niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 34.

Leżąc w łóżku i czekając na sen w mojej głowie huczały tysiące myśli. Nie wiedziałam jak rozwiązać tą niezręczną sytuację, ale jakoś musiałam to zrobić...

Podpowiedź przyszła następnego dnia. Will stwierdził, że zrobimy małą, pożegnalną imprezę. Bilety czkały już na lot, który odbyć miał się trzy dni później. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że jest to tylko kolejny pretekst, aby spotkać się z Monic, jednak jednogłośnie przystaliśmy na propozycję. Przygotowania zaczęliśmy tego samego dnia. Tymek nie wydawał się zły czy też smutny, o ile nie musiał rozmawiać ze mną. Dopiero wtedy zaczynały się kłopoty. Gdy tylko otworzył usta, aby coś powiedzieć słowa zamierały. Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać z kimś, kto zdaniem Amy "złamał mu serce", w co osobiście nie wierzyłam. Wieczorem, kiedy impreza powoli się zaczynała, nastąpiły pewne komplikacje. Teoretycznie wszystko zaczynało się układać, do czasu, gdy przez drzwi weszła Monic. W tym momencie cała atmosfera się posypała. Amy wybiegła na górę, Tymek również, a Aśka nie wykazywała większej chęci na przebywanie w towarzystwie dwóch osób, którym najwyraźniej przeszkadzała obecność kogokolwiek innego. Idąc w ślady przyjaciół, ja także weszłam na górę, zostawiając zakochanych w samotności. "Chcą, to niech będą sami." Zapukałam i nie czekając na odpowiedź nacisnęłam na klamkę. W pokoju Amy siedziała na łóżku trójka nastolatków z kartami w rękach.
- Przyłączysz się? - Zapytała dziewczyna z lekkim uśmiechem.
- Jasne - odparłam zrezygnowana - na ich towarzystwo i tak nie mam co liczyć.

Było już późno, a my nadal graliśmy. Już nawet nie interesowało nas, co robią osoby na dole. Po ustaleniu znaków rozpoczęliśmy partie kenta, które trwały już dobre kilka godzin. Tymek najwyraźniej zapomniał o tym, że jest na mnie śmiertelnie obrażony, bo nawet on śmiał się w głos.
- Amy... - zaczęłam patrząc na dziewczynę, z którą byłam w parze.
- Tak?
- Wyświadcz mi przysługę i...
- Kent! - krzyknęła bezbłędnie rozszyfrowując moją strategię.
- Kiedy nie zauważasz znaków, to trzeba działać w inny sposób - zaśmiałam się opadając na plecy. Aśka cisnęła kartami na pościel.
- Ile jeszcze razy musimy przegrać?! Liczy ktoś w ogóle punkty?
- Tak. Jest dwieście osiemnaście, teraz już dwadzieścia do ośmiu - uśmiechnęłam się, a przyjaciele wybuchnęli śmiechem.
- Czy to w ogóle możliwe? - Zapytał Tymek.
- Owszem, miałyśmy sto pięć kentów i cztery bis kenty

CDN.

******************************************************************************
Muszę lecieć, jutro będzie ciąg dalszy, wybaczcie długość, nie mam czasu, ani internetu w domu :/

środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 33.

Wyszłam z domu, aby przeprowadzić poranną sesję z Tabunem. Po porażce z ubiegłego dnia chciałam nadrobić brak formy. Szybko wyczyściłam i osiodłałam konia, po czym wjechałam do lasu. Dotarcie na polanę zajęło mi tylko chwilę.
- Dobra koniu, słuchaj - zaczęłam zatrzymując się - wiem, że potrafisz skakać. Mamy tu taki mały, prosty tor przeszkód. Ja cię naprowadzę, a ty je po prostu przeskoczysz. Co ty na to? - zapytałam, a Tabun skręcił szyję i skubnął strzemię. Uśmiechnęłam się pod nosem. Najechałam galopem na powalony konar. Ogier przeskoczył bez najmniejszego problemu. Poklepałam go lekko i nakierowałam na stos kijów, przy którym nadal zalegały porozrzucane wczoraj gałęzie. Wykonałam pół siad, a tabun bez najmniejszego problemu przeleciał nad przeszkodą z dużym zapasem. Stwierdziłam, że strumyk zostawię na koniec, więc powtórzyłam trzy razy cały dwuczłonowy tor i dopiero wtedy skierowałam konia w stronę rzeczki.

***
Amy prychnęła radośnie, gdy tylko wjechałam na podwórze. Usiadła na leżaku i zwijała się śmiechu, a ja tym czasem zsiadłam z konia i go rozsiodłałam.
- Co ci się stało? - zapytała, kiedy do niej podeszłam.
- Chciałam przeskoczyć przez strumyk, ale wiewiórka spadła z drzewa, Tabun się przestraszył, stanął jak wryty, a ja spadłam wprost do wody z mułem - opisałam dokładnie sytuację, po czym opadłam na trawę.
- Czekaj chwilę - powiedziała i pobiegła do garażu.
- Nie! - krzyknęłam, gdy podłączała węża ogrodowego do kurka z wodą.
- Tak! - zawołała i nawet się nie spostrzegłam, a już byłam cała mokra, jeszcze bardziej niż po kąpieli w strumyku.
- Zabiję!
Pobiegłam za nią, łapiąc przy okazji upuszczony szlauf.
- Amy! No wychodź, nie chowaj się, nie masz się czego bać! Nie licząc wypatroszenia żywcem!
Wyskoczyłam z wężem zza rogu. Nie natrafiłam jednak na nastolatkę, to znacz nie na tą co chciałam. Ku mojemu przerażeniu, nie oblałam Amy, a Monic. Dziewczyna popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- A to za co?! - zapytała piskliwym głosem, a ja po prostu nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Wy-wybacz, myślałam, że to kto inny.
- Rozumiem, że na każdego czaisz się z wodą?
- Nie tylko na taką jedną...
- Tą, która właśnie stoi za tobą z wiadrem? - przerwała mi nagle z lisim uśmieszkiem na twarzy. Nie zdążyłam się nawet odwrócić. Na moją głowę za jednym razem trafiły całe dwa litry zimnej wody.
- To było najgłupszym pomysłem z twojej strony - zwróciłam się do Amy.
- Niby czemu?
Nie odpowiedziałam, po prostu skierowałam strumień ze szlaufa wprost na nią. Zaczęła krzyczeć przez śmiech, starając się wyrwać mi węża po omacku. Po chwili nasza zabawa została przerwana przez nagły brak wody. Obie spojrzałyśmy w kierunku kranu.
- Głośniej nie możecie? - zapytał Tymek, po czym wszedł do domu.
- Co mu się dzieje?
- Martwi się, bo wyjeżdżasz - stwierdziła niedbale.
- Niby czemu?
Dziewczyna spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- No nie wiem, powodów może być dużo. Możliwe, że cierpi na samotność, nie ma przyjaciół, rodziny, boi się samolotów albo... o! Już wiem! Się zakochał - westchnęła siadając. Zrobiłam wielkie oczy.
- Ale, że niby ja? Chyba sobie żartujesz.
- Nie, nie żartuję - odparła ze śmiertelnie poważną miną.
- Cóż... no to chyba trzeba to wyjaśnić.
- W takim razie, zrób to.
- Nie, ty to zrób.
- Ja? A co ja mam mu niby powiedzieć? "Tymek, Wera kazała przekazać, że nie jesteś w jej guście"?
- Może nie w ten sposób.
- Wytłumacz mi proszę, o co ci chodzi, dlaczego nie powiesz mu tego w twarz?
- No, jest taki jeden mały szkopuł, a mianowicie, mi się podoba ktoś inny - odparłam, zastanawiając się, dlaczego właściwie mówię, to jej, a nie jemu. Moje przemyślenia nie trwały jednak zbyt długo. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że słyszę tętent kopyt. Odwróciłam się i zobaczyłam znikający za drzewami siwy ogon. - Słyszał to?
- Nie, no co ty, był w stajni. Nie wiem tylko czemu pojechał sam. Jedziemy?
- Nie. Dajmy mu czas na przemyślenia - zaśmiałam się nieco sztywno, tylko po to, aby rozluźnić atmosferę.

********************************************************************************************************
Jezu, ale dupa. Ten rozdział mnie pogrąża. Nie podoba mi się w żadnym calu. Mam nadzieję, że da się to jakoś czytać, bo ja nie potrafię. No, ale słowa dotrzymałam! Notka jest dzisiaj. Byle jaka, ale jest. W sumie nie chce mi się nic pisać, pogoda jest beznadziejna. Jedyny plus dzisiejszego dnia - kupiłam sobie dwie książki. Pierwsza - trzecia część serii Jinny z Finmory "Letnia przygoda", zaznaczę od razu, że o koniach. Druga - jakże dawno przeczytana siedemnasta część Heartlandu "Czas nadziei", uzupełniam całą, dwudziestotomową kolekcję :D No nic, idę czytać, pa pa...^^

PS Ja pierdzielę, oczy mnie bolą od tego teledysku "Sewen nejszon armi"

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 32.

Siedzieliśmy w kuchni czekając na Tymka. Nie pojawił się w okolicy od rana, a było już dawno po północy.
- Spóźni się na wieczorynkę - stwierdził Will, chowając głowę w dłoniach.
- Z tego co wiem, to już jej nie ogląda - odparłam oschle.
- Zachowuje się jak dziecko, to kto wie?
Nagle rozproszył nas dźwięk zamka. Wszyscy na raz podbiegliśmy do drzwi, aby po chwili rzucić się na chłopaka z pytaniami. "Gdzie byłeś? Co ci zajęło tyle czasu? Po co jechałeś na wieś?"
- I skąd wziąłeś traktor? - jako ostatnia zadałam pytanie, które męczyło mnie od rana. Tymek patrzył na mnie chwilę w milczeniu, po czym bez słowa poszedł na górę, zostawiając nas w przedpokoju.
- O co mu chodziło? - zdziwiła się Amy, gdy usłyszeliśmy zatrzaskujące się drzwi.
- Nie mam pojęcia, ale się dowiem. Wymuszę to od niego jutro razem z informacją o traktorze.

***
Wstałam około trzynastej. Sama nie pamiętałam, kiedy ostatnio spałam do tej pory. Po wykonaniu codziennych czynności wyszłam na zewnątrz. Powietrze wydawało się wyjątkowo ciężkie. Burza wręcz wisiała w powietrzu. Nie wiedziałam w sumie co zrobić jako pierwsze. Tabunowi przydałby się trening skokowy, z kolei Flock'a trzeba dokładnie przeszkolić. Przez chwilę zastanawiałam się jak wykonać dwie czynności na raz, jednak nie dano mi zbyt dużo czasu na zastanowienie. Już po chwili ktoś wyszedł z domu, uderzając mnie klamką od drzwi prosto w plecy. Jęknęłam z bólu.
- Dzięki - wysyczałam przez zęby.
- Nie stoi się pod drzwiami - odparł Tymek bez wyrazu.
- Co, znowu jedziesz pole orać? - prychnęłam cały czas trzymając się za obolały krzyż.
- Jeżeli tak bardzo cię to interesuje, to nie orałem pola.
- W takim razie co robiłeś?
- Byłem na zbiorze ziemniaków, o! - powiedział, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że wcale nie żartuje.
- Serio?
- Tak, serio. A traktor był sąsiada. Gdybyś nie zauważyła pan za płotem ma dwa - pomachał mężczyźnie, którego dotąd nie zauważałam. Ten odpowiedział gestem dłoni i wrócił do podlewania grządek. Zmarszczyłam czoło. Nigdy nie zawracałam sobie sąsiadami... nawet nie wiem, kto mieszka w domku obok stadniny. Widziałam tam kiedyś dziewczynę w moim wieku, ale nikogo więcej.
- Nie zauważyłam. Jeśli mogę wiedzieć, czemu jesteś taki zdenerwowany.
- Nie jestem zdenerwowany - odparł, zawieszając siodło na bramce.
- No to jak mam to nazwać? Zdenerwowany, zawiedziony, markotny, zły, przygnębiony, smutny? - wymieniałam po kolei, a chłopak patrzył na mnie przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie wszystko na raz.
- Prawdopodobnie? - zdziwiłam się i uniosłam brew. - Mam rozumieć, że nie wiesz co czujesz?
- W tym problem, że wiem to aż za dobrze - mruknął.
- W takim razie przyjdź do mnie kiedy będziesz chciał porozmawiać, bo jak widzę na razie nie masz do tego najmniejszej chęci.
Odwróciłam się i osiodłałam Tabuna. Wskoczyłam na grzbiet i pokłusowałam do lasu. Na jednej z licznych polan widziałam kilka powalonych konarów, gałęzi i małą rzeczkę. Stwierdziłam, że będzie to dobre miejsce na trening. Zagalopowałam, aby jak najprędzej dojechać na miejsce. Byłam tak już po kilku minutach. Natychmiast naprowadziłam konia na pierwszą przeszkodę. Wierzgnął radośnie, lecąc nad ponad metrowym pniem. Następnie znalazła się przed nami cała sterta gałęzi. Tabun za wcześnie się wybił i zamiast niego w górę poleciały patyki.
- No widzisz kolego i dlatego mówiłam, że przyda ci się trening - zaśmiałam się jadąc wprost na strumyk. Zrobiłam pół siad, ale ogier najwyraźniej nie myślał nawet, żeby spróbować skoczyć. Po prostu przebiegł przez wodę. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Koniu, tego nie można nazwać udanym skokiem - poklepałam go po szyi i skierowałam się na inną ścieżkę.

*******************************************************************************************************
Przepraszam za opóźnienie... znowu. W sobotę była burza i najwyraźniej jeden z piorunów obrał sobie za cel nasz router, ponieważ trzecie urządzenie spaliło się właśnie podczas burzy! Nie ma to jak internet na wsi. Notka będzie najprawdopodobniej jutro, bo muszę się przecież wyrobić z czasem do obozu, a bez neta w domu nie będzie to łatwe :/ No nic, nie rozpisuję się, bo na urodziny do koleżanki idę. Nie ma to jak impreza w "Babcinym jadle" xd Do zobaczenia!...^^

PS Witam Cię, Adwokacie Diabła ;D
PS2 Zwróćcie szczególną uwagę na rozmowę z Tymkiem!
PS3 Boję się własnego rozumu, przez przypadek napisałam "...osiodłałam Tymona." xd

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 31.

Gdy obudziłam się następnego ranka od razu przywitało mnie rześkie powietrze. Widocznie któryś Pomysłowy Dobromir postanowił otworzyć okno, za co w duchu mu dziękowałam. Jak zawsze powoli się przebudziłam, ubrałam, umyłam, zjadłam śniadanie i wyszłam na zewnątrz. Od razu skierowałam się do Tabuna, wzięłam szczotki i zaczęłam go czyścić. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk silnika. Odwróciłam się i ku swojemu zdziwieniu zobaczyłam traktor prowadzony przez Tymka. Chłopak wyjechał za bramę, po czym skręcił w stronę wsi. Naprędce dokończyłam oporządzać ogiera, osiodłałam go i już po chwili dogoniłam pojazd.
- Witaj! - krzyknęłam zrównując się z chłopakiem.
- Co ty robisz?!
- Gonię cię, nie widać? - zaśmiałam się, cały czas galopując. - Gdzie się wybierasz?
- Do wsi.
- To zdążyłam zauważyć, możesz to jakoś sprecyzować?
- Na pole - odparł krótko i przyspieszył. Tabun przestraszył się dźwięku furczącego silnika i stanął jak wryty, nawet nie myśląc ruszyć z miejsca. Patrzyłam jeszcze przez chwilę jak pojazd chybocze się na nierównej drodze, po czym wzruszywszy ramionami skierowałam się z powrotem do domu. Nie widząc sensu czekania na Amy, Aśkę lub Will'a rozsiodłałam konia. Przy okazji zajrzałam na pastwisko do Flock'a. Pasł się spokojnie z ugiętą tylną nogą. Na dźwięk kroków zastrzygł tylko uchem i nie zawracał sobie mną głowy. Weszłam do domu, mając ochotę na herbatę. Zagotowałam wodę i zaparzyłam torebkę, po czym usiadłam przy krześle i zaczęłam rozmyślać dokąd pojechał Tymek traktorem i, co ważniejsze, skąd on wziął traktor?! Zmarszczyłam czoło nie znajdując w głowie odpowiedzi na żadne z nurtujących pytań. Upiłam łyk wrzątku, odłożyłam kubek i znudzona skierowałam się na górę szukając jakiegoś magazynu. Nie chciałam obudzić innych, w końcu była dopiero ósma. Nacisnęłam delikatnie na klamkę i najciszej jak potrafiłam weszłam do pokoju, w którym spała Aśka. Podeszłam do swojego łóżka, wzięłam jakąś gazetę i zeszłam na dół. Przewracałam leniwie kolejne strony czekając... sama nie wiem na co. Po godzinie na górze zaczął dzwonić mój telefon. Od razu zerwałam się na nogi słysząc zaspane jęczenie nastolatki. Wbiegłam do pokoju, zgarnęłam ze stolika komórkę, przeprosiłam za nagłą pobudkę i wyszłam na korytarz, aby spokojnie porozmawiać.
- Halo? - zapytałam niemal szeptem.
- Wera! Mam świetną wiadomość! - usłyszałam radosny głos Tymona.
- Mów dalej - zaciekawił mnie jego entuzjazm. Rzadko słyszałam go aż tak wesołego.
- Oglądam wiadomości - powiedział i na chwilę zamilkł.
- I...? Co z tego wynika? - spytałam nie za bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- To, że właśnie słyszę, iż miesięczne strajki na brytyjskich lotniskach zostały zniesione - poinformował, a ja nawet wtedy wyczułam, że się uśmiecha. Zresztą ja także się uśmiechnęłam.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. W sumie, nie wiedziałam za bardzo co mam powiedzieć. - To świetnie - stwierdziłam, choć nie było to do końca prawdą. Nie chciałam zostawiać przyjaciół, a przecież wyjazd wiązał się właśnie z tym.
- Nic więcej nie powiesz? Ja oświadczam, że możesz już wrócić do domu, a ty mówisz tylko "to świetnie"?
- Tak. Dokładnie. A czego oczekiwałeś?
- Czegoś więcej. Nie wiem, może "to cudownie, chcę być już w Polsce"?
- Dzisiaj wyjątkowo humor mi nie dopisuje. Jestem niewyspana - znów skłamałam wymyślając coś na poczekaniu. - Zorientuję się kiedy jest lot i jak przetransportować konie. A teraz przepraszam, ale obudziłam Amy, chwilowo stoi nade mną jakby chciała mnie zlinczować, tak więc na razie.
- Cześć - pożegnał się, po czym rozłączył. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do dziewczyny.
- Wybacz, że cię obudziłam - powiedziałam i poszłam do pokoju. Opadłam na łóżko, wlazłam pod kołdrę i przykryłam głowę poduszką. Nagle zrozumiałam część porannych rozmyślań. Już wiedziałam dlaczego Tymek był rano taki przygaszony. Widocznie wiedział, że już po strajkach. Teraz pozostawała tylko kwestia traktora. Podniosłam się niechętnie i poczłapałam do kuchni. Amy siedziała w pokoju obok z obrażoną miną.
- Już jesteś załamana? - zapytałam na wstępie, siadając obok. Dziewczyna puściła mi ukradkowe spojrzenie.
- Nie widziałam cię przez sześć lat. Przyjechałaś, zrobiłaś to co chciałaś i już wyjeżdżasz?
- No przecież nie zamieszkam tu na stałe - odparłam trochę opryskliwie. Nastolatka znów odwróciła wzrok. - Teraz twoja kolej, żeby mnie odwiedzić w Polsce. Musisz przyjechać w lipcu.
- Postaram się - stwierdziła niechętnie. - Tylko nie wiem, czy Will albo Tymek zaszczycą cię swoją obecnością. No właśnie, gdzie jest Tymek?
- Wyjechał gdzieś rano. Wiesz może skąd wziął traktor?
- Traktor?! A skąd mam niby wiedzieć?
- Mi nic nie powiedział, to myślałam, że może chociaż ty coś wiesz - powiedziałam wymijająco.
- Taa, jak tobie nic nie powiedział, to mi się na pewno będzie zwierzał - prychnęła przewracając oczami.
- No to trzeba będzie rozwiązać sprawę traktora, ale jak na razie muszę pojeździć na Tabunie. Dzisiaj sesja skokowa, co ty na to?
- Jestem za, ale dopiero po śniadaniu.
Razem poszłyśmy do kuchni, rozmawiając o traktorze. Ani ja, ani ona nie wiedziałyśmy skąd Tymek przemycił tak duży pojazd i gdzie jechał, lecz miałyśmy pewność, że dowiemy się tego jeszcze przed moim wyjazdem.

*****************************************************************************************************
Bądźcie ze mnie dumne! Już dawno, o ile w ogóle, widziałam na tym blogu tak długi rozdział. Jestem zaskoczona, że udało mi się to napisać w zaledwie pół godziny i, co jeszcze dziwniejsze, nawet mi się podoba... To nienaturalne. Widocznie staram się przed obozem :D Nie, no dziewczyny! Ja rozumiem, czasem mi się zdarzy dużo wejść, ale drugi raz w tym miesiącu dziękuję Wam za kolejny tysiąc! Jak Wy to robicie?! Nie żebym miała do Was pretensje, wręcz przeciwnie, czuję się zaszczycona, że mam tak wspaniałych czytelników! Moi drodzy, jesteście kochani ;* Aż mi trudno uwierzyć, że w tym miesiącu miałam prawie dwa tysiące wejść. To jest niesamowite. Zmieniając temat, dziś rano byłam na koniach. Opiszę to na drugim blogu, ale nie wiem jak będzie ze zdjęciami. Postaram się zrobić wszystko, żeby były, aczkolwiek łatwo nie będzie - USB się zepsuło :/ No nic, ja się tu głowię, jak to zrobić, jeszcze raz Wam dziękuję i do zobaczenia w poniedziałek!...^^

PS Czy ktokolwiek zauważył drobne zmiany w pozostałych zakładkach? Jeśli nie, to zapraszam, ciekawe kto się zorientuje xd

piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 30. (10 do końca, a tak mało czasu do obozu ;3)

Po wyczyszczeniu i osiodłaniu koni, ja wsiadłam na Tabuna, a na Flocka Amy. We dwójkę wyjechałyśmy w teren. Już po minucie nie byłam pewna czy wytrzymam dłużej. Will to, Will tamto... załamałam się. Czy naprawdę tak trudno jest wymyślić inny temat?
- W sumie... to on mnie już nie interesuje.
- No właśnie słyszę - westchnęłam po pół godzinnym wysłuchiwaniu o chłopaku i jego dziewczynie.
- Ta cała Monic wkurza mnie jak jakiś cholerny kot, wspinający się po nodze, wbijając swoje pazury w udo - stwierdziła, a ja popatrzyłam na nią jakby była nienormalna.
- Słucham? Masz ciekawe porównania - powiedziałam i tym razem to ona się zaśmiała.
- Racja. Porównuję tą dziewczynę do kota... ponieważ to są przecież takie zdradzieckie zwierzęta, dla których człowiek to stworzenie dające jedzenie, a nie właściciel. Nie lubię kotów.
- Widzę, że twoje poglądy są nieco zdeformowane.
- Nieważne. Po prostu nie cierpię Monic. Jest wysoka i... szczupła... i ma... długie, proste, czarne włosy... i... no kogo ja oszukuję?! Ona jest idealna! - wybuchnęła nagle i oparła głowę o szyję Flock'a.
- Jeszcze chwila i pomyślę, że sama się w niej zakochałaś - prychnęłam, a ona się wyprostowała.
- Wera, rozjaśniasz mi umysł.
- Możesz powtórzyć? - zapytałam, zastanawiając się o co jej znowu chodzi.
- Knuję właśnie chytry plan podbicia świata - odparła z błyskiem w oku, po czym przeszła do galopu. Dojechałyśmy do jeziora, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam. Woda aż kusiła do pławienia. Zsiadłyśmy z koni, zdjęłyśmy siodła, wsiadłyśmy z powrotem i na oklep wjechałyśmy do jeziora. Woda sięgała nam do kostek, ale pomimo wszystko jechałyśmy dalej. Nad jeziorem spędziłyśmy całe dwie godziny.
***
Reszta przyjaciół najwyraźniej nie przejęła się tym, że nie było nas przez długi czas. Siedzieli w altance i rozmawiali, co chwilę się śmiejąc. Rozebrałam konia i skierowałam się do gromady, akurat, kiedy Amy z zaciętym wyrazem twarzy przecinała podwórko. Zdziwiona usiadłam na ławce obok Tymka i Aśki. Dopiero wtedy zobaczyłam o co chodziło. Na przeciw mnie, po drugiej stronie stołu, siedzieli Will i Monic.
- Zapomniałam! - krzyknęłam, zerwałam się z miejsca i pobiegłam do domu. Amy nie było w kuchni, więc domyśliłam się, że wylewa wodę z organizmu, siedząc w pokoju. Weszłam na górę, zapukałam i nie czekając na odpowiedź nacisnęłam na klamkę. Ku mojemu zdziwieniu nie płakała, nie była nawet smutna. Leżała na łóżku z słuchawkami w uszach i magazynem w ręce, lekko się uśmiechając.
- Amy... - zaczęłam siadając na łóżku. Wyłączyła muzykę, siadając. - Wszystko w porządku?
- A jak miałoby być?
- No... nie wiem. Myślałam, że jesteś smutna... co najmniej.
- Mam być smutna, bo Will zaprosił do mojego domu swoją dziewczynę? Nie, to do mnie nie podobne - dodała po chwili zastanowienia. "Czy ona nie jest przypadkiem schizofreniczką?" zastanawiałam się, patrząc na nią w osłupieniu. Jedyne co zrobiłam, to pokiwałam głową i wyszłam na korytarz. Wzięłam głęboki oddech, po czym skierowałam się na zewnątrz. Trzeba było w końcu porozmawiać z ludźmi.
- Załatwiłaś, to o czym zapomniałaś? - zapytał Tymek, gdy tylko zjawiłam się w ogródku.
- Tak - westchnęłam siadając. Rozmowa nijak się nie kleiła. Co chwilę padały jakieś bezsensowne zdania, z których śmialiśmy się dla zasady. W końcu, zmęczona całą tą głupią dyskusją, poszłam do domu. Już wolałam siedzieć sama, niż nadal udawać zafascynowanie.

********************************************************************************************************
Krótko, bezsensu, głupio, nudno. Cztery określenia przychodzące mi na myśl po przeczytaniu tego zamulającego czegoś. Jest małe opóźnienie, rozdział miał być wczoraj, ale byłam padnięta po wycieczce. Sześć godzin skakania po dmuchanych zamkach, trampolinach i innych rzeczach. Nie ma to jak zadziwić całą klasę podczas przejażdżki na kucyku. Wszyscy stępują na lonży, a ja jestem oryginalna, wydłużyłam stępa i do kłusa :D Ha ha, te zdziwione spojrzenia i słowa koleżanki "Boże, co ona robi?!" a wychowawca to nagrywał i się śmiał, że pokazałam co umiem... a ja przecież nawet nie zagalopowałam! xd Ogólnie dzień był zajebisty, no może poza tym jak na schodach prawie sobie nogę złamałam, przyjechałam do domu wykończona i cała mokra, bo koleżanka wzięła kubek, nalała do niego wody i zaczęła nas oblewać :P Nie miałam siły na nic, ale za to nowy rozdział już jutro wieczorem. Przyjadę z koni w towarzystwie weny, która chwilowo mnie opuściła :/ No nic, do zobaczenia!...^^

PS Kolejna czytelniczka? Zadziwiacie! :D

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział 29.

- No to co teraz? - po raz setny usłyszałam to pytanie. Schowałam głowę w rękach, nie mając siły na myślenie. Była druga nad ranem, a my bez przerwy zastanawialiśmy się, co zrobić z Flock'iem. Owszem, odzyskaliśmy go, ale nie zmieniało to faktu, że nie należał do mnie. Chciałam go zatrzymać, jednak zostały dwa problemy: koń nie jest mój i nie mam kasy na kupno. "Zobaczymy" pomyślałam.
- Może nie będzie go chciała? - zastanawiałam się na głos.
- Myślisz, że odda ci od tak swojego konia? - Tymek puknął się w głowę. - Życzę powodzenia.
- Jeżeli nie zgłosi się po niego do jutra, to koń jest mój - odparłam z przekonaniem.
- Tak, jasne. Weź go sobie. Tylko pamiętaj, ja za tobą do sądu chodzić nie będę - prychnął chłopak. Spojrzałam na niego z dezaprobatą.
- Do sądu to ja ją mogę pozwać. W końcu ona ukradła mojego konia, a my Flock'a znaleźliśmy. To stanowi pewną różnicę, nie sądzisz?
- W sumie... - westchnęła Amy. - W sumie, to ja idę spać. Dobranoc.
Idąc w ślady za dziewczyną, ja również udałam się spać. Ledwo powłóczyłam nogami, więc gdy tylko weszłam do pokoju, natychmiast opadłam na łóżko. Zasnęłam niemal od razu.

***
Obudziły mnie promienie słońca, które wpadały do pokoju przez odsłonięte żaluzje. Otworzyłam leniwie oczy, nie czując żadnej chęci, aby wstać. Spojrzałam na zegarek. Poderwałam się gwałtownie na równe nogi. Przebiegłam przez pokój, potykając się o własne nogi. Natychmiast znalazłam się na dole i zrobiłam sobie małe śniadanie. W pośpiechu wchłonęłam dwie kanapki, wypiłam trochę herbaty, po czym niemal wyważając drzwi, wpadłam na podwórko. Rozejrzałam się wokoło i od razu moją uwagę przykuły dwa ogiery. Co dziwne, nie gryzły się, nie kopały, tylko pasły się obok siebie... jak dwa bliźniaki. Usiadłam na trawie patrząc na nich przez chwilę. Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek w telefonie. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni, po czym odebrałam.
- Halo? - powiedziałam do słuchawki.
- Cześć.
- Tymon! - krzyknęłam nagle, słysząc głos chłopaka. - Co tam w domu?
- W miarę dobrze, jakoś sobie radzimy. Pamiętasz, jak kiedyś pytałaś co to za nowa w stajni?
- Pamiętam. I co, udało ci się to określić po tygodniu, Sherlocku?
- A żebyś wiedziała! Tyle, że zdążyła się jedynie przedstawić. Po trzech słowach nie chciało mi się z nią dłużej rozmawiać. Już Gośka była lepsza. Przynajmniej ona wyszła na prostą. Nie wiem czy zniósłbym życie w towarzystwie pięciu zadufanych w sobie nastolatek. A no właśnie, tak mówiąc o zadufanych nastolatkach... kiedy wracasz? - zapytał.
- Ha ha, bardzo śmieszne. Nie wiem, pewnie wtedy, kiedy będzie taka możliwość. Tymon, mam do ciebie takie jedno pytanie... a właściwie to trzy. Pierwsze, co z Melodią?
- Dobrze. Jeździłem na niej wczoraj. Od twojego wyjazdu za bardzo się nie zmieniła. Jest tylko trochę... przygaszona. Poza tym wszystko z nią okey.
- Dobra, drugie pytanie, jak tam Riko?
- Chwilowo zmienił dom. Andrzej wyjechał, więc psa wziąłem do siebie. Teraz biega obok mnie. On jest ogromny.
- Chciałabym to widzieć. No i ostatnie pytanie, ile mamy wolnych boksów?
- Na chwilę obecną dwa, ale jeden zwalnia się pod koniec tygodnia, a czemu pytasz?
- Pytam, bo możliwe, że wrócę z dwoma końmi - stwierdziłam z uśmiechem.
- Dobra... nie wnikam, ciekawe tylko co na to twój wujek.
- Zgodzi się, ja ci to mówię. A teraz przepraszam, muszę iść zająć się końmi.
- W liczbie mnogiej?
- Tak. Tabunem i Flock'iem. Miłego dnia - powiedziałam i nie dając mu czegokolwiek dorzucić rozłączyłam się.

********************************************************************************************************
Bum ti radi, bum ti radi, bum ti radi, bum ti radi, BUM! Witajcie moi drodzy! Na początek, zanim się rozpiszę, Sydney, wiem co czujesz, naprawdę. No... i teraz mogę już pisać. Otóż... MAM PIĄTKĘ Z POLSKIEGO!!! Jestem jedną z dwóch osób, które mają z tego przedmiotu tak wspaniałą ocenę! xd Dobra... jednak się nie rozpisuję. Idę na angielski, pa pa...^^

[edit one hour later]
No dobra, teraz to się rozpiszę xd Nie dostałam na angielskim certyfikatu ukończenia! :D Bądźcie ze mnie dumne! Nie oddałam książki i od razu taka afera -,- Nie ważne, szczerze - mam to gdzieś. Doniosę w tygodniu, chociaż strasznie mi się nie chce. Poza tym, witam nową obserwatorkę :D Ejj ludzie, jak tak dalej pójdzie, to w niecałe dwa tygodnie będę miała kolejnego tysiaka... Liczba wejść wczoraj: 110. Ja się Was boję! O.O No i dziękuję ;D

PS Carolina book dziewczyny czytajcie. Po prologu nie mogłam się oderwać, pomimo tego, że nie jest to opowiadanie o koniach...

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 28.

Gdy tylko wjechałam na podwórze, moim oczom ukazała się czwórka przyjaciół, którzy śmiali się w głos siedząc w altanie. "Widzę, że bardzo przejmują się tym co się ze mną dzieje" pomyślałam.
- Wera! - krzyknął Will na mój widok. Podbiegli do mnie na raz, przez co koń zrobił kilka kroków w tył. - Nie oddała ci go?
- Przecież to jest Tabun, ślepoto!
Tymek spojrzał na nogi ogiera.
- Skarpeta na lewej przedniej. Tak, to on - zawyrokował odwracając się do reszty.
- Po prostu ci go dała? - zdziwiła się Amy.
- Nie, no co ty! Tabunek stanął dęba, ona zleciała, to ja wsiadłam, przeskoczyłam ogrodzenie i ta dam - odparłam, jakby była to rzecz najnormalniejsza w świecie.
- Wypuścili cię?
- A kto mnie miał zatrzymać? Leżąca piętnastolatka i jej tatuś? No błagam!
- Żadnej ochrony, nic?
- Nic - powiedziałam, zsiadłam z konia i odprowadziłam go pod wiatę.
- A co z tamtym koniem? - zapytała Aśka.
- Oddałam.
- Bezduszne stworzenie - stwierdziła, patrząc na mnie spode łba. - Zostawić biednego konia z tym czymś.
Po jej słowach naszły mnie wyrzuty sumienia. Jak ja mogłam zostawić tam Flocka?! "Przecież ta cała Caroline zabije go batem!"
-Wera? - Amy trąciła moje ramie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że stoję jak idiotka na środku podwórka z siodłem w ręce, a wszyscy się na mnie gapią.
- Robimy jutro nalot na stadninę "Ten wishes" - oświadczyłam nagle. Will podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu.
- Nie obraź się, ale... chyba cię coś boli - powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na coś obrzydliwego i strąciłam jego dłoń.
- Śmiem wątpić. Czuję się całkowicie zdrowa zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jedziemy w nocy po Flock'a - odparłam twardym tonem.
- Po kogo? - spytała Aśka, nie rozumiejąc o jakim koniu mówię.
- Po Flock'a. Stwierdziłam, że to do niego pasuje.
- Aha, czyli mamy dwóch Tabunów, jednego po polsku, drugiego po angielsku, tak?
- Dokładnie. I dlatego Tabuna po angielsku trzeba wydostać z rąk tej hetery.

***
Obudziłam wszystkich równo o północy chodząc po domu i drąc się na cały głos "Wstawać lenie! Jedziemy odzyskać jednego z naszych!" Gdy wszyscy ustawili się na dole zarządziłam czyszczenie koni i wyjazd w teren.
- Jeżeli będziecie się tak ślamazarzyć, to nie dojedziemy tam za ruski rok! - krzyknęłam zdenerwowana ich powolnym wykonywaniem każdej czynności. po tych słowach wreszcie się sprężyli i mogliśmy ruszać.
- I galop! - zakomenderowałam w środku lasu, chcąc przyspieszyć akcję.Jednak towarzysze znieważyli mój rozkaz i cały czas kłusowali. Po chwili za drzewami coś się poruszyło. Wszyscy stanęliśmy jak wryci.
- O matko! Znowu wilki! - szepnęła Amy, która najlepiej znała ten las.
- Może to was zmobilizuje. Galop! - krzyknęłam nie myśląc już nawet o Flocku, a o własnym życiu! Galopowaliśmy przed siebie, nie zważając na przerzedzający się las. Ważne było to czy uda nam się uciec przed bestią. Ku naszemu przerażeniu dotarliśmy do polany, z której nie było widać dalszej ścieżki.
- Przyjaciele... - zaczęłam - miło było was poznać.
Wszyscy patrzyliśmy w jeden punkt, czekając co wybiegnie zza krzaków.
- Flock! - zawołałam, widząc ogiera, wbiegającego właśnie przed nas. Zeskoczyłam z grzbietu Tabuna, podeszłam do jego angielskiego odpowiednika i założyłam mu kantar. Reszta nadal w osłupieniu patrzyła na to, co właśnie widzieli.
- Amy, czy wilki zawsze są wielkości konia? - zapytałam sarkastycznie.
- Zazwyczaj większe - zażartowała, choć jej głos brzmiał śmiertelnie poważnie. Wskoczyłam z powrotem na siodło i trzymając w jednej ręce uwiąz ruszyłam do przodu, prowadząc za sobą cały konwój.

********************************************************************************************************
No, a miała być niespodzianka :c Spirit, zabraniam Ci przewidywać xd Ejj no, ja chcę na konie, a to dopiero za dwa tygodnie ;c Ja pierdzielę, obóz za 25 dni, koniec roku za 7... WAKACJE!!! Poproszę razy dwa ;3 Poza tym, arcyciekawe jest to, że Szałwia miała komentować od zeszłego tygodnia i... na obietnicach się skończyło -,- No nic, nie rozpisuję się, bo film idę oglądać...^^

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 27. + Na serio? O.O

Przyjrzałam się dokładnie.
- Kuźwa! To nie jest mój koń! - krzyknęłam, kiedy uświadomiłam sobie o co w ogóle chodzi. Odsunęłam jeszcze czarną grzywkę, aby się upewnić. Wtedy też stwierdziłam, że jestem tępa. Jak ja mogłam nie zauważyć, że mój koń, nie dość, że nie ma skarpetki tam gdzie powinien, to do tego w magiczny sposób zniknęła mu gwiazdka?! Chwyciłam za lejce, przerzuciłam je nad szyją i usiadłam w siodle. Popędziłam ogiera do galopu, zawracając do domu. Tym razem byłam przygotowana na jego humory i nie dałam się zrzucić. Jak zwykle jeździłam bez palcata, może i lepiej, przynajmniej miałam pewność, że go na jego widok nie poniesie. Co chwilę dociskałam łydki, aby nie przeszedł do kłusa. Matko, co za leniwy koń!

***
Gdy w końcu dotarłam do domu, od razu wzięłam z przedpokoju plecak z wodą, wpakowałam tam szybko dokumenty ze sprzedaży, klucze i wsiadłam z powrotem w siodle, zatrzaskując drzwi.
- Wera! Gdzieś jedziesz? - zawołała Aśka, która prowadziła grupkę przyjaciół wprost z terenu.
- Do Caroline! Tego jej nie odpuszczę!
Znów kazałam ogierowi zagalopować. Tak... ogier, koń... tyle o nim wiedziałam.

***
Powiedzmy, że był to Flock. To do niego pasowało. Najwyraźniej zdążył mnie już zaakceptować, bo wyraźnie przestał stawiać opór. Szedł miękko, zgiął szyję w łuk, postawił uszy do przodu i nareszcie przyjął wędzidło. Nagle okazało się, że kiedy tak galopowaliśmy, uznałam go za całkiem dobrego konia. Popędziłam go jeszcze bardziej przechodząc w pół siad. Schylałam co chwilę głowę, aby uniknąć ciosu ze strony gałęzi. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Stadnina "Ten wishes" była wprost idealna. Na podjeździe schludny parking, na którym stało kilka luksusowych samochodów, nieskazitelne podejście, gdzie nie było ani źdźbła słomy, pastwiska i wybiegi. Wszystko zdawałoby się cudowne i wspaniałe gdyby nie dziewczyna siedząca na gniadoszu, uparcie starając się nakłonić go do skoku. Coś we mnie pękło. Zagalopowałam z miejsca i nie zwracając uwagi na dość niski płot, po prostu zrobiłam pół siad i już po chwili znalazłam się twarzą w twarz z młodą idiotką.
- Oj moja droga, jesteś naprawdę niezwykle głupia, jeśli myślałaś, że nie ujdzie mi uwadze, że to nie jest mój koń - wskazałam na ogiera, a Tabun zarżał na mój widok. Dziewczyna zmierzyła mnie morderczym wzrokiem.
- On już jest mój - odparła twardo, a ja się roześmiałam.
- Ty to potrafisz rozbawić człowieka. Są dwie opcje, albo oddajesz mi Tabuna po dobroci, albo od razu idę na policję. Co wolisz?
Nastolatka spojrzała na mężczyznę, który szedł właśnie w stronę wybiegów.
- Tatku! Domyśliła się! - krzyknęła, co nie było zbyt mądrym posunięciem. Na tak głośny dźwięk Tabun stanął dęba skutecznie zrzucając ją z grzbietu. Z piskiem wylądowała na piasku. Koń wolnym galopem skierował się w moją stronę. Natychmiast zeskoczyłam z grzbietu Flocka i wskoczyłam na Tabuna. Docisnęłam łydki dając mu wyraźny znak do zagalopowania. Ojciec Caroline próbował odciąć mi drogę, jednak nie udało mu się, zgrabnie go ominęłam i już po chwili szybowałam nad ogrodzeniem. Ogier prchnął radośnie, gdy wylądowaliśmy.
- Może to cię nauczy trochę pokory! - rzuciłam przez ramię, ginąc w gęstwinie drzew. Teraz tylko w spokoju dotrzeć do domu.

********************************************************************************************************
Cieszcie się i radujcie znając dobroć Koniowatej, bowiem Tabun powrócił do Wery! :D Miało to zająć jeszcze kilka rozdziałów, ale miałam napad zeszłej nocy, więc stwierdziłam, że będzie nieco inaczej. Od razu wyjaśnię, u mnie na wsi nie ma złodziei, po prostu wena zaatakowała i wiem co będzie dalej :D Napiszę też, że dziesiątego jadę na obóz, więc notki będą dość często, bo chcę skończyć ten tom. Potem jadę na Mazury, więc też przez jakiś czas mnie nie będzie, a później zobaczymy co się stanie w czwartym sezonie ;D No nic, dzisiaj jestem wykończona, do niedzieli!...^^

PS Filmiku nie mam, ale jest zdjęcie z mojej solówki xd Ja to ta trzecia od prawej :P Mikrofon mi ryja zasłonił :/


PS2 DZIĘKUJĘ WAM ZA 8.000 WEJŚĆ !!! JESTEŚCIE KOCHANI !!! <3 ;*
PS3 6 komentów i nowy czytelnik? o.O Witam, witam! :D
PS4 Zostało zmienione zdjęcie autorki, bo sobie włosy ścięła xd

[edit 15.06.]
Błędy poprawione, nie dziwić się, że były, bo wykończenie wzięło górę xd Spirit, CISZA!!! :D Plus, na drugim blogu notka z dzisiejszej jazdy za jakieś dwadzieścia minut.

środa, 12 czerwca 2013

Rozdział 26.

Burza zdawała się nie mieć końca. Pioruny strzelały na wszystkie strony, co chwilę słychać było grzmoty, a niebo stało się całkowicie czarne. Zaświeciłam zewnętrzne światło, wystawiłam głowę przez okno i gwizdnęłam przeciągle. Odczekałam kilkanaście sekund, jednak nic się nie stało. Gwizdnęłam jeszcze raz, zwykle, po tym czasie Tabun był już dawno przy mnie, tym razem nawet się nie pokazał. Zaniepokojona zbiegłam na dół, wzięłam parasolkę i weszłam wprost w okropną nawałnicę. Nie doszłam nawet do wiaty, bo zauważyłam, że, ku mojej uldze, Tabun stoi pod wiatr z ugięta tylną nogą, najwyraźniej śpiąc. "Pewnie nie słyszał przez ten wiatr" pomyślałam i zawróciłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi, a przede mną ukazała się nagle, nie wiadomo skąd, Amy.
- Czy ty oszalałaś?! - krzyknęła na wstępie.
- Musiałam sprawdzić co z Tabunem - odparłam, odkładając parasol.
- Przecież to mustang! Myślisz, że nie poradziłby sobie z mżawką?
- Jeżeli ty to nazywasz mżawką, to ciekawa jestem jak określiłabyś tornado - powiedziałam, odsłaniając zasłonę i wskazując na podwórze.
- Przepraszam - westchnęła i usiadła przy stole. - Po prostu ja już nie wytrzymuję.
- Och. Ty mój nieszczęśliwy zakochańcu. Tylko nie płacz histeryczko, bo drugi raz już nie wytrzymam.
- Dzięki za pocieszenie! - oburzyła się, a ja prychnęłam śmiechem. - No jasne! Jeszcze się śmiej! Idź lepiej do Tymka.
- Niby czemu mam iść do Tymka? - spytałam podejrzliwie, nie wiedząc o co jej chodzi. - Czy ty coś sugerujesz?
- Nic. Nieważne.
- No ważne, ważne! O co chodzi?
- Mówię, że o nic, jestem wkurzona i tyle.
- To akurat zdążyłam zauważyć - wymruczałam pod nosem. - Nie łatwiej było by porozmawiać z Will'em?
- No jasne! Że też o tym nie pomyślałam! Od razu do niego pójdę i powiem "cześć, podobasz mi się, zerwij z Joni." Przecież to takie oczywiste!
- Co jest takie oczywiste? - zapytał ktoś ze schodów. Odwróciłyśmy się nagle i zobaczyłyśmy właśnie Will'a.
- A nic, nic... powiedz... długo tu stoisz? - spytałam, niby od tak.
- Dopiero zszedłem. Przeszkodziłem wam w czymś?
- Nie, tylko rozmawiałyśmy... Amy, może lepiej przenieśmy się na górę, co?
Dziewczyna od niechcenia wstała z miejsca, przeszła przez kuchnię, rzucając Will'owi ponure spojrzenie, po czym wbiegła po schodach. Poszłam za nią, słysząc jeszcze krótkie "co się z nią dzisiaj dzieje?"

***
Razem ze znajomymi wyszliśmy po konie. Tabun stał na podwórzu skubiąc leniwie trawę, a wierzchowce innych odwiezione zostały do stajni. Po wyszczotkowaniu sierści zabrałam się za kopyta. Gdy tylko zaczęłam spotkałam się z natychmiastowym oporem.
- Hej! - zawołałam. - Co ty wyprawiasz?
Jeszcze raz podniosłam nogę i tak jeszcze przez trzy próby. W końcu się z tym uporałam. Zostały tylko trzy...
Odłożyłam zmęczona kopystkę i oparłam się o murek.
- Wyładniałeś przez noc - powiedziałam cicho, głaszcząc go po czole. Ku mojemu zdziwieniu, koń kłapnął zębami, wyraźnie chcąc mnie ugryźć. - I wyjątkowo zdziczałeś - dodałam marszcząc czoło. Po chwili pojawiła się reszta towarzyszy z końmi, więc i ja osiodłałam ogiera. Usiadłam w siodle, skróciłam wodze i ruszyłam jak zawsze prowadząc zastęp. Jechaliśmy przez nadal wilgotny las, aż do naszej ulubionej polany.
- Znowu wyścigi? - zapytałam z nadzieją.
- Jasne, o ile znów nie spotkamy cudownych zwiedzających - odparł z ironią Tymek.
Tak jak ostatnio ustawiliśmy się w jednej linii, aby po chwili zerwać się z galop. Nawet nie wiedziałam co się stało, jednak już po metrze mój tyłek dotknął ziemi.
- Co się dzisiaj dzieje z tym koniem?! - krzyknęłam nagle. Przecież jeszcze mnie nie zrzucił, więc dlaczego nagle coś go naszło?!
- Wera... - zaczął Tymek uważnie wpatrując się w mojego konia. - Mi się tylko zdaje, czy wczoraj Tabun miał skarpetkę na lewej przedniej?

****************************************************************************************************
Uuu jestem okrutna i kończę w takim momencie :D Nie chce mi się wysilać na nie wiadomo jak długi dopisek, więc powiem tyle: dzień był zajebisty, Stasiu oficjalnie zaginął, a ja się cieszę z życia, dobranoc!...^^

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział 25. Mój Boże, burza ;c

Podeszłam do ogrodzenia. Caroline i tak wiedziała, że ją zauważyłam, więc nawet się nie cofnęłam. Oparłam ręce o siatkę z uśmiechem i spojrzałam na dziewczynę z politowaniem.
- Czego tu szukasz jeśli można wiedzieć? - zapytałam oskarżycielskim tonem.
- Niczego. Zabłądziłam - odparła wymijająco. Prychnęłam śmiechem.
- No kto by pomyślał! Jechałaś sobie przez las i nagle nie wiadomo skąd znalazłaś się akurat pod naszym domem. Och, cóż za pech! - westchnęłam, kręcąc głową.
- Życie niestety lubi płatać figle. Nie moja wina, że tu jestem.
- Odpuść sobie. Obie dobrze wiemy, że po prostu chcesz zdobyć Tabuna. Tu cię zaskoczę, tego konia nigdy nie dostaniesz. Wyobraź sobie, że mój ogier to nie Ginger. Nie dzierżawię go, on jest mój. Gwarantuję ci, że cokolwiek byś nie zrobiła i tak będzie należeć do mnie. Z resztą okazji masz już nie dużo. Za maksymalnie dwa tygodnie wracam do Polski i więcej nie zobaczysz ani mnie, ani tym bardziej mojego mustanga. Napatrz się więc dobrze i na mnie i na niego, bo możliwe, że to ostatni raz kiedy się spotykamy - powiedziałam, co chwila zerkając na jej miny. Rozbawiało mnie, kiedy jej oczy zwężały się coraz bardziej, a broda pięła się jak najwyżej. Po chwili bez słowa zawróciła konia na zadzie i zerwała się w galop mamrocąc pod nosem coś w stylu "jeszcze zobaczymy".
- Przepraszam, nie dosłyszałam! - zawołałam za nią. Głupie dziecko. "Nie ma to jak kolejna osóbka, która myśli, że może wszystko."
***
Akurat skończyłam czyścić Tabuna, kiedy na zewnątrz rozpętało się prawdziwe piekło. Wbiegłam do domu cała przemoczona... a przecież musiałam pokonać zaledwie trzy metry! Burza. We wszystkie strony strzelały pioruny, a towarzyszyły im potężne grzmoty. Wyjrzałam przez okno, wykręcając włosy na podłogę.
- Czy w Anglii często jest oberwanie chmury, bo nie pamiętam - zapytałam Amy, która właśnie weszła do kuchni.
- W miarę często, za to rzadko płytki w kuchni są tak mokre, więc łaskawie weź szmatę i to wytrzyj - odparła szorstko. Spojrzałam na nią, jakbym została spoliczkowana.
- Coś się stało? Skąd u ciebie taka oschłość?
- Znikąd. Gorszy humor zdarzy się każdemu.
- Ehe... widzę, a tak na serio? - nie dawałam za wygraną. W końcu musiała powiedzieć. Ku mojemu przerażeniu, w jej oczach zebrały się łzy.
- Jezu, Amy! Co się stało? - zapytałam podchodząc i przytulając ją do mokrego ubrania.
- Will ma dziewczynę - wyłkała w moją koszulkę. Odsunęłam ją od siebie.
- To chyba dobrze - popatrzyła na mnie rozpaczliwym wzrokiem.
- Dobrze?! To wcale nie jest dobrze! - krzyknęła, a ja nagle zrozumiałam o co chodzi.
- Czemu nie mówiłaś, że ci się podoba?!
- Co? Nie podoba - odparła szybko, wycierając łzy. Zaśmiałam się.
- No wcale i w ogóle! Właśnie widzę! - machnęłam ręką przed jej twarzą. - Pogadam z nim.
- Co?! Nie! Nie możesz! Błagam, Wera, nie!
- Ale niby dlaczego?
- Nie i już. Jak będę chciała, to sama mu powiem. O, patrz, deszcz już nie pada, jedziemy na konie?
- Jasne! Nie ma to jak przejażdżka pod mokrymi drzewami! - otworzyłam drzwi, a przede mną trzasnęła ogromna błyskawica. Natychmiast wróciłam do środka i oparłam się o drzwi. - Nigdy więcej - wyszeptałam, opadając powoli na ziemię, nie wiedząc czy bardziej się śmieję, czy jestem przerażona.

********************************************************************************************************
Wszyscy czytelnicy proszeni są o minutę ciszy, dla Stasia. Był on... wspaniałą piłeczką. Niestety autobus nie dał mu nacieszyć się życiem, brutalnie przejeżdżając po nim jednym z kół.

Moi drodzy, przez pięć minut stałam na środku skrzyżowania, zbierając zwłoki Stasia i słysząc ze dwadzieścia klaksonów. Na cześć Stasia-piłeczki kauczukowej wykonałam niezwykle trudny manewr czyli... korek uliczny nazwany jego imieniem. Następnie poszłyśmy z koleżanką na podwórze i pochowaliśmy go w ogrodzie. Pamiętajmy o Stasiu-piłeczce. Amen [*]

Dobra, wyżaliłam się, to teraz do rozdziału... KUŹWA JA SIĘ BOJĘ !!! Od trzech godzin męczy mnie cholerna burza i nawet nie miałam siły wyskrobać nic dłuższego. Poza tym, śmierć Stasia mocno mnie przytłoczyła, co również wpłynęło na mą psychikę. Nigdy nie wybaczę kierowcy autobusu. Wzięłam się za obróbkę filmiku i ta dam, na yt powstała wspaniała ekranizacja mojej pierwszej jazdy na Musli :D "ju kent hold as" *.* I takim oto miłym akcentem kończę, do widzenia!...^^

PS Nikki, jutro koło 18/19 jeśli możesz ;*
PS2 Pamiętajmy [*]

SPROSTOWANIE
Wybaczcie, pomyliłyśmy z koleżanką kangurki xd Staś trafił szczęśliwie do mnie, a nie żyje Euglena.

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 24.

Krzyknęłam jak nienormalna stojąc z mokrą głową nad umywalką. Automatycznie do łazienki wpadła cała czwórka oszołomów, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.
- Który idiota wlał klej do mojej odżywki?! - Wypowiedziałam wolno poprzez zaciśnięte zęby, wykrzykując ostatnie słowo. Moje spojrzenie automatycznie powędrowało do Aśki. - Uduszę cię!
- Czemu od razu ja? Akurat teraz to nie moja wina.
- To to było twoje? - zapytał wyraźnie zdziwiony Tymek.
- Tak, to było moje - odparłam wypuszczając buteleczkę z rąk. - Lepiej uciekaj.
Chłopak momentalnie zerwał się do biegu, a ja za nim. Na jego szczęście Will i Amy w drzwiach chwycili mnie za koszulkę.
- Puśćcie mnie! Zabiję go! Po prostu zabiję! - miotałam się jakbym miała padaczkę. Nagle stanęłam w miejscu. - Tylko czym... może pogrzebaczem, o, albo nożem... nie to zbyt banalne... już wiem... wydłubię mu oczy widelcem! - krzyknęłam i po raz kolejny przyjaciele mnie zatrzymali. Tym razem, po chwili rzucania się na boki, stwierdziłam, że i tak pewnie wsiadł już na konia i pojechał do lasu, więc opadłam na koszulce nadal trzymanej przez Will'a i Amy.Wzięłam głęboki oddech dla uspokojenia i stanęłam na nogach.
- Dorwę go później. Ma szczęście, że to tylko końcówki. Kto mnie zawiezie do fryzjera? - zapytałam nagle.
- Znam jedną panią, nigdy nie ma kolejki, a szczyrze świetnie. Możemy jechać nawet teraz.
Pokiwałam głową w odpowiedzi. Wzięłam bluzę Tymona z krzesła, ponieważ była najbliżej i jako jedna z nielicznych miała kaptur, po czym skierowałam się na dół. Zarzuciłam kapiszon na głowę, aby nie było widać moich włosów, i wsiadłam do auta. Amy, Will i Aśka doszli chwilę później. Dojechaliśmy do głównej drogi. Nagle pewna myśl zagościła w mojej głowie.
- Will, czy ty w ogóle masz prawo jazdy? - zapytałam, bojąc się jaką odpowiedź usłyszę.
- Oczywiście!... że nie. Tata mnie uczył jeździć, więc co nieco wiem - powiedział, a ja zacisnęłam palce na pasie bezpieczeństwa.
- Amy, daleko ta fryzjerka?
- Jeszcze trzy ulice.
- Aha... - moja dłoń dosłownie zbielała od siły nacisku. "Jezu, ratuj!" myślałam gorączkowo, mając przeczucie, że zaraz stanie się coś złego.
Kiedy bez większych problemów podjechaliśmy pod zielony budynek, natychmiast wyskoczyłam z auta, z ochotą całowania ziemi. Powstrzymałam jednak zapały i skierowałam się do drzwi. Amy zapukała i po chwili pojawiła się młoda, szczupła, rudowłosa dziewczyna z zielono-niebieskimi kontaktami w oczach. Widząc ją od razu się przywitała i zaczęły rozmawiać... z tego co usłyszałam po francusku.
- Nie wiedziałam, że jesteś taką poliglotką - szepnęłam, kiedy skończyła rozmawiać.
- Oprócz polskiego, angielskiego i francuskiego znam jeszcze włoski, hiszpański oraz niemiecki, a rosyjskiego się uczę - odparł, wchodząc do środka. Uniosłam brwi w geście zdziwienia. Fryzjerka kazała mi usiąść na krześle, przed lustrem, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, po czym bez słowa wzięła nożyczki. Westchnęła i zwróciła się do Amy.
- Pyta jak dużo ściąć - powiedziała, a ja przez chwilę się zastanowiłam. Moje włosy, były dość długie, a skoro mam już okazję... dlaczego nie ściąć się na krótko? Nie, krótko to zły pomysł... może trochę inaczej.
- Do ramion - odparłam w końcu, a dziewczyna spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- Chcesz skrócić włosy o więcej niż połowę? - zdziwiła się.
- Owszem, dokładnie o połowę - uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie jak będę wyglądać.
- Barbarzyńca - stwierdziła, po czym przekazała dziewczynie informację, ta aż klasnęła w dłonie.
- Good idea - powiedziała z dziwnym akcentem, a ja tylko się uśmiechnęłam.

***
Po godzinie byłam niemal nie do poznania. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam całkowicie inną osobę. Co prawda kolor nadal miałam naturalny, ale końcówki były rozjaśnione. Viviane odłożyła nożyczki, kazała mi wstać i ruchem ręki pokazała, żebym się obróciła. Wykonałam polecenie. Kiwnęła głową, więc stwierdziłam, iż jest dobrze. Wyciągnęłam portfel, aby zapłacić, ale dziewczyna natychmiast zaczęła krzyczeć coś po francusku. Spojrzałam na Amy.
- Nie chce zapłaty. Mówi, że to przysługa koleżeńska - powiedziała z uśmiechem.
- Merci beaucoup - skierowałam słowa do fryzjerki. Jedno z nielicznych wyrażeń, które zapamiętałam z lekcji francuskiego.
Po powrocie do domu od razu wpadłam do środka, szukając Tymka. Jak się okazało siedział w kuchni czytając gazetę i pijąc herbatę. Gdy tylko mnie zobaczył, cały łyk napoju wylądował na jednej ze stron.
- O kurde! Gdybym wiedział, że aż tak się zmienisz już dawno dolałbym tego kleju do odżywki!
Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
- Ty...
- Tylko spokojnie, nie dajmy się ponieść emocjom!
- Ty... skończony dupku! Masz rację, trzeba to było zrobić wcześniej!
Chłopak przekrzywił głowę i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Co ty powiedziałaś?
- To co słyszałeś, a teraz wybacz, idę do konia.
Od razu wyszłam na podwórze i do Tabuna. Ogier stał posłusznie pod wiatą razem z siwkiem Tymka. Podeszłam do niego, ale on nawet nie zarżał na powitanie. Miał rozszerzone chrapy, postawione uszy i patrzył w kierunku lasu. Poklepałam go po grzbiecie, ale nawet wtedy na mnie nie spojrzał. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam jasnokasztanowatego konia z jeźdźcem na grzbiecie. Mało co widziałam poprzez drzewa, ale ten koń był charakterystyczny, był to ogier Caroline.

****************************************************************************************************
"We are the champions, my friend!" ja pierdzielę jak się cieszę! Najpierw śpiewałam w chórze, a trzy godzinki późnej... moje dwie solóweczki *.* Było zajebiście! Filmik z występu dopiero jutro o ile w ogóle, bo nie wiem, czy koleżanka w końcu wrzuci... jeśli nie, to w poniedziałek wychowawca mi prześle xd Ha ha ha, padłam! Oglądam występ i taka myśl "Ale ze mnie debil, stoję jak kołek", kuźwa, mieliśmy jakoś tak machnąć rękami, a mi się zapomniało, bo ktoś we mnie czymś rzucił zza sceny... cioty dostali papier i ję jarają, że potrafią zrobić z niego kulki -,-* Poza tym wszystko świetnie, śmiałyśmy się, w ogóle była kompletna masakra, przyjechali strażacy i zaczęli w ludzi pianą lać xd Uznali mnie za cel i się musiałam przebrać pięć minut przed występem, to się nazywa wyczucie czasu! :P No nic, jestem padnięta, bo słoneczko przygrzało, a ja w szkole od dziesiątej do siedemnastej na zewnątrz i dodatkowo ławki pomagałam nosić, och jaki ze mnie siłacz xd Dobra, idę spać, dobranoc!...^^

PS Nie wiem jak z notką w tym tygodniu, bo muszę powtórzyć i zdać całe półrocze z historii :/

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 23.

W drodze powrotnej do domu cały czas śmialiśmy się i przekrzykiwaliśmy. Tymek spadł podczas galopu i teraz jechał z obitym ramieniem i twarzą w błocie.
- Mówiłam nie używaj bata, mówiłam - wypominałam mu co kawałek. Kiedy chłopak użył głupiego palcata, siwek nagle przypomniał sobie ile ma energii, zagalopował, postrzelał baranki i Tymek zarył głową w kałużę. Po tym zdarzeniu bez słowa usiadł z powrotem w siodle i zagalopował rzucając tylko krótkie "To było zamierzone". Gdy tylko wjechaliśmy na podwórze, wzrok przykuł czarny samochód z przyczepą. Kiedy tylko podjechaliśmy bliżej, z auta wysiadł wysoki mężczyzna, patrząc w naszym kierunku. Zeskoczyliśmy kolejno na ziemię, a ja podeszłam do faceta w garniturze. Podałam mu rękę, przedstawiłam się, on zrobił to samo.
- Witam, przepraszam, ale co robi pan na moim podwórku? - zapytała Amy.
- Przyjechałem po konia.
- Ach, to nie tu. Stajnia jest za tamtym lasem - wskazała palcem na drugi koniec drogi. - Potem prosto i lewo.
- Nie słuchaj jej tato - nasze oczy zwróciły się w kierunku, z którego dochodził głos. - To ten - powiedziała Caroline podchodząc do Tabuna i klepiąc go po szyi. Ogier wywrócił oczami i odskoczył do tyłu. Chwyciłam za uzdę, aby go uspokoić, a dziewczynę odepchnęłam na bok.
- Przyjechał pan po mojego konia? - zdziwiłam się, po czym szczerze zaśmiałam. - Nie jest na sprzedaż.
- Kto tu mówi o kupnie? Ja go konfiskuje.
- Słucham? Śmiem wątpić - uśmiechnęłam się pobłażliwie.
- Za to ja mam pewność, nie masz żadnego dowodu, że koń jest twój.
- W takim razie proszę zaczekać. Aśka, potrzymaj go, proszę - wcisnęłam dziewczynie wodze, po czym wbiegłam na górę do pokoju. Zaczęłam szybko przeszukiwać całą torbę i kiedy już wszystkie rzeczy leżały na ziemi, na reszcie znalazłam to czego szukałam. Wzięłam teczkę i zbiegłam na dół.
- Doprawdy twierdzi pan, że nie mam dowodu własności? Proszę bardzo - powiedziałam i wręczyłam mu cały stos papierów. - Tutaj faktura sprzedaży, informacje o koniu, obecny właściciel - wymieniałam przewijając kartki. Mężczyzna stał w osłupieniu przytłoczony faktem, że nie może mi nic zarzucić. - ... no i tutaj zaświadczenie z treningu oraz informacje od weterynarza. Dałam wystarczająco dużo dowodów, że Tabun jest naprawdę mój? - pytanie retoryczne, po którym i tatuś i córeczka stali z niemal otwartymi ustami. Grymas na twarzy Caroline był bezcenny. Ten morderczy wzrok skierowany prosto na mnie, ręce skierowane na Tabuna, ale jednak nie mogące nic zdziałać... cudowny widok. Uśmiechnęłam się do dziewczyny.
- Za nim po raz kolejny naślesz na mnie swojego tatę, zastanów się dwa razy - powiedziałam na pożegnanie, gdy wsiadała do samochodu. Ponownie zmierzyła mnie chłodnym spojrzenie, a ja wyszczerzyłam zęby. Pomachałam im na do widzenia, po czym zajęłam się Tabunem. Wyczyściłam go, dałam wieczorną paszę, wodę, smakołyk, pogłaskałam i poszłam spać.

***
Rano, gdy tylko się obudziłam, moją uwagę przykuły promienie słońca wpadające do pokoju. Od razu wyszłam na balkon, aby zobaczyć, czy razem z pogodą podniosła się temperatura. Przez całe życie w Anglii nie widziałam tu takiego słońca. Z dołu usłyszałam przeciągłe rżenie. Opuściłam wzrok i zobaczyłam Tabuna z uniesioną głową i patrzącego prosto na mnie.
- Zaraz zejdę - powiedziałam z uśmiechem i wbiegłam po pokoju. Szybko się przebrałam, zjadłam śniadanie i już po chwili czyściłam gniadosza. Gdy skończyłam dołączyła do mnie cała reszta.
- Cóż za ranny ptaszek! - zdziwił się Tymek. - Ileś ty kawy wypiła, że wyglądasz jakby było południe, a nie... dziewiąta.
- Dziewiąta to w moim normalnym trybie życia południe. Aśka, Will, Amy, odwiedźcie stajnię, dzisiaj konie też się przydadzą.

*******************************************************************************************************
Nikki... DZIĘKUJĘ!!! Dzięki Tobie odzyskałam wenę! xd No i się cieszę jak idiotka, bo okazuje się, że umiem pisać dawnym stylem, ale także "nowym", więc jest zajebiście :D Rozumiem, że Sydney ma mnie gdzieś... może wróci (mam taką nadzieję!). Poza tym, razem z Nikki, założyłyśmy ocenialnię, bo stwierdziłyśmy, że fajnie jest wyrazić swoje zdanie na jakiś temat, a potem porównać to z inną oceną i... podsumować ;P  Jakby coś, to tutaj jest link OCENIALNIA Sama wykonałam szablon! xd No nic, dziś czwartek, mam angielski. Życzcie mi powodzenia w sobotę na występie, do zobaczenia...^^

PS Nikki, jak tam sprawdzian? Przydało się moje "powodzenia"?
PS2 Czy któraś z Was jeszcze w ogóle pisze blogi? Błagam, skończcie z tymi urlopami! :/

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 22.

Jechaliśmy jedną z wielu leśnych ścieżek. Po deszczu podłoże było namoknięte, a kopyta koni lekko zatapiały się w błocie. Żadnemu z nich to jednak nie przeszkadzało, więc stępowały dzielnie, z uniesionymi łbami.
- Duża kałuża - zawiadomiłam, jadąc jako pierwsza. Jazda w zastępie miała swoje plusy, jak i minusy. Byłam pierwsza, ponieważ jako jedyna miałam ogiera. Za mną Aśka na dereszowatej klaczy hanowerskiej, która co dwa metry wjeżdżała Tabunowi na zad, czego on po prostu nienawidził, dalej kasztanka berberyjska pod Amy, Will na izabelowatej tobiano pinto i zamykał Tymek na, jakże kochanym, wałaszym perszeronie. Wyglądało to dość nietypowo, kiedy wolno poruszaliśmy się po lesie, każdy konik inny, a na nich piątka jeźdźców przemokniętych do suchej nitki. Po jakimś czasie dojechaliśmy do obszernej polany. O dziwo ziemia była zaskakująco twarda, jak na miejsce, na które godzinę temu spadło kilkadziesiąt litrów wody, a nie miało ochrony drzew. Zeskoczyłam z grzbietu, aby sprawdzić, czy na pewno mam rację.
- Co powiecie na małe wyścigi? - zapytałam, siadając z powrotem w siodle.
- Ja bardzo chętnie - odparł Will - Coś czuję, że jest szybka.
- No nie wierzę! - udałam mocno zdziwioną, odwracając się w jego stronę. - "To coś" na co jeszcze trzy dni temu absolutnie nie chciałeś wejść, może być szybkie? - ironia, ulubiony środek poetycki.
- Wątpię, by twoje "coś" było szybkie - powiedział, a Tabun, jakby rozumiejąc każde słowo, prychnął i zaczął grzebać kopytem w ziemi.
- Właśnie dostałeś niezbity dowód, że jest.
- Zobaczymy. Ktoś jeszcze się ściga? - pozostała trójka, która do tej pory siedziała bez słowa, podniosła na raz ręce w górę.
- No widzisz, wszyscy chcą sprawdzić na ile szybkie są ich konie.
Ustawiliśmy się w jednej linii, a na "start" ruszyliśmy galopem. Łąka kończyła się dopiero za kilka metrów, więc miałam jeszcze chwilkę na podtrzymanie prowadzenia. Tuż za mną był Will, później Amy, a Aśka i Tymek równo, na samym końcu. Zwiększyłam pół siad, aby Tabun mógł jeszcze bardziej przyśpieszyć. Gdy dojeżdżałam już do końca, nagle, zza krzaków wypadło kilka rozpędzonych koni, a jeden z nich uderzył prosto w Tabuna. Przerażony ogier stanął dęba, tym samym mnie zrzucając i pogalopował jak najdalej od nieznanych koni, ale, na moje szczęście, tylko do ścieżki. Wstałam z ziemi na tyle szybko, żeby nie zostać stratowana przez rozpędzoną klacz Willa, po czym wykonałam zgrabny unik, aby nie wpadł na mnie jeździec na ogromnym gniadoszu. Podeszłam do dziewczyny, która uderzyła w mojego konia, akurat, kiedy kolega pomagał jej wstać.
- Co to było?! - zapytałyśmy równocześnie. Zmierzyłyśmy się spojrzeniami, widząc, że otwiera usta stwierdziłam, że nie będę przerywać.
- Jeśli mogę wiedzieć, skąd się tu wzięliście? - oskarżycielski ton, zmrużone powieki, założone na piersi ręce i lustrujące spojrzenie, sprawiały, że zdawało mi się, iż skądś ów dziewczynę kojarzyłam.
- Wzięliśmy się ze ścieżki - jak przystało. Jedyne pytanie, nie wiecie którędy jechać i dlatego wyskakujecie na ludzi z krzaków? Oryginalne - stwierdziłam z sarkazmem.
- Wyobraź sobie, że doskonale wiemy, gdzie jest ścieżka. Jeśli koniecznie musisz wiedzieć - goniliśmy dzikiego konia, mustanga - powiedziała, a ja spojrzałam na towarzyszy. - Duży, gniady, podobny do tego - wskazała na Tabuna.
- Nie widzieliśmy - odparłam pospiesznie. - A teraz pozwolicie, że pojedziemy dalej?
- Jasne... Tylko jeszcze jedno pytanie, jak masz na imię?
- Weronika, a o co chodzi?
- Ty?! - niemal krzyknęła.
- Eee... Ja? - nie wiedziałam skąd to pytanie, ale po tym krzyku jeszcze bardziej przywiodła na myśl pewną osobę, niestety nie pamiętałam kogo.
- Jeździłaś może kiedyś na Ginger?
- Żeby to raz! Ładna, posłuszna kasztanka, o nią ci chodzi?
- Taa, raczej tak.
- Czy to jest przesłuchanie? - zniecierpliwiłam się. Nie miałam pojęcia czego ta dziewczyna mogła chcieć.
- Pamiętasz może taką dziewczynkę, która bezustannie chciała wsiąść na "twoją" kasztankę, a ty jej nie pozwalałaś?
- Aaa, to ty jesteś Caroline? - w odpowiedzi dostałam kiwnięcie głową. - Może i nie była moja, ale ją dzierżawiłam i... ja nigdy nie powiedziałam, że nie możesz wsiąść na mojego konia. Odmawiałam, bo widziałam jak jeździłaś, a ona była wyjątkowo wyczulona na łydki, wędzidło, dosiad... wszystko.
- Yhym, szukaj wymówki.
- No, a przepraszam bardzo co mam ci powiedzieć? Zaczynałaś dopiero jeździć, a przecież ja na niej jeździłam na zawody, trenowałam ją, skakałam, ćwiczyłam ujeżdżenie. Dziwisz się, że nie chciałam wsadzać na nią dziecka, które kopało starego siwka ile wlezie?!
- Nie takie dziecko! Jestem zaledwie trzy lata młodsza od ciebie...
- ... więc łaskawie odnoś się do mnie z ciut większym szacunkiem.
- I tak ją zostawiłaś, więc ja na niej jeździłam - powiedziała z wyższością, a we mnie się zagotowało. Zacisnęłam dłonie i z powrotem odwróciłam się do niej przodem.
- Skoro na niej jeździłaś, to mam pytanie, jak się spisywała i co ważniejsze, ile żyła? - zapytałam z zaciętym wyrazem twarzy. - Myślisz, że Amy do mnie nie dzwoniła? Mówiła mi jak ją męczyłaś. To, że padła po miesiącu, jest tylko i wyłącznie twoją winą! - krzyknęłam i poszłam po Tabuna. Na kilka kroków przed nim zwolniłam, aby go nie przestraszyć. Przerzuciłam wodze przez głowę, wskoczyłam na grzbiet i zebranym galopem podjechałam do niej. - Jeszcze jakieś pytania?
- Tak. Co to za koń jeśli można spytać?
- Tabun - odparłam zatrzymując go w miejscu. Cały konwój prowadzony przez ukochaną Caroline zebrał się w jednym miejscu, a moi towarzysze obok mnie.
- Jedziemy szukać tego dzikusa, jak widzisz moje umiejętności jeździeckie już mi na to pozwalają.
Przewróciłam oczami i pojechaliśmy dalej.
- A właśnie, co to za rasa?! - rozległo się za mną kolejne pytanie, uśmiechnęłam się lekko.
- Mustang czystej krwi! - zawołałam przez śmiech, po czym znów ruszyliśmy galopem.

*******************************************************************************************************
Hello! :) Nikki, ten rozdział to dla Ciebie :D Miałam nawet nie opisywać tego terenu, ale stwierdziłam "Dobra, chce, to będzie miała" :P Moi drodzy, przeżyłam dziś prawdziwy koszmar. Na pierwszej lekcji test z sześciu lat z angielskiego (37,5/42 yeah, mather fucker xd), a potem zero lekcji i wizyta w pałacu młodzieży na Dniu Dziecka. Boże, wchodzimy do wielkiej sali z krzesłami i projektorem. Rozdają nam naklejki i karzą przykleić. Patrzę na to, a tam napis "Tarnowskie historie wędrującej skarpety" D: Jesus cries! Nagle, na scenę, wchodzi facet w stroju ogromnej, żółto-niebiesko-czerwonej skarpetki. Zaczął coś gadać i takie coś "U nas w Skarpetkowie witamy się w specyficzny sposób i takiego powitania Was nauczę. Otóż ja mówię 'Ło ho ho ho', a Wy 'ho ho ho', gotowi?!" Myślałam, że nie przeżyję. I jeszcze mój wychowawca, który skacze i drze się "HO HO HO !!!" :D Później na górę i... pan Skarpeta nas dopadł i zaczął sypać sucharami "Co robi ślimak w toalecie?... Kradnie muszlę!". No i ogólnie przez cztery godziny tam siedzieliśmy, masakra... no nic, spadam do Nikki na GG, do zobaczenia...^^

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 21.

Machnięciem dłoni spróbowałam wyłączyć natrętny budzik. Jedyne co osiągnęłam, to upadek na ziemię. Zapomniałam, że przecież specjalnie położyłam go gdzie indziej, bo wiedziałam, że nie będzie mi się chciało wstać. Podniosłam się, podeszłam do biurka, uciszyłam urządzenie i wlazłam z powrotem pod kołdrę. Zasłoniłam głowę poduszką, aby nie słyszeć dudniącego o dach deszczu. Nie dane mi było jednak nacieszyć chwilą spokoju, ponieważ już po chwili usłyszałam dziewczęcy pisk i pospieszne kroki na korytarzu.
- Trzy, dwa, jeden... - odliczałam, zastanawiając się która z dziewczyn wejdzie. - ...zero - powiedziałam dokładnie w momencie, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wpadła Aśka. - Co znowu? - zapytałam spod jaśka.
- On... on mnie goni! - odparła zadyszana.
- Kto cię goni? O! O! Nie mów! Wiem! Slender! - uśmiechnęłam się wyłaniając twarz.
- Co? Nie. Tymek.
- Tymek? Niby czemu?
- Bo... mu się nudzi - stwierdziła niepewnie. Jej niewiarygodność była tak widoczna, że aż chciało mi się śmiać. Tak właśnie zrobiłam, jednak dopiero w momencie, kiedy brunet stanął w futrynie.
- Bawi cię to?
- A patrzyłeś w lustro? - zaśmiałam się, widząc sklejone włosy, mokrą koszulkę i fioletowe spodnie. - Co ty mu zrobiłaś?
- A więc tak... dodałam kleju do szamponu, barwnika do płynu do płukania, a herbatę wylałam przypadkowo - powiedziała, po czym wyszczerzyła zęby.
- W takim razie inne pytanie, co ty jej zrobiłeś?
- Ja? Nic.
- No nic, nic! Przyznaj się kłamco!
- Od kiedy oblanie łóżka karmelem zasługuje na taką zemstę?
- Od kiedy się na nim położyłam! - krzyknęła dziewczyna.
- Co się znowu dzieje? - na korytarzu pojawili się Amy i Will. Jedno spojrzenie na Tymka i śmiech znów zawitał w pomieszczeniu.
- Tymuś oblał łóżko Asi karmelem, a Asia wlała Tymusiowi klej do szamponu, zafarbowała spodnie i wylała na niego herbatkę.
- O jak słodko!
- Tiaa, szczególnie słodki był karmelek - odgryzła się Aśka, która nadal siedziała na moich nogach. Wstałam tym samym zrzucając ją na parkiet i skierowałam się do szafy. Zaczęłam wyciągać z niej różne ubrania, a za mną toczyła się kłótnia pomiędzy dwójką rozwrzeszczanych nastolatków. Nagle dziewczyna dźgnęła mnie w ramię.
- Wera, czy ty powiedziałaś o nim Tymuś?
- No chyba tak, ale to były żarty.
- Chyba ci się osoby pomyliły. To jest Tymoteusz. Nie Tymon.
- Wiem.
- No właśnie, więc powinno być Tymoteuszek, bo Tymuś to bardziej do Polskiego Tymona - powiedziała z przekonaniem. Spojrzałam na nią jakby mówiła w innym języku.
- Aha...? Spoko. Niech będzie Tymoteuszek. A teraz wszyscy, z Tymoteuszkiem na czele, wynocha z pokoju! - krzyknęłam zdenerwowana całym tym tłumem. Po kolei wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie, a ja zamknęłam drzwi na klucz, aby się przebrać.
***
Po południu wyszliśmy na podwórze. Deszcz już nie padał, Tabun stał z ugiętą nogą przy wiacie, więc podeszłam spokojnie, żeby go nie przestraszyć. Kiedy już mnie zauważył zarżał przeciągle i trącił moją rękę. Doskonale wiedział, że zawsze mam smakołyk przy sobie. Tym razem także miał rację. Wyciągnęłam z kieszeni bryczesów dwa cukierki dla koni. Zebrał je wargami i głośno rozgryzł. Pogłaskałam go po czole i zabrałam się za czyszczenie. Jeździć miałam dopiero za około godzinę. Umówiłam się z Amy i Will'em, że wypożyczą konie dla siebie i Aśki. Tymek kilka minut wcześniej wyruszył do kliniki po swojego siwka. Koleżanka pomogła mi z kopytami, które ogier niechętnie podawał, bez przerwy ubolewając, że nie może pojeździć na Cykadzie. Gdy tylko wszyscy wrócili z końmi, od razu ruszyliśmy w teren.

***************************************************************************************************
Welcome everyone! Tęskniliście? Ja tak :P Kara na komputer mi nie służy, aczkolwiek poprawia mój styl. Nie podobają mi się ostatnie notki, dlatego postanowiłam wrócić do dawnego stylu, tyle, że nie wiem, czy jeszcze potrafię :/ Zobaczymy, mam nadzieję, że tak ;) Mocno mi odwaliło z tym "Tymusiem" i "Tymoteuszkiem" xD Pomocy, bo wariuję. Bez Imienna, dziękuję. Tyle się nasłuchałam u Ciebie na blogu "Radioactive", że teraz mam obsesję na punkcie Imagine Dragons ;D Ogólnie środa zaliczona jest do najzajebistszych dni w moim życiu, może dam Wam zdjęcia i filmik z tego co robiliśmy, ale to nie dzisiaj :P No nic, ja spadam, pa pa...^^

PS Miłego Dnia Dziecka :D
PS2 Zapowiadają się zmiany w szablonie ;)
PS3 Nikki, widziałam Twojego męża na meczu Borussia vs. Bayern xD
PS4 Aha, no i zapomniałam już kiedyś powiedzieć, że z ciekawości zgłosiłam mojego bloga do oceny, która pojawi się niedługo (z tego co widzę jestem druga w kolejce), więc w linkach pojawi się także adres ocenialni ;)

[edit:18:23 lub PS5 (Jak kto woli)]
Yay, jestem z siebie taka dumna! Udało mi się nareszcie wprowadzić muzykę :D Miłośników pop'u zapraszam mniej więcej do środka playlisty, a ostatni to Bon Jovi :P