środa, 28 listopada 2012

Rozdział 25.

Przez kolejne dni spostrzegłam kilkanaście sytuacji, w których Jacek z Aśką bawili się tak dobrze, że aż mnie mdliło. Nie wiedząc czemu dziewczyna spędzała ze mną o wiele mniej czasu, a co gorsza tak samo było z Tymonem... Ledwo łączyłam koniec z końcem podczas nieustannej gonitwy: dom, szkoła, stajnia. Rano żywcem nie chciało mi się wstać, a popołudniu byłam nie raz zbyt zmęczona na jazdę konną. Czasem po prostu szłam na górę, kładłam się na łóżku i godzinami słuchałam muzyki. Na dodatek los zdawał się ze mnie żartować. Do stajni wraz z wujkiem przyjechał nowy koń, którym ja miałam się zajmować. Melodia zazwyczaj stała w boksie i wypatrywała mnie z głową ponad drzwiami a ja... niestety, musiałam ją ominąć i pójść dalej, w stronę izabelowatego, trzyletniego ogiera o imieniu Tabun. Co najgorsza był on niemal dziki. Jedyne co mogłam z nim robić to codzienne treningi na lonży a do tego pod kantarem. Jak dla mnie zbyt często zdarzało mu się strzelanie baranków i stawanie dęba. Ten koń okazał się najtrudniejszym do okiełznania zwierzęciem w moim życiu! Idąc właśnie z niesmakiem w stronę pięknego, silnego konia wpadłam na Tymona.
- Hej, co ty taka przygnębiona?
- Zmęczenie i tyle.
- No to co ty tu robisz?
- Muszę się zająć Tabunem.
- Tym nowym... tym ogierem?
- Tak dokładnie tym, niestety.
- To wiesz co idź do domu a ja przeprowadzę trening za ciebie.
- Nie. Ja to zrobię. - odparłam twardo.
- Jesteś pewna?
- Tak na sto procent.
- Skoro tak... powodzenia.
- Dzięki, przyda się. - powiedziałam i poszłam po kantar i lonżę. W złym humorze "wytargałam" konia na zewnątrz gdzie mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Właśnie rozpętała się kolejna burza śnieżna. Czując jak wszystko zdaje się robić sobie ze mnie żarty zaczęłam lonżowanie.

Po godzinie cała przemoczona odprowadziłam ogiera z powrotem do stajni a sama skierowałam się ku domowi mając nadzieję na gorącą herbatę. Zagotowałam wodę i zaparzyłam wrzący napój. Pijąc czułam jak w moim ciele rozchodzi się ciepło. Gdy skończyłam pobiegłam na górę aby wziąć prysznic a następnie położyć się spać.

Wstałam jak zawsze o świcie. Przeciągnęłam się kilkukrotnie po czym poczułam zawroty głowy. Opadłam z powrotem na łóżko i stwierdziłam, że prawie na pewno będę chora. Ubrałam się powoli, umyłam, zjadłam śniadanie no i w końcu wyszłam na lodowate powietrze. Rozejrzałam się dookoła i ze smutkiem pomieszanym ze zdziwieniem stwierdziłam, iż Tabun zawzięcie rozkopuje trawę na środku pastwiska. Westchnęłam i już miałam iść do stajni kiedy pod dom podjechał ciemno niebieski samochód Tymona. Wysiadł z niego i pierwsze co zrobił to spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się blado.
- Czy ty oby nie jesteś chora? - zapytał chłopak patrząc na mnie z dezaprobatą.
- Nie.
- Chyba chciałaś powiedzieć jeszcze nie. Idź do domu.
- Nie mogę, Tabun uciekł ze stajni. - powiedziałam. Rozejrzał się wkoło zawieszając wzrok na samotnym koniu.
- No to go złapię. A ty już idź, dam sobie radę.
- Dziękuję. - odparłam wtulając się w jego ciepłą kurtkę. - Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Dostała byś zapalenia płuc. - powiedział ze śmiechem.
Wróciłam do domu i całą akcję obserwowałam z kuchennego okna. Patrzyłam na to jak wchodzi na pastwisko, jak zbliża się powoli do ogiera, jak stara się go złapać gdy uciekał po łące. Biegał za nim wte i we wte. Przez chwilę się śmiałam... do pewnego momentu. Koń zaczął szaleć, przestraszony spadającym z drzew śniegiem. Tymon nie odpuszczał. W napięciu obserwowałam całe to zdarzenie. Nadal nie przestał biec... koń się zdenerwował. Zaczął brykać, strzelać barany. Nagle wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Widziałam kopyta konia, zmęczoną twarz chłopaka. W pewnym momencie stało się najgorsze. Potężne kopyta uderzyły w ramiona i głowę... Poderwałam się z miejsca i wybiegłam na zewnątrz. Rozszalały ogier cwałował nadal po zaśnieżonym terenie. Nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Przeskoczyłam przez ogrodzenie i opadłam na ziemię tuż przy Tymonie.
- Tymon, Tymon obudź się, Tymon... - łkałam przez łzy, które coraz szybciej napływały do moich oczu...

***********************************************************************************
Zawiodłam się! Nie wiem czy to tylko moje złudzenie, ale w każdym odkąd Vero zawiesiła bloga na moim nie ma ani jednego komentarza (Ascaria mam nadzieję, że to jednak przez tego wybitego palca)... Jestem przygnębiona co ukazuję w właśnie tym rozdziale :( Przez chwilę możliwe, że notki będą... smutne, ponure itd. ale mogę przyrzec, iż pierwszy "tom" skończę. Nie jestem pewna czy wam się spodoba ale jeśli tak może, powtarzam może będzie następny. Ludzie przecież można komentować więc bardzo proszę... Pomimo wszystko pozdrawiam wszystkich tych, którzy wytrwale czytają bloga, na razie...^^

5 komentarzy:

  1. Hejka. Jak zapewne wiesz (o ile wchodzisz na mojego bloga), blog, zmienił swój adres. Ponieważ jest na blogspocie, założyłam nowe konto, i mogę komentować ;) Przepraszam, że wcześniej tego nie robiłam. Ale wracając. Rozdział, bardzo fajny, ciekawy, jestem zaniepokojona o Tymona. ;/ A i mam prośbę. Mogłabyś jakoś oddzielać własne wypowiedzi od opowiadania? Nie wiedziałam które jest które, dopiero po chwili się zorientowałam. Cała reszta- świetna

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok postaram się ;) Jakoś nie zwracałam na to uwagi, nawiasem mówiąc byłam padnięta. Cieszę się, że w końcu pojawił się jakiś komentarz...^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem przerażona o Tymona, oby mu się nic nie stało. Wybacz, że długo nie komentowałam, ale abonament na internet się skończył i z ok. dwa tygodnie szukałam z rodzicami nowego.

    OdpowiedzUsuń