piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział 37.

Obudziłam się i spojrzałam na kalendarz.
- Dwudziesty trzeci... jutro święta. - szepnęłam. Jakoś nie miałam szczególnej ochoty na spędzenie czasu wśród rodziny i "przyjaciół". - Dlaczego ja to muszę znosić?
- Weronika! - usłyszałam krzyk wujka z dołu. - Dzisiaj wigilia!
- Co?!
- Stajenna! Będą wszyscy jeźdźcy oraz właściciele koni!
- Nie wszyscy!
- Śniadanie!
Nadal w piżamie, owinięta kołdrą, zeszłam wolno po schodach. W kuchni już na mnie czekali. Usiadłam między wujkiem a Patrycją. Rozejrzałam się po stole.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam wstając.
- Wypij chociaż herbatę! - zawołał za mną wujek. Zawróciłam na pięcie, wzięłam gorący napój i poszłam do salonu. Położyłam się na kanapie, włączając telewizję. Jak zwykle nie ma co oglądać.
- Co robisz? - znikąd pojawiła się za mną Patrycja.
- Czy ty uwielbiasz mnie straszyć? Po prostu oglądam.
- No właśnie widzę. Co z tobą jest? Może mi powiesz o co chodzi? Bez przerwy jesteś jakaś... smutna.
- Nic.
- Przestań. Masz mnie za idiotkę? Doskonale widzę, że coś cię trapi.
- Nic mi nie jest. - próbowałam ją przekonać ale na marne. Po wielu próbach w końcu ustąpiłam i powiedziałam o Tymonie.
- Oj, nie mam wyczucia. Wybacz nie powinnam pytać.
- Nie szkodzi. W sumie dobrze jest się komuś wygadać. - lekko się uśmiechnęłam. Nie wiedzieć czemu nagle poczułam ulgę.
- To co, idziesz dzisiaj na wigilię?
- Nie wiem, może pójdę. Chociaż... nie wiem, nic nie obiecuję.
- Przyjdź, może być fajnie.
- W towarzystwie "kochanej" Gosi? Raczej wątpię.
- Przecież nie tylko ona idzie. Słyszałam, że ktoś obiecał przynieść akordeon.
- Super, śpiewanie kolęd w rytmie akordeonu. Świetna zabawa! - stwierdziłam sarkastycznie.
- Nie przesadzaj! Brzmisz teraz jak Gośka, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy.
- Ej! - oburzyłam się i dałam jej lekkiego kuksańca w ramię. - Niech ci będzie, pójdę, tylko o której?
- Punkt szesnasta.

Równo o czwartej stałam w dość dużej siodlarni, przystrojonej świątecznie. Razem z siedmioma innymi osobami czekając na pozostałych, śpiewaliśmy kolędy. Nie wiedzieć czemu nawet mi się podobało. Raz, przynajmniej raz atmosfera nie jest napięta. Ile ja bym dała żeby tak było co dziennie... no, może z jedną jeszcze osobą u boku. Trzeba przyznać organizatorzy, czyli chyba tylko wujek z Patrycją, się postarali. Jedzenia było mnóstwo, nastrój świetny a pomieszczenie wyglądało jak z bajki. Spojrzałam tęsknie w stronę okna, z którego widok wychodził na krytą ujeżdżalnie. "Biedna Melodia, siedzi w boksie już tydzień." pomyślałam. Patrycja spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Nagle kiwnęła głową, co odczytałam jako znak "chyba rozumiem".
- A może tak Wera zafunduje nam pokaz skoków? - zapytała. Popatrzyłam na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Po prostu telepatia!
- Nie mogę, przypominam, że jestem chora.
- Przesadzasz, przecież byle jakie przeziębienie cię nie wykończy.
- Skoro ona nie chce, to ja mogę zaprezentować ujeżdżanie. - do rozmowy wcięła się Gosia. Aśka popatrzyła na nią z dezaprobatą.
- Jestem pewna, że Wera pojedzie. - stwierdziła, po czym popatrzyła na mnie morderczym wzrokiem. Nie musiała tego robić, po słowach Gośki miałam ochotę przybić jej piątkę... w twarz... krzesłem.
- Dajcie mi pięć minut na wyczyszczenie. Aśka chodź ze mną, proszę.
Wyszłyśmy z zatłoczonego pomieszczenia wprost na zimny korytarz.
- I to mi się podoba.
- Myślisz, że dałabym jej tą satysfakcję? Poza tym jestem niemal pewna, że chciałaby jechać na Melodii, a o tym nie ma co nawet pomarzyć. Nie dam nigdy więcej założyć jej rollkuru.
- To na ile ustawić przeszkody?
- Na razie metr dziesięć.
- Dobra to czekam.
Po dziesięciu minutach byłam gotowa do jazdy. Po kolejnych siedmiu rozgrzewki przeszłam w galop i podeszłam do pierwszej z przeszkód. Melodia po długiej przerwie, z zapasu energii strzelała baranki za barankami. Obserwujący nas, po występie zakończonym na przeskoczonym metr czterdzieści, bili brawa niczym oszalali. Co tam zapalenie oskrzeli! Konie są zawsze na pierwszym miejscu!

*********************************************************************************************
No ta dam! Trzydziesty siódmy rozdział skończony w pośpiechu trafia na łamy bloga! Przepraszam, że późno ale chciałam zobaczyć czy oby na pewno przeżyjemy ;D Co tam u was? U mnie spoko, w poniedziałek zostałam (oczywiście niesłusznie) posądzona o chodzenie z moim kolegą -.- Jak ja kocham te szkolne plotki! Szkoda tylko, że połowa klasy uwierzyła -.-* Mam w klasie konfidentów! Trzy idiotki, których nienawidzę, było ich cztery ale jedna miała na tyle honoru żeby przeprosić, wymyśliły historyjkę, iż pobiłam jedną z nich. Szybki make-up'ik w łazience i scenariusz gotowy! No to co, do wychowawcy! Ogólnie wigilia zarąbista :D Życzenia wam złożę dwudziestego czwartego więc trzymajcie się ciepło na naszym polskim mrozie...^^

1 komentarz:

  1. Och, to współczuję. Ja też mam w klasie takie idiotki, ale na szczęście nie zniżają się do kłamstw, ale za to tak mnie wkurzają, że czasami mam ochotę je pobić. :/

    Rozdział fantastyczny. :) Ale ta Gośka mnie wkurza. Myślałby kto jaka z niej mistrzyni ujeżdżania. przyznaję bez bicia, że pierwszy raz spotkałam się ze słowem rollkur, ale jak tylko zobaczyłam na internecie to aż mi się gardło ścisnęło. :'(

    OdpowiedzUsuń