wtorek, 31 grudnia 2013

BOŻE, BOŻE, SERPENTYNY D:

TAG, W MOIM POKOJU WISZĄ SERPENTYNY. SPAJDERMEN MNIE NAWIEDZIŁ D:

TAKŻE!
Szalonego, genialnego sylwestra, zachlajcie się Picoollo i wytrwajcie do rana :3

Z notką jednak nie zdążyłam, ale mam pierwsze zdania, więc w końcu to skończę.

NAJWAŻNIEJSZY PUNKT!
NIE PO TO WALCZYŁAM O BLOGA...
NIE PO TO SPIERAŁAM SIĘ Z NIKKI...
NIE PO TO TYLE CZASU CZEKAŁAM...
ŻEBY BYĆ JEDYNĄ CZYTELNICZKĄ!

Kurwa, nawet mnie to zaczyna wpieprzać. Tyle Was komentowało notkę z zawieszeniem, tyle chciało, żeby Nikki odwiesiła bloga, a nagle co? Jestem jedyną czytelniczką!

TAKŻE WCHODŹCIE TU DO CHOLERY I CZYTAJCIE. AMEN.

 DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ :*

PS Dopóki tam nie będzie 5 komentarzy, ja nie wstawię NICZEGO ♥

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 13.

Dlaczego nic nie widać, czemu mgła dotarła nawet do domu? Te dwa pytania krążyły po mojej głowie, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Siedziałam skulona na podłodze w dawnym domu, byłam młodsza o jakieś cztery, pięć lat. Nagle do mnie dotarło, to nie mgła. To dym. Przytknęłam do ust kant rękawa, zanim zdążyłam rozkaszleć się na dobre. Nie wiedziałam co mam robić. Nigdy nie przykładałam wagi do tego, co mówili rodzice, zawsze myślałam, że dam sobie radę, jednak nie tym razem. Rozglądałam się rozpaczliwie, łapiąc każdy pojedynczy oddech. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, a co najgorsze, że nikt nawet nie wie, że to ma miejsce. Ogień zaczął dostawać się do pokoju od strony drzwi, jedyną ucieczką był balkon. Byłam na drugim piętrze, więc żadne z rozwiązań nie wydawało się szczególnie dobre, wolałam jednak wyskoczyć przez barierkę, mając nadzieję, że wpadnę w jakąś zaspę, niż zginąć w płomieniach. Pozostała tylko jedna kwestia, co z rodzicami? Znalazłam się w nienaturalnej sytuacji. Przecież to nie nasz dom się palił. Przecież to nie moje życie było zagrożone... O co więc chodziło? Otrząsnęłam się i podbiegłam do drzwi balkonowych. Bezsilnie próbowałam je otworzyć, coś blokowało klamkę. Miałam więc jedną drogę - korytarz. Nie zdobyłam się na odwagę, nie przekręciłam klucza. Wiedziałam, że i tak po chwili ogień je pochłonie. Zamknęłam oczy i czekałam, kiedy nagle powietrze przedarł przeraźliwy krzyk...

Obudziłam się. Poderwałam się natychmiast i rozejrzałam. Nie mogłam uspokoić oddechu. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Łkałam w poduszkę, nawet nie zastanawiałam się, co się stało, po prostu leżałam płacząc. Nie minęła minuta, kiedy poczułam na sobie czyjś uścisk. No tak, na materacu obok spał Tymon, to, że go obudziłam, było całkowicie zrozumiałe. Odwróciłam się twarzą do niego i wtuliłam się w jego piżamę. Objął mnie mocniej i czekał, aż przestanę ryczeć. Dokładnie tego potrzebowałam.
- Powiesz mi co się stało? - zapytał cicho, kiedy wreszcie choć trochę doszłam do siebie.
- Znowu ten sam, głupi koszmar - odparłam ochrypłym głosem i położyłam głowę na poduszce. Pocałował mnie w czubek głowy i pogłaskał ręką po plecach. Już wstawał, chciał iść się z powrotem położyć, kiedy pociągnęłam go za rękaw. Wystarczyło, że na mnie zerknął i od razu zrozumiał o co mi chodzi. Wziął swoją kołdrę, po czym położył się obok mnie. Przytuliłam się do niego i po chwili zasnęłam.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam lekko oczy i zakryłam głowę poduszką. Było ciemno, tak czy siak nic nie widziałam. W końcu w styczniu, o piątej na zewnątrz jest środek nocy. Ktoś nacisnął na klamkę i włączył światło. Mrużąc powieki, wychyliłam się. Zaczekałam chwilę, aż oczy przyzwyczają się do światła i podniosłam się nagle na rękach w  takim tempie, jakby od tego zależało moje życie.
- Patrz kurde, nie widzisz jej przez kilka miesięcy i nagle co? Nie dość, że najwyraźniej wszystko pamięta, to jeszcze śpi z jakimś kolesiem, niezły zwrot akcji - powiedziała dziewczyna oburzonym wzrokiem. Spojrzałam na całą trójkę, jakbym widziała ich pierwszy raz w życiu i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Przyjechać tu bez zapowiedzi, w trakcie obozu jeździeckiego, obudzić mnie z samego rana i jeszcze wytykać co zrobiłam, a czego nie... Wy to macie tupet - zauważyłam zgryźliwie, nadal nie mogąc pozbierać się po szoku wywołanym nagłym pojawieniem się Amy, Willa i Tymka w moim pokoju. Usiadłam na skraju łóżka, patrząc na nich z niedowierzaniem, po czym wstałam, podbiegłam i rzuciłam się im na szyję. Dziewczyna zapiszczała cicho, więc natychmiast odsunęłam się, aby ją uciszyć.
- W tym domu śpi jakieś dwadzieścia osób, nie radzę krzyczeć - powiedziałam szeptem, a ona spojrzała na mnie, najwyraźniej niewiele rozumiejąc. - Obóz, mówiłam.
- Dwadzieścia osób? - zdziwiła się, mrużąc lekko oczy.
- Biorąc pod uwagę Tymona, Aśkę, Jacka, Gośkę, Karolinę, wujka i mnie, jest dziewiętnaście... Zaokrągliłam trochę - uśmiechnęłam się, siadając z powrotem na pościeli. - A teraz błagam, oświećcie mnie, co robicie w Polsce, w moim domu o piątej.
- Mieliśmy być wczoraj, koło dziewiętnastej, ale przez pewną osobę uciekł nam samolot - stwierdziła, patrząc na Tymka z ironicznym uśmiechem.
- Mój jakże kochany Siwy uznał, że ponowne wejście na pokład statku jest niezbyt ciekawym pomysłem - westchnął, kiwając lekko głową.
- Musieliśmy jechać do portu i szukać idioty po wszystkich molach - prychnął Will,  unosząc brwi.
- Macie szczęście, że nie uciekł do lasu - powiedziałam sarkastycznie, przez co Amy nie powstrzymała śmiechu, budząc Tymona, który przeciągnął się sennie, otworzył oczy i dosłownie zamarł, widząc w pokoju trójkę ludzi.
- Dzień dobry - koleżanka znów wyszczerzyła zęby.
- Dobry, powiadasz. No cóż, pobudka w miarę, nie szczędzicie człowiekowi szoku od rana - stwierdził i znowu położył głowę na poduszce.

**********************************************************************************************************
Dzień dobry! Tak, bardzo dobry! Rozdział... Cóż... PODOBA MI SIĘ. Mówię to pierwszy raz od listopada. Moi drodzy, ta notka bardzo, ale to bardzo mi się podoba! W końcu napisałam coś dobrego! Wreszcie! To znaczy... Nie wiem, czy Wam się spodoba, ale jak na mój gust... Wena mi wróciła :D Jezu, jaram się jak idiotka :P Tak poza tym święta mijają w miarę dobrze, dowiedziałam się, że dostanę konia, jeżeli dostanę się na weterynarię [*] Oprócz tego, na pasterce mnie łapali, bo prawie zleciałam ze schodów w kościele (nowe organy są tak bardzo głośne...), a dzisiaj rano po pobudce nie mogłam otworzyć oka. Podniosłam płytę, czytam tytuły piosenek i nagle moje odbicie... Zerwałam się, patrzę w lustro "Kuźwa... Jestem dzwonnikiem z Notre Dam!" O co chodzi? Nie mam pojęcia. Moja powieka spuchła, poczerwieniała i zasłoniła oko. Już jest lepiej i tylko dlatego wzięłam się za dokończenie xd Brat przyszedł do domu i takie "O, Weronika, widzę, że cię pająk użarł" :> Bardzo miłe uczucie. Tak trochę boli, ale żyję C: Także, no. Z mojej strony to chyba tyle, życzeń sylwestrowych Wam nie składałam, bo chyba do tego czasu napiszę jeszcze jedną notkę! No i wiedzcie, że bardzo się cieszę, że mogłam spędzić kolejne święta i w domu i na bloggerze :) Taa, popadam w sentymenty, więc jeszcze raz wesołych świąt i do usłyszenia! :D

PS Wybaczcie proszę, że nie komentuję Waszych rozdziałów, ale mam mega zaległości. Chyba z 20 notek! :/

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzenia :*

Miśki moje najukochańsze!
Jako, że ostatnio mam wybitnie mało czasu na komputer, a jeśli już tu jestem, to nie mam najmniejszej ochoty pisać, to niestety notki brak. Pocieszę Was tym, że mam połowę i wyjątkowo mi się podoba :D

W każdym razie, nie po to włamałam się na komputer brata, żeby Wam to powiedzieć. Chciałam to zrobić w dopisku pod rozdziałem, ale skoro nie jest skończony, napiszę to tutaj.

Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt, szczęścia, radości, a przede wszystkim dużo, dużo koni i sukcesów jeździeckich :*

Rozdział na pewno pojawi się po świętach, na razie niestety nie mam możliwości go dokończyć :/ Poza tym, moi drodzy bardzo serdecznie dziękuję Wam za 25,000 wejść! Jesteście niesamowici :D ♥

Muszę kończyć, więc jeszcze raz życzę Wam udanych świąt i do zobaczenia :*

sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 12.

Kiedy wszystkie konie były oporządzone i stały w boksach, oblegane przez dzieci, ja poszłam do domu, zapytać wujka o sprawę Anety. Ona i jej matka upierały się, żeby jeździła w grupie zaawansowanej, ale fakt, że porwała się na skoki za wcześnie i teraz tylko psuje konia, nie czyni z niej wspaniałego jeźdźca. Przebiegłam przez podwórze otworzyłam drzwi i zaniemówiłam. Przede mną stał Bartek. Co jeszcze dziwniejsze, rozmawiał z Sylwią. Patrzyłam to na jedno, to na drugie, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć.
- O proszę, widzę, że w końcu wróciłeś - odezwałam się w końcu, mając na twarzy cień uśmiechu.
- W końcu musiałem. Equator za długo stoi w boksie - stwierdził, zakładając kurtkę.
- W takim razie, idź do konia, ja lepiej pójdę pomóc wujkowi - wskazałam szybko ręką na schody, po czym ruszyłam w ich kierunku, nie zwracając uwagi na to, o co właściwie chodzi. Dopiero na piętrze stanęłam i oparłam się plecami o ścianę. Miałam mieszane uczucia. Nic mnie z Bartkiem nie łączyło, ale w mojej głowie nadal widniała dziwna sytuacja, kiedy wyszłam ze szpitala.
- Trzeba się ogarnąć - szepnęłam do siebie i nacisnęłam na klamkę gabinetu wujka. "I gdzie on do cholery jest", pomyślałam, po czym zamknęłam drzwi, wyszłam na korytarz i zderzyłam się z Tymonem.
- Coś ty taka rozkojarzona? - zapytał, odsuwając się o kilka kroków.
- Próbuję znaleźć wujka, ale najlepiej mi to nie wychodzi, jak widać - odparłam, przewracając oczami.
- A widziałaś, że łaskawca Bartek postanowił nas odwiedzić? - ironia w jego głosie była nadzwyczaj wyczuwalna.
- Taa, spotkałam go na dole z Sylwią - stwierdziłam beznamiętnym głosem.
- Pewnie teraz chlubi się Equadorem - prychnął, kręcąc głową.
- Chodź lepiej na dół, zaraz obiad trzeba podać - westchnęłam, objął mnie ramieniem i zeszliśmy po schodach. Facet od kateringu znów przyjechał w ostatniej chwili. Rozłożył swoje dwie torby i zaczął rozdawać każdemu po zupie i drugim daniu. Wszystko wykonywał niezwykle radośnie, jakby nie marzył o robieniu czegokolwiek innego. Uśmiechał się do każdego, a potem wszedł za barek, włączył muzykę i gwiżdżąc pod nosem, przecierał po kolei każdą szklankę. Usiedliśmy przy stole z Tymonem i razem z innymi zjedliśmy posiłek.

- Jutro teren! - krzyknęłam do osób z mojej grupy, kiedy zaczęli rozprężać konie. Sylwia popatrzyła na mnie z ukosa.
- No w końcu, Kemirek już się nie może doczekać, w domu jeździmy w tereny praktycznie co drugi dzień - Aneta przewróciła oczami, klepiąc wałacha po szyi. Westchnęłam ciężko i przetarłam oczy.
Po kilkuminutowym rozprężeniu kazałam wszystkim przejść w galop na prawo i zrobić koło po prawej stronie ujeżdżalni, ja w tym czasie ustawiałam dość ciasny parkur dla Sylwii, Laury i Oskara oraz nieco łatwiejszy dla dwóch pozostałych. Po czterech kółkach w galopie powiedziałam, aby pierwsza osoba najechała po kolei na stacjonatę, okser, szereg krzyżak - mur i znowu okser. Wszystko ustawione mniej więcej na metr dwadzieścia. Dziewczyna stanęła na chwilę, patrząc krytycznie na parkur.
- Serio? - westchnęła, dodała łydkę do galopu i zaczęła przejazd, kończąc go oczywiście bez żadnej zrzutki. Po kolei przejechali nad przeszkodami, po czym przyszła kolej na Anetę i Magdę.
- Krzyżak, stacjonata, krzyżak, okser - pokazałam palcem na wszystko po kolei, a pierwsza z nich popatrzyła na mnie z prawdziwym oburzeniem.
- Przecież to ma jakieś sześćdziesiąt centymetrów - prychnęła z wyrzutem.
- Przeskoczysz to, to może pogadamy - powiedziałam i skinęłam ręką w kierunku przeszkód. Przewróciła oczami i najechała z kłusa na pierwszą z nich. Krzyżak przeskoczyła bez zrzutki. Kemir zawahał się przed stacjonatą, ale pomimo wszystko wybił się w ostatniej chwili.
- Dodaj mocniej łydki i skróć mu wodze - powiedziałam, uważnie obserwując cały przejazd. Pierwszą przeszkodę w szeregu strącił, do drugiej w ogóle nie podszedł. Zatrzymał się z galopu, przez co Aneta przeleciała nad drągiem bez konia. Podbiegłam do niej, ale zanim zdążyłam chociażby kucnąć, ona poderwała się z ziemi jak oparzona i podnosząc ręce do góry, zarzekała się, że nic jej nie jest. Miałam na ten temat inne zdanie, ale stwierdziłam, że zostawię to na później. Usiadła z powrotem w siodle i ruszyła stępem. Magdzie poszło o wiele lepiej niż ostatnio. Tym razem jechała na Indze, która w takich parkurach miała wprawę godną mistrza, więc dziewczynka nie musiała zbyt wiele robić. Wystarczył delikatny półsiad, aby klacz sama przeleciała nad wszystkimi przeszkodami. Po skończonym przejeździe kazałam im rozstępować konie i odprowadzić je do stajni. Gdy to zrobili wróciliśmy do domu na kolację. Chwilę czekaliśmy na resztę, a posiłek zaczęliśmy dopiero, kiedy wszyscy siedzieli przy stołach. Wstałam nieco wcześniej, aby włączyć film. Połowa ludzi zasiadła przed telewizorem, a druga, w tym ja, Tymon, Aśka i Jacek, rozeszliśmy się po pokojach, żeby nacieszyć się własnym towarzystwem.

************************************************************************************************************************
PRZEPRASZAM. Tak, wiem. Znowu Was muszę przepraszać. Wena kurde na minusie. Gówno kompletne znowu wyszło z mojej całej pracy, nie umiem już pisać :/ Szczerze, przydałaby mi się przerwa. Jeszcze NIGDY nie miałam takiego zastoju! Masakra. Niedługo po prostu się zesram od tego uporczywego myślenia "Co tu wpisać?" albo "I co kuźwa teraz?". Jestem w dupie. Zero pomysłów, zero weny, zero akcji. Tylko ja to kurde ja i jak przestanę chociażby na chwilę pisać, to wiem, że później mi się nie będzie chciało, no ale z drugiej strony kiedyś rozdział zajmował mi ok. pół godziny, ten pisałam od środy! D: CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE?! Pomóżcie mi jakoś :<

Tak odchodząc od tematu - ostatnio zleciałam z Kropki. Wybiła mi się przed wskazówką, przeskoczyła stacjonatę, a ja wypadłam z siodła i siedziałam na szyi XD Odepchnęłam się, żeby usiąść z powrotem, ale ona schyliła głowę i... zjechałam :P Tak najogólniej - miałam wodze między nogami, ona poderwała łeb, a ja jeb na twarz :> Kocham tego konia ♥

PS Przepraszam za powtórzenia, starałam się jak mogłam :c
PSS PISZECIE ZA SZYBKO! Nie wyrabiam nawet z czytaniem :/
PSSS Filmik ze skoków na Kropu XD Nie umiem jeździć, ale ok :P

(Nie chciało mi się montować ~ komentuje Olka :3)

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 11.

- Pobudka! Koniec spania! - wydarła się Aśka, a jej głos rozniósł się po całym domu. Była siódma, zaczęliśmy rozkładać talerze na śniadanie, czekając, aż facet z kateringu przyjedzie na podwórze. Na szczęście, zjawił się w ostatniej chwili. Zostawił dwie wielkie torby z jedzeniem na kanapie i poszedł za barek. Dwanaście osób zbiegło z góry i usiedliśmy przy stole. Wszyscy oczywiście gadali grupami. Złożyło się tak, że akurat dzisiaj prowadzę dwie jazdy skokowe, bo co? Bo Tymon ma do oporządzenia pozostałe sześć koni, które nie chodzą pod siodłem, a potem objechać co najmniej trzy. Aśka z kolei stwierdziła, że musi pojeździć na Cykadzie, bo tydzień nie chodziła, wieczorem jechać do sklepu, a Jacek nawet nie raczył jeszcze przyjechać. Może to nawet lepiej. Poszłam do stajni wcześniej niż wszyscy. Konie były nakarmione, napojone, a w boksach leżała nowa ściółka. Okazało się, że wstanie o północy nie było dobrym pomysłem, więc z Tymonem zrobiliśmy wszystko jeszcze przed piątą. Od razu skierowałam się do siodlarni. Jeżeli każdy z uczestników zacząłby nosić wszystko osobno i po kolei, to nie wyrobilibyśmy się z jazdą do południa. Przenosiłam siodła, kantary z uwiązami i ogłowia z siodlarni do boksu danego konia. W oczekiwaniu na grupę zaczęłam czyścić Melodię, jednak przestałam już po kilku minutach, ponieważ do stajni wbiegła czereda nastolatków. Niemal siłą uspokajałam cztery osoby, przekrzykujące się, kto będzie jeździł na Śmiałku. Grafik zrobiliśmy już na szczęście poprzedniego dnia, więc na wałacha wsiadła najmłodsza z uczestniczek. Powiedziałam wszystkim naprędce jakie konie mają czyścić i poszłam do siodlarni. W pomieszczeniu Sylwia z Karoliną przepychały się, próbując utorować sobie dostęp do szafek.
- Możecie się w końcu uspokoić? - zapytałam, dusząc krzyk. Obie popatrzyły na mnie jak na kogoś niespełna rozumu. - Czy któraś z was łaskawie wyjaśni mi, gdzie byłyście w nocy?
- No chyba w domu. Gdzie miałybyśmy być? - prychnęła Karolina, zakładając ręce na piersi.
- Nie wiem, gdzie byłyście, ale koło pierwszej waszych koni w stajni nie było, a kiedy nagle dziwnym trafem wróciły, jeden był oblepiony błotem po szyję, a sprzęt drugiego był w nie lepszym stanie. Ostrzegam, że jeszcze raz pojedziecie sobie w teren bez naszej wiedzy, to wylatujecie obie - powiedziałam miłym głosem, uśmiechając się półgębkiem.
- Skarbie, ja tu nie jestem na obozie - zaśmiała się niebieskowłosa, patrząc na mnie z pogardą.
- Złotko, to nie znaczy, że nie mogę cię zwolnić - odparłam, a na jej twarzy automatycznie pojawił się grymas niezadowolenia.
- Nie moja wina, że chciała się ścigać - wzruszyła ramiona, odwracając wzrok.
- Słucham? - oburzyła się. - Chyba ci się w dupie poprzewracało! - krzyknęła, a ja ledwo co powstrzymałam śmiech.
- A tobie poglądy, dziecko kochane. Nie próbuj zwalać winy na mnie, przyszłam zobaczyć co u koni, a to tobie przyszedł do głowy ten chory pomysł.
- Śmiem wątpić. Z tego co pamiętam, stałaś sobie jakby nigdy nic w boksie Elvisa, potem poszłaś do Hodita i zaproponowałaś wyścig, mam rację? A tak przy okazji, nie robicie mi łaski, że tu jestem. Równie dobrze mogę jechać do domu, mam to gdzieś - stwierdziła, wzięła sprzęt i wyszła.
- Tak, jasne, zwalaj winę na mnie! - wrzasnęła za nią Karolina. - Co ta młodzież ma we łbach- westchnęła, kręcąc głową.
- Niemniej nasrane niż ty - odparłam, uśmiechnęłam się lekko i poszłam na halę, aby przygotować drągi przeszkody.

Po dokładnym rozprężeniu, cały pięcioosobowy zastęp przeszedł do kłusa. Prowadziłam jazdę Sylwii, Oskarowi, Laurze, Anecie i dwunastoletniej Magdzie. Pierwsza trójka radziła sobie najlepiej. Zaraz po nich plasowała się Magda i na samym końcu Aneta na swoim hucule. Anglezowała za wysoko, odbijała się w galopie jak piłka, nie umiała wysiedzieć nawet kilku foule.
- Aneta, Magda, Oskar do środka. Sylwia, Laura, galop na prawo, najazd na krzyżaka, wolta, stacjonata i szereg - wydałam polecenia, pokazując palcem, na każdą kolejną przeszkodę. Pierwsza jechała Sylwia, za nią Laura. Wykonały wszystko niemal idealnie, bez zawahania. To samo mieli zrobić Oskar i Magda. Chłopak również wykonał wszystko bardzo dobrze, ale dziewczynka odłożyła łydki przed szeregiem i Inga najzwyczajniej stanęła przed przeszkodą. Na koniec zostawiłam hucuła. Kemir szedł jak zawsze chętnie i pewnie, ale Aneta nie umiała dobrze oszacować odległości między przeszkodą, przez co wybili się za wcześnie, zrzucając oba drągi w krzyżaku. Patrzyłam krytycznie na to, co robi nastolatka. Wjeżdżając na woltę nawet nie pomyślała o tym, żeby użyć dosiadu czy łydek. Po prostu ciągnęła za wodze, nic więcej. Po strąceniu stacjonaty, powiedziałam, żeby odpuściła sobie szereg. Wszyscy ponownie mieli zagalopować, a potem rozstępować konie. Po minie Sylwii widziałam, że jazda nie sprawiła na niej najmniejszego wrażenia.

*********************************************************************************************************
PRZEPRASZAM! Bardzo, bardzo Was przepraszam, że tyle czasu nie pisałam :< Nie mam za grosz weny, ochoty, ani siły na bazgrolenie. Ostatnio wszystkie notki są do dupy i nie potrafię z tym nic zrobić, kompletnie :c Na koniach ostatnio byłam jakieś trzy tygodnie temu, a fakt, że dzisiejsza próba ogarnięcia drugiej stajni nie wypaliła, wcale nie motywuje do pracy, naprawdę :/ Ostatnio w ogóle nie mam kontaktu z końmi i dzisiaj tylko postałam sobie przy nich przez dziesięć minut. Nic więcej :c Sram marchewką kuźwa. W trzy dni zjadłam 27 D: Uzależniłam się ;-; No cóż, bywa. Ostatnio mam jakąś cholerną depresję i nic mi nie pomaga. No trudno. Zostawiam Was z tym gównem i traumą po dopisku. Dobranoc :<

niedziela, 8 grudnia 2013

Nice, nice, very nice.

24,000.
Zaczynam.
Się.
Was.
Poważnie.
Bać.
Serio, tak maksymalnie zaczynam się bać i o siebie, i o Was, bo jeśli dojdziecie do 25,000, to to świadczyć będzie o uzależnieniu. Jestem przerażona, ale dam Wam wolną rękę.
DZIĘKUJĘ, KURDE! :* JESTEŚCIE CUDOWNI ♥♥♥

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 10.

Nie mogłam spać. Świadomość, że w moim domu śpi dwanaście nieznanych mi osób, plus Gośka, Aśka, Jacek, Karolina i Tymon u mnie na materacu, nie dawała mi spokoju. Wstałam mniej więcej o pierwszej i od razu spojrzałam na ziemię. Chłopak spał jak zabity, więc miałam nadzieję, że moje kroki go nie obudzą. Stąpałam najdelikatniej jak potrafiłam, niestety to nie wystarczyło.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam za sobą zaspany głos. Stanęłam wpół kroku, zastanawiając się nad wymówką.
- Do łazienki - walnęłam pierwszą lepszą lokację. Odwrócił głowę i popatrzył na mnie, mrużąc oczy.
- Taa, jasne, uważaj bo uwierzę - prychnął, siadając i przecierając oczy. - Dzięki za pobudkę - dodał uprzejmym głosem. - Jest pierwsza, czy mnie oczy mylą?
- Nie mylą - odparłam, opierając się o futrynę drzwi.
- W takim razie, miło, przynajmniej się nie spóźnię - westchnął, a ja przewróciłam oczami i zeszłam na dół. Zrobiłam po trzy kanapki dla nas obojga i zaparzyłam herbatę. Tymon zszedł kilka minut później. Usiadłam na blacie, a on obok mnie. Zjedliśmy w ciszy, popiliśmy gorącym napojem i założyliśmy kurtki oraz buty. Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do stajni. W sumie nie miało to najmniejszego sensu, bo na karmienie było jeszcze o co najmniej cztery godziny za wcześnie, ale jak się drzeć i kłócić o nic, to chyba lepiej na poddaszu niż w domu pełnym śpiących ludzi.
- Idziesz zobaczyć co u podopiecznych? - zapytał z nutą sarkazmu w głosie, wskazując głową na boksy.
- Pytanie - prychnęłam i ruszyliśmy w wskazanym kierunku. Przechodziliśmy korytarzem w półmroku. Nie chcieliśmy budzić koni nagłym światłem, więc zdaliśmy się na blask księżyca, wpadający przez okna. Nic więc dziwnego, że dosłownie zgięłam się w pół, nabijając się na otwarte drzwi boksu Hodita.
- Co do cholery? - syknęłam przez zęby, prostując plecy i chwytając się za obolały brzuch.
- Zaskoczyć cię?
- Da się jeszcze bardziej? - warknęłam z ironicznym, wymuszonym uśmiechem.
- Owszem, Elvisa też nie ma - powiedział od razu idąc do siodlarni.
- Kogo? - nie skojarzyłam faktów. W końcu była pierwsza nad ranem, a ja zwijałam się z bólu.
- Siwego Sylwii - odparł, a ja natychmiast się ożywiłam. Przez chwilę stałam jak wryta, szukając odpowiednich słów, do mojej wypowiedzi.
- Co za... Nieodpowiedzialne idiotki! - krzyknęłam i natychmiast wzięłam sprzęt Melodii. Przeczesałam ją z grubsza igiełką, aby nie obetrzeć jej przez przypadek na siodle i popręgu. Razem z Tymonem skończyliśmy siodłanie w tym samym momencie. Wyprowadziliśmy konie i już po paru minutach galopowaliśmy po lesie.
- Idealna pora na przejażdżkę - zauważyłam zgryźliwie.
- Pełnia, gwiazdy, uznaj to za romantyczną wyprawę w świetle księżyca - zaśmiał się, przez co nawet ja nie wytrzymałam i prychnęłam gorzkim śmiechem.

Minęła godzina, a poszukiwania nie przyniosły najmniejszego skutku.
- Pewnie pojechały okrężną drogą - stwierdziłam, zatrzymując Melodię i stając w miejscu.
- Pewnie masz rację - westchnął i przeciągnął się. - To co wracamy? - zapytał bez wyrazu, jakby w ogóle nie obchodziło go to, co się dzieje.
- Jak ty możesz być taki spokojny? - oburzyłam się.
- Normalnie, znając życie to już wróciły i teraz śmieją się z nas, że pojechaliśmy za nimi.
Cóż, może. Innego wyjścia nie miałam. Musiałam mu przyznać rację. Nie było sensu dalej szukać. Nawet nie wiadomo było, czy pojechały tu, na pastwiska czy jeszcze gdzieś indziej. Pokręciłam głową i ruszyliśmy z powrotem.

- Zabiję je - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - One umrą. Obie. Na raz. Powieszę je na strunie od fortepianu.
- Idealna opiekunka - prychnął Tymon, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Nie wiem co go tak bardzo śmieszyło. To nie było śmieszne. Gdy wróciliśmy, konie stały jak gdyby nigdy nic. Problem w tym, że właścicielki nie zadały sobie nawet trudu rozczyszczenia błota, które przylegało ściśle do nóg.
- Policzę się z nimi rano - warknęłam i poszłam do siodlarni odłożyć sprzęt.

***************************************************************************************************
Piszę to od dziewiętnastej, ale ok xd BOŻE! Podoba mi się! :D Jestem wykończona, tak na maksa. Cały dzień chodziłam w czapce Mikołaja. Ludzie do mnie na ulicy "Ho ho ho!" i moje "Hoł hoł" albo "Szczęść Boże" :> Darmowe czekolady od RDN małopolska, dziękujemy :P Ogólnie, dość dziwnie to wyglądało, kiedy zaczęłam się drzeć na faceta w stroju "Ty marna podróbo!", no ale cóż, taka moja natura xd Brodę miałam trochę z dupy, ale trudno c; Do tego wszechobecny Ksawery, tak bardzo umilał mi czas, że dzisiaj już trzy razy prądu nie miałam :> W kawiarni koleżanka zaczęła z nim gadać "Ksaweryyy! Uspokój się wreszcie!... Czekajcie, on mi odpowie... O! Słyszałyście?!... To było takie 'szuuuuu'" ♥ Ekspedientki patrzyły się na nas jak na idiotki, ale nieważne ^^ No i na koniec taki miły akcent, czyli ja w mojej słynnej czapce! :D HOŁ HOŁ HOŁ :*


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział 9.

Pierwsza jazda za nami. Z mojej grupy większość osób radziła sobie w miarę dobrze. Sylwia, Oskar i Laura jeździli wręcz idealnie. Niektórzy mieli problem z kłusem ćwiczebnym, inni z półsiadem. Co dziwne, najgorzej poradziła sobie Aneta - dwunastolatka, która przyjechała z własnym hucułem. Jej galop wysiadywany był tak tragiczny, że aż szkoda mi było patrzeć na konika, który za maksymalnie pół roku będzie miał zapewne nie lada problemy z grzbietem. Cały czas odbijała się od siodła, jak worek ziemniaków. Nie wysiedziała nawet dwóch foule. Sama wsiadłam pod koniec na wierzchowca, aby sprawdzić, czy nie zależy to przypadkiem od niego. Jednak się myliłam. Koń nosił idealnie, nie podbijał niemal wcale. Dziewczyna upierała się, że skacze ponad metrowe przeszkody. Miałam przeczucie, że nawet jeśli, to nie Kemir, a ona leci nad przeszkodą, i to tak dosłownie. W każdym razie, oddałam jej konia na rozstępowanie i wyszłam z ujeżdżalni, mówiąc, że mają dziesięć minut, a potem konie rozsiodłać, sprzęt odnieść i do domu na kolację.
- Z kim ja żyję - westchnęłam, widząc Tymona w siodlarni.
- Aż tak źle? - zapytał, unosząc brwi.
- Większość nawet okey, ale ta cała Aneta nie powinna mieć konia. Nie umie wysiadywać, półsiad ma strasznie niestabilny, noga wpada jej w strzemię, ale twierdzi, że wykonuje "dosiad odciążający", szkoda tylko, że w kłusie - prychnęłam i od razu uciszyłam się, słysząc, że zaczęli już sprowadzać konie z hali. - Pójdę tam, może komuś przyda się pomoc - powiedziałam i skierowałam się na korytarz.
- Gdzie dać sprzęt? - zapytała któraś z obozowiczek, trzymając na rękach siodło, które zasłaniało jej pół twarzy.
- Prosto, w lewo i do którejś z szafek - odparłam, ciesząc się nagle, że wujek zakupił kiedyś piętnaście na jakiejś promocji. Przez kilkanaście minut chodziłam wte i wewte, cały czas pomagając obozowiczom rozsiodływać konie, zaledwie parę osób radziło sobie z tym bez problemu. Przeszłam przez korytarz, zatrzymując się przy Elvisie. Ogarnęłam wzrokiem jego zgrabny łeb i posturę. Był koniem zdecydowanie skokowym.
- Ale on jest piękny! - usłyszałam za sobą znajomy krzyk. Odwróciłam się, aby zobaczyć wymalowany na twarzy Gośki zachwyt.
- Dziękuję - odparła Sylwia z lekkim uśmiechem. Zostawiłam je same, idąc do siodlarni i mijając Karolinę.
- Może tak byś pomogła innym, skoro sama nic nie robisz? - zapytała oskarżycielskim tonem, przez co odwróciłam się z powrotem.
- Jestem tu jako osoba wypoczywająca i trenująca, nie pomoc stajenna - prychnęła, zamierzając odejść. Nastolatka chwyciła ją jednak za rękę. - Puść mnie - warknęła Sylwia, patrząc z ukosa na dłoń, trzymającą jej ramię.
- Pomóż młodszym, nie wszyscy wiedzą tyle co ty - uśmiechnęła się przymilnie, jednak tym jeszcze bardziej ją zdenerwowała.
- Widać po tobie - burknęła, szarpnęła za rękę i wyszła ze stajni, zostawiając Karolinę w kompletnym oszołomieniu.
- Idziemy do niej? - zapytałam szeptem Gośkę.
- No ja na pewno - oburzyła się niebieskowłosa, jednak zatrzymałam ją wpół kroku.
- Pomóż młodszym, skoro taka mądra jesteś - powiedziałam, po czym przeszłam przez podwórze i weszłam do przedpokoju. Otrzepałam buty ze śniegu, założyłam pantofle i wbiegłam na górę po schodach. Zapukałam do jednego z pokoi, który zajęła sobie cała trójka z pomorza. Usłyszałam krótkie "proszę", wiec natychmiast nacisnęłam na klamkę. Sylwia siedziała na łóżku, wykładając ciuchy z torby, Laura leżała na łóżku, podrzucając co chwilę piłeczką, a Oskar rozmawiał przez telefon.
- Przyszłaś prawić kazania, mówiąc, że nie powinnam się tak do niej odzywać? - spytała, mierząc mnie wzrokiem.
- Jeżeli o nią chodzi, to możesz mówić co ci się podoba, sama za nią nie przepadam. W każdym razie, za chwilę kolacja, więc możecie już schodzić - stwierdziłam i wyszłam z pokoju. Chwilę po mnie weszła tam Gośka z uśmiechem na pół twarzy. W kuchni rozłożony stół zajmował trzy czwarte pomieszczenia, w którym i tak było mało miejsca. Rozłożyliśmy talerze i czekaliśmy, aż reszta dzieci wróci ze stajni. Daliśmy im jeszcze chwilę na ogarnięcie i zawołaliśmy wszystkich na jedzenie. Cały dwunastoosobowy tłum zbiegł z góry. Wszyscy zajęli miejsca, a głos zabrała Aśka.
- Zanim zaczniemy, mam do was prośbę. Mamy ze sobą spędzić pełne dwa tygodnie, więc trzeba się poznać. Każdy, co do jednej osoby ma się przedstawić i powiedzieć ile ma lat, jasne? - zapytała, a przez gromadę poniósł się pomruk niechętnie wyrażający zgodę.
- Aneta, dwanaście lat, właścicielka Kemirka - zamrugała oczami, a ja przypadkowo wymieniłam spojrzenia z Sylwią.
- No dobrze, jeśli chcecie możecie mówić jakie konie się wam najbardziej podobają lub które są wasze - dodała Aśka niechętnie. Wszyscy zaczęli przedstawiać się po kolei. Na początku najmłodsze, siedmioletnie Wiktoria i Emilka, na końcu szesnastoletnia Daria, właścicielka ogiera andaluzyjskiego Blowing Wind. Jak się spodziewałam, już jej głos sprawiał wrażenie wyższości. Coś czułam, że jej nie polubię.

*********************************************************************************************************
Wybaczcie, że rozdział jest tak cholernie beznadziejny :< Pisałam go od wczoraj i muszę powiedzieć, że to moja kompletna porażka :/ Przepraszam Was, że wstawiam tutaj takie gówno, ale pisałam pod nie lada presją, dziękuję, serio :* Na razie na naszych blogach pojawiają się notki, które są niemal identyczne, ale obiecuję, że następne będą się od siebie kompletnie różnić :) No nic, nie mam już weny nawet na dopisek, więc do zobaczenia :*

niedziela, 1 grudnia 2013

Info takie se małe :>

Zabijecie mnie tymi nominacjami xd
Notkę Liebster Blogger Awards usuwam i przenoszę da zakładki, którą zaraz jakoś ogarnę i to właśnie tak odpowiem na te wszystkie czterdzieści pytań ;__; Dziękuję :*