niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 17. Dzień bez wiercenia jest dniem straconym.

Pięćdziesiąt tysi tysięcy? ;____; To ja może nawiążę do tego w dopisku, a na razie zapraszam na rozdział...

***********************************************************************************
Wieczór, tak jak przypuszczałam, nie skończył się zbyt wcześnie. Właściwie, przerodził się w późną noc. Tak późną, że kelner musiał wyprosić nas z baru jako ostatnich. Jako, że Justyna i Tobiasz nie byli w stanie samodzielnie udać się z powrotem do mieszkania, byliśmy zmuszeni pomóc im dojść na miejsce. Tymon z kolei wydawał się do tego stopnia zmęczony, że nawet nie prosiłam go, aby podwiózł mnie do domu. Początkowo miałam zamiar jechać busem, jednak po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że lepiej zostać na noc u niego. Wpakowałam się pod kołdrę, przebrana w jedną z jego koszulek i wtuliłam się w jego plecy.

Rano obudziła mnie czyjaś ręka, telepiąca z całej siły moim ramieniem. Przewróciłam się powoli na plecy, a widząc twarz Tobiasza tuż przy mojej, prawie zeszłam na zawał. Usiadłam na łóżku, ciężko dysząc. Chłopak kucnął przy mnie i wlepił we mnie spojrzenie.
- Co? - burknęłam, zachrypniętym głosem, zerkając na niego z ukosa, na co on uśmiechnął się i przekrzywił lekko głowę.
- Tymon wyjechał godzinę temu i kazał cię obudzić na tyle wcześnie, żebyś zdążyła na busa o dwunastej - powiedział po chwili namysłu. Zmarszczyłam brwi, bo przez jakiś czas nie docierały do mnie jego słowa. Dopiero, kiedy choć w niewielkim stopniu się otrząsnęłam, zrzuciłam z siebie kołdrę, minęłam zdziwionego blondyna, zgarnęłam swoje rzeczy i poszłam do łazienki. Związałam włosy w kucyka, ogarnęłam swój wygląd na tyle, by móc wyjść do ludzi, przebrałam się i wróciłam do pokoju. Włożyłam telefon do kieszeni jeansów, a resztę wrzuciłam do torebki. Pożegnałam się ze znajomymi i wybiegłam z mieszkania, łapiąc po drodze swój płaszcz.
- Zabiję cię - powiedziałam do słuchawki, gdy tylko nawiązało się połączenie z Tymonem.
- Bardzo miłe powitanie - prychnął, a w tle usłyszałam donośne rżenie jednego z koni. - Mam nadzieję, że przynajmniej się wyspałaś.
- Och, jakiś ty troskliwy - mruknęłam, rozglądając się po wyjściu z bloku. Biorąc pod uwagę, że zegarek wskazywał trzy minuty po czasie przyjazdu, pozostawało mi jedynie modlić się, aby kierowca się zagapił i nieco spóźnił. Wpadłam na przystanek i automatycznie spojrzałam na rozpiskę, nie słuchając nawet, co szatyn ma do powiedzenia.
- Ktoś jeździł na Melodii, czy zaczekaliście na mnie? - zapytałam, przysiadając na ławce.
- Znając ciebie? Nikt się nie odważył.
- Widzę, że humor ci dzisiaj dopisuje - zauważyłam z przekąsem i ponownie rozejrzałam się dookoła. - Bus jedzie, na razie.
Rozłączyłam się i wstałam z miejsca. Wsiadłam do pojazdu, kupiłam bilet i zajęłam miejsce przy oknie, mając nadzieję, że fotel obok mnie zostanie pusty.
Och, jak się myliłam. Nie dość, że siedzenie obok zajął facet, który koniecznie chciał zacząć rozmowę, to dodatkowo wysiadł na tym samym przystanku, co ja. Podobnie zresztą, jak co najmniej połowa pasażerów. Dziwnym trafem nie znałam żadnego z nich, a każdy zmierzał w tą samą stronę - do mojego domu. Zatrzymałam się przy furtce, omiatając wzrokiem wszystkich zebranych, którzy patrzyli na mnie z niecierpliwością.
- No już, już, otwieraj w końcu - popędził mnie ktoś z tłumu. Miałam zamiar przekręcić klucz, wejść i szybko za sobą zamknąć, jednak gdy tylko w powietrzu zawisnął chrzęst zamka, cała gromada zaczęła na mnie naciskać z całą siłą, że po kilku sekundach odrzuciłam swój plan, bojąc się staranowania. Jakby tego było mało, wszyscy wyprzedzili mnie, zostawiając moją biedną, zszokowaną osobę w tyle. Bez zastanowienia puściłam się biegiem w stronę domu. Wpadłam do środka i trzasnęłam za sobą drzwiami. Zanim się obejrzałam, stali przede mną Tymon i wujek.
- Coś się stało? - zapytał jeden z nich, a ja zaczęłam badać ich obu wzrokiem, zastanawiając się, czy ów pytanie zadane było na poważnie.
- To raczej ja powinnam o to spytać. Czy ktoś byłby łaskaw wyjaśnić, czemu ci wszyscy ludzie są na podwórku? I kiedy przyjechałeś?
- Dzisiaj, a ludzie zapewne na festyn - odparł po chwili, a ja uniosłam brwi.
- Festyn? Zorganizowaliście festyn? - zdziwiłam się, na co oni tylko popatrzyli po sobie z uśmiechami na twarzach.
- Idź się przebrać i spotkamy się w stajni, myślę, że widownia chętnie zobaczy, jak jeździsz - usłyszałam z ust Tymona. Zmierzyłam go spojrzeniem, po czym odskoczyłam gwałtownie, gdy ktoś nacisnął na klamkę, na której nadal tkwiła moja ręka. Widząc przed sobą całkowicie obcą kobietę, bez gadania poszłam do siebie. Wyciągnęłam z szafy bryczesy, pierwszą lepszą koszulkę i bluzę. Zmieniłam ciuchy i stanęłam przed lustrem, uważnie przyglądając się własnemu odbiciu. Dziwnym trafem nagle przypomniała mi się wczorajsza rozmowa w barze. Skąd im przyszły do głowy jakieś zaręczyny? Ślub? Nawet ja o tym nie myślałam, a inni już zaczęli planować moją przyszłość?
- Gotowa? - moje rozmyślania przerwał szatyn, wchodząc do pokoju.
- Tak, już schodzę - powiedziałam, złapałam kask po drodze na korytarz i podeszłam do chłopaka, który natychmiast objął mnie swoim ramieniem. - I tak cię w końcu zabiję.

***********************************************************************************
Dobry wieczór? Czyście poszaleli? 50,000? Ocipieliście wszyscy? Wybaczcie mi proszę, że ten rozdział, no... Jest jaki jest, ale pomysł z festynem narodził się w mojej głowie tak niespodziewanie, że nie wiem, co dalej XD W każdym razie, rany boskie. Od rana tylko chodzę i mówię wszystkim o tym, jak to bardzo, ale to bardzo się cieszę :D I pomimo tego, że poprzedni rozdział skomentowały zaledwie dwie osoby, nie licząc mnie, to w sumie nawet się tym nie martwię. Blogger w końcu wróci do łask i może aktywność wzrośnie, do tego czasu mam zamiar przeczekać kryzys wstawiając co najmniej dwie notki tygodniowo c: A w tym tygodniu szykujcie się, bo będą co najmniej trzy. Następny we wtorek, kolejny czwartek/piątek i następny sobota/niedziela, wszystko zależy od Waszej aktywności :3 Pozdrawiam serdecznie zapytaniem, co dostaliście na Mikołajki? ♥
Dziękuję z całego serducha za tą piękną, okrągłą liczbę, jesteście wielcy :* :D


 cieszyć się wraz ze mną proszę.

3 komentarze:

  1. Nie gadaj DD:
    Rozdział zaje, jak zawsze *Nie jestem aż tak zajebiście odważna, jak Ty i nie przeklnę w komentarzu, albowiem boi dupa*
    Taki paradoks, jakby ktoś mnie zobaczył na chacie, to po prostu koń by się uśmiał XD
    Stara! Przepraszam no :c Cały dzień się wysyłało i gówno wyszło, a tak bardzo chciałam Ci to dzisiaj dać :c
    ALE! Dostaniesz jutro, wiesz, jak to się mówi, co się odwlecze to nie uciecze XD
    Jezu, już się bałam, że Tobiasz dopuści się jakiejś próby gwałtu, albo co.
    WEŹ TY MNIE TAK KOBIETO NIE STRASZ!
    Haha, widzisz, obie teraz mamy jakiś taki krótki rozdział, ale nie martw się, w końcu napiszemy taki zaje długi XDDD
    No i na koniec
    50 TYŚ! <33333333333333333333333333
    G R A T U L A C J E :* ♥ ♥ ♥
    Kocham, kocham i jeszcze raz kocham. Pamiętaj o tym, a nawet, jak zapomnisz, to będę Ci o tym truła do usranej śmierci, jak to mój Tatuś łaskaw mówić ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba pod tym rozdziałem miałam pogratulować ;-;
    No ale ten, festyn? FESTYN? W środku zimy?
    Co.
    Jaki to najpiękniejszy dzień? Bo jeśli miał być w linku to jest błąd xD
    A ten Tymon to nie mógł zabrać Wery do stajni samochodem, a nie kazać jej jechać busem z milionemludzinafestyn.
    Taki dżentelmen.
    Jeszcze raz gratulejszyn.

    OdpowiedzUsuń
  3. O Boziu ;) Rzeczywiście Nikki powraca ;) Ale super ;D Co do rozdziału podoba mi się. Ciekawa jestem, co będzie z tym festynem. Ale Wera miała niezłe zdziwko jak pierwsze, co zobaczyła zaraz po przebudzeniu to Tobiasza ;D No nic pozdrawiam i czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń