piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 12.

Deszcz nie padał odkąd przyjechałam na wieś. Nie wiedzieć czemu pogoda się na nas uwzięła. Wrześniowe upały nie były już przyjemne a zaczęły wręcz przeszkadzać. Drażniło to wszystkich w okół przez co atmosfera była niezręczna i napięta. Właśnie jedliśmy z wujkiem obiad kiedy do kuchni wszedł wkurzony, mokry Tymon. Oparł się o kuchenny blat i nalał do szklanki lemoniady.
- Czemu jesteś taki zły, coś się stało? - zapytałam gdy wujek skończył jeść i poszedł do gabinetu.
- A nie widać? - wskazał na mokre ubranie.
- No w sumie...
- No to nie pytaj się bezsensownie. - przerwał mi po czym odstawił szklankę i wyszedł z domu. Zaskoczył mnie tym nagłym atakiem. Zwykle starał się przecież być opanowany.
Nie mając co robić zaczęłam trening z Melodią. Właśnie podjeżdżałyśmy do przeszkody gdy skręciła nagle w drugą stronę. Najwidoczniej ona także źle znosiła nadmiar słońca. Podjechałam do przeszkody jeszcze raz ale kobyła znów zrobiła to samo. Próbowałam chyba ze dwa razy aż nagle klacz ni z tego ni z owego zaczęła strzelać baranki. Przy, którymś z mocniejszych uderzeń nie wytrzymałam i wypadłam z siodła. Wylądowałam na ziemi co tylko podbudowało moją złość. Złapałam ją za uzdę i wprowadziłam do boksu. Z hukiem zamknęłam drzwi i zasunęłam zasuwę. Odniosłam sprzęt do siodlarni i opadłam na starą, zniszczoną kanapę. Byłam wkurzona na cały świat. Przeczesałam włosy ręką i zaczęłam zaplatać zawzięcie pasmo włosów na palec. Do pomieszczenia wparował nagle Tymon wściekły zapewne z jednego z tych powodów, przez które ja również zostałam doprowadzona do takiego stanu.
- Ty też próbowałeś trenować z Albatrosem?
- Owszem i co z tego? - zapytał opryskliwie i odwrócił się do mnie tyłem.
- Co ci się stało? - poderwałam się na równe nogi. Miał całe plecy w błocie a gdzieś pod jego cieńszą warstwą widoczne były liczne zadrapania.
- Ten idiota zrzucił mnie na brzegu jeziora i przeciągnął wzdłuż... tam jest żwirowany kawałek ziemi. A tobie co się stało? - w tej chwili zdałam sobie sprawę, że u dołu mam przedartą koszulkę.
- Starałam się nakłonić Melodię do skoku i...
- Czy ty nie umiesz jeździć konno?
- Słucham?! - w moim głosie słychać było wyraźne oburzenie.
- Jakim trzeba być debilem żeby próbować nakłonić konia do skoku skoro doskonale widać, że jest zdenerwowany. Jeżeli ty też byłaś wkurzona tak jak teraz to po co w ogóle na nią wsiadałaś? - wyrzucał po kolei a mnie zamurowało. Stałam z otwartymi ustami i patrzyłam na niego przymrużonymi ze złości i jednocześnie od napływających do nich łez oczami.
- Skoro uważasz mnie za debilkę po co w ogóle ze mną rozmawiasz?!
Chciał jeszcze coś powiedzieć ale mu nie dałam wybiegłam szybko ze stajni, popędziłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Położyłam się szlochając na łóżku. Cała frustracja, która zbierała się we mnie przez te wszystkie dni jakby odpływała.
- Czyli płacz czasem jednak pomaga... - szepnęłam do siebie. Wstałam i podeszłam do okna. Stałam opierając się o parapet i patrząc na ten piękny widok, który rozpościerał się przede mną. - Mam to wszystko więc po co się nad sobą użalać. - skarciłam się po czym poszłam z powrotem do stajni. Na szczęście nikogo nie zastałam. Wzięłam sprzęt do czyszczenia i skierowałam się do boksu Melodii. Zaczęłam czesać jej gęstą, czarną grzywę i ogon. Kiedy skończyłam oporządzanie sierść klaczy błyszczała. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Posprzątałam jeszcze w stajni i już miałam wracać do domu kiedy przypomniałam sobie, że miałam wziąć z siodlarni swoją bluzę. Obróciłam się na pięcie i jeszcze raz znalazłam się w pomieszczeniu. Niestety był tam jeszcze Tymon.
- O! Dobrze, że jesteś już myślałem, że poszłaś do domu.
- Miałam taki zamiar - odparłam nawet na niego nie zerkając.
- Wera przepraszam.
- To twoja strategia? Najpierw mnie obrażasz a później przepraszasz. - stwierdziłam chociaż dobrze wiedziałam, że już nie jestem zła.
- Nie! No coś ty przecież wiesz.
- A więc jeszcze raz. Co miałeś mi do powiedzenia? - spytałam żartobliwie, choć sądząc po wyrazie jego twarzy on raczej tego nie zauważył.
- Przepra...
- Cicho... Słuchaj. - staliśmy chwilę w bezruchu.
- Deszcz. - szepnął chłopak. Oboje wybiegliśmy na korytarz. Niebo zaszło chmurami i lały się z niego strugi wody.
- Przeprosiny przyjęte! - krzyknęłam aby usłyszał coś podczas szalejącego wiatru. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Chodź!
Wbiegliśmy w potok ciepłego deszczu. Zaczęłam krzyczeć przez śmiech. Goniliśmy się co chwila lądując na ziemi. W pewnym momencie podszedł do mnie.
- Tymon? - zapytałam szeptem czego nie usłyszał. Popatrzyłam się w jego ciemne oczy. Nie mogłam oderwać wzroku. Zanim zorientowałam się co się dzieje chłopak nachylił się i mnie pocałował. Staliśmy tak jeszcze chwile aż w końcu on odsunął się i uśmiechnął. Nie mogłam w to uwierzyć. Jedyne na co się zdobyłam to podobny uśmiech. Chłopak wydawał się trochę zawiedziony.
- Cześć. - powiedział i odszedł w stronę samochodu. Po chwili zrozumiałam jednak co się dzieje. Pobiegłam za nim i wtuliłam się w jego przemoczoną bluzę.Czułam, że uśmiech wraca na jego twarz.

***********************************************************************************
No i znowu nie mogłam się powstrzymać, musiałam napisać, bo do jutra bym zwariowała. Oglądałam sobie "Narnię" i w połowie coś mnie naszło. Zaczęłam wymyślać co się stanie i... no właśnie ;) Natrudziłam się trochę ale odcinek jest i sądzę, że nawet się udał pomimo licznych powtórzeń. Jak na razie ciągle widać tylko jedną czytelniczkę choć po ilości wejść na bloga wnioskuję, że jest was o wiele więcej. Mam nadzieję, że rozdział się podobał...^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz