środa, 14 listopada 2012

Rozdział 19.

Konie cwałowały łeb w łeb. Co chwilę, któryś był bliżej, a potem znów dalej. Melodia nie traciła sił. W pewnym momencie niemal dotykałam kity lisa. Niestety Szymon uciekł do "nory". Zawróciłam gwałtownie, zdenerwowaną klacz. Postanowiłam odpocząć. Znałam ją na tyle, że wiedziałam, iż nie warto jej straszyć. Pokłusowałam w jeden z najodleglejszych kątów i zaczęłam głaskać spoconą szyję kobyłki i szeptałam uspokajająco do ucha. Zerkałam co jakiś czas nerwowo w stronę gonitwy. Mozambik nadal stał nieruchomo. Spróbowałam wrócić do zawodów. Jednak Melodia postawiła opór. Nie chciała ruszyć z miejsca. Naciskałam łydkami, siadłam mocno w siodle, dopingowałam cmokaniem. Wszystko na marne. Nie wiedziałam co robić, nie miałam pomysłu. Opadłam zrezygnowana. "Dobra trzeba wracać" pomyślałam.
- Melodia, rusz się w końcu... koniku no proszę. - mówiłam słabym głosem. - Dziękuję. - powiedziałam ni to do siebie, ni to do niej kiedy zaczęła stępować. Odetchnęłam z ulgą. Nadal jednak martwiło mnie to, że nie jest spokojna. Szła niezwykle spięta, czułam, że każdy mięsień drga. Jechałam ostrożnie pośród koni, nie wiedząc do czego w takim stanie jest zdolna. Pamiętałam tamten dzień kiedy podczas treningu zleciałam z jej grzbietu. Nie miałam ochoty tego powtarzać. Konie znów zerwały się do galopu. Kobyła spłoszyła się, zaczęła chodzić w kółko, rżeć z przerażeniem, grzebać kopytem w ziemi. Oddychałam szybko nie mogąc złapać tchu. "Egzorcystę!" myślałam, zachowywała się tak jakby napadł na nią demon. Całkowicie straciłam kontrolę. "Koniec tego!" Ściągnęłam wodzę, zaparłam się na strzemionach i odchyliłam do tyłu. Nagle stanęła jak wryta. "Teraz ja rządzę." Ścisnęłam boki kobyły, usiadłam pewnie i już po chwili galopowałam razem z innymi. Znów zaczęłam gonić Szymona. Byłam bardzo blisko, chłopak co chwilę skręcał próbując się mnie pozbyć. Jego wałach nie był niestety tak zwinny jak Melodia. W pewnym momencie podjechał przede mnie jakiś koń. Cwałowałam tuż za nim.
- O nie! - szepnęłam pod nosem. Strach zagościł w moich oczach, było już za późno. Ogier miał do ogona przywiązaną czerwoną wstążkę. Zaczęło się. Seria kopnięć, a każde niezwykle celne. Niczym kule armatnie kopyta trafiły w pierś klaczy. Zwolniłam chcąc uniknąć kolejnych obrażeń. Co się jednak stało to się nie odstanie. Obok nas przebiegały kolejne tabuny. Nagle Melodia nie wytrzymała. Stanęła dęba tak wysokiego i tak niespodziewanego, że nie zdążyłam się nawet pochylić, a tym bardziej niczego przytrzymać. Spadłam z jej grzbietu, uderzyłam głową w ziemię. Potem, została już tylko ciemność...

***********************************************************************************
Pisałam to ze trzy godziny! Nawet nie zdążyłam przeczytać tych moich wypocin, ale wiem, że jest dużo powtórzeń. Przepraszam, nie mogłam już znaleźć synonimów do słowa "koń". Kontynuacja... zapewne jutro ;D Ledwo wytrzymałam te dwa dni bez notki... naprawdę było trudno. Głowa już mnie boli od wymyślania  tego co będzie działo się w kolejnych rozdziałach. Postanowiłam, że będę zamieszczała je trochę rzadziej. Co za dużo to nie zdrowo ;) Nie wiem czy to Ascaria przez pomyłkę wpisała się jako Anonim czy może ktoś inny w końcu zaczął komentować, ale tak czy siak dziękuję ;) Mam urwanie głowy w związku z wtorkowym próbnym testem kompetencji więc w tym tygodniu jeszcze max. jedno opowiadanie. No ale trudno. Nie mam za bardzo na to wpływu. Jak na razie pozdrawiam i pa pa...^^

1 komentarz:

  1. Nie, to nie ja pisałam. Ogólnie to nie wchodziłam na kompa ze trzy dni. A jeszcze wczoraj na lekcji WF mi kciuk wybiło. Noszę teraz bandaż. Nie mogę nawet na tablecie graficznym rysować:(
    Co do rozdziału był cudowny, jak każde inne.

    OdpowiedzUsuń