sobota, 29 marca 2014

Rozdział 26.

Leżałam sama przez ponad pół dnia. Nic nie jadłam, nic nie piłam, nie spałam, po prostu... byłam. Nikt nie wchodził do pokoju. Wszyscy zapewne mieli mnie gdzieś, w końcu obóz jest ważniejszy niż dziewczyna z rozwaloną czaszką. Jedyne co mnie dziwiło, to to, że nawet osoby, na których zależało mi najbardziej, w tym momencie nie zawracały sobie mną głowy. Woleli doglądać dzieci biegających po stadninie. Coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że całe przedsięwzięcie, jakim było to niewiarygodne zbiorowisko, to kompletny absurd. Rękawem przetarłam załzawione oczy i przewróciłam się na bok. Znudził mnie widok białego sufitu, zielona ściana była znacznie ciekawsza. Zamknęłam oczy, które po chwili mimowolnie otworzyły się, gdy tylko usłyszałam szczęk otwieranych drzwi. Już po cichym westchnięciu poznałam Tymona. Przeszedł przez pokój i położył się obok mnie.
- Chyba nie myślisz, że uwierzę, że śpisz, co? - zapytał, a ja nie miałam siły nawet prychnąć. Podniósł się na łokciu, aby zobaczyć moją twarz. Spojrzałam na niego z ukosa, a on pocałował mnie w policzek. Uśmiechnęłam się lekko, choć tak naprawdę jedyne na co miałam ochotę, to płacz.
- No więc słucham, skąd ten zły nastrój? - Odwróciłam się w jego stronę, pomimo całego uroku limonkowej ściany, wolałam chłopaka.
- Znasz Melodię, widziałeś kiedyś łagodniejszego konia? Mówię tu o zwierzęciu mniej więcej jej postury i nie chodzi mi o starą, zmęczoną życiem szkapę - dodałam, kiedy tylko otworzył usta, które po tych słowach natychmiast zamknął.
- Muszę stwierdzić, że niestety nie, ale o co chodzi?
- O to, że dzisiaj weszłam do jej boksu, ona próbowała wstać i na mój widok od razu położyła uszy - stwierdziłam ze łzami w oczach. Rozkleiłam się kompletnie, kiedy Tymon zaczął się śmiać.
- Nie płacz, nie masz o co, naprawdę - próbował mnie pocieszyć, ściskając mnie w ramionach.
- Mój koń reaguje na mój widok agresywnie, a ty mi mówisz, że nie mam się czym martwić? - wyszlochałam, przez co natychmiast spoważniał.
- Ujmę to w ten sposób, co robisz, kiedy... Boli cię głowa? Noga, ręka, Bóg wie co. I chodzi mi teraz o coś typu pękniętej czaszki - powiedział, a w jego głosie wyczuć się dało nutę radości.
- Ryczę? Zwijam się z bólu? Wołam pomoc? - wymieniłam po kolei dość niepewnie.
- No właśnie, a co ma zrobić koń, który ma naderwane ścięgna? Ją to naprawdę boli, więc nic dziwnego, że kładzie uszy - zaśmiał się ponownie, zmuszając mnie do tego samego.
- Widzisz, człowiek z pękniętą czaszką ma zaburzone myślenie - odparłam i znów przetarłam oczy. Chłopak pokręcił głową z uśmiechem i odsunął się, aby po chwili mnie pocałować.
- Ładny ten bandaż - powiedział po chwili, a ja spojrzałam na niego z dezaprobatą. Wtuliłam się w jego bluzę, zamykając oczy. Nawet, jeśli dla kilku osób obóz był ważniejszy od tego, jak ja się czuję, to trudno. Przyjaciela, na którym najbardziej mi zależało miałam przecież przy sobie.

Dopiero wieczorem udało mi się zebrać w sobie odwagę, wstać, zarzucić na siebie kurtkę, wsunąć na nogi buty i pójść do stajni. Zastanawiało mnie, czy Tymon miał rację. Przeszłam przez podwórze, odsunęłam drzwi budynku i zaświeciłam światło. Nie spieszyło mi się specjalnie, kiedy kierowałam się korytarzem do boksu klaczy, jednak moje tempo znacznie się zwiększyło, kiedy usłyszałam gardłowe rżenie. Odsunęłam zasuwę i spojrzałam na Melodię, leżącą na ściółce. Postawiła uszy w moją stronę i wyprostowała szyję, próbując trącić mnie łbem. Przykucnęłam przy niej, po czym głaszcząc ją po łopatce, oparłam się o jej bok. Nawet nie zauważyłam kiedy moje oczy się zamknęły.

*******************************************************************************************
Nie próbujcie mi wmówić, że to jest "fajne" XD Jezu, po prostu tak cisnę z tego rozdziału... To jest porażka, w której starałam się używać języka poetyckiego :P Zabijcie mnie, proszę. Całe moje życie to jedno wielkie nieporozumienie, gdzie nic nie jest takie, jak być powinno. W trzech słowach - wszystko jest głupie c: Szkoda tylko, że wydaje mi się tak w wolne dni, w szkole nie mam czasu na przemyślenia i jakoś mnie to nie męczy XD Za tydzień aż sześć dni nauki! Tego mi trzeba po prostu :3 Dobranoc!

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 25.

Niemal wymusiłam na lekarzach wypis. Nie miałam zamiaru siedzieć w szpitalu, gdy w domu było dwanaście osób, nad którymi zapanować w pojedynkę się nie dało. Nie chciałam pomagać w opiece, co to, to nie, miałam zamiar pilnować swoich rzeczy, swojego pokoju i swoich koni. Po dwóch dniach "leczenia", nareszcie mogłam wyjść na zewnątrz. Początkowo kręciło mi się w głowie, jednak z pomocą Tymona udało mi się dojść do samochodu. Jechaliśmy w całkowitej ciszy. Oparłam głowę na ręce, założyłam okulary przeciwsłoneczne i zamknęłam oczy, rozkoszując się spokojem i przyjemnym wiatrem. Głowa nie dawała mi spokoju, więc postanowiłam, że kiedy tylko znajdziemy się w stajni zajrzę do Melodii tylko na chwilę, po czym od razu udam się do pokoju. Nie chciałam, żeby wszyscy traktowali mnie jak kalekę, jednak na chwilę obecną niestety właśnie tak się czułam.
- Wszystko w porządku? - zapytał chłopak, a ja spojrzałam na jego zmartwioną twarz.
- No cóż, na tyle w porządku, na ile może się czuć osoba z pękniętą czaszką - odparłam cicho, a Tymon najwyraźniej postanowił nie drążyć tematu. W sumie, w duchu się z tego cieszyłam. Nie miałam teraz ochoty na żadne rozmowy. Westchnęłam pod nosem i nie odezwałam się już słowem.

Wolnym krokiem skierowałam się do boksu klaczy. Zatrzymałam się w połowie drogi, bojąc się, co zobaczę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i ruszyłam dalej. Ból znów zaczął pulsować w głowie, kiedy z hali dobiegły mnie krzyki Karoliny. Zmarszczyłam czoło, jednak nadal brnęłam do przodu. Początkowo nie zauważyłam kobyły, jednak, kiedy tylko podeszłam nieco bliżej usłyszałam ciche, gardłowe rżenie dobiegające spod przeciwległej ściany. Melodia leżała na ściółce, próbując się podnieść. Na widok zawiniętych przednich nóg natychmiast porzuciłam nadzieję na to, że obejdzie się bez płaczu. Niemal od razu po moich policzkach zaczęły spływać łzy, a ja nawet nie próbowałam ich powstrzymać. Odsunęłam zasuwę i weszłam do środka. Chciałam podejść, przykucnąć i wyryczeć się przy niej, jednak i te plany szlag trafił. Od razu rzuciło się w oczy, że położyła uszy. Nawet nie próbowałam zrobić kolejnego kroku. Wycofałam się z boksu i najszybciej jak mogłam wyszłam ze stajni, w której powoli zaczęli zbierać się obozowicze, kończący jazdy.
- Ładna opaska! - usłyszałam za sobą krzyk niebieskowłosej. Nie zawracałam sobie głowy jej opinią na temat bandaża, miałam inne problemy, z którymi przez ból i tak nie mogłam sobie poradzić. Ocierając policzki wpadłam do domu i natychmiast poszłam na górę. Zamknęłam za sobą drzwi sypialni i położyłam się na łóżku. Po jakimś czasie upłynęły ze mnie wszystkie emocje. Po prostu patrzyłam w sufit, nic więcej. Usłyszałam, że Gośka produkuje się na teorii. Zeszłam na dół dopiero, kiedy kończyła wykład na temat rollkuru i niebezpieczeństw związanych z jego użyciem. Gdy przestała mówić, ja weszłam na jej miejsce.
- Sami widzicie, że dzięki pomysłowi Karoliny o obozie nie jestem w zbyt dobrej formie fizycznej - wskazałam na swoją głowę i z lekkim uśmiechem kontynuowałam - więc proszę mi wybaczyć, ale do końca całego absurdu, jakim jest ten obóz, ze względu na zarówno siebie jak i Melodię, nie będę się udzielała ani w roli instruktora, ani w roli opiekuna, ani nawet w roli jeźdźca, więc bardzo proszę o całkowitą ignorancję wobec mnie. Z góry dziękuję - zakończyłam klaśnięciem w dłonie i ruszyłam po schodach. Już w połowie drogi z powrotem spoważniałam, nie mając ochoty nawet na lekkie uniesienie kącików ust. Wzięłam z łózka piżamę i skierowałam się do łazienki w celu wzięcia szybkiego prysznica. Nieważne, że była dopiero trzynasta, miałam ochotę przesiedzieć resztę dnia w spokoju, w samotności.

******************************************************************************************************
Podoba mi się. Tyle Wam powiem. Jest przygnębiająco, jest zamulająco, jest... inaczej. Nie ma tej zwyczajnej jak na mnie radości, nie ma stylu "jest zajebiście, to co się będę rozpisywać", a to wszystko zastąpiła swego rodzaju dziwna zaduma, przez co czuję się, jakbym kogoś zabiła :) No, ale co się dziwić? Nie jeździłam od, jak już zaznaczałam, miesiąca i dwóch tygodni, więc chwilowo rozdziały będą... No, właśnie takie. Jednak, jak można zauważyć, w tym tygodniu, o dziwo, to już trzecia notka, czym zaskoczyłam w sumie samą siebie :o Czyżbym miała zamiar wrócić do regularności? xd Trzymajcie kciuki, to może się uda ;d Na koniec, jako jedyny miły w tym poście akcent, wstawiam wczorajsze zdjęcie konia, którego imienia nawet nie znam, jedzącego mojego buta ♥ Pozdrawiam serdecznie, miłego dnia, do zobaczenia niebawem :*


PS Ever, z czym jak z czym, ale z odstawką od koni, to ja potrafię wytrzymać niczym mistrz. Moja najdłuższa przerwa - równiuteńki rok - od obozu w lipcu 2010 do obozu w lipcu 2011 :)

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 24.

Otworzyłam oczy i automatycznie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Tak bardzo dawno mnie tu nie było - westchnęłam i poklepałam materac łóżka. Podparłam się na łokciach, wstając, do pozycji siedzącej. Jednak gdy tylko wyprostowałam plecy, w głowie zerwał się ból, przez co opadłam z powrotem na poduszki. Syknęłam cicho, a w oczach pojawiły się łzy. Czułam się tak, jakby moja czaszka była w kilku, może nawet kilkunastu kawałkach. Kiedy tylko doszłam do siebie w drzwiach stanęła lekarka, patrząc w swoje papiery. Spojrzała na mnie i ręce jej opadły.
- Moja droga. Norma światowa mówi, że przypada mniej więcej dwa wypadki rocznie na osobę. Wytłumacz mi proszę, jakim prawem już drugi rok z rzędu przekraczasz ją dwukrotnie? - zapytała z udawanym wyrzutem, po czym podeszła bliżej aby mnie zbadać. - W każdym razie, miło, że tym razem przeżyłaś bez śpiączki, to zdecydowanie ułatwiło nam pracę - uśmiechnęła się przyjaźnie, choć z wyczuwalną ironią. Przewróciłam oczami, przez co znów zapulsowało mi w skroniach.
- A mogłabym dostać coś przeciwbólowego? Głowa mi żyć nie daję, jeszcze znowu zapadnę w tą śpiączkę i co wtedy? - westchnęłam, na co ona prychnęła śmiechem.
- Widać, że niewiele wiesz o medycynie. Zaraz poproszę pielęgniarkę. Bardzo boli? - zapytała, a ja zmrużyłam powieki, lekko potakując. - Same z tobą problemy - dodała, po czym zabrała się do oględzin. Gdy tylko dotknęła głowy, ja ponownie syknęłam przez zęby. Brunetka zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie, dziwiąc się najwyraźniej temu, co zrobiłam.
- Aż tak? - spytała, a ja nie musiałam nawet odpowiadać. Od razu wzięła dokumentację, po czym wyszła na korytarz.
- Jak to nie miała tomografii?! - usłyszałam podniesiony głos, dobiegający z pobliskiego pomieszczenia. - Przecież wyraźnie ją zleciłam, czy naprawdę tak trudno wykonać jedno polecenie?! - krzyknęła ponownie, a mi nieprzyjemnie zahuczało w uszach. Po chwili do pomieszczenia wpadło kilka osób, trzy pielęgniarki oraz lekarka w towarzystwie innego doktora. Rozejrzałam się smętnie, obserwując, co robią. Dwie dziewczyny na zmianę notowały coś na kartce, a trzecia kręciła się wokół łóżka, sprawdzając, czy wszystko ze mną w porządku.
- Wiesz, co to rezonans magnetyczny, prawda?
- Głupia raczej nie jestem - powiedziałam, a całe moje ciało uniosło się wraz z materacem. Dobrze, że nie kazali mi podnieść się o własnych siłach, bo to zapewne skończyłoby się tak, jak przy ostatniej próbie. Westchnęłam cicho, kiedy zaczęto mnie przewozić wraz z łóżkiem. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, w końcu wygodniej i dla mnie, i dla nich byłoby wsadzić mnie na wózek. Jednak nie miałam zamiaru kłócić się z lekarzami, oni zawsze wiedzieli lepiej. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy cała nasza "ekipa" minęła zszokowanego Tymona, który właśnie zmierzał w kierunku mojej sali z torbą.
- Żyjesz? - usłyszałam po chwili jego głos tuż obok.
- Najwyraźniej, jakoś daję radę, o resztę pytaj panią - odparłam, wskazując za siebie. Przez cały, co prawda krótki, dialog nie ruszałam głową, nie chcąc spowodować kolejnej migreny.


- Zaczynamy badanie, nie ruszaj się - usłyszałam w głośniku kobiecy głos. Zaśmiałam się lekko.
- Spokojnie, nie mam zamiaru - prychnęłam i zamilkłam na chwilę, czekając, aż skończą robotę. Po chwili rozległ się niemy zgrzyt, a ja mogłam wstać. Powstrzymując jakiekolwiek ruchy szyją przeszłam kawałek i położyłam się z powrotem na materacu.
- Dwa milimetry - lekarka śmiała się jak głupia i najwyraźniej nie mogła przestać. - Masz pękniętą czaszkę, zabrakło dokładnie dwóch milimetrów i znowu stracilibyśmy z tobą kontakt na kolejne tygodnie. Masz niesamowite szczęście - stwierdziła i poklepała mnie po ramieniu. Po niecałej godzinie na karku miałam kołnierz, a na głowie setki bandaży. Obok mnie siedział Tymon, który resztkami sił powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Przewróciłam oczami.
- No już, możesz ryć ile chcesz - mrugnęłam do niego z kpiącym uśmiechem. Pokręcił głową z dezaprobatą i chwycił mnie za rękę.
- Jeszcze trochę i zostaniesz kaleką, ogranicz proszę ewakuację z koni - powiedział, po czym westchnął ciężko. - No właśnie, co do koni... Ten pień tak jakby podciął Melodii nogi i... - zawiesił głos, a ja wbiłam w niego spanikowane spojrzenie. - I trochę się poobijała.
- Co znaczy trochę? - zapytałam, spodziewając się najgorszego.
- Naderwane ścięgno... Ścięgna, w obu przednich - wydusił z siebie, a ja automatycznie zalałam się łzami. Po tym całym absurdalnym obozie postanowiłam załatwić na dobre wymówienie. I tym razem nie było szans, aby cokolwiek nie wyszło.

*************************************************************************************************
Groźba na koniec, rozdział beznadziejny, mówi się trudno i płynie się dalej, tralala. Krótko, zwięźle i na temat. Dwa milimetry... Ale ja mam nasrane w głowie, Jezus Maria. Muszę ograniczyć moją twórczość ;-; W każdym razie, to już dokładnie miesiąc i dwa tygodnie bez koni. Jeszcze trochę i nie wytrzymam zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ja tu się produkuję na rowerze i spacerach, próbując jakoś zabić czas i energię w soboty. Jeżdżę dwa razy dziennie po 10 km przez las, więc już niedługo moje nogi będą umięśnione jak u kulturystki, na dodatek pakuję sześciokilogramowymi sztangami, więc naprawdę, jeśli kogoś przypadkowo uderzę, to się chyba nie podniesie XD Kończąc i zbierając się do snu (tak, po 20 km jestem wykończona), zostawiam Was z tym czymś, mając nadzieję, że mnie nie znienawidzicie. Dziękuję, dobranoc :*

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 23.

- Cóż to się stało, że nagle mamy jazdę z tobą, a nie z wielmożną Karoliną lub Bartkiem? - prychnęła Sylwia, unosząc brew.
- Tak, wiem, że za kolegą Bartusiem będziesz tęsknić, ale spokojnie, jedną jazdę wytrzymasz - mrugnęłam do niej, na co ona pokręciła głową z dezaprobatą.
- Może dam radę, tylko powiedz mi proszę, co ona tu robi - powiedziała, wodząc wzrokiem gdzieś za mną. Odwróciłam się i zobaczyła, że Daria czeka w wejściu z koniem. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do niej.
- Gośka prowadzi jazdę na drugiej ujeżdżalni - stwierdziłam, a ona zmierzyła mnie wzrokiem.
- Program obejmuje również skoki, więc postanowiłam z tego skorzystać - odparła, po czym pociągnęła za wodze i wyminęła mnie, mrużąc oczy, po czym momentalnie skierowała się w stronę Sylwii.
- Jeżeli jazda z Karoliną jako instruktorką była męczarnią, to życzę nam wszystkim powodzenia z nią w grupie - szepnęłam, podchodząc do blondynki, która zerkała oniemiała na brunetkę. Przed chwilą odbyły krótką rozmowę, więc wcale nie dziwiłam się jej wrogiemu spojrzeniu.
- Jak w tak małej i młodej osóbce może być tyle agresji? -  zdziwiła się, cały czas patrząc na szesnastolatkę i jej konia.
- Podobno w niskich osobach zawsze jest najwięcej złości - prychnęłam i przeszłam na środek budynku. - Dobra, wsiadać na konie i zaczynamy, nie ma co czekać! - krzyknęłam, dzięki czemu sześć osób natychmiast wykonało polecenie, a siódma, Laura, która przyjechała po południu ze szpitala, usiadła na krześle obok mnie. Po kilku minutach stępa kazałam grupie zakłusować, wydając im w międzyczasie polecenia, gdzie, co, kiedy zrobić. Po wykręceniu ośmiu wolt, czterokrotnym przejeździe przez drągi i dwukrotnym cavaletti, pozwoliłam im przejść do galopu, prosząc, aby Aneta i Magda zjechały na chwilę do środka. Trzy osoby zagalopowały tuż za Sylwią, jadącą na czele.
- Daria, zwolnij, to nie są wyścigi, jeździsz w zastępie, albo w ogóle - powiedziałam, kiedy nastolatka zaczęła wyprzedzać Oskara.
- To niech się ruszy do przodu,  a nie czeka na Bóg wie co. Wento nie lubi trzymać się z tyłu - przewróciła oczami i wzruszyła ramionami.
- No, to trzeba go tego nauczyć. U Gosi może jeździsz pierwsza, może pozwala ci pędzić jak na wyścigach, ale u mnie jest inaczej, więc zbierz wodze, usiądź ładnie w siodle i zwolnij łaskawie - uśmiechnęłam się sztucznie, przez co nastolatka skrzywiła się lekko i wykonała polecenia. Po dwóch pełnych okrążeniach kazałam najechać na pierwszą przeszkodę. Wszyscy pokonali ją bezbłędnie, podobnie zresztą, jak cztery kolejne. Patrząc na to z boku, uznałam, że to niezwykle monotonne.
- Dobra, wjeżdżać do środka, Aneta, Magda, na ścianę i galopować, idę po Melodię, pojedziemy w teren - westchnęłam i od razu skierowałam się na korytarz.

W lesie nie było już nawet śladu śniegu, jedyne, co dało się zobaczyć, to słońce prześwitujące pomiędzy gałęziami. W powietrzu dało się wyczuć wyraźny zapach zbliżającej się wiosny. Zagalopowałam, po czym wszyscy ruszyli za mną. Sceneria była niemal bajkowa, w koronach dało się słyszeć pojedyncze ćwierkanie jakiegoś ptaka. Rozejrzałam się wokół, wszędzie pnie, szkoda tylko, że pionowe, nie było przez co skakać. Westchnęłam ciężko i wyciągnęłam chód. Słyszałam za sobą tętent kopyt, więc nie miałam po co zwalniać. Po chwili usłyszałam cienki pisk. Odwróciłam się, kiedy Kemir opadł na ziemię po baranku. Aneta utrzymała się w siodle, ale inni nagle zwolnili, wszystko zwolniło. Usłyszałam, że ktoś mnie woła, ale było za późno. Melodia staranowała pień, który skutecznie podciął jej nogi, a ja zrobiłam kilka salt w powietrzu i głucho upadłam na plecy. Ostatnia myśl, która do mnie dotarła? Kuźwa, znowu to samo?
****************************************************************************************
Jest chujowo, czekam na lincz. Masz katar? Grypa rozkłada? Głowa boli? Nie, Febrisan wbrew zapewnieniom nie pomoże, jeszcze mi przez niego oczy łzawią, dzięki. Angina mnie w gardło boli, nic mi się nie chce, rozdział beznadziejny... Jezu, mogłam ją zabić, miałabym z tym wszystkim spokój ;-; Także ten, nie przedłużając, do usłyszenia.

sobota, 15 marca 2014

Halo? Policja?

Ja tu zgłaszam 32,000 ;-; Wniosek jest jeden - moi czytelnicy są niepoczytalni i nie mają co robić w wolnym czasie. Ogółem, rozdziały na obu blogach miały być dzisiaj, ale pogoda mnie nienawidzi - deszcz zaczął padać o 13:46, na 14:00 miałam mieć jazdę :3 Natura mnie nie cierpi, jestem jej jakimś pieprzonym wrogiem, chociaż sama o tym nie wiem ♥ Gardło mnie boli, a do szkoły trzeba chodzić. Wieczorami zamiast się uczyć albo pisać, ja oglądam Abstrachuje lub Epokę Lodowcową. Kocham chaty, jestem Maniutek Mamuci Maniek i tyle. Życie jest zajebiste, Wy wszyscy jesteście cudowni, 32,000 jest w moim mniemaniu dziwne, bo niczym sobie na to nie zasłużyłam, rozdział jutro :*

poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 22.

Budzik dzwonił niemiłosiernie przez kilka dobrych minut. W końcu Tymon się zlitował i wyłączył jakże nachalne urządzenie.
- Dziękuję bardzo serdecznie - powiedziałam, zakrywając głowę poduszką, która po chwili została ze mnie brutalnie zdarta razem z pościelą. Rozwarłam powieki i spojrzałam na chłopaka spode łba.
- Nie mam zamiaru znowu cię przepraszać za uprzejmość. Albo wstajesz, albo wynoszę cię na zewnątrz w piżamie.
Popatrzyłam na niego, ale jego mina wskazywała na to, że mówił poważnie. Uniosłam brwi, na co on tylko lekko się uśmiechnął. Przewróciłam oczami, po czym z ociąganiem podniosłam się do pozycji siedzącej. Ziewnęłam przeciągle i równie flegmatycznie wstałam i przeszłam do szafy. Wybrałam jakieś ciuchy i skierowałam się do łazienki. Kiedy tylko się odświeżyłam, od razu zbiegłam po schodach, minęłam Tymona, męczącego kromkę i już miałam wyjść na dwór, kiedy złapał mnie za ręce, zawrócił do kuchni i wcisnął do rąk drugi kawałek chleba z szynką i pomidorem.
- Tak bez śniadania? - zapytał, unosząc brwi.
- Tak, jak zawsze - wzruszyłam ramionami, prychając lekko.
- Jedz - rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Westchnęłam ciężko i podniosłam kanapkę do ust.
- Tak jest, tato - zasalutowałam dokładnie tak, jak kiedyś do mojego ojca i ugryzłam pierwszy kawałek.
- Skończy się na anoreksji, mówię ci - pokiwał głową, na co oboje się zaśmialiśmy. Doskonale wiedział, że choćbym nie wiem jak chciała, w takie coś się nie wpędzę. Ewentualnie kogoś, siebie nie. Zjadłam najszybciej jak umiałam, po czym od razu wybiegłam do stajni.
We dwójkę do siódmej uporaliśmy się z całą robotą, więc do jazd zostały trzy godziny. Poszłam po sprzęt do siodlarni i do boksu Melodii. Ostatnimi czasy, dzięki obowiązkom związanym z pełnieniem roli opiekunki, nie miałam czasu na regularne jazdy. Wyczyściłam kobyłę naprędce, osiodłałam ją i zaprowadziłam na halę.
- Ile przeszkód, jaka wysokość? - usłyszałam, kiedy w bocznego korytarza dołączył do mnie Tymon.
- Sześć. Zacznij na metrze, skończ na metr pięćdziesiąt - odparłam i w stępie wskoczyłam na siodło. Po kilku minutach stępa zakłusowałam i zaczęłam robić różne ćwiczenia, aby zająć czymś pełną energii klacz. Poprzez ósemki i wolty, przez zmiany kierunku, aż do drągów i cavaletti. Wszystko. Starałam się dodatkowo urozmaicać wyciągnięciami i skracaniami chodu. Po jakimś czasie zagalopowałam w narożniku. Przejechałam kilka okrążeń i najechałam na pierwszą przeszkodę. Kątem oka zauważyłam, że dzieci, nie mając co robić po śniadaniu, zbierają się w siodlarni i patrzą na mnie przez okno. Przeskoczyłyśmy stacjonatę bez najmniejszego problemu, podobnie zresztą, jak kolejne dwie. Przy czwartej, znajdującej się tuż za zakrętem, Melodia lekko się zawahała, ale była na tyle doświadczona, że poza lekkim wsparciem łydek, nie potrzebowała więcej znaków. Wybiła się w idealnym momencie i przeleciała nad drągami z kilkunastocentymetrowym zapasem. Przed nami znajdował się krzyżak ustawiony w nieco nietypowy sposób, tak, że jego zakończenia również znajdowały się na stojakach, aby uzyskać odpowiednią wysokość metra dwudziestu. Klacz nie skakała wcześniej przez tego typu kombinacje, jednak przeskoczyła pewnie, bez najmniejszej oznaki niepewności. Na koniec został okser, którego górny drąg ustawiony był na dokładnie metr pięćdziesiąt. Jako, że chłopak przezornie ustawił go na linii prostej, nie musiałam robić zupełnie nic. Kobyła sama wystarczająco się rozpędziła i poszybowała nad nim bez najmniejszego problemu, strzelając w powietrzu baranka. Po skoku usiadłam w siodle, popuściłam wodze, poklepałam ją po szyi i zwolniłam do kłusa, spotykając się z wyraźnym oporem z jej strony. Zaczęłam stępować i dopiero wtedy spojrzałam w kierunku siodlarni. Dziewczyny zaczęły rozmawiać między sobą, co chwila na mnie zerkając. Uśmiechnęłam się pod nosem i jeszcze raz pogłaskałam Melodię.

Jazdy indywidualne dla Anety postanowiłam robić rankiem. Wtedy była bardziej skupiona na swoich błędach i starała się je poprawiać, wieczorem była wyraźnie zmęczona, tak samo zresztą, jak Kemir, który wyjątkowo miał dzień odpoczynku, a dziewczyna wsiadła na Flocka. Miałam pewność, że po jazdach z Michaliną jest przyzwyczajony do nierównego tempa i poganiania palcatem, kiedy nie dawała rady z łydkami.
- Popraw trochę dosiad, na moim koniu nie możesz się rozkładać jak na fotelu - powiedziałam stanowczo, na co od razu zredukowała swoją postawę. Wyprostowała zaokrąglone plecy i usadowiła się na siedzisku, zamiast na tylnym łęku. Spojrzała na mnie pytająco, czy teraz jest dobrze, na co kiwnęłam głową. Uśmiechnęła się lekko, a ja pozwoliłam jej zagalopować. Przez pół jazdy męczyłam ją kłusem ćwiczebnym, mając świadomość, że o ile na Flocku chód pośredni nie sprawia zbyt wiele przyjemności, o tyle galop jest idealny.
- Odchyl się do tyłu, noga bardziej do przodu, ręce niżej, jedź z nim, a nie obijaj tyłkiem o siodło - poprawiłam ją i ku mojemu zdziwieniu, większość błędów zniknęła. Patrzyłam, jak wałach biegnie po kole, nawet nie zwracając uwagi na jeźdźca.
- Najedź dwa razy na stacjonatę i kończymy, pomęczyłam cię ujeżdżeniem, to masz nagrodę - stwierdziłam, wskazując na przeszkodę o wysokości około metra dwudziestu. Spojrzała na mnie niepewnie.
- Jesteś pewna, że mogę? - zapytała, a ja przytaknęłam. Zrobiła lotną i naprowadziła go we wskazanym przeze mnie kierunku. Koń wybił się i przeleciał ponad drągami bez najmniejszego problemu. Na drugim podejściu poszło dokładnie tak samo, więc kazałam jej rozstępować kasztana i odprowadzić do stajni, mówiąc przy okazji, że zrobiła spore postępy.

***********************************************************************************************
DOBRA! Podoba mi się! :D Halo, ludzie, jest postęp. Marny, ale jest. Wiosna niesie natchnienie, Olka, spotkana na chodniku i macha mi do samochodu, no i w tym tygodniu chyba pierwszy raz od miesiąca wybiorę się na konie :3 KOCHAM CIĘ WIOSNO! Nie mam już siły na dopisek. Przepraszam, że krótko, żałuję i postanawiam poprawę :**

sobota, 8 marca 2014

Niespodzianka ;________;

Zacznijmy od tego, że nic nie planowałam, tak po prostu wyszło. No więc, mam dla Was niespodziankę, mam nadzieję, że uznacie ją za miłą c: Także nie przedłużając, mam dwie sprawy, pierwsza, notka pojawi się dzisiaj, druga, zapraszam w LINK ;_____;

wtorek, 4 marca 2014

BOŻE ŚWIĘTY 31!

No i proszę! Moja ulubiona liczba w tysiącach wybiła :') Jesteście kompletnie NIEMOŻLIWI. Kocham Was niesamowicie, jak kurde... Nie wiem ;-; ALE WAS KOCHAM I TYLE.

Ogólnie mówiąc, dziękuję, że pomimo całego mojego cholernego zastoju tak dzielnie i wytrwale mnie motywujecie do dalszej pracy. Bez Was i Waszych komentarzy na pewno nie dałabym rady. Bardzo cieszę się również z faktu, że przybywa Was coraz więcej! Nawet nie wiedziałam o tym, że obserwatorów jest już 35, dopiero koleżanka mnie uświadomiła XD Nie mam weny, nie mam siły, nie mam... ochoty ;-; Ale spokojnie! Wrócą niebawem, już wczoraj przy rozdziale były wszystkie trzy, bo 138 dni do obozu! Ja już chcę tam być ♥

DOBRA
Nie zanudzam Was dłużej xd BARDZO, BARDZO, BARDZO Wam dziękuję i podkreślam, że ten blog istnieje tylko dzięki Waszej motywacji :*

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 21.

- Jeszcze raz, kłusem wzdłuż ściany, zagalopowanie w rogu, zmiana nogi na przekątnej, krótka w galopie i na długiej do kłusa - podyktowałam Anecie, która już dwa razy podchodziła do tego samego zadania. Jej matka zadzwoniła do mnie po terenie, mówiąc, że dopłaci, aby dziewczynka miała chociaż jedną jazdę dziennie indywidualną. Przystałam na to z wielką ochotą, mówiąc, że pieniędzy nie trzeba. W jej wypadku reguła "do trzech razy sztuka" sprawdzała się co do joty. Dopiero wtedy wyjechała dokładnie wszystkie narożniki, poprawnie użyła łydek i palcata i wykonała całe zadanie wprost idealnie. Na krótkiej ścianie kazałam jej zwolnić do stępa, a sama ustawiłam parkur. Kiedy wszystko było gotowe, kazałam jej przejechać okrążenie galopem i najechać kolejno na każdą z przeszkód. Wykonała polecenie od razu, bez zawahania, przejechała cały tor trzy razy, aż uznałam, że wystarczy. Kazałam jej porobić jeszcze kilka lotnych i występować konia. Po jeździe odprowadziłam ją do stajni, odniosłyśmy jej rząd i patrzyliśmy, jak niezadowolona grupka nastolatków wychodzi z hali.
- Kolejna jazda z Karolinką? - zapytałam Sylwię, która opuściła ujeżdżalnię jako ostatnia.
- Połowa. Drugą prowadził Bartek - wzruszyła ramionami, prowadząc Piekielną w stronę boksu.
- I co? Zmarnowane pół godziny? - prychnęłam, śmiejąc się lekko.
- Zależy które, pierwsze jak najbardziej - uśmiechnęła się ironicznie, a ja odeszłam w swoją stronę, kręcąc głową. Malaga wystawiła głowę z boksu. Podeszłam do niej, pogłaskałam ją po łbie i dałam kawałek marchewki. Klacz z dnia na dzień wydawała się coraz bardziej ociężała. Oczywiście, co ja tam mogłam zauważyć w dwa dni? Pewnie każdy by mnie wyśmiał, ale wydawało mi się, że rzeczywiście przybrała na masie. Nie byłam tylko przekonana, czy to przez ciążę, czy przez większy dobór jedzenia, w końcu na targach niemal każdy koń jest w jakimś stopniu wygłodzony. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Tymona, z pytaniem, czy mam zamiar iść na zajęcia z teorii. Pokręciłam głową i bez słowa poszłam do siodlarni po zgrzebła.Szybkim krokiem wróciłam do boksu z całą skrzynką szczotek. Bez pośpiechu zaczęłam przeczesywać grubą sierść. Rozplątałam grzywę i ogon, wyskrobałam kopyta, przemyłam gąbką okolice oczu i chrap. Przetarłam ręką uszy, założyłam jej kantar i wyprowadziłam na pastwisko. Patrzyłam, jak rozgląda się uważnie, po czym zaczyna skubać trawę, kierując się coraz dalej od ogrodzenia. W powietrzu zdecydowanie unosiła się już woń wiosny. Po śniegu nie było niemal śladu, a na drzewach zaczęły pojawiać się pąki, zaskakująca pogoda, jak na styczeń. Słońce nie schodziło z nieba, a ja miałam nadzieję, że ta atmosfera utrzyma się jak najdłużej, nie miałam już najmniejszej ochoty na mróz. Rozpięłam kurtkę i oparłam się o górną belkę, patrząc na Malagę. Była prawdziwą oazą spokoju. Nawet nie zwracała uwagi na padokujące obok Melodię i Albatrosa. Najwyraźniej nawet nie miała zamiaru się do nich zbliżać. Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam się na pięcie, wpadając wprost na Tymona.
- Nie skradaj się do mnie - warknęłam, zaciskając pięści, na co on się zaśmiał.
- Chcesz mnie pobić? - roześmiał się jak nienormalny, po czym chwycił mnie za ręce.
- Straszysz mnie, ile razy już mówiłam, że w końcu mnie przyprawisz o zawał? A ty i tak nic sobie z tego nie robisz - westchnęłam, kręcąc głową i sama prychnęłam. - To brzmi absurdalnie, wiem. Chyba przez ten cały obóz jestem mocno przemęczona - szepnęłam i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. Wypuścił powietrze w moje włosy, a kiedy podniosłam twarz, tylko kiwnął potwierdzająco.
- Ja też. Nie po to nie organizowaliśmy jazd, lekcji, ani nie tworzyliśmy szkółki, żeby nagle zwaliło się na nas dwanaście osób.
- A za wszystko możemy być wdzięczni komu? Karolince. Coś czuję, że po tej całej absurdalnej kolonii, trzeba wyplenić korzenie problemu - na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Co masz na myśli? - zapytał, mrużąc zabawnie oczy.
- Jak to? Wypędzimy niebieskowłosą - mrugnęłam jednym okiem. Pokręcił głową z aprobatą, oplótł mnie ramieniem i skierowaliśmy się do domu.

- Czego ten Bartek jeszcze nie wymyśli? - westchnęłam, wchodząc do pokoju, w którym zebrali się wszyscy prowadzący jazdy, nie licząc bruneta, który na dole przygotowywał się do wyjścia i Karoliny, która pojechała do domu tuż po swojej popołudniowej jeździe na Hodicie.
- Co znowu? - zainteresowała się Aśka, zgrabnie opadając z oparcia na siedzisko fotela.
- Umówił się z Sylwią - prychnęłam, na co cała gromada wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
- Czekajta, idę po szampana - Jacek zatarł ręce i wybiegł z pomieszczenia, kierując się do lodówki w akompaniamencie pojedynczych oklasków ze strony swojej dziewczyny i Gośki. Po niecałej minucie wrócił z zapieczętowaną butelką i sześcioma kieliszkami.
- No, to niech Bartusiowi się układa! - krzyknął i chwycił za korkociąg. Po chwili stuknęliśmy się lekko kieliszkami i wypiliśmy, na szczęście.

************************************************************************************************
Przepraszam Was bardzo za brak odzewu, ale ten tydzień, to były dla mnie naprawdę jedynie łzy, depresja i pocieszanie ze strony Nikki, za co bardzo jej dziękuję. W końcu jednak wszystko się ułożyło, jest BARDZO dobrze, więc jeszcze w tym tygodniu spodziewajcie się następnego rozdziału :) Ogółem mówiąc, oprócz mojej najukochańszej Nikki miałam jeszcze jednego wybawcę, bowiem Coldplay wróciło do żywych z dwoma piosenkami na nowy start oraz z zapowiedzią płyty na 19 maja tego roku C: No cóż, skoro Oni mogli wrócić po takiej przerwie... To dlaczego ja bym nie mogła? :D Do usłyszenia niebawem :* ♥


Dziękuję za uwagę, kocham Was moje Miśki, dziękuję za 35 obserwatorów, to niesamowite, że tak szybko przybywa Was coraz więcej :*