wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 40. - ostatni


Kilka słów na wstępie:

- Szałwia - Choć ostatnio Cię nie było, byłaś przy mnie najdłużej. Przesyłam Ci wielkie "dziękuję" za wsparcie, które dawałaś mi w jednej z najtrudniejszych chwil. Kiedy ja lamentowałam o komentarze Ty komentowałaś, kiedy myślałam, że pisanie sensu nie ma Ty nadawałaś mu sens ;*
- Sydney F. - Jesteś od niedawna ale komentujesz wytrwale, czytasz. Tobie również dziękuję. Co prawda nie było Cię w tak trudnych chwilach jak te wcześniej wymienione lecz byłaś przy mnie i to się dla mnie liczy :)
- Natiszka - Dopiero wczoraj zauważyłam, że obserwujesz bloga, do tej pory żyłam w przekonaniu, iż Cię ze mną nie ma xD
- Zuzanna - Nie chodzi mi tu o tego anonimowego kolesia co raz skomentował, tylko o maj dir best frend w realu ;* Wiem z naszych rozmów, że czytałaś,byłaś i obserwowałaś. Dziękuję ;D
- Vero - Nie wiem czy przeczytasz poniższą notkę ale w każdym razie to właśnie Tobie zawdzięczam całe to opowiadanie, a Ty doskonale o tym wiesz... Wiesz jak trudno było mi zacząć ;) Twój blog znalazłam przez przypadek na zapytaju, ten dzień zmienił niewiarygodnie wiele w moim życiu... Pisząc to płaczę ze... szczęścia, może ze smutku sama nie wiem. Nie masz pojęcia jak przejęłam się wiadomością o zawieszeniu bloga, którego naprawdę kochałam i nadal kocham czytać. Czekałam, sprawdzałam co dziennie i doczekałam się...
- Niech ostatni będą pierwszymi czyli Zaczarowana - Dziękuję! Za to, że byłaś, jesteś i mam nadzieję, że będziesz w przyszłości ;* Dawałaś mi niesamowitą siłę, swoimi komentarzami, wspierałaś, motywowałaś... tego jak bardzo jestem Ci wdzięczna nie da się wyrazić słowami ;D Jesteś wspaniałą, najważniejszą dla mnie czytelniczką, blogerką i no, można powiedzieć taką moją internetową przyjaciółką ;) Naprawdę jesteś jedną z najlepszych osób jakie w życiu poznałam ;* Razem z dziewczynami powyżej mam takich osób około dziesięciu :D
Valeria jeszcze jedno; Twoim natchnieniem była piosenka a moim cała płyta, której tytuł i link pojawia się w tym oto rozdziale. Jeżeli macie czas i ochotę poznania bliżej moich upodobań muzycznych zapraszam do przesłuchania. 

Nie przedłużając zapraszam do czytania ;*

**********************************************************************************************************
Siedziałam w salonie oglądając sylwestra. Marne gwiazdy występujące na scenie osób, które słono im za to płacą… Nic więcej. Fuszerka i tyle. Poczułam, jak ktoś ściska moją dłoń. Obejrzałam się i zobaczyłam wujka.
- Dobrze się czujesz?
- A dlaczego miałoby być inaczej?
- Posłuchaj, rozumiem, chciałaś spędzić sylwestra…w inny sposób, w innym towarzystwie, ale nic nie poradzę na to, że Tymon…
- Nikt na to nic nie poradzi. – przerwałam mu w pół zdania. – A teraz bardzo proszę, zostaw mnie.
- Nie rozumiesz, on…
- To ty nie rozumiesz! Nie chcę o tym gadać. – powiedziałam ze łzami w oczach i wyrywając dłoń, wybiegłam po schodach na górę.Wpadłam do pokoju, zatrzaskując z hukiem drzwi. Usiadłam na łóżku trzymając głowę w rękach. Czułam złość, wściekłość, smutek, bezradność – wszystko na raz. Ten dzień miał wyglądać tak bardzo… po prostu inaczej. Z nadmiaru emocji myślałam, że zaraz wybuchnę! Trzeba się jakoś uspokoić. Zaczęłam chodzić po pokoju w te i we w te. Mylo Xyloto wkracza do akcji! Ukochana płyta Coldplay zawsze pomocna. Włożyłam ją do wieży, wcisnęłam guzik „PLAY”, położyłam się na łóżku, wzięłam książkę do ręki i zaczęłam czytać. Mało ciekawa lektura, ale lepsze to niż nic. Po dwudziestu minutach przerwało mi pukanie do drzwi.
- Mogę wejść? – spytała Patrycja.
- Tak. – odparłam z powrotem siadając.
- Co z tobą?
- Dobrze, lepiej powiedz, co z Tymonem.
- Lepiej. – stwierdziła z lekkim uśmiechem, który nie umknął mojej uwadze.
- Przynajmniej tyle.
- Pielęgniarka mówiła, że niedługo z tego wyjdzie. – powiedziała przez śmiech. Popatrzyłam na nią przerażonym wzrokiem.
- Co się stało? – spytałam nerwowym głosem.
- Nie, nic. Przekazuję to, co mi powiedziała.
- Nie wierzę.
- Naprawdę. Dokładnie to usłyszałam. – powiedziała zakrywając roześmianą twarz dłońmi.
- Proszę cię zostaw mnie.
- Ale Wera, naprawdę nie miałam nic złego na myśli.
- Wiem, ale zostaw mnie samą. – zgasiłam lampkę i obróciłam się w stronę ściany. – Miłego sylwestra.
- Obiecuję, że będzie miły. Na pewno dla mnie. – wychodząc znów się roześmiała. Poczułam jak pierwsze łzy spływają po moich policzkach. Muzyka nadal grała. Nie chciałam jej wyłączać. Wszystko było beznadziejne, prócz niej. Usłyszałam na korytarzu wolne kroki. Po chwili drzwi do pokoju znów się otwarły. Ktoś przeszedł po podłodze, wszedł na dywan, usiadł na łóżku. Znów poczułam uścisk na dłoni. „To wujek” pomyślałam „Zaraz pójdzie, udaję, że śpię.” W pewnym momencie ręka znów leżała luźno na pościeli. „Niech on już sobie idzie.” Widocznie jednak nie miał zamiaru. Nagle znowu poczułam dotyk na wierzchu dłoni… ale, coś jeszcze. Zimne, wolne przesunięcie wzdłuż palca. Delikatnie wysunęłam dłoń i wsunęłam ją w snop światła rzucanego przez księżyc. Wytężyłam wzrok. „Co na mojej ręce robi pierścionek?!” Srebrny, z małym brylantem, który lśnił w księżycowym blasku. Bojąc się kogo zobaczę powoli, bardzo wolno przekręciłam głowę. „Złudzenie!... Chyba, raczej nie… rzeczywistość?” Mam na tyle dobry wzrok, że nawet w ciemności panującej właśnie w pomieszczeniu, poznałabym go. No ale to przecież nie realne, nie możliwe i… prawdziwe. Przede mną siedział… no właśnie… Tymon!
- Nie dostałaś prezentu na Mikołajki, na święta też nie było, to w takim razie na sylwestra ci się należy. – powiedział spokojnie. Patrzyłam na niego w dalszym ciągu, nie mogąc wykrztusić słowa. Nagle, w jednej chwili oszołomienie ustąpiło miejsca radosnemu zdziwieniu, które z kolei przerodziło się w szczery, wielki uśmiech. Rzuciłam się chłopakowi na szyję, śmiejąc się przez łzy… szczęścia! Pierwszy raz od tak dawna czułam się naprawdę szczęśliwa. Tymon objął mnie czule. Rozejrzałam się po pokoju ponad jego ramieniem. W drzwiach, oparta o futrynę stała Patrycja. Mrugnęła, chyląc głowę. Miało to chyba znaczyć coś w stylu „A nie mówiłam?” Odwróciła się idąc w drugą stronę. Po jakimś czasie w końcu oderwałam się od chłopaka.
- No to teraz masz pewne zapalenie oskrzeli. – powiedziałam.
- Powiedz mi co z tego. Śpiączkę przeżyłem to i z oskrzelami dam radę. – odparł, po czym jego usta zbliżyły się do moich warg. Znów poczułam się tak jak kiedyś, jak za dawnych dobrych czasów. Zza okna dobiegły nas odgłosy pierwszych wystrzałów.
- Chodź. – szepnęłam. Nagle miałam niezwykłą ochotę zobaczyć to co właśnie miało miejsce na zewnątrz. Wyszłam spod kołdry i pociągnęłam go za sobą. Chciałam cieszyć się tą chwilą wyłącznie z nim. Stanęliśmy obok siebie przy oknie. Westchnęłam i wtuliłam się w jego ciepłą bluzę. Patrząc na fajerwerki coś zrozumiałam, gdyby nie było tu teraz Tymona, nie stałabym teraz przed parapetem, wpatrując się w kolorowe wzory malujące się na niebie… a nawet, gdybym spojrzała przez chwilę, byłyby czarno białe, tak jak całe życie bez niego. W tamtym momencie liczyłam się tylko ja i on. Nikt więcej mnie nie interesował. Zerknęłam w dół, na pastwiska. Znów pasły się tam konie. Moją uwagę przyciągnęli Melodia z Albatrosem.
- Zobacz. – powiedziałam cicho. – Jaki on spokojny.
- To Albatros?
- Własnego konia nie poznajesz?
- Na pewno nie pod względem charakteru. – stwierdził patrząc na mnie. Spojrzałam w jego oczy. Ciemne, zielone oczy. Tak wiele kryło się w nich uczuć. Uśmiechnęłam się. Mój wzrok znowu powędrował w stronę fajerwerk.
- Kocham cię. – szepnęłam. Pocałował mnie w czubek głowy. Czy można chcieć czegoś więcej? Sama nie wiem... Wiem za to, że wtedy nic, nikt nie mógł mi zepsuć humoru. Tymon był nareszcie przy mnie. Tylko to się liczyło…

********************************************************************************************************
Oto i jest! Ostatni rozdział pierwszego tomu „Horses meaning of life”. Moi drodzy, DZIĘKUJĘ! Szczególnie osobom, które wcześniej wymieniłam ;* Wiem opowiadanie w niektórych momentach było nudne, w innych przyprawiało o mdłości, a w jeszcze innych było straszne, trzymało w napięciu, wywoływało śmiech… Pisałam na żywioł :D Oto przeczytaliście jedyny rozdział zaplanowany od początku do końca. Pozostałe pisane były na szybko, na początku nie wiedziałam o czym chcę pisać, co chcę osiągnąć. Wydaje mi się jednak, że osiągnęłam to co chciałam. Jestem naprawdę dumna! Patrzę na statystyki i co widzę? Widzę, że bloga wyświetliły wszystkie możliwe wyszukiwarki, programy operacyjne oraz kraje takie jak: Polska, Stany Zjednoczone, Francja, Niemcy, Rosja, Wielka Brytania, Irlandia, Brazylia i nawet Korea Południowa! Wszystkim zagranicznym gościom, jak i również kochanym Polakom, jestem niezmiernie wdzięczna ;* Wracając. Moje opowiadanie było jak wcześniej wymieniona płyta: najpierw wesołe, potem... takie... dziwne, smutne i na końcu happy end, a co najważniejsze również w dużej mierze o miłości. Nie ważne, do ludzi czy do zwierząt w każdym razie o miłości ;D Więc; po pierwsze jestem z siebie dumna i po drugie jeszcze raz jedno wielkie DZIĘKUJĘ ;* Aha zapomniałabym… po trzecie jeśli nie macie dość czytania tych moich bazgrołów, zapraszam na drugi tom ;) Tutaj, na tym blogu drugiego stycznia (Dłużej bez pisania nie wytrzymam ;D ). Do usłyszenia…^^

Rozdział 39.

-Wera... - usłyszałam szept.
- Co? - spytałam spod kołdry.
- Idziesz z nami na pasterkę?
- Nie.
- Jesteś pewna? - widocznie nie chciała dać za wygraną.
- Tak.
- Czyli idziesz?
- Nie.
- Po mszy idziemy z Martyną na rynek, na pewno nie chcesz iść?
- Na pewno! Chcę spać! Dobranoc.
Dziewczyna westchnęła po czym wyszła z pokoju. Znów zostałam sama...

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ...

Obudziłam się gwałtownie. Rozejrzałam się po pokoju szukając powodu, dla którego tak nagle się zerwałam. Usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach. Po chwili dobiegł mnie czyjś głos z dołu. Nadal w piżamie zeszłam wolno po schodach wprost do kuchni. Przy stole siedziała Gośka. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Przeszłam po kamiennej posadzce do czajnika. Nacisnęłam guzik i czekałam wsłuchując się w bulgoczącą wodę. Wzięłam kubek i zrobiłam herbatę. Usiadłam naprzeciw dziewczyny.
- Czemu wstałaś dzisiaj tak późno? - zapytała wskazując na zegarek, który wskazywał jedenastą. - Zwykle jesteś pierwsza na nogach.
- A w czymś ci to przeszkadza?
- Nie ależ skąd wstałaś wystarczająco wcześnie żeby zobaczyć co się stanie.
- O czym ty gadasz?
- Tata kupił mi nowego konia.
- Nowego? Czyli już jakieś miałaś?
- Tak ale wszystkie były do niczego. - stwierdziła z obrzydzeniem w głosie. Czułam, że coś we mnie pękło.
- Na pewno to nie konie były beznadziejne, tylko to ty je zepsułaś głupim rollkurem! Konie to nie maszyny do zdobywania medali! - wykrzyczałam z taką złością, że sama nie mogłam w to uwierzyć.
- Doprawdy? Raczej wątpię. Rollkur pomaga w poprawnym ułożeniu szyji...
- Doprowadzając ją tym samym do hiperfleksji!
- Czego?
- Używasz rollkuru i nie wiesz co to hiperfleksja? W takim razie poszukaj w wikipedii... no chyba, że również nie masz pojęcia co to jest! - miałam ochotę nawrzucać jeszcze więcej lecz przerwał mi dźwięk silnika.
- O! To pewnie tata, chętnie bym z tobą jeszcze pogadała ale sama rozumiesz, obowiązki.
- Oczywiście. - odparłam z goryczą. "Przynajmniej Melodia będzie miała spokój" pomyślałam podchodząc do okna. Na podjeździe stała obszerna przyczepa w żółto - granatowe pasy. Widziałam jak Gośka uściskała ojca na powitanie po czym weszła do przyczepy z kantarem i uwiązem w ręku. Dwóch mężczyzn zaczęło powoli otwierać rampę. Gdy tylko dotknęła ona ziemi ze środka zgrabnymi ruchami wyszedł tyłem kary, piękny koń fryzyjski. Odsunęłam się lekko słysząc szczęśliwy jazgot dziewczyny. Usłyszałam jeszcze krzyk jednego z facetów "Oto Royal Black!".

Nie zobaczyłam Gośki aż do wieczora. Koło dziewiętnastej wpadła do domu z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Ten koń jest wspaniały! Gdybyś tylko widziała jak idealnie chodzi pod rollkurem!
- Nie chcę tego oglądać.
- On po prostu płynie w powietrzu! - zachwycała się w dalszym ciągu. Odeszłam bez słowa do kuchni.
- Co za człowiek - westchnęłam.
- Wera! - usłyszałam głos Patrycji, która właśnie zbiegała po schodach.
- Coś się stało?
- Nie tylko chciałam cię zapytać, bo jadę po Martynę, zaprosiłam ją na sylwestra. To zaglądnąć przy okazji do Tymona?
- Jeśli chcesz.
- OK, to w takim razie ja już jadę, będę za jakieś pół godziny.
- Cześć. - pożegnałam się z dziewczyną kiedy wybiegała na dwór. Poszłam na górę do łazienki. Zamknęłam drzwi i spojrzałam w lustro.
- Boże... - szepnęłam gdy zobaczyłam moje nędzne odbicie. Nawet nie przypuszczałam, że aż tak się zapuściłam. "Już rozumiem o co chodziło Gośce w słowach - Jesteś wrakiem." Kto by pomyślał, moje włosy  były skołtunione jak nigdy, skóra szorstka od mrozu popękała na dłoniach, a oczy nie błyszczały, były po prostu podkrążone...
- Koniec. - postanowiłam cicho. Zaczęła się walka, najpierw z kołtunami, później z rękoma, a na koniec oczy i cała reszta. Jak miło jest się czasami pobawić w salon odnowy biologicznej. Po tym całym zamieszaniu otarłam ręcznikiem twarz i spojrzałam w lustro.
- Dobra robota. - pochwaliłam samą siebie po czym zeszłam na dół, jakoś w końcu trzeba przeżyć sylwestra.

***************************************************************************************************
Bum! Spadł kolejny rozdział... przed ostatni, tylko jeden do końca :( Ostatni czeka już tylko na wciśnięcie przycisku "Opublikuj". Sorry, że dzisiaj a nie tak jak zapowiadałam jutro ale jutro nie miałabym czasu... tak jakoś wyszło. Jak tam u Was po świętach, bo ja nie dostałam najdłużej wyczekiwanego prezentu... Vero! Gdzie jesteś?! Szałwia! Ty też?! Co z Wami?! Dziewczyny! No dobra w każdym razie Valeria; przynajmniej Ty zostałaś ;* No dobra, kolejna, ostatnia, długo wyczekiwana notka w sylwestra, około północy...^^

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 38.

Obudziłam się obolała. Wstałam i rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok znów zawisnął na kalendarzu.
- O Boże, to dzisiaj. - powiedziałam do siebie. Opadłam z powrotem na łóżko. Zamknęłam oczy i leżałam. Po chwili jednak poderwałam się na równe nogi. 
- Jak mus, to mus. - ubrałam się szybko po czym wybiegłam z pokoju wprost na schody. Wparowałam do kuchni. Wujek spojrzał na mnie ponad gazetą.
- Dobry nastrój? - spytał z lekkim niedowierzaniem.
- Pff, oczywiście, że nie chyba nie byłabym sobą gdybym wstała w dobrym humorze. Może w ciągu dnia mi się odrobinę poprawi. - odparłam w uśmiechem i tanecznym krokiem podeszłam do kuchennego blatu po herbatę.
- Jeżeli będziesz miała lepszy nastrój niż teraz, to naprawdę musiałoby stać się coś niezwykłego. - dodał odwracając wzrok na gazetę.
- Ha ha. Niestety nie stało się nic szczególnego.
- Skąd ta pewność?
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Może... - nie dałam mu nawet dokończyć zdania, od razu odstawiłam kubek i pobiegłam na górę. Rzuciłam się na łóżko, wyciągając spod poduszki komórkę. Podeszłam do biurka, nad którym wisiała tablica korkowa. Przeszukałam ją szybko wzrokiem. Po chwili zauważyłam małą karteczkę z numerem do Martyny.  Wystukałam ciąg cyfr. Kilka sekund później usłyszałam zaspany głos dziewczyny.
- Halo?
- Pronto! Wstawaj, bo święta!
- Czyś ty zwariowała?! Patrz która godzina! - spojrzałam na zegarek.
- Już szósta!
- Już?! Chyba dopiero! Jestem po nocnej zmianie!
- Świetnie! W takim razie bardzo cię proszę powiedz mi co z Tymonem. - wyrzuciłam. Przez chwilę panowało milczenie aż w końcu...
- Z Tymonem? - ... usłyszałam znów jej głos... zmieniony głos. Tak jakby ktoś oblał ją znienacka wiadrem lodowatej wody. Wyczuwalna była w nim wyraźna nuta energii, napięcia, radości i... kłamstwa?
- Tak, z Tymonem.
- Yyy dobrze... chyba dobrze - powiedziała próbując ukryć śmiech.
- Co cię tak śmieszy?
- A nic, patrzę po prostu na moją koszatniczkę, jak biega w kuli po całym pokoju.
- Aha... co?! Czekaj! Przecież nie zdążyłabyś jej nawet włożyć do tej kulki skoro dopiero wstałaś!
- Jego, kochana jego. To jest Franek.
- Może być nawet Wawrzyniec! Mam gdzieś jak się nazywa twoja koszatniczka. Powiedz mi tylko co z Tymonem.
- Mówię, że lepiej!
- No i dlaczego ja ci nie wierzę?
- Nie wiem. Ja mówię prawdę jest po prostu lepiej.
- Nie wkurzaj mnie!
- Sama się nakręcasz! Mówię, że lepiej to lepiej! Nie wierzysz to przyjedź.
- Doskonale wiesz, iż nie mogę!
- Bo?
- Bo mam zapalenie oskrzeli!
- Przecież nie przeszkadzało ci to wczoraj na jeździe.
- Co? Skąd ty wiesz, że jeździłam?!
- Tajne źródła.
- Czyli?
- Koleżanka.
- Czyli? - stawałam się coraz bardziej niecierpliwa.
- Zapytaj lokatorki. Cześć!
- Ale której... Rozłączyła się! - oburzyłam się na głos. Koniec! Dowiem się, która z nich zna kochaną Martynkę. Otworzyłam z rozmachem drzwi i wparowałam bez pukania do pokoju Patrycji. Dziewczyna przewróciła się na drugi bok chowając głowę pod poduszką.
- Wstawaj! Mam kilka pytań.
- Jakich? - spytała wciąż z zasłoniętą twarzą.
- Znasz jakąś Martynę?
- Zależy jaką.
- A rozmawiałaś wczoraj z jakąś Martyną? - zerwałam z jej głowy jaśka.
- Może.
- Co wy dzisiaj macie z tym "może"?!
- Niech ci będzie znam, rozmawiałam. Tylko nie jestem pewna czy to właśnie o nią ci chodzi.
- A pracuje w szpitalu?
- Tak.
- No to o nią!
- To wszystko?
- Tak. - powiedziałam i wybiegłam na korytarz. Super, moje przyjaciółki się zmówiły. Ekstra, no po prostu świetnie! Tylko czekać do Wigilii!

O siedemnastej usiedliśmy do stołu, ja, wujek, Patrycja i Gośka. Krótka modlitwa, jak to co roku bywa no i się zaczyna. Dwanaście potraw do zjedzenia a i tak zjem pewnie tylko trzy, może cztery. Kto to wszystko zrobił? I tak jest nas tylko czwórka. Rozmowy przy świątecznym stole były mocno przesłodzone. Kocham świąteczną atmosferę ale nie w tedy kiedy wszyscy starają się być mili na siłę. Nie włączałam się do konwersacji, nie miałam na to najmniejszej ochoty. W połowie kolacji wyszłam. Miałam dość. Usiadłam na parapecie okna i oparłam głowę o zimną szybę, patrząc na stajnię oraz rozpościerającymi się za nią pastwiskami. Nadal nie wiedziałam nic o Tymonie. Nie wiedziałam nawet czy ciągle żyje.
- Gdyby tylko on tu był. - westchnęłam smutno, czując jak łzy napływają do moich oczu.

*********************************************************************************************
Wesołych Świąt! W opowiadaniu jak widać święta niezwykle radosne ale co ja na to poradzę? W końcu nie ode mnie to zależy... Chociaż, nie w sumie to przecież ja o tym decyduję ;D Trudno tak już zostanie, bo nie chce mi się zmieniać ostatniego rozdziału, który tylko czeka na sylwestra :D Aż się nie mogę doczekać, no naprawdę! Tyle się dzieje; w końcu jutro ewentualnie we wtorek Vero wreszcie da znak życia, sylwester zapowiada się znakomicie, a na dokładkę zakończę pierwszy sezon i zacznę następny ;) Czego chcieć więcej? O drugim sezonie więcej w ostatniej notce pierwszego ;D Do usłyszenia dwudziestego siódmego, jeszcze raz Wesołych Świąt, szalonego, szczęśliwego sylwestra i czego tam, kto sobie zażyczy...^^

piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 37.

Obudziłam się i spojrzałam na kalendarz.
- Dwudziesty trzeci... jutro święta. - szepnęłam. Jakoś nie miałam szczególnej ochoty na spędzenie czasu wśród rodziny i "przyjaciół". - Dlaczego ja to muszę znosić?
- Weronika! - usłyszałam krzyk wujka z dołu. - Dzisiaj wigilia!
- Co?!
- Stajenna! Będą wszyscy jeźdźcy oraz właściciele koni!
- Nie wszyscy!
- Śniadanie!
Nadal w piżamie, owinięta kołdrą, zeszłam wolno po schodach. W kuchni już na mnie czekali. Usiadłam między wujkiem a Patrycją. Rozejrzałam się po stole.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam wstając.
- Wypij chociaż herbatę! - zawołał za mną wujek. Zawróciłam na pięcie, wzięłam gorący napój i poszłam do salonu. Położyłam się na kanapie, włączając telewizję. Jak zwykle nie ma co oglądać.
- Co robisz? - znikąd pojawiła się za mną Patrycja.
- Czy ty uwielbiasz mnie straszyć? Po prostu oglądam.
- No właśnie widzę. Co z tobą jest? Może mi powiesz o co chodzi? Bez przerwy jesteś jakaś... smutna.
- Nic.
- Przestań. Masz mnie za idiotkę? Doskonale widzę, że coś cię trapi.
- Nic mi nie jest. - próbowałam ją przekonać ale na marne. Po wielu próbach w końcu ustąpiłam i powiedziałam o Tymonie.
- Oj, nie mam wyczucia. Wybacz nie powinnam pytać.
- Nie szkodzi. W sumie dobrze jest się komuś wygadać. - lekko się uśmiechnęłam. Nie wiedzieć czemu nagle poczułam ulgę.
- To co, idziesz dzisiaj na wigilię?
- Nie wiem, może pójdę. Chociaż... nie wiem, nic nie obiecuję.
- Przyjdź, może być fajnie.
- W towarzystwie "kochanej" Gosi? Raczej wątpię.
- Przecież nie tylko ona idzie. Słyszałam, że ktoś obiecał przynieść akordeon.
- Super, śpiewanie kolęd w rytmie akordeonu. Świetna zabawa! - stwierdziłam sarkastycznie.
- Nie przesadzaj! Brzmisz teraz jak Gośka, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy.
- Ej! - oburzyłam się i dałam jej lekkiego kuksańca w ramię. - Niech ci będzie, pójdę, tylko o której?
- Punkt szesnasta.

Równo o czwartej stałam w dość dużej siodlarni, przystrojonej świątecznie. Razem z siedmioma innymi osobami czekając na pozostałych, śpiewaliśmy kolędy. Nie wiedzieć czemu nawet mi się podobało. Raz, przynajmniej raz atmosfera nie jest napięta. Ile ja bym dała żeby tak było co dziennie... no, może z jedną jeszcze osobą u boku. Trzeba przyznać organizatorzy, czyli chyba tylko wujek z Patrycją, się postarali. Jedzenia było mnóstwo, nastrój świetny a pomieszczenie wyglądało jak z bajki. Spojrzałam tęsknie w stronę okna, z którego widok wychodził na krytą ujeżdżalnie. "Biedna Melodia, siedzi w boksie już tydzień." pomyślałam. Patrycja spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Nagle kiwnęła głową, co odczytałam jako znak "chyba rozumiem".
- A może tak Wera zafunduje nam pokaz skoków? - zapytała. Popatrzyłam na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Po prostu telepatia!
- Nie mogę, przypominam, że jestem chora.
- Przesadzasz, przecież byle jakie przeziębienie cię nie wykończy.
- Skoro ona nie chce, to ja mogę zaprezentować ujeżdżanie. - do rozmowy wcięła się Gosia. Aśka popatrzyła na nią z dezaprobatą.
- Jestem pewna, że Wera pojedzie. - stwierdziła, po czym popatrzyła na mnie morderczym wzrokiem. Nie musiała tego robić, po słowach Gośki miałam ochotę przybić jej piątkę... w twarz... krzesłem.
- Dajcie mi pięć minut na wyczyszczenie. Aśka chodź ze mną, proszę.
Wyszłyśmy z zatłoczonego pomieszczenia wprost na zimny korytarz.
- I to mi się podoba.
- Myślisz, że dałabym jej tą satysfakcję? Poza tym jestem niemal pewna, że chciałaby jechać na Melodii, a o tym nie ma co nawet pomarzyć. Nie dam nigdy więcej założyć jej rollkuru.
- To na ile ustawić przeszkody?
- Na razie metr dziesięć.
- Dobra to czekam.
Po dziesięciu minutach byłam gotowa do jazdy. Po kolejnych siedmiu rozgrzewki przeszłam w galop i podeszłam do pierwszej z przeszkód. Melodia po długiej przerwie, z zapasu energii strzelała baranki za barankami. Obserwujący nas, po występie zakończonym na przeskoczonym metr czterdzieści, bili brawa niczym oszalali. Co tam zapalenie oskrzeli! Konie są zawsze na pierwszym miejscu!

*********************************************************************************************
No ta dam! Trzydziesty siódmy rozdział skończony w pośpiechu trafia na łamy bloga! Przepraszam, że późno ale chciałam zobaczyć czy oby na pewno przeżyjemy ;D Co tam u was? U mnie spoko, w poniedziałek zostałam (oczywiście niesłusznie) posądzona o chodzenie z moim kolegą -.- Jak ja kocham te szkolne plotki! Szkoda tylko, że połowa klasy uwierzyła -.-* Mam w klasie konfidentów! Trzy idiotki, których nienawidzę, było ich cztery ale jedna miała na tyle honoru żeby przeprosić, wymyśliły historyjkę, iż pobiłam jedną z nich. Szybki make-up'ik w łazience i scenariusz gotowy! No to co, do wychowawcy! Ogólnie wigilia zarąbista :D Życzenia wam złożę dwudziestego czwartego więc trzymajcie się ciepło na naszym polskim mrozie...^^

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rozdział 36.

Nadal wkurzona tym, że ktoś ośmielił się wsiąść na Melodię poszłam do pokoju. Chciałam przez chwilę posiedzieć sama. Po mniej więcej dziesięciu minutach coś kazało mi zejść na dół. Powoli zeszłam więc po schodach. W kuchni zatrzymałam się nagle i stałam jak słup soli.
- Co ty tu robisz? - spytałam groźnie tą samą blondynkę, którą niecałą godzinę temu miałam ochotę pobić.
- Wynajmuję pokój. - odparła spokojnie
- Co?
- To co słyszałaś. Wynajmuję pokój. Mam stąd o wiele bliżej do szkoły niż z domu i do stajni też niedaleko. - powiedziała z szyderczym uśmiechem. Czułam się tak jakby ktoś oblał mnie zimną wodą. Nie miałam ochoty dyskutować na takim poziomie. Dziewczyna w końcu odezwała się ponownie - Tak dla jasności, jestem Gośka dla ciebie Małgorzata, a najlepiej gdybyś się do mnie zwracała "pani" w końcu jesteś jeszcze dzieck...
- Nie interesuje mnie co o mnie sądzisz. Możesz myśleć co chcesz. Na pewno nie będę do ciebie mówiła per "pani", jeśli już to możemy zrobić na odwrót. Zwracaj się do mnie Weronika, bez bezsensownych, idiotycznych przedimków, po imieniu bez żadnych zdrobnień. Od razu wyjaśnię ci kilka spaw. To, że tu mieszkasz jest tylko i wyłącznie dobrym gestem ze strony wujka, z którym utnę sobie krótką rozmowę. Masz się tu nie "rozpychać", ja i Patrycja wyznaczamy twój pokój. Jeżeli zbliżysz się do wspomnianych we wcześniejszej rozmowie koni już moja w tym głowa żebyś "wyleciała" stąd najszybciej jak się da, co więcej w takiej sytuacji pomogę ci się nawet spakować. Rozumiesz czy powtórzyć?
- Wystarczy, powtórz tylko z łaski swojej imiona koni.
- Melodia, Albatros, Armagedon. Dodatkowo jeżeli spróbujesz wsiąść na Mozambika lub Cykadę będziesz miała do czynienia z innymi ludźmi mojego pokroju.
- Z tego co wiem twoja jest tylko Melodia.
- Tak, ale Albatros jest chwilowo pod moją opieką, a Armagedon to koń, który absolutnie nie nadaje się do ujeżdżania.
- Skąd wiesz, że trenuję dressage?
- Nie jestem ślepa. Kiedy rozsiodływałam Melodię nie uszło mojej uwadze, że jeździsz na rollkurze. Wiesz, że dopóki jeździsz u nas, twoje ćwiczenia ograniczają się do wytoku? Wujek jest przeciwny i rollkurowi, i wypinaczom.
- Porozmawiam z nim, może uda mi się go przekonać.
- Oj już ja dopilnuję żeby to się nie stało. W naszej stajni żaden koń nie będzie poddawany hiperfleksji, a na pewno nie w mojej obecności.
- Pożyjemy, zobaczymy. Zawołałabyś wreszcie tą Patrycję i może łaskawie pokazałybyście mi pokój.
- Z łaski nic nie robimy.
- No dobrze, w takim razie czy uprzejmie pokazałybyście mi mój pokój?
Poszłam na schody.
- Pata! Zejdź na dół! - krzyknęłam. Po chwili zobaczyłam zbiegającą koleżankę. Nie da się wyrazić zdziwienia, które zawitało na jej twarzy kiedy w kuchni zobaczyła Gośkę.
- Musimy przydzielić pokój, wolałam to ustalić z tobą.- powiedziałam. Pokiwała głową.
- W takim razie co powiesz na ten na poddaszu?
- Za mały. Może ten obok sypialni wujka?
- Może być. Tylko... - tutaj chciała zwrócić się do dziewczyny ale powstrzymałam ją w ostatniej chwili.
- Zapoznałam ją ze wszystkimi zasadami.
- Jasne. W takim razie bierz bagaże i choć.
- Eee... zaraz, mam pięć walizek niby jak mam je zabrać?
- Nie weźmiesz za pierwszym razem to się wrócisz.
- Czy musicie być takie niemiłe?
- Też byś była niemiła gdyby ktoś najpierw próbował zaprzepaścić wszystko co osiągnęłaś przez głupi rollkur, później kłócił się z tobą kogo koń lubi bardziej, a na koniec "wrył" ci się do domu.
Po tych słowach zaprowadziłyśmy "kochaną" blondyneczkę do pokoju, nawiasem mówiąc dwa razy mniejszego od mojego czy Patrycji, po czym zostawiłyśmy ją samą. Skoro potrafi strzelać się o byle co, trzeba ją jeszcze nauczyć życia.

************************************************************************************************
I BUM!!! Spodziewałyście się? Valerio biorę przykład z Ciebie - zaczyna się intryga za intrygą! Rozdzialik skończony przy przygrywkach Coldplay d-.-b Sydney F. jak miło gościć kolejną czytelniczkę na blogu :D Uwaga, uwaga bo rozplanowałam! Kolejność kolejnych notek: 21, 25, 27, 31. Tak żebyście miały jasność kiedy następne się pojawią :) Do usłyszenia dwudziestego pierwszego...^^

PS Czy ktoś prócz mnie zauważył fakt, iż Vero ma dać znak życia już we wtorek przyszłego tygodnia?

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 35.

Kolacja minęła w ciszy. Gdy tylko zjadłam, weszłam wolno na górę i postanowiłam wziąć gorącą kąpiel. Czując jak woda spływa po moim ciele, dotykając mokrych włosów... wróciły wspomnienia, na tą chwilę tak bardzo bolesne. Nagle ze zdwojoną siłą do głowy napłynęły myśli... długo wyczekiwany, deszczowy dzień... pocałunek... wszystko. Nadal lekko łkając poszłam spać. Zanim jednak znalazłam się w ciepłym łóżku, usiadłam na parapecie okna, patrząc na zaśnieżone pastwiska. Przeczesałam ręką gęste włosy. Nie byłam w stanie nawet określić ile bym dała żeby zobaczyć Tymona, nawet w śpiączce...
***
Rano obudziłam się z twarzą nadal zlepioną wczorajszymi łzami. Poszłam do łazienki aby się umyć. Później zjadłam śniadanie i usiadłam przed telewizorem. "Skacząc" po kanałach, szukałam czegoś dla siebie. Nie było nic. Odchyliłam głowę w tył zmęczona wszystkim. Otworzyłam oczy i myślałam, że zejdę na zawał.
- Boże! - krzyknęłam widząc Patrycję.
- Co?
- Nie zauważyłam cię wcześniej, przestraszyłaś mnie.
- Sorry, po prostu chciałam spytać, czy twój koń to nie przypadkiem tak bułana klacz?
- Tak, a co?
- Jakaś dziewczyna na niej jeździ.
- Słucham??!! - krzyknęłam nagle.
- Mówię tylko co widziałam.
Nie zważając na chorobę wzięłam kurtkę po czym w piżamie i pantoflach wybiegłam na dwór. Rzeczywiście! Na wybiegu jakaś nastolatka kłusowała na Melodii, której piana lała się z pyska. Podbiegłam szybko.
- Kim jesteś i co robisz na moim koniu?! - zapytałam z krzykiem. Dziewczyna zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem, spojrzała z pogardą.
- Jeżdżę, nie widać?
- Widać i to za dobrze. Natychmiast z niej zejdź!
- Kim ty w ogóle jesteś, że myślisz mi rozkazywać?
- Podopieczną właściciela stadniny oraz, we własnej osobie, właścicielką Melodii.
- Pozwolono mi wybrać konia, na którym chcę jeździć. Powinnaś się cieszyć, że wybrałam ją. Z resztą widać od razu, iż ta klacz woli mnie.
- Doprawdy? A po czym poznajesz tak nie dorzeczne idiotyzmy?
- Po prostu, potrafię odróżnić dobrych jeźdźców, do których zaliczam się między innymi ja, od tych, którzy znęcają się nad koniem.
- Za to ja potrafię odróżnić snobów o ego wyższym niż IQ, do których również się zaliczasz, od ludzi takich jak ja, czyli po prostu - na poziomie. - blondynka otworzyła usta w geście zniewagi.
- Posłuchaj mnie dokładnie...
- O nie, to ty posłuchaj! Złaź z mojego konia i wara!
- Proszę bardzo! Tylko bądź świadoma z kim zadarłaś...
- Jak na razie oceniam cię jako zadufaną w sobie maniurę, która jedyne co umie zrobić to "uprzykrzać" innym życie i wywyższać się przed kimś przy kim nie powinna tego robić.
- Zobaczymy co powiesz kiedy naprawdę ci dokopię. - odparła wręczając mi lejce.
- Możesz próbować mi, jak to określiłaś, "dokopać" ale i tak nie zrobi to na mnie wrażenia.
- Na tobie chyba już nic nie zrobi wrażenia. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś wrakiem.
- No to może uruchom jeszcze na chwilę swoje "zdolności telepatyczne" i powiedz dlaczego jestem "wrakiem".
- Nie warto się wysilać.
- W takim razie dziękujemy za odwiedziny. Do widzenia. - wskazałam rękom na bramę.
- Pożałujesz, obiecuję.
- Przynajmniej wiem kogo zgłosić na policję jeżeli stanie coś się stanie. - nie znałam nawet jej imienia a już nienawidziłam jej bardziej niż kogokolwiek innego. - Dopóki nie będziesz zbliżać się do Melodii, Albatrosa lub Armagedona jest mi obojętne czy jesteś w stajni czy gdziekolwiek indziej.
- Cięta w języku słaba psychicznie. - tym razem swoje "dwa grosze" dorzuciła Patrycja.
- Z hołotą się nie zadajemy. - dodałam z uśmiechem. - Teraz więc uprzejmie proszę wynoś się z terenu stadniny, szpital psychiatryczny znajdziesz w mieście. Najwyraźniej masz jakieś urojenia. Życzę powodzenia.
Dziewczyna obróciła się na pięcie zamachnąwszy się długimi włosami i odmaszerowała w stronę bramy. Z Patrycją u boku poszłyśmy do domu. Byłam na skraju wyczerpania.
- Dziękuję. - powiedziałam siadając na kanapie.
- Nie ma sprawy. Nie powinnaś wychodzić.
- Przeżyję. - odpowiedziałam z uśmiechem, który ponownie zagościł na mojej twarzy...

**********************************************************************************************
Jak widzicie Patrycja jest postacią pozytywną :) Zadajecie sobie pewnie pytanie kim jest owa "tajemnicza blondynka". Otóż dowiecie się o niej więcej w następnych rozdziałach ;D Przepraszam, że notka dopiero dziś ale sami widzicie, pięć rozdziałów do końca tak więc w tym tygodniu dwa, w następnym dwa i w sylwestra jeden ;) Mam dzisiaj wyjątkowo mało czasu więc zapytam jeszcze, czy rozdział się podobał i żegnam...^^

czwartek, 13 grudnia 2012

Rozdział 34.

Zaprowadziłam dziewczynę do pokoju na górze. Był on umieszczony pomiędzy moją sypialną, a łazienką. Pomogłam jej wnieść bagaże i poszłam do siebie. Nie minęło nawet pięć minut kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam. Ku mojemu zdziwieniu do pokoju weszła nie Patrycja a Aśka.
- Hej. Kogo widziałam na korytarzu?
- Patrycję.
- Kto to?
- Siostrzenica wujka. Wiem o niej tyle.
- To może warto ją lepiej poznać. - powiedziała wstając.
- Żartujesz?
- Niby czemu? No chodź. - uparcie stała przy swoim ciągnąc mnie za rękę. W końcu uległam namową i również poderwałam się z miejsca. Zapukałyśmy do pokoju obok. Nie czekając na odpowiedź wparowałyśmy przez drzwi. Dziewczyna zdziwiona oderwała wzrok od bagaży rozwalonych na łóżku. Koleżanka od razu do niej podeszła i wyciągnęła rękę.
- Aśka.
- Patrycja. - odparła niepewnie po czym uścisnęła jej dłoń nadal mocno wstrząśnięta atakiem.
- Może pomóc ci z tymi walizkami?
- Nie dzięki... poradzę sobie.
Nastała niezręczna cisza, którą nagle przerwałam.
- Patrycja, ty jeździsz konno?
- Trochę jeździłam ale to było dawno... mało co z tego pamiętam. To było tutaj jakieś trzy albo cztery lata temu. Stępowałam wtedy takiego gniadego...
- Mówisz o Armagedonie?
- O właśnie!
- On jest wspaniały. Idealny koń dla początkujących.
Znowu głupia cisza. Tym razem to Aśka zabrała głos.
- Do jakiej szkoły chodzisz?
- Do czwartego liceum, klasa maturalna.
- A profil? - zapytała a ja poczułam się jak świadek na przesłuchaniu.
- Mat-geo... Miałam iść na biol-chem ale zrezygnowałam w ostatniej chwili.
Trzeba przyznać trwało to już dość długo, za długo. Miałam dosyć ciągłych przerw w rozmowie.
- To my już może pójdziemy.
Wyciągnęłam Aśkę siłą z pokoju.
- Jesteś nienormalna. - stwierdziłam.
- Czemu?
- Znasz dziewczynę mniej niż dziesięć minut a wypytujesz ją o wszystko.
- Oj tam, nie przesadzaj.
- Jak na mój rozum to ty przesadzasz... - znów rozległo się pukanie do drzwi tym razem ukazała się w nich Patrycja.
- Wera, gdzie tu jest łazienka?
- Drzwi obok twojego pokoju.
- Dzięki.
- Coś mi w niej nie pasuje. - stwierdziła Aśka.
- Słucham?
- Mówię ci, coś jest nie tak.
- W Sherlocka ci się zachciało bawić? Watsonem na pewno nie będę.
- Przestań żartować! Mówię poważnie. Te jej czarne włosy, szczupła sylwetka. - pokręciła głową.
- Nie rozśmieszaj mnie.
- Kolacja! - usłyszałam krzyk z dołu. Zeszłyśmy wspólnie, po czym Aśka poszła do samochodu i odjechała, przy stole zostałam tylko ja, wujek i Patrycja.
- I jak, podoba ci się pokój? - zapytał chcąc nawiązać rozmowę.
- Tak, jest bardzo ładny.
Wymiana zdań nijak się nie kleiła i zadawane były tylko poszczególne pytania. Przynajmniej teraz miałam czas na swoje przemyślenia. Nie byłam złowrogo nastawiona do dziewczyny. Wręcz przeciwnie, oceniłam ją bardzo pozytywnie. Coś jednak w słowach koleżanki mnie niepokoiło. Co jej może nie pasować? Wszystko zdaje się być niemal idealne. Dziewczyna przyjechała, to i wyjedzie. Nie ma się czym przejmować.

*************************************************************************************************
Wybaczcie, rozdział jak dla mnie beznadziejny nie wiem jak dla Was. Valeria pomoc z twojej strony poszła jednak na marne... czwarte miejsce :( Cały dzień siedzę w domu i wypominam sobie mój dzisiejszy brak koncentracji. W ogóle nie mogłam się skupić! Coś mnie rozpraszało... sama nie wiem co. Nawet metr piętnaście nie przeskoczyłam... porażka życiowa :| No nie ważne, wracając do tematu coś mi ostatnio pisanie nie idzie. Mam pomysły na ostatni rozdział ale czymś trzeba zapełnić te wszystkie pięć kolejnych. No dobra kończąc przesyłam pozdrowienia dla oczywiście Valerii i Szałwii. Bardzo chętnie pozdrowię również Vero ale pewnie i tak tego nie przeczyta ;) W każdym razie dziękuję za uwagę i do przyszłego tygodnia...^^

środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 33.

Po napadzie smutku weszłam ze łzami w oczach na górę. Teraz po około pół godzinie siedziałam na łóżku patrząc nie obecnym wzrokiem  w dal. Myślałam o wszystkim: o koniach, o Riku, o Tymonie... z każdą myślą o chłopaku chęć płaczu wzrastała. Dlaczego to musiało spotkać właśnie mnie? Chyba nikt nigdy nie odpowie mi na to pytanie. Wstałam powoli i podeszłam do okna. Oparłam się na zimnym parapecie. Konie nadal się pasły. Mój wzrok spoczął na Tabunie. Nadal rozszalały cwałował po pastwisku strzelając baranki na oślep. Zmrużyłam oczy. Chyba żaden inny koń nigdy nie był przeze mnie tak nienawidzony. Odwróciłam się gwałtownie i usiadłam z powrotem na łóżku. Włożyłam słuchawki do uszu i włączając tak dobrze znaną mi muzykę opadłam na pościel. Robiło się późno i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Spałam nie całą godzinę kiedy nagle obudziło mnie walenie w drzwi. Zbiegłam na dół, a ponieważ nie wiedziałam kto nachodzi mnie o tak późnej porze ubezpieczyłam się w kominkowy pogrzebacz. Weszłam na korytarz z narzędziem w ręce.
- Kto to? - zapytałam głośno.
- Andrzej.
- Kto?
- Wujek! - zdziwiona otworzyłam drzwi. - Nie wiesz jak mam na imię? - spytał nieco rozbawiony.
- Zapomniałam. - odparłam z uśmiechem.
- Po co ci pogrzebacz?
- Próbowałam rozpalić w kominku. - skłamałam szybko.
- Aha... próbowałaś rozpalić ogień pogrzebaczem?
- Powiedzmy. - stwierdziłam odwracając się w stronę schodów. Zatrzymałam się jednak w pół kroku gdy wpadłam na... no właśnie, na kogo? Przede mną stała dziewczyna może z rok starsza ode mnie. Była to brunetka o granatowych oczach. Wyciągnęła do mnie przyjaźnie rękę.
- Patrycja.
- ...Weronika - wykrztusiłam zaskoczona po czym uściskałam jej rękę.
- O! Widzę, że zdążyłyście się poznać. - wujek podszedł bliżej. - Weronika, Patrycja to moja siostrzenica przyjechała na święta.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam ten gest, wydawała się miła.
- Może zaprowadzisz gościa do pokoju?
- Jasne. Chodź. - wzięłyśmy bagaże i weszłyśmy na górę. Super, kolejny powód do przemyśleń...

********************************************************************************************************
Kolejny bohater epizodyczny zawitał do opowiadania :D Wybaczcie to zamieszanie ale mam już plan co z nią zrobię. Oj będzie się dużo działo :D Na flecie zagrałam, dzięki czemu szósteczka na koniec półrocza pojawiła się w dzienniku :) Pana od historii nie było... nie rozpaczam za bardzo z tego powodu. Nienawidzę go. Mówi do mnie Ortodonta! Może o tym kiedy indziej... Jak widzicie pod postami pojawił się pasek "Reakcje". Dzięki temu będę przynajmniej wiedziała ile w rzeczywistości mam czytelników ;) Valeria rozumiem ja za szkołą także nie przepadam... dziękuję za trzymanie kciuków, jutro się przyda :) Chwilowo siedzę w domu popijając herbatę... pojechałam trzy przystanki dalej i przez śnieg dryłowałam na przełaj cztery kilometry do domku :D Jak na razie to wszystko, pa pa...^^

wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 32.

- Jesteś pewna? - spytałam z niedowierzaniem. Czy marzenia rzeczywiście mają prawo się spełnić?
- Takie dostałam informacje od koleżanki. Czyżbyś była zawiedziona?
- Ja?! Zawiedziona?! Oczywiście, że nie! Chyba jeszcze w życiu nie byłam tak szczęśliwa!
- Nie dziwię się... - powiedziała wstając z miejsca. - Dziękuję za gościnę, bardzo chciałabym z tobą jeszcze porozmawiać ale muszę lecieć. Gdybyś miała jakieś wątpliwości to... - wyciągnęła z kieszeni kartkę.- Pożyczysz długopis?
Podałam szybko to co było pod ręką. Napisała coś po czym wręczyła świstek.
- Mój numer. Jakby coś to dzwoń. Cześć.
- Pa! - pomachałam jej na pożegnanie i weszłam z powrotem do domu. Co ja mam teraz robić? Nie będę przecież jeszcze raz oglądała, któregoś z filmów skoro wszystkie znam na pamięć. Poszłam na górę i usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się wokół zatrzymując wzrok na Riku, który siedział na ziemi merdając ongonem.
- Może by cię tak nauczyć kilku sztuczek? - spytałam bardziej siebie niż jego. Podeszłam bliżej psiaka. Natychmiast położył się na ziemi z nadzieją na głaskanie. - Mały bierzemy się za treningi. - przekrzywił głowę jakby pytał "Co to trening?". Zbiegłam na dół po jakieś jedzenie. Od czegoś trzeba zacząć prawda? Coś na ząb dla szczeniaka to moim zdaniem dobre rozwiązanie. Wyszłam z powrotem na górę niosąc w ręce woreczek z szynką. Na widok mięsa psiak od razu postawił uszy i wstał śledząc uważnie każdy mój ruch.
- No to próbujemy... Siad piesku. - rozkazałam łagodnie. Nie musiałam czekać zbyt długo by zobaczyć efekt. Niemal natychmiast wykonał polecenie merdając radośnie ogonem. - Jakie to łatwe. - dodałam wręczając mu plasterek.
- W takim razie spróbuj go nauczyć czegoś trudniejszego. - usłyszałam w drzwiach. Podskoczyłam przestraszona. Aśka oparta o futrynę przyglądała się moim poczynaniom.
- Chcesz żebym zeszła na zawał?
- Dzięki ale zapalenie oskrzeli wystarczy.
- Ha ha.. No to czego twoim zdaniem mam go uczyć?
- Nie znam się, może jakieś "leżeć" czy coś w tym guście...
- Może... No to co, spróbuję. Leżeć. - rozkazałam bez przekonania. Riko nawet nie drgnął. - Leżeć! - mój głos zabrzmiał o wiele pewniej. Niestety ale piesek nie rozumiał. Powtórzyłam próbę nie widząc efektu w końcu po dziesiątym, desperackim, nieprzekonywującym rozkazie szczeniak położył się na ziemi. Nagrodziłam go oczywiście i wstałam patrząc na rozbawioną twarz Aśki.
- Nawet nie wiesz jak śmiesznie to wyglądało.
- Z mojego punktu widzenia było to dość stresujące.

Popołudniu zeszłam na dół po herbatę. Stojąc w kuchni i słuchając, jak bulgocze gotująca się woda, patrzyłam przez okno na ośnieżone pastwisko gdzie pasła się Melodia i Albatros. Nagle pustka, którą odczuwałam do tej pory powiększyła się jeszcze bardziej. Nie zauważyłam nawet kiedy czajnik się wyłączył. Zrozumiałam w tym momencie jak bardzo brakuje mi Tymona. Brakowało mi wszystkiego co z nim związane. Tego jak się śmieje, jak odgarnia ciemne włosy z czoła, jego zielonych oczu, które potrafiły wyrazić tak wiele uczuć... Poczucie samotności wzrosło jeszcze bardziej. Moje życie zmieniło się bardziej niż myślałam.

************************************************************************************************
Ta dam! Rozdział trzydziesty drugi ukończony w terminie. Wielkie odsłonięcie! No a tak na serio to wiem, notka trochę bez sensu :D Opowiadanie o koniach, opowiada o... tresowaniu psa -.- Pomyłka ale o czym mam pisać skoro nie może przebywać z końmi? Może jakieś pomysły? Dawno się nie pytałam; co u Was? U mnie wręcz świetnie. Jestem chora, jutro mam zdawać historię, której nienawidzę, grać na flecie na muzyce, a w czwartek mam zawody w skoku wzwyż. Mam nadzieję na podium tak jak w tamtym roku i dwa lata temu ;D Nie chwaląc się jestem w tym całkiem dobra... ostatnio przeskoczyłam 125 cm. :) No właśnie, zapomniałabym: Szałwia, Zaczarowana Valeria, gdzie wyście się podziały? Nie ma komentarzy, a oprócz waszych blogów chętnie poczytam opinie na temat mojego... No, nie przedłużając dodam tylko, że przyłączam się do Zaczarowanej. Szałwia! Gdzie nowe rozdziały? Pozdrawiam wiernych czytelników oraz pragnę wyróżnić, wcześniej wspomniane, Szałwię i Zaczarowaną Valerię, a dodatkowo Vero, o której ostatnio nic nie wiadomo. Tak więc skoro pozdrowienia przekazane, wszystko inne powiedziane zapowiadam, że nie wiem kiedy następny rozdział. Pewnie przed weekendem. Do usłyszenia...^^

niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 31.

Wróciłam do domu z wielką siatką lekarstw. Opadłam na kanapę a przez moje ciało przebiegły dreszcze. Kolejna komplikacja życia codziennego. Najpierw Tabun, potem Tymon, teraz to... Boże, tylko czerń i biel...  mój świat jest czarno biały. Powoli weszłam na górę. Rikuś jak zwykle pogodny biegał wte i wewte za piłką. Na mój widok postawił uszy i usiadł. Rzuciłam się ciężko na łóżko. Włożyłam słuchawki do uszu, po czym włączyłam muzykę tak głośno jak tylko się dało. Chciałam całkowicie odciąć się od rzeczywistości pogrążona we własnym żalu. Po jakimś czasie zasnęłam.

Tak jak rano ktoś potrząsnął moim ramieniem. Wyrwałam rękę z uścisku i zakryłam głowę poduszką. Jednak pewna osoba nie dawała za wygraną. Wyjrzałam jednym okiem aby dowiedzieć się kto mnie dręczy.
- Skąd ty się tu wzięłaś? - zapytałam z twarzą nadal przy materacu.
- Nie rozumiem co ty do mnie mówisz.
- Pytam skąd się wzięłaś? - powtórzyłam pytanie siadając.
- Nie było cię w szpitalu to pomyślałam, że przyjadę. - odpowiedziała Martyna ciągle telepiąc mnie za ramię.
- Chora jestem.
- A co ci się dzieje?
- Zapalenie oskrzeli... możesz przestać? - dodałam po chwili.
- Ach, no tak.
- A co tam u Tymona?
- Bez zmian.
Westchnęłam ciężko z powrotem spadając na poduszkę.
- No i wytłumacz mi dlaczego on się nie... - moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu koleżanki.
- Przepraszam. - powiedziała po czym zerknęła na ekran. - To ważne, wybacz na chwilę.
Wybiegła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Z rozmowy usłyszałam tylko: "Naprawdę?!... Właśnie jestem... i na pewno przekażę.". Weszła do środka wyraźnie z czegoś zadowolona, choć próbowała to ukryć.
- Co jest? - spytałam niepewnie.
- A nic, nic.
- No właśnie widzę jakie nic. Powiedz.
- Może później.
- Teraz.
- Och, siedź spokojnie. Możemy zejść na dół? Nie jadłam od szóstej.
- Jasne.
Zeszłyśmy ze schodów od razu trafiając do kuchni. Otworzyłam lodówkę.
- To co chcesz?
- A co masz?
Zaczęłam wymieniać produkty, poczynając na serze i kończąc na ananasie.
- To w takim razie poproszę mało wyrafinowaną kromkę z szynką i pomidorem oraz herbatę.
Spełniłam życzenie najszybciej jak było to możliwe przygotowując automatycznie drugi napój dla siebie. W końcu choremu od życia też się coś należy. Usiadłam przy stole z dwoma szklankami w rękach. Położyłam na blacie, po czym trzymając w garści gorący kubek wpatrywałam się w dal. Zdążyłam zauważyć, że Martyna popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem. Zamknęłam tylko oczy nadal dotykając naczynia. Nagle wyrwana z głębokiego zamyślenia poczułam jak coś parzy moje dłonie. Natychmiast oprzytomniałam i rozwarłam uścisk. Zaczęłam szybko trząść rękoma aby pozbyć się narastającego, a potem znów gasnącego piekącego bólu. Usłyszałam stłumiony śmiech dziewczyny.
- Ciebie to bawi? - zapytałam pomimo tego, że nawet na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Sama się śmiejesz.
- No... tak. Powiesz w końcu co wprawiło w tak przyjemny nastrój?
- Niech ci będzie.
- To gadaj wreszcie.
- Dzwonili ze szpitala.
- Błagam powiedz, że jesteś tak zachwycona czymś na temat Tymona.
- W sumie...
- Co w sumie?
- W sumie to mogę tak to ująć.
- Czyli?
- Jego stan określili jako dobry. Co prawda nadal leży w śpiączce ale...
- Nie trzymaj mnie w napięciu.
- Powiem tak: jestem zadowolona z tej wiadomości, gdyż, iż, ponieważ... ustało melancholijne krwawienie.
- Mów po ludzku.
- Krwawienie do mózgu się skończyło więc szansa na przeżycie wzrosła.
Na mojej twarzy zagościło zdziwienie, które po krótkim czasie ustąpiło miejsca wielkiemu, ba wręcz ogromnemu uśmiechowi. Nie mogłam się wręcz powstrzymać od śmiechu.

********************************************************************************************************
W pocie czoła i wielkiej zadumie został napisany trzydziesty pierwszy rozdział! Jeszcze tylko dziewięć... No właśnie, TYLKO dziewięć... Mam ochotę napisać o wiele więcej ale jakoś tak czuję, że co za dużo to nie zdrowo i nie wiem czym zapełniłabym akcję. Z tych właśnie wymienionych wcześniej powodów ogłaszam, że odcinków będzie czterdzieści :D No właśnie... już wiadomo (mniej więcej) co będzie się działo lecz obiecuję w tym tomie jeszcze nie jedna niespodzianka przed wami! Mam plan i nie zamierzam już go zmieniać. Takie pytanie... gracie może na jakimś instrumencie? Ja na flecie prostym sopranowym :D Popularny, wkurzający dla otoczenia instrument, na którym uwielbiam odgrywać różnorakie piosenki / kolędy :) Właśnie się nauczyłam "My heart will go on" z "Titanica" ;D Jestem z siebie naprawdę dumna...^^

czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 30.

Ktoś chwycił za moje ramię i gwałtownie potrząsnął. Natychmiast wyrwałam się ze snu. Co się stało? Nagle przed oczami zawitała postać Aśki. Zdałam sobie też sprawę, że podczas oglądania filmu zasnęłam na sofie...
- Czyś ty zwariowała? - spytałam.
- Ja? Chyba ty. Jest jedenasta.
- Która?! Czemu mnie nie obudziliście wcześniej?! - oburzyłam się zrywając się na równe nogi.
- Skąd mogłam wiedzieć, iż będziesz spała do tak późna? - rozpatrywała z sarkazmem w głosie.
- No dobra mogłabyś... - moje zdanie przerwało kichnięcie.
- Na zdrowie. Dobrze się czujesz?
- Dzięki, raczej nie najlepiej. - stwierdziłam opadając z powrotem na kanapę.
- Jeżeli chcesz mogę się zająć Melodią tylko... nikt za ciebie nie pojedzie do szpitala.
- No tak. W każdym razie i tak podjadę do lekarza.
- Podwieźć cię?
- Jeśli możesz.
- No to ty się zbieraj, a ja w tym czasie pójdę wyprowadzić konie.
Pokiwałam w odpowiedzi głową. Jakoś nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ostatnio byłam chora...

- Zapalenie oskrzeli?! - niemal krzyknęłam przez obolałe gardło gdy usłyszałam diagnozę pediatry.
- Niestety...
- A ile to potrwa?
- Od tygodnia do miesiąca.
- Słucham? - wychrypiałam, po czym odchrząknęłam.
- No... nic na to nie poradzę. Tak to jest jak się bez kurtki wychodzi na mróz. - powiedział. No tak wybiegłam kiedy Tymona kopnął Tabun, a potem czekałam na karetkę, mądra ja. - W tym czasie nie wychodź z domu, nie biegaj i nie przemęczaj się.
- Jak mam nie wychodzić z domu skoro mam własnego konia?
- Nie wiem musisz to jakoś załatwić.
- Aha, czyli rozumiem, że... kolegi w szpitalu też mam nie odwiedzać?! - jakoś nie miałam ochoty zwierzać mu się z rzeczy, które nie powinny go obchodzić.
- Najwyżej możesz go zarazić lub pogorszyć sprawę i tylko tyle osiągniesz.
- Można zarazić kogoś kto leży w śpiączce?
- Owszem można. A w ogóle po co przychodzisz do kogoś z kim i tak nie masz kontaktu.
- O Boże, jeżeli pana... żona leżałaby w śpiączce nie odwiedzałby jej pan?
- Ach czyli rozumiem, że to twój chłopak? - miałam ochotę zacząć klnąć. Dlaczego go to interesuje?
- Może. - odparłam tonem kończącym rozmowę.
- No dobrze, podejdź z tym do apteki - wręczył mi receptę pełną antybiotyków. Naliczyłam osiem lekarstw.
- Dziękuję. - odparłam wstając.
- Proszę... lepiej go teraz nie odwiedzaj. Z resztą kto wie może się okazać, iż do czasu kiedy wyzdrowiejesz i on się obudzi.
- Miejmy nadzieję. - odrzekłam. - Do widzenia.
Wychodząc z gabinetu myślałam, że spalę się ze wstydu. Tak na gościa naskoczyłam a on mi "dobrych rad" chciał udzielić. No trudno co się stało to się nie od stanie. Teraz ważne jest to żeby jak najszybciej wyzdrowieć i wrócić do Tymona.

************************************************************************************************
I jak tam Mikołajki? Przy okazji wszystkiego najlepszego! Spełnienia marzeń itd. ;) Dzisiaj cały dzień chodziłam po szkole w czapce z brodą :D Przed lekcjami, w trakcie lekcji i po lekcjach! Nawet nie macie pojęcia jaka była super zabawa! Najpierw z koleżankami (i kolegą) na kawę do księgarni, potem w kierunku rynku gdzie spotkaliśmy przebranego Św. Mikołaja... Wspomniany wcześniej kolega akurat miał na głowie moją czapkę. Oj co tam się działo! Podbiegł do faceta i zapytał: "Jak śmiesz się pode mnie podszywać?! Ja już prezenty dzieciom rozdaje od ośmiuset lat a tutaj taka propaganda!". My z dziewczynami w śmiech, a koleś odpowiada: "Może zdjęcie?". Przemiły jak zawsze Kuba mówi: "No dobrze zaszczycę pana..." zrobiłam fotkę i oto ona: Link ;D Od razu mówię dla rozwiania wątpliwości pozwolił na udostępnianie :) Oczywiście zdjęcia zrobione zostały także Magdzie: Link, Martynie: Link oraz mi: Link co prawda wyszłam jak idiota, ale już trudno xD A co tam u Was? Pozdrawiam...^^

Do Zaczarowanej Valerii

No to tak:

1. Jak lubisz spędzać czas?
Jak to jak? Oczywiście jeżdżąc konno! Poza tym czytając, rysując,
słuchając muzyki, spędzać czas na świeżym powietrzu :)

2. Pochłaniasz książki, czy raczej nie lubisz czytać?
Uwielbiam czytać! Mogę wertować książki całymi dniami...

3. Ulubiony sport, czy coś takiego?
Hmm... jeśli dobrze znam siebie (a sądzę, że tak jest) to jazda konna i skoki wzwyż ;)

4. Co sądzisz o szkole?
W niektórych przypadkach przydatna w innych bezsensowna...

5. Po co prowadzisz bloga?
Dla satysfakcji oraz aby udowodnić sobie, że nie zawsze mam słomiany zapał ^^

Droga Valerio odpowiedzi gotowe... nie mam niestety kogo zapytać, bo wykorzystałaś mi wszystkie osoby ;D

Kolejny rozdział w przygotowaniu...^^

środa, 5 grudnia 2012

UWAGA!

CZY WY TO WIDZICIE?!
W końcu jest tysiąc! Dziękuję! Mam tylko nadzieję, że nie Poprzestaniecie na tym i statystyki nie zmaleją, szczególnie, iż zapowiadam drugi "tom"! Jestem co do tego pewna! Więcej informacji w Sylwestra pod ostatnim odcinkiem. Po raz kolejny bardzo Wam dziękuję. Tylko dzięki temu, że Wytrwaliście blog ten nadal jest i będzie.
Pozdrawiam serdecznie,
Koniowata...^^

Rozdział 29.

- Ty ciągle tutaj? - spytała Martyna wchodząc z powrotem na salę. Wskazałam na kartkę nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. Dziewczyna podeszła bliżej i spojrzała na wyniki.
- O! Ciekawe kiedy przyszły. Jakoś nie zwróciłam na nie wcześniej uwagi.
- A możesz powiedzieć chociaż co to znaczy? - wykrztusiłam w końcu i z zapartym tchem czekałam co powie.
- Znaczy to tyle, że żyje i stan śpiączki określili jako umiarkowany.
- To dobrze czy źle? Przypominam, iż ja nie jestem "wtajemniczona". - dodałam z dezaprobatą.
- W miarę dobrze... nie najlepiej ale...
- No to jak w końcu? - zapytałam zniecierpliwiona.
- No wszystko OK, mówiąc w skrócie. Możemy już jechać?
- No tak, jasne. - wychodząc posłałam ostatnie spojrzenie w stronę kotary. "Czyli jak na razie nie ma problemów", powtarzałam sobie w myślach.
Gdy dojechałyśmy na miejsce obie wysiadłyśmy z samochodu i poszłyśmy do stajni. Martyna zatrzymywała się przy każdym koniu wypytując mnie o imiona wszystkich. Szczególną jej uwagę zwrócił Armagedon (nie chciała odejść od jego boksu) stwierdziła, że "ma coś w sobie co jej się podoba"... nadal nie rozumiem sensu tych słów. Albatros nie wiedział co robić; chciał podejść do mnie, ale nie chciał spotkać koleżanki, która stała obok mnie. Zostawiłyśmy go więc w spokoju i przeszłyśmy do Melodii. Dziewczyna stwierdziła, iż mam pięknego, miłego konia. Jak dobrze - ktoś w końcu pochwalił moją klacz. No ale mniejsza z tym, oprowadziłam ją wszędzie gdzie się tylko dało, opowiedziałam o metodach alternatywnych i zaprezentowałam z Melodią na czym polega join-up oraz T-touch. Obserwowała każdy mój ruch uśmiechając się pod nosem. Nie miałam jej kogo przedstawić, bo Aśka z Jackiem wzięli sobie wolne. Na koniec jednak wpadłam na pewien pomysł. Zaprowadziłam ją do pokoju. Kiedy tylko weszłyśmy Riko natychmiast zaczął skakać, jak piłka odbijająca się od podłogi.
- To twój pies? - spytała pochylając się aby go pogłaskać.
- Tak mój. Jest kochany... tak puchata kulka. - odparłam z dumą w głosie. Kto by pomyślał, że będę aż tak... wesoła! "Bądź przygnębiona!" upomniałam samą siebie w myślach "Tymon leży w szpitalu więc nie możesz się śmiać." raz za razem karciłam samą siebie. Nic to nie dawało. Jak można się nie uśmiechać kiedy widzi się mały kłębek futra goniący swój ogon, którego prawie w ogóle nie widać w gąszczu gęstej sierści. Powstrzymując resztki śmiechu odprowadziłam Martynę do samochodu, zauważając przy tym jeden "drobny" szczegół wcześniej nie dostrzeżony.
- Nosisz glany?
- A tak. Ostatnio przerzuciłam się na ciężki, czarny styl. - odpowiedziała z uśmiechem. - Przeszkadza ci to? - dodała trochę niepewnie.
- Co? Nie. Jasne, że nie.
- To dobrze już się przestraszyłam.
- Zdziwiło mnie to po prostu, bo rzadko mam do czynienia z takim... no właśnie... stylem.
- Tak zwany metal.
- Słuchasz metalu? - spytałam teraz jeszcze bardziej zdziwiona.
- Bardziej rocka chociaż czasem... czemu nie? No dobra ja się zbieram, cześć.
- Cześć! - krzyknęłam gdy wsiadła już do samochodu. I znowu zostałam sama. Co tu robić? No dobra... oglądamy film... znowu. Tym razem mogę ryczeć. Mam gdzieś czy ze szczęścia czy ze smutku. Tak czy siak płaczę prawie cały czas od dwóch dni, więc co to zmieni... no tak, mój humor. OK to oglądamy... "Mustang z dzikiej doliny"! Epicka bajka! Będę ryczeć i ze smutku i ze szczęścia... idealna mieszanka!

************************************************************************************************
Przepraszam, że wczoraj nie napisałam. Nie miałam dostępu do komputera... No ale rozdział jest! Powoli zbliżam się do końca i... nie wiem sama... może będzie czterdzieści ;D No i o ile chcecie drugi, jak ja to zwykłam nazywać, "tom" :) Co wy na to? Jak dla mnie przyjemna perspektywa :D Szałwia, też zauważyłam! Kochani dobijcie do tysiaka i uczyńcie moje życie pięknym XD Jak widać Weronika stara się być w żałobie pomimo tego, iż Tymon jeszcze żyje... troche dziwne ale o to chodzi! Mam obmyślany cały ostatni odcinek i w ogóle wszystko aż do samego końca! Jak widać Zaczęłam myśleć o ostatku trochę za wcześnie lecz przez to jestem gotowa. W sumie kto wie? Może Majowie się jednak nie pomylili i będzie koniec świata? ;) Dobra ja kończę do... prawdopodobnie, jutra...^^

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rozdział 28.

Obudziłam się rano nadal zaspana. Spojrzałam przez okno, było już jasno... zaraz, zaraz, przecież jest zima. Zerknęłam na budzik. Dziesiąta! Dwie godziny temu miałam być w szkole! Ubrałam się szybko, umyłam i zbiegłam na dół. Wujek siedział w kuchni popijając kawę i czytając gazetę.
- Dzień dobry. - powiedział gdy tylko weszłam.
- Dobry? Budzik mi się zepsuł, na trzecią godzinę już chyba nawet nie ma co iść.
- Nie zepsuł się tylko wyłączyłem. Przyda ci się dzień odpoczynku.
- Słucham? - zapytałam z oburzeniem w głosie - Dzień to za mało!
- No niech ci będzie zostajesz w domu do końca tygodnia.
Popatrzyłam na wujka szeroko otwartymi oczami z pozytywnym zdziwieniem na twarzy.
- Skoro nalegasz... no dobra idę do Melodii. Dawno z nią nie trenowałam.
Zarzuciłam kurtkę, czapkę i szalik, wyszłam z domu i po chwili znalazłam się w stajni. Wszystko wydawało się tak... normalne, a jednak. Do normalności dużo brakowało. Rozejrzałam się wokół; nie było Tymona, Melodia najwyraźniej czuła się porzucona, Tabun nadal nieokiełznany szalał na pastwisku oraz jeden z najważniejszych szczegółów: kto zajmie się Albatrosem? Wciąż był nieufny wobec ludzi, jego właściciela nie było. Postanowiłam najpierw wykonać czynności priorytetowe. Poszłam po sprzęt do czyszczenia. Wtargnęłam nagle do boksu Melodii. Klacz zdziwiona odwróciła łeb. Widząc, że to ja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni po czym prychnęła w moje włosy. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Ty to wiesz jak pocieszyć człowieka. - powiedziałam głaskając ją po chrapach. Wyciągnęłam zgrzebła i okrężnymi ruchami zaczęłam czyścić zaniedbaną sierść. Po godzinie kobyła błyszczała.
- Wybacz malutka, ale muszę coś załatwić - szepnęłam patrząc w jej wielkie, ciemne, ufne oczy. Trąciła mnie w odpowiedzi pyskiem jakby chciała powiedzieć "Rozumiem, idź jeśli musisz.". Wyszłam, odłożyłam skrzynkę, wzięłam przy okazji kantar z uwiązem i skierowałam się do boksu Albatrosa. "Najpierw on potem Tabun." w myślach plan ten wydawał się tak prosty. Jednym zgrabnym ruchem złapałam ogiera, zaprowadziłam go na lonżownik, odpięłam linę. Miałam zamiar przeprowadzić join-up. Koń bez popędzania natychmiast przeszedł w galop, gdy zwalniał poganiałam go krzykiem. Biegł miarowym tempem po ścieżce. Powoli niebo zaszyło się chmurami. Ukradkiem spojrzałam w górę deszcz wisiał w powietrzu, po chwili poczułam na twarzy pierwsze krople. Nie przestawałam jednak skupiać całej uwagi na Albatrosie. Po półgodzinie delikatny kapuśniaczek przerodził się w prawdziwą ulewę, całkowicie przemokłam. W tym właśnie momencie ucho ogiera przechyliło się w moją stronę. Szczęśliwa zmieniłam kierunek. Nagle, jego głowa pochyliła się a on zaczął jakby przeżuwać powietrze. Pozwoliłam mu zwolnić, a sama odwróciłam się tyłem. Po chwili usłyszałam na błocie kroki, moją twarz znów rozjaśnił uśmiech. Miałam ochotę podzielić się tą informacją ze wszystkimi.

Popołudniu pojechałam do szpitala. Najpierw jednak postanowiłam znaleźć Martynę. Poszłam więc do małego pokoiku gdzie wszystkie pielęgniarki akurat piły herbatę.
- O Weronika! - zawołała na mój widok. Zręcznie wymknęła się z towarzystwa koleżanek i poszła ze mną przez korytarz.
- I co z nim? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Podajemy leki, aby ustało krwawienie do mózgu jeszcze nic nie wiemy, ale raczej się ustabilizuje, później zrobimy kolejne badania. - powiedziała gdy weszłyśmy na salę. Od razu odsunęłam kotarę. Mojej uwagi nie przykuł chłopak, a przytłaczająca ilość urządzeń wokół łóżka i niezwykle wiele kroplówek, opadłam na krzesło.
- Po co to wszystko?
- Aby ustało wcześniej wspomniane krwawienie i żeby, no... wrócił.
- On naprawdę może słyszeć to co mówię?
- Tak... i co więcej może mu to pomóc.
- Tymon to ja, Weronika. - sama nie wiedziałam co powiedzieć, nigdy wcześniej nie rozmawiałam z kimś kto nawet może nie być świadomy tego, iż do niego mówię. - Albatros w końcu mnie zaakceptował. - ciągnęłam. - Nawet nie wiesz jaka Melodia była zaniedbana. Nie zdawałam sobie z tego nawet sprawy. Wyczyszczenie jej zajęło mi godzinę.
Spojrzałam na pielęgniarkę, patrzyła na mnie z uśmiechem opierając się o ścianę. Po chwili przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciw mnie.
- Kto to Albatros i Melodia? - spytała z ciekawością.
- Konie. Melodia jest moja a Albatros jego, o której dzisiaj kończysz?
- Za godzinę. Mogę cię odwieźć jeśli chcesz.
- Jeżeli wstąpisz na chwilę mogę ci je pokazać.
- Chętnie. No dobra ja wracam do pracy. - dziewczyna poszła i znów zostawiła mnie samą.
- Paskudna pogoda. - stwierdziłam wyglądając przez okno. - O nie... - przypomniałam sobie... przecież Tabun nadal jest na pastwisku! Wyciągnęłam telefon z kieszeni. - Odbierz, odbierz... Halo! Tabun został na pastwisku. Błagam niech ktoś go weźmie!
- Dobra już po niego idę, a co z Tymonem?
- Bez zmian... chociaż przybyło kilka urządzeń. To ja już nie przeszkadzam, idź... tylko uważaj na kopyta.
- Będę, cześć.
Westchnęłam z ulgą.
- Kończę wcześniej, zbieraj się dobra? - do sali weszła Martyna.
- OK, nie ma sprawy.
- Tylko się jeszcze przebiorę, bo przecież nie pójdę do domu w fartuchu!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie mogę dłużej zostać. - szepnęłam do chłopaka. - Będę przychodzić codziennie, obiecuję.
Wychodząc z sali zobaczyłam, że na ścianie wisi jakaś kartka, jej treść brzmiała tak:


STAN PACJENTA:

 Otwieranie oczu stopień czwarty
Kontakt słowny stopień drugi

Reakcje ruchowe stopień czwarty

Opracowane według Skali Glasgow z 1974 r.

Po przeczytaniu tego mętlik zagościł w mojej głowie. Co to wszystko znaczy? To dobre wyniki, a może przeciwnie? Niczego nie byłam już pewna...

****************************************************************************************
UWAGA! 
MOI MĄDRZY KOLEDZY ZNALEŹLI BLOG! JEŻELI WIĘC ZOBACZYCIE NIESTOSOWNE, WULGARNE BĄDŹ NIEZBYT MIŁE KOMENTARZE NIE ZWRACAJCIE NA NIE UWAGI, ZOSTANĄ USUNIĘTE JESZCZE TEGO SAMEGO DNIA!
Jestem w euforii! Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg! Mój ukochany biały puch! No ale wracając do tematu poczytałam trochę na ten temat śpiączki :) Specjalnie na potrzeby bloga zaglądnęłam gdzie trzeba i wybrałam takie oto informacje. LINK jeżeli chcecie się dowiedzieć czy wyniki są pozytywne ;) Już wiem co zrobię z Tymonem! Nie zdradzę szczegółów chociaż być może po wynikach się domyślicie... Nic więcej nie mówię, bo się w końcu wygadam, a chcę wam zrobić niespodziankę :D Do usłyszenia niebawem...^^

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 27.

Cały dzień spędziłam siedząc przy Tymonie i zastanawiając się co będzie dalej. Nadal w to nie wierzyłam. Trzymałam uparcie jego dłoń, nie zamierzałam puścić, miałam nadzieję, że lada moment się obudzi i znów będzie tak jak zawsze.
- Co ja bez ciebie zrobię? - spytałam dokładnie wtedy kiedy weszła na salę pielęgniarka.
- Niektórzy słyszą. - powiedziała wymieniając kroplówkę. Początkowo w ogóle jej nie zauważyłam, więc gdy usłyszałam dwa słowa zostałam wyrwana z głębokiego zamyślenia.
- Słucham?
- Pacjenci w śpiączce. Niektórzy słyszą co do nich mówimy. Przed tygodniem mieliśmy takiego jednego, który leżał trzy dni. Po obudzeniu wyrecytował kilka dialogów.
- Leżał w śpiączce tylko trzy dni?
- Tak, kiedyś była młoda dziewczyna, która obudziła się tego samego dnia... Czy ja cie już gdzieś nie widziałam?
- A pani zawsze obserwuje pacjentów na tej sali?
- Owszem.
- To w takim razie trafiłam tutaj z miesiąc temu.
- A tak, przypominam sobie. Przychodził wtedy do ciebie taki chłopak... - stwierdziła z lekkim uśmiechem, który natychmiast ustąpił zdziwieniu gdy w moim oku pojawiła się łza. Spojrzała na łóżko. - Przepraszam, nie poznałam.
Pokręciłam przecząco głową i zdobyłam się nawet na słaby, smutny uśmiech.
- Nie szkodzi. A pani długo tu pracuje? - zapytałam z czystej ciekawości.
- Och skończ już z tą "panią"! Jestem Martyna.
Reakcja kobiety, która teraz wyciągała do mnie rękę, nie dość, że była niespodziewana to do tego tak zaskakująca, iż nikły uśmieszek na mojej twarzy ustąpił miejsca takiemu szczeremu i wielkiemu.
- Weronika - odparłam i uścisnęłam jej dłoń.
- Pracuję tu od trzech lat, a właściwie od roku bo dwa spędziłam na wolontariacie. Fajna praca, tyle, że rzeczywiście czasami dołuje mnie widok ludzi takich właśnie jak Tymon. Czekaj, bo już nie pamiętam dlaczego ty tu byłaś.
- Spadłam z konia. Uderzyłam głową w ziemię, tyle, nie wiem w sumie co mi się stało.
- Z tego co pamiętam po prostu byłaś oszołomiona i poturbowana... dość mocno.
- Co się dziwić skoro jeden z uczestników gonitwy przejechał mi po ręce.
- A wiesz może czemu on tu jest?
- Niestety ale nawet to widziałam. Otóż źle się poczułam, a Tymon stwierdził, iż złapie dzikiego konia za mnie. Na chwilę się odwrócił i bum... kopyta trafiły w głowę.
Nagle przez moją głowę przemknęła straszna myśl. Niczym widmo pojawiła się spowodowała spustoszenie i poszła... Łzy znów popłynęły po moich policzkach. Siedziałyśmy chwilę w ciszy.
- Która jest godzina? - spytałam wyczerpana.
- Dwudziesta trzydzieści. - odpowiedziała dziewczyna patrząc na zegarek - Już niedługo koniec mojej zmiany.
- A mój wujek zaraz dostanie zawału.
- Co? Niby czemu?
- Bo nie wie gdzie jestem od dwunastej.
- Daleko mieszkasz?
- Na wsi, kawałek za miastem. W stadninie koni "Złote kopyta".
- Wiem gdzie to jest, mogę cie podwieźć, mieszkam cztery domu dalej.
- Żartujesz!
- Nie. Poczekaj tylko się przebiorę i zaraz jedziemy.
Po tych słowach dziewczyna wybiegła, a ja znów zostałam sama. Jeszcze raz spojrzałam na twarz chłopaka, zwykle uśmiechniętą, pełną energii; teraz nieruchomą, nie wyrażającą żadnych emocji.
- Przyjadę jutro. - szepnęłam do niego - Proszę postaraj się obudzić, nie poddawaj się choćby nie wiem co! - rozkazałam mu po cichu, pocałowałam go w czoło i wyszłam z sali. Z Martyną u boku poszłyśmy do samochodu i po dziesięciu minutach wjechałyśmy na podwórze.
- Wielkie dzięki. Do jutra!
- Nie ma za co! - krzyknęła za mną.
Wparowałam do domu. Wujek siedział przy kuchennym stole i uderzał rytmicznie w blat stołu.
- No wreszcie! Gdzieś ty była tyle czasu?!
- W szpitalu. - powiedziałam opadając ciężko na krzesło i kładąc głowę na rękach.
- Jak to w szpitalu?
- Tak to. Kochany Tabun kopnął Tymona i teraz leży w śpiączce.
Nie dałam mu czegokolwiek dodać. Wbiegłam po schodach do pokoju, gdzie Riko czekał przy drzwiach oczekując. Rzuciłam się na łóżko, szlochając.
- I co ja teraz zrobię? - zadałam sobie to samo pytanie, które padło niecałą godzinę temu. Moje życie przybrało nieoczekiwany obrót. Nic nie było już takie samo.

*****************************************************************************************
Już sama nie wiem co z tym wszystkim zrobić; nie wiem czy przeżyje czy nie. Stwierdziłam, że skoro mam czytelników to pierwszy sezon będzie miał... uwaga, uwaga... trzydzieści pięć rozdziałów! Jeżeli mam dla kogo pisać to od razu jakoś mi się tak miło, ciepło robi <3 Nawet gdybym chciała, nie zostawię tego bloga :) Za dużo pracy w to włożyłam żeby tak nagle sobie pójść, zostawić to wszystko i tyle; nawet nie ma mowy! Nie wiem jak was ale mnie to tak wciągnęło teraz nie byłabym w stanie przestać ;) Szczerze powiedziawszy to aż mi się łezka w oku kręci jak to piszę :) Trzymajcie się...^^

sobota, 1 grudnia 2012

Rozdział 26.

Karetka odjechała właśnie na sygnale z podwórza. Pobiegłam szybko do stajni. "Gdzie jest Aśka?!" krzyczałam w myślach. W końcu znalazłam ją na jednych z oddalonych pastwisk. Szła z Cykadą u boku.
- Błagam cie podwieź mnie do szpitala. - powiedziałam na wstępie.
- Źle się czujesz?
- Nie za to Tymon chyba tak. Tabun go kopnął przed chwilą go zabrali.
- Kto zabrał?
- No lekarze w karetce. Chciałam jechać ale jak to określili "obowiązują ich przepisy BHP". - odparłam. Podobno te reguły mają pomagać w życiu a nie je utrudniać.
- Jasne tylko poczekaj chwilę odprowadzę Cykadę.
Pobiegłam za nimi i już po chwili byłyśmy w drodze.
- Co dokładnie mu się stało?
- Tabun oszalał zaczął kopać i w końcu trafił go w głowę.
- I co z nim?
- Czy ja wyglądam jak lekarz? Wiem tyle, że... chyba zemdlał, a może go ogłuszyło? Nie mam pojęcia.
Gdy tylko wjechałyśmy do na parking wyskoczyłam z auta i popędziłam do recepcji.
- Dzień dobry. Ja do chłopaka, którego przed chwilą przywiozła karetka.
- Tymon...
- Tak. - nie dałam jej nawet dokończyć.
- Chwileczkę... - kobieta zaczęła szukać czegoś w komputerze - jest na sali operacyjnej.
- Słucham?
- Operacja trwa. Nie wiem ile jeszcze...
- Ale dlaczego operacja? - znów przerwałam jej w pół zdania.
- Zgaduję, że jesteś jego dziewczyną.
- Tak, ale dlaczego operacja?
- Krwiak, powinno skończyć się lada chwila.
- Dziękuję.
- Proszę iść na drugie piętro. Z bloku natychmiast trafi na salę numer sześć.
Pokiwałam spuszczoną i głową odeszłam w stronę windy. Pod moją czaszką kłębiły się tysiące myśli. Minuty zdawały się wiecznością kiedy siedziałam na korytarzu czekając w nieskończoność z twarzą ukrytą w dłoniach. Wreszcie nie wytrzymałam, zeszłam na dół.
- Nadal go nie ma. - powiedziałam do tej samej kobiety, z którą wcześniej debatowałam.
- Poczekaj chwilkę. - znów zaczęła przeszukiwać komputer - Operacja skończyła się dziesięć minut temu, chłopak został przeniesiony na trzecie piętro, sala numer cztery.
Nie powiedziałam nic. Odwróciłam się na pięcie, wsiadłam do windy po czym wyskoczyłam przy trzecim zatrzymaniu. Szłam prężnie korytarzem szukając wskazanej sali.
- Numer cztery, numer cztery... - szeptałam uparcie pod nosem - jest!
Już miałam wchodzić gdy nagle, w pół kroku zatrzymał mnie jakiś lekarz.
- Pani do kogo?
- Do chłopaka. Podobno przed chwilą skończyła się operacja.
Facet natychmiast zmienił nastawienie.
- W takim razie proszę ze mną.
Zaprowadził mnie do małego gabinetu, usiadł za biurkiem, i wskazał na drugie krzesło. Zajęłam miejsce i czekałam. Mężczyzna oparł głowę na rękach, przetarł twarz, westchnął.
- Coś nie tak? - spytałam.
- No cóż, krwiak, był dosyć... obszerny. Operacja nawet się dobrze nie zaczęła i prawie od razu się skończyła.
- Do czego pan zmierza?
- Chłopak mocno oberwał. Właściwie, co w niego trafiło?
- Kopyta rozszalałego konia.
- Doszło do krwawienia w mózgu i... chłopak leży w śpiączce.
Zamarłam. Gapiłam się na tego starszego pana szeroko otwartymi oczami.
- Ale, ale...- zaczęłam się jąkać. - można to jakoś bardziej przybliżyć?
- Tymon... bo to o niego chodzi prawda?
- Tak.
- No właśnie, więc Tymon leży nieświadomy tego co się dzieje, nie widzi, nie słyszy, nie mówi i... może się nie obudzić.
- Słucham?
- Nie ma gwarancji, że chłopak wróci do siebie, nawet jeśli będzie żył niektórych rzeczy, osób może nie pamiętać.
- A mogę go zobaczyć?
- No... dobrze.
Przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do sali, poznałam ją. W tej sali prawie miesiąc temu leżałam ja. Rozejrzałam się powoli a mój wzrok zatrzymał się na kotarze zasłaniającej jedno z łóżek. Podeszłam bliżej, nie chciałam jej odsłaniać. Wolno, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi ustami odsunęłam zasłonę. Nadal nie otwierając oczu zrobiłam krok do przodu. Rozwarłam powieki a widok, który zastałam wywołał nagły szloch i łzy, jedna po drugiej spływające po moich policzkach...

******************************************************************************************************
Humor mi się poprawił ;D Naprawdę już jest mi o wiele lepiej, muzyka Coldplay zawsze skuteczna na doła :D Ogólnie rzecz biorąc sama się sobie dziwię, iż napisałam coś takiego... Będę szczera, Tymon miał nie żyć :) W ostatniej chwili zmieniłam zdanie, ale kto wie co będzie dalej. Nastrój poprawiły mi również dwa komentarze pod ostatnim rozdziałem, więc w tym, że chłopak jeszcze jakoś się ma jest również wasza zasługa :* Następny odcinek... sama nie wiem kiedy, lecz wiem, że dobiję do trzydziestu lub trzydziestu pięciu rozdziałów, jak wolicie? Valerio posłuchałam twojej rady czy takie zaznaczanie może być? Na razie ja się żegnam więc pa pa...^^

środa, 28 listopada 2012

Rozdział 25.

Przez kolejne dni spostrzegłam kilkanaście sytuacji, w których Jacek z Aśką bawili się tak dobrze, że aż mnie mdliło. Nie wiedząc czemu dziewczyna spędzała ze mną o wiele mniej czasu, a co gorsza tak samo było z Tymonem... Ledwo łączyłam koniec z końcem podczas nieustannej gonitwy: dom, szkoła, stajnia. Rano żywcem nie chciało mi się wstać, a popołudniu byłam nie raz zbyt zmęczona na jazdę konną. Czasem po prostu szłam na górę, kładłam się na łóżku i godzinami słuchałam muzyki. Na dodatek los zdawał się ze mnie żartować. Do stajni wraz z wujkiem przyjechał nowy koń, którym ja miałam się zajmować. Melodia zazwyczaj stała w boksie i wypatrywała mnie z głową ponad drzwiami a ja... niestety, musiałam ją ominąć i pójść dalej, w stronę izabelowatego, trzyletniego ogiera o imieniu Tabun. Co najgorsza był on niemal dziki. Jedyne co mogłam z nim robić to codzienne treningi na lonży a do tego pod kantarem. Jak dla mnie zbyt często zdarzało mu się strzelanie baranków i stawanie dęba. Ten koń okazał się najtrudniejszym do okiełznania zwierzęciem w moim życiu! Idąc właśnie z niesmakiem w stronę pięknego, silnego konia wpadłam na Tymona.
- Hej, co ty taka przygnębiona?
- Zmęczenie i tyle.
- No to co ty tu robisz?
- Muszę się zająć Tabunem.
- Tym nowym... tym ogierem?
- Tak dokładnie tym, niestety.
- To wiesz co idź do domu a ja przeprowadzę trening za ciebie.
- Nie. Ja to zrobię. - odparłam twardo.
- Jesteś pewna?
- Tak na sto procent.
- Skoro tak... powodzenia.
- Dzięki, przyda się. - powiedziałam i poszłam po kantar i lonżę. W złym humorze "wytargałam" konia na zewnątrz gdzie mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Właśnie rozpętała się kolejna burza śnieżna. Czując jak wszystko zdaje się robić sobie ze mnie żarty zaczęłam lonżowanie.

Po godzinie cała przemoczona odprowadziłam ogiera z powrotem do stajni a sama skierowałam się ku domowi mając nadzieję na gorącą herbatę. Zagotowałam wodę i zaparzyłam wrzący napój. Pijąc czułam jak w moim ciele rozchodzi się ciepło. Gdy skończyłam pobiegłam na górę aby wziąć prysznic a następnie położyć się spać.

Wstałam jak zawsze o świcie. Przeciągnęłam się kilkukrotnie po czym poczułam zawroty głowy. Opadłam z powrotem na łóżko i stwierdziłam, że prawie na pewno będę chora. Ubrałam się powoli, umyłam, zjadłam śniadanie no i w końcu wyszłam na lodowate powietrze. Rozejrzałam się dookoła i ze smutkiem pomieszanym ze zdziwieniem stwierdziłam, iż Tabun zawzięcie rozkopuje trawę na środku pastwiska. Westchnęłam i już miałam iść do stajni kiedy pod dom podjechał ciemno niebieski samochód Tymona. Wysiadł z niego i pierwsze co zrobił to spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się blado.
- Czy ty oby nie jesteś chora? - zapytał chłopak patrząc na mnie z dezaprobatą.
- Nie.
- Chyba chciałaś powiedzieć jeszcze nie. Idź do domu.
- Nie mogę, Tabun uciekł ze stajni. - powiedziałam. Rozejrzał się wkoło zawieszając wzrok na samotnym koniu.
- No to go złapię. A ty już idź, dam sobie radę.
- Dziękuję. - odparłam wtulając się w jego ciepłą kurtkę. - Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Dostała byś zapalenia płuc. - powiedział ze śmiechem.
Wróciłam do domu i całą akcję obserwowałam z kuchennego okna. Patrzyłam na to jak wchodzi na pastwisko, jak zbliża się powoli do ogiera, jak stara się go złapać gdy uciekał po łące. Biegał za nim wte i we wte. Przez chwilę się śmiałam... do pewnego momentu. Koń zaczął szaleć, przestraszony spadającym z drzew śniegiem. Tymon nie odpuszczał. W napięciu obserwowałam całe to zdarzenie. Nadal nie przestał biec... koń się zdenerwował. Zaczął brykać, strzelać barany. Nagle wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Widziałam kopyta konia, zmęczoną twarz chłopaka. W pewnym momencie stało się najgorsze. Potężne kopyta uderzyły w ramiona i głowę... Poderwałam się z miejsca i wybiegłam na zewnątrz. Rozszalały ogier cwałował nadal po zaśnieżonym terenie. Nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Przeskoczyłam przez ogrodzenie i opadłam na ziemię tuż przy Tymonie.
- Tymon, Tymon obudź się, Tymon... - łkałam przez łzy, które coraz szybciej napływały do moich oczu...

***********************************************************************************
Zawiodłam się! Nie wiem czy to tylko moje złudzenie, ale w każdym odkąd Vero zawiesiła bloga na moim nie ma ani jednego komentarza (Ascaria mam nadzieję, że to jednak przez tego wybitego palca)... Jestem przygnębiona co ukazuję w właśnie tym rozdziale :( Przez chwilę możliwe, że notki będą... smutne, ponure itd. ale mogę przyrzec, iż pierwszy "tom" skończę. Nie jestem pewna czy wam się spodoba ale jeśli tak może, powtarzam może będzie następny. Ludzie przecież można komentować więc bardzo proszę... Pomimo wszystko pozdrawiam wszystkich tych, którzy wytrwale czytają bloga, na razie...^^