niedziela, 29 września 2013

Rozdział 26. + Och My God! It's one year today! ^^

Cały wieczór spędziłam na słuchaniu muzyki i zastanawianiu się o co chodziło Tymonowi. Nie pojmowałam jego psychiki... Co się dziwić? Nie ogarniałam nawet własnych wspomnień. Zasnęłam, nawet nie wiedząc kiedy, z kompletnym mętlikiem w głowie. Miałam nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni...


Stacjonata, krzyżaki, oksery i wszystko zrobione na tej samej zasadzie - miotła i stołki.
- Miotłonata pokonana bezbłędnie - powiedział Tymek, który siedział za stołem razem z Amy i Will'em.
- Możesz nazywać je normalnie - krzyknęłam, lecąc właśnie nad krzyżakiem.
- No dobra, no więc stacjonata i krzyżak czysto. Lepiej?
- O wiele - odparłam najeżdżając na oksera. Krótkie podwórko to i krótki tor. No cóż. Czysty, trójprzeszkodowy przejazd i na ziemię.
- Kto następny?

No i nie dowiedziałam się, kto był następny. Czemu sny kończą się tak niespodziewanie? Pojęcia nie mam... ale w każdym bądź razie, wstałam, ubrałam się, umyłam, zeszłam na dół i zjadłam śniadanie... ach ta ranna monotonia. Oczywiście do stajni i... Pusto. Żadnych ludzi, żadnych koni. Spanikowałam. Wybiegłam na zewnątrz, konie na szczęście się pasły, jak gdyby nigdy nic... Ale gdzie ludzie? Tymon, Jacek, Aśka? Żywej duszy brak. Okręciłam się w kółko i wróciłam do domu. Wzięłam komórkę i wybrałam numer do Tymona. Poczta głosowa. Czyżby się obraził? No to do Aśki.
- Halo? - spytała, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Gdzie wy do cholery jesteście?! - krzyknęłam do słuchawki.
- Bez nerwów, bo ci żyłka pęknie.
- I tak dobrze, że odebrałaś, Tymon już mnie zdążył wkurzyć. Jak myślisz, o co mu wczoraj chodziło?
- Tymon, Wera pyta o co ci wczoraj chodziło - powiedziała, a ja nie wytrzymałam.
- On tam jest?! - wrzasnęłam i nawet nie wiedząc kiedy, zerwałam się z łóżka.
- Tak, jest. Mówi, że o nic. A no właśnie, nie odebrał, bo prowadzi.
- Taa, jasne, uważaj, bo uwierzę - prychnęłam. - Kiedy będziecie?
- Za jakieś pięć, może dziesięć minut.
- Cześć - pożegnałam się i rozłączyłam. Opadłam z powrotem na łóżko i zamknęłam oczy. Po chwili znużył mnie sen.

Upał, upał, upał! Nie da się żyć! Wzięłam Melodię na trening. Kilka wyłamań i gleba. Odprowadziłam ją do boksu, a sama poszłam do siodlarni. Usiadłam ze złością na kanapie. Po chwili do pomieszczenia wparował Tymon.
- Co ci się stało? - niemal krzyknęłam na widok jego obdartych pleców.
- Zleciałem z Albatrosa, a ten idiota przeciągnął mnie wzdłuż jeziora. Tam jest żwirowany kawałek ziemi. A tobie co się stało? - zapytał, a ja w tym momencie zorientowałam się, że mam przedartą koszulkę.
- Zaliczyłam trening na Melodii.
- Czy ty nie umiesz jeździć?
- Słucham?
- Jeżeli byłaś zdenerwowana tak jak teraz, to po co w ogóle na nią wsiadałaś? Jakim trzeba być debilem, żeby w takim stanie próbować nakłonić konia do skoku?
- Skoro uważasz mnie za debilkę, to po co w ogóle ze mną rozmawiasz? - spytałam, mrużąc oczy poniekąd ze złości, poniekąd, aby zatrzymać zbierające się w nich łzy. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ja wybiegłam ze stajni...

No! W końcu jakiś konkret. Teraz miałam gdzieś, że Tymon strzelił focha, to ja byłam na niego wściekła. Powiedzieć, że jestem debilką? Nie przepuszczę. Nie wiem, co zrobił, aby mnie przeprosić i czy w ogóle przeprosił, ale nawet jeśli, to chwilowo miałam to gdzieś. Wyszłam na zewnątrz, nie po to, aby zobaczyć czy już dotarli, tylko, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Koni nie było już na pastwiskach, a dwa samochody stały na podwórzu, także domyślałam się, kogo spotkam w stajni. Poszłam szybko do budynku i skierowałam się do siodlarni. Moja zszokowana mina zapewne była bezcenna, kiedy Maja i Michalina rzuciły się na mnie jak nienormalne.
- Wera, chodź, coś ci pokażemy - powiedziały równo i zaprowadziły mnie do boksu Flock'a. Na grzywie miał czerwone wstążki, na nogach czerwone owijki, czerwony czaprak wystawał spod czarnego siodła, a uzda zaopatrzona była w nachrapnik i naczułek wyszyte w, oczywiście, czerwone wzorki.
- A teraz Niagarka - stwierdziła wesoło Maja i przeszliśmy dwa boksy dalej. Siwuska miała taki sam zestaw w kolorze błękitnym, plus nauszniki. Trzeba przyznać, wszystko prezentowało się bardzo ładnie.
- Skąd to macie? - zapytałam, przejeżdżając ręką po nowiusieńkim czapraku.
- Tata zafundował nowy ekwipunek dla wszystkich koni, nawet prywatnych. Melodia ma fioletowy zestaw, a Tabun zielony.
- Ale po co to wszystko? - zdziwiłam się, nie mając pojęcia o co chodzi.
- Dzisiaj, Złota Podkowa obchodzi dwudzieste urodziny - odparła wesoło. - Wieczorem przyjęcie!

******************************************************************************************************
WIELKI, WIELKI, WIELKI DZIEŃ! CO DZISIAJ JEST?! 29 WRZEŚNIA! A CO JEST 29 WRZEŚNIA?
.
.
.
PIERWSZE URODZINY BLOGA! ^^
Cieszę się jak nienormalna, naprawdę :D Tyle pracy w to włożyłam, tak się dla tego poświęciłam, że na chwilę obecną nie wyobrażam sobie normalnego funkcjonowania bez opowiadania! ALE! Najbardziej wdzięczna jestem komu? Oczywiście, Wam! Dziękuję, ze przez CAŁY ROK mnie wspieraliście, komentowaliście, czytaliście i motywowaliście, jesteście najlepsi! :* Która ja już raz to mówię? ;D Mam nadzieję, że notka się podoba, choć w moim przekonaniu jest taka sobie ;) Żeby nie było, data i godzina publikacji jest ustawiona automatycznie, tak więc mnie nie ma o pierwszej na bloggerze xD W każdym bądź razie, jeszcze raz Wam dziękuję, to był zaisty rok i mam nadzieję na kolejny! Chociaż nie wiem jak się sprawy potoczą, a;e raczej coś wykombinuję ^^ A teraz nie pozostaje mi już nic, tylko powiedzieć Wam do zobaczenia :*

PS Sydney, nie mogłam ogarnąć, czy z tym nagłówkiem mówisz serio czy żartujesz xd Tak, robiłam go sama, z nudów i w moim przekonaniu wyszedł tak sobie ;)
PSS BOŻE, TO JUŻ ROK! *.*
PSSS Nie mogę skończyć, no nie mogę, tak wielki, wielki, wielki dzień! :D
PSSSS Dziwię się, że wytrwałam, ale mając Was, co to za problem? :*
PSSSSS Komputer mi się pali, śmierdzi spalonym metalem, ale działa :D
PSSSSSS Jadę dzisiaj do Decathlonu, kupuję zgrzebło xd

środa, 25 września 2013

Rozdział 25.

Tej nocy nic mi się nie śniło... A szkoda. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś nowego, ale trudno. Może nie muszę pamiętać nic szczególnego? W stajni wykonałam już połowę pracy, gdy w końcu wszyscy zaczęli się schodzić. Jako pierwszy oczywiście Tymon, po nim Aśka, Jacek, Gosia, Karolina, Michalina i Maja. Wzięłam Melodię na trening. Ustawiłam na padoku parkur, na około metr dwadzieścia. Wsadziłam stopę w strzemię, odbiłam się od ziemi i usiadłam w siodle. Dodałam łydki, skłaniając klacz do stępa. Przez chwile nie robiłyśmy w sumie nic, po prostu kręciłyśmy się po ujeżdżalni, dopóki do ogrodzenia nie podszedł Tymon.
- Co tak niemrawo ci idzie? - zapytał, stając na drewnianym szczeblu.
- Dopiero zaczęłam - odparłam wymijająco, po czym przeszłam do kłusa. Kilka przejazdów przez drągi, jeden ciąg, znowu na chwilę stęp, dociągamy popręg i z narożniku zagalopowanie. Parę okrążeń, najeżdżamy na przeszkody. Wszystko czysto, bez żadnej zrzutki. Najwyraźniej stawy Melodii same o siebie zadbały.
- Jak poszło? - spytałam wstrzymując klacz.
- Nieźle, ale kiedyś skakała lepiej. Ciągle pamiętam, jak metr siedemdziesiąt latałyście - zaśmiał się, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
- Dobrze, że chociaż ty pamiętasz.
- Skoro szanowna pani doktor powiedziała, że sobie wszystko przypomnisz, to zapewne tak będzie, co nie? - pytanie retoryczne, kierowane do mnie z przygłupim uśmieszkiem na twarzy. Przemiłe.
- Taa, na pewno, bo przecie lekarze są nieomylni - stwierdziłam z wyraźną ironią w głosie. Zeskoczyłam na ziemię i nagle... BUM. Jakieś wspomnienia przelatują przez głowę. Coś z Tymonem, szpital... O! Tymon w szpitalu! I kartka... ze skalą Glasgow. Zachwiałam się lekko, ale utrzymałam na nogach. Jak dobrze, że potrafiłam połączyć niektóre fakty w całość. - Ty, ejj, wiesz co, albo mi odwala na starość, albo ty w śpiączce leżałeś - stwierdziłam, przerzucając siodło przez ogrodzenie.
- No, w takim razie mogę uznać, że demencja starcza cię jeszcze nie dopadła, bowiem rzeczywiście leżałem w śpiączce, przez twojego konika.
- O! O! Ja wiem! Przez Tabuna! Chciałeś go złapać, bo ja byłam chora, a on cię kopnął! - ucieszyłam się, w końcu coś kojarzyłam!
- No proszę, jakie szczegółowe opisy! To może ty tylko udajesz, że nic nie pamiętasz?
- Pewnie, bo udawanie, że nie wiem co się działo w przeciągu dwóch lat, to zarąbista zabawa! - odparłam, zbierając wodze i prowadząc klacz z powrotem do stajni.
- Dzisiaj jest ognisko! - zawołał za mną.
- Jakie ognisko? - krzyknęłam, marszcząc brwi.
- Stajenne, u ciebie na podwórku o dziewiętnastej! - wrzasnął, zatrzasnął drzwi swojego auta i odjechał.

***
Równo o siódmej stałam na podwórku. Jacek próbował wzniecić ogień, Aśka brzdąkała coś, strojąc gitarę, a Tymon siedział na pieńku przygotowując kiełbaski. Cały czas trzymałam się z boku, nie chcąc, żeby zaprzęgli mnie do jakiejkolwiek pracy, ach ja leń. Po jakimś czasie zaczęła się schodzić cała reszta, co do osoby. Jackowi w końcu się udało wyczarować ogień i zaczęliśmy śpiewy. Trzeba przyznać, Aśka grała świetnie. Nie ma to jak "Hej sokoły", "Przybyli ułani" i "Płonie ognisko w lesie" w towarzystwie przyjaciół... i obrażonej Karoliny, która specjalnie zaznaczała, że nie zamierza bawić się z nami w piosenkarzy. Jej strata. Po jakiejś godzinie, powoli kończyła nam się pomysły na piosenki, a "My heart will go on" nieźle zdarło nam gardła. Gdy Maja i Michalina stwierdziły, że muszą już iść, zrobiło się jeszcze mętniej, więc ja, tak, nawet ja czasem miewam dobre pomysły, wymyśliłam grę w butelkę. Dwóch chłopaków, cztery dziewczyny - idealnie. Aśka zaczynała, podkreślając, że gramy tylko na pytania. Padło na Karolinę.
- No więc... Co sprawia, że wiecznie jesteś obrażona na cały świat? - zapytała przymilnym głosem.
- Wasza głupota - odparła bez wahania i zakręciła butelką. Tymon.
- Podoba ci się ktoś? - oparła łokcie na stole, a brodę na dłoniach, co naprawdę w tej sytuacji wyglądało dość komicznie.
- Ktoś na pewno - powiedział, teraz jego kolej. Ja. Jak miło.
- Co pamiętasz sprzed śpiączki?
- Chcesz wyczerpującą odpowiedź?
- Owszem, mów co chcesz.
- No to tak... Pamiętam na sto procent, że leżałeś w śpiączce, bo Tabun cię kopnął, wrzuciłeś mnie do stawu, zasłaniałeś mi słońce, a ja myślałam, że to Melodia, spałeś u mnie na podłodze w śpiworze, który przyniosłeś z auta i... Chyba tyle - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- I niczego więcej?
- Jedno pytanie - zaśmiałam się i zakręciłam. Tymek!
- Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś wczoraj, że poniekąd się przyjaźniliśmy? - zadałam pytanie, które nurtowało mnie od dwóch dni, ale jakoś nie miałam okazji go zadać.
- No po prostu, masz rację, przyjaźniliśmy się, ale... Nic - wykrztusił po chwili, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
- Ale co?
- Jedno pytanie - powiedział i wstał od stołu, kierując się w stronę podjazdu.
- I butelkę szlag trafił - usłyszałam za sobą głos Aśki. Tylko o co mu chodziło?

*******************************************************************************************************
Wena! Ludzie, wena mnie napadła! Patrzcie jaki genialny rozdział! W cholerę mi się podoba, ale szkoda mi Tymona :/ No cóż, musi się chłopak wycierpieć xd Wiem już dokładnie co z tym wszystkim zrobić, ale musicie cierpliwie znosić Tymka i jego humorki :D Okey, ja już się zamykam, bo jeszcze za dużo powiem :x A Wam jak się notka podoba? Czekam na opienie w komentarzach, yo :*

PS ON JEST DŁUGI! W KOŃCU NAPISAŁAM DŁUGI ROZDZIAŁ! XD

poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział 24.

Po ponad godzinnym szlajaniu się konno po lesie, nie bez problemów, wróciliśmy do domu. Jak się okazało dość szybko zaczęło się ściemniać, przez co jeszcze trudniej było znaleźć drogę powrotną.
- Widzisz, mówiłem, że trafimy - powiedział Tymon, gdy zobaczyliśmy światło ze stajni.
- Nie wątpiłam w to, ale pomimo wszystko nigdy więcej nie pojadę z tobą w teren - odparłam, wzruszając ramionami.
- Przypomnę ci to, kiedy następnym razem zapytasz, czy chcę jechać.
- Zobaczymy, może się nie doczekasz.
- Czy to groźba? - zapytał, odpiął popręg i przełożył siodło przez ogrodzenie.
- Nie, to raczej coś w stylu "od dziś zamierzam trenować nad jej odskokiem, zamiast jeździć do lasu" - uśmiechnęłam się i zaprowadziłam Melodię do boksu. W sumie nie chciałam trenować. W zawodach i tak udziału nie biorę, a przecież skakać nie skaczę za wiele, więc po co mi to?
- W takim razie, codziennie będzie na ciebie czekał ośmio-przeszkodowy tor, co ty na to?
- Świetnie, trzymam cię za słowo - powiedziałam i poszłam do domu. Dopiero minęła dziewiętnasta, ale pomimo wszystko byłam bardzo zmęczona.

***
- Puść mnie - powiedziałam, kiedy Tymon podniósł mnie i podszedł do jeziora. - Nie zrobisz tego.
- Zrobię.
- Nie, nie, nie! - krzyknęłam, ale on i tak swoje. Już po chwili leżałam w wodzie, cała mokra. Popatrzyłam na niego spode łba. - Nie po to podwijałam bryczesy, żeby były przemoczone - wysyczałam przez zęby.

Wyjątkowo krótki sen. No cóż, nie mam na to wpływu. Obudziłam się, było wcześnie, bardzo wcześnie. Wstałam szybko, ubrałam się, ubyłam, zjadłam śniadanie i wybiegłam do stajni. Nikogo tam nie było. Trudno. Poszłam do paszarni i zaczęłam nakładać owsa. W momencie, kiedy skończyłam, do stajni wparował Tymon. Spojrzał na mnie, na miarki w większości wypełnione do połowy.
- No to jedna piąta pracy za nami. Zostało tylko siano, pojenie, sprzątanie i czyszczenie.
- Czyli ja idę nalewać wodę - powiedziałam i wybiegłam z siodlarni w stronę kranu. Podpięłam wąż i poszłam do stajni. - Odkręcaj! - krzyknęłam do chłopaka, stojąc przy boksie Ingi.
- Się robi - odparł, przechodząc obok mnie. Po kilkunastu minutach każdy koń miał pełne wiadro i żłób, a my zamiataliśmy cały korytarz, podwórze i obejście.
- Z mojej strony to tyle - stwierdziłam, odkładając miotłę.
- To co? Resztę zostawiamy dla Jacka i Aśki?
- Jak dla mnie może być. A teraz na halę, trenować.
- Idę ustawić parkur. Pytanie tylko, jaka wysokość.
- Mniej niż metr. Nie idzie jej ostatnio, trzeba zobaczyć jak skacze.
- No to wyczyść ją i osiodłaj - odparł i poszedł na ujeżdżalnię. Wzięłam wszystko z siodlarni i wróciłam do Melodii. Szybko uporałam się z oporządzaniem i po chwili stałam w kasku na hali, czekając, aż Tymon oceni odległość w szeregu.
- Dobra, rozprężaj ją.
Usiadłam w siodle i zaczęłam jeździć w kółko, kilka zmian kierunku, do kłusa. Wyciąganie, zbieranie, ciągi i w galop. Parę lotnych i zaczynamy. Pierwsza - stacjonata. Przeskoczona czysto, zakończenie barankiem. Dwa krzyżaczki, również bez zrzutki. Okser - pierwszy problem. Zawahała się, przez co skok wyglądał mniej więcej tak, jakby stanęła dęba i dopiero wtedy zdecydowała, że jednak jej się uda. Pomimo wszystko drąg został na miejscu. Kolejną przeszkodą była stacjonata ze wskazówką. Tym razem, klacz nie miała najmniejszego problemu z wybiciem. I bardzo dobrze, bo ta przeszkoda okazała się najwyższą ze wszystkich na torze, czyli, wbrew moim uwagą, miała wysokość metra dziesięciu. Przeszłam do kłusa, a potem do stępa. Powtórzyłam czysty przejazd jeszcze dwa razy, z nieznacznymi zmianami i dopiero wtedy trening uznałam za zakończony.

****************************************************************************************************
Bardzo Was przepraszam za to, że rozdział jest taki nudny i głupi, ale nie mam pomysłu co pisać :c Za to mam bardzo dobre wytłumaczenie, otóż koniec tomu mam już zaplanowany co do zdania i tylko sobie w myślach powtarzam "Jeszcze tylko czternaście rozdziałów, tylko czternaście, ostatnie trzy będą zajebiste..." C: No i teraz najważniejsza dziś wiadomość - WSZYSTKIE ZDJĘCIA KONI ZOSTAŁY ZMIENIONE! Oszukałam się ich jak głupia po całym dA, ale są genialne ♥ Takie zimowe :D Wiem, że większość koni na zdjęciach to araby i kilka maści zmieniłam, ale ciii, to tajemnica ;) I jeszcze druga wiadomość - w najbliższym czasie planuję zmianę szablonu, nawet mam już zamówiony na Wiosce Szablonów, więc tylko czekam, mam nadzieję, że mi się spodoba :3 Jak nie, to sobie sama coś ogarnę xd Dobra, koniec, branoc, siema i pa pa :*

[edit 12:52]
No cóż, jak pewnie da się zauważyć - zmieniłam szablon :D Zatęskniłam za starym wyglądem, ale mój Grrrreen jest zapisany, więc jakby coś, zawsze mogę do niego wrócić ;p No, ale jak Wam się podoba? :3

PS Nagłówek zrobiłam sama, więc udawajcie, że jest piękny, chociaż wygląda głupio xd
PSS Ostatni dzień z dala od szkoły, a jutro ta szarość gimnazjum powraca :C

sobota, 21 września 2013

Sikstin ;-;

Boże, 16,000 wejść *.* Nie wierzę i chyba nie będę. Masakra. W mniej niż miesiąc ponad 1,000... Kocham Was. Mówiłam to już? ;d Jesteście cudowni :* No i bardzo przepraszam, że notki są dość krótkie i nie widać moich komentarzy u Was. Naprawdę, nie mam czasu, ale przysięgam, że nadrobię zaległości, gdy tylko będę miała więcej czasu :) Dziękuję, że ciągle ze mną jesteście i do zobaczenia ♥

piątek, 20 września 2013

Rozdział 23.

Przez chwilę siedziałam na ziemi, ściskając bluzę w rękach. Starałam się przypomnieć, co się z nią wiąże, ale jednak nic nie przychodziło mi do głowy. To w sumie tylko kawałek materiału, za duży na mnie o trzy rozmiary. Ubrałam ją na siebie, wstałam i spojrzałam w lustro. Rozłożyłam ręce na boki, aby sprawdzić, jak to wygląda. Trochę, jakbym miała skrzydła. Uśmiechnęłam się na ten widok. Ze zdziwieniem odkryłam, że pomimo wielkości jest bardzo wygodna. Od razu zrobiło mi się cieplej, dzięki polarowej podszewce.
Szybko znużył mnie sen. Nie czekając poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, wróciłam do sypialni i momentalnie usnęłam.

Mozambik leżał w boksie z nogą w licznych bandażach oraz szynie. Nie było przy nim nikogo, tylko ja patrzyłam nad boksem jak się czuje. Nagle zza rogu wyszła Gośka, a ja od razu podeszłam do kilku bel siana ułożonych nieopodal. Trochę dalej stał Tymon. Dziewczyna podeszła do niego i zaczęli o czymś rozmawiać. Na dworze usłyszałam dźwięk silnika, więc spojrzałam przez otwarte drzwi i natychmiast rozpoznałam samochód Jacka. Już miałam iść powiedzieć to Tymonowi, kiedy zauważyłam, że Gośka go pocałowała.

Otworzyłam oczy i niemrawo się przeciągnęłam. Słońce było już dość wysoko na niebie, więc nie zwlekając umyłam się, ubrałam, zjadłam śniadanie i pobiegłam do stajni. Cały czas rozmyślałam o śnie. Skoro były to strzępki moich wspomnień, to czy Gośka była z Tymonem? Postanowiłam nie pytać o to w najbliższym czasie. W końcu tak czy siak mają zakaz opowiadania o przeszłości, a na pewno mojej.
- Cześć - powiedziałam, widząc Tymona przy drugim rzędzie boksów.
- Hej! Od kiedy to ty tak późno wstajesz? - zdziwił się i oparł łokieć na widłach.
- Od kiedy nie mam przymusu chodzenia do szkoły - odparłam i kopnęłam w metalową część narzędzia, przez co chłopak stracił równowagę i wylądował w sianie. Na moje nieszczęście zdążył chwycić mnie za rękę, więc leżeliśmy oboje. Wstałam, otrzepałam się i przybrałam poważny wyraz twarzy, który zniknął natychmiast, gdy zobaczyłam jak siedzi na jednej z beli i najwyraźniej nie zamierza wstać.
- Wiesz, że mam twoją bluzę? - zapytałam, nadal się śmiejąc.
- Moją bluzę?
- Tak, twoją bluzę. Była w walizce, chyba miałam ją ze sobą w Anglii.
- To ty pamiętasz, że w Anglii byłaś? - uśmiech natychmiast ustąpił zdziwieniu, zarówno na jego twarzy jak i na mojej.
- No tak, przecież pojechałam po Tabuna - odparłam nieco zdezorientowana. Skąd ja to wiedziałam?!
- Chyba za dużo rzeczy na raz sobie przypominasz - zaśmiał się, w końcu wstając.
- Nieważne. W każdym bądź razie, nie oddam ci jej - powiedziałam pewnie.
- A to niby czemu?
- Bo jest ciepła i wygodna.
- I za duża - dodał, zaplatając ręce.
- O! Czyli wiesz o którą mi chodzi!
- Pewnie, że wiem. Szukałem jej przez tydzień, dopóki mi nie napisałaś, że masz ją przy sobie. Taka brązowo-zielona?
- Dokładnie ta - potwierdziłam, kiwając głową. - Takie pytanie, masz może ochotę na teren? - zapytałam, podchodząc do boksu Melodii.
- Jasne, ale bez skoków. Na niej ci nie pozwolę.
- Och, jakiś ty troskliwy - zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Oczywiście, bo tylko ja nie chcę, żebyś znowu leżała w szpitalu - odparł, wzruszając ramionami. Zmierzyłam go wzrokiem i skierowaliśmy się do siodlarni. Cała ekipa stajenna siedziała na kanapie, fotelach i stole, zawzięcie o czymś dyskutując. Nawet nie zauważyli kiedy weszliśmy, więc bez słowa wzięliśmy cały sprzęt i wróciliśmy do koni.

*********************************************************************************************************
Tak się zastanawiam...Chyba nie to miała pamiętać Wera, co? xd Teraz biednej dziewczynie się wydaje, że Tymon był z Gośką... Jestem taaaka wredna :D A co, jeżeli od tej pory będę ją faszerować błędnymi wspomnieniami? Co, jak nagle przyśni się jej, że Tymon chodził z... Bodajże Karoliną? xd Nie no, aż tak okropna nie będę ;d Chyba. Nie ma to jak napisać sobie rozdział w dwadzieścia minut "bo mi się nudzi" ;p Jak Wam się podoba? Zaznaczę, że choroba mi wyobraźnię ogranicza xd Dziękuję za wszystkie komentarze i do zobaczenia :*

PS Nikki, przepraszam, że taki krótki, ale wena mi się wyczerpała :c

wtorek, 17 września 2013

Rozdział 22.

Nie ma to jak nieznośny ból głowy oraz klatki piersiowej, który sprawia, że ledwo co oddychasz. Tak, dokładnie tak się czułam. Dodatkowo urywki snów, pojawiające się i znikające w mgnieniu oka, a każdy z nich idealnie rzeczywisty. Próbowałam się obudzić, problem w tym, że nie mogłam. Na szczęście, w końcu mi się udało. Nie wiedziałam ile spałam, ale za oknem w siodlarni widoczne było poranne słońce, przetaczające się leniwie nad linią lasu. Przetarłam oczy i uświadomiłam sobie, że leżę na starej kanapie, przykryta trzema kocami, a przy szafkach kręci się Tymon. Wydałam z siebie jęk niezadowolenia, czując ból w lewym ramieniu. Podniosłam się i usiadłam, kiedy nagle, Tymon skoczył w moją stronę i wbrew moim sprzeciwom położył mnie z powrotem, po czym zaciągnął koc pod brodę.
- Leż i nie wstawaj, zalecenie lekarza - powiedział i wrócił do zwijania owijek.
- Czuję się naprawdę dobrze - skłamałam, ignorując bark.
- Taa, uważaj, bo ci uwierzę. Według sanitariuszy cudem uniknęłaś złamania, masz mocno poobijane ramię i naciągnięty jakiś tam mięsień - odparł z uśmiechem, a ja zmierzyłam go morderczym spojrzeniem.
- Tobie jest to na rękę, co? - zapytałam z ironią.
- O co chodzi? - zdziwił się, a ja wbiłam wzrok w ziemię. Właśnie, o co chodzi?
- Nie wiem. Chyba walnęłam się w głowę, ale wydaje mi się, że coś sobie przypomniałam - stwierdziłam, patrząc na niego z mieszanymi uczuciami.
- A co dokładnie? - nie dało się po nim poznać żadnych emocji, nie wiedziałam więc, czego się spodziewać.
- Chyba się przyjaźniliśmy - powiedziałam bez przekonania.
- Poniekąd racja.
- Poniekąd? - powtórzyłam nie do końca rozumiejąc. - Co masz na myśli?
- Nic, mówię tyko, że rzeczywiście się przyjaźniliśmy.
- A nie mogłeś powiedzieć, ciemna maso? - odetchnęłam i oparłam głowę na poduszkach
- Pani doktor w szpitalu zabroniła mówić ci czegokolwiek, powiedziała, że jeśli będziesz miała na tyle siły woli, to prędzej czy później sama sobie wszystko przypomnisz.
- Coś na razie ta metoda nie działa - odszczeknęłam się dość kulturalnie, choć we mnie aż kipiało. Czyżby jakaś pielęgniarka chciała zataić przede mną informacje? Jedyne, co jednak zrobiłam, to uniesienie brwi, sprawdzając jak na zgryźliwą uwagę zareaguje Tymon.
- Co racja, to racja - zaśmiał się - ale skoro przypomniałaś sobie coś po upadku z konia, to może trzeba cię po prostu mocno zmaltretować? - na jego twarzy nie było ani śladu humoru, więc, prawdopodobnie, nie żartował. Spojrzałam na niego z przerażeniem, ale po chwili powaga ustąpiła miejsca uśmiechowi.
- Nie strasz mnie tak. I tak już prawie dzisiaj zeszłam przez ciebie na zawał - przypomniałam i odwróciłam się do niego plecami, układając się do snu.
***
- Jak myślisz, obudzić ją? - usłyszałam szept, w sumie, nie wiem czy spałam czy nie, ale słyszałam go wyraźnie i byłam pewna, że nie dobiega z mojej podświadomości.
- Co ty, dajmy jej spać - odparł, chyba, Tymon, a ja przekręciłam się na plecy i otworzyłam oczy. Zaczęliśmy się drzeć na raz. Oni, zapewne przez moje gwałtowne ocknięcie, ja, przez ich twarze znajdujące się kilka centymetrów od mojej. Widocznie Tymuś i Gosia koniecznie chcieli, żebym po raz kolejny dostała ataku serca.
- Boże, no wy mnie chcecie przyprawić o zawał i tyle! - krzyknęłam przez śmiech, przy okazji dysząc ze strachu.
- Chcieliśmy tylko powiedzieć ci, że bagaże ci wujek przywiózł - stwierdził chłopak, siedząc na fotelu, na przeciwko mnie.
- Jakie bagaże? - zdziwiłam się, nic nie kojarząc.
- Twoje walizki, które od roku leżą na lotnisku, zapomnieliśmy o nich i zostały wystawione na sprzedaż, kupili je, ale na szczęście udało się wszystko wyjaśnić - powiedziała Gośka śmiejąc się do rozpuku.
- No to może ja po nie pójdę - uznałam w końcu, wstałam z miejsca i od razu usiadłam z powrotem, czując zawroty głowy.
- Uważaj, bo znowu sobie coś zrobisz. Chodź, pomogę ci - powiedział Tymon, podszedł do mnie, przerzucił moją rękę przez ramię i skierowaliśmy się do domu.
- Dziękuję - wydusiłam, kiedy z nieustannym dudnieniem w czaszce opadłam na łóżko.
- Nie ma sprawy, ale nie wstawaj tak gwałtownie, co?
- Pewnie, dzięki za wspaniałą radę - prychnęłam, a on z uśmiechem wyszedł przez balkon. Od razu przetoczyłam się na ziemię i rozpięłam, leżącą tam walizkę.
- Duże pranie mnie czeka - westchnęłam i zaczęłam wypakowywać wszystko po kolei. Nagle, moją uwagę przykuła bluza. Na mnie zdecydowanie za duża. Wysiliłam mózg i po chwili przypomniałam sobie, to bluza Tymona.

******************************************************************************************************
Pomocy! Wena atakuje! xd Nie, żartuję, właśnie ją wykorzystałam :* Macie i się cieszcie! W końcu jej w mózgu rozjaśniam! xd Nie było w końcu ogniska, bo deszcz padał, ale cóż, lekcji mieliśmy cztery godziny, więc da się wyżyć ;p Lajtowy dzień, twarz mi się goi, chociaż blizna chyba będzie c; Rozpisałam się chyba trochę, nie? Tak, wiem, że krótko ;-; TRUDNO Dobra, ja czekam na LISTOPAD! A czemu? Nikki, wiesz czemu ;d Druga część IGRZYSK ŚMIERCI w KINACH! *.* Używam dziś zdecydowanie za dużo Caps Locka xd Okey, ja już idę, bo muszę jeszcze nadrobić zaległości u Was! Wybaczcie mi proszę, nie mam ostatnio czasu ;c No nic, pa pa :*

poniedziałek, 16 września 2013

Rozdział 21.

Po przebiegnięciu podwórza w tempie, jak na mnie, ekspresowym, wpadłam z Tymonem do stajni.
- Nigdy więcej, nie dam ci się namówić na taki bieg - powiedziałam dysząc, z moją kondycją nie było najlepiej. Śpiączka mocno mnie osłabiła i pomimo faktu, że minęło od niej już około dwóch miesięcy, to i tak nie paliłam się za bardzo do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Nawet biegu na mniej niż sto metrów. Po prostu, mięśnie i stawy od razu mi wysiadały. Dobrze, że jazda konna nie sprawiała mi problemu, bo musiałabym cały dzień siedzieć w domu i nic nie robić. Tymon od razu skierował się do siodlarni, a ja oparłam się o boks Melodii, nadal nie mogąc do końca złapać oddechu. Po chwili pojawił się z powrotem, ku mojemu zdziwieniu, z rzędem dla klaczy.
- Zamierzasz na niej jeździć? - zapytałam z niedowierzaniem. Chyba pasowałoby się mnie spytać o zgodę, co?
- Nie, ty zamierzasz - stwierdził, przewieszając siodło i uzdę przez drzwi.
- Nie miałam tego w planach.
- To ci je trochę zmienimy, koń się nie ruszał cały dzień, trzeba popracować nad jej odskokiem, a ty sobie siedzisz w domu - powiedział z wyrzutem. - Do szczotki i czyścić marsz - zakomenderował, wsadzając zgrzebło w moje ręce.
- Tak jest - odparłam z ironią i wyrwałam mu z rąk skrzynkę. Jeszcze mi będzie rozkazywał, co mam robić ze swoim koniem! No, ale trzeba mu było przyznać, miał rację. W ogóle nie wyszłam z domu, a przecież ja nie mam jednego konia... Tylko trzy, a żadnym się nie zajęłam. Bez gadania zabrałam się więc do roboty. Najpierw boki, zad i szyję igiełkowym, potem włosianym całą sierść, wytrzepując kurz i nadając jej złoty połysk, kopystką po kolei i na koniec, co dość rzadko się zdarza, przeczesałam jej ogon, czego robić nie cierpię, i grzywę, już z większym zapałem. Odetchnęłam i założyłam ręce na biodra.
- Zadowolony? - zapytałam, unosząc brwi.
- To chyba nie ja mam się cieszyć, tylko ona - wskazał na Melodię - a teraz siodłaj.
Przewróciłam oczami, ale wykonałam polecenie. Szybko założyłam ogłowie, czaprak i siodło, a w tym czasie Tymon próbował znaleźć ochraniacze, których zapomniał. Skoro już jeżdżę, to zrobię jej dobry trening. Znów oparłam się o drzwi i zamknęłam oczy. Na chwilę oderwałam się od wszystkiego, a na ziemię ściągnął mnie kto? Oczywiście Tymek, otwierając zasuwę i sprawiając tym samym, że przewróciłam się prosto na niego. Wstałam i otrzepałam się z siana.
- Wera, wracaj do rzeczywistości - upomniał mnie ze śmiechem i wręczył brakujący element ekwipunku.
- Co rozumiesz przez rzeczywistość? Bo na przykład ja ostatnio w ogóle nie odróżniam jawy od snu - powiedziałam i schyliłam się, aby założyć Melodii ochraniacze. Nie odpowiedział. Otrzepałam ręce, wzięłam do ręki wodze i poszłam na halę. Wsiadłam na klacz i zaczęłam rozprężanie. Kilka kółek w stępie, zmiany kierunku, praca z łopatką do wewnątrz. Na kłus przygotowałam drągi i cavaletti. Najpierw kilka wolt; ustępowania, zebrania, wyciągania. Co najdziwniejsze, udał mi się ciąg, co na Melodii zwykle kończy się fiaskiem. Przeszłam do galopu, dwie zmiany kierunku przez przekątną i możemy jechać. Jako pierwsza - stacjonata. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak, ale pomimo wszystko zdecydowałam się na skok. Dodałam przy ostatnich dwóch foule, a klacz jako tako się wybiła i ledwo co przeleciała nad przeszkodą o wysokości dziewięćdziesięciu centymetrów. Z obawami skierowałam się na następną przeszkodę. Melodia jechała pewnie, bez żadnych zahamowań, ponownie dodałam i... wyłamanie. Nie spodziewałam się. Wykonałam piękne salto nad szyją, i upadłam plecami wprost na okser. Straciłam przytomność...

*****************************************************************************************************
Wybaczcie, że kończę w takim momencie xd Musiałam jakoś skończyć, bo do domu muszę jechać, a jutro mam w planach kolejny rozdział, ale mnie wena wzięła, szkoda tylko, że same wypadki ;p Nikki, bądź ze mnie dumna, jestem w połowie Kosogłosa :D Finnick mnie rozjebał opowieścią o wykorzystywaniu xd Cóż, jutro jadę na ognisko, tak więc będę wcześniej w domu, co umożliwi mi napisanie kolejnej notki ;d Do jutra! :*

sobota, 14 września 2013

Rozdział 20.

Albatrosa przywieźli do stajni trzy dni później, w najbardziej burzowy dzień tego roku. Co chwilę grzmoty i wyładowania elektryczne, nic, tylko siedzieć w domu i przez szybę patrzeć, jak niebo ciska piorunami. Tak właśnie spędzałam to popołudnie, siedząc na łóżku, słuchając muzyki i czytając książkę. Nic innego robić mi się nie chciało. Spoglądałam co jakiś czas przez okno, ale widząc co chwilę pioruny, strzelające coraz głośniej, traciłam nadzieję na rozpogodzenie. Dlatego też dosłownie pisnęłam ze strachu, widząc przy okazji grzmotu przemoczonego Tymona pukającego w balkonowe drzwi. Podeszłam szybko i otworzyłam, wpuszczając go do środka.
- Cudowną sobie porę wybrałeś, żebym zeszła na zawał - powiedziałam, kiedy on stał nadal na zewnątrz i wyciskał skrawek mokrej koszuli.
- Wybacz, drzwi frontowe były zamknięte - stwierdził, otrzepując wodę z włosów.
- Jeszcze buty.
Zdjął grzecznie obuwie i wszedł do pokoju.
- Po co tak właściwie przyszedłeś? - zapytałam, kiedy schodziliśmy na dół do kuchni.
- Tak o. Nie miałem co robić, Albatros w boksie, rzeczy w siodlarni, na Tabunie pojeździłem... Wszystko zrobione - skończył wymieniać i opadł na krzesło przy stole. W ciszy postawiłam wodę i zalałam herbatę, cały czas czując na sobie jego uważny wzrok, śledzący każdy mój ruch. Postawiłam dwa kubki na blacie i usiadłam obok. Piliśmy powoli, wsłuchując się w odgłosy kropli deszczu, ciężko opadających na parapet.
- Jeśli dalej będzie tak padało, to zaleje piwnicę - zauważyłam nagle.
- Co? - zapytał, wytrącony z zadumy.
- Mówię, że jeśli nie przestanie lać, to cała piwnica zniknie pod wodą - powtórzyłam, dobierając w myślach nieco inne słowa.
- Ach, no tak. Pasuje się w końcu zająć tym odwodnieniem, ale wiecznie brakuje czasu - powiedział, patrząc w przestrzeń i coraz mocniej zaciskając palce na kubku.
- Rozluźnij ten uścisk, bo to w końcu pęknie - stwierdziłam, a on zerknął pośpiesznie na naczynie, po czym odstawił je bezpiecznie na stół.
- Zamyśliłem się - odchrząknął, kierując spojrzenie na okno.
- Zdążyłam zauważyć. Nad czym tak się zastanawiasz, hmm? - zapytałam, a on zerknął na mnie z dezaprobatą i pokręcił głową.
- Długo by wymieniać...
- Przecież mam sporo czasu - wzruszyłam ramionami. "Niechże coś powie!", myślałam uporczywie.
- Nie ma o czym mówić, dużo rzeczy, za mało czasu, żeby dojść do połowy, a co dopiero wygłosić wszystko - prychnął śmiechem i upił łyk herbaty. Zrobiłam to samo, bo zimno powoli zaczęło do mnie docierać.
- Nie chcesz nie mów, jak cię najdzie na zwierzenia, to przyjdź - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - A teraz, nie wiem jak ty, ja idę do stajni.
- Pójdę z tobą... Tylko muszę iść po buty - zaśmiał się, wstał od stołu i pobiegł na górę zostawiając po sobie mokre ślady.

**************************************************************************************************
Pomysły mi się już skończyły, to urwałam xd Może mi coś przyjdzie do głowy w tygodniu, to napiszę nowy rozdział, a przynajmniej się postaram c; Już (mniej więcej) po dołku, powoli się zbieram, a pomaga mi w tym kto? Coldplay, oczywiście ♥ Jak dobrze, że chłopcy są tak genialni, że napisali piosenkę z tekstem "I'll carry your world", od razu mi się przyjemnie zrobiło ^^ No właśnie zapomniałam wspomnieć od szóstego (data wydania!) słucham nowej piosenki - "Atlas". Moi geniusze spisali się na medal *.*
Dodatkowo, jak widać, humor mi w miarę dopisuje, więc nie jest najgorzej! :D Muszę o Was pamiętać, bo tak naprawdę jesteście moją jedyną motywacją do dalszego pisania :* Nikki, where are you?! :C Wejdźże na GG, bo nie mam z kim pogadać... Na koniec powiem, że moja twarz ma się już w miarę dobrze, nie ma strupa, goi się i co najważniejsze nie ma blizny C: No, i to by było na tyle, do usłyszenia, Miśki :*

czwartek, 12 września 2013

Rozdział 19.

Wsiadłam na grzbiet i kłusem skierowałam się do lasu. Wiedziałam, że przed galopem powinnam ją rozgrzać, w końcu nie chodziła przez ostatnie dwa dni. Gdy jednak dotarliśmy do ściernisk, sama wyrwała do przodu, a ja nie chciałam protestować. Zrozumiałam, że sny to cząstki zapomnianych wspomnień, więc chciałam jechać jak najdalej od stajni, abym mogła w spokoju pomyśleć. Melodia przeskoczyła przez rów melioracyjny, minęła dąb, na którym wyznaczona była linia mety wyścigu kilka dni wcześniej i pognała dalej. W tamtym momencie, nawet ja nie wiedziałam gdzie jedziemy. W sumie, w głowie chwilowo gościła nieprzyjemna pustka, jakby wszystko, co miałam, gdzieś sobie poszło i stwierdziło, że wróci kiedy mu się zachce. W końcu wyhamowałam do stępa, szłyśmy tak, dopóki po jakichś dziesięciu minutach, stwierdziłam, że jeszcze chwila marszu bez sensu i na pewno się zgubię. Zatrzymałam się więc pod starym, rozłożystym drzewem, ściągnęłam klaczy siodło, przywiązałam wodze do jednej w dolnych gałęzi, ponieważ pnia by nie objęły, a sama opadłam na ziemię, zdejmując kask. Nie chciałam krzyczeć, nie chciałam wyładować na niczym złości, nie chciałam płakać. Nie wiedziałam w sumie co robić. Dzięki śpiączce nie pamiętałam nic z ostatnich dwóch lat. Walczyłam ze sprzecznymi emocjami. Pogrążyć się w smutku, czy też żyć tak, jakby nic, nigdy się nie stało. Ewentualnie mogłam spróbować czegoś się dowiedzieć, ale skoro nikt mnie do tej pory nie oświecił, to dlaczego nagle mieliby zacząć opowiadać co, gdzie i kiedy się działo? "W sumie, w ogóle o to nie pytałam, więc może tylko czekają aż to zrobię?", pomyślałam nagle, ale przecież, jeżeli byłoby coś, co powinni mi powiedzieć, to by to już dawno zrobili, prawda? Wstałam, znów zastając kompletną pustkę. Wiedziałam, że prędzej czy później trzeba się będzie kogoś spytać, dlaczego nikt nie puszcza pary z ust, ale bałam się tego, co usłyszę. Co jednak mogłoby mnie aż tak zszokować? Nie dowiem się przecież czegoś typu "Ćpałaś, piłaś, paliłaś", już prędzej coś w stylu "Nie mogłaś oderwać wzroku od... od kogo nie mogłabym oderwać wzroku?", myślałam uporczywie. Raczej nie było nikogo takiego... więc po co zawracałam sobie tym głowę? Dobre pytanie. Nie miałam pojęcia. Po prostu bałam się, czego mogę się dowiedzieć. Chyba jeszcze nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji... No tak, to na pewno pierwsza roczna śpiączka w moim wykonaniu. Osiodłałam klacz, włożyłam stopę w strzemię i odbiłam się od ziemi. Z miejsca zagalopowałam w stronę, gdzie najprawdopodobniej znajdował się dom.

***
Po półgodzinnym błądzeniu w końcu dotarłam szczęśliwie na miejsce. Odetchnęłam ulgą widząc dym z komina. Jesień zbliżała się wielkimi krokami, w domu było coraz zimniej, więc wujek postanowił rozpalić w kominku. Siedziałam w kuchni popijając herbatę. Dochodziła już trzynasta. Do domu wszedł Tymon, miał zaczerwieniony od zimna nos.
- Byłaś w terenie - powiedział nieco oskarżycielskim tonem. Czyżbym nie miała prawa tego robić?
- Po czym zauważyłeś? - zapytałam z sarkazmem w głosie, a on podszedł do mnie i wyjął z moich włosów cienki patyk.
- Plus, Melodii nie było w stajni ani na pastwisku.
- Nie wiesz co to ironia? - przymrużyłam oczy, okazując dezaprobatę.
- Wiem, ale nie zwracam na nią uwagi. Dodatkowo, chciałem cię przeprosić - odparł, a ja spojrzałam na niego, nie kryjąc zdziwienia.
- Za co?
- Za to, że tak na ciebie rano naskoczyłem. Po prostu byłem zdenerwowany, w końcu Albatros miał operację, a...
- Właśnie, co z nim? - przerwałam mu w połowie zdania, chcąc wydobyć wszelkie możliwe informacje na temat konia.
- Dobrze, wszystko w porządku. Zaszyli go godzinę temu. Podobno zjadł spleśniały chleb. Słuchaj, mógłbym pojeździć na Tabunie, dopóki Albatros nie wyzdrowieje? - zapytał nagle, a w odpowiedzi kiwnęłam głową. Michalina jeździła na Flock'u, on na Tabunie, więc mi zostawała Melodia. Idealnie.

****************************************************************************************************
Nie chce mi się pisać, jestem w dołku. Zero weny, do soboty ;-;

niedziela, 8 września 2013

I piętnastka...

Przerażacie mnie. Owszem, spodziewałam się 15,000, bo już wczoraj widziałam 14,982. Ale Jezu, w życiu nie domyśliłabym się, że patrząc dziś w ekran zobaczę już o ponad sto wejść więcej niż zamierzałam :o Jesteście niesamowici! I przy okazji straszni, ale mniejsza z tym xd Nie ma to jak mieć zajebistych czytelników, tak, będę to powtarzać do znudzenia :* No nic, spadam, bo jeszcze 10 stron Igrzysk Śmierci trzeba przeczytać, dziękuję Nikki! Do zobaczenia, postaram się dodać notkę w tygodniu :*

sobota, 7 września 2013

Rozdział 18.

Weterynarz przyjechał po kilku minutach. Wysiadł z samochodu i natychmiast przystąpił do akcji. Pobieżnie zbadał konia i próbował namówić go do wstania. Kiedy jednak nic nie przyniosło skutku, pobrał krew do badań, a Tymonowi kazał nadal próbować.
- Z morzyskiem tego stopnia jeszcze w życiu nie miałem do czynienia. Trzeba go przetransportować do kliniki. Prawdopodobnie potrzebna będzie operacja - stwierdził staruszek, a cała nasza trójka rozszerzyła oczy do granic możliwości.
- Słucham?! - krzyknął Tymon, przestając gładzić Albatrosa po szyi. - Przecież to jakiś absurd! Nie wiadomo od czego mógł dostać kolki!
- No właśnie, przy operacji wszystko się okaże, ale trzeba to zrobić natychmiast. Pomóżcie mi go podnieść - powiedział weterynarz i jak na komendę, wszyscy wzięliśmy się do roboty. Mi przypadło najłatwiejsze, czyli melancholijne ciągnięcie za uwiąz. Po kilku minutach ogier powoli wstał, nogi pod nim zadrżały, ale na szczęście nie upadł. Szybko przetransportowaliśmy go do przyczepy, zamknęliśmy rampę, staruszek wsiadł za kierownicę i odjechał. Tymon opadł na ławkę przed stajnią i ukrył twarz w dłoniach. Usiadłam obok niego, nie wiedząc za bardzo co mam mówić.
- Wyzdrowieje - wydusiłam w końcu, a chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- I kto to mówi - prychnął, prostując plecy.
- Nie do końca rozumiem - powiedziałam, mrużąc oczy.
- Wyzdrowieje, oto stwierdziła osoba, na której pobudkę czekaliśmy przez rok.
- Nadal nie ogarniam twojego toku myślenia. To chyba dobrze, że żyję, prawda?
- Tak, ale nic nie pamiętasz! - krzyknął, wstał i poszedł do stajni, zostawiając mnie samą. Siedziałam w osłupieniu jeszcze przez jakiś czas, nie wiedziałam o co mu chodziło. W końcu otrząsnęłam się, wstałam i skierowałam się w stronę domu. Było już po piątej. W sumie mogłam iść zacząć karmienie, ale nie chciałam. Zamiast tego poszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Patrzyłam w sufit, dopóki mimowolnie zmorzył mnie sen.

Galopowałam na Melodii razem z kilkunastoma innymi końmi. Był Hubertus, ścigaliśmy lisa. Wyprzedziłam kilka koni, mając nadzieję, że złapię kitę, zanim zrobi to ktoś inny. Wyciągnęłam rękę, gdy nagle, znikąd, pojawił się przede mną inny koń. Klacz dotykała pyskiem jego zadu, starałam się ją wyhamować, spanikowałam, widząc czerwoną kokardę na ogonie. Nie zdążyłam nic zrobić, gdy rozpoczęła się seria kopnięć. W końcu Melodia stanęła dęba. Spadłam, uderzyłam głową w ziemię i...

Obudziłam się. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem. Niedługo potem doszło do mnie, że leżę w szpitalu. Zamrugałam kilkukrotnie, widząc kogoś, trzymającego moją dłoń. Chłopak podniósł głowę i wtedy rozpoznałam w nim Tymona. Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym wybiegł z sali. Wtedy też dostrzegłam siedzącą obok dziewczynę. Suzanne. Po chwili przyszli Tymon z pielęgniarką...

Tym razem ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Przetarłam oczy, wyłączyłam urządzenie. Zaczęłam patrzeć przed siebie. Minęła dłuższa chwila, zanim doszedł do mnie jeden fakt - moje sny zawierają urywki mojej przeszłości. Przynajmniej tak mi się wydawało. Jest to całkiem możliwe, w końcu żaden z nich nie powtórzył się jeszcze ani razu, każdy jest bardzo realny, a po przebudzeniu zdaje mi się, że wiem coś, czego do tej pory nie byłam w stanie rozszyfrować. Były one poniekąd częścią jakiejś dziwnej układanki, której fragmenty miałam odkryć. "To absurd", skarciłam siebie w myślach. Pomimo wszystko, wydawało mi się, że coś w tym jest. Wzięłam się w garść i zeszłam na dół. Zjadłam śniadanie, wypiłam herbatę i wybiegłam do stajni. Tam też zauważyłam, że jest już długo po jedenastej. Dawno tyle nie spałam... Choć w sumie, to się nie równa pełnym trzystu sześćdziesięciu sześciu dniom w śpiączce. Nie miałam jednak ochoty tego liczyć. Poszłam do siodlarni, wzięłam sprzęt i skierowałam się do boksu Melodii.

***********************************************************************************************
Układanka... Co mi odpierdala? xd Widocznie upadek z mniej więcej półtora metra na żwir, twarzą, bez asekuracji rękoma, nie pomaga w myśleniu ;d Tak owszem, zaliczyłam taki oto wypadek, bo mi się przez murek 120 cm. skakać zachciało. Jedną nogą przeskoczyłam, drugą zaczepiłam i dup na ziemię. Co dziwne, nawet się nie poryczałam xd Ale wyglądam jakby mnie pobili c; Dla ciekawskich zdjęcie :D Uwierzcie, że na żywo wygląda jeszcze gorzej ;p Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na notkę, ale przez gimbazę nie mam siły, czasu ,ani ochoty, żeby pisać. No i co ta szkoła robi z człowiekiem? ;c Cóż, muszę kończyć. Następną notkę dodam, kiedy tylko znajdę trochę weny i czasu, oczywiście. Dodatkowo dzięki Nikki zaczytuję się w "Igrzyska Śmierci", więc mój czas wolny sięga minimum.. Trudno, jakoś przeżyję, yo :*

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 17.

- Zgodził się, zgodził się, zgodził się! - darła się Michalina, biegając po całym podwórzu wte i wewte. Opierałam się z uśmiechem o ogrodzenia, patrząc, jak się cieszy. Po chwili dołączył do mnie Tymon.
- Patrz jak ją można łatwo rozweselić. Kupił jej chorego konia, a ona szczęśliwa, jak nienormalna.
- No i co się czepiasz? Też bym się cieszyła, wiedząc, że uratowałam konia przed rzeźnią - spojrzałam na niego z dezaprobatą.
- Przecież dokładnie to zrobiłaś - odparł, patrząc na mnie z ukosa. - To ty ją namówiłaś na jego kupno, więc to twoja zasługa - stwierdził, unosząc lekko brwi. Wbiłam wzrok w ziemię, pokręciłam głową, parskając śmiechem i odeszłam do domu, zostawiając wszystkich z tyłu. Niech załatwią sprawy kupna sami, nie będę się wtrącać.
***
- Gdzie jest Tymon? - zapytałam tłumu, siedzącego na kanapie w siodlarni.
- Pojechał w teren - odparła Gośka, wskazując na drzwi.
Wybiegłam z pomieszczenia, biorąc przy okazji sprzęt. Podeszłam do wybiegu, nie zdążyłam niczego zrobić, a Melodia podniosła głowę, zarżała i podbiegła. Nie wiedzieć czemu, po moim policzku spłynęła łza. Założyłam jej kantar, przypięłam uwiąz, oporządziłam ją, osiodłałam i wyjechałam do lasu. Chwilę kłusowałam, do czasu, kiedy klacz stanęła w miejscu i całą uwagę skupiła na czymś między drzewami. Po chwili usłyszałam strzał. Za nim następny, a Melodia poniosła mnie do cwału. Odwróciłam się za siebie i nagle wszystko znikło...

Obudziłam się w środku nocy, dosłownie zlana potem. Oddychałam ciężko i z trudem łapałam oddech. Przetarłam załzawione oczy i spojrzałam na zegarek, który wskazywał akurat trzecią. Pokręciłam głową, chowając twarz w dłoniach. Powoli wstałam i poczłapałam na dół, z zamiarem przygotowania jakichś ziół na uspokojenie. Nastawiłam wodę i otworzyłam szufladę, w której znajdowało się pełno opakowań z herbatami różnego rodzaju. Przeszukałam kilka z nich, po czym wzięłam kubek i wsypałam do niego garstkę odnalezionej melisy. Zaparzyłam ją i upiłam gorzki łyk, czując, jak ciepło rozlewa się po moim ciele. Spojrzałam na kalendarz w rogu kuchni. Najwyraźniej wrzesień właśnie się zaczął. "Jak dobrze, że edukację mam za sobą", pomyślałam, parząc sobie przy okazji język napojem. Odłożyłam kubek, wystawiając język i machając rękami. Po chwili stanęłam jednak w miejscu, widząc zaświecone światło w stajni. Zgarnęłam z przedpokoju kurtkę, ubrałam kalosze i wyszłam na zimne, nocne powietrze. Zatrzęsłam się przez chłód, dalej brnąc w zawzięte do budynku. Odsunęłam ciężkie drzwi i zasłoniłam oczy przed jasną lampą. Przeszłam przez korytarz, zatrzymując się przy przed ostatnim boksie. Albatros leżał na słomie, a obok niego kucali Tymon i wujek.
- Weterynarz już jedzie - powiedział któryś z nich półszeptem. 
- Co mu się stało? - zapytałam, odsuwając znienacka zasuwę. Obaj zwrócili wzrok w moim kierunku, gdy klęknęłam przy głowie ogiera.
- Prawdopodobnie kolka, nie da się go nawet zmusić do stania, od razu spada - powiedział, tłumiąc łzy i uprzedzając moje następne pytanie...

*************************************************************************************************
Krótko, bo wena nie dopisuje, ale trudno. Jak tam po rozpoczęciu? Nie no, rozwaliło mnie dzisiaj, przychodzę przed gimnazjum nikogo nie znam, a tu nagle "Siema Wojnar!", "O! Weronika!", "Wojnar, no weź chodź!" i kilkanaście osób podchodzących do mnie znienacka i rzucających się na raz ;-; Popularność xd Kolega chciał mnie zdisować "A ty jesteś ładna!", to się nazywa wiedzieć co i kiedy powiedzieć ;d Jutro na 7:30 do szkoły, tak więc muszę kończyć, napiszę kiedy tylko znajdę czas, ochotę i natchnienie :*