiałam ją powstrzymywać. Okrążyliśmy halę kilka razy, aż mężczyzna powiedział, abyśmy przeszli do kłusa i zamienili się miejscami, teraz to my stępowaliśmy w środku, a oni galopowali z uśmiechem. Gdy skończyli, Monty kazał nam zejść z koni i przez chwilę oprowadzać je po hali.
- No dobrze, a teraz możemy przejść do stretchingu. Konie są rozgrzane, więc nie powinno im to zaszkodzić. Najważniejsze są kąty. Źle dobrany kąt, do poszczególnej kończyny, może skończyć się naderwaniem, naciągnięciem lub uszkodzeniem danej kończyny, stawu czy też ścięgna. Zaprezentuję Wam jak to wygląda na... Powiedzmy na Flock'u. Chętnie zrobiłbym to na Karmazynie, bo on jest przyzwyczajony, ale niestety, nie jeździłem. Zaczynamy od dowolnej kończyny, ja lubię postawić na pierwszy ogień lewą przednią i iść tak jak przy czyszczeniu kopyt. Chodzi w tym o naciąganie mięśni, stosuje się to głównie po ciężkich treningach, aby nieco ulżyć mięśniom. Gdy jednak zrobi się to na koniu nie rozgrzanym, mogą powstać nieprzyjemne do zwalczania skutki - powiedział, po czym przeszliśmy do praktyki.

***

Po skończeniu "etapu pierwszego" kursu, umówiliśmy się na następny dzień, na dziesiątą. Monty miał przenocować u nas, aby przez te trzy dni być non stop przy koniu i praktykantach. Poza zajęciami dostaliśmy chwilowy zakaz jazdy, jako, że miał być to czas odpoczynku i treningu zaufania, zarówno dla koni jak i dla jeźdźców. Wieczorem poszłam do stajni, aby rozdać wieczorne pasze i nalać wody do wiader. Gdy nakładałam siano do siatek, do paszarni przyszła pewna, nietypowo wyglądająca dziewczyna. Zdjęła kask, rozpuszczając swoje turkusowe włosy, po czym spojrzała na mnie z dziwną miną.
- Nowa stajenna? Dziwne, Andrzej nie mówił, że kogoś zatrudniamy. W każdym bądź razie, skoro już tu jesteś, pamiętaj o suplementach dla Renesa, ma je dostać za najwyżej dziesięć minut. Dzisiaj rano musiałam dzwonić do Tymona, przypilnuj, żeby więcej się to nie powtórzyło, jasne? - zapytała i czekała na odpowiedź, opierając się o futrynę drzwi. Patrzyłam na nią z politowaniem, a na twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Jasne? - powtórzyła z poirytowaniem.
- Zacznijmy od tego, że nie jestem stajenną. Po drugie, nie tobie mi rozkazywać. Po trzecie, swoim koniem zajmuj się sama. I po czwarte, czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć, czemu chcesz mną pomiatać, nie wiedząc nawet kim jestem? - pytałam po kolei, wstając.
- Skoro nie jesteś stajenną, to kim jesteś i co tu robisz? Resztę pytań pozostawię bez komentarza, bo jeszcze doszłoby do rękoczynów - powiedziała, a ja parsknęłam śmiechem.
- Współwłaścicielka stajni, Weronika, witam. Potrzebujesz jeszcze jakichś wyjaśnień, czy reszty się sama domyślisz?
- Aaa, to ty, więc już nie leżysz w szpitalu? Och, jak przykro - przybrała nieco łagodniejszy ton, ale nadal była tak samo chamska jak wcześniej.
- Tiaa, ja się raczej cieszę. Nie ma to jak spędzić rok w śpiączce, uwierz, wspaniałe uczucie.
- Jakoś nie chce mi się nawet nad tym zastanawiać. W każdym bądź razie uprzedzam, od Tymona wara, jasne?
Odwróciła się w miejscu i odeszła, a ja stałam zdezorientowana na środku paszarni. "Chyba zapomniałam zbyt wielu rzeczy...", pomyślałam i wróciłam do nakładania siana. "Zbyt wielu..."

*****************************************************************************************************
Rozdział długi, jako wynagrodzenie dwóch dni bez notki. Przepraszam, ale się cieszę jak nigdy ^^ Otóż, kupiłam sobie płytę. Jaką? COLDPLAY LIVE 2012 <3 Zajebiooza *.* Najlepsze jest to, że są dwie w jednym opakowaniu, CD i DVD :D To się ochroniarz zdziwił wczoraj. Otwiera żaluzje antywłamaniowe, a tu mu przed twarzą chora trzynastolatka przebiega, wpada do sklepu, biegnie środkiem, nie zauważa kabla i wypieprza się jak długa xd Dostarczyłam mu miłych wspomnień, na dobry początek dnia ;p Ogólnie ostatnio jest cudnie, żadnych zmartwień, żyć, nie umierać <3 No dobra, jest późno, więc spadam, pa pa...^^

PS Witam nową obserwatorkę ;*

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 8.

Yellow, jeden z największych hitów Coldplay. Spirit mi zepsuła zabawę, bo rzeczywiście, ATLAS to nowa piosenka chłopaków, pierwsza, od 2011 roku. Dlaczego tyle o CP? Dowiecie się na końcu ;)

************************************************************************************************
Wyszliśmy na podwórze i stanęliśmy przed samochodem. Po chwili drzwi się otworzyły i Monty stanął jak wryty. Zaśmiał się, zamknął drzwi i podszedł do przyczepy.
- No dzieciaki, miłe powitanie, a teraz powiecie mi gdzie mam go postawić? - zapytał otwierając zasuwy. Nagle z domu wybiegła Gośka, co prawda ubrana, ale z pianą na włosach. Tylko tego by brakowało, żeby pokazała się w ręczniku. Stanęła jak wryta i zapiszczała przeciągle.
- Spokojnie, bo mi konia wystraszysz - upomniał ją mężczyzna i powoli zaczął opuszczać rampę. Wszedł do środka, zapiął koniowi kantar, po czym wyprowadził go tyłem. Siwy jabłkowity wałach, najprawdopodobniej quarter horse, był idealnie spokojny. Monty poklepał go po łopatce i ściągnął ochraniacze.
- No dobra, to gdzie mam go postawić? - zainteresował się, a my nadal staliśmy tak, jak wcześniej, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Pro-proszę za mną - jąkałam się, ale w końcu coś wykrztusiłam. Zaprowadziłam go przez podwórze do stajni. Pokazałam przygotowany boks i już miałam odejść, kiedy nagle się odezwał.
- Co się z wami dzieje? - zapytał, zdejmując kantar siwemu.
- W życiu nie mieliśmy do czynienia z kimś takim jak pan. No wie pan z... dosłownie autorytetem - powiedziałam, a on się zaśmiał.
- Po pierwsze, może swoje lata mam, ale mów mi Monty, nie lubię, kiedy ktoś wyraża się o mnie "pan". A poza tym, jestem tylko facetem, który spędził pół życia przy koniach, starając się zrozumieć ich psychikę. Napisałem parę książek, pogadałem z osobami, które chciały ze mną rozmawiać, a przez resztę czasu byłem przy zwierzętach. Chodziłem za mustangami, obserwowałem jak się zachowują, co mi to dało? W sumie, tylko wiedzę o tym, co najbardziej kocham. Ja przecież nie jestem osobą, która pragnie sławy! - zaśmiał się po raz kolejny. Przez całą jego wypowiedź kiwałam tylko głową.
- Cóż, a jeśli mogę spytać, co będziemy robić na kursie?
- Planowałem omówić i pokazać join-up, T-touch, streching i ogólnie pracę z ziemi.
- Hmm, no to tak, join-up wszyscy znamy, T-touch raczej też jest u nas popularny, streching stosowaliśmy kilka razy, a praca z ziemi, to u nas norma - powiedziałam z uśmiechem. Monty popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- To po co ja tu przyjechałem? - wzniósł ręce do nieba. - W każdym razie, może niektóre rzeczy da się jakoś udoskonalić. Polonżujemy konia w sposób, o jakim nie wie połowa europy, co ty na to?
- Pewnie, join-up też się przyda. Porady od kogoś takiego jak... ty... zawsze są pomocne - zawahałam się, przez chwilę słowo "ty" nie chciało mi przejść przez gardło. Wróciliśmy do reszty, a Monty zaproponował herbatę. Wszyscy przystaliśmy na to z ulgą, dzień zapowiadał się dosyć chłodno. Gdy tylko weszliśmy do kuchni przywitał nas oskarżycielski głos wujka.
- Weronika, nie wiesz może, kto rozbił mój ulubiony kub... - przerwał nagle patrząc na nas. - Monty! - zawołał podchodząc do mężczyzny. - Jak ja cię dawno nie widziałem!
- Andrew? Co ty tu robisz?
- Mieszkam! Lepsze pytanie, co cię tu sprowadza?
- Zamówiony kurs, którego wyraźnie nie potrzeba - uśmiechnął się i usiadł przy stole. - No to jak, mogę prosić tą herbatę? - zapytał, a Gośka od razu skoczyła do czajnika.
- Oczywiście, już podaję - odparła, robiąc słodka minkę.
- Gosiu - zaczęłam przymilnym głosem. - Taka dobra rada, nalej najpierw wody, co?

****************************************************************************************************
Krótko, ale jest. Od razu przeproszę, jeśli dałam gdzieś "xd", ale jestem dzisiaj tak rozkojarzona, że dziwię się, iż w ogóle chciało mi się pisać tą notkę. Ogólnie mówiąc, jestem tępa. Napisałam do Coldplay. Ostatnio parę osób powiedziało mi, że chłopcy kończą karierę, więc postanowiłam się upewnić. Korzystając z mojego miernego angielskiego wykrzesałam z siebie kilka zdań pytając czy to prawda. Odpowiedź dostałam po niecałej godzinie, nie opublikuję jej, bo by jeszcze o prawa autorskie by mnie do sądu pozwali, ale jednak nie odchodzą. Na początku w ogóle to do mnie nie docierało, poryczałam się ze szczęścia "Boże Święty! Odpisali mi!", a potem przeczytałam i taki pisk... sąsiadka przyszła xd Tylko ja, naprawdę, tylko i wyłącznie ja, jestem w stanie napisać "PS I'm sorry for my grammar and possible mistakes, but my English isn't very well." ;d Jestem geniuszem. Nie przedłużając, powiem jeszcze, że kupuję sobie płytę, muszę się pochwalić xd I dodatkowo zmieniam dzisiaj listę utworów na blogu, na całą płytę Mylo Xyloto, pozwalam Wam mieć mnie dość xd Dziękuję, do usłyszenia :D

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 7.

Rozmowy z Montym prowadzone są oczywiście po angielsku, aczkolwiek nie chce mi się tego wszystkiego tłumaczyć, a tym bardziej nie chcę korzystać z tłumacza google, bo ta gramatyka powaliłaby nawet mnie.

****************************************************************************************************
Dziesiąty zbliżał się wielkimi krokami. Śledziłam dokładnie każdy dzień, a dziewiątego czułam się, jakbym miała dostać nobla. Chodziłam wte i wewte nie mając się czym zająć. Wszystkie konie były nakarmione, wymyte i wyczyszczone tak dokładnie, że aż błyszczały. Zwykle płowa sierść Melodii stała się nienaturalnie złota, a Tabun oraz Flock lśnili czerwienią. Stajnia wysprzątana była tak jak jeszcze nigdy przedtem, a boksy zostały pomalowane bejcą. W kilku słowach - wszystko było wykonane perfekcyjnie. Zmęczona całym dniem poszłam spać wcześniej niż zwykle. Zasnęłam bez problemu, myśląc, co będzie się działo jutro.

Opalałam się na plaży, gdy nagle coś zasłoniło słońce. 
- Odejdź Melodia! - Rozkazałam nadal nie otwierając oczu. Jednak nadal coś zasłaniało słońce. Popatrzyłam zza okularów przeciw słonecznych na to coś i okazało się, że był to roześmiany Tymon. Szybko wyłączyłam głos w telefonie i wyjęłam słuchawki.
- Czy naprawdę jestem aż tak podobny do konia? - zażartował sobie z czego ja również się roześmiałam.
- Może trochę z lewego profilu - odparłam z uśmiechem.
- No wiesz! Przecież powinnaś mnie pocieszyć, powiedzieć "Nie, w cale nie jesteś podobny do konia" a nie mówić mi, że z jednej strony bardziej niż z drugiej!
- Kiedy to prawda! - nie przestawałam się śmiać.
- To ja się obrażam! - powiedział sarkastycznie i odwrócił się do mnie tyłem.
- No dobra, sorry.
- Nie słyszałem!
- Przepraszam!
- No ujdzie.

Podobnie ja kilka dni wcześniej, tak i teraz obudziłam się nagle i natychmiast usiadłam na łóżku. Zastanawiałam się przez chwilę skąd takie pomysły biorą się w mojej głowie. To wszystko wyglądało tak realistycznie, że mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że rzeczywiście miało miejsce. Uśmiechnęłam się na wspomnienie snu. Wstałam, ubrałam się, umyłam, szybko zjadłam śniadanie i wyszłam na zewnątrz. Poranek był wyjątkowo rześki, jak na ostatnie upały.  Wzięłam głęboki oddech i poszłam do stajni. Zatrzymałam się na podejściu. "Skąd u nas na podwórku namioty?", pomyślałam i podeszłam do pierwszego z brzegu. Odsunęłam siateczkę, która chroniła przed owadami i zajrzałam do środka. Amy spała zawinięta w śpiwór, w ogóle nie interesując się tym, że słońce wschodzi, a ja stoję nad nią i próbuję ją obudzić. Po kilku minutach odpuściłam sobie i poszłam do paszarni. Zanim Monty przyjedzie trzeba nakarmić wszystkie konie. Kiedy byłam już w połowie rozdzielanie pasz, Tymon postanowił się obudzić.
- Jak idzie praca? - zapytał zaspanym głosem.
- Dobrze, jedną drugą zrobiłam, reszta dla was. Możesz mi wyjaśnić czemu spaliście na podwórku?
- Jak to czemu? Nie wiadomo kiedy Monty przyjedzie, a my chcemy zorganizować komitet powitalny.
- Chyba nie uda wam się to zbyt efektownie, jeśli będziecie wyglądać, tak jak ty teraz - zaśmiałam się.
- To znaczy jak? - zapytał z obrażoną miną.
- Dopiero wstałeś. Jak wygląda człowiek po przebudzeniu?
- O kurde... Trzeba ich obudzić! - krzyknął i wybiegł przed stajnię.  - A no właśnie, możemy skorzystać z łazienki? - zapytał jeszcze, odwracając się.
- Jasne, ale płacicie za wszelkie szkody - zażartowałam i wzięłam się z powrotem do pracy. Rozdałam resztę pasz i przeleciałam szybko między boksami, chcąc ewentualnie wymienić ściółkę. Na szczęście nie musiałam tego robić, zamiotłam więc szybko i poszłam do domu zrobić sobie herbatę. Było już po dziesiątej, więc Monty'ego mogliśmy się spodziewać w każdej chwili. Pogoda była nieszczególna, jak się okazało niebo zaszło chmurami, było dosyć chłodno. Jednak lepszy jest chyba deszcz i możliwość pracy na hali, niż czterdziestostopniowy upał i niechęć do wszystkiego. Usiadłam na blacie kuchennym i popijałam w spokoju herbatkę, kiedy nagle przerwały mi krzyki z góry. Wbiegłam po schodach i przyglądałam się zawziętej kłótni pomiędzy Michaliną, a Mają.
- Dziewczyny, co się dzieje? - spytałam, podchodząc bliżej.
- Bo ona mówi, że była pierwsza, a to ja byłam przed nią.
- Właśnie jest na odwrót, bo to ja byłam przed nią.
- Tak możecie mówić w nieskończoność. Która jest starsza?
- Ja - powiedziała Michalina z uśmiechem.
- No więc ustąpisz młodszej.
Zadowolona Maja skierowała się do łazienki. Nacisnęła na klamkę i uderzyła w drzwi, które, ku jej zdziwieniu, nie otworzyły się.
- Nie widać, że zajęte? - dobiegło zgłębi pomieszczenia. Prychnęłam śmiechem i skierowałam się na dół. Wyjrzałam przez okno, chwytając kubek, dokładnie w momencie, kiedy na podjeździe pojawił się czarny samochód z przyczepą. Wypuściłam herbatę z rąk, rozbijając naczynie.
- Przyjechał! - wydarłam się na cały dom i wybiegłam na zewnątrz, aby przywitać gościa.

*****************************************************************************************************
Siema! Wena już nie tak idealna jak wczoraj, ale jest ;d Jak Wam się podoba rozdział? Jestem dzisiaj w zajebistym na stroju, po pierwsze narysowałam przecudownieidealny rysunek konia, który mam Wam zaszczyt przedstawić, szkoda tylko, że facebook poszedł po jakości, no ale nieważne i po drugie, świat obiegła cudowna nowina! Nie, nie narodził się drugi Jezus. Dostałam dzisiaj cudowną wiadomość tej treści ATLAS <3 Wiem, że zapewne nie wiecie o co chodzi, więc zgadujcie! Zobaczymy kto będzie pierwszy. Jutro pod rozdziałem powiem, co to tak naprawdę jest ;3 Ogólnie mówiąc, wszystko jest zajebiste oprócz pogody, dziękuję, dobranoc ^^

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 6.

Aż do wieczora nie wierzyłam, że oni rzeczywiście załatwili spotkanie z Mountym Robertsem. Kładąc się spać nadal nie mogłam wyjść z podziwu.

Było gorąco. Wszyscy byli zdenerwowani, w tym ja. Żar lał się z nieba, a my nic nie mogliśmy na to poradzić. Wbiegłam do stajni i wtedy obraz się zmienił. Biegałam wśród deszczu, rozpętała się burza. Tymon podszedł do mnie i... Sceneria znów była inna. Tym razem jechałam przez las. Coś poruszyło się w krzakach. Po chwili jednak byłam na treningu skokowym. Wszyscy mówili po angielsku. Nie zdążyłam się domyślić o co chodzi, ponieważ nagle znalazłam się w czyimś domu. U Amy. Wyruszyliśmy czegoś szukać. Błądziłam po lesie, dopóki nie usłyszałam rżenia...

Obudziłam się nagle. Usiadłam na łóżku dysząc ciężko, jak po długim biegu. Rozejrzałam się wokół, byłam w pokoju, a na zewnątrz świtało. Wzięłam głęboki oddech, dla uspokojenia, po czym powoli zeszłam z łóżka. Wiedziałam, że nawet gdybym próbowała, to i tak bym nie zasnęła. Ubrałam się, umyłam, zjadłam śniadanie i bez żadnego pośpiechu wyszłam do stajni. Stanęłam jeszcze na ganku i przez kilka minut przebierałam w jabłkach, chcąc wybrać jak najładniejsze. Powietrze było ciężkie, nie dało się oddychać. Udałam się do boksu Melodii i wręczyłam jej przekąskę. Schrupała ją łakomie i trąciła mnie w ramię. Rozłożyłam ręce, pokazując, że więcej nie mam. Podrapałam ją za uchem, wyprostowałam grzywkę i pocałowałam w chrapy. Poklepałam ją jeszcze po szyi, po czym odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę siodlarni. Wzięłam miotłę i zaczęłam zamiatać. Stwierdziłam, że pracę zostawię dla stajennych, niech teraz oni się namęczą z pojeniem, karmieniem i wyrzucaniem gnoju. Gdy zamiotłam już całą stajnię i podejście, przyjechał Tymon, jak zawsze pierwszy.
- Ty już tutaj? Znowu? O której ty wstajesz? - zapytał na powitanie.
- Też miło mi cię widzieć. Nie mogłam spać, a poza tym, wszelkie prace zostawiłam wam, ja się przejadę.
- Sama? - zapytał, a ja przewróciłam oczami.
- Nie jestem dzieckiem, dam sobie radę - odparłam, kierując się do siodlarni. Przecież nie zrobiłam tego bez celu. Specjalnie tylko zamiotłam, żeby nie zarzucili mi, że nic nie zrobiłam, ale resztę zostawiłam dla nich, aby czymś się zajęli, gdy ja będę już na ścieżce. Wyczyściłam szybko Tabuna, osiodłałam, okiełznałam i wyjechałam do lasu. Podobało mi się nad jeziorem, więc od razu skierowałam się tam, gdzie byłam ostatnio z Tymonem. Nagle rozległ się strzał wykonany z broni większego kalibru. Tabun się zatrzymał, a ja wiedziałam, co się zaraz stanie.
- Nie tym razem - szepnęłam i popędziłam ogiera do galopu. Biegł do czasu, w którym wystrzały zniknęły gdzieś za nami, a my trafiliśmy na plażę. Zwolniłam do kłusa, a potem do stępa i powoli wprowadziłam Tabuna do jeziora.
- Buty mi przemokną, nieważne. Mam ochotę na pławienie, to mogę być nawet cała mokra, a co! - zaśmiałam się ochlapując jego szyję. Wyszłam z nim z powrotem na brzeg i rozsiodłałam go. Wsiadłam na oklep i skierowałam ogiera do wody. Wbiegł do niej żywym kłusem. Uspokoiłam go i zatrzymałam.
- Spokojnie, mały - powiedziałam i zaczęłam oblewać jego łopatkę. Powoli stawał się całkowicie mokry. Kaczki wzbiły się do lotu, a jemu zachciało się dębów, nie spodziewałam się tego, więc wylądowałam po pas w wodzie. Wstałam odgarniając włosy z twarzy. Pokręciłam głową z dezaprobatą i wyprowadziłam go z jeziora.
- Dobra, no to teraz schniemy - uśmiechnęłam się i położyłam się na piasku.

***
Wróciliśmy po dwóch godzinach. Zdążyłam przyjechać akurat w momencie, w którym wszyscy wchodzili do samochodów. Podeszłam z Tabunem do pick-upa i zapytałam gdzie jadą.
- Do lasu - odparł Tymon. - Otworzyli nową stadninę, trenują kłusaki orłowskie do zawodów.
- A mnie nie bierzecie? - udawałam obrażoną.
- Nie było cię, a chcesz jechać?
- Jeszcze pytasz! Jasne! Zaczekaj, tylko go rozsiodłam - odwróciłam się i poszłam z nim w stronę pastwiska.
- Wera! - zawołał za mną chłopak.
- Co jest?
- Może się przebież, bo wiesz, nie wypada iść w ubłoconej koszuli - zaśmiał się a ja spojrzałam na plecy, rzeczywiście, piasek się do mnie przylepił. Westchnęłam i poszłam wypuścić ogiera.
Po kilku minutach wróciłam z pokoju przebrana. Weszłam na tył samochodu i ruszyliśmy. Przez całą drogę nie odezwałam się słowem, tylko patrzyłam przez szybę. Na miejsce dojechaliśmy w kilka minut, drogą pełną wertepów. Gdy w końcu wysiadłam z samochodu, poczułam wielką ulgę. Przeciągnęłam się i razem z tłumem znajomych poszliśmy w stronę rozbudowanej stajni. Była doprawdy ogromna. W środku roiło się od zawiłych korytarzy, a boksów było chyba ze sto.
- Witamy gości! - usłyszeliśmy za sobą, więc automatycznie się odwróciliśmy. - Która z was, to Weronika? - zapytała, a ja podniosłam rękę. - Twój wujek uprzedził mnie, że przyjedziecie. I dobrze, bo w życiu nie spodziewałabym się tylu gości na raz! Nazywam się Ola, mówcie mi na ty, nie cierpię, kiedy ktoś zwraca się do mnie "pani", to mnie postarza. Nie przedłużając, chodźcie, pokażę wam ośrodek - powiedziała z uśmiechem i odwróciła się na pięcie, dając znak ręką, żebyśmy szli za nią. Była to niezbyt wysoka brunetka, o przenikliwie zielonych oczach. Miała około dwudziestu sześciu lat, a wyglądała jeszcze młodziej. Pokazała nam wszystkie trzy stajnie, po brzegi zapełnione końmi. Każda z nich miała pięćdziesiąt boksów. Siodlarnia okazała się dużym, przestronnym pomieszczeniem, w którym wzdłuż całej ściany stały rzędy kolorowych szafek, równolegle do nich wisiały jeszcze puste stojaki na siodła, a pod nimi wieszaki na uzdy.
- Sprzęt przyjedzie dzisiaj - powiedziała Ola. - Jesteśmy akurat w części rekreacyjnej. W tej stajni nie znajdziecie ani jednego kłusaka, one są w ostatniej. Aby się utrzymać będziemy prowadzić szkółkę jeździecką i trenować źrebaki na sprzedaż. Sulki* stoją na zewnątrz, każdy koń, a jest ich dokładnie czterdzieści osiem, ma swoją i tylko z nią trenuje i staje do wyścigów. Pokażę wam je przy okazji. Teraz przejdźmy do kolejnej stajni.
- Tutaj są konie prywatne - zaczęła z dumą. - Ich mamy dość sporo, każdy właściciel ma dostęp do siodlarni, która zamykana jest przy każdej okazji, w dzień, kiedy nikogo nie ma w stajni, na noc, ogólnie mówiąc, zawsze, kiedy właścicieli nie ma w pobliżu. Tutaj zbyt dużo do pokazania nie mam, za to ostatni budynek to moja chluba - stwierdziła z uśmiechem od ucha do ucha. - Oto nasze kłusaki - gestem zaprosiła nas do środka. Oszołomiło nas podobieństwo między końmi, niemal żaden się nie wyróżniał. Chodziliśmy między boksami, aż Ola zatrzymała się przy jednym z nich. - Przedstawiam wam Nadzieję, jedyna siwa jabłkowita klacz tej rasy, którą tu mamy. Dopiero ją trenujemy, ale ma duży potencjał, będzie z niej wspaniały koń - pogłaskała ją czule po czole i przeszliśmy dalej.
Niedługo potem zobaczyliśmy sulki, każda była w innym kolorze, a z boku widniała tabliczka z imieniem konia. Do Oli podszedł jakiś chłopak, niewiele starszy od nas. Był to wysoki szatyn, miał kręcone włosy i niebieskie oczy. Uśmiechnął się do nas przyjaźnie i odszedł w swoją stronę.
- Treningi się zaczynają, chodźcie, zobaczymy jak im idzie - mrugnęła jednym okiem i zaprowadziła nas do ogrodzenia przy małym torze wyścigowym. - Teraz biegną Kasjopea, Poezja, Fantazja, Muza i Nadzieja. Zakładam, że wygra siwuska, ale zobaczymy, może mnie zaskoczą.
Konie biegły przez chwilę równo, prowadzone przez bramkę umieszczoną z tyłu samochodu. Rozległ się dzwonek i kratka się złożyła, a konie pobiegły własnym tempem. Jako pierwsza biegła Poezja, za nią Muza, Nadzieja była trzecia, a z tyłu Kasjopea równo z Fantazją. Obiegły dwa pełne koła, nie zmieniając kolejności, aż nagle, na ostatnim okrążeniu Nadzieja zaczęła wyprzedzać. Wydawało się, że pomimo wszystko dobiegnie druga, bo Poezja nie dawała za wygraną, jednak siwa wyrwała naprzód, zostawiając wszystkich innych w tyle.

*Sulki - dwukołowy wózek ciągnięty przez kłusaki na wyścigach.

*****************************************************************************************************

Hejo! Co tam, Miśki? Ja kuźwa dostałam natchnienia. Warto było wczoraj oglądnąć film o kłusakach. Zajebisty był *.* Na kinomaniak.tv jest "Wyścig po szczęście", świetny. Idealny dobór muzyki, od której już na początku chciało mi się ryczeć xd Dodatkowo jestem z siebie dumna, bo nie dość, że rozdział jest długi, to udało mi się w nim ująć wspomnienia Weroniki, których ona oczywiście w ogóle nie kojarzy ;p Jestem wredna ^..^ Hehe, znowu chyba się dzisiaj przejdę do lasu c; A jutro rano prawdopodobnie na konie! Jezu, już się nie mogę doczekać kiedy Musli zobaczę! <3 Mój koniu sobie stoi tam, a mnie nie było u niej od lipca ;c Jakoś to nadrobię ;] No cóż, ja już kończę, od razu zaznaczę, że notki nie było wczoraj, bo jej nie skończyłam, dzisiaj dopisałam końcówkę c; Dobra, na razie!...^^

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 5.

Obudziło mnie nachalne pukanie do drzwi. Zakryłam głowę poduszką, udając, że nadal śpię, jednak osoba na korytarzu wyraźnie nie zamierzała ustąpić, przez co lekkie stukanie przerodziło się po chwili w głośne walenie.
- Nie słychać, że śpię? - krzyknęłam z twarzą przy materacu.
- To co, mamy jechać szukać Tabuna sami? - usłyszałam głos, w którym rozpoznałam Tymona. Zerwałam się z łóżka i otworzyłam z rozmachem drzwi.
- O co chodzi? - zapytałam.
- O to, że Twój kochany mustang przeskoczył przez ogrodzenie i ślad po nim zaginął. Wstajesz czy nie?
- Jeszcze pytasz - powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Ubrałam się pospiesznie, przeczesałam włosy i wybiegłam przed dom chwytając przy okazji kromkę chleba. Rozejrzałam się wokół, rzeczywiście, Flock pasł się sam. Ruszyłam pędem do stajni i po chwili wpadłam do siodlarni.
- Wszystkiego najlepszego! - kilka osób krzyknęło chórem. Odwróciłam się za siebie i zobaczyłam jedenaście osób stojących w szeregu.
- A z jakiej to okazji? - zapytałam niepewnie.
- Patrz w kalendarz.
Spojrzałam na datę i prychnęłam.
- Ostatnio zbyt wielu rzeczy zapominam - zaśmiałam się siadając na kanapie. - Ale to było aż tak pilne, żeby zrywać mnie jakimś pretekstem, że Tabun uciekł?
- Tak! Nie chciało nam się tu na ciebie czekać do wieczora, mamy swoje zajęcia! - oburzyła się Gośka, ale po chwili ona też się uśmiechnęła.
- Czekajcie, ale gdzie jest Tabun? Na pastwisku go nie widziałam.
- Bo jest w boksie. Wstawiliśmy go tam, gdzie stał kiedyś. Odkąd wróciłaś jest tak spokojny jak rok temu. No właśnie, psa ci przywiozłem - powiedział Tymon, pociągnął za smycz i wyszedł zza niego, ogromny owczarek niemiecki. Spojrzał na mnie, postawił uszy i przechylił łeb. Zaszczekał cicho i zaczął wąchać moje spodnie. Zaśmiałam się, widząc jak próbuje wsunąć nos do nogawki.
- No, ale teraz prezent od nas. Niełatwo było wybrać, bo w końcu cały sprzęt, i konie, już masz. W końcu zdecydowaliśmy się na takie, małe coś - stwierdziła Aśka i podała mi starannie zapakowaną paczkę. Spojrzałam na wszystkich po kolei. Ich miny nie zdradzały niczego, więc po prostu rozerwałam karton i zobaczyłam książkę "Mounty Roberts 'Ode mnie dla Was', przecież ja znam tą książkę.", pomyślałam patrząc na okładkę.
- Podnieś, to zobaczysz najlepsze - zachęciła mnie Maja. Wykonałam więc to, co powiedziała i moim oczom ukazała się kartka papieru. "Państwa zgłoszenie zostało przyjęte..." czytałam tłumacząc w myślach z angielskiego. "...uprzejmie informujemy...kurs odbędzie się dziesiątego...Mounty Roberts zawita do Waszej stajni." Powtarzałam to zdanie w głowie tysiąc razy. Mounty był moim bezsprzecznym autorytetem, znałam go od młodości, ale nigdy nie przypuszczałabym, że będę miała okazję czegoś się od niego nauczyć na żywo, ba! Nie myślałam nawet, że kiedykolwiek będę mogła go spotkać! Kiedy minął pierwszy szok, uznałam, że muszę się wszystkiego dokładnie dowiedzieć.
- Co wy zrobiliście? - zapytałam przez zaciśnięte zęby. - Jak załatwiliście, żeby on tu przyjechał? Jezu, kocham was! - zapiszczałam rzucając się na szyję czterem osobą na raz.
- Wystarczyło napisać. Na początku miała być Lee Hollen, ale wolny termin miała dopiero w styczniu, a nam zależało, żeby zrobić to jak najszybciej. Z czystej ciekawości napisaliśmy, nie myśleliśmy, że się zgodzą, a tu proszę! Potwierdzili - zakończyła Suz z uśmiechem. Jeszcze raz ich uścisnęłam i znowu zaczęłam wertować treść listu. Nie mogłam się doczekać.

*******************************************************************************************************
Krótko, ponieważ jest to wstęp do tego, co będzie się działo dalej. Szczerze powiedziawszy wymyśliłam to dziesięć minut temu, dziękuję Nikki, że zmusiłaś mnie do napisania notki ;* Nic nie zdradzę, ale będzie się działo, już mam to w głowie *.* Nie mam czasu, więc niestety muszę kończyć. Nowa notka nie wiem kiedy będzie, postaram się coś ogarnąć jutro, ale nie jestem pewna czy będę miała wenę ;/ No cóż, do zobaczenia!...^^

PS Albino to jest kurwa maść, a nie rasa! Dwie laski się ze mną kłócą od wczoraj, przedstawiając mi rożnorakie zdjęcia koni różnych ras, twierdząc, że jest to jedna rasa - Albino -..-

Because We Can...

Co wynika z tytułu? Pokazujecie mi, że potraficie być najlepszymi czytelnikami jakich mogłam mieć ;* Jesus, tyle komentarzy, tyle wejść! 12,000, niezła liczba, co? I po raz dwunasty Wam niezwykle dziękuję, za to, że jesteście, za to, że czytacie i za to, że na każdym kroku służycie mi wsparciem, dziękuję <3 ;*

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 4.

Po godzinie bezsensownego jeżdżenia po lesie, w końcu wróciliśmy do stajni. Rozsiodłałam Tabuna i zaprowadziłam go z powrotem na pastwisko.
- No, to za dużo sobie nie pogalopowaliśmy, co? Tymon nie potrzebnie z nami jechał, przecież znalazłabym drogę - mówiłam głaskając ogiera po łbie i co chwilę prostując mu grzywkę. - Normalnie poskakalibyśmy sobie przez powalone drzewa, kilka widziałam, a tak to nici z tego. Obiecuję, że następnym razem pojedziemy sami i sobie poskaczesz do woli - pocałowałam go w chrapy i poszłam do stajni. Weszłam do siodlarni i usiadłam na kanapie, patrząc przez szybę jak idzie Gośce trening na Eklerze. Na krytej ujeżdżalni skakali właśnie przez ponad metrową stacjonatę. Koń przeskoczył ją z dużym zapasem, a dziewczyna skierowała go na oksera. Widać było, że nie przepada za przeszkodami szerokimi. Natychmiast położył uszy do tyłu i spróbował wyłamać. Gośka jednak trzymała go mocno łydkami, więc nie miał drogi ucieczki. Przy dwóch ostatnich foule dodała lekko, ale wałach wybił się za późno. Zerwałam się z miejsca, widząc jak spada na ziemię razem z jeźdźcem. Pobiegłam na halę i przytrzymałam go za wodze, rzucał się na wszystkie strony, a Gośka z kolei siedziała przy bandzie płacząc i trzymając się za rękę. Przywiązałam pospiesznie Eklera, po czym popędziłam po pomoc. Wybiegając na korytarz wpadłam na Tymona.
- Chodź szybko, Gośka spadła z Eklera - powiedziałam i od razu zaciągnęłam go na ujeżdżalnię.
- Chyba skręciłam rękę.
- Wstawaj, zawiozę cię do szpitala - odparł i już po chwili szli w stronę podwórza. Zaprowadziłam wałacha do boksu i rozsiodłałam go. Odniosłam rząd do siodlarni i schowałam do szafki Gośki.

***
Ze szpitala przyjechali dopiero wieczorem. Gośka od razu poszła do Eklera, żeby sprawdzić czy nic mu się nie stało. Rękę miała w szynie i na temblaku, ale i tak twierdziła, że to nic poważnego i za maksymalnie miesiąc znowu będzie trenować. Skierowałam się do domu, mając nadzieję, że przynajmniej teraz będę mogła pobyć przez chwilę sama z sobą i w spokoju pomyśleć. Weszłam po schodach na górę, otworzyłam drzwi balkonowe, aby nieco przewietrzyć i podeszłam do radia. Stałam chwilę przebierając w płytach, aż w końcu jedna z nich mnie zainteresowała. Głównie oprawą graficzną, bo niestety, ale utworów również nie pamiętałam. Włożyłam ją do odtwarzacza i położyłam się na łóżku, zamykając oczy. Muzyka grała, a ja po chwili miałam nieprzemożoną ochotę na sen.
- Czego ty słuchasz? - dobiegł mnie czyjś zdziwiony głos, więc natychmiast poderwałam się na równe nogi.
- Boże, jak ty się tu dostałeś? - zapytałam Tymona, który stał na środku pokoju jak gdyby nigdy nic.
- Przez balkon.
- A jak wszedłeś na balkon?
- Po rynnie - odparł wzruszając ramionami, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. - Ponawiam pytanie, czego ty słuchasz?
- Nie wiem, leżała płyta, to włączyłam.
- Foster the People, naprawdę? Dobra i tak nie jest najgorzej, ale kiedyś słuchałaś tego - powiedział i podał mi opakowanie. "Mylo Xyloto... Coldplay" przeczytałam w myślach. Słowo Coldplay przywodziło mi coś na myśl, jednak nie wiedziałam co.
- Jasne, obiecuję, że posłucham, ale na razie zostanę przy tym. Wszedłeś tu tylko po to, żeby poinformować mnie jakiej muzyki słuchałam, czy masz jeszcze jakiś cel?
- Owszem, mam. Nie jestem pewien czy wiesz, ale u mnie w domu jest twój pies.
- Mój pies? - zdziwiłam się. - To ja miałam psa?
- Tak, miałaś. Owczarka niemieckiego, Rika. Cały czas jest u mnie w domu, więc może ci go przywiozę jutro, co?
- Jasne, przywieź. A teraz przepraszam, ale idę już spać. Wolisz wyjść jak człowiek, drzwiami frontowymi, czy balkonem?
- Balkonem. Na razie - powiedział i podszedł do barierki.
- Hej - szepnęłam i skierowałam się do łazienki. Przez korytarz przechodziła akurat Patrycja, trzymając coś w rękach, ustąpiłam jej, nie chcąc, aby upuściła przedmiot. Bardzo ostrożnie, idąc powoli niosła do siebie szklaną kulę z błękitną rybką o długim ogonie. Popatrzyłam na nią z uśmiechem.
- No co? Wy macie swoje konie, a ja mam bojownika - zaśmiała się, a ja weszłam do łazienki i wzięłam gorący prysznic.

***************************************************************************************************
Wena nawiedza człowieka w nieoczekiwanych okolicznościach. Na przykład dzisiaj, jechałam sobie przez las i nagle najechałam na kamień, rower się poślizgnął, a ja wylądowałam po łokcie w pokrzywach. Dosłownie. W związku z tym mam całe lewe kolano i lewe przedramię w pęcherzach, ale warto było, bo rozdział mi się podoba ;d Ejj, no nie bójcie się o mnie! Ja chodzę do lasu od czwartego roku życia i znam go na pamięć! Poza tym, tam się nie idzie zgubić, a ja chodzę niedaleko, bo las mam obok domu, a w kilometr dalej jest mała stadnina. Jak nie mam czasu, ani ochoty jechać pięć kilometrów do Musli, to idę tam, żeby dać konikom marchewkę i po prostu spędzić z nimi trochę czasu ;] Wczoraj i dzisiaj droga jednak nie była zbyt przyjemna, bo po weekendzie mam całe stopy w strupach. Mądrej Koniowatej zachciało się chodzić nad rzekę... boso... po ściernisku. I am genius. No dobra, rozpisywać się nie będę, bo jak na mój gust, to sam rozdział jest już wystarczająco długi ;p Na razie, Miśki...^^

PS O wow, to już sto pięćdziesiąta notka na blogu! ;]

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 3.

Obudziłam się zanim wzeszło słońce. Założyłam od razu strój do jazdy. Co prawda wiedziałam, że najpierw czekają mnie stajenne obowiązki, ale od razu po tym, miałam ochotę na długą przejażdżkę. Zjadłam drobne śniadanie, starając się to zrobić na tyle cicho, aby nie obudzić wujka, Gośki ani Patrycji, którzy spali na górze. Wybiegłam szybko na zewnątrz i od razu skierowałam się do stajni, zgarniając przy okazji trzy jabłka z kosza na werandzie. Przecięłam korytarz i stanęłam przy boksie Melodii.
- Trzymaj, mała - powiedziałam podając jej owoc. Zjadła go szybko i trąciła mnie w ramię w poszukiwaniu kolejnych przysmaków. - Niestety, nic więcej dla ciebie nie mam - zaśmiałam się i pogłaskałam jej chrapy. Stwierdziłam, że do Tabuna i Flocka zajrzę potem. Wzięłam widły i zabrałam się za wywożenie gnoju. Po skończeniu brudnej roboty zaczęłam wkładać siano do siatek i rozwieszać je między boksami. Gdy w końcu rozwinęłam węża, do stajni weszła Gośka patrząc na mnie z niemałym zdziwieniem.
- Co ty tu robisz? - zapytała.
- Jak to co? Aktualnie poję konie.
- A zostawiłaś coś dla stajennych?
- Pewnie! trzeba jeszcze pozamiatać pół stajni i... to tyle.
- Sama wszystko zrobiłaś?
- Sama! Wstałam o czwartej, nie miałam co robić, to stwierdziłam, że popracuję. Zmieniłam słomę, nakarmiłam i teraz poję. Zaraz będę zamiatać, a potem jadę w teren.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? W końcu nie jeździłaś od roku - zaniepokoiła się, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
- Coś ty! Dla mnie ten rok, minął jak jeden dzień. Nic mi się nie stanie.
- Jak chcesz, a na kim jedziesz?
- Na Tabunie - odparłam wychodząc z budynku, aby zwinąć szlauf.
- Chyba nie. On nie da się osiodłać.
- Pożyjemy, zobaczymy, a teraz przepraszam. Idę po miotłę.

Gdy skończyłam zamiatać podejście, poszłam do siodlarni po sprzęt. Wzięłam kantar z uwiązem i skierowałam się na pastwiska. Zagwizdałam przeciągle, aby zwrócić uwagę koni. Oboje podbiegli do mnie w tym samym czasie. Wręczyłam im po jabłku i założyłam Tabunowi uździenicę. Wyprowadziłam go za bramę i przywiązałam do ogrodzenia, aby go wyczyścić. Cały aż się lepił. Po uporaniu się z zaklejkami, błotem i zaniedbanymi kopytami, w końcu mogłam go osiodłać. Sprawnie założyłam ogłowie, przerzuciłam siodło przez grzbiet, dopięłam popręg i wsiadłam na grzbiet. Wyjeżdżałam właśnie do lasu, gdy minął mnie pick-up Tymona. Po chwili zatrzymał się i cofnął do mnie.
- Czy ty jesteś normalna?
- Chyba tak.
- Wyjeżdżasz sama w teren, po roku śpiączki do lasu, którego zapewne nie pamiętasz? Mi się tylko zdaje, czy to rzeczywiście jest kompletna głupota?
- Hmm, co racja to racja.
- Co zostało do zrobienia w stajni?
- Chyba nic, Gośka zamiotła korytarz, a ja zrobiłam całą resztę - powiedziałam, głaszcząc Tabuna po szyi, ponieważ zaczął się denerwować.
- Świetnie, to łaskawie zaczekaj dziesięć minut. Osiodłam Albatrosa i pojadę z tobą.

Ruszyliśmy galopem poprzez rozległe ściernisko. Tymon stwierdził, że pokaże mi skrót nad jezioro. Rzeczywiście, po pięciu minutach i pokonaniu wzniesienia byliśmy na miejscu.
- Zwykle siedziałaś tam - wskazał na przeciwległy brzeg. - Z resztą, wszyscy tam zawsze spędzają czas. Tu jest mniej drzew, więc nie ma cienia.
- Serio? Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tu była. W sumie, nie pamiętam większości rzeczy, więc to nic dziwnego - zaśmiałam się, ale chłopak nawet się nie uśmiechnął.

********************************************************************************************************
Dupa, zero weny, zero akcji, nic! Krótki, nudny rozdział, przepraszam ;c Mam multum pomysłów, ale nie na to opowiadanie. Nagle psy mi w głowie. Obiecuję, że przy następnej notce postaram się bardziej. A teraz muszę już kończyć, bo idę do lasu. Do zobaczenia.

piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 2.

Po tygodniu leżenia i częściowej rehabilitacji wypuścili mnie w końcu do domu. Do szpitala przyjechali po mnie Tymon, Aśka i Jacek organizując zawodową eskortę. Tymon od wynoszenia rzeczy, Jacek od otwierania i zamykania drzwi oraz Aśka od gadania i prowadzenia mnie za rękę jak jakieś dziecko. Pielęgniarka najwyraźniej wytłumaczyła im, że żadnego z nich nie pamiętam, bo jeszcze w dniu, w którym się obudziłam po kolei zaczęli mi się przedstawiać. Jedyny problem - nie udało mi się jak na razie dojść do kluczowej sprawy bileciku z róż, z prostej przyczyny, Tymków było dwóch. Dziwnie było widzieć idealny kontrast pomiędzy trójką w kółko odwiedzających mnie nastolatków. Pierwszy niebieskooki blondyn, drugi brązowooki brunet i ostatni zielonooki szatyn. Wsiedliśmy do ciemnoniebieskiego pick-upa i ruszyliśmy z parkingu.
- Odkąd pojechałaś do szpitala mieliśmy małe problemy z Tabunem - zaczęła Aśka w połowie drogi.
- Jak małe? - zapytałam zmartwiona. Ku zdziwieniu wszystkich, łącznie ze mną, sprzed wypadku pamiętałam tylko Melodię, Flocka i Tabuna, ale żadnej rzeczy związanej z nimi.
- Przez pierwsze dwa tygodnie nie chciał nic jeść, a każdego, kto próbował się do niego zbliżyć kopał i gryzł - odparł Tymon patrząc na mnie w lusterku wstecznym. - Na szczęście po miesiącu w końcu pogodził się z faktem, że ciebie nie ma i odpuścił. Uciekł jednak ze stajni, a my nie paliliśmy się, żeby go złapać. Od tego czasu bez przerwy pasie się na pastwisku, my dajemy mu tylko wodę, ale i tak przed nami ucieka. Z Melodią nie było problemów. Flock przez tydzień nie mógł się zaaklimatyzować, więc postawiliśmy go z Tabunem na jednej łące, od tej pory żyją w zgodzie jak to ogier z wałachem. Martwiliśmy się jak Flock przeżyje zimę, bez siana i derki, ponieważ Tabun nie dawał się zbliżyć również do niego nie mogliśmy nic zrobić, ale na szczęście obydwoje poradzili sobie zaskakująco dobrze.
- Mam rozumieć, że moje konie nie były użytkowane przez rok? Świetnie - westchnęłam, a Aśka zaśmiała się.
- Nie chcieliśmy odbierać ci przyjemności pracy z nimi. Szczególnie, że na osiemnastkę dostałaś nowy... sprzęt jeździecki - dokończyła ciszej.
- Czekaj, czekaj... CO?! Możesz powtórzyć? Właśnie powiedziałaś, że moja własna osiemnastka mnie ominęła, czy mi się tylko zdawało?
- No, nie. Nie zdawało ci się. Ale chyba ważniejsze jest to, że w ogóle żyjesz, prawda? - uśmiechnęła się, a ja niestety musiałam przyznać jej rację. Od tego czasu żadne z nas nie odezwało się słowem, dopóki nie wjechaliśmy na żwirowy podjazd.
- Jesteśmy na miejscu - stwierdził Tymon odwracając się do mnie na chwilę. Przejechaliśmy przez bramę i stanęliśmy podwórzu. Wyszłam z samochodu w momencie, kiedy ze stajnie wychyliła się Maja. Spojrzała na nas i od razu puściła się biegiem.
- Wera! - krzyknęła na całe gardło i rzuciła mi się na brzuch chcąc koniecznie, jak najmocniej mnie uścisnąć.
- Cześć, mogłabym prosić nie tak mocno? Zaraz mnie udusisz - powiedziałam z uśmiechem.
- Przepraszam.
- Wróciła! - rozległo się nagle od strony pastwiska. Popatrzyłam w tamtą stronę i od razu zauważyłam biegnącą w moją stronę Suzanę. Po chwili pojawili się wszyscy, zamierzając się ze mną przywitać.
Dopiero po wszystkich uściskach, powitaniach i odpowiedziach miałam chwilę na to, aby Tymon pokazał mi moje konie. Najpierw poszliśmy do Melodii. Gdy tylko podeszliśmy do boksu klacz położyła uszy po sobie.
- Tak zachowuje się odkąd ciebie nie ma. Strasznie grymasi - zaśmiał się, a ja na nią zacmokałam. Podniosła niechętnie głowę, po czym popatrzyła na mnie i przestała na chwilę żuć siano. Postawiła uszy w moją stronę i prychnęła cicho. Podeszła do drzwi i trąciła mnie w ramię.
- Co ty mówisz, przecież jest kochana - uśmiechnęłam się, a klacz zarżała doniośle, jakby chcąc potwierdzić moje słowa.
- Cóż, może trochę ci utrudnimy zadanie i od razu przejdziemy na pastwisko?
- Bardzo chętnie - odparłam i ruszyliśmy w stronę odgrodzonej, wielkiej łąki.
- Teraz spróbuj na nie zacmokać, wątpię, żeby którykolwiek był tak posłuszny jak Melodia. Oba zdziczały, nie licz na cud.
- Nie liczę, myślę racjonalnie. I nie będę cmokać tylko gwizdać.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Początkowo głowę podniósł tylko Flock, ale kiedy zarżał i do mnie podbiegł Tabun ruszył ślepo w jego ślady. Dopiero przy ogrodzeniu ogier zorientował się, że ja, to ja. Stanął jak wryty uniósł wysoko łeb i rozszerzył chrapy. Po chwili jednak opuścił głowę i położył ją na moim ramieniu.
- Nadal myślę racjonalnie i wydaje mi się, że to nie było takie trudne. Jeszcze jakieś propozycje?
- Tak. Chodź do siodlarni, bo nie widziałaś prezentu - powiedział zszokowanym głosem, najwyraźniej nadal nie wierzył, że rzeczywiście moje konie mnie pamiętają. Wyprzedziłam go i pobiegłam do małego pomieszczenia. Reszta osób już tam siedziała, a kiedy tylko weszłam ucichły wszelkie rozmowy i wszyscy, jak jeden mąż uśmiechnęli się do mnie sztucznie. Po chwili jednak Tymon stanął obok mnie i pokręcił głową. Podszedł do szafki i wyjął z niej siodło przykryte zakurzonym materiałem.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział, a Maja odrzuciła pokrowiec na bok. Zatkało mnie.
- Zwariowaliście.
- Nie, czemu?
- Kupiliście mi Stubbena?
- Nie, kupiliśmy ci siodło.
- Jesteście nienormalni.
- My? To twój wujek kupił ci całą resztę. Otwórz szafkę, tam masz jeszcze dwa podobne, trzy pary ogłowi, nowe szczotki, po jednym zestawie dla każdego konia i nowy strój jeździecki. Kilka par bryczesów, dwie pary sztybletów i sztylpów, oficerki, rękawiczki, kask i marynarka, gdybyś jechała na zawody - powiedziała Aśka. - A poza tym, to jest prezent od nas wszystkich. Na więcej możesz nie liczyć, bo niestety, ale wszystkie czekoladki się przeterminowały.

*******************************************************************************************************
Rozdział wstawiam dzisiaj, bo na weekend jadę do Jarosławia. Nie podoba mi się, jest zbyt banalny i głupi. Wkurza mnie to, że Wera nie jest z Tymonem, ale kuźwa moje plany są takie, a nie inne i dupa. Nie mam weny, bo poszła sobie tak szybko jak przyszła. No cóż, wcale nie pociesza mnie fakt, że pod ostatnią notką mam tylko TRZY komentarze. Tak więc z miejsca dziękuję Nikki, Universe i... Szałwii. Kuźwa, człowieku, kiedy ja tu ostatnio widziałam Twój komentarz?! Czekaj, to zaraz Ci powiem...
5 minut później.
Znalazłam! Rozdział pierwszy, sezon trzeci, dzień 19.03.2013 r. Dość dawno, co? Bardzo się cieszę, że wróciłaś, mam nadzieję, że tym razem już zostaniesz, bo naprawdę, dość często brakowało mi Twoich komentarzy ;) Zmieniając temat, książki już kupione? U mnie owszem, przeraża mnie perspektywa chemii, fizykii i niemieckiego ;/ Gdzie ja znajdę czas na pisanie?! E tam, zawsze mi się udaje wygospodarować trochę czasu ;D No nic, mam nadzieję, że przez weekend zbierze się trochę więcej komentarzy niż pod rozdziałem poprzednim, do zobaczenia w poniedziałek...^^