niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 21.

Jak dobrze znów być w domu. Po tygodniu spędzonym w szpitalu nareszcie znalazłam się przy moich kochanych konikach. Ręka w gipsie, głowa jeszcze trochę pobolewa, ale przynajmniej chodzić mogę. Biorąc pod uwagę te wszystkie za i przeciw skierowałam się do stajni. Natychmiast podbiegłam do boksu Melodii. Klaczka stała w dalekim kącie, z głową opuszczoną nisko przy ziemi. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Zacmokałam, ale tylko zastrzygła uszami. Dopiero gdy zawołałam ją po imieniu automatycznie podniosła łeb i rozszerzała chrapy przy każdym wdechu. Gdy otworzyłam zasuwę, podeszła do mnie po czym oparła się całym ciężarem ciała. Pogłaskałam ją wtulając się w jej ciepłą szyję. Jaka szkoda, że nie mogę na niej jeździć. Prawdopodobnie od razu wskoczyłabym na grzbiet i wyjechałabym w teren. Marne przypuszczenia. Trudno, poczekam chwilę. Nic się nie stanie, koń nadal przecież tu będzie... mam nadzieję. Z trudem ją wyczyściłam, dałam marchewkę i poszłam do domu. Opadłam na kanapę w salonie. Dlaczego większość rzeczy jest trudna? Nie pojmuję tego.
- Ciekawe gdzie jest Tymon. - powiedziałam do siebie i po chwili poszłam go poszukać. Nie było go w stajni, ani na podwórzu, nawet w domu. Jednak był jego samochód. Zrezygnowana pomyślałam, że musiał pojechać na przejażdżkę.

Po około półgodzinie przez bramę wjechał Albatros. Minę miał nieciekawą. Jego grymas złości nie pozwalał uśmiechnąć się nawet mi.
- Co się stało?
- Nic.
- No powiedz. - nie dawałam za wygraną.
- Mówię, że nic.
- Przecież widzę. Nie rób ze mnie idiotki.
- Po prostu z niego spadłem.
- Tylko tyle? Nie wierzę, że coś takiego wyprowadziłoby cię z równowagi.
- Nic więcej się nie stało.
- Nie chcesz nie mów. Twoja sprawa.
Odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, ale zmieniłam zdanie.
- Po mimo wszystko myślałam, że skoro jesteś moim chłopakiem to będziesz ze mną szczery. Skoro tak stawiasz sprawę, nie wiem nawet czy mnie lubisz a co dopiero czy chcesz ze mną być.
- Masz rację nie lubię cię... - odparł chłopak opierając się o ogrodzenie. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Spodziewałam się innej odpowiedzi. Tymon podszedł bliżej, chwycił moją rękę, spojrzał w oczy po czym dodał - ... tylko kocham. Przepraszam.
Uśmiechnęłam się do niego, nie wiedziałam co powiedzieć.
- Nie szkodzi. Ale powiesz mi w końcu co się stało?
- W lesie spotkałem eee... znajomego.
- I tylko tyle?
- On jest myśliwym. Próbował strzelić w Albatrosa bo jak to ujął "myślał, że to sarna". Chyba w życiu większej sarny na oczy nie widziałem.
- Mądre. Rozumiem, że przestraszył się huku i z niego spadłeś.
- Nie dziwne skoro stanął dęba, a później mnie poniósł. Szukałem go po całym lesie. Gdyby nie to, byłbym tu jakieś dwie godziny temu.
- Nie ważne. Chodź do domu, jest strasznie zimno.
Szłam po chodniku do drzwi, aż do momentu kiedy zorientowałam się, że nie ma przy mnie Tymona. Rozejrzałam się i zobaczyłam, iż chłopak biegnie przez trawnik.
- A ty dokąd?! - krzyknęłam aby usłyszał, był już dosyć daleko.
- Jak to dokąd? Do rynny!

***********************************************************************************
Coś takiego wpadło mi do głowy i nie mogłam się powstrzymać. Musiałam to napisać. Na razie przez kilka rozdziałów Weronika będzie odcięta od jazdy konnej z wiadomych przyczyn ;D Chwilowo myślę co dalej i wymyślić nie mogę. No trudno na nowy rozdział tak czy siak chwilę poczekacie, bo co najmniej do środy. Jak na razie ja się żegnam i dziękuję, że cięgle czytacie...^^

1 komentarz: