poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 29.

 Matka Darii wysiadła z samochodu w ciemnobrązowym futrze z torebką do kompletu. Po drugiej stronie stał ojciec, rozglądając się wokół. W końcu wzrok obojga padł na mnie - nieznaną dziewczynę prowadzącą konia ich córki wprost z treningu. Blondyna zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, po czym patrząc uważnie pod nogi, aby przypadkiem nie ubrudzić skórzanych obcasów, podeszła do mnie. Przewróciłam oczami.
- Przepraszam... Czy ty to może... Weronika? - zapytała, cały czas przerywając. Najwyraźniej nie mogła skupić się na rozmowie i omijaniu łajna jednocześnie.
- Tak, to ja, o co chodzi? - Mówiąc to, złapałam ją za rękę, aby nie upadła, kiedy nogi niebezpiecznie się zachwiały. Po chwili odzyskała równowagę i wyprostowała się.
- Świetnie. Córcia dzwoniła do mnie godzinę temu, mówiła, że wzięłaś Grubaska na trening, widzę, że to prawda, ale w każdym razie, nie odbiegajmy od tematu. Za kilka minut pojawi się tu drugi koń, Big Ben jest ogierem stricte skokowym, holsztyn z papierami. Darcia jeszcze na nim nie siedziała, uznaliśmy, że nie jest gotowa, ale skoro trenujesz Imbira, uznałam, że i z nim dasz sobie radę - powiedziała z lekkim uśmiechem, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Ale... - chciałam zaprotestować, jednak zanim zdążyłam cokolwiek dodać, kobieta uciszyła mnie gestem ręki.
- Ja wiem, wszystko ma swoją cenę. Koń zostanie tutaj do końca obozu, zapłacimy po wszystkim. Teraz niestety musisz mi wybaczyć, skarbie, bardzo nam się spieszy. Życzę sukcesów z Benem - stwierdziła, uraczyła mnie trzykrotnym cmoknięciem w policzek i odbiegła w stronę samochodu. Oboje wsiedli do środka, po chwili silnik odpalił, a po kolejnych kilku sekundach zniknął za zakrętem. Zanim się obejrzałam, stał przy mnie Tymon.
- Kto to był? - zapytał i dopiero wtedy się ocknęłam.
- Rodzice Darii... Za kilka minut ma tu być nowy koń, sportowy, do treningu - odparłam nadal jeszcze oszołomiona.
- Zgodziłaś się na to?! Mamy na głowie prawie czterdzieści koni! - Spojrzał na mnie z wyrzutem, jak na jakąś idiotkę. Zmierzyłam go wzrokiem z ukosa.
- Gdybyś tu był, to może ogarnąłbyś, jak się zgodziłam - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Młodziak do treningu... Tylko tego trzeba mi było w całym tym zamieszaniu. Dzięki odprowadzeniu, rozsiodłaniu i rozkiełznaniu Imbira, nawet nie zauważyłam kiedy wielkiego gniadosza wprowadzono do boksu. Gdy podeszłam do drzwi, podniósł głowę, patrząc na mnie z góry. Na oko miał metr siedemdziesiąt w kłębie. Stwierdziłam, że nie ma co zwlekać. Paka jeździecka dla konia stała tuż koło jego stanowiska, więc od razu wyciągnęłam z niej szczotki. Przeczesałam sierść, wyskrobałam kopyta, po czym zabrałam się za siodłanie. Nie było to łatwe zadanie. Przerzucenie siodła przez grzbiet, znajdujący się zaledwie kilka centymetrów niżej od mojego czoła, a potem dostanie do głowy, zadartej na wysokości około dwóch metrów i założenie na nią ogłowia, to jak zadanie, które wymaga od człowieka wiele poświęcenia. Kiedy w końcu uporałam się i z tym, i z tym, wyprowadziłam kolosa na zewnątrz. Parkur miałam już ustawiony, najwyraźniej ktoś przede mną również ciężko trenował, wyczerpujący tor, złożony z piętnastu przeszkód, w tym jednego szeregu zakończonego okserem w linii prostej oraz potrójnego łuku z krzyżakiem po środku. Do tego pięć drągów na kłus i trzy na galop. Westchnęłam. Co prawda nie chciałam skakać przeszkód ponad metrem dziesięć, jednak nie miałam ochoty przestawiać wszystkiego. Musiałam sobie poradzić z metrem dwadzieścia. W lekkim westchnieniem podprowadziłam konia pod płot. Nie miałam opcji, żeby wejść na niego z ziemi. Stanęłam na dolnym szczeblu, włożyłam nogę w strzemię i wybiłam się, siadając w siodle. Zakręciło mi się w głowie, kiedy spostrzegłam świat z perspektywy dwóch i pół metra. Szybko przywykłam do wysokości, więc czym prędzej zebrałam wodze i zaczęłam rozgrzewkę. Kilka okrążeń stępem, kłus, drągi, dużo drągów i po dwudziestu minutach rozprężanie zakończone. Czas na galop. Zewnętrzna za popręg i bum. Baranek. Jeden, drugi, trzeci... A w głowie tylko jedna myśl Nie spadnij, bo rozwalisz sobie czaszkę do reszty. Samozaparcie wygrało z temperamentnym stworzeniem. Udało się, żyłam, byłam cała i co najważniejsze - nadal siedziałam na koniu, co lepsze, galopującym koniu. W duchu podziękowałam Bogu i ponownie skupiłam się na jeździe. Wolty, koła, lotne, wydłużania, zbierania, wszystko, aby zająć czymś rozbrykanego ogiera. W końcu najechałam na drągi. Pierwszy przejazd nieco niepewnie, późniejsze dwa idealnie. Chwila stępa, półparada i kolejne zagalopowanie. Na pierwszy ogień - dwie pojedyncze stacjonaty pokonane ładnie, szkoda tylko, że baskil wprost okropny. Dobrze, że między przeszkodami w szeregu i przed nim, ktoś uczynny postawił wskazówki. Koń szybko odnalazł się w zadaniu. Drąg, stacjonata, dwie foule, drąg, stacjonata, drąg, okser. Wszystko czysto. Najtrudniejsza część, czyli linia w łuku była przed nami. Wskazówki bardzo pomagały, jednak nie powstrzymało to zrzutki na ostatniej przeszkodzie. Ben zarzucił łbem parskając. Pomimo wszystko poklepałam go po szyi i przeszłam do stępa. Jak na młodego osobnika poradził sobie wprost świetnie. Dałam mu luźną wodzę i rozstępowałam pod czujnym okiem Darii, której początkowo nie zauważyłam. Na widok konia zaświeciły się jej oczy, a w mojej głowie zaistniał pewien plan.


Przyszłam do stajni około czternastej. Pomimo dość ładnej pogody rankiem, niebo w końcu zasnuło się ciemnymi chmurami, z których lada chwila mógł lunąć deszcz. Aneta czekała na mnie pod boksem Kemira, szykując się najwyraźniej na kolejną jazdę na hucule. Pomimo jej zapału musiałam pokręcić głową.
- Ale czemu? - zapytała, najwyraźniej rozumiejąc, że z jazdy na jej koniu nici.
- Bo jesteś pierwszą w historii osobą poza mną, której Tymon pozwala wsiąść na Albatrosa - odparłam z lekkim uśmiechem, a ona patrzyła na mnie w osłupieniu. - Tylko nie czyść w boksie, wyprowadź go na korytarz i przywiąż z obu stron kantara, chyba, że chcesz zostać ugryziona - zaśmiałam się, a dziewczynka z wzorowym zapałem pobiegła do siodlarni. Tak właściwie trochę ponaciągałam z tym "pozwala", przez trzy godziny zatruwałam mu życie, próbując wymusić pozwolenie. Na szczęście w końcu się udało, więc mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że Aneta może na nim jeździć. Wbrew wszelkim protestom wyprowadziła go z boksu i wedle moich wskazówek zawiązała dwa supły po obu stronach korytarza. Patrzyłam z boku, jak czyści konia, a kiedy skończyła, pomogłam jej z kiełznaniem i siodłaniem.Wyszłyśmy na małą ujeżdżalnię, zostawiając dwie hale dla grup. Podsadziłam uczennicę, bo gabaryty Albatrosa w porównaniu do niej... No cóż, inna bajka. Uśmiechnęłam się, widząc jej postawę w stępie. Zniknął garb, ręce nie pompowały przy najmniejszym ruchu, a pięty nareszcie znalazły się na dole. Po kilku minutach pozwoliłam jej zakłusować. Od razu zauważyłam jej zdziwienie spowodowane wyczuleniem na łydki. Ustawiłam kilka niskich przeszkód w tym cavaletti, aby ogier mógł się rozciągnąć. Pozwoliłam jej najechać na ścieżkę w linii prostej. Gdy to zrobiła skręciła, a ja kazałam zagalopować w narożniku. Cztery okrążenia, w tym dwie zmiany kierunku i jedno koło. Chwila stępa, kolejne zagalopowanie i mogła zacząć przejazd. Stacjonata, okser ze zrzutką, baranek, stacjonata, krzyżak, stacjonata. Podniosłam leżący na ziemi drąg i powiedziałam, aby zrobiła dokładnie to samo, ale bardziej uważała na zewnętrzną łydkę, bo to przez ten problem Albatros zwiał na lewo i strącił poprzeczkę. Oboje szybko załapali o co chodzi. Dwa czyste przejazdy i pozwoliłam jej rozstępować konia. W drzwiach minęłam Tymona, opierającego się o ścianę. Kazałam Magdzie zaprowadzić ogiera do boksu i rozsiodłać, kiedy ja zostałam z chłopakiem.
- Masz szczęście, że go nie zepsuła - uśmiechnął się, a ja natychmiast podeszłam bliżej i przytuliłam się do niego. - Co jest? - usłyszałam szept, więc podniosłam wzrok.
- Męczący dzień. Dwa treningi i jeszcze to całe "instruktorowanie" - mruknęłam, nawet nie zastanawiając się nad tym, co mówię. - Głupie słowotwórstwo - zaśmiałam się, a on westchnął.
- Chodź, pomożemy jej z Grubym i idziemy do domu - odparł, pocałował mnie, po czym objął ramieniem i skierowaliśmy się wgłąb stajni. Szybko uporaliśmy się ze sprzętem i już po chwili zmierzaliśmy przez podwórko w stronę drugiego budynku.

******************************************************************************************

PIĘKNIE JEST TYLKO TAK DALEJ MISIEK KCKCKCK :*******
Dzięki Nikki, też Cię kocham :** Jestem z siebie iście dumna. Ten rozdział to ma duma i chluba. Jest piękny, wspaniały i jako pierwszy od baaardzo długiego czasu naprawdę mi się podoba! :D Chyba na nowo zacznę czerpać radość z pisania :') DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRZY MNIE WSPIERAJĄ, JESTEŚCIE WIELCY ♥♥♥ 35,000... Piękna liczba, moi drodzy C: Jestem tak dumna... Jak jeszcze nigdy :D Gratuluję szczególnie tym, którzy przebrnęli przez lekturę rozdziału nr 29, bo wyszedł (w moim mniemaniu) naprawdę... OBSZERNY XD Także pozdrawiam i życzę wszystkiego co najlepsze... Tak mnie jakoś wzięło :P :**

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 28.

Następnego ranka obudziłam się tuż przed piątą. Zrzuciłam z siebie rękę Tymona, tkwiącą na moich ramionach, po czym przebrałam się naprędce, poszłam do łazienki, wykonałam poranną toaletę i zbiegłam na śniadanie. Pochłaniając kanapkę z dżemem skierowałam się do stajni, aby nakarmić konie. Szybko uporałam się z napełnianiem siatek sianem, a kiedy zaczęłam rozwieszać je po boksach z odsieczą nadeszła pomoc w postaci dwóch stajennych oraz wspaniałomyślnej blondynki. Uśmiechnęłam się na ich widok. W końcu na paszę czekało całe trzydzieści sześć podopiecznych, wliczając w to nasze konie, konie pensjonariuszy oraz te, które przyjechały z właścicielkami na obóz. W sumie, uznałam, że jedynie Sylwia naprawdę dorosła do tego, żeby posiadać na własność dwa czterokopytne. Aneta powinna zacząć od dzierżawy, a Daria... No cóż, może i była odpowiedzialna i zapewniała mu należytą opiekę, ale na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że jest zdecydowanie przemęczony. Zbyt często i za długo go rolowała, to nie miało sensu, koń sam z siebie stał ze skuloną szyją. Z zamyślenia wyrwał mnie Jacek, wręczając mi kolejną siatkę. Zaniosłam ją do boksu Imbira - kasztana należącego obozowiczki. Patrzył dosłownie na swoje kopyta. Zaczepiłam sznurek o haczyk i podeszłam do wałacha. Chwyciłam po obu stronach kantara i podniosłam jego łeb. Popatrzył na mnie znudzonym spojrzeniem, a kiedy tylko puściłam głowę szyja natychmiast się zgięła, a koń ledwo sunąc nogami po słomie przemieścił się bliżej jedzenia. Puściłam w jego stronę smutne spojrzenie i oparłam się o drzwi boksu.
- Nie każdemu możesz pomóc - usłyszałam za sobą cichy szept, a po chwili poczułam, jak ręce Tymona oplatają mnie w talii. Zacisnęłam palce na dłoniach chłopaka i pokręciłam smętnie głową.
- Szczerze, mam wrażenie, że gdyby on miał jakieś marzenia, to jedynym byłaby śmierć - westchnęłam, prostując się. - Spójrz na niego, jest na skraju hiperfleksji - wskazałam na szyję, na której zaczynała się tworzyć charakterystyczna gula. Zrezygnowany poklepał mnie tylko po ramieniu i skierował się dalej wzdłuż korytarza.

Po jakiejś godzinie w stajni zaczęły zbierać się grupki osób, czekających na jazdy. Zaczęłam wydawać polecenia, rozdzielając konie. Darię zostawiłam na sam koniec. Stała przy wyjściu z założonymi rękami, najwyraźniej będąc oburzoną, że w ogóle śmiem mówić jej, co ma robić.
- Powiesz mi wreszcie, dlaczego twój chłoptaś nie pozwolił mi oporządzić mojego konia? - zapytała, a przez jej słowa w myślach zaczęłam zwijać się ze śmiechu.
- Wiesz, co to hiperfleksja? - Uniosłam pytająco brwi, a ona tylko wzruszyła ramionami.
- Raczej każdy wie, tworzy się jakaś nowa kość, czy coś w tym guście. A o co chodzi?
- O to, że pojeździsz na Imbirze jeszcze dwa, może trzy miesiące, bo potem będzie niezdolny do jakiejkolwiek pracy, nawet z ziemi - powiedziałam, jakby było to coś całkowicie normalnego. Dziewczyna patrzyła na mnie, mrużąc lekko oczy.
- Czyli co? Koń do sprzedania? Czy na mięso? - Udawała, że ją to nie rusza, ale po jej minie wywnioskowałam, że jest bliska płaczu.
- Jeszcze można go naprawić, dopóki w potylicy nie zaszły zbyt duże zmiany - uśmiechnęłam się pobłażliwie. Nie rozumiałam, po co w ogóle zabierała się do rollkuru, skoro nie znała podstawowych jego konsekwencji, ale na wyjaśnienia przyjdzie czas kiedy indziej.
- Co proponujesz? - spytała, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Jazdę dzisiaj prowadzi Tymon, weź Tabuna i idź na skoki, tylko pamiętaj, jedziesz na oliwce i popuść nu wodze, bo zacznie się denerwować. I spróbuj mi go zrolować, to zabiję, jasne? - W odpowiedzi kiwnęła głową i skierowała się do siodlarni. Zatrzymała się jednak po kilku krokach i odwróciła w moją stronę.
- A co z Imbirem?
- Dzisiaj ja na nim jeżdżę, masz Tabuna, powinien ci wystarczyć - odparłam, a ona kiwnęła głową i odeszła po sprzęt. Rząd kasztana był już przy jego boksie, więc tuż po wyczyszczeniu natychmiast go osiodłałam i założyłam ogłowie z wędzidłem podwójnie łamanym. Koń najwyraźniej zdziwiony brakiem zarówno podwójnej wodzy jak i nachrapnika od razu zaczął przeżuwać kawałek metalu. Wyciągnął głowę, prostując przy okazji szyję.Uśmiechnęłam się i wyszłam z nim na padok. Pogoda niespecjalnie dopisywała, ale brak opadów pozwolił na jazdę po w miarę znośnym podłożu. Usiadłam w siodle, a wałach natychmiast zaczął się zbierać. Przewróciłam oczami, kręcąc lekko głową. Dałam mu całkowity luz, zero kontaktu. Ku mojemu zdziwieniu rozluźnił się dopiero po około dziesięciu minutach. Po chwili przyłożyłam łydki, aby zakłusować. Czułam się nieswojo, jadąc z puszczonymi wodzami, trzymając za samą sprzączkę. Przez jakiś czas nie mogłam się przyzwyczaić, jednak kiedy tylko się udało, okazało się to dość ciekawym doświadczeniem. Imbir cały czas próbował zbierać lub wydłużać, jednak ja powstrzymywałam go do zaledwie kłusa roboczego i to samo miałam zamiar robić w galopie. Wreszcie, po pół godzinnym kłusowaniu koń podniósł głowę. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i wysunęłam zewnętrzną łydkę za popręg. Nie musiałam dawać żadnych innych sygnałów, bo natychmiast wykonał polecenie. Moje obawy nie sprawdziły się, na szczęście. Nawet nie próbował się schylać, wręcz przeciwnie, wysuwał głowę do przodu, cały czas przyspieszając. W końcu wykonałam półsiad, bo jednak do zbyt miękkich wierzchowców niestety nie należał. Usiadłam z powrotem dopiero, kiedy sam zaczął zwalniać. Dociążyłam grzbiet, a on od razu przeszedł do stępa. Uniósł łeb i szedł prężnym krokiem. Dziwiło mnie, że zwyczajna jazda na delikatnym wędzidle przyniosła takie efekty. Poklepałam go po mokrej szyi. Byłam nadzwyczaj zadowolona. Nie tyle z siebie, co z wierzchowca. Po kilku minutach zeskoczyłam na ziemię i otworzyłam bramę w momencie, kiedy na podjazd wjechało żółte lamborghini, a z pojazdu wysiedli rodzice Darii.

**********************************************************************************************
I nagle wiem, skąd czerpać wenę. Lauren Brook moim Bogiem, Heartland po przerwie od seriali i książek daje tyle weny, że łohoho. I szczerze, gdybym nie wpadła na pomysł obejrzenia sobie dwóch odcinków, to możliwe, że notka na blogu nie pojawiłaby się ani dziś, ani już nigdy w przyszłości :) Dlaczego? Bo jestem wkurzona jak nigdy. Ludzie, ja rozumiem, że można nie mieć czasu, ale poprzedni rozdział skomentowały dwie osoby, za co bardzo dziękuję. Nie wiem, może mam mylne pojęcie o pisarstwie, ale chyba kiedy autor nie ma weny, chęci ani niczego innego, co pomaga, to właśnie czytelnicy powinni go motywować, prawda? A ja widzę aktywność dwóch osób, bo komentarz piąty był kolejnym "chejtem" (tak, specjalnie przez "ch"), nieudanym, ale jednak :) No cóż, jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że bardzo się na Was zawiodłam, dziękuję za uwagę, do usłyszenia!

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 27.

Galopowałam spokojnie po parkurze, przygotowując się psychicznie do skoków. Dwunastoprzeszkodowy tor rozpościerał się przede mną, a moim zadaniem było pokonanie go w jak najkrótszym czasie, bez punktów karnych. Musiałam zrobić to bezbłędnie. Dla siebie. Dla drużyny. Manhattan na treningach spisywał się świetnie, jednak to była jego pierwsza, najważniejsza próba. Sędzia dał znak do startu, więc ukłoniłam się, po czym nakierowałam wałacha na pierwszą stacjonatę. Klasa L nie mogła stanowić dla nas najmniejszego problemu, w końcu nie raz skakaliśmy już przeszkody ponad metr dwadzieścia, więc granica między dziewięćdziesięcioma centymetrami, a metrem była nienaruszalna. Pierwsze trzy przeszkody pokonaliśmy bezbłędnie. Zostały trzy oksery, krzyżak, rów z wodą i końcowa stacjonata. Jechałam pewnie, dokładałam łydki z lekkim klepnięciem palcata przed niemal każdą przeszkodą, aby koń szedł jak najpewniej. Szereg był idealnie wymierzony, więc przelecieliśmy nad nim bez jakichkolwiek problemów. Powoli zbliżaliśmy się do rowu. Manhattan zbyt mocno się rozpędził, więc dociążeniem starałam się zredukować prędkość. Szybko doszłam do wniosku, że nie damy rady. Dwie foule przed przeszkodą wałach potknął się, ale pomimo mojej próby zatrzymania go, on się wybił. Jako, że nie zrobiłam półsiadu wybiło mnie w fazie odskoku, a koń stracił równowagę. Na trybunach słyszałam wyraźne westchnienia strachu. W końcu pod Manhattanem ucięły się nogi, a ja wyleciałam z siodła, wpadając wprost na ostatnią przeszkodę.

Obudziła mnie Melodia, która leżąc na brzuchu, skubała moje włosy. Po tym śnie, na sam widok konia obok poderwałam się na równe nogi, jednak niemal od razu opadłam z powrotem na słomę, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że głowa nagle zaczęła dosłownie pękać. Zamknęłam oczy i położyłam się na plecach, chowając twarz w dłoniach. Dopiero, gdy zawroty przeszły, zdałam sobie sprawę z faktu, że nie opieram się o konia. Ja po prostu leżałam, a klacz, trącała mnie łbem. Tylko chwilę... Przecież nie miała możliwości tego robić, skoro znajdowała się na ziemi. Szybko uniosłam się do pozycji siedzącej i ku swojemu zdziwieniu, a miałam nadzieję, że to nie omamy, Melodia stała. Przekrzywiłam głowę i zamrugałam kilkukrotnie, nie wiedząc, czy rzeczywiście wstała o własnych siłach.

Po kilku minutach opierania się o ścianę i zwyczajnego patrzenia z niedowierzaniem, jak to Melodia pięknie je, w końcu usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Nawet nie pokwapiłam się, żeby się podnieść. Chwilę później w drzwiach boksu stanął Tymon, spoglądając to na mnie, to na klacz.
- Co ty zrobiłaś? - zapytał, po czym wszedł do środka i przejechał ręką po nogach.
- Zasnęłam, wstałam, wrzasnęłam, wstała - wymieniłam, a chłopak podał mi rękę. Chwyciłam ją, a on podciągnął mnie do góry.
- Dobrze się czujesz?
- Wyjątkowo tak, tylko, chwila - powiedziałam i odwiązałam bandaż z czaszki. Otrzepałam włosy i odetchnęłam z ulgą, kiedy Tymon spojrzał na mnie z powątpiewaniem. - Spokojnie, to mi przeszkadzało - stwierdziłam, na co on przewrócił oczami. Poklepałam kobyłę, po czym wraz z chłopakiem wróciłam do domu, gdzie Sylwia właśnie przygotowywała się do wyjścia. Minęłam ją z uśmiechem, wchodząc po schodach na górę. Zawróciłam jednak w połowie drogi, niektórym trzeba było powiedzieć, że jednak zamierzam brać udział w obozie...

- I jak było? - zapytałam, stojąc na werandzie i widząc, jak Sylwia zmierza w moim kierunku.
- A jak mogło być? - zdziwiła się, odwracając ode mnie wzrok.
- Po twojej minie, domyślam się, że dobrze - wyszczerzyłam zęby. Zastanowiła się przed podaniem konkretnej odpowiedzi.
- Było... Przyjemnie.
- Umówicie się jeszcze? - No cóż, najwyraźniej z wiekiem staję się coraz bardziej wścibska.
- Nie wiem - odparła wymijająco, ale znając Bartka, na tym się nie skończy.
- Wydawało mi się, że dobrze się dogadujecie - stwierdziłam, na co ona spojrzała na mnie niepewnie.
- Bo tak jest. Ale nie wiem czy będzie chciał - powiedziała i nie czekając na to, co powiem minęła mnie i weszła do środka. Spojrzałam na bruneta, wysiadającego z auta. Odwrócił się w moją stronę i kiwnął ręką. Uśmiechnęłam się lekko i zawróciłam na pięcie.

*****************************************************************************************************
Jestem beznadziejna, wiem, przepraszam Was bardzo serdecznie. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że kurde nie było mnie cały zeszły tydzień w domu :) Mieszkałam u koleżanki, bo mama była na jakichś szkoleniach. Ogólnie mówiąc, weny brak, chęci też, a siły to już w ogóle. Jedyne, co mnie pociesza, a może martwi, to fakt, że dobiliście do 34,000 bez mojej wiedzy D: A ja Wam jeszcze nie podziękowałam za 33 :c Jestem suką :< Do tego cała dwójka nowych obserwatorów... Niepoliczalni Wy :c Nic mi się nie chce i zaraz mam angielski na drugim końcu miasta, sooo, kocham Was i do następnego :**