piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 9.

W środku nocy coś wyrwało mnie ze snu. Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było tak jak zawsze. Coś jednak sprawiało, że denerwowałam się jak nigdy. Podeszłam do okna. Wyjrzałam na podwórze. Moim oczom ukazał się płonący dom sąsiadów. Zbiegłam szybko na dół.
- Mamo! Tato! Pali się! - krzyknęłam aby obudzić rodziców. Byli strażakami. Oboje bardzo zasłużonymi. Zerwali się szybko i pobiegli po swoje stroje. Po chwili widziałam obojga wybiegających z domu, wyposażonych w dwa węże strażackie. "Skąd my mamy taki sprzęt?" pomyślałam z uśmiechem. Zarzuciłam na plecy kurtkę i w pantoflach wybiegłam na podwórze. Płomienie stawały się coraz większe. Przy tym ogromnym domu stało już sześć wozów, a do tego mama i tata próbowali coś zdziałać. W pewnym momencie podszedł do nich sierżant. Nie wiem co powiedział, ale wiem, że się zgodzili. Zakręcili wodę, po czym pobiegli wprost do drzwi palącego się budynku. Pięć minut później widziałam ich przez ułamek sekundy... nastąpił bowiem wybuch gazu. Cały dom legł w gruzach. Tym samym pogrzebując ich ciała.
***
- NIE! - krzyknęłam nagle, siadając na łóżku. W oczach miałam łzy. - Nie, to był sen. - szepnęłam aby uspokoić myśli. Spojrzałam na budzik. - Szósta nie ma nawet co kłaść się z powrotem.
Wyszłam spod kołdry i podeszłam do szafy. Myślałam w co się ubrać, kiedy z dolnej półki coś zeskoczyło. Odsunęłam się gwałtownie parę kroków w tył. Kucnęłam by zobaczyć co to. Wtem to coś na mnie skoczyło. Zerknęłam w dół, rozpoznając co to takiego.
- Rikuś, czy ty chcesz żebym na zawał zeszła? - spytałam, a piesek przekrzywił głowę oraz podniósł jedno ucho. Uśmiechnęłam się na ten widok, tłumiąc bolesne wspomnienia. Jedna wielka łza spłynęła po moim policzku i spadła na sierść pieska. Delikatnie położyłam go na ziemi, po czym znów zabrałam się za dobieranie ubioru.  Po krótkim czasie przeszłam do łazienki, a po kolejnych kilku minutach zeszłam na dół aby zrobić sobie jakieś śniadanie. Włączyłam czajnik, otworzyłam lodówkę. Wzięłam z niej pomidora i szynkę. Przekroiłam kajzerkę na pół, posmarowałam ją masłem, położyłam na niej przygotowane wcześniej rzeczy. Ubrałam kurtkę i buty, po czym z kanapką w ręce miałam zamiar iść do stajni. Zawróciłam jednak w połowie drogi, słysząc gwizd czajnika. Wbiegłam po schodkach na małą werandę, przeszłam przez drzwi frontowe, potem pod futryną, aż dotarłam do kuchni. Wyłączyłam gaz na kuchence i zalałam już wcześniej przygotowaną herbatę w kubku w fioletowe paski. Przypatrzyłam się mu dokładnie.
- Oczopląsu można dostać - stwierdziłam odrywając wzrok od kresek. Zjadłam bułkę czekając kiedy herbata wystygnie. Ze względu na mały brak czasu (w końcu już szósta trzydzieści), wypiłam cały napój duszkiem, parząc sobie przy tym język. Po drodze do stajni, wzięłam dwa jabłka z kosza na ganku. Wpadłam między rzędy boksów. Natychmiast wzięłam łopatę i widły.
- No to biorę się za sprzątanie - czyszczenie boksów zajęło mi pół godziny (mój rekord życiowy!), siódma wybiła, a pomocy dale nie ma. Dopiero w połowie karmienia pojawił się Tymon.
- Co tak długo?
- Drzewo zawaliło się na drodze. Przesuwali je godzinę.
- Dokończę karmienie, a ty zajmij się wiadrami z wodą. Większość jest pusta.
- Jasne. A właśnie jeszcze jedno pytanie, kto wczoraj przyjechał?
- Mówisz o zielonym samochodzie?
- Tak, dokładnie.
- Mała dziewczynka z tatą. Chciała się umówić na jazdę.
- Ale my przecież nie prowadzimy jazd.
- No widzisz...
- Nie żartuj.
- Przekonała mnie! Nawet ty nie odmówiłbyś płaczącej dziewczynce.
- Może i nie, ale...
- Nie "ale", wszystko będzie okey.
- A co jak spadnie?
- To wstanie, otrzepie się z piasku i wsiądzie z powrotem. Ta dziewczynka taka jest, mówię ci, choćby nie wiem co się stało ona nie zrezygnuje.
- Tylko pilnuj jej.
- Obiecuję - powiedziałam, pocałowałam go, po czym poszłam dalej rozdawać pasze. Maja ma przyjechać o dziesiątej... Oj będzie zabawa.

********************************************************************************************
Dzień dobry! Wstałam dwadzieścia minut temu z nagłym przypływem weny xD Usiadłam przed klawiaturą i odcinek sam się napisał (moimi rękoma) ;D Ponieważ wcześnie udało mi się dodać rozdział no to co? Wstawiam wieczorem drugi :) Jak to wczoraj ujęła Valeria "Wreszcie wraca Koniowata- dwadzieścia rozdziałów dziennie, aż nie nadążam", dwudziestu może nie będzie, ale w ramach rekompensaty dzisiaj będą dwa :D Do usłyszenia wieczorem...^^

3 komentarze:

  1. Miałam dodać komentarz już ze szkoły, ale telefon mi padł.. Huehuehue. Już nie mogę się doczekać jazdy tej małej. Rozdział.... Hm... Nie wiem jak to określić... Od początku wiedziałam, że to będzie sen (wszak rodzice Weroniki nie żyją), a reszta spoko, choć niewiele się w niej dzieje.

    OdpowiedzUsuń
  2. fajna notka nie moge sie doczekać jazdy małej pozdrawiam anek ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super notka! Twojego bloga też zaczynam obserwować, bo tyle czasu go czytałam, a nawet nie zauważyłam, że nie jestem obserwatorem (tak jak u Valerii). Nie ma to jak moje roztrzepanie xD

    OdpowiedzUsuń