czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 12.

A ponieważ świat należy postrzegać nie tylko z własnego punktu widzenia, spróbujmy ukoić Wasze nerwy owym nietypowym rozdziałem c:

***
Trzy dni. Dokładnie tyle spędziłem w Chicago i już miałem kompletnie dość. Chciałem wracać jak najszybciej; szczerze powiedziawszy, jakoś nie za bardzo interesowała mnie choroba ojca. Pół życia pił, drugie pół spał, robiąc przerwy jedynie na toaletę. Rachunki za prąd osiągały kosmiczne kwoty, a to wszystko jedynie przez telewizor, światło i sporadycznie używaną kuchenkę. Ani ja, ani Emilia nie mieszkaliśmy z nim, tylko z matką, która jednak jako przykład idealnej żony poczuwała się do obowiązku płacenia zarówno za swoje, jak i jego mieszkanie. Była prawniczką i z jakiegoś dziwnego powodu bez problemu rozwiązywała sprawy majątkowe i rozwody, jednak swojego życia nie potrafiła ustatkować. Czasem mieliśmy wrażenie, że jest swego rodzaju niewolnicą, która dodatkowo płaci za swoją rolę, jednak ona nigdy nie narzekała. I całkiem możliwe, że właśnie uległość temu konkretnemu człowiekowi zaprowadziła ją wprost pod ziemię. Dawno zakupiony, czteroosobowy rodzinny grób stał na cmentarzu z tylko jedną trumną w środku, ale wraz z siostrą ustaliliśmy już dawno, że mężczyzna potocznie nazywany naszym "tatą" zostanie skremowany, a jego prochy polecą gdzieś wraz z urną. Najprawdopodobniej nad Atlantyk, może Sahara? W każdym razie, jakiś koniec świata, gdzie nikt nigdy nie znajdzie tego, co po nim zostało.
Czas jednak porzucić marzenia, zapewne rozsypiemy jego prochy na jakiejś plaży albo na środku łąki, a urna poleci wprost do kosza. Tak, tak by się stało, gdyby zależało to ode mnie. Niestety, Em wciąż miała nadzieję, że tylko żartuję, nie pozwoliłaby zrobić tego naprawdę. A szkoda. Rzadko go odwiedzaliśmy, a kiedy już się zdarzyło albo był kompletnie pijany, albo gościł jedną z wielu koleżanek. W sumie, sam nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałem go na trzeźwo, a do tego w towarzystwie, któremu nie musiał płacić za nieprzyzwoite usługi. Wciąż podziwiałem te biedne dziewczyny, jak im się udawało wytrzymać z nim chociażby tę jedną noc, skoro nawet syn, tak, mówię o sobie, nie mógł go znieść.
Chicago z okazji marca postanowiło dać znać o wciąż trwającej zimie, o której w Polsce można zupełnie zapomnieć. To właśnie pierwsze zakupy opierały się na łażeniu po sklepach odzieżowych w towarzystwie pewnej upierdliwej, ciemnowłosej pierdoły, z którą, chcąc nie chcąc, mam wspólne DNA. Chyba nigdy w życiu nie kupiłem na raz tylu niepotrzebnych i nieprzyzwoicie drogich ciuchów. Tak, należy wspomnieć, że moja siostra wyszła rok temu za bogatego biznesmena, który na dodatek okazał się na tyle porządny, że udało mi się go polubić niemal od razu. Dziwna sprawa, taka sytuacja jeszcze nie miała miejsca. Nawet Weronika potrzebowała dobrych kilku tygodni, żeby mnie do siebie przekonać.
Właśnie, Weronika. Ciekawe, czy już zaczęła odchodzić od zmysłów. Nie dość, że dziwnym trafem nigdy nie mogłem zapamiętać jej numeru, w którym jak na złość nie powtarzają się żadne cyfry, to jeszcze mój telefon, który wraz ze mną przeżył dobre kilkanaście lat, jak się okazało, został przypadkowo strącony z balkonu wczorajszego wieczoru. Zapewne by to przeżył, gdyby nie fakt, że zaraz po tym, natrafiły na niego koła samochodu. Tak, to zdecydowanie nie były najlepsze dni mojego życia. I co gorsza, fakt, że osoba, którą zostawiłem w innym kraju, nawet nie żegnając się na żywo, może się niepotrzebnie martwić, wcale nie poprawiał mojego humoru.
- O czym tak myślisz, wyrodny bracie? - usłyszałem za plecami, a na moją twarz automatycznie wpełzł uśmiech. Tak, wizyta w Stanach miała też swoje pozytywy, między innymi możliwość spędzenia nieco czasu z siostrą. Choć w sumie, jeśli to liczyć jako plus, to przymus widywania ojca trzeba policzyć jako co najmniej dwa minusy. Proste równanie, cokolwiek by się nie stało, wynik i tak był ujemny. Dodatkowo straty materialne, coraz więcej argumentów za tym, żeby wracać.
- O tym, jaką mam wspaniałą siostrę, którą kocham połową swojego serca - powiedziałem, przykładając dłoń do piersi i patrząc na dziewczynę z całkowitą powagą. Wsparła ręce na biodrach i pokręciła głową.
- Wiem nawet, do kogo należy ta druga część i mam powody twierdzić, że moje "pół", zamieniłeś na, co najwyżej, jedną trzecią. Poza tym, nie próbuj mnie przekupić, wiesz doskonale, gdzie jest kuchnia, więc radzę ruszyć dupę, bo ja nie zamierzam ci robić śniadania - warknęła i wyszła z powrotem na korytarz.
- Zgubię się po drodze! - zawołałem za nią, ale jedyne, co usłyszałem, to prychnięcie. Pomylenie drogi w tym domu było wyjątkowo łatwym zadaniem. Cieszyłem się, że nie zostałem zmuszony do spania w jakimś obskurnym motelu, ale jednak w tym miejscu panował zdecydowany nadmiar drzwi do najróżniejszych pomieszczeń. I nagle w futrynie znów pojawiła się Em.
- Albo zrobisz sobie coś do żarcia, albo jesz dzisiaj przez słomkę razem z tatą. Wybieraj - uśmiechnęłam się słodko, a ja natychmiast poderwałem się na równe nogi. Jedną cechę można by uznać w naszej rodzinie za dziedziczną - impulsywność. No i agresję, ale to tylko w określonych przypadkach, kiedy wszystkie inne opcje zawodzą.

Ta sama obskurna sala, którą widywałem od dwóch dni i ten sam obskurny, obrzydliwy człowiek w środku. Aż mnie mdliło. Możliwe, że niektórzy powiedzieliby, że nie wiedziałem, co to empatia, może nawet mieliby rację. Na pewno, jeśli chodzi o niego. Jedyne uczucie, jakie względem niego odczuwałem, to czysta zawiść zmieszana z niesmakiem. Do tej pory usłyszałem z jego ust jedynie "gówniarz urósł, może znalazł nawet dziw...", nie dokończył, Emilia na to nie pozwoliła, za co mógł jej serdecznie podziękować. Gdyby nie to, byłbym gotów miłosiernie skrócić jego cierpienie. Czy to przypadkiem, czy też specjalnie, kogo to obchodziło? Ważne, że jakieś świeże zwłoki zatrzymałyby swoje płuca dla kogoś, kto byłby ich naprawdę wart.
Dobrze, że ktoś otworzył okno, możliwe, że w innym wypadku nie wytrzymałbym z tym mężczyzną ani chwili w jednym pomieszczeniu. Przesiąknął zapachem alkoholu na dobre, powoli odnosiłem wrażenie, że nawet, gdyby wylał na siebie flakon wody kolońskiej, i tak nie zmieniłoby to tego fetoru. Podziwiałem siostrę za to, jak długo wytrzymywała w jego towarzystwie.
Tak na dobrą sprawę, wciąż nie mogłem rozgryźć, jak Weronika wytrzymywała ze mną. I jakim cudem zgodziła się za mnie wyjść. Może po prostu kobiety postrzegały wszystko inaczej. Może nie widziały wszystkich męskich wad. Może to dlatego matka wytrzymała z tym pieprzonym alkoholikiem i możliwe, że jest to jedyny szczegół, który sprawił, że dziwnym trafem miałem kogoś, kogo nazwać mogłem narzeczoną. I może to dlatego jakoś udawało mi się powoli łączyć koniec z końcem. Mieszkanie odziedziczyłem po matce, kiedy przeprowadziła się do ojca, do Chicago. Wynajem pokoju zapewnił odpowiednią sumę na kilka pierwszych miesięcy. Potem straciłem pierwszych lokatorów, właściciel stadniny dobrodusznie pozwolił mi trzymać Albatrosa w jego stadninie bez pobierania opłat, wystarczyło, żebym stawiał się w pracy codziennie po szkole, a kiedy skończyłem liceum, wszystko stało się prostsze. Nowi lokatorzy okazali się wyjątkowo zabawni, towarzyscy, lubili to samo piwo co ja. Tak, Justyna i Tobiasz to bardzo dobry układ.
Właśnie, czynsz. O cholera. Wiedziałem doskonale, że nadpobudliwa brunetka starała się do mnie dodzwonić już dobre kilka razy. Co miesiąc rejestr połączeń był zalewany falą nadchodzących połączeń z jej strony, zawsze to samo. Nie potrafiła wysiedzieć w miejscu, gdy tylko nie mogłem odebrać, aby uregulować długi. Z drugiej strony, wiedziałem, że gdybym nie podnosił słuchawki zbyt długo, całą kwotę oddałaby dopiero miesiąc później. Zakupoholizm był w jej przypadku czymś naturalnym.
- Co tam u twojej dziuni? - do rzeczywistości sprowadził mnie zachrypnięty, nieprzyjemny głos. Krzywy uśmiech wykrzywił jego usta, a w oczach pojawiło się coś na wzór obrzydzenia. Jeśli ludzie, którzy w przeszłości mówili, że z wyglądu wdałem się w tatę, mieli rację... Nagle nabrałem ochoty na operację plastyczną.
- A co ciebie to obchodzi? Nie mieszaj się łaskawie w moje życie - odparłem, siląc się na uprzejmy ton. Za wszelką cenę chciałem mu udowodnić, że potrafiłem wydobyć z siebie choć odrobinę kultury, czyli czegoś, o czym on nie miał pojęcia.
- Pozdrów ją ode mnie, niech żałuje, że nigdy nie pozna teścia - zaśmiał się gardłowo, po czym nastąpił kolejny atak duszności, a Emilia przerwała dyskusję, zakładając na jego twarz maskę tlenową. Zacisnąłem mocniej szczękę i odwróciłem wzrok na drzwi. W kilku krokach, nawet nie wiedząc kiedy, znalazłem się na drugim końcu pokoju, gotów do wyjścia.
- Pozwolisz, że opuszczę ten niezaprzeczalny burdel i pójdę zaopatrzyć się w nowy telefon. Mam nadzieję, że dasz sobie radę.
- I nawzajem, braciszku - usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg sali. Uniosłem lekko kąciki ust, pokręciłem głową i nie udzielając jakiejkolwiek uwagi na temat nazywania mnie "braciszkiem", skierowałem się w stronę wind, wprost marząc o opuszczeniu tego budynku.

****************************************************************************************************************************
Tym rozdziałem zawiodłam samą siebie. Zapewne jest masa błędów i jeszcze więcej pierdół, ale cóż. Oto macie okazję dowiedzieć się, że Tymon żyje i poznać go z tej nieco "ciemniejszej" strony. Ale, hej! To ciągle ten sam facet, tylko wyprowadzony z równowagi, nie zapominajmy o tym :D
Jestem strasznie zmęczona, ale uznałam, że jak nie napiszę tego dzisiaj, to w końcu odpuszczę na dobre. Może jutro uda mi się coś wyskrobać, zobaczymy c: Cieszę się z ostatnich dni ferii i korzystam, cnie? :3
Może nawet pojadę na konie w sobotę? Kto wie?
Tak w ogóle, dowiedziałam się dziś, że jestem umysłem ścisłym, a nie żadnym humanem. Jeśli nagle oduczę się pisać, pamiętajcie, to moja nauczycielka uświadomiła mi moje prawdziwe powołanie XD
Także no, mam nadzieję, że nie zawiodłam Was za bardzo, serio się starałam ;-; Dobranoc :*

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 11.

Bawiłam się telefonem, raz za razem przekręcając go między palcami. Herbata, którą kilka chwil temu zaparzyła Aśka w celu uśmierzenia moich zszarganych nerwów, zdążyła już całkowicie wystygnąć. Wciąż trzymałam zimny kubek, nie tknąwszy nawet jego zawartości. Nieustannie wpatrywałam się w ekran komórki, mając nadzieję, że w końcu zadzwoni lub chociaż zawibruje, oznajmiając nadejście esemesa. Zamknęłam oczy i oparłam czoło na szybie, osiem cholernych godzin, a ja odchodziłam od zmysłów. Przesadzałam? Być może, ale tak się składa, że nie miałam szczególnej ochoty na stratę kolejnej ważnej dla mnie osoby. Wystarczyła śmierć znacznej części mojej rodziny kilka lat temu. To, że jej za bardzo nie przeżywałam, to jedno, jednak to, że dusiłam trzy czwarte emocji w sobie, to całkiem co innego.
Deszcz nie ustawał od południa, skutecznie unieruchamiając nas w domu; zarówno mnie, jak i Gośkę, Aśkę oraz towarzyszącemu jej Jacka. Zresztą, zdecydowanie nie chciałam, żeby którekolwiek z nich zostawiło mnie samą. Co prawda był jeszcze Antek, jednak jeśli o niego chodziło, szczerze, wolałabym już spędzać czas w towarzystwie czterech ścian. I telefonu. Choć w sumie, nie, miałam po prostu szczerą nadzieję, że w końcu uda mi się porozmawiać z Tymonem, tylko po to, aby dowiedzieć się, że wszystko z nim w porządku.
- Panikujesz - westchnął Jacek, opadając na kanapę tuż obok blondynki, która słysząc, jego słowa, uderzyła łokciem w jego żebra. Syknął i zmarszczył lekko brwi, jednak rysy jego twarzy ponownie złagodniały, gdy tylko natrafił na jej wściekłe spojrzenie spod zmrużonych powiek, Tak, zdecydowanie bał się swojej dziewczyny. - Choć w sumie, jest to zrozumiałe. Chyba każdy martwiłby się na twoim miejscu.
Aśka pokręciła głową, po czym ze zrezygnowaniem schowała twarz w dłoniach. Cóż, wydawać się mogło, że powoli traciła wiarę w to, że kiedyś pojawi się w nim nieco empatii... tudzież rozumu. Dziewczyna posłała mi przepraszające spojrzenie, a ja uniosłam cierpko kąciki ust. Chcąc nie chcąc, musiałam mu przyznać rację. Panikowałam.
- Zawsze istnieje opcja, że rozładował mu się telefon, albo coś w tym guście - powiedziałam, starając się nie brzmieć jak rozdygotana, rozdrażniona i z lekka przerażona idiotka. Tak, do cholery, bałam się jak głupia. Czego? Że go nigdy więcej nie zobaczę, że zostanę sama, że go stracę. Trzy główne powody, dla których od godzin siedziałam z nosem w telefonie. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, siląc się na zachowanie względnego spokoju. Nie chciałam płakać, nie teraz, nie przy nich wszystkich. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wstałam z parapetu, aby zasiąść przy kominku. Deszcz i mgła w połączeniu z nerwami stanowiły mieszankę, która wcale nie miała na celu podniesienia temperatury ciała. Potarłam ramiona, zaplatając ręce na piersi. W całej tej sytuacji najbardziej irytował fakt, że choćbym nie wiem jak chciała, nie mogłam nic zrobić. Jedyne, co mi pozostało, to cierpliwe oczekiwanie.

Towarzyszom niedoli udało się mnie namówić na kilka niespokojnych godzin snu. Tak, wyjątkowo niespokojnych i krótkich. Wystarczyły zaledwie trzy i znów znalazłam przy kuchennym stole, wpatrując się nieprzytomnie w czarny ekran. Nagle czas zaczął mijać kilka razy wolniej niż miał to w zwyczaju, a ja nie mogłam zrobić nic, żeby go jakkolwiek przyspieszyć. Spokój i cierpliwość nie były cechami charakterystycznymi dla mnie, a co za tym idzie, siedziałam jak na szpilkach.
Deszcz przestał padać gdzieś w okolicach trzeciej, może nawet nieco wcześniej, jednak chmury wciąż przepływały przez szare niebo, zwiastując, że w późniejszym czasie z nieba znów spadną ciężkie krople. Korony drzew wciąż były smagane mocnym wiatrem, który sprawiał, że wyginały się to w jedną, to w drugą stronę, tracąc liście, które dopiero co zdążyły się pojawić. Młode kępki trawy z chwili na chwilę stawały się coraz rzadsze, a piach zamienił się w grząskie błoto. Czyli oto nadszedł czas, aby pożegnać się z jazdą na maneżu na co najmniej kilka dni. Świetnie.
Obróciłam kubek w dłoniach, ukradkiem zerkając na komórkę. Wstałam gwałtownie, w skutek czego kuchenne krzesło przesunęło się po podłodze z nieprzyjemnym zgrzytem. Skrzywiłam się lekko, przeczuwając, że zaraz na dół zbiegnie cała czereda znajomych, pytając, czy wszystko w porządku. Czworo śpiących ludzi i jedna, nieuważna dziewczyna cierpiąca na bezsenność w okolicach czwartej trzydzieści to niezbyt dobre połączenie. Westchnęłam ciężko i przeniosłam się do salonu. Zasiadłam na kanapie i tym samym pojawił się przede mną kolejny, tym razem znacznie większy, czarny ekran. Nie miałam szczególnej ochoty na telewizję. W sumie, nie miałam ochoty na nic. Równie dobrze mogłabym pójść spać i obudzić się, kiedy Tymon da w końcu jakiś znak życia. Z tym że, no tak, nie mogłam zasnąć.
- Czemu rozwalasz dom przed piątą? - zmęczony, niski głos przez zaskoczenie odwrócił moją uwagę od problemów. No, na jakieś trzy sekundy. Gdy tylko zobaczyłam, że do pomieszczenia wdarł się Antek, natychmiast wszystkie przemyślenia powróciły ze zdwojoną siłą, zasilając swoje szeregi o nieproszoną myśl na temat chwilowego współlokatora. Niechże ten miesiąc mija szybciej, jęknęłam w duchu i zamknęłam oczy. - Łał, ty się naprawdę przejmujesz - prychnął, a moje ciśnienie natychmiast podskoczyło wprostproporcjonalnie do poziomu zdenerwowania.
- Jasne, mój narzeczony jest gdzieś w Ameryce, u chorego ojca i nie odbiera od przeszło dwunastu godzin, czym tu się martwić? - wyrzuciłam ręce w powietrze, kompletnie zapominając, że wciąż trzymałam kubek. Teoretycznie, przekleństwo powinno wylecieć z moich ust, a nie od blondyna, w końcu, to ja rozlałam herbatę. Z tym, że chlusnęłam nią prosto w niego. Cudem pohamowałam śmiech, widząc, jak dłonią ściera lepki płyn z twarzy. Po chwili się wyprostował i spojrzał na mnie z nieukrywaną dezaprobatą.
- Słuchaj, skarbie - wysyczał przez zaciśnięte zęby, przenosząc wzrok na białą koszulkę z nadrukiem z Króla Lwa. - Po pierwsze, właśnie zniszczyłaś moją ulubioną część garderoby. A po drugie, jest facetem! My, mężczyźni, lubimy wyjść na miasto, zabawić się, zachlać na umór i spędzić noc na środku ulicy, jeśli nie dojdziemy do domu. W sumie, wystarczy, że spędzimy tam dziesięć minut, potem zaczyna się robić zimno i z lekka trzeźwiejesz, więc jest szansa, że jakoś znajdziesz drogę. W każdym razie, chodzi mi o to, że jesteśmy jak ptaki. Wolni niczym wiatr i silni jak drzewo! Nas się nie da tak łatwo pozbyć, a ciągłe telefony od natrętnych dziewczyn tylko nas ograniczają. Trzymają w klatkach, z których za wszelką cenę chcemy się wydostać! - mówił z pasją, obficie gestykulując i plując naokoło. Moja mina poprzez zniesmaczenie przeradzała się kolejno w zdziwienie, zaskoczenie, rozbawienie i aż do wyrazu pełnego niesmaku.
- Ten wywód tłumaczy, dlaczego jesteś singlem - mruknęłam, wstając z miejsca po kolejny kubek herbaty. Skoro pierwsza porcja została zmarnowana, miałam nadzieję, że chociaż drugą uda mi się w spokoju wypić. W całej tej dziwnej sytuacji, jedno musiałam przyznać; choć na chwilę udało mu się odciągnąć mnie od problemów.
Kroki na schodach nie zwiastowały nic dobrego. Odwróciłam się w stronę korytarza dokładnie w momencie, gdy Gośka zeskoczyła z ostatniego stopnia. Z jej twarzy dało się wyczytać jedynie naburmuszenie i zmęczenie.
- Z kim się tak drzesz o tej porze? Tego nawet rankiem nie mogę nazwać, jest środek nocy, do cholery - warknęła, mierząc mnie spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. Przywołałam na usta delikatny uśmiech, postanawiając zrealizować swój plan zapoznawczy w nieco inny sposób, niż przewidywałam. Wychyliłam się przez futrynę do salonu i gestem dłoni pokazałam chłopakowi, żeby przyszedł do kuchni.
- No więc, po kolei, Gosia, Antek; Antek, Gosia. Syn chrzestnego, pensjonariuszka - powiedziałam półgłosem i odsunęłam się na krok, aby mogli wymienić uścisk dłoni. Z obu twarzy natychmiast zniknęło zmęczenie, a pojawiło się... coś na kształt ciekawości. Odniosłam dziwne wrażenie, że poznając ich ze sobą, trafiłam w dziesiątkę.

**********************************************************************************************************************
Dzisiaj krótko i w ogóle, bo muszę jakoś przeciągać tą dramę XDD Jeszcze trochę to potrwa, moje drogie, zamierzam Was męczyć i męczyć, bo jestem okropna i brak mi poczucia humoru. Dobrze, że chociaż Antek je ma :') Faceci jak ptaki, ach, cóż za poetyckie i nieszablonowe porównanie! Mam nadzieję, że teraz choć trochę go polubicie, tak się chłopaczyna stara, ech. No i zaczynamy swatać! Pytanie tylko, kogo z kim, bo to jeszcze nie jest ustalone. Wera swatka, ho ho.
Na koniach w końcu nie byłam, bo mi pogrzeb wyskoczył i no ;-; Różne priorytety, sami rozumiecie. I ogólnie, to rozdział najwcześniej w środę, bo od jutra nocuje u mnie koleżanka, więc nie będę miała za bardzo czasu na pisanie. Zapowiadają się super trzy dni aka maraton High School Musical, Camp Rock oraz Cheetah Girls XD Macie jeszcze jakieś propozycje? :D Chętnie przyjmę też te poważniejsze, rzucajcie, jeśli coś macie c: Dobranoc, Miśki! :*

PS Nie wierzę, że to napisałam XD Boże, jaka ja samokrytyczna byłam, omg :o
PSS Śmiać mi się chce, jak patrzę na miesięczną ilość postów w archiwum z 2014 :'D

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 10.

Przewiązałam wodze przy niewielkim konarze, poluzowałam popręg, a sama oddaliłam się kilka kroków. Zamknęłam oczy i z cichym westchnieniem usiadłam na trawie. Oparłam plecy o pień drzewa i starałam się wsłuchać w odgłosy przyrody, aby zająć czymś niesforne myśli, które raz za razem wędrowały od Tymona do nowego, tymczasowego współlokatora. Wiele bym dała, żeby to szatyn był na miejscu blondyna. Zamienić irytującego, aroganckiego faceta o beznadziejnym poczuciu humoru na cudownego, uroczego, w moim mniemaniu, narzeczonego? Och tak, bardzo chętnie.
Pokręciłam głową, starając się ponownie oczyścić umysł. Za dużo niepotrzebnych rzeczy zebrało się na raz. Rozejrzałam się wokół, mając nadzieję, że natura choć na chwilę odwróci moją uwagę. Ciemne chmury powoli zasnuwały niebo, nie dając słońcu ani skrawka miejsca. Szarość niespiesznie zastępowała jaskrawe kolory, a powietrze z chwili na chwilę stawało się coraz bardziej ociężałe. Wzięłam głęboki wdech i odchyliłam głowę. Deszcz wisiał w powietrzu. Może to i dobrze? Ostatnio w ogóle nie padało, a co za tym idzie, kompletnie wysuszony piach na maneżu unosił się przy każdym kroku, spowijając całe otoczenie w kurzu i duchocie. Kąciki moich ust uniosły się mimowolnie, gdy przez głowę przemknęło wspomnienie ostatniej suszy. Co prawda letniej, nie wiosennej, ale jednak dobrze mieć świadomość, że wraz z jej końcem nastąpił początek czegoś zupełnie nowego. Czegoś, czego dowód aktualnie spoczywał na moim palcu. Tak, zdecydowanie nie mogłam się doczekać jego powrotu, a czas wcale nie miał zamiaru przyspieszyć. Ziemia wcale nie chciała obracać się ze zdwojoną prędkością. Szkoda.
- Długo zamierzasz tutaj siedzieć? - cierpki, aczkolwiek lekko rozbawiony głos wyrwał mnie z chwilowej zadumy. Bez namysłu odwróciłam się w stronę jego źródła, automatycznie napotykając spojrzenie zimnych, błękitnych tęczówek. Cóż za ironia, przyjechał za mną koleś, przed którym starałam się uciec. Ta sytuacja stawała się coraz to bardziej ciekawsza.
- Tak długo, jak będzie trzeba - stwierdziłam, siląc się na ostry ton. Znów nie wyszło. Tymon niejednokrotnie zauważył, że nie nadawałam się na aktorkę. Ja mogłam jedynie podtrzymywać jego opinię.
- W takim razie powiedz mi, ile czasu potrzebujesz. Od razu mówię, że masz maksymalnie dziesięć minut. Czeka nas jeszcze dwadzieścia drogi, a deszcz zacznie lać za jakieś czterdzieści. Pasuje ci taki układ? Jeśli nie, to siłą wsadzę cię na konia i pociągnę za sobą. - Wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu, a ja patrzyłam na niego z lekko przekrzywioną głową i zmarszczonymi brwiami. Za kogo się, do cholery, uważał?
- Myślę, że jednak wolę posiedzieć tutaj dłużej, niż wynika z twoich założeń i wskazań - burknęłam i ponownie zamknęłam oczy. - Nie podchodź do mnie - dodałam szybko, gdy usłyszałam, jak zeskakuje na ziemię. Kroki natychmiast ustały, a ja mogłam wyczuć wwiercany we mnie wzrok.
- Będziesz chora - powiedział, przeciągając każdą samogłoskę. - I twój chłopak będzie zły - znów to samo. - A potem mnie zabije, bo mogłem cię zaprowadzić do ciepłego domu, zamiast zostawić samą w środku lasu, w strugach deszczu.
- Poetycko to zabrzmiało - mruknęłam, po czym wstałam z ziemi. - A zabijając cię, wyświadczyłby mi przysługę, no wiesz, jednego natręta mniej.
Uniósł brew i ponownie usiadł w siodle. Poszłam w jego ślady i już po chwili byliśmy gotowi do drogi powrotnej.
- Chyba sobie ze mnie kpisz - stwierdził w końcu, posyłając mi karcące spojrzenie. - Nie znam cię. Ty mnie też, ale jako dżentelmen staram się dbać o twoje zdrowie.
- Śledząc mnie - prychnęłam, przewracając oczami.
- Możesz mnie uznać za swojego prywatnego ochroniarza, dopóki ten twój kochaś jest za granicą. Potem mogę się odczepić, bo przecież wiem, że nie będziecie mieli szczególnej ochoty na moje towarzystwo - wyrecytował, jakby miał te słowa przygotowane specjalnie na tą okazję.
- Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz i raczej nie będziesz miał okazji go spotkać, wraca dopiero za dwa miesiące, a ja mam szczerą nadzieję, że nie przedłużysz swojego pobytu - mój głos aż ociekał przesadną słodyczą.
- Chodzi mi o to, że jesteś jedyną osobą, z którą mogę tu w miarę normalnie porozmawiać, a ojciec nie wywiezie mnie stąd wcześniej, niż za miesiąc. Muszę mieć jakieś towarzystwo, bo się przecież zanudzę w tej dziurze - powiedział, wzruszając ramionami. Pozostawiłam jego słowa bez komentarza, obmyślając plan, jak przekazać jego osobę w ręce Gośki. Może nawet Karoliny.

Z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, siedziałam na parapecie i wpatrywałam się w krople, stróżkami spływające po zimnej szybie, na której opierałam głowę. Znów pochłonęła mnie melancholia, miałam ochotę na raz rozmyślać nad wyjazdem Tymona, niespodziewanym przybyciem Antka oraz co w tym wszystkim mam zrobić ja. Nie mogłam pogodzić trzech tematów na raz, a rozwodzenie się nad każdym z osobna zajęłoby mi zdecydowanie za dużo czasu.
Przenosiłam wzrok z jednego punktu, do drugiego. Ze stajni na padoki, z padoków na las, z lasu na ciemne, zachmurzone niebo. Czerwone dachówki ociekały wodą, a rynny przelewały się raz za razem, nie nadążając z jej odprowadzaniem. Podłoże, jeszcze wczoraj sypkie, dziś mogłoby robić za ruchome piaski, wciągając wszystko, co napotka na swej drodze. Drzewa kołysały się we wszystkie strony, kłaniając się przed silnym wiatrem, a chmury wciąż napływały w coraz większych ilościach, spowijając cały krajobraz w swojej szarości. Widok, można by rzecz, nieciekawy, wręcz smutny, żałosny.
Opuściłam nogi na ziemię i wyprostowałam całą resztę ciała. Przeciągnęłam się sennie i wróciłam spojrzeniem na zielono-biały pokój. Tylko jedna ściana była seledynowa, ta nad łóżkiem. Reszta spowita była sterylną, nieskazitelną bielą. No, może poza tym kątem, w którym spał Jacek; tam widoczny był zaciek po rozlanym piwie. Na podłodze ułożone były panele w odcieniu ciemnego kasztanu, a niedaleko szafy rozłożony był zielonkawy, puchaty dywan, rozciągający się aż do szafki nocnej. Znałam to pomieszczenie na pamięć, co zresztą nie powinno nikogo zaskakiwać, w końcu, mieszkałam tu od niemal pięciu lat.
I po raz kolejny zapragnęłam rozmyślać nad swoim losem. Gdyby nie wypadek rodziców, nadal mieszkałabym w błękitnym, niewielkim pokoju na poddaszu z widokiem na wiecznie deszczowy Londyn. W całym tragizmie sytuacji, bądź co bądź wyszło mi to na dobre, w końcu, znalazłam narzeczonego w zupełnie innym kraju.
Wibracje w kieszeni przywróciły mnie do rzeczywistości. Przesunęłam palcem po ekranie, nie patrząc nawet, kto dzwoni.
- Wera! - rozszalały damski głos wskazywał na to, że ku mojemu niezadowoleniu wcale nie dzwonił Tymon. Przewróciłam oczami, hamując głębokie westchnienie.
- Justyna? O co chodzi? - zapytałam automatycznie, siadając na łóżku i upijając spory łyk herbaty. Zdecydowanie nie miałam ochoty na żadną rozmowę, szczególnie, że znając ją, mogło się to sprowadzać do imprezy, wyjścia do klubu, parapetówki lub picia bez większego powodu. Dokładnie takie zdanie zdążyłam sobie o niej wyrobić przez zaledwie kilka tygodni znajomości.
- Nie wiesz może, co się dzieje z Tymonem? - wyleciało z jej ust z prędkością karabinu maszynowego, a ja z trudem rozpoznawałam każde, pojedyncze słowo. Zmarszczyłam brwi.
- A co ma się dziać? Jest, z tego, co mi wiadomo, w Chicago u ojca - powiedziałam, starając się przelać swój spokój na nią, chociaż w niewielkiej części.
- Nie o to pytam - warknęła, a ja ponownie przechyliłam kubek, rozkoszując się słodko-gorzkim smakiem - Nie odbiera telefonu od kilku godzin, a umówiliśmy się, że omówimy sprawę czynszu. Trochę trudno to zrobić, kiedy nie podnosi słuchawki.
I nagle, nie wiedzieć czemu, niezwykle smaczny płyn, nie chciał przejść przez moje gardło. Cisza z mojej strony najwyraźniej sama w sobie dała jej do zrozumienia, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
- Może po prostu jest zajęty albo śpi, nie patrzyłam na strefy czasowe. Niepotrzebnie panikuję - jej piskliwy głos jedynie utwierdzał mnie w przekonaniu, że sama nie wierzy w swoje słowa.
- Spróbuję do niego zadzwonić, jakby coś, dam ci znać - wychrypiałam do telefonu i nim zdążyła cokolwiek dodać, przejechałam po ekranie, stukając w czerwoną słuchawkę. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, aby choć trochę się uspokoić. Bez pośpiechu, ociągając się najbardziej, jak potrafiłam, przeglądałam kontakty, poszukując tego jednego, konkretnego. Zatrzymałam się na chwilę i z bijącym sercem wybrałam opcję "połącz".
Poczta głosowa. Cholera.

*******************************************************************************************************************
Albo wszyscy panikują, albo zapowiada się kolejna, czwarta już, śpiączka XDDD Napisałam ten rozdział w niecałą godzinę. Nie jest źle. Ale błędów w ciul, nie chce mi się ich poprawiać. A tak serio, nie mam czasu, bo mama mi sterczy nad głową, że mam w końcu schodzić z komputera.
Dziś o czwartej nad ranem skończyłam Nowe Oblicze Grey'a, tym samym zamykając całą trylogię 50 odcieni. Cholera, najlepsze książki życia.
I, o Boże, dwa dni do koni! A tak właściwie, to już tylko dzień! Jezu, jak się cieszę, chyba muszę odkurzyć bryczesy XD Więc, no, nie zawracam Wam dłużej głów, śpijcie dobrze i bardzo, ale to bardzo, bardzo proszę, postarajcie się o więcej niż jeden komentarz, Misie :c
Dobranoc :*

PS O Jezu Chryste, 50 obserwatorów... Umarłam? Jestem w Niebie? A może to zwidy? O co chodzi, wytłumaczcie, proszę ;-; Kocham Was bardzo, bardzo :o ♥

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 9.

Obudziłam się, czując wibracje pod głową. Ach tak, telefon pod poduszką. Z niezadowoleniem wyraźnie wymalowanym na twarzy. Odczekałam kilka chwil, aby moje oczy mogły przyzwyczaić się do ostrego światła, wpadającego do pokoju pomiędzy rozsuniętymi zasłonami. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam nieprzytomnie wokół. Coś nie pasowało. Nie byłam jedynie pewna co i dlaczego; zdawało mi się, że czegoś brakuje. Jednak, aby uniknąć kolejnej porcji nieprzyjemnych drgań przy czaszce, sięgnęłam po komórkę. Tymon. No bo któż by inny?
- Halo, oszalałeś? - zapytałam, z powrotem zatapiając twarz w przyjemnym, chłodnym materiale jaśka. - Jest siódma, do cholery. Myślałam, że umówiliśmy z resztą, że przychodzę na zmianę południową. To jest od dwunastej. Mam jeszcze pięć, zasranych godzin - warknęłam niewyraźnie. Po stłumionym chichocie z drugiej strony mogłam wywnioskować dwie rzeczy. Po pierwsze, zrozumiał, a właściwie zrozumiała, właśnie, rozmawiałam z dziewczyną, ot drugi fakt.
- Nie tak wyobrażałam sobie pierwszą rozmowę z tobą, ale cóż, faktycznie, mówiąc "zadzwoń do niej", mógł pamiętać o strefach czasowych. - Zamarłam. Obudziłam się kilka minut wcześniej i nie miałam nawet chwili, aby przemyśleć to, co mówię, a co dopiero zastanawiać się, kogo zastanę po drugiej stronie linii. Skoro wyświetliła się nazwa Tymona, z góry założyłam, że będę rozmawiać z nim, a nie z... - Tu jego siostra, Emilia, miło mi cię słyszeć. - No właśnie. Nie z nią.
- Och - wydusiłam w końcu, nie mając bladego pojęcia co robić. Mój mózg wciąż spał smacznie, marząc tylko, aby dali mu spokój na kolejne, co najmniej, cztery godziny. Niedoczekanie. - Cieszę się, że cię słyszę - wypaliłam z końcu. Na nic lepszego nie mogłam się zdobyć. Myślenie przychodziło mi zbyt ciężko. - Przepraszam za słownictwo, z rana jestem nieco nerwowa - "Nie tylko z rana", dobiega mnie myśl. Och, czyli jednak ta galareta, zwana płatem ciemieniowym, postanowiła wstać. Cóż za wyczucie!
- Nie masz za co przepraszać, z tym kretynem nie jest lepiej. Dziś rano zwyzywał mnie od łajz. - Nie byłam w stanie powstrzymać śmiechu, gdy usłyszałam jej naburmuszony ton. Aż zaczęłam żałować, że nie miałam okazji poznać jej na żywo. No, przynajmniej na razie. Wątpię, bym po tej rozmowie dała Tymonowi chociażby chwilę wytchnienia. - W każdym razie, dużo o tobie słyszałam. Z tym, że nie wiem, co mój brat ma na myśli, mówiąc "ciemny blond, brązowe oczy, wysoka, szczupła, perfekcja", jesteś modelką, celebrytką, czy boginią?
- Trzy w jednym - naburmuszony, męski głos sugerował nagły powrót chłopaka. Uśmiechnęłam się pod nosem, kto by pomyślał, że takie słowa mogłyby kiedykolwiek wydostać się z jego ust?
- Nie idealizuj mnie tak, popadnę w samouwielbienie - burknęłam, zaczesując włosy palcami. Z tego, co zdążyłam zauważyć, u Tymona w rodzinie, ironia była niezwykle wyczuwalna. - A teraz, czy któreś z was mogłoby, proszę, wyjaśnić mi, dlaczego niepokoicie mnie o tak nieprzyzwoitej porze?
- Tak właściwie bez powodu, po prostu chciałam z tobą pogadać, to on zaproponował, żebym zrobiła to teraz.
- Jakbym miał jakieś inne wyjście. Męczysz mnie od dwóch tygodni - warknął, wyraźnie niezadowolony z zrzucania winy na niego. Chyba siostra uraziła jego, jakże delikatną, dumę.
- Skoro już mnie obudziliście, chyba nie wypada mi ponownie zasypiać - wybełkotałam do telefonu, przysiadając na skraju łóżka. Przetarłam oczy palcami i niechętnie wyciągnęłam nogi przed siebie. Skrzywiłam się lekko, słysząc nieprzyjemne strzykanie w okolicach kolan. Ach tak, stare kontuzje.
- W takim razie bierz się do roboty i jeśli masz ochotę pojeździć, przekazuję Albatrosa w twoje ręce - chyba humor mu wrócił. Zdecydowanie usłyszałam w jego głosie lekką nutę rozbawienia. Przewróciłam oczami, ale mimo wszystko, na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Ponownie oddawał tego gniadego szatana pod moją opiekę.
- Skoro teraz ja się nim zajmuję, to może sporządzę grafik, kto i kiedy będzie na niego wsiadał? Myślę, że Karolinie ten pomysł przypadłby do gustu - stwierdziłam, starając się zachować powagę, co okazało się niezwykle żmudnym zadaniem. Oczami wyobraźni widziałam, jak w jednej chwili kąciki jego ust układają się w prostej linii, a wzrok zostaje wlepiony w tylko jemu znany punkt gdzieś w oddali. Tak, chwilowa cisza tylko potwierdzała moje przypuszczenia. Udało mi się go skonsternować. - Chyba nie myślisz, że mówię poważnie?
- Nie wiem, czego się po tobie spodziewać - burknął ochryple, jednak w jego tonie usłyszałam coś na kształt ulgi.
- Boże, jak można nie znać swojej dziewczyny? - niespodziewanie odezwała się Emilia, o której, szczerze powiedziawszy zdążyłam już zapomnieć. - W każdym razie, nie mam bladego pojęcia, o kim mówicie, może to  i lepiej. Nie przeszkadzamy, rób, co masz robić i w ogóle. Będę w Polsce za miesiąc, więc planuję wyciągnąć cię na kawę i wypytać, jak udało ci się sprawić, że ten gruboskórny gbur się oświadczył.
- Gdybym chociaż ja to wiedziała.
Wymieniwszy słowa pożegnania, rozłączyłam się i machinalnie podeszłam do szafy. Kilka sekund później, moje łóżko zostało ozdobione porozrzucanymi materiałami, poczynając na koszulce, poprzez bryczesy, kończąc na bieliźnie. Szybko zmieniłam ciuchy i wyszłam z pokoju, kierując się do łazienki. Nacisnęłam na klamkę i popchnęłam drzwi. Och, jakież było moje zdziwienie, gdy drewniana powierzchnia nie ustąpiła. Wpatrywałam się w nią przez kilka sekund, czemu towarzyszył nieco chrapliwy śmiech po drugiej stronie. Zmarszczyłam brwi i zapukałam kilkukrotnie. Szczęk zamka wyrwał mnie z letargu, w jaki wprawiło mnie moje zdziwienie. Nikt nigdy nie zajmował na co dzień mojej łazienki.
- Byłem pierwszy - rozległ się nagle zniekształcony głos. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że właśnie mierzę się z o głowę wyższym blondynem, stojącym przede mną niemal nago, bo jedynie w ręczniku na biodrach, z mokrymi włosami i szczoteczką w ustach. Na chwilę mnie zamurowało. Co on robił na moim terenie?
- Czy mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego bierzesz prysznic w mojej łazience? - zapytałam, starając się zachować spokój. Zdecydowanie nie lubiłam dzielić się przestrzenią osobistą, którą w tym momencie ewidentnie naruszał. Na jego twarz wstąpił krzywy, bezczelny uśmiech.
- Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje - mruknął, po czym cofnął się o krok i zatrzasnął drzwi przed moim nosem. Stałam przez chwilę oszołomiona, wpatrując się w misternie rzeźbione drewno. Wewnątrz powoli się we mnie gotowało. Miałam ochotę wejść do środka i nawrzeszczeć na niego i jego brak wychowania. Szkoda tylko, że przed oczami pojawiła się niezbyt przyjemna wizja spotkania go już bez ręcznika, a tego zdecydowanie wolałam uniknąć. Mruknęłam niewyraźne "pospiesz się", a sama zbiegłam na dół, wprost do kuchni
Słońce dopiero co wynurzyło się zza linii horyzontu, a jego delikatne promienie wpadały leniwie przez okno. Oparłam ręce na blacie, nie odrywając wzroku od przyjemnego widoku na padoki oraz las w tle. Rosa stawała się coraz lepiej widoczna na trawie, na niezamiecionym chodniku leżało całkiem sporo siana, a całości dopełniał biały budynek stajni z czerwonymi dachówkami, które chętnie przemalowałabym na zieleń, gdyby ode mnie to zależało. Jasne bordo było zbyt męczące dla oka.
Z cichym westchnieniem otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej kilka składników potrzebnych do śniadania. Zrobiłam sobie kilka kanapek, zupełnie ignorując fakt, że mój tymczasowy gość również może być głodny. Jego potrzeby - jego problem. Zajął moją łazienkę, nie ma co liczyć na jakiekolwiek taryfy ulgowe. Szynka, pomidor i ogórek wylądowały na kromce chleba, a w mojej głowie pojawił się plan, jakimi obowiązkami obarczyć na dzień dzisiejszy blondyna. Na pewno nie obejdzie się bez czyszczenia boksów. Chyba nie myślał, że pozwoliłabym trzymać tu konia za darmo? Jedyne zarobki, jakie mamy ze stajni, to te z pensjonatu, skoro nie płacił, musiał to odpracować.
Kątem oka zauważyłam, jak obiekt moich rozmyślań zbiega z góry. Zmierzyłam go nieprzychylnym spojrzeniem i z kanapką w ręce udałam się najpierw do pokoju, później do łazienki, po drodze konsumując całość. Pierwszy dzień, ba!, pierwszy poranek, a ja już miałam go dość.

***********************************************************************************************************************
Tydzień bez rozdziału... Jezus, przepraszam :c Nie miałam siły, naprawdę. To, co widzicie u góry jest... Straszne, ale nie mam pomysłu, czasu, internetu i, co chyba najważniejsze, ochoty ;-; Wychodzę na "Tą złą"? Ta, chyba tak. Naprawdę, od grudnia piszę regularnie co dwa dni i potrzebuję chwili oddechu. Dlatego, podczas ferii rozdziały nie będą pojawiać się co dwie doby. Będzie różnie, czasem codziennie, czasem nie będzie przez dłuższy czas, ale naprawdę, potrzebuję tego.
Poza tym, czytam Pięćdziesiąt Twarzy Grey'a, a właściwie Ciemniejsza Strona Grey'a, ponieważ pierwszą część już skończyłam, i strasznie mi się czasy mieszają ;-; Mam ochotę pisać w teraźniejszym, więc niezmiernie przepraszam, jeśli gdzieś coś pomieszałam.
I, o mój Boże, w te ferie będę jeździć więcej niż przez ostatnie pół roku XD Kilka razy wybiorę się z koleżanką, raz w teren, a za tydzień, w sobotę, wyczekiwana i niesamowicie podnosząca mnie na duchu - wizyta u Musli :D Cieszę się tak strasznie, że, o Jezu, no naprawdę c:
Nie męczę Was już dzisiaj. Do usłyszenia niebawem! ♥
Ach, no tak, Miśki, Wy moje kochane, czyżby ktoś zapomniał (lub nie zwrócił uwagi, że apelowałam), że Nikki wróciła na JASOL z całkiem nową historią? ZAPRASZAM, HALO ♥

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 8.

Stacjonata za stacjonatą, krzyżak za krzyżakiem, okser za okserem. Trening jak każdy inny. No, może z większą ilością zrzutek niż zazwyczaj. Starałam się nie patrzeć w stronę ogrodzenia. Na górnej żerdzi usadowił się Antonii, przegryzając jabłko i nieprzerwanie wlepiając we mnie swoje pełne rozbawienia spojrzenie. Miałam ochotę podejść i zmyć ten jednostronny uśmiech z jego, bądź co bądź, całkiem ładnej twarzy. Blond kłaki sterczały na wszystkie strony, jednak nie był to porządny, niezwykle artystyczny nieład, jak w przypadku, chociażby Tymona. Nie, jego włosy były nierówno przycięte, w ogóle niepoukładane i dodatkowo potraktowane skromną ilością żelu. Straszny przypadek. Jakby tego było mało, rozpraszał mnie widok jego rozpiętej koszuli, pod którą ukryte było wyrzeźbione ciało. Odnosiłam dziwne wrażenie, że sterczał tam tylko po to, aby mnie dekoncentrować. W myślach naliczyłam się dwunastu punktów karnych. Najwyraźniej cel przyszywanego kuzyna został osiągnięty.
Kolejna wolta i kolejna seria baranków ze strony Tabuna. Cholera, chyba nie dane mi było zaliczyć udaną jazdę. Długa ściana i ponowne wprowadzenie go na koło. Wygięcia do środka, pojedyncze ustępowanie i ponowny wyjazd na ślad; wszystko pod bacznym okiem Antka. Mózg co jakiś czas nawiedzało pytanie, czy nie mogłabym zamienić jego i Tymona miejscami. Och, ileż byłoby z tego pożytku! Szatyn na pewno miałby dla mnie swoje cenne uwagi, kazałby poprawić błędy i wszystko od razu stałoby się przyjemniejsze. Ale nie. Musiał się zamienić z blondasem. Jedynym dźwiękiem, jaki wydawał były ugryzienia jabłka i podgwizdywanie co jakiś czas. Jak się dowiedziałam, o zgrozo, zdobyłam towarzysza na całe cztery tygodnie! Cztery, cholernie długie tygodnie. Jeden miesiąc, mówiąc prościej. Przez ten czas towarzyszyć mi mogła odosobniona, przyjemna myśl, gdy ta katorga minie, będzie to równoznaczne z połową czasu, jaka dzieliła mnie od powrotu Tymona. Zawsze należy szukać pozytywnych aspektów.
Trzeci z kolei najazd na tą samą przeszkodę. Cud - czysto! Bez wyłamania, zatrzymania, zrzutki i wierzgania, tak jak przed dwoma ostatnimi. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy znalazłam się po drugiej stronie. Poklepałam gniadego po szyi i mogłabym cieszyć się tą chwilą jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie fakt, że dosłownie dwie foule dalej skręcił gwałtownie, zostawiając mnie samą. Na ziemi. W akompaniamencie salwy śmiechu. Och, jakiż uroczy dżentelmen. Wstałam, otrzepując się z piasku, z nieprzemożoną ochotą uderzenia w jeden z zaróżowionych policzków. Chwyciłam za wodze, przytrzymałam je przy łęku i w kilku zgrabnych ruchach znalazłam się z powrotem na grzbiecie.
- Zero równowagi, w końcu zrobisz sobie krzywdę, i nie będzie to coś w stylu złamania paznokcia - prychnął, a ja uniosłam brwi, uśmiechając się kpiąco w jego kierunku. Chyba naprawdę miał mnie za kogoś pokroju Karoliny. Po co w ogóle wspominał o paznokciach? Jeśli o mnie chodzi, równie dobrze mogłoby ich nie być. Jedyna ich funkcja to gromadzenie brudu. Jest jeszcze ochrona zakończeń nerwowych, ale kogo to interesuje? Błoto, piach, kurz i inne nieprzyjemne rzeczy są bardziej widoczne.
- Jeśli chcesz, możesz na niego wsiąść, zobaczymy, czy twoja równowaga będzie lepsza - mruknęłam, nie siląc się nawet na przyjemny ton. Jedna porządna bura w stylu "albo przestaniesz się wymądrzać, albo spieprzaj" dobrze by mu zrobiła i gdyby na moim miejscu była, chociażby Gośka, na pewno by się bez niej nie obyło. To znaczy, o ile wcześniej nie zakochałaby się w nim po uszy, co w jej przypadku można uznać za więcej niż prawdopodobne.
- Nie dziękuję, preferuję western - wyszczerzył zęby. - Ale nie, naprawdę uważaj, wiem jaki to ból, kiedy nadgarstek jest skręcony, albo obojczyk złamany - mówił z takim bólem w głosie, jakby wciąż odczuwał stare kontuzje. Pokiwałam głową, udając zainteresowanie jego wywodami.
- Też miałam skręcony nadgarstek - uświadomiłam sobie nagle. Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc, jak parska śmiechem. Czyżby nadal chciał się licytować, kto więcej wycierpiał? W takim razie, zobaczymy, pomyślałam i dodałam łydki, aby zakłusować.
- A miałaś kiedykolwiek, no nie wiem, złamaną nogę? Bo tak się składa, że przez pół roku miałem pręt w łydce. Złamałem piszczel w czterech miejscach - powiedział i podwinął nogawkę do góry, aby udowodnić swoje słowa. Blizna przebiegała przez spory fragment skóry.
- Ostatni poważny wypadek miałam jakieś dwa lata temu - na moją twarz ponownie wstąpił uśmiech. - Skończyło się na złamanym żebrze, nodze, przesuniętych kręgach i pękniętej czaszce, a w efekcie przez rok byłam podłączona do aparatury, jako że pacjenta w stanie śpiączki muszą monitorować dwadzieścia cztery na siedem. W tym wypadku dwadzieścia cztery na trzysta sześćdziesiąt pięć. Ach, no tak, to wtedy skręciłam nadgarstek.
Czystą przyjemnością był widok wypadającego spomiędzy palców ogryzka. Przeturlał się kawałek dalej, bezradnie panierując się piaskiem, a ja mogłam mieć jedynie nadzieję, że dokładnie to samo stało się właśnie z pewnością siebie mojego rozmówcy, który zeskoczył z ogrodzenia, aby podnieść to, co upuścił. Odchrząknął lekko i spojrzał na mnie z nieodgadnionym błyskiem w oczach. Na jego twarzy malowała się mieszanka rozbawienia z niepewnością i czymś w rodzaju skruchy. Ogólnie mówiąc - mina na kształt niecodziennego, lekkiego szoku. Gdy już otwierał usta, aby coś powiedzieć, w mojej kieszeni rozdzwoniła się komórka.
- Nie będę przeszkadzać - usłyszałam, a po chwili mogłam jedynie delektować się widokiem jego oddalających się pleców. Przesunęłam palcem po ekranie, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni. Jedną ręką pociągnęłam lekko za wodze, aby z powrotem przejść do stępa.
- Cześć - dobrze znany, męski głos przesłał do mojego mózgu przyjemną falę, która rozpłynęła się po całym ciele. Naprawdę się od niego uzależniłam. - Doleciałem na miejsce, odebrałem bagaż, właśnie idę do metra, a stamtąd prosto do mieszkania siostry. Obyło się bez turbulencji, beczek i czegokolwiek, co mogłoby mieć jakikolwiek wpływ na moje zdrowie psychiczne i fizyczne. Raport zdany? - zapytał, nie mogąc już powstrzymać rozbawienia w głosie.
- Uznajmy - mruknęłam. W odpowiedzi otrzymałam głębokie westchnienie i choć nie mogłam go zobaczyć, byłam pewna, że się uśmiecha. Bez problemu wyobrażałam sobie te dołeczki. Zaraz, to pierwszy dzień, nie mogłam myśleć o tym zbyt intensywnie. Przede mną dwa miesiące, a ja już tęsknię, nawiedziło mnie nagle i choć starałam się to zignorować, moja podświadomość miała rację.
- Jeździłaś dzisiaj? - najwyraźniej szukał jakiegoś tematu, który nie dotyczył jego.
- Tak, właśnie kończę trening na Tabunie, spadłam pod okiem nowego gościa, Antoniego - powiedziałam, a wyobraźnia nasunęła mi obraz szatyna marszczącego brwi. I w jednej chwili zniknęły jego dołeczki, no nie. - Chrzestny przyjechał z synem. Nie mam bladego pojęcia po co, w każdym razie zostaje tu na miesiąc, przywiózł nawet swojego konia. Wiem o nim tyle co nic, a jedyne, co udało mi się wywnioskować z wyglądu, to to, że jest stuprocentowym celem dla Karoliny. Mój drogi, czuję, że grono twoich fanek zmniejszy się w najbliższych dniach.
- Cholera, konkurencja? Dla mnie? - Udawane zdziwienie było doskonale słyszalne. Jego umiejętności aktorskie coraz bardziej mnie zaskakiwały. - Poproszę dokładny opis.
- Wysoki, dobrze zbudowany, niebieskie oczy, wpadające w szarość, dziwny uśmiech, aczkolwiek niektórzy mogliby go uznać za uroczy, blond włosy rozwalone na wszystkie strony i brutalnie potraktowane tanim żelem, a jakby tego było mało, ktoś zdążył go uświadomić, że wygląda nie najgorzej. Charakter paskudny, arogancki dupek, chociaż może jest jak ty i zyskuje przy bliższym poznaniu, ale wątpię. W każdym razie, powitał mnie tekstem "Nie szukam adoratorek, mam ich za dużo", czy coś w tym guście. - Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam zirytowany pomruk. Któż by pomyślał? Zazdrosny Tymon?
- Już go nie lubię - warknął, a w tle rozległ się kobiecy głos poprzedzony dzwonkiem. - Muszę kończyć, nie lubię rozmawiać w publicznych środkach transportu.
- W takim razie mam nadzieję, że jeszcze się odezwiesz i nie będę skazana na nowego kolegę przez cały czas. Ratuj mnie telefonami jak najczęściej - burknęłam, na co on odpowiedział śmiechem i krótkim "obiecuję". Rozłączył się. Cholera.
- Słyszałem - dobiegł mnie rozbawiony głos gdzieś zza mnie. Wywróciłam oczami i resztkami sił postarałam się, aby nie pokazać mu środkowego palca. Zdecydowanie nie miałam ochoty tracić czasu dla kogoś takiego.
Zeskoczyłam na ziemię, podciągnęłam strzemiona i przełożyłam wodze nad łbem. Typowy rytuał "po jeździe". Powolnym krokiem skierowałam się do stajni, zupełnie ignorując obecność blondyna tuż za mną. Ewidentnie działał mi na nerwy. Chyba nadszedł najwyższy czas, aby przedstawić go Gośce.

************************************************************************************************************************
Dziś nieco krócej, a to dobry powód. Otóż - głowa mi pęka. Resztkami sił naskrobałam rozmowę telefoniczną i przysięgam, nigdy wcześniej nie miałam aż tak dość komputera. Już ozdrowiałam, dziękuję wszystkim za życzenia :*
Przepraszam, że znowu trochę nijako, ale no, sami rozumiecie. Nawet dopisek krótki, łał. Cały dzień mi kuli pod domem *robią kanalizację*, więc dodatkowo mam chyba uszkodzony słuch. Dziękuję za uwagę, do następnego! ♥

PS Ochy i achy, bo oto nadszedł, fanfary proszę... 300 post na blogu! Sporo czasu już tu siedzę XD

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 7.

- Jak to już? - szepnęłam do telefonu, podpierając się na łokciu. Rozwichrzone włosy opadły na moją twarz. Zmrużyłam oczy, czując, jak końcówki jasnobrązowych kłaków kłują ciemne tęczówki. Ze snu wyrwał mnie dzwonek komórki, a rozmowa nie zapowiadała się najlepiej. Była szósta trzydzieści. Dokładnie pięć godzin do planowanego wylotu Tymona.
- Mieli jakieś problemy z organizacją, zadzwonili do mnie w nocy, informując, że podstawią samolot kilka godzin wcześniej, więc mam tam być na siódmą trzydzieści. Wsiadłem do auta koło piątej, uznałem, że nie ma co cię budzić - zastanawiałam się jak to możliwe, że potrafił zachować swój spokojny, zrównoważony ton, nawet gdy wiedział, że byłam bliska łez. Zaspanie jednak zrobiło swoje, przez co jakiekolwiek emocje zdawały się do mnie nie docierać. - Jesteś zła? - usłyszałam nieco zmartwiony głos, więc zmusiłam się, aby mój ton nie brzmiał pretensjonalnie.
- Nie, nie, wszystko w porządku - zawiesiłam się, nie mając bladego pojęcia, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Odetchnęłam z ulgą, gdy znów się odezwał. Dziękowałam mu w duchu, że nie musiałam kontynuować kłamstw, jak to dobrze się czuję.
- Minie szybciej, niż ci się wydaje - ciekawa próba dodania mi otuchy skończyła się na pobłażliwym uśmiechu, którego i tak nie mógł zobaczyć. Męczyła mnie myśl, czy sam wierzył w swoje słowa. Jechał do ojca, do szpitala. Raczej będzie miał się czym przejmować. Świadomość zaistniałej sytuacji uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, tym samym na dobre mnie wybudzając.
-Jeżeli ten zasrany samolot się rozwali, to cię zabiję, rozumiesz? - zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej i przecierając twarz. Odgarnęłam włosy w tył i zmarszczyłam brwi, słysząc po drugiej stronie głęboki, dobrze mi znany śmiech. - Z czego rżysz, ja wcale nie żartuję - obruszyłam się, wiercąc się niespokojnie w miejscu.
- Dobrze, obiecuję, że jeśli przeżyję katastrofę lotniczą, pozwolę ci mnie zamordować - rozbawienie mogłam wyczuć bez problemu. W kółko zadawałam sobie pytanie, jak mógł być do tego tak beztrosko nastawiony. Jego życie zależało od umiejętności pilotów i sprawności technicznej jednej, wielkiej maszynie, której osobiście nigdy nie ufałam.
- Idiota - mruknęłam niezadowolona, a w odpowiedzi dostałam kolejną salwę śmiechu.
- Jak dobrze, że twój idiota - powiedział po chwili, wywołując ciche prychnięcie, które starałam się ukryć jak tylko mogłam. - Słyszałem - szepnął, na co westchnęłam ciężko, wywracając oczami. Nie podobało mi się jego lekceważące podejście.
- Powinieneś skupić się na drodze - burknęłam, gdy w tle rozległ się dźwięk klaksonu. - Jeszcze cię rozjadą, zanim w ogóle dotrzesz na lotnisko.
- Tworzysz tyle scenariuszy, że odnoszę wrażenie, jakbyś tylko czekała na moją śmierć - stwierdził z wyraźną powagą. Pokręciłam głową, nie wiedząc nawet, co mogłabym na to odpowiedzieć. Jak dobrze, że nie musiałam. - Niestety pokrzyżuję twoje plany. Kończę, zadzwonię, jak będę na miejscu, czyli za jakieś... Dziesięć, może jedenaście godzin. Na razie.
Dźwięk przerwanej rozmowy rozległ się w słuchawce, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Patrzyłam niemo w ekran telefonu, zastanawiając się, co dalej. Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, co się dzieje. Odłożyłam komórkę na szafkę nocną i z jękiem opadłam na poduszki, naciągając kołdrę na głowę. Może to i lepiej, że z nim nie pojechałam? Przynajmniej nie miałam jak go zatrzymywać, a oboje byliśmy świadomi, że gdybym znalazła się na lotnisku razem z nim, przytrzymywałabym go w miejscu najdłużej, jakbym tylko mogła.
Pukanie do drzwi wytrąciło mnie z pantałyku. Mruknęłam niewyraźne "proszę" i zaraz po tym usłyszałam skrzypienie zawiasów. Po ciężkich krokach na panelach, mogłam wywnioskować, że wujek właśnie zawitał w moim pokoju. Odsunęłam twarz od poduszki, aby spojrzeć na mężczyznę, na oko, po czterdziestce, który, o zgrozo, nie był moim opiekunem. Z moich ust wydobył się cienki pisk, a facet automatycznie uniósł ręce w geście w stylu "nie chcę ci nic zrobić". Przycisnęłam kołdrę do twarzy i z konsternacją wpatrywałam się w rozbawionego gościa. Ciemne włosy, mocno zarysowana linia szczęki, przeszywająco niebieskie oczy; przypominał mi kogoś.
- Nie dość, że wyrosłaś, to drzeć się też umiesz nie najgorzej - zaśmiał się, a ja zmarszczyłam brwi. Odnosiłam wrażenie, że koleś dokładnie wiedział, kim jestem, a to martwiło mnie jeszcze bardziej. Przekrzywiłam lekko głowę, nadal mierząc go wzrokiem.
- Znamy się? - pierwsze pytanie, które przeszło mi przez myśl, wywołało kolejną salwę śmiechu. Mężczyzna wsparł ręce na biodrach i przeszedł kilka kroków w moją stronę. Wciśnięcie się w ramę łóżka było kompletnie spontaniczną reakcją, która zmusiła go do zmiany kierunku i zajęcia miejsca na krześle przy biurku.
- Można to tak ująć, przyjechałem na jakiś czas do Polski, więc stwierdziłem, że mógłbym cię odwiedzić - powiedział, przywołując na swoją twarz przyjazny uśmiech. Znów spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, co, na szczęście, od razu rozszyfrował. - Wiem, że ciężko przypomnieć sobie ojca chrzestnego, którego ostatnio widziano na pierwszej komunii - potarł kark dłonią, wykręcając szyję w drugą stronę. Chwila, chrzestny? Zdziwienie na mojej twarzy musiało być niezwykle widoczne, gdy wstał z fotela i znów podszedł do mnie. - Karol - wyciągnął rękę w moją stronę. Niepewnie ją uścisnęłam i zamknęłam usta, zdając sobie sprawę z faktu, że siedziałam na łóżku z rozdziawioną buzią.

- Weronika - wyrwało mi się, zanim zdałam sobie sprawę, że raczej jest tego świadomy. - Miło mi pana poznać - uśmiechnęłam się nieśmiało, nie wiedząc za bardzo, co robić.
- Żaden pan - prychnął, siadając na pościeli. - Albo po imieniu, albo wujek. Wiesz, nie jestem jakoś szczególnie stary. Czterdzieści dwa kwalifikuje mnie jeszcze na swobodnego rozmówcę, czy może wolisz poznać mojego syna?
- Byłeś chrzestnym w wieku dwudziestu jeden lat? Och, biedaku - myśl sama cisnęła mi się na usta i nie mogłam nic poradzić na to, że nie udało mi się jej utrzymać. Mężczyzna starał się powstrzymać uśmiech, który powoli wpełzał na jego usta, jednak wychodziło mu to z marnym efektem.
- Byłem synem dziekana, wszelkie wtyki były dobrze widziane.
Pokiwałam głową, nie chcąc, żeby mówił cokolwiek więcej. Nie lubiłam rozmawiać o rodzicach i w sumie, byłam na siebie zła, że w ogóle zaczęłam temat. Podniosłam wzrok z kolan, automatycznie napotykając jego niebieskie oczy.
- Pozwól, że się przebiorę i za dwadzieścia minut będę gotowa na jakiekolwiek nowe znajomości - odezwałam się w końcu, chcąc przerwać chwilową ciszę, jak i pozbyć się przybysza z pokoju. Zdecydowanie naruszał moją przestrzeń osobistą. Karol szybko wstał z miejsca, przeszedł przez pomieszczenie, odwrócił się w progu, uniósł rękę w geście pożegnania i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Odetchnęłam ciężko i opadłam z powrotem na poduszki.

Wyszłam na zewnątrz i od razu owinęłam się mocniej za dużą o trzy rozmiary bluzą. Właśnie w takie poranki cieszyłam się, że Tymon pozwolił mi ją zatrzymać. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie miał wyboru, ale i tak miło, że się o nią nie upominał. Pomimo przyjemnych temperatur panujących wciągu dnia, marcowe poranki wciąż nie były czymś przyjemnym. Słońce powoli wyłaniało się zza linii horyzontu, między drzewami dostrzegalne były pierwsze promienie. Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem, wciąż nie ruszając się z ganku. Stąd miałam o wiele lepszą widoczność na całe podwórze. Rozejrzałam się wokół, chcąc wreszcie namierzyć Karola wraz z synem. Spodziewałam się kilkuletniego bachora, który nie da mi żyć przez te kilka, może kilkanaście dni. Jakież było moje zdziwienie, kiedy moim oczom ukazał się postawny, no, powiedzieć można, mężczyzna, w mniej więcej moim wieku, prowadzący w ręku wielkiego, karego wierzchowca. Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się, czy na pewno wzrok mnie nie myli. W końcu jednak zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę stajni.
Trzymałam się za blondynem, nie chcąc wchodzić mu w drogę, jednak nie było mi to dane. Nawet nie zauważyłam, kiedy się zatrzymał, przez co całym swoim ciężarem uderzyłam w jego tors. Zachwiałam się lekko, a w miejscu przytrzymało mnie silne ramię. Zerknęłam na niego nieco zdezorientowana i wyrwałam rękę z uścisku.
- Mógłbym się dowiedzieć, dlaczego za mną idziesz? Nie szukam kolejnych adoratorek, mam ich już za dużo - westchnął, a jego mina wyrażała coś w rodzaju zmęczenia. Spojrzałam na niego, ledwo hamując śmiech, który wprost cisnął mi się na usta.
- Nie dziękuję, mam narzeczonego - powiedziałam szybko, wskazując na palec. Chłopak znów chwycił moją dłoń i zaczął dokładnie przyglądać się biżuterii zdobiącej mój palec.
- Nie jesteś za młoda na takie pierdoły? - zapytał, a ja uniosłam brwi. - No wiesz, całe życie przed tobą! Skąd niby wiesz, że to z tym kolesiem chcesz je spędzić? To jakiś absurd, moja droga.
- Myślę, że wolę sama o sobie decydować, a z kolei ty powinieneś w końcu wprowadzić tego konia do boksu. Na końcu są trzy wolne - wskazałam na drugą stronę korytarza, po czym razem skierowaliśmy się w tamtym kierunku. W powietrzu zawisła nieprzyjemna cisza i żadne z nas nie kwapiło się, aby ją przerwać. Na szczęście, nie musiałam tego robić, bo głos zabrał mój nowy towarzysz.
- Tak w ogóle, nie widziałaś może właściciela? Ewentualnie jego siostrzenicy, ojciec tu do nich przyjechał, muszę ogarnąć jakiś nocleg.
- Właściciela nie ma, wyjechał w trasę dwa dni temu, wraca po południu.
- A ta dziewczyna? Znasz ją? Nie słyszałem dużo, wiem tylko, że ma na imię Weronika i trzyma tu swoje konie. Jest chrześnicą taty, więc pewnie ma koło piętnastu, szesnastu lat - stwierdził, odsuwając zasuwę w drzwiach jednego ze stanowisk. Coraz ciężej przychodziło mi powstrzymywanie śmiechu.
- Gdzieś się tu kręci, jasnobrązowe włosy za ramiona, ciemne oczy, około stu siedemdziesięciu pięciu wzrostu i muszę cię zaskoczyć, mam przeszło dwadzieścia lat, ale miło, że mnie aż tak odmładzasz - uśmiechnęłam się w jego kierunku, co skwitował jedynie odchrząknięciem. Mruknął pod nosem coś, co rozszyfrowałam jako "Antek" i wyminął mnie, kierując się prosto do siodlarni. Zerknęłam na ogiera, stojącego przede mną. Na kantarze dostrzec mogłam metalową plakietkę z napisem "Colorado". Zapowiadał się ciekawy czas wraz z rodzinką.

*************************************************************************************************************
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie dość, że jest sobota, a nie czwartek, to jeszcze rozdział taki chujowy ;-; Poległam niezaprzeczalnie. Nie wiedziałam, jak ogarnąć te dwie nowe postaci, ale no, jakoś jest. Beznadziejnie, bo beznadziejnie, ale jednak. Poza tym, regularność może ulec rozkładowi, ponieważ mają jakieś problemy na centrali, a co za tym idzie, nie mam bladego pojęcia, kiedy odzyskam internet. Sąsiedzi się zbuntowali i wprowadzili dodatkowe zabezpieczenia, więc muszę korzystać z internetu w telefonie mamy i, no, ugh, nie wiem, notka okropna i nic na to nie poradzę. Przynajmniej długa w miarę. Aż się sama sobie dziwię, że aż tak to przeciągnęłam. Wybaczcie tą porażkę, proszę.
Na swoją obronę mam również to, że nie umiem składać zdań, będąc na antybiotyku ;-; No i mi się i tak mierne umiejętności pieprzą jeszcze bardziej. Jeszcze raz przepraszam i do następnego, czyli nie wiem kiedy, bo Orange to gówno. Pozdrawiam c:

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 6.

Śpiew ptaków raz za razem przecinał powietrze, gdy przemierzaliśmy kolejne metry, może nawet kilometry, leśnych ścieżek. Nigdzie nam się nie spieszyło, nawet nie myśleliśmy o szalonych galopach po łąkach. Po prostu cieszyliśmy się chwilą, swoją obecnością, jadąc powolnym, mozolnym wręcz, stępem. Uśmiechy nie znikały z naszych twarzy, a tematy do rozmów zdawały się nie kończyć. Zbaczaliśmy z jednej konwersacji na drugą, nawet tego nie zauważając. Co chwilę wybuchaliśmy śmiechem, by za chwilę umilknąć, znów przez jakiś czas kłócić się o byle jaką pierdołę, aby w końcu ponownie zanieść się kolejną radosną salwą i pozwolić kołu zatoczyć się na nowo.
Zieleń rozprzestrzeniająca się w każdym zakamarku, przyciągała uwagę swoją intensywną barwą i niesamowitym kontrastem, jaki tworzyła wraz ze wspomnieniem poszczególnych miejsc zimową porą. Niektóre pąki wciąż pozostawały zamknięte, podczas gdy inne postanowiły już się otworzyć, wypuszczając ze swojego wnętrza młode listki. W powietrzu wirowało mnóstwo pyłków, co jedynie przyprawiało mnie od czasu do czasu o napady kichania, z którzy oczywiście Tymon nie omieszkał w kółko żartować. Niewielkie strumyki rozsiane po całym lesie szumiały delikatnie, gdy przejeżdżaliśmy w ich pobliżu, tworząc nieziemski zespół w połączeniu ze świerszczami oraz skrzydlatymi towarzyszami, ukrytymi w koronach drzew, które poruszały się leniwie na lekkim wietrze. Co chwilę zaciągałam się świeżym powietrzem, rozkoszując się przyjemną atmosferą. Słońce zasnuły jasne chmury, rzucając na świat nieco cienia.
Przeniosłam wzrok na chłopaka, słysząc jego gromki śmiech, gdy ponownie pociągnęłam nosem. Katar - jeden z największych, najgorszych, a zarazem jednych z niewielu minusów wiosny. Rośliny budzące się do życia, w szczególności brzozy i topole, choć piękne dla oczu, sprawiały również niezwykle dużo problemów. Co prawda nie byłam jakimś wielkim alergikiem, który przez cały rok narzekał na swój los, jednak tą jedną porą roku nie mogłam się obejść bez lekarstw oraz kropli do oczu, czy też nosa.
- Śmiej się śmiej, śmiało - zmierzyłam go nieprzychylnym spojrzeniem, na co dołeczki w jego policzkach tylko się pogłębiły. Pokręciłam głową z dezaprobatą i wzniosłam oczy do nieba. W odpowiedzi podjechał bliżej i przytulił do siebie. Jak dobrze, że Melodia i Albatros byli podobnego wzrostu; przynajmniej raz nie górował nade mną. - Tak mnie nie przekupisz - mruknęłam w jego koszulkę i jakby na zaprzeczenie własnych słów, wtuliłam się w jego tors. Zaśmiał się cicho i oparł brodę na mojej głowie, wypuszczając ciężko powietrze.
- Chyba lepiej, żebym się śmiał, niż był poważny i do wszystkiego podchodził z dystansem - powiedział i wyprostował się przesadnie. Prychnęłam cicho, na co on zerknął na mnie z ukosa, wciąż prężąc dumnie pierś. Opuściłam głowę, a luźno opuszczone spod kasku włosy opadły na moje policzki. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, choć wewnątrz toczyłam zawziętą batalię z samą sobą, czy oraz jak zacząć rozmowę o planach wyjazdu, który, choć wciąż niepewny, zbliżał się coraz bardziej, nieubłaganie. Tymon najwyraźniej zauważył moją konsternację, ponieważ już po chwili odgarnął pasma z powrotem za ucho i schylił się, aby móc dostrzec moją minę. - Co jest? - zapytał, marszcząc brwi, gdy zamiast oczekiwanej zadumy, otrzymał uniesione kąciki.
- W sumie - zawiesiłam głos. Kolejne słowa ugrzęzły mi w gardle, ciągle zmieniając swoją kolejność, aby w końcu dojść do porozumienia, które z nich rozpocznie, a które zakończy zdanie. - W sumie, po prostu martwię się tym całym wyjazdem. To, że boję się samolotów, to jedno, co innego, że będę tęsknić - wydukałam w końcu, stopniowo ściszając głos. Troska pojawiła się w oczach szatyna, gdy ponownie na mnie spojrzał. Uśmiechnął się półgębkiem i zaplótł swoje palce pomiędzy moje, najwyraźniej próbując dodać mi otuchy. Niestety, nie udało mu się. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, jakbym nie chciała jej nigdy puszczać.
- Przecież jadę tam na maksymalnie dwa miesiące - podniósł moją rękę i pocałował delikatnie jej wierzch. Uniosłam brew, a na moje usta wkradł się mimowolny uśmieszek. Ostatnimi czasy, Tymon nie zachowywał się jak... Tymon. Z jednej strony, podobała mi się jego opiekuńcza, urocza strona, ale z drugiej, nie byłam pewna, jak wytrzymam to na dłuższą metę. Choć w sumie, miałam wątpliwości, czy sprawi mi to jakiś kłopot. - Wyobraź sobie, że to takie wakacje. Z tym, że zamiast od szkoły, odpoczniesz sobie ode mnie. Potem znów będę twój na... W sumie, bierz mnie na ile chcesz.
- Właśnie potraktowałeś siebie jako nieprzyjemny obowiązek, idioto - uderzyłam go w ramię, puszczając na chwilę wodze, które po chwili ponownie chwyciłam, chcąc zmniejszyć ryzyko wypadku, które, w moim przypadku, było całkiem spore. Przejechałam palcami po skórzanych rzemieniach i spojrzałam na chłopaka. - Wiesz przynajmniej, kiedy wyjeżdżasz?
- Zarezerwowany bilet na piętnastego raczej cię nie pocieszy, co? - uniósł lekko brwi, a moje oczy powiększyły się co najmniej dwukrotnie. Usta uformowały się w literę "o", gdy bezskutecznie próbowałam wydobyć z nich jakiś dźwięk. W końcu odpuściłam. Pokiwałam głową, postanawiając zachować względny spokój. Cztery dni. Dokładnie tyle zostało do całego tego, absurdalnego wyjazdu.
- Właściwie, mógłbyś proszę streścić dokładniej, po co tam jedziesz? - zapytałam, na co on podrapał się po karku i spuścił wzrok na swoje kolana. Widziałam, że nie miał ochoty o tym rozmawiać; jednak nie zamierzałam odpuszczać tak łatwo. Skoro on mógł zostawić mnie na dwa miesiące, ja mogłam wiedzieć, jaki jest tego powód.
- Ojciec jest chory - mruknął pod nosem. Ledwo słyszałam jego słowa, większość musiałam wyczytywać z ruchu jego ust. Zmarszczyłam brwi, czekając, aż w końcu rozwinie wypowiedź. Podniósł spojrzenie i rozejrzał się nerwowo po otoczeniu, zanim zatrzymał go na mojej twarzy, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. - Mukowiscydoza, nie ma dawcy - dokończył w końcu. Jego głos załamał się w połowie ostatniego słowa. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, nie mając pojęcia, co mogłabym powiedzieć, żeby go pocieszyć. To zawsze ja byłam tą, której inni współczuli. Biedna dziewczynka, kobieta, bez rodziców, osamotniona, zostawiona samej sobie, pod opieką wujka, który wiecznie wyjeżdżał w trasy po całym kraju. Osobiście nie narzekałam, w sumie, nie wiedziałam, co budziło w ludziach tyle empatii. Nie byłam blisko z żadnym z moich rodziców. Ba, mogłabym wręcz powiedzieć, że ich nie lubiłam, szczególnie mamy. Zawsze byłam "córeczką tatusia". Do czasu, kiedy wyszedł z domu na dwa lata. Wtedy miałam wszystkiego dość. Zarówno matki, jak i jego. Miałam dość wysłuchiwania żałosnych płaczów dniem i nocą. Chodziłam do Amy, Will'a, stajni, Mary, Susan i jeszcze raz stajni. Moje układy z właścicielką mogłam uznać za perfekcyjne, więc na terenie niewielkiego ośrodka czułam się lepiej niż w domu.
- Przepraszam - szepnęłam, wbijając wzrok gdzieś pod kopyta Melodii. Nie minęło kilka sekund, gdy Tymon ponownie oplótł mnie ramieniem, pozwalając schować głowę w jego koszulce. Zaciągnęłam się przyjemnym zapachem perfum, uświadamiając sobie, jak bardzo będę za tym tęsknić, kiedy wyjedzie. Nie miałam najmniejszej ochoty się rozstawać, pomimo, że wiedziałam, że przecież wróci. Nie chciałam znów zostawać sama. Odnosiłam wrażenie, że wszystko wróci do mnie ze zdwojoną siłą, gdy tylko chłopak przekroczy próg lotniska. Odnosiłam dziwne wrażenie, że z dnia na dzień uzależniałam się od niego coraz bardziej.

Mimo moich wzbraniań o preferencji "spokojnej przejażdżki", wyścig po obszernej łące był czymś, czego nie dało się uniknąć. Galop z chwili na chwilę stawał się coraz szybszy, gdy konie stopniowo nabierały prędkości, miarowo uderzając kopytami o twarde podłoże. Kępki ziemi wyrywane przez podkowy, z impetem lądowały kilka metrów za nami, pozostawiając w swoim dawnym miejscu płytkie zagłębienia. Uśmiech znów zawitał na mojej twarzy i nie znikał z niej od dobrych kilkunastu minut. Przejażdżka przedłużyła się do dobrych trzech godzin, więc kiedy słońce powoli zbliżało się ku linii horyzontu, ruszyliśmy w drogę powrotną, aby nie skończyć tak, jak w styczniu.
Przeszliśmy do kłusa, gdy tylko znaleźliśmy się na jednej ze ścieżek pomiędzy drzewami. Zaśmiałam się pod nosem, słysząc ciężki oddech Tymona. Miesięczna przerwa dawała się we znaki. Poklepałam pok klaczy i poluzowałam wodze, co spotkało się z jej cichym prychnięciem. Byliśmy już niedaleko bramy, więc zwolniliśmy do stępa, aby móc wstawić konie do boksów, bez oprowadzania w ręku.
- Zanim wyjadę, spodziewam się jeszcze co najmniej dwóch tego typu rozrywek - widok dołeczków na jego policzkach sprawił, że mój żołądek po raz enty tego dnia wywrócił się do góry nogami. Uniosłam delikatnie kąciki ust, starając się nie okazywać smutku na samą myśl o dwóch, cholernych miesiącach.
- Myślę, że jakoś da się to załatwić - odparłam, odwracając wzrok, byle tylko nie patrzeć w jego zielone oczy. Nachyliłam się i odsunęłam metalową zasuwę. Popchnęłam drewnianą, szeroką furtkę, która automatycznie ustąpiła, wpuszczając nas na podwórze.
Zanim skończyliśmy przekładanie ekwipunku z miejsca na miejsce i nacieranie koni słomą, słońce schowało się całkowicie za linią lasu. Pożegnałam Tymona i wróciłam do domu, gdzie machinalnie wykonałam pojedyncze czynności, takie jak nastawienie wody, zalanie herbaty i okrycie się kocem, siadając na kanapie w salonie. Byłam sama w domu. Kompletnie sama. Mogłabym zadzwonić do szatyna, aby dotrzymał mi towarzystwa, jednak nie widziałam w tym sensu. Powoli wolałam się dostosowywać do tego, że nie ma go nigdzie w pobliżu.

************************************************************************************************************************
Dłużej niż ostatnio, krócej, niż być powinno. Mam straszne problemy z internetem. Haha, żart, nie mam go wcale. Kradnę od sąsiada, mówię poważnie XD Braci się nie traci! To samo tyczy się cudownych ludzi za płotem, którym hasło do sieci wykradłam. Jestem hakerem, no bo czemu nie, tak?
W sumie, rozdział mi się podoba i, no dobra, jest długi, jak na mnie. Tak wiem, mogłabym to jeszcze przeciągnąć o jakieś niewiadomoco, ale no po co? Rymuję, szalona!
Mam dzisiaj taki dziwny humor. Bo z jednej strony - czwórka z niemieckiego ze średnią 3.51 (kocham panią coraz bardziej), a z drugiej - czwórka z angielskiego ze średnią 4.70 :))) Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Boże, tyle przekleństw się dzisiaj posypało, naprawdę. Jedyne, co mnie pociesza - piątka z fizyki. To się nazywa progress! Cała pierwsza klasa na trójach, a nagle średnia 4.60! :D Czyżbym się nagle stała umysłem ścisłym? Heh, trójka z matematyki temu przeczy. Podobnie jak rozdział wyżej; kurewsko mi się podoba i sam w sobie mówi "Ta, co mnie napisała, jest kompletnym humanem, mimo miernych ocen z polskiego". Bo mnie do nauki trzeba zmobilizować, a skoro pani polonistka nie bardzo umie...
Dobra, za długo przeciągam XD Na razie, miśki! :*

PS Wiem, że spieprzyłam drugą część, ale ćśś, udawajcie, że jest super, bo się drama zaczyna XDD

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 5.

Ze snu wyrwały mnie promienie słońca, dostające się do pomieszczenia poprzez zaciągnięte rolety. Otworzyłam niechętnie oczy i natychmiast zmrużyłam je z powrotem, oślepiona nieprzemożoną jasnością. Mruknęłam coś pod nosem, wyraźnie niezadowolona z nastania poranka. Wynurzyłam głowę spod pościeli, aby spojrzeć na zegarek. Powoli rozwierałam powieki coraz szerzej, a w mojej głowie od razu pojawiła się masa przeróżnych wymówek pod tytułem "dlaczego spałam tak długo, mając gdzieś, że inni harują od rana w stajni". Dwunasta, jasna cholera. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Podbiegłam do szafy i wyciągnęłam z niej pierwszy lepszy t-shirt, parę bryczesów i jakąś bluzę na wierzch. Wszystko gryzło się kolorystycznie, ale nie miałam czasu, żeby przejmować się takimi błahostkami. Wybiegłam na korytarz, w drzwiach przeciągając koszulkę przez głowę. Wyprostowałam materiał i schowałam jego koniec w spodniach. Weszłam do łazienki i naprędce załatwiłam wszystkie czynności związane z poranną toaletą. Opuściłam pomieszczenie, po raz kolejny poprawiając niechlujnego kucyka i skierowałam się w dół schodów, które pokonałam w kilku szybkich susach. Postanowiłam opuścić najważniejszy posiłek dnia i bez zbędnych ceregieli założyłam sztyblety na nogi i udałam się do stajni, łapiąc jabłko z kosza na ganku. Po kilku metrach truchtem, znalazłam się w drugim budynku. Machinalnie rozejrzałam się wokół, szukając kogokolwiek, z kim mogłabym zamienić słowo. Jak na złość, nie dostrzegłam żywej duszy. Westchnęłam ciężko, a nogi same poniosły mnie do siodlarni. I tutaj nie było nikogo. Zmarszczyłam brwi, patrząc na stół, gdzie leżała kartka z niezidentyfikowaną treścią, zapisaną dziwnym, koślawym pismem. Z trudem rozszyfrowywałam kolejne litery, aż w końcu mogłam odczytać całość.
Pojechaliśmy w teren, więc zostajesz sama, o ile się obudzisz. I o ile Tymon się nie zjawi, wtedy będziecie we dwójkę. Czyli żadna nowość. Ja, Jacek i Gośka będziemy w okolicach jeziora, a Karolina z samego rana zapakowała Hodita do przyczepy i wyjechała w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie wiem, o której wróci i szczerze, gówno mnie to obchodzi.
Pozdrawiam cieplutko pieprzoną śpiącą królewnę, której koń tylko dzięki mnie nie stoi po kolana w gównie,
Twoja wspaniałomyślna, cudowna i niezastąpiona Asia :*
Przewertowałam treść kilka razy, zastanawiając się, kto uczył ją pisać. Bazgrała jak kura pazurem. Już nawet wujek miał ładniejszy charakter pisma, a jego bohomazy również niełatwo było rozczytać. Po paru minutach stania w miejscu, wreszcie dotarły do mnie słowa zapisane na kawałku papieru. Byłam tutaj całkiem sama. Nie widziałam na podjeździe samochodu, co jedynie mnie w tym upewniło. Wyciągnęłam telefon z kieszeni, zastanawiając się, czy dzwonić do niego, czy też nie. Znając życie, został wysłany na zakupy. Z tego, co zdążyłam zauważyć, zapasy paszy powoli się kończyły, a co za tym idzie, pasowało jak najszybciej zamówić nową dostawę. Odłożyłam kartkę na stół, po czym wróciłam na korytarz.
Moje kroki odbijały się echem między rzędami boksów, co napawało mnie swego rodzaju niepokojem. Zmarszczyłam brwi i bez zastanowienia wróciłam do siodlarni. Chwyciłam za niewielki magnetofon, który już po chwili znalazł swoje miejsce niedaleko paszarni. Włączyłam pierwszą z brzegu stację. Muzyka wypełniła pustą przestrzeń, a ja tanecznym krokiem przeszłam do stanowiska Melodii. Odsunęłam zasuwę w drzwiach i z uśmiechem przejechałam dłonią po jej sierści, zbierając tym samym wierzchnią warstwę kurzu. Otrzepałam rękę, po czym wychyliłam się ponad półścianką i chwyciłam za kantar, który już po chwili znalazł się na pysku klaczy. Podpięłam uzwiąz i wyprowadziłam ją z boksu. Przywiązałam pleciony sznur przez jeden z haczyków na ścianie naprzeciw i zabrałam się za czyszczenie.
Bez pośpiechu jeździłam zgrzebłem w tę i z powrotem, podśpiewując pod nosem wersy przeróżnych piosenek. Minuta mijała za minutą, a ja postanowiłam zafundować kobyle niespotykanie długie czyszczenie. Nie oszukujmy się, po prostu nie chciało mi się jeździć samej, więc przeciągałam to najbardziej, jak się dało. Stojąc tyłem do wejścia, nieustannie machałam szczotką, zachowując przy tym dziwnie dobry nastrój. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, choć tak naprawdę, sama nie wiedziałam, co napawa mnie taką radością. Nuciłam kolejne słowa, gdy nagle poczułam czyjeś dłonie, gwałtownie oplatające moją talię. Podskoczyłam w miejscu, a powietrze przeciął mój wysoki pisk. Momentalnie wyrwałam się z uścisku i odwróciłam w stronę wyraźnie rozbawionego Tymona.
- Nie strasz mnie - warknęłam, starając się uspokoić oddech. Schyliłam się, aby podnieść zgrzebło, które wypadło z moich rąk. Spojrzałam na chłopaka, który bacznie obserwował moje poczynania. Jego uśmiech jak zawsze opatrzony został w urocze dołeczki, a w oczach migotały radosne iskierki.
- Nie wiedziałem, że aż tak się mnie boisz - uniósł brwi i zaplótł ramiona na piersi. Zmierzyłam go nieprzychylnym wzrokiem i wróciłam do oporządzania klaczy. - Co powiesz na teren? - wraz z tymi słowami, ponownie zamknął mnie w uścisku.
- Jest trzynasta, nie wiem, czy jest sens. Poza tym, zostawilibyśmy całą stajnię bez żadnego nadzoru; Aśka, Jacek i Gośka wyjechali już jakiś czas temu - mruknęłam, wciąż udając obrażoną za chwilowy szok sprzed chwili.
- Nie krępujcie się, jedźcie śmiało - i nagle, nie wiadomo kiedy, za nami zmaterializował się blondyn. Oboje odwróciliśmy się nagle, a on wyszczerzył białe zęby. Tymon spojrzał na mnie z góry, a na jego twarzy ponownie pojawiły się dołeczki. Przewróciłam oczami, wzdychając ciężko.
- Niech będzie - burknęłam, wyrzucając ręce po bokach. Chłopak cmoknął mnie w policzek, na co skrzywiłam się ostentacyjnie, wywołując salwę śmiechu. Odłożyłam szczotki i wzięłam kopystkę. Szybko przeczyściłam kopyta i skierowałam się do siodlarni. Odłożyłam skrzynkę ze zgrzebłami do szafki, po czym chwyciłam za rząd przeznaczony dla Melodii i wróciłam między boksy. Osiodłałam klacz i wyprowadziłam ją przed stajnię. Umieściłam stopę w strzemieniu i odbiłam się od ziemi, aby przełożyć drugą nogę nad grzbietem i usiąść w siodle. W oczekiwaniu na szatyna, zaczęłam stępować po całym podjeździe, dopóki ten nie pojawił się wraz z Albatrosem.

**************************************************************************************************************************
Dzisiaj krótko, ale spoko, szykuje się opis terenu. Boże, wczoraj rano umierałam, ale wiecie co? Wyleczyłam się XDDD Skok wzwyż nigdy mnie nie ominie, no halo. Poza tym, mam przesrane. Nie zrobiłam piramidy na technikę. Chyba spierdalam z lekcji, haha. Nie moja wina, że się rozpierdoliło :c I w ogóle, szkoda, że jestem zdrowa, no XD A matematykę przeżyję tylko dzięki Nikki, która mnie nauczyła pierdolonych układów równań.
Mam dzisiaj serdecznie dość czegokolwiek, jutro po szkole wbijam busikiem do domku, więc może coś naskrobię. I znowu mnie na sentymenty wzięło, mój Boże. W grudniu żyłam z przekonaniem, że HMOL już swoje chwile ma za sobą i jest tak naprawdę na wykończeniu, a tutaj, Jezus. W grudniu było równiutkie 3500 wyświetleń, a w styczniu, łohoho, stówa więcej! :D Cieszę się jak głupia! Luty jest o wiele krótszy, ale od 16 startujemy z rozdziałami, bo ferie zaczynam! Jezu, "startujemy z rozdziałami", mówi osoba pisząca co dwa dni XDDD Spodziewajcie się kilku dziennie, hahaha XD