sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 26. + spierdoliłam na całej linii.

Kłus po kilku minutach przerodził się w galop, a ja zaczęłam się poważnie obawiać o zdrowie i życie kursantów. Co prawda ile razy się odwracałam, nie widziałam żadnego sygnału, który miałby zwiastować, że któreś z młodzieży zamierzało nagle spaść. Żadnemu z koni nie odbijało, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że teren miał szansę na bezwypadkowy przebieg, nawet pomimo faktu, że to ja jechałam na czele, a z moim szczęściem wszystko było możliwe.
Zwolniłam, gdy tylko wjechaliśmy na kamienistą ścieżkę. Reszta załogi poszła w moje ślady, również wstrzymując konie do stępa. Znów zerknęłam przez ramię, by sprawdzić, jak się sprawy miały i z trudem powstrzymałam śmiech, widząc, że jedyną osobą, której dotknęły jakieś problemy, był Tymon. Albatros najwyraźniej nie był w nastroju na teren. Wiosna uderzyła mu do głowy, czy coś w tym rodzaju.
- Jezioro czy skoki, co wybieracie? - krzyknęłam do całej gromady, a już po chwili odpowiedział mi chór paru osób. Nic nie zrozumiałam z całego tego bełkotu, który powoli przeradzał się w nieopanowany harmider. - Dobra, dobra. Pojedynczo, głosujemy po kolei - powiedziałam szybko w desperackiej próbie uspokojenia młodzieży. Parę zdań i niezadowolonych jęków później, zdecydowaliśmy jechać nad wodę, co w sumie było miłą odmianą. Ktoś za mną słusznie zauważył, że skakać możemy na ujeżdżalni, co zresztą ciągle robimy. Nie oszukujmy się, monotonia na jazdach po jakimś czasie zawsze stawała się nudna, a ostatnimi czasy nie działo się nic szczególnego. Koniec końców wszystko sprowadzało się do kilku lotów nad przeszkodami. Powoli przestawało mi to sprawiać jakąkolwiek frajdę; potrzebowałam zmian.
Dlaczego nagle naszło mnie na przemyślenia? Ciężko stwierdzić. Chyba wyjątkowo krótka debata z kursantami wywołała wewnątrz mnie jakiś dziwny łańcuch emocjonalny, o ile mogłabym to tak nazwać. Akcja ponoć zawsze budziła reakcję, co w tym wypadku poskutkowało... Tym. Po prostu.
- Możemy już przyspieszyć? - dobiegł mnie głos zza pleców, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Pokiwałam głową i w milczeniu przyłożyłam łydki do boków klaczy. Kolejne kilka metrów galopu, a pławienie... jak pławienie, nic specjalnego.

Odłożyłam siodło na stojak, w duszy skacząc z radości, że na dziś miałam z głowy użeranie się z podrzędną szkółką. Z drugiej strony, dostarczało to nieco zawirowań do codziennej rutyny. Przykładowo, prawie udusiłam się śmiechem, gdy jedno z dzieci powiedziało "ciociu Karolino". Byłam pewna, że gdyby nie fakt, że akurat zmęczenie po terenie wzięło górę, śmiałabym się przez kolejne kilkanaście minut.
Jednak pomimo okazyjnie dostarczanej mi rozrywki, cała ta zabawa w instruktorkę znudziła mi się po dwóch dniach. Zresztą, patrząc po minach Tymona, Aśki i Jacka, nie tylko mi. Najchętniej wyrwałabym się na kilka dni z całego tego zgiełku, ale ostatnimi czasy miałam zdecydowanie dosyć wyjazdów.
- Co robi moja ulubiona dziewczyna? - usłyszałam tuż obok ucha, gdy silne ramiona oplotły mnie wokół talii. Staliśmy przed stajnią, narażeni na wzrok kursantów, przez co wyplątałam się z uścisku chłopaka, czując się nader niekomfortowo.
- Co robisz?! - tym razem dobiegło nas z wnętrza korytarza. - Skoro robi pierwszy krok, dodatkowo bez mojego pośrednictwa, wykorzystaj to, dziewczyno! - wydarła się Natalia, podchodząc do nas i zaplatając ręce na piersi. Całą swoją wolę włożyłam w to, żeby wyglądać na zupełnie zszokowaną jej zachowaniem. Tymon z kolei patrzył to na nią, to na mnie, najwyraźniej zapominając, o co chodziło z całą tą sytuacją. Koniec końców wystarczyło jedno moje spojrzenie, by przypomniał sobie, że nie tak dawno informowałam go i misternym planie jednej z dziewcząt.
- Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał, unosząc brwi, perfekcyjnie wczuwając się w swoją rolę.
- Nie wiesz o tylu rzeczach - zaćwierkała blondynka, przesadnie przeciągając dwa ostatnie słowa. Mogłabym przysiąc, że była jakoś spokrewniona z Karoliną. Szczególnie w momencie, gdy przerzuciła włosy przez ramię.
- Jak na przykład co?
- Jak na przykład to, że ona - tutaj jej palec wygiął się w moim kierunku pod jakimś dziwnym kątem - jest w tobie po uszy zakochana, ale boi ci się to powiedzieć.
W kilku ruchach doskoczyłam do dziewczyny i lekko przesunęłam na bok. Gdy już miałam się odezwać, zrobił to Tymon, zaskakując tym nas obie.
- Cóż, całkiem nieźle się składa. Skoro jest moją narzeczoną, raczej powinna być zakochana, mam rację?
Przewróciłam oczami, cofając się o kilka kroków.
- Kurde, miałam nadzieję, że dasz mi się jeszcze chwilę pobawić - żachnęłam się, marszcząc brwi i niemal tupiąc nogą jak jakaś humorzasta pięciolatka.
- Zaraz, zaraz - przerwała nam Natalia, stając pomiędzy nami. - Jesteście razem? Czemu mi nic nie powiedziałaś? Zrobiłam z siebie idiotkę! - krzyknęła, a moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.
- Skoro nikt wcześniej nie nauczył cię, żeby nie wnikać w prywatne sprawy innych ludzi, ktoś w końcu musiał to zrobić, skarbie - powiedziałam, w pełni świadoma, że wraz z tymi słowami zyskałam opinię skończonej suki. Pytanie tylko, czy rzeczywiście przeszkadzało mi ten szkopuł, skoro mowa była o czternastolatce z fiu bździu w głowie?
- Jesteś wredniejsza niż mówiła Karolina... Ona przynajmniej wie, co to kultura - prychnęła, ponownie zarzucając blond kłakami i odchodząc w stronę siodlarni. Spojrzałam na chłopaka obok z uniesionymi brwiami i w jednej chwili oboje zaczęliśmy się śmiać. Nawet nie przypuszczałam, że młodzież w tych czasach może być tak naiwna.
- Nigdy nie słyszałem o hipokrytkach z kulturą, jeśli mam być szczery - powiedział szatyn, podchodząc do mnie, przerzucając ramię przez moje ramiona i ruszając w kierunku domu. - Zawsze myślałem, że Karolina farbując włosy stara się uzupełnić pustkę w głowie, ale w tym momencie już niczego nie jestem pewien. Może to po prostu my nie rozumiemy jej ideologii, bo jesteśmy na to zbyt... Zwyczajni?
- Masz rację, ona dociera jedynie do ludzi jej pokroju.
- Mówisz o nastoletnich idiotkach? - zapytał, wywołując u mnie kolejną falę śmiechu.
- Tak, dokładnie o nich mowa.
- Świetnie, a teraz pozwolisz, że cię porwę.
Nie zdążyłam nawet zapytać, o co chodzi, kiedy w jednej chwili podniósł mnie znad ziemi, położył na swoim barku i w akompaniamencie mojego pisku, przeszedł przez całe podwórze, by na koniec usadzić mnie na fotelu pasażera w swoim pick-upie. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak przebiega przed maską, by po chwili znaleźć się za kierownicą, tuż obok mnie.
- Wiesz, że mogę to uznać za porwanie?
- Chyba mam deja vu - zaśmiał się, zerkając na mnie kątem oka, gdy uruchamiał silnik. Pokręciłam głową, zabierając się za zdjęcie czapsów z nóg.
- Dopiero wróciłam z terenu, nie zdążyłam się nawet przebrać. Mogłeś zaczekać kilka minut - żachnęłam się, zaplatając ręce na piersi.
- Nie narzekaj, tobie w bryczesach jest raczej wygodnie. Uwierz, że męskie nie są wcale dobrze dopasowane - mruknął, na potwierdzenie swoich słów wiercąc się w fotelu i posyłając mi spojrzenie w stylu "no widzisz, mam rację".
Postanowiłam zostawić jego uwagę w spokoju, więc część drogi minęła w kompletnej ciszy. Słońce odbijało się w moich okularach i szybach samochodu, wpadając do środka i grzejąc obite skórą fotele oraz drewniany kokpit. Pogoda typowa na majowe popołudnie - rześko i duszno zarazem. W powietrzu zdecydowanie wisiała groźba burzy.
Ku mojemu zdziwieniu, po przejechaniu przez całkiem spory fragment miasta, nagle znaleźliśmy się na jednej z leśnych ścieżek. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej tędy nie jechałam. Nie miałam bladego pojęcia, dokąd wiózł mnie chłopak, ale z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej niecierpliwa.
Gdy w końcu się zatrzymaliśmy, moja niepewność wzrosła do granic możliwości. Nie widziałam niczego poza lasem i, o dziwo, furtką. Drewniana bramka wyróżniała się pośród krzewów drzew i masy bluszczu, oplatającego prawdopodobnie całe ogrodzenie, o istnieniu którego mogłam jedynie snuć domysły.
- Czy powinnam zacząć się bać? - zaśmiałam się nerwowo, kiedy otworzył drzwi z mojej strony i podał mi rękę. Wyszłam z auta i rozejrzałam się wokół; a przynajmniej taki miałam zamiar. Nie minęła bowiem chwila, gdy moje oczy zostały przysłonięte dłońmi Tymona. - No chyba sobie żartujesz.
- A czy wyglądam, jakbym żartował?
- Nie wiem, odsłoń mi oczy, to ci powiem - burknęłam, starając się wykręcić z jego zasięgu. Niestety, nic z tego nie wyszło. Westchnęłam cicho, kiedy śmiejąc się, chłopak popchnął mnie lekko w nieznanym kierunku.
Wystarczyło zaledwie kilka kroków, by odsunął się ode mnie. Mimo wszystko, zaraz przed moją twarzą pojawiło się coś nowego. Precyzując - klucz.
- No dawaj, to się aż prosi o otwarcie - głową wskazał na furtkę, szczerząc się jak głupi. Niepewnie chwyciłam za mosiężny przedmiot i wychyliłam rękę w kierunku bramki. Szczęk w zamku upewnił mnie, że mogliśmy swobodnie przejść do dalszej części niespodzianek, jednak zanim to się stało, posłałam Tymonowi kolejne spojrzenie. Ponaglił mnie gestem, a ja w końcu nacisnęłam na klamkę.
Ogród i...
- Czy ty kupiłeś dom?

*******************************************************************************************************************
Dobra, po kolei. Raz, to już chyba zwyczaj, że przepraszam. Zjebałam na całej linii i tu zwyczajnie muszę użyć tego słowa, bo niestety żadne inne nie jest wystarczająco mocne. Wy czekaliście, ja... Sama nie wiem, co się ze mną stało. To gówno, które widzicie wyżej pisałam od miesiąca. Tekst kursywą jest tak naprawdę moją osobistą dygresją, bo niestety, to nie jest to samo, co kiedyś (i stąd chęć zasięgnięcia po zmiany i pisanie nowych opowiadań o całkowicie innej tematyce). Dodatkowo decyzję podjęłam na kompletnym spontanie i to właśnie jest punkt numer dwa. Otóż, będzie siedem tomów. Przepraszam, wiem, obiecałam osiem, ale nie oszukujmy się. Ja już nie potrafię pisać o koniach, a czyta się to również coraz gorzej. Jezu, plączę się już nawet w tym, co piszę kompletnie od serducha.
Nie mam w ogóle czasu. Od pierwszego dnia wakacji jestem zabiegana jak ja pierdolę, dodatkowo teraz pojawiły się problemy z moim wyjazdem. Nie będzie mnie od poniedziałku, a nie tak, jak było w planach, od wtorku. Do dnia wczorajszego nie było w ogóle pewne, czy będę miała podwózkę na obóz, bo ciągle coś było nie tak. Poza tym znajomi, aktywne spędzanie czasu, na które w końcu się zbieram (biegam!) i zwyczajne lenistwo zabierają mi 3/4 czasu. Jakby tego było mało, mój dom stał się prowizorycznym schroniskiem. Trzy tygodnie temu zwaliło się na mnie 25 osób. Jestem tym wszystkim kompletnie wykończona.
Na koniach nie jest lepiej. Byłam na jeździe w środę i nie pamiętam, czy kiedykolwiek byłam aż tak załamana. Wszystko mi się sypie.
Także, nie mam pojęcia, kiedy będzie kolejny rozdział. Nie ma mnie od poniedziałku do, prawdopodobnie, siódmego sierpnia. Może napiszę coś na telefonie, ale zobaczymy, jak to wyjdzie. Skończę siódmy tom na przełomie sierpień/wrzesień, a ostatni rozdział dostaniecie w trzecie urodziny bloga. Co do epilogu - wstrzymam się. Nie chcę niczego robić pochopnie. Najpierw mam w planach poprawę WSZYSTKICH rozdziałów, co zajmie mi... Sporo czasu, a potem, zobaczymy, co zrobię z całą resztą. Ósmy tom jest zaplanowany, ale zwyczajnie nie wiem, czy starczy mi na niego siły.
Bardzo, ale to bardzo dziękuję Wam za uwagę, za to, że jesteście, mimo tego, jak beznadziejnie się względem Was zachowuję i za to, że wciąż mnie wspieracie. Naprawdę niesamowicie dużo to dla mnie znaczy i przepraszam, że się tak rozpisałam. Chciałam Wam dać jasny podgląd na sytuację. Kocham Was całym serduchem ♥