czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 20.

...Biegłam przez las, wydawało mi się, że kogoś gonię. Nie wiedziałam kto to, lub co to, jednak pędziłam wbrew sobie. Wpadałam w chaszcze, zaczepiałam o wystające korzenie, oraz gałęzie. Nie mogłam przestać, próbowałam to dogonić, lecz co chwilę znikało mi z pola widzenia. Odnajdywałam drogę bez problemu jakbym była wiedziona niewidzialnym impulsem. "Kiedy to się skończy?" zadawałam sobie w głowie jedno pytanie. Poprzez gęste paprocie dobiegłam na plażę. Znów pędziłam przed siebie. Niebo zaszło chmurami, fale stawały się coraz wyższe. Nagle intuicja zaczęła podpowiadać dziwne rzeczy. Próbowałam się jej przeciw stawić, ale nie udało się. Podbiegłam bliżej jeziora, które zdawało się mnie wciągać. Starałam się krzyczeć, uciekać. Wszystko na nic. Po chwili, woda omiotła mnie całą i znów nastała ciemność.

Przez okropny sen, który wydawał się niezwykle rzeczywisty nagle się obudziłam. Zaczęłam intensywnie mrugać, na początku w ogóle nie mogłam otworzyć oczu. Czułam się jakbym nadal nie była przytomna. Kiedy w końcu przyzwyczaiłam się do światła, zdałam sobie sprawę, że ktoś trzyma moją rękę. Zwróciłam wzrok w tamtą stronę i zobaczyłam ciemnowłosego chłopaka zasłaniającego twarz dłonią. Obok niego siedziała pewna dziewczyna, dobrze mi znana, lecz zapomniana. Nie do końca ich kojarzyłam, ale próbowałam sobie przypomnieć kim są. Patrzyłam to na niego to na nią. Nic, pustka. Młodzieniec odgarnął włosy z czoła i otworzył zamknięte dotąd oczy... te ciemno zielone oczy. Gdy tylko na nie spojrzałam wspomnienia zaczęły wracać ze zdwojoną siłą. No tak... to Tymon. Ciągle na mnie nie popatrzył. Nie wiedzieć czemu na jego twarzy, zwykle, pogodnej i pełnej energii, malowało się zmęczenie i brak pewności. Po kilku chwilach czekania w końcu przeniósł swój wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się się do niego słabo. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gapił się na mnie, a w jego oczach widoczne było szczęście.
- Boże... - powiedział wreszcie. Tym razem głowę podniosła blondynka. Spojrzała najpierw na Tymona, lecz widząc wyraz jego twarzy powoli się odwróciła. Jej twarz rozjaśnił uśmiech. W tej samej chwili poznałam ją i aż mi się wierzyć nie chciało. Suzana! Oboje chyba nie wiedzieli co robić. A ja nawet nie wiedziałam gdzie jestem. Rozglądnęłam się wokół. Beżowe ściany, stare obrazy, trzy łóżka w rzędzie, a obok nich stoliki. Szpital.... ale po co? Nic nie pamiętałam. Tymon spojrzał na drzwi, zerwał się z miejsca, puszczając tym samym moją dłoń. Dziewczyna przesiadła się na krzesło, które stało nieco bliżej.
- Wera, ale nam strachu narobiłaś. - stwierdziła ze swoim polsko-brytyjskim akcentem.
- Może uświadomisz... mi czym? - zapytałam słabo z krótką przerwą. Spróbowałam wstać, lecz gdy tylko oparłam się na prawej ręce, skrzywiłam się z bólu i opadłam z powrotem na łóżko. Spojrzałam na rękę, była cała owinięta w bandaże. - Co mi... się stało?
- Spadłaś z konia, uderzyłaś głową w ziemię, gonitwa nadal trwała ktoś cię nie zauważył i przejechał po ręce, masz przetrącone dwa palce, skręcony nadgarstek, i wstrząs mózgu, a to, że stało ci się tylko tyle to cud. Przyleciałam dopiero wczoraj trochę mnie ominęło. Ten chłopak opowiedział mi wszystko co się stało... właściwie kim on jest? - spytała z błyskiem w oku.
- Moim chłopakiem. - odparłam dobitnie. - A na imię ma Tymon.
- No trudno przeżyję. - odpowiedziała ironicznie.
- Czekaj, dlaczego nie było cię... na Hubertusie?
- No, bo przyjechałam do polski wczoraj, a dopiero dziś do ciebie. Wyleciałam z Anglii jak tylko się dowiedziałam, że coś ci się stało. W końcu prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
- Racja, ale... ile ja tu jestem?
- Cztery dni. Już myślałam, że się nie obudzisz. A ten chłopak już prawie całkiem się załamał. Pielęgniarka mówiła mi, że cały czas tu siedział... ty to masz szczęście.
Popatrzyłam na nią z dezaprobatą.
- Szczęście? - wskazałam na rękę. - Ty to nazywasz szczęściem?
- Chodzi mi o Tymona.
- Co do tego... muszę się zgodzić. Właściwie gdzie on poszedł?
- Bo ja wiem? Pewnie po lekarza.
Jak na zawołanie w drzwiach zjawili się Tymon z jakąś panią u boku. Kobieta od razu podeszła do łóżka. Wyciągnęła latarkę i zaczęła świecić mi po oczach. Później zadała kilka pytań, powiedziała, że wszystko w porządku i wyszła z sali. Suzana również stwierdziła, że musi iść, więc zostałam sama z chłopakiem.
- Jak to dobrze, że znów jesteś. - powiedział znowu chwytając moją dłoń.
- Uwierz mi, ja też się cieszę.

***********************************************************************************
Dostałam weny! Nawet nie przypuszczałam, że jej obrażenia będą aż tak poważne ;D Wyobraźnia podsuwała mi rozmaite pomysły, ale stwierdziłam, że niektóre z nich to już za wiele... Napisałam więc tylko, i aż  tyle. Jak znam życie to moje natchnienie nie potrwa zbyt długo ;) Na razie cieszę się tylko tym, że mam pomysły jeszcze na kilka rozdziałów. Następna notka... sama nie wiem kiedy. Może jeszcze w tym tygodniu może w następnym. Nic nie obiecuję. Trzymajcie się...^^

2 komentarze:

  1. Miejmy nadzieje, że Weronika przetrwa następne rozdziały.
    Moja wyobraźnia ma tak samo, tyle, że ja potrafie do każdego opowiadania wpleść trochę magii.

    OdpowiedzUsuń
  2. robi się troszke mdło... za słodko

    OdpowiedzUsuń