poniedziałek, 29 września 2014

Viva la HMOL! ♥

Witam Was serdecznie! Zmartwił mnie nieco fakt, że nikt nie wie, co 29 oznacza, jednak, no cóż, nic z tym zrobić nie mogę. Nie mam dla Was nowego rozdziału, przykro mi. Miał być gotowy, niezwykły, z perspektywy Tymona i gówno wyszło, nie umiem pisać w rodzaju męskim... Ale! Pomimo wszystko, zawsze mam swoje "koło ratunkowe", a okazji takiej, jak ta przepuścić nie mogłam.
W każdym razie, zaszczycić Was mogę  małą retrospekcją, czyli pierwszym rozdziałem pierwszego tomu w wersji doszczętnie poprawionej. Zapraszam do lektury, a na koniec na kolejny, drugi dopisek :)

Samolot lądował na lotnisku, wyrywając mnie tym samym z głębokiego zamyślenia. Potrząsnęłam zdezorientowana głową, rozglądając się wokół. No to zaraz się zacznie, pomyślałam, odpinając pasy bezpieczeństwa. Maszyna zatrzymała się, a ja wysiadłam na zatłoczone lotnisko, taszcząc za sobą dwie wielkie walizy. Popatrzyłam po ludziach z przerażeniem. Niesamowicie wielki tłum otaczał mnie z każdej możliwej strony.
- No to super - szepnęłam do siebie. Nie było nawet mowy, żebym znalazła wujka. Przysiadłam na ławce i postanowiłam chwilę zaczekać. Kiedy ilość ludzi powoli zaczęła maleć, wstałam i zaczęłam nerwowo zerkać przez ramię. Wyciągnęłam z torebki notes i napisałam najstaranniej jak potrafiłam "Weronika". Pomyślałam, że może przyszły opiekun również mnie szuka. Jednak zamiast postawnego, nieco przygarbionego mężczyzny po czterdziestce, z melaniną wtartą w resztki włosów, podeszła do mnie młoda, szczupła blondynka o niezwykle przenikliwym spojrzeniu.
- Przepraszam, ty może szukasz swojego wujka? - zapytała, najwyraźniej trochę zmieszana.
- Tak, a o co chodzi? - odpowiedziałam pytaniem, ze względu na niezrozumiałą sytuację.
- Pracuję u niego, pojechał po nowego konia i wysłał mnie, żebym przywiozła cię z lotniska. Jestem Aśka - powiedziała, po czym podała mi rękę. Uścisnęłam ją z lekkim wahaniem, jednak bez większych oporów. Nie byłam zbyt dobra w nawiązywaniu nowych kontaktów, fakt, ale skoro miałam widywać się z nią codziennie przez następne kilka, może nawet kilkanaście lat, to raczej opłacało się wywrzeć dobre pierwsze wrażenie.
- Miło mi, jestem Weronika... no, ale to już chyba wiesz - dodałam po chwili zastanowienia, zaczynałam paplać od rzeczy.
- Może chodźmy już, bo zaczną się denerwować - stwierdziła i ruszyła w stronę parkingu. Dopiero po jakimś czasie dotarły do mnie jej słowa.
- Źle zrozumiałam, czy powiedziałaś "zaczną" w liczbie mnogiej? - zapytałam, marszcząc lekko brwi. Nie przypominam sobie, żeby na miejscu obecna była jeszcze jakaś rodzina, a tym bardziej znajomi, których, prawdę mówiąc, w Polsce nie miałam zbyt wielu.
- Dobrze zrozumiałaś, chodzi mi o twojego wujka i dwóch innych pracowników, wiesz, każdy tylko czeka na tą zapowiadaną od przeszło tygodnia.
Cały ten wyjazd za długo nie zajął. Śmierć rodziców, pogrzeb, niania, babcia i miesiąc później znalazłam się tu, gdzie chwilę temu dotarłam. Z deszczowych obrzeży Londynu wprost do niezwykle słonecznej Polski.
- A o jakich pracowników chodzi, jeśli można wiedzieć? - zapytałam i wrzuciłam moje bagaże na tylne siedzenie ciemnozielonego Land Rovera. Pokaźne auto z szybami sklejonymi taśmą izolacyjną oraz maską całą w błocie prezentowało się wprost uroczo wśród morza mercedesów, BMW i innych tego typ samochodów. Dlaczego Aśka zaparkowała pod sądem, skoro wiadomo, że każdy prawnik na naszą "brykę" spoglądał będzie spode łba? Tego chyba nigdy się nie dowiem.
- Pracujemy u niego we trójkę: ja, Jacek i Tymon - powiedziała, gdy usiadła na fotelu przed kierownicą.
- No to będzie towarzystwo - skomentowałam krótko i zapięłam pas. Kolejni ludzie do poznania, kolejne problemy.
- Na pewno ze strony Jacka, na Tymona raczej nie masz co liczyć. Nie lubi ludzi. - Kompatybilność charakterologiczna? Któż by pomyślał! - Za to ma swojego konia, Albatrosa. Spędza z nim prawie cały wolny czas. Nie zdziw się więc, kiedy zobaczysz go w stajni, w boksie gniadego wałacha.
- Ty też masz konia? - zainteresowałam się, gdy koleżanka postanowiła zgrabnie wycofać pomiędzy rzędami drogich aut.
- Tak, mam Cykadę. Arabska kasztanka, bez rewelacji, ale świetna w terenie - uśmiechnęła się, przenosząc uwagę z powrotem na drogę.
- Arab? Czystej krwi?
- Tak, a na dodatek z całkiem niezłym rodowodem - prychnęła pod nosem
- Szczęściara, ja własnego konia nie miałam i w dalszym ciągu się na to nie zapowiada - westchnęłam, opierając głowę na zagłówku.
- Słyszałam, że całkiem nieźle dogadujesz się z Armagedonem - zagadnęła po chwili ciszy. Wzruszyłam niemrawo ramionami.
- Prawda, ale to nie to samo, co mieć kopytnego na własność - powiedziałam i dalej jechałyśmy w ciszy, przerywanej tylko, przez piosenki lecące w radiu. Kiedy dojechałyśmy do stadniny, wysiadłam z samochodu i poszłam przywitać się z wujkiem. Po przyczepie tuż przy wejściu do stajni wywnioskować mogłam, że zgraliśmy się w czasie.
- Cześć! - krzyknęłam, rzucając mu się na szyję.
- Dzień dobry, już zaczynałem się martwić, że nie dojedziecie - zaśmiał się cicho, taksując mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Były korki. A teraz pokaż mi tego nowego konia - ponagliłam go, gestem zachęcając do ruszenia się z miejsca.
- Jest w ostatnim boksie, ta bułana klacz. Zobaczymy czy odgadniesz, jaka to rasa.
Nie czekając, poszłam na tyły stajni. Na ostatnim stanowisku stała piękna złotokremowa klacz. Bez wahania wróciłam do wujka.
- Zdaję mi się czy kolejny wielkopolak do kolekcji? - zapytałam, patrząc na niego z ukosa. Uśmiechnął się, kiwając głową.
- Zgadłaś, ale musisz ją jeszcze nazwać - odparł, a ja uniosłam zdziwiona brwi, stając jak wryta. Może robił sobie żarty, może nie, kto to wie?
- No to może... - pustka w głowie. Cholera. I nagle, bum! Olśnienie! - Melodia!
- Nie najgorzej, ale jesteś pewna? Nie wiem, jak było u was, w Anglii, ale tutaj raczej imion koniom nie zmieniamy.
- Pewna w stu procentach - kiwnęłam zdecydowanie głową. Gdybym miała więcej czasu na przemyślenie, raczej dostałaby bardziej kreatywne, dwuczłonowe, angielskie imię. Jednak po co komplikować sprawę?
- Dobrze w takim razie od dziś Melodia zyskała nową właścicielkę - powiedział, na co ja spojrzałam na niego z nieukrywanym zdumieniem. To wykraczało poza moje najśmielsze oczekiwania, co do tego miejsca. Ocknęłam się i jeszcze raz rzuciłam się wujkowi na szyję, tym razem z większym impetem i zapałem. Z wielkim uśmiechem na twarzy weszłam z powrotem do boksu bułanej klaczy.
- Piękna, od dziś jesteś moja - szepnęłam, głaszcząc ją po szyi. To był mój nowy koń oraz nowy początek.

Właśnie tak się to zaczęło. Dokładnie dwa lata temu, 29 września 2012 roku. Jestem z Wami, a właściwie, Wy jesteście ze mną, już spory szmat czasu i nie pozostaje mi nic, jak z całego serca Wam podziękować. Nie mam bladego pojęcia, który raz już to robię, ale na każde, drobne "dziękuję" z mojej strony zdecydowanie zasłużyliście. Nie jestem w stanie zrobić nic więcej, więc po prostu dziękuję. Dziękuję za to, że jesteście, dziękuję, że mnie wspieracie, dziękuję, że motywujecie do dalszej pracy, dziękuję, że kopiecie mnie, kiedy trzeba i pocieszacie w trudnych chwilach. Dziękuję za te wspólnie spędzone, wspaniałe dwa lata. Naprawdę, nie macie nawet pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Przysięgam, do wszystkiego miałam słomiany zapał, zawsze. Dopóki nie napotkałam kilku, niewielkich blogów, prowadzonych przez trzy, cudowne osóbki. Nikki, Vero, Szałwia. To od nich tak naprawdę wszystko się zaczęło, więc to im należą się największe podziękowania. Ta strona jest dla mnie wszystkim. Przelewam tu swoją złość, smutek, radość... W tym opowiadaniu zawarłam tyle emocji, że sama nie jestem nawet w stanie ich wyliczyć. Moi drodzy, nie wiem, jak mogę Wam się odwdzięczyć za wspólnie spędzone tutaj chwile, ale mam nadzieję, że kiedyś, jakoś mi się uda. Chciałabym spotkać każdego z Was na żywo, tak, jak było to z Nikki, Sydney i Sophie. Zdecydowanie zaliczyłam najcudowniejsze wakacje swojego życia, a to wszystko dzięki temu blogowi. Jestem niezmiernie wdzięczna i mam nadzieję, że spędzicie ze mną kolejne, wspaniałe miesiące. Do usłyszenia! ♥ :)

piątek, 26 września 2014

Rozdział 6.

Budzik rozdzwonił się na dobre, wyrywając mnie tym samym ze snu. Uderzyłam niezdarnie w urządzenie i zamglonym wzrokiem spojrzałam na kalendarz. Sobota. O cholera. Natychmiast zerwałam się z łóżka, a właściwie, stoczyłam się na ziemię. Podniosłam się jak najszybciej, przeciągnęłam i podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej byle jakie ciuchy, po czym udałam się do łazienki. W ekspresowym tempie umyłam się, ubrałam i zbiegłam na dół. Nie byłam szczególnie głodna, więc chwyciłam tylko jabłko, założyłam oficerki i skierowałam się do stajni. Już na progu powitały mnie postaci Tymona, Aśki i Jacka. Z zaskoczeniem odebrałam również fakt, że wszystko zostało już zrobione. Mogłam więc spokojnie przysiąść na ławce i odczekać chwilę przed treningiem.
- Wybierasz się na pogrzeb? - zapytał chłopak, z uśmiechem opadając obok mnie. Oboje spojrzeliśmy na mnie i otaksowaliśmy mój ubiór od góry do dołu. Czarna koszulka, czarna bluza, czarne bryczesy, czarne, skórzane oficerki.
- Jestem raczej umówiona na wyjście o innym charakterze - westchnęłam i zerknęłam na niego z ukosa. Tak właściwie, to nie wiem, czy pogrzeb nie byłby lepszą zabawą, pomyślałam, po czym bez słowa oparłam głowę na jego ramieniu. - Masz w ogóle jakiś pomysł, co będziemy robić?
- Tak właściwie, to tak, mam. Kilku znajomych i moje mieszkanie - zaśmiał się, a ja zmarszczyłam brwi. Do tej pory nigdy nie byłam nawet u Tymona. Nie znałam też jego kumpli, a przecież on nie ograniczał się do stajni, tak, jak ja.
- W takim razie, zdecydowanie się na to piszę - powiedziałam, na co chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Udany poranek, nie ma co.
- Nie, żebym znowu chciała wam przerywać - oboje podnieśliśmy głowy i skierowaliśmy je w stronę stajni. - Ale pasuje jednak się streszczać, bo hale są dwie, nas sześcioro, a koni do objeżdżenia dwadzieścia - wymieniła Aśka, pokręciła głową z dezaprobatą i zniknęła w korytarzu. Spojrzałam na Tymona z lekkim rozbawieniem.
- Ani chwili spokoju - mruknął pod nosem, wstając z ławki. Podciągnęłam się do góry na jego ręce i udaliśmy się do siodlarni. Wzięłam cały potrzebny sprzęt i zaniosłam go pod boks Melodii. Otworzyłam zasuwę w drzwiach, założyłam jej kantar, a uwiąz przewiązałam przez kraty. Wyciągnęłam zgrzebła ze skrzynki i bez pośpiechu zaczęłam szczotkować kremową sierść. Po kilku minutach pozbyłam się wszystkich zaklejek i kurzu, więc zabrałam się za kopyta. Szybko uporałam się z piachem pod podkowami i wzięłam się za siodłanie. Kiedy klacz była już gotowa wyprowadziłam ją na halę, gdzie przeszkody czekały już ustawione w idealnie wymierzonych odległościach. Wsunęłam dłonie w rękawiczki, założyłam kask, odwinęłam strzemiona i usiadłam w siodle. Chwila stępa, lekkie rozciągnięcie i zaczynamy. Na początek kilka zatrzymań, cofanie i znów do przodu. Zebrałam mocniej wodze i przyłożyłam łydki do kłusa. Lekkie wyciągnięcia po przekątnej, kilka zmian kierunku przez pół wolty i ujeżdżalnie, a na koniec drągi. Cztery przejazdy z obu stron i z powrotem do stępa. Jedno okrążenie, zakłusowanie na krótkiej, a od narożnika galop. Melodia najwyraźniej miała jeden ze swoich lepszych dni. Już dawno nie spotkałam się u niej z tak sprężystym, głębokim krokiem. Pojedyncze cavaletti na rozciągnięcie i pierwszy najazd. Nie zmieniona od dnia poprzedniego metrówka, którą wczoraj zakończyłyśmy jazdę, dziś poszła na pierwszy ogień. Klacz sama idealnie wymierzyła odległość, więc mi pozostało tylko unieść się w siodle i ponownie w nim usiąść. Jako kolejna - stacjonata z otwartym dołem, o wysokości około metra dziesięciu. Dodanie na ostatnich dwóch foule i czysto, podobnie zresztą, jak następna, tak samo wyglądająca przeszkoda. Poklepałam kobyłę po szyi i nakierowałam na okser. Bezbłędnie, w przeciwieństwie, do najniższego na hali krzyżaka. Jako ostatnią skoczyłyśmy zabudowaną stacjonatę sto czterdzieści, a jak na podsumowanie, Melodia pozwoliła sobie na lekkie bryknięcie. Ten sam parkur przejechałam kolejne dwa razy w nieco innej kolejności, po czym zwolniłam do stępa. Pogłaskałam klacz po spoconym karku, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Już dawno nie miałam tak udanej jazdy.
- Długo jeszcze? - usłyszałam głos dobiegający od strony korytarza. Zaklęłam w myślach, zastanawiając się przez chwilę, czy słuch mnie nie myli. Odwróciłam wzrok i wbiłam go w stojącą w drzwiach burzę turkusowych włosów. - Hodito chętnie ruszyłby się wreszcie z boksu.
- Czyżby ciocia już miała cię dość? - zapytałam, wyginając usta w podkówkę. - Mogłaś znaleźć coś innego na miejscu, wcale nie musiałaś wracać.
- Też się cieszę, że cię widzę. Kończ wreszcie, nie mam zamiaru czekać całe południe - powiedziała, wyciągając telefon z kieszeni i zagłębiając się w zawartości ekranu.
- Przed tobą w kolejce są trzy osoby, z nimi dyskutuj, nie ze mną - warknęłam, wyciągając nogi ze strzemion i poluzowując popręg o kilka dziurek w dół. Przewróciłam oczami, widząc, jak macha lekceważąco ręką i niewzruszona odchodzi w drugą stronę. Naprawdę, czemu nie mogła zostać na tych cholernych Mazurach? Zrobiłaby nam wszystkim przysługę, gdyby była łaskawa się tu więcej nie pojawiać, pomyślałam i wprowadziłam Melodię na środek ujeżdżalni. Zeskoczyłam na ziemię, podwinęłam puśliska, chwyciłam wodze i odprowadziłam kobyłę do boksu. Rozsiodłałam ją, odniosłam sprzęt i udałam się na mniejszą halę, aby znaleźć Tymona. Na szczęście był tam, gdzie się spodziewałam.
- Wiesz, kto wrócił? - zapytałam, zwracając tym samym jego uwagę. Uniósł pytająco brew, galopując po ścianie. - Karolinka - uśmiechnęłam się, widząc, jak wodze wylatują mu z rąk.
- Skoro nawet rodzina już nie chce jej w stajni, to musi mieć naprawdę spieprzone życie - prychnął, najeżdżając na stacjonatę.
- Na którą mniej więcej mam być gotowa? - zapytałam, jednak na odpowiedź musiałam poczekać, aż Albatros przeskoczy potrójny szereg.
- Koło siedemnastej będzie w sam raz - stwierdził, szczerząc do mnie zęby. Pokiwałam głową i wyszłam z hali, unosząc rękę w geście pożegnania.

Spojrzałam krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Nie miałam na sobie sukienki od... kilku dobrych lat, nie wspominając nawet o makijażu i jakiejś konkretnej fryzurze. Ograniczałam się do kucyka, ewentualnie koka. W sumie, zdążyłam już zapomnieć kiedy po raz ostatni trzymałam w ręku lokówkę. Przynajmniej efekt wyszedł nie najgorszy. Zeszłam po schodach i usiadłam na kanapie w salonie. Pomijając fakt, że czułam się wyjątkowo nieswojo, przejmowałam się również reakcją Tymona. W końcu, nie co dzień widuje się mnie w takim stroju. Może to i lepiej. O dziwo, denerwowałam się. Trudno powiedzieć czym, zwykła impreza. Z kilkoma innymi ludźmi, których w życiu nie widziałam na oczy. Przetarłam twarz dłońmi, słysząc, jak samochód podjeżdża na podwórze. Zgarnęłam torebkę ze stołu, upewniłam się, że jest w niej telefon, po czym wyciągnęłam buty z szafki. Właściwie, przy przeprowadzce wzięłam je całkowicie przez przypadek. W końcu, znając mnie, nie mogłam przypuszczać, że czarne, niezbyt wysokie szpilki na coś mi się przydadzą.
- Nie wierzę, że to robię - szepnęłam, zapinając rzemyki. Potknęłam się od razu, kiedy tylko wstałam, na szczęście utrzymałam równowagę, a po kilku krokach przypomniałam sobie, jak chodzi się na tych szczudłach. Drzwi po chwili otworzyły się, a moim oczom ukazał się widok, którego wcześniej nawet sobie nie wyobrażałam. Tymon w koszuli. Oboje otaksowaliśmy wzrokiem siebie nawzajem.
- Miałbym krawat, gdyby nie to, że zapomniałem, jak się go wiąże - powiedział, po czym pocałował mnie na powitanie. - Pięknie wyglądasz.
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie, ale rzeczywiście, brak krawatu dużo zmienia - wzruszyłam ramionami, wywołując uśmiech na jego twarzy. - Powinieneś częściej chodzić w koszulach, ale zdecydowanie wolę bryczesy, ewentualnie jeansy - mruknęłam, na co chłopak pokręcił głową i objął mnie ramieniem. Przekręciłam zamek w drzwiach i wsiedliśmy do samochodu.
- Z góry zaznaczę, od dwóch dni nocuję w stajni, ponieważ Justyna z Tobiaszem wywalili mnie, argumentując to w sposób "tylko byś nam przeszkadzał" - zacytował, przekręcając kluczyk w stacyjce. - Będę musiał zmienić lokatorów - westchnął, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Nie wspominałeś, że mieszkasz z jakąś Justyną - uniosłam pytająco brew, domagając się więcej informacji.
- Nie pytałaś - prychnął, przenosząc na chwilę wzrok z drogi na mnie. - Zresztą, po co, skoro mieszka tam z mężem? Co prawda kiedy się wprowadzili nie byli nawet zaręczeni, ale szybko poszło i jakiś miesiąc temu mieli ślub. Poszedłbym z tobą, ale nie dostałem zaproszenia na wesele.
Rozmowa niemal całą drogę ciągnęła się na temat Justyny i Tobiasza. Dopiero przed mieszkaniem dowiedziałam się, że mogę się spodziewać jeszcze innej dwójki, których imion nie zdążyłam poznać. Komitet powitalny czekał na nas już na zewnątrz, więc od razu po zaparkowaniu podbiegło dwoje dwudziestoparolatków. Postawny blondyn trzymał za rękę niemal o głowę niższą, szczupłą brunetkę, tworząc wraz z nią niezwykle zgraną parę. Zanim zdążyłam zamienić chociażby słowo z Tymonem, dziewczyna chwyciła mnie pod ramię, zarzucając potokiem słów.
- O rany, Tymon tyle o tobie opowiadał, tak właściwie, to nie rozmawiamy za często, ale sporo słyszałam. Nie wiem, czy mnie przedstawił, pewnie nie, ale co tam. Justyna jestem, tamten lelawy z tyłu to Tobiasz. Straszna z ciebie szczęściara, że masz takiego chłopaka, wiesz? To znaczy, nie żeby moje chucherko mi przeszkadzało, co to to nie, ale jednak czasem przydałoby się nieco więcej poczucia bezpieczeństwa, szczególnie, kiedy mieszka się w środku miasta - wydusiła niemal na jednym oddechu, coraz mocniej ściskając moją rękę.
- Nie nazwałabym go "lelawym chuchrem" - uśmiechnęłam się, sprawiając, że na twarzy czarnowłosej również pojawiły się dołeczki.
- O, masz bardzo ładny głos - stwierdziła, po czym uwolniła mnie ze swojego uścisku. - Taki śpiewny, melodyjny i...
- Justynko, nie zapędzasz się za bardzo? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się automatycznie, stając tuż przed drugim ze współlokatorów. - Tobiasz - wyciągnął rękę w moim kierunku. Uścisnęłam dłoń bez większego entuzjazmu.
- Weronika - odparłam szybko, po czym od razu wróciłam do Tymona. Jeśli o pierwsze wrażenie chodzi... Blondyn wydawał się spokojny, melancholijny, a brunetka z kolei była jego całkowitym przeciwieństwem. Nie miałam pojęcia, jak ze sobą wytrzymywali, jednak prowadząc rozmowę na uboczu, wyglądali na szczęśliwych. W czwórkę wpakowaliśmy się do niewielkiej windy, a Justyna od razu nacisnęła przycisk z numerem osiem. Prawie ostatnie piętro. Zarówno winda, jak i klatka były wyjątkowo zadbane i utrzymane w odcieniach ciepłych beżów. Drzwi ponownie się otworzyły, więc z ulgą wyszliśmy z dusznego pomieszczenia.
- Nie musieliście po nas wychodzić, raczej trafiłbym do własnego mieszkania - stwierdził Tymon, na co dziewczyna machnęła ręką.
- E tam, chcemy zobaczyć twoją reakcję - wyszczerzyła zęby, przekręcając klucz w zamku. Z lekkimi obawami wkroczyłam do niewielkiego korytarza, z zaciekawieniem rozglądając się wokół. - Od razu do salonu! - pisnęła brunetka, popychając nas do przodu. Mieszkanie było ładniejsze, niż się spodziewałam. Gustownie urządzone, raczej ciemne z jasnymi akcentami. Nie zdążyłam jednak obejrzeć wszystkiego, ponieważ po chwili niemal wylądowałam na prowizorycznym szwedzkim stole. Dwie kanapy zostały przysunięte do siebie, najwyraźniej na potrzeby dzisiejszego wieczora. Tuż nad nimi zwisał projektor, podłączony do laptopa obok jednej z sof. Zapowiadało się na coś w rodzaju nocy filmowej.
- Teraz tylko czekać na... - kwestię przerwało pukanie do drzwi. - Na nich - dokończył chłopak z lekkim westchnieniem. Zerknęłam na Tymona, gdy Tobiasz poszedł otworzyć. Sztuczny śmiech oraz stukot obcasów bez problemu dało się usłyszeć z innego pomieszczenia. Po chwili do pokoju weszła wysoka blondynka w towarzystwie jeszcze wyższego rudzielca. Nie zdążyłam się nawet zorientować kiedy rzuciła się na Tymona w radosnym uścisku. Dopiero po przywitaniu zauważyła, że stoję tuż obok.
- A to kto? - spytała, patrząc na mnie krytycznym wzrokiem. Uśmiechnęłam się lekko, na co ona odwzajemniła gest w niezwykle nienaturalny sposób.
- Aga, poznaj Weronikę.
Nastolatka automatycznie zmieniła nastawienie. Chwyciła moją dłoń i potrząsnęła nią z siłą, o którą nawet bym jej nie posądziła.
- Bardzo miło mi cię poznać. To jest Maciek - wskazała na chłopaka, który nadal stał w futrynie. Kiwnął ręką na powitanie, a ja nie mając jak odwzajemnić gest, zwyczajnie kiwnęłam głową.
- Dobra, skoro wszyscy są, to rozsiądźcie się wygodnie i możemy zaczynać - powiedziała Justyna, klaszcząc z radością. Natychmiast skierowaliśmy się na kanapy, a na dobry początek, każdy z nas dostał po piwie. Rolety zostały opuszczone, ograniczając do minimum światło dzienne, a na przeciwległej ścianie pojawił się obraz z rzutnika.
- To co, masz dla mnie jakiś prezent? - szepnął Tymon, unosząc brwi.
- Masz pecha, Maja w porę mnie uświadomiła, że urodziny masz w marcu - cmoknęłam go delikatnie w policzek i oparłam głowę na jego ramieniu, gdy w filmie pojawiła się pierwsza scena.

***********************************************************************************
Dzień dobry wieczór! Nie mam pojęcia, jak powinnam się witać o wpół do pierwszej nad ranem XD Usprawiedliwię się również, że nie mam pojęcia, jak opisywać spotkania grupowe i dlatego postanowiłam zakończyć w tym, a nie innym miejscu. Z tego rozdziału jestem dumna. :D Na prośbę Areo pojawił się wyjątkowo obszerny opis jazdy i w sumie mogę zaryzykować stwierdzenie, że dzięki temu jest to najdłuższy rozdział jaki w życiu napisałam! :3 Nie wiem, jak wstanę o 6:05, ale cóż, czego się nie robi dla bloga, ha ha! c: Mam nadzieję, że spodobały Wam się bazgroły, bo spędziłam nad nimi dwa wieczory. A teraz, dobrej nocy! :* ♥

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 5.

Kolejna stacjonata zaliczona w niemal perfekcyjnym stylu. Szkoda tylko, że zaledwie metrowa. Treningi gimnastyczne owszem, były przydatne, jednak nie dostarczały tylu emocji, co wysokościowe. Sto centymetrów dla Melodii nie stanowiło żadnego problemu, więc jazdę tę można było uznać za zwyczajną rozgrzewkę. Poklepałam klacz po szyi, przechodząc od razu do stępa.
- Jak idzie? - zapytał Tymon, wchodząc na halę i wlepiając we mnie badawcze spojrzenie.
- Zadowalająco, jak każda gimnastyka - mruknęłam, popuszczając popręg o kilka dziurek. Położyłam wodze na przednim łęku i wyciągnęłam nogi ze strzemion. Klacz wydłużyła nieznacznie krok i opuściła głowę czubkiem nosa niemal dotykając ziemi.
- Zaraz wchodzę z Albatrosem - powiedział, odwracając się na pięcie.
- Gimnastyczny? - zawołałam, widząc, jak oddala się w korytarzu.
- Wysokościowy - odparł, a ja przewróciłam oczami. My poskaczemy jutro, pomyślałam, przekładając grzywę kobyły z jednej strony na drugą. Po kilku okrążeniach zeskoczyłam na ziemię, aby ustąpić ujeżdżalnię Tymonowi. Odprowadziłam klacz do boksu, odniosłam osprzęt do siodlarni, po czym skierowałam się do domu. Usiadłam na blacie, wciskając przycisk na czajniku elektrycznym. Spojrzałam przez okno, na nieco pochmurny, lipcowy krajobraz. Zielone korony drzew uginały się na wietrze, a widoku dopełniały szeleszczące płachty na sianie, płoszące wszystkie konie, znajdujące się na pastwiskach. Cudowny widok, doprawdy, a wszystko wyglądałoby jeszcze piękniej, gdyby nie zielone cinquecento, które nagle zasłoniło pół krajobrazu. Roześmiana dziewczynka wyskoczyła z samochodu, zanim ten zdążył się na dobre zatrzymać i pobiegła wprost do stajni, zarzucając po drodze kurtkę. Uśmiechnęłam się, rezygnując z herbaty. Potem będzie na nią jeszcze sporo czasu. Zeskoczyłam na ziemię, po czym powolnym krokiem skierowałam się do sąsiedniego budynku. Na prośbę ojca Mai wzięłam jej rzeczy i położyłam na kanapie w siodlarni. Bez większego zastanowienia udałam się między boksy, aby przywitać się z młodszą koleżanką. Szkoda, że nie przewidziałam jej entuzjazmu. Na powitanie niecałe czterdzieści kilogramów ze sporym impetem uderzyło w mój brzuch
- Słuchaj, na tym obozie było tak beznadziejnie - westchnęła, wywracając oczami. - Same zadufane lalunie bez poczucia humoru. Niby w moim wieku, a zachowywały się na dwadzieścia lat, bez urazy. Najbardziej mi się śmiać chciało, kiedy taka jedna Marcysia wchodziła do łazienki i kiedy otworzyła drzwi, deska zleciała z futryny tuż przed nią. Przyszła do opiekunki z tekstem "Ona..." ta deska, oczywiście "... aż się na mnie darła, żebym tu więcej nie przyjeżdżała!", a potem zadzwoniła po tatę i tyle ją widzieli. W każdym razie, objeździłam większość koni i żaden z nich nie dorasta Niagarze do pięt! To znaczy może były wygodniejsze i lepiej reagowały na pomoce, ale ona to ona, no, nie ma co dużo mówić, tyle w temacie. - Klasnęła dłońmi na zakończenie i rozglądnęła się wokół. - Gdzie tata?
- Zostawił twoje rzeczy i pojechał. Są w siodlarni - dodałam, uprzedzając jej kolejne pytanie. Pokiwała głową i spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Michalina przyjdzie za kilka minut... Na Renesie można jeździć? - zapytała, a ja zmarszczyłam czoło.
- Oczywiście, że można, przecież już jeździłyście. Czemu coś miałoby się nagle zmienić? - uniosłam brew, patrząc na nią z góry.
- A nie, nie, tak tylko pytam - uśmiechnęła się, chwytając mnie za rękę. - Chodź, pokażę ci, co mam.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować, dziewczynka zaciągnęła mnie do pomieszczenia obok. Mimowolnie mój wzrok uciekł w stronę okna prowadzącego na halę. Masywny gniadosz bez najmniejszego problemu pokonywał wszystkie przeszkody. Od metra, przez dwadzieścia centymetrów więcej, aż do stu sześćdziesięciu. Niedługo zabraknie stojaków, pomyślałam, widząc, jak metr czterdzieści pięć wisi na ostatniej dziurce.
- Patrz! - Pisk zawrócił mnie do rzeczywistości. Szatynka machnęła ręką, wskazując z dumą na nowiutki sprzęt. - Może i byłam jedną z nielicznych na obozie, które nie posiadały szczególnie dużo kasy, ale na to mi wystarczyło, kiedy przyjechały stoiska - zaśmiała się, a ja usiadłam na kanapie, przeglądając jej rzeczy.
- Fair Play, York, nieźle, nieźle, takiego ekwipunku Niagara chyba jeszcze nie miała - mrugnęłam do niej w momencie, kiedy Albatros poszybował nad ostatnią przeszkodą. Spojrzenie Mai powędrowało za moim, zatrzymując się na koniu. Przewróciła oczami, spoglądając z powrotem na mnie.
- Ja rozumiem, że chłopak pochłania sporo uwagi, ale mogłabyś czasem zająć się innymi - mruknęła, taksując mnie wzrokiem. Pokręciłam głową, prychając śmiechem, po czym wstałam i wyszłam na korytarz.
- Jeszcze zobaczysz, jakim absorbującym zajęciem jest związek - westchnęłam żartobliwie przez ramię. Bez zastanowienia skierowałam się do boksu Tabuna. Ogier zarżał cicho na mój widok, sprawiając tym samym, że kąciki moich ust delikatnie się uniosły.
- Zaniedbuję cię trochę, hmm? - szepnęłam, głaszcząc go po czole. - Po wakacjach obiecuję, że się tobą zajmę - dodałam i cmoknęłam go w chrapy, odchodząc w stronę domu. Co prawda w planach miałam przywitać się z Michaliną, jednak moja herbata była zdecydowanie zbyt długo odkładana.

***********************************************************************************
Dobry wieczór! Łyknęłam tabletki, więc mogłam w końcu w spokoju skończyć ten rozdział. Trochę lelawy, trochę byle jaki, trochę nieprzemyślany... Ale jak zawsze z sercem! Prawie jak mąka Basia :') Przepraszam za marny humor i nijakie pomysły, choroba mnie nie usprawiedliwia, ale ma jednak wpływ na to, jak myślę. Pieprzona angina. ALE! Mamy poniedziałek, co znaczy, że od poprzedniej notki minął tydzień, a następną zapowiadam na piątek lub sobotę, w skrajnym przypadku niedzielę c: Dwie notki tygodniowo... Czyżbym się rozkręcała? :3 Chyba mi radość z pisania wróciła (zapewne minie, kiedy jutro spotkam polonistkę). Odkryłam dodatkowo, dlaczego nie chciało mi się pisać. A skąd mam przepraszam bardzo czerpać chęci, skoro sama nie jeżdżę, a w dodatku na moich ulubionych blogach... Cisza. Nic. Zero. Blogger LEŻY I KWICZY. No ale pomimo wszystko, jakoś mi się udało to skończyć, mam nadzieję, że duma Was rozpiera c: Cieszmy się więc i radujmy, bierzmy dupy w garść, a ja mówię dobranoc. Życzcie mi powodzenia w szkole na antybiotyku! :)) Żegnam i do usłyszenia niebawem ♥

PS Skoro ja się rozkręciłam, to mam nadzieję, że Wy, w komentarzach, również dacie radę :D

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 4.

Droga do stadniny ciągnęła się w nieskończoność, za sprawą niemiłosiernie nierównej drogi. Co chwilę uderzałam głową w sufit, łokciem w drzwi, a kolanem w kokpit. Rany boskie, do takich właśnie miejsc należałoby dostarczyć asfalt, pomyślałam, kiedy po raz enty usłyszałam chrzęst w kole. Na szczęście odcinek nie był szczególnie długi, więc już po kilku minutach wjechaliśmy na żwirowy podjazd. Uśmiechnęłam się na widok Oli. Wysiedliśmy z samochodu, a chłopak natychmiast objął mnie ramieniem. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak nagle coś go naszło, ale przyznam szczerze - brakowało mi tego. W końcu, oprócz niego nie miałam zbyt wiele wsparcia. Zerknęłam na niego z ukosa.
- No co? Chyba mam do tego prawo? - zaśmiał się, a ja tylko chwyciłam go za rękę. Pogoda była lepsza, niż przypuszczałam. Bynajmniej nie padało, a po poranku tylko tego można było się spodziewać. Może i było nieco duszno, a w powietrzu nadal wisiała burza, ale pomimo wszystko na pewno nie miała zamiaru rozpocząć się w najbliższych godzinach, dzięki czemu mieliśmy spore pole do popisu, jeśli o poszukiwania chodzi. Skierowaliśmy się w stronę dziewczyny stojącej przy ogrodzeniu. Blondynka nie zwróciła na nas najmniejszej uwagi, zapatrzona na swoje konie, które właśnie odbywały trening. Dopiero chrzęst naszych kroków wyrwał ją z zamyślenia.
- Miło, że tak szybko przyjechaliście - powiedziała, podając rękę obojgu z nas. - Obszar nie jest duży, lasy w większości są ogrodzone, więc znalezienie koni to kwestia paru godzin.
Kiwnęliśmy głowami, a Ola rozłożyła niewielką mapę, długopisem zaznaczając na niej poszczególne punkty. Rzeczywiście, terenu nie było dużo, kilka hektarów, no, może kilkanaście.
- W parę osób powinniśmy dać sobie radę do wieczora - zauważyłam, po czym przeniosłam wzrok na stajnię. - Możemy wziąć twoje konie?
- Pewnie, jedziemy na tych z rekreacji. To znaczy ja i wy dwoje, reszta ekipy to prywaciarze - puściła oczko, po czym zapinając bluzę pod szyję, ruszyła przodem przez korytarz budynku głównego. Skrzydło z lewej i byliśmy na miejscu.
- Bierzcie Luksemburga i Andeę - palcami wskazała w dwie strony. Rozejrzałam się wokół, a moją uwagę przykuł srokaty wałach.
- Czy mi się zdaje, czy ten koń był u nas na hubertusie? - zapytałam Tymona, jednak zanim zdążył odpowiedzieć, na moje ramię opadł czyjś łokieć.
- Spostrzegawcza jesteś - rondo kapelusza przysłoniła mi twarz chłopaka, jednak już po głosie mogłam poznać, kto owala się na mnie całym swoim ciężarem.
- Michałku, jeśli byłbyś łaskaw zabrać swoją szanowną rękę z mojej, wyraziłabym dozgonną wdzięczność - stwierdziłam, odpychając go od siebie.
- Bardzo miłe powitanie - wydął dziwnie wargi, co w jego przekonaniu miało chyba oznaczać urazę. W sumie, prawie go nie znałam, więc co go naszło na taki entuzjazm? Bez słowa wyminęłam blondyna i wraz z Tymonem udałam się do siodlarni po sprzęt wskazanych przez właścicielkę koni. Podpisane zarówno skrzynki ze szczotkami, jak i rząd umieściliśmy w pobliżu boksów i wykonaliśmy wszystkie potrzebne czynności.
Gotowe wierzchowce wyprowadziliśmy przed stajnię, napotykając przed sobą ścianę ustawionych w równym rządku jeźdźców. Zerknęliśmy po sobie z Tymonem i bez zastanowienia zajęliśmy miejsca obok nich, mierząc się przy okazji z dziesiątką nieprzychylnych spojrzeń.
- Gdybym wiedziała, że to "teren dla bogaczy" wzięłabym strój na zawody - mruknęłam, patrząc kolejno po nowiutkim sprzęcie wszystkich zebranych, po czym przenosząc wzrok na zniszczony kask, w którym przyszło mi jechać. Po chwili oczekiwania na podjeździe pojawiła się również Ola, zapinając ostatnie rzemyki w ogłowiu.
- Ruszamy trójkami. Jest nas piętnaście, więc wyjdzie idealnie. - dziewczyna zaczęła po kolei wyliczać, kto z kim jedzie, więc grzecznie czekaliśmy na swoją kolej, a ja w głębi duszy modliłam się, aby nie znaleźć się w jednej grupie z denerwującym kowbojem. - Michał z Anką i Kamilem, ja z Weroniką i Tymonem.
Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc podkówkę na twarzy blondyna. Wszyscy na raz wsiedli na konie, więc zrobiliśmy to samo, po czym ruszyliśmy stępem za Olą.

Cztery godziny i po sprawie. Uporaliśmy się w miarę szybko, doprowadziliśmy do stajni sześć koni, więc swobodnie mogliśmy czuć się zadowoleni z siebie. Kiedy wreszcie Ola dostała telefon, że odłowili ostatniego z podopiecznych, mogliśmy sobie pozwolić na końcowy galop po jednym ze wzniesień. Dojechaliśmy jako jedni z ostatnich i zarówno najbardziej umorusanych jeźdźców.
- Może zostaniecie na ognisku? - zapytała, kiedy zaczęliśmy się zbierać koło siedemnastej.
- Mamy sporo pracy u nas, zbliżają się zawody, a jak na razie mieliśmy jeden porządny trening - zaśmiał się, wywołując równocześnie uśmiech na mojej twarzy. Pomachaliśmy reszcie, wsiadając do pick-up'a, a gdy tylko straciliśmy ich z zasięgu wzroku moja głowa automatycznie opadła na szybę.
- Nie cierpię takiego towarzystwa - westchnęłam, zamykając oczy.
- Bogate snobki - podsumował chłopak z lekkim prychnięciem. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się nieco do góry. Podróż do domu nie obyła się oczywiście bez wertepów, ale przez spokojne tempo była o wiele przyjemniejsza niż ta wcześniejsza. Tymon zatrzymał się pod stajnią. Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę paszarni.
- Masz jakieś plany na weekend? - zapytał, przerywając towarzyszącą nam ciszę. Podniosłam wzrok znad miarek i wbiłam w chłopaka.
- Nie, a coś proponujesz? Z jakiej to okazji? - prychnęłam, znów absorbując się rozdzielaniem porcji.
- Dwudzieste pierwsze urodziny twojego chłopaka - odparł, przez co pojemnik znalazł się w worku z paszą. Chłopak zaśmiał się pod nosem, podchodząc do mnie i obejmując mnie w pasie. - Wiedziałem, że zapomnisz - szepnął, po czym nachylił się, aby mnie pocałować. Przerwało mu niestety głośne chrząknięcie od strony drzwi.
- Jeśli mogę przeszkodzić, chciałam zakomunikować, że wróciliśmy - Aśka wywróciła oczami, kierując się z naręczem sprzętu do siodlarni. Spojrzałam na Tymona, przepraszając wzrokiem.
- Bardzo chętnie gdzieś wyjdę - wyszczerzyłam zęby, chwytając z powrotem za miarkę i ponownie napełniając ją owsem.

***********************************************************************************
BUM SZAKA LAKA! Pierwszy raz od kwietnia tak świetnie mi się pisało XD Może tego nie widać, bo styl mi się jednak w ciul pogorszył, ale naprawdę jestem z tego rozdziału dumna c: W ogóle jakoś mi się humor od razu poprawił i... no. Jezu, jak się cieszę. No, ale teraz inna kwestia, bowiem, od kiedy Tymon ma urodziny w środku lipca? Nie mam pojęcia, jakoś mnie naszło i ma, o :P Kwestia druga, nie mam pojęcia, jaki kolor włosów miała Ola, Michał i nie wiem, czy jego koń był srokaty, nie wiem nawet, czy był wałachem XD Nie chciało mi się tego szukać po prostu i tyle. Daaalej, od kiedy Weronika gdzieś się z Tymkiem umawia... To przyszło mi do głowy, kiedy mój brat miał kaca po weselu, ale nie wnikajmy w szczegóły. Poza tym za dużo się u mnie nie zmieniło, ciągle nie jeżdżę, ale przynajmniej mi się pisze znowu całkiem nieźle :D No i ostatnia wiadomość dnia... Albo w sumie, kij z wiadomością, będzie pytanie. Czy ktoś może wie, co będzie 29 września? ^^ Tak, kieruję to do dwóch komentatorów, którzy dzielnie przy mnie trwają, dziękuję, dobranoc :*
♥ WE'LL BE GLOWING IN THE DARK ♥

PS Przepraszam, że nie opisałam terenu, nie  miałam na to ochoty :/

sobota, 6 września 2014

Rozdział 3.

Budzik znów zaczął monotonnie dzwonić, wzywając mnie tym samym do rozpoczęcia kolejnego, deszczowego dnia. Nacisnęłam palcem na przycisk z tyłu, aby wyłączyć urządzenie, po czym przeciągnęłam się z głębokim westchnieniem. Wstałam niechętnie i wyciągnęłam z szafy rzeczy do ubrania. Bryczesy, koszulka, bluza i rzecz jasna nic nie pasuje do niczego innego. Czyli norma. Naprędce doprowadziłam się w łazience do ładu, po czym zbiegłam na dół, wiążąc włosy w niechlujnego, wysokiego kucyka. Wpięłam kilka wsuwek, aby wszystko trzymało się kupy, otrzepałam ręce i zabrałam się za śniadanie. Woda była zagotowana, więc od razu zalałam nią torebkę z herbatą i przeszłam do kanapek. Nigdy nie przywiązywałam dużej wagi do posiłków, nie interesowało mnie za bardzo co jem, grunt, żeby się nie zagłodzić. Przegryzając chleb z serem usiadłam na blacie i chwyciłam kubek z napojem. Z niesmakiem zerkałam na nijaki posiłek. Mogłam się jednak bardziej postarać. Po spożyciu kilku kromek z powrotem stanęłam na płytki, odstawiłam puste już naczynie do zlewu i wyszłam na zewnątrz. Tak jak się spodziewałam, przed siódmą w pochmurny dzień nie mogło być zbyt ciepło. Zarzuciłam więc kaptur na głowę, zasunęłam zamek pod szyję i w ciszy udałam się do stajni. Odsunęłam wielkie drzwi, wpuszczając tym samym światło do budynku. Rozejrzałam się smętnie wokół.
- Karmienie, pojenie, lonże, trening - westchnęłam, kierując się w stronę paszarni. Tymona jeszcze nie było, wujek wyjechał gdzieś poprzedniego dnia, więc na tą chwilę zostałam ze wszystkim sama. Znudzona odmierzałam porcje owsa dla każdego z podopiecznych, ustalając przy okazji kolejność następnych zadań.

Gdy siano znalazło się już w połowie boksów wraz z paszą treściwą, do stajni zawitał Tymon z typowym dla siebie, niemal niewidocznym uśmiechem. Uniósł rękę w geście powitania, a ja bez słowa kiwnęłam głową. Chłopak zniknął z mojego pola widzenia, aby po chwili pojawić się w nim znów, tym razem z pięcioma siatkami siana. Rozwieszał je po stanowiskach, kiedy ja po kolei uzupełniałam żłoby porcjami owsa.
- O której trening?- zapytał, na co w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Zależy na którą wyrobię się z lonżami. - Spojrzał na mnie, unosząc brwi. - Tabun, Flock, Malaga, Manhattan - wyliczyłam na palcach, a on oparł się o ścianę, marszcząc czoło.
- Zamierzasz go dzisiaj uczyć? - zdziwiony ton wcale mnie nie zaskoczył. Czasem zastanawiałam się, czy jest świadom faktu, że źrebak sam nie nauczy się wszystkiego, co potrzebne w obejściu z ludźmi.
- A kiedy? W końcu muszę się za to zabrać, ma pół roku i jedyne, co umie to chodzenie na uwiązie - mruknęłam bardziej do siebie, bo Tymon najwyraźniej miał gdzieś to, co mówię.Wzniosłam oczy do nieba, rzuciłam miarkę na taczki i popchałam ją na zewnątrz. Postawiłam pod wiatą, a sama wróciłam do stajni. Chwyciłam lonżę z wieszaka i skierowałam się do boksu Malagi. Otworzyłam zasuwę i szybko uporałam się z założeniem kantara młodemu. Wyprowadziłam go na lonżownik i tam się zatrzymałam. Rozplątałam linę i odpędziłam gniadego od siebie za pomocą bata. Szedł wyjątkowo energicznie, a na wykonywanych czynnościach skupiał się o wiele bardziej niż zwykle, co dało wyraźne efekty. Kilka dni wcześniej Aśka musiała biegać przy nim, trzymając za kantar tudzież uwiąz, jednak tego dnia ćwiczenia odnosiły skutki. Wyjątkowo udało się wykonać nawet zmianę kierunku, na tym niestety musiałam zakończyć, ponieważ rozdzwonił się telefon. Zwinęłam lonżę i przesunęłam palcem po ekranie w celu odebrania.
- Halo? - zapytałam, a w tle rozmówcy usłyszałam krzyki z oddali.
- Weronika? Jak miło, że cię zastałam, Ola z tej strony - powiedziała kobieta, a ja zmarszczyłam brwi.
- Przepraszam, Ola? - zdziwiłam się, nie mogąc przypomnieć sobie żadnej konkretnej osoby.
- Prowadzę stadninę kłusaków w lesie, niedaleko waszej. - Coś zaświtało, a w myślach pojawił się obraz obszernych budynków, sulki oraz sportowe konie.
- Ach, pamiętam, o co chodzi?
- Wydzwaniam od wczoraj po wszystkich okolicznych stajniach. Okazało się, że w nocy kilka koni uciekło z pastwisk, nie macie może jakichś informacji? - spytała, a ja westchnęłam cicho.
- Niestety, ale mogę przekazać to Tymonowi, przyjedziemy do was i pomożemy szukać.
Po ustaleniu kilku szczegółów rozłączyłam się, schowałam komórkę do kieszeni i ruszyłam z koniem z powrotem do stajni. Odstawiłam go do boksu i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu chłopaka. Zastałam go w boksie Albatrosa, najwyraźniej czyścił go myśląc, że niedługo odbędzie się trening, przykre, że niestety musiałam zmienić jego plany.
- Jedziemy pomóc Oli, uciekło jej kilka koni - powiedziałam i pokrótce przypomniałam kim jest ów dziewczyna. Po chwili siedzieliśmy w pick-up'ie, jadąc leśnymi ścieżkami w kierunku pobliskiej stadniny.

***********************************************************************************
Dzień dobry wieczór!
Po dwóch tygodniach w końcu to skończyłam. Jesteście dumni? :D Ostrzegam, nie wiem, jak wychodzić mi będą opisy i inne rzeczy związane z jazdą, ponieważ nie jeździłam od obozu i na razie na jazdę się nie zapowiada. Właścicielka Musli wyjeżdża na studia, więc z czasem będzie jeszcze gorzej, niż było do tej pory. W każdym razie, dziś podpatrywałam jak się koniki pasły, gdy przejeżdżałam obok na rowerze koleżanki z rozwaloną dnia poprzedniego przerzutką. O dziwo Madzia postanowiła zepsuć rower tuż pod domem mechanika XD
Skoro już 23, ja się z Wami żegnam  i do następnego rozdziału, który ukaże się... Nie mam pojęcia kiedy. :)