niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 21.

Przewertowałam treść kartki kilkukrotnie, zanim ponownie spojrzałam na dwójkę siedzącą przede mną. Wujek rozglądał się na boki, zasłaniając twarz dłonią, wyraźnie unikając mojego wzroku. Karolina z kolei patrzyła na mnie z nieukrywaną satysfakcją, uśmiechając się pod nosem i cały czas nucąc jakąś niezwykle irytującą melodię. Zresztą, ona cała była irytująca. Wszystkie jej gesty i dźwięki, jakie z siebie wydawała denerwowały do tego stopnia, że widząc ją, otwierał się przysłowiowy scyzoryk w mojej kieszeni. Zyskałam nagłą ochotę na zakupy w sklepie zoologicznym, może udałoby mi się znaleźć węża, tudzież pająka, dzięki któremu koleżanka trafiłaby na kilka dni, tygodni, może nawet miesięcy do szpitala. Do tej pory jakoś z nią wytrzymywałam, jednak nikt mnie nie ostrzegał, że cholerna, egoistyczna dziunia planowała wykupić fragment ziemi należącej do wujka, a tym samym do mnie.
- Na dobry początek, zakładamy szkółkę - uśmiechnęła się szerzej niż kiedykolwiek wcześniej. No, może poza tym jednym razem, kiedy nasze, niestety, wspólne zdjęcie znalazło się na okładce jednej z miejscowych gazet. Wyglądało na to, że plan pod tytułem "Wielka Stajenna Rodzina" wchodził w fazę zaawansowaną.
- Pewnie, spieprzmy wszystkie konie, które do tej pory chodziły tylko pod doświadczonymi jeźdźcami - powiedziałam, starając się, by mój głos wprost ociekał niechęcią. Mimo wszystko Karolina jedynie popatrzyła na mnie z miną w stylu "masz gówno do gadania" i ciągnęła swój wywód dalej.
- Co do koni, dobrze, że mi przypomniałaś, jest ich trzydzieści. Nie stać nas, na utrzymanie wszystkich, więc wymyśliłam, że każdy powinien na siebie zarabiać. Pensjonariuszy nie mamy dużo i myślę, że z każdym możemy się dogadać - klasnęła w dłonie, a ja rozszerzyłam oczy, zastanawiając się, czy dziewczyna rzeczywiście jest aż tak głupia.
- Masz pewne, że każdy kupuje konia po to, żeby dzielić się nim z dziećmi. Przejrzyj na oczy, kto mógłby się zgodzić na ten układ? - prychnęłam z kpiną, na co ta jedynie zaplotła ręce na piersi, lustrując mnie od góry do dołu.
- Osobiście myślałam o Melodii i Flocku - stwierdziła, przenosząc wzrok ze mnie na wujka, który chyba został wytrącony z kontekstu. Ponownie uśmiechnęła się w ten typowy dla siebie sposób, zbierając ze stołu jakiś notatnik. - Co pan o tym myśli?
- Ja? - zdziwienie pojawiło się na jego twarzy, gdy wskazał na siebie, najwyraźniej gubiąc się w całej tej sytuacji równie bardzo jak ja. - Ja... No cóż, osobiście nie podoba mi się ten pomysł. Melodia mimo, że już nie najmłodsza, ma swoje humory, nie nadaje się do szkółki. Co do Flocka, może i jest spokojniejszy od niej, ale po pierwsze za młody, a po drugie nie wytrzymałby długo łażąc w kółko - powiedział, a ja dziękowałam w duchu, że choć w tej jednej kwestii się ze mną zgodził. - Tematu Tabuna nawet nie zaczynaj, po pierwsze ma siedem lat i temperament równy całej reszcie koni razem wziętej.
Niebieskowłosa zamknęła usta tak szybko, jak je otworzyła i spojrzała na mnie ze znacznie mniejszą pewnością siebie. Och, czyżby koleżankę naszły wątpliwości, gdy nie wszystko szło po jej myśli? To takie typowe. Najchętniej podporządkowałaby sobie każdego, ale potem zapewne nie wiedziałaby, co zrobić ze swoją "władzą". Mogła udawać silną, jednak widać było, że z większością spraw nie dawała sobie rady. W moim odczuciu, brak wsparcia innych zapewniał jej także brak swego rodzaju, czy ja wiem? Może odbierało jej to nieco radości, czerpanej z życia?
- W każdym razie, Inga, Irga, Bajka, Tanger i Randbor, możliwe, że dołączymy jeszcze Piękną i Perełkę - wyliczała po kolei, a ja odniosłam wrażenie, że przez jej twarzy przeszło coś na kształt dumy. Moje ciśnienie z minuty na minutę rosło coraz bardziej. - Kwestię Albatrosa obgadam bezpośrednio z Tymonem. Nie potrzebuję w tym celu pośrednika.
- Jaką kwestię? - dobiegł nas głos zza moich pleców. Wszyscy automatycznie spojrzeliśmy w stronę chłopaka. Uśmiechnął się do mnie, czego nawet nie starałam się odwzajemnić. Pokręciłam głową i wyminęłam go w progu, wciskając mu kartkę w ręce.
Starając się odciąć zupełnie od innych, przemierzałam korytarz w niepodobnym do mnie tempie. Chciałam po prostu znaleźć się niedaleko boksu Melodii. To ona była pierwszym niezwykle przyjemnym zaskoczeniem, jakie czekało na mnie w Polsce, więc miałam nadzieję, że pamiętając o poprzednich latach, ponownie będę w stanie pocieszyć się jedynie jej obecnością. Wyjątkowo skutecznie próbowałam zatrzymać łzy, zbierające się w moich oczach. Jak bardzo i przede wszystkim czym wujek był aż tak zdesperowany, by odsprzedać udziały tej szmacie?
Przyjemne, ciche rżenie rozległo się na korytarzu, gdy bułana klacz wystawiła łeb zza krat boksu. Cień uśmiechu wdarł się na moje usta, jednak wraz z nim pojawiła się niemożność dłuższego powstrzymywania płaczu. Drżącymi dłońmi odsunęłam zasuwę, zamknęłam za sobą drzwi i objęłam szyję kobyły rękoma. Stała nieruchomo, z podkuloną tylną nogą, jakby czując, że nie mam dziś ochoty, by się użerać z jej humorami.
- Nie wiesz, że moje ramię jest znacznie wygodniejsze do ryczenia? - usłyszałam za sobą, jednak nie planowałam oderwać się od boku klaczy. Szczęk metalu zapowiedział to, co stało się kilka sekund później. Ręce chłopaka niemal siłą odciągnęły mnie od Melodii i przycisnęły do jego torsu. Schowałam twarz w jego bluzie, nie mając szczególnej ochoty, by widział, jak z chwili na chwilę coraz bardziej się rozmazuję. - Chyba jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim stanie, a przynajmniej sobie tego nie przypominam - mruknął w moje włosy.
- Też jakoś nie kojarzę - burknęłam, koniec końców zaciskając dłonie na materiale. Zaciągnęłam się jego dobrze mi znanym zapachem, stwierdzając nagle, że strasznie brakowało mi bliskości chłopaka. Choć nawet nie wiedziałam, kiedy zdążyłam się za nim stęsknić.
- Aśkę szlag trafi, jak przyjedzie i usłyszy, że ktoś chce wystawić Cykadę do szkółki - westchnął pod nosem. - Myślę, że Karolince jednak odwrócą się poglądy po nieuniknionej konwersacji - zaśmiał się, czemu od razu zawtórowałam. Jakim cudem zawsze wiedział, jak poprawić mi humor? I jakim cudem zawsze pojawiał się wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam?
- Wiesz, że cię kocham? - zapytałam, wychylając lekko głowę, ukazując fragment zapuchniętych oczu. Szatyn zmarszczył brwi, jednak na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- Co cię tak nagle naszło na wyznania?
Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej, jakby naprawdę się bał, że zaraz się wyrwę i ucieknę nie wiadomo gdzie.
- Stwierdziłam, że za rzadko ci to mówię, a za często zachowuję się jak skończona zołza - uniosłam kąciki ust, starając się nieznacznie odsunąć. Dusił mnie, nie oszukujmy się, a co za dużo, to niezdrowo. Przez chwilę wsłuchiwałam się w ciszy w krople deszczu, raz za razem uderzające o dach stajni. Nastrój z przygnębiającego w kilka chwil przerodził się w lekką nostalgię, która nie przeszkadzała żadnemu z nas.
- Kocham cię - powiedział po chwili, całując mnie w czubek głowy. - A wracając do Karoliny, wiesz, że chce cię wrobić w instruktorkę?
- W takim razie bardzo chętnie pokażę dzieciom na czym polega prawdziwe jeździectwo. Trzy czwarte teorii i jedna czwarta praktyki, nie uważasz, że to idealne proporcje? - uśmiechnęłam się szeroko, wierzchem dłoni wycierając mokre policzki. Tymon pokręcił głową z cichym śmiechem na ustach, po czym ponownie przeniósł spojrzenie na mnie.
- Myślę, że wspaniałym pomysłem jest obgadanie tego przy gorącej herbacie, najlepiej przed telewizorem, pod ciepłym kocem - stwierdził, na co przytaknęłam z udawaną powagą. Objął mnie ramieniem i wspólnie skierowaliśmy się do domu, udając głuchych na pretensjonalne wywody Karoliny.

**************************************************************************************************************************
Przepraszam, że taki krótki, głupi, nudny itd; itp. W każdym razie, nie miałam siły na nic lepszego, bowiem dziś wróciłam z (męskiego) klasztoru z dni skupienia. Wkurwiająca współlokatorka, brak ciepłej wody, zimno jak w psiarni, spanie w ciasnych klitkach na pieprzonych, twardych pryczach, bo łóżkiem tego nie nazwę i modlitwa, modlitwa, modlitwa! Mój wczorajszy dzień - kaplica, śniadanie, kaplica, aula, kaplica, aula, msza (w kaplicy), obiad, kaplica, trzygodzinna wycieczka w góry, kolacja, dwu i półgodzinna Adoracja Najświętszego Sakramentu (w kaplicy), cisza nocna :) Jedzenia może nie skomentuję, bo wyszłabym na wybredną, czy coś, ale chyba nie każdy ma ochotę na wpieprzanie much :D
Mam zakwasy na dupie. A w następny weekend (Dobry Boże! Majówka!) konie! Teren, tak dokładnie. Nie zdam tej odznaki, przysięgam. Szczególnie, że to pierwszy wyjazd poza ujeżdżalnię od wakacji XD 276 pytań wciąż przede mną!
Co do ósmego tomu, nie mam pojęcia, co robić. ALE, jak ja mam, kuźwa, zostawić tego pieprzonego bloga, gdy jednego dnia potraficie nie wchodzić tu prawie wcale, a drugiego, czyli dziś, zrehabilitować się prawie trzystoma wejściami XDD Jesteście nienormalni, halo. Kocham Was <3

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 20.

Przewracałam się z jednej strony łóżka na drugą, tworząc najróżniejsze, przedziwne pozycje. Nogi znalazły się tam, gdzie powinna być głowa, która z kolei zwisała z materaca. Chwiałam kucykiem na boki, patrząc, jak jego końcówka smaga futrzany dywan. Lewo, prawo, lewo, prawo; w tempie zegara. A wszystko przez cholerny deszcz.
Krople leniwie spływały po szybach, rozmazując niegdyś bajkowy, tego popołudnia szary i ponury krajobraz. Wiatr szumiał w koronach drzew i przedzierał się między dachówkami, tłucząc się na strychu. Zewnętrzne okiennice raz za razem otwierały się i znów zamykały, skrzypiąc zawiasami i uderzając w drewniane ściany. Dodatkowo okazało się, że dom nie był najlepiej ocieplony, przez co sweter w połączeniu z kocem zdecydowanie nie wystarczały. Kołdra w tym wypadku była minimalnym wymogiem.
Drzwi po raz kolejny zostały otwarte i do pokoju po raz czwarty zawitał Tymon z parującymi kubkami w rękach. Automatycznie się podniosłam i narzucając pościel na plecy, odebrałam herbatę od chłopaka. Podziękowałam mu uśmiechem, natychmiast przykładając naczynie do ust.
- Nie wiem, jak ty - zaczął, opadając ciężko na łóżko i zabierając mi pół kołdry - ale ja najchętniej wróciłbym do domu w tempie natychmiastowym - odetchnął, upijając pierwszy łyk. Położyłam głowę na jego ramieniu, wiedząc, że jego bliskość zapewni mi więcej ciepła niż materiał wypchany puchem.
- Najchętniej spakowałabym się i wyjechała stąd bez słowa. Reszcie chyba się tu podoba, patrząc po Asi i Jacku, którym uśmiechy nie znikają z twarzy... - mruknęłam, wyrywając mu część pościeli i szczelniej się nią owijając.
- W takim razie pakuj się - stwierdził, zrywając się z miejsca. Spojrzałam na niego jak na idiotę, zastanawiając się, czy go nie przewiało. Może to grypa? Przeziębienie, gorączka? - Nie patrz tak na mnie - zaśmiał się. - Podnoś dupę z miejsca, wpychaj rzeczy z powrotem do plecaka i jedziemy, zanim ktokolwiek ogarnie, że mamy jakiekolwiek plany.
Klasnął w ręce z absurdalnie szerokim uśmiechem i podszedł do komody. Nim się obejrzałam, zaczął rzucać naszymi rzeczami we wszystkie strony. Tak, jakby wcale nie łatwiej było od razu wsadzić wszystko do odpowiednich bagaży. Chyba rzeczywiście był chory. Mimo wszystko, nie zamierzałam protestować. Zbyt dużo straciłabym, zostając tutaj.
- Musimy się pospieszyć - burknęłam, zrzucając z siebie okrycie i odkładając herbatę na stolik nocny. - Myślę, że mój prześladowca dowie się o wyjeździe w przeciągu niecałych trzydziestu minut.
Tymon uniósł brew, zerkając na mnie znad materiału jakiejś koszulki, jednak nie odezwał się ani słowem. Po chwili dołączyłam do niego i zaczęłam upychać wszystkie ciuchy do kolejnych toreb. Dzień zapowiadał się naprawdę ciekawie. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
Z kilkoma bagażami w rękach zbiegliśmy na dół najszybciej i zarazem najciszej jak tylko się dało. Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, od razu pożałowałam, że nie marnowałam czasu na ubranie kurtki. Drzwi trzasnęły za naszymi plecami, głównie za sprawą przeciągu panującego w całym budynku. Wiatr kołysał drzewami tak bardzo, że odnosiłam wrażenie, że zaraz złamią się wpół i runą na ziemię. Deszcz zacinał prosto w twarz, przez co nawet kilkumetrowa droga do samochodu okazała się nie lada wyzwaniem. Jakoś jednak przemierzyliśmy dzielący nas od niego dystans i wsiedliśmy do pick-upa. Spojrzeliśmy po sobie z Tymonem. Jeżeli moja fryzura wyglądała choć w części tak źle, jak jego, to szczerze współczułam mu widoku.
- Chyba się udało - wyszczerzył się, zanosząc się nagłą falą śmiechu. Uśmiechnęłam się pod nosem, prychając. Przynajmniej jemu dopisywał dobry humor.

Pogodowy armagedon towarzyszył nam przez całą drogę powrotną i nie zamierzał ustąpić zbyt szybko. Opierałam głowę o szybę i nie zamierzałam unieść powiek, dopóki nie dojedziemy na miejsce. Senny nastrój trzymał mnie w swoich sidłach, a jedynym czynnikiem, dzięki któremu nie odpłynęłam do krainy marzeń, była muzyka w akompaniamencie stukającego w dach deszczu. Na dodatek zarówno mój telefon, jak i ten należący do Tymona, nie przestawały dzwonić. Jednak żadne z nas nie pokusiło się nawet spojrzeć na wyświetlacz. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że Jacek, Aśka, Gośka, a nawet Antek, mieli w planach bombardowanie.
Droga dłużyła się gorzej niż to zapamiętałam. Całą sobą pragnęłam już być w domu, owinięta kocem, z kubkiem herbaty w rękach, siedząc przed telewizorem i oglądając jakiś durny telewizyjny serial. Z drugiej strony, w stajni czekały na mnie trzy konie, na których nikt od dawna nie jeździł. Trzy? Wróć, pięć. Z tym, że jedynie Manhattan nie był gotowy na pracę w siodle. Co do reszty, całkiem inna sprawa.
Leśna droga prowadząca do stadniny powitała nas błotnistymi wybojami, jednak pocieszała mnie świadomość, że dom był już tak niedaleko. Uśmiechnęłam się delikatnie, opierając głowę na ręce i kątem oka zerkając na Tymona.
- Co jest? - zapytał, odwracając się na chwilę w moją stronę. Wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, że już koniec z jakimikolwiek wyjazdami - mruknęłam, na co chłopak jedynie westchnął przeciągle. Nie powiedział nic więcej, po prostu wlepił wzrok w przednią szybę. Wycieraczki pracowały w kółko, monotonnie. Ich skrzypienie zakłócało delikatne dźwięki, dochodzące z radia. Jakiś utwór, którego nijak nie kojarzyłam, wprowadzał przyjemną atmosferę i swoim radosnym brzmieniem choć na chwilę odcinał nas od ponurej pogody za oknami.
W końcu wyjechaliśmy z lasu, sunąc jedną z polnych ścieżek. W oddali majaczyły już budynki stajni, do których z każdą chwilą zbliżaliśmy się coraz bardziej. Odpięłam pas i wychyliłam się do tyłu, aby zgarnąć nasze plecaki. Położyłam oba bagaże na kolanach i pod nogami, nie mogąc się już doczekać, kiedy wysiądę z samochodu. Uśmiechałam się sama do siebie, zakładając kaptur na głowę i przygotowując się mentalnie do wejścia w nieprzyjemną szarugę.
Otworzyłam drzwi, gdy pojazd nie zdążył się jeszcze do końca zatrzymać i w akompaniamencie śmiechu Tymona i słów "cóż za niecierpliwość", wyskoczyłam na żwirowy podjazd. Zachwiałam się lekko na nogach, a kiedy tylko udało mi się złapać równowagę, zostałam z niej ponownie wytrącona, przez przejeżdżającą tuż przede mną furgonetkę. Spojrzałam zupełnie zdezorientowana na czarne auto, które zatrzymało się zaledwie kilka metrów dalej. Po chwili zaczęło cofać w moim kierunku, co zaś skwitowałam zmarszczonymi brwiami.
Kierowca uchylił lekko przyciemnioną szybę i spojrzał na mnie z politowaniem. Jego szczurza twarz i krzaczasty wąs skutecznie odstraszały.
- Kochanieńka, jeśli przyszłaś w sprawie pracy, nie masz się co trudzić. Facet, który prowadzi rozmowy to straszny sknera - uśmiechnął się krzywo, a mi zajęło chwilę, zanim jego słowa w pełni do mnie dotarły. Jakiej, do cholery, pracy?
- Gdzie znajdę tego pana? - zapytałam, rozglądając się wokół, zastanawiając się, czy oby na pewno trafiłam do miejsca, w którym mieszkałam.
- Główne wejście do stajni, drugie drzwi na prawo - powiedział, wskazując na budynek za nim. Podziękowałam skinieniem głowy i bez słowa ruszyłam w tamtym kierunku. Kamyki chrzęszczały pod moimi stopami z każdym krokiem, a ja miałam wrażenie, że  nagle trafiłam do jakiegoś równoległego wymiaru. Od kiedy wzdłuż chodnika rosły kwiaty? I od kiedy nad drzwiami wisiała tabliczka "Zatrudnię instruktora"?
Nie było mnie dzień, czy może miesiąc? Chyba coś mi się pomieszało. Stałam bez ruchu, wpatrując się niemo w drewnianą tabliczkę. Instruktor...
- Karolina! - krzyknęłam, przekraczając próg budynku. Z zaciśniętą ze złości szczęką wparowałam do siodlarni, napotykając tam zarówno niebieskowłosą jak i wujka. Popatrzyłam to na jedno, to na drugie, spodziewając się jakichś wyjaśnień.
- Nie miałaś wrócić jutro? - zapytał mężczyzna, podnosząc się z miejsca z przyjaznym uśmiechem, którego nie miałam najmniejszej ochoty odwzajemniać.
- Nie powinieneś mnie poinformować, że kogoś zatrudniamy? - odpowiedziałam pytaniem, zaplatając ręce na piersi. Zmierzył mnie wzrokiem, wyrażającym o dziwo coś na kształt skruchy.
- Przez zaistniałe okoliczności, podjąłem szybką decyzję - stwierdził, opadając z powrotem na fotel.
- Jakie okoliczności? - spytałam, a on zaczął nerwowo uciekać wzrokiem na boki.
- Może ja wytłumaczę - zaćwierkała Karolina, wstając z kanapy z uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. Uniosłam pytająco brew, na co ta jedynie wyminęła mnie, podchodząc do kącika, w którym znajdował się wieszak. Pogrzebała chwilę w swojej torbie, dopóki nie znalazła tego, czego szukała. Wróciła do mnie i podała mi jakiś świstek.
- Jak widzisz, wykupiłam jedną trzecią udziałów w gospodarstwie.

****************************************************************************************************************************
NIE BIJCIE :( Mam strasznie dużo na głowie, jeszcze teraz rozkręcam drugie opowiadanie i zwyczajnie nie wyrabiam. Do tego teraz poprawiam wszystkie oceny i dodatkowo mama wrobiła mnie w egzamin na brązową odznakę rajdową, o czym, notabene, dowiedziałam się dzisiaj i jutro mam pierwszy trening. Nie zdam tego, ale mimo wszystko 31 maja trzymajcie za mnie kciuki XD
Poza tym, jeździłam ostatnio na Musli, były skoki, pierwsze od wakacji :D Genialnie, naprawdę. Potem wsiadłam jeszcze na Karinę i muszę powiedzieć, że jest cud, miód, malina c:
Także ten, żegnam się z Wami, podając jeszcze jedną informację. Tom siódmy, czyli dwadzieścia rozdziałów, planuję napisać do końca czerwca i specjalnie to przeciągnę. Równocześnie informuję, że nie jestem przekonana, czy powstanie kolejny tom. Jeśli tak, zacznę go dopiero w sierpniu.
Chyba wszyscy widzimy, że wyczerpałam tematy. Wykorzystałam już chyba wszystkie możliwe katastrofy, a Wera i Tymon mają kartoteki, którymi nie pogardziłby nawet sam dr House. Powiedzcie proszę, co myślicie. Jeśli faktycznie chcecie tom ósmy, myślę, że dałabym radę, ale w tym momencie naprawdę wszystko zależy od Was. Boję się po prostu, że zostanę sama, bez Was, a wtedy nie dałabym sobie rady.
To tak w ramach nakreślenia sytuacji. Miłej nocy :*

PS Dziękuję tym, którzy wciąż tu są.

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 19.

Wyszłam z wprawy! Przepraszam za to wszystko poniżej ;-;

- Więc... co tu robisz? - pierwsze pytanie padło ze strony chłopaka, ponieważ ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Nie wiedziałam, co myśleć, czy powinnam się cieszyć z jego widoku? Może raczej martwić się, dlaczego właściwie się tu znalazł? W końcu, z tego, co mi wiadomo, powinien był mieszkać gdzieś nad morzem, niedaleko Sylwii. Tymczasem dziwnym trafem znalazł się tutaj, na południu, wraz ze swoim koniem, ukrywając się w jakimś lesie, zamiast wrócić do nas. Szczerze? Poczułam się nieswojo z myślą, że coś odpędzało go od tego pomysłu.
- Przyjechaliśmy na weekend – jakimś cudem wydobyłam z siebie głos, wciąż lustrując bruneta zdezorientowanym spojrzeniem. Od stóp po głowę. Nie zmienił się. Nadal był tym samym Bartkiem, co zawsze. Może nieco mniej rozgadanym, bardziej zamkniętym w sobie? Sprawiał wrażenie, jakby był czymś kompletnie zmęczony. Jakby jakiś problem wyżerał go od środka i nie pozwalał spać, co dodatkowo podkreślały ciemne wory pod oczami. Każdy ruch przychodził mu z trudnością, zdając się przyprawiać o ból nie tyle fizyczny, co mentalny.
- My? Mam rozumieć, że jest tu też Tymon? – zapytał, marszcząc lekko nos. Zawsze to robił, gdy coś mu nie odpowiadało i mówiąc szczerze, zdążyłam zapomnieć, jak uroczy był ten niewielki gest. Bądź co bądź, mimo wszelkich sporów i nieporozumień między mną, nim a Tymonem, nigdy nie uważałam go za wroga. Prędzej zaliczyłabym go do grupy między przyjaciółmi a znajomymi.
- Ja, Tymon, Aśka, Jacek, Gośka i Antek – wyliczyłam kolejno, a przy ostatnim imieniu na mojej twarzy pojawił się grymas. Tak, wystarczyło zaledwie wspomnienie o natrętnym blondynie, a od razu traciłam całą swoją radość. Irytował mnie jak nikt inny.
- Jakiś nowy kumpel na moje miejsce? – prychnął, ruszając w stronę prowizorycznej stajni. Niemal natychmiast poszłam w jego ślady, nie mając zamiaru stać na środku podwórka jak jakiś skończony cioł.
- Tak właściwie to syn mojego chrzestnego – zaśmiałam się pod nosem, myśląc nad tym, jak dziwnie to brzmi. Pojawił się znikąd. Zarówno on, jak i jego ojciec, a nagle znaleźliśmy się razem w jednym budynku na wyjeździe, na którym wcale nie powinno go być.
Brunet pokiwał głową, choć wzrok utkwiony miał w jakimś punkcie przed sobą. Widać było, że myślami zawędrował w całkowicie inne miejsce, co tak na dobrą sprawę wcale mi nie przeszkadzało. Miałam nadzieję, że rozmowa dobiegnie końca jak najszybciej, bym mogła wrócić do osób, z którymi planowałam spędzić weekend i opowiedzieć im, a przynajmniej czwórce z nich, kogo spotkałam. Jedyny problem leżał w tym, że moja prywatność sprowadzona została do względnego minimum, a co za tym idzie, każdy mój krok nadzorowany był przez namolnego blondyna.

Stęp pośród wielu leśnych ścieżek był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Delikatną odskocznią od tego, co działo się wokół mnie. Każdy szmer przyprawiał mnie o lekkie ciarki, dreszcze przechodziły wzdłuż mojego kręgosłupa, a ja starałam się napawać chwilą ciszy i spokoju, zakłócaną jedynie przez śpiew ptaków wysoko w koronach. Odchyliłam się w tył, kładąc głowę na zadzie konia, co zaskutkowało wbiciem tylnego łęku w lędźwie. Wyjątkowo jednak nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Potężny kasztan, na którym jechałam był tak stateczny, tak ociężały, że nawet, gdyby czegoś się wystraszył, prędzej zatrzymałby się i zastrzygł uszami, niż ruszył dzikim galopem.
Każda minuta przynosiła ze sobą coraz więcej myśli oraz coraz bardziej przybliżała mnie do powrotu między znajomych. Nie poinformowałam nikogo gdzie i na ile jadę, więc narażałam zarówno znajomych na niepotrzebne nerwy, jak i siebie na plucie o tym, jaka to jestem nieodpowiedzialna. Co do tej kwestii, musiałam przyznać rację. W środku lasu leżeć na koniu z luźnymi wodzami, jadąc ścieżkami, których się w ogóle nie zna... Zbyt racjonalnie to nie wyglądało.
Podniosłam się z powrotem do pozycji siedzącej i zebrałam wodze, by po chwili wykręcić woltę i ruszyć w kierunku, z którego przyjechałam. Nie mając szczególnej ochoty na godzinną jazdę powrotną, dołożyłam łydki, zmuszając Rumcajsa do powolnego galopu. Nawet półsiad zdawał się nic nie dawać, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że chciało mi się z tego powodu śmiać. Chyba jeszcze nigdy nie jeździłam na tak leniwym koniu.
Zanim kasztan zdążył się na dobre "rozpędzić", w niewielkiej odległości od nas, jadąc z naprzeciwka pojawił się drugi koń, zmuszając mnie tym samym do zwolnienia. Przysiadłam w siodle i to wystarczyło, aby wałach ochoczo przeszedł do stępa.
- Już uciekasz do lasu? Nie pamiętam, kiedy ostatnio dałaś się wywlec z domu przed dziesiątą - zaśmiał się Tymon, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, unosząc pytająco brwi, aby pokazać, że nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym mówił. Nieważne, że tak naprawdę sama nie byłam w stanie wskazać daty, gdy sama z siebie wsiadłam na konia przed południem.
- Postanowiłam uciec przed niezapowiedzianym gościem. Chyba ostatnio przyjmuję ich nieco za dużo - mruknęłam, starając się, by kąciki moich ust nie zjechały w dół. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że uśmiech sam spełzał z mojej twarzy, czy tego chciałam, czy nie.
- Nie sądzisz, że coś trzeba by z tym zrobić? - zapytał, brzmiąc tak poważnie, że nie byłam w stanie określić, czy nie żartuje. Przekrzywiłam lekko głowę, zmarszczyłam brwi i wlepiłam w niego zainteresowany wzrok. - Osobiście wyrwałbym się gdzieś we dwójkę, nie ostrzegając nikogo z obecnych. Z drugiej strony, mam dość wyjazdów, ale jeśli wyrażasz aprobatę...
- Nie - przerwałam od razu, wyczuwając zmianę jego nastroju. Wyrafinowane słownictwo w jego przypadku nigdy nie szło w parze z entuzjazmem czy też powagą. - Żadnych wyjazdów co najmniej do wakacji. Mam serdecznie dość wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z podróżą - żachnęłam się, wywołując uśmiech na twarzy chłopaka.
- W pełni się z tobą zgadzam. Gdybyś jednak miała ochotę na jakąś wycieczkę, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Pewnie, teren, kiedy wrócimy do domu jest bardzo mile widziany. Ot moja propozycja wycieczki - prychnęłam, ponownie zbierając wodze Rumcajsa. - Mam nadzieję, że nie nastawiłeś się na wyścigi, mój koń jest potomkiem żółwi i ślimaków - mruknęłam, nadając swojemu głosowi nuty niezadowolenia, choć tak naprawdę zdążyłam polubić tego olbrzymiego lenia.
Zdecydowanym ruchem docisnęłam łydki do boków kasztana, niemal natychmiast otrzymując niechętną reakcję i szybszy krok. Zaraz po mnie Tymon również przeszedł do galopu, cały czas starając się wstrzymywać swojego wierzchowca, abym nie została za bardzo w tyle. Jednak wbrew moim obawom, w Rumcajsie obudziła się chęć walki i kompletnie mnie tym zaskakując, ruszył do przodu, doganiając siwego i zarzucając przy tym radośnie łbem. Posłałam szatynowi rozbawione spojrzenie, gdy ten poluzował wodze, sprawiając tym samym, że Hektor wystrzelił do przodu jak z procy, a kasztan nie zamierzał pozostać w tyle.
Drzewa przesuwały się szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać, a piach usuwał się spod kopyt, tworząc gdzieś w tyle wielką chmurę kurzu. Zieleń wokół rozmywała się, tworząc niewyraźną plamę i sprawiając, że jedynym, na czym mogłam się skupić była kręta ścieżka.
- Tak właściwie, czemu nie mówiłaś, że Bartek tu jest? - zapytał nagle Tymon, ściągając wodze do siebie. Ja z kolei nie musiałam wykonywać żadnych ruchów; Rumcajs zwolnił wtedy, gdy zrobił to jego towarzysz.
- Jak już mówiłam, chciałam uciec przed nieplanowanym gościem - mruknęłam, siadając głębiej w siodle i automatycznie przechodząc do stępa. Poklepałam konia po spoconej szyi i znów skierowałam spojrzenie na szatyna.
- Mam dziwne wrażenie, że ten weekend będzie się ciągnąć w nieskończoność.

****************************************************************************************************************************
O Boże, przepraszam, przepraszam, przepraszam! Naprawdę strasznie przepraszam, że tak to wszystko wyszło i że nie było rozdziału od trzech tygodni, a teraz przychodzę z takim, no, czymś. Jest mi niesamowicie głupio, znowu, się tłumaczyć z tego samego, bo, ugh, kiedy napisałam notkę o chorobie, to, jak się okazało, dopiero się zaczynała. Wtedy jeszcze nawet nie miałam antybiotyku, a jak już go dostałam, to wyszła z tego taka afera, że muszę wziąć dwie dawki (aktualnie jestem w połowie drugiej) i w ogóle nie wiadomo, czy to zadziała, bo ten sam lek od czternastu lat i organizm się powoli uodparnia, ale nie było czasu szukać na rynku czegoś innego i jeszcze nic na mnie nie działa i, no, wyleczyłam się pyralginą. I sokiem pomarańczowym :D
Dziękuję Wam bardzo, bardzo za wszystkie komentarze, jak widzicie, już mi lepiej, chociaż powrót do formy, jeśli o pisanie chodzi, może mi chwilę zająć. Chyba mój "urlop" trwał nieco za długo, nawet jak na mój gust. Od dawna co prawda planowałam przerwę, ale jak już w końcu wzięłam, co chciałam, to żałuję XD To się nazywa sentyment do sprawy. Uzależniłam się od własnego bloga :')
Druga sprawa, wesołego jajka!, czy coś w ten deseń. Czy tylko ja nie jem jajek? I czy tylko ja nie lubię Wielkanocy? Serio, nie przepadam za tym świętem. Szczególnie, że nie mogę brać udziału w lanym poniedziałku :(
I, o mój Boże, czy tylko ja nie mogę się doczekać 10 kwietnia i premiery "Szybcy i Wściekli 7"? Idę do kina i to będzie coś jak... Nie, nie umiem opisać, poryczę się tyle razy, że ja pierdolę.
No i w tym momencie kończę, bo dopisek wyszedł mi dwa razy dłuższy, niż powinien. Tak to jest nie pisać przez jakiś czas... A teraz już naprawdę koniec. Dodam jeszcze tylko, że rozdziały znów pojawiać się będą regularnie zarówno tu, jak i na wattpadzie, o którym całkiem zapomniałam Was poinformować. Link niżej, na razie! :*