niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 4.

Po mojej ostatniej chorobie siedzenie całymi dniami w domu stało się dla mnie czymś na porządku dziennym. Przez pewien czas przeżywałam katorgę z powodu chodzenia do głupiej szkoły. Nareszcie, po trzech dniach męczarni nadeszły upragnione ferie. Pracy mnóstwo, a przy dwudziestu koniach nawet sześć par rąk to niewiele. Zawsze jednak znalazła się chwila aby pogalopować przez nadal zaśnieżony las samej lub nie. Martwiły mnie tylko dwie rzeczy: pierwsza Gośka ciągle nie chciała odczepić się od Tymona, a druga, Patrycja wyjeżdżała po feriach. Postanowiłam jednak nie zawracać sobie tym głowy i cieszyć się z wolnych dni.
***
Gdy ja nadal spałam, budzik nagle postanowił brutalnie wyrwać mnie z pięknych snów. Uderzyłam w niego ręką żeby się uciszył. Dałam sobie jeszcze chwilę na rozbudzenie, po czym stwierdziłam, że trzeba wstawać. Niechętnie zwlokłam się z łóżka, ubrałam się, poszłam do łazienki i poczłapałam na dół. Zjadłam byle jakie śniadanie w drodze do stajni.
- Szósta trzydzieści, dopiero szósta trzydzieści - marudziłam pod nosem nadal lekko przymulona. Rozejrzałam się wokół. Wszyscy już przyjechali. Przeszłam przez wielkie pobielane drzwi. Dopiero zapach niewyczyszczonych boksów porządnie dał mi do zrozumienia ile mam pracy. Zamrugałam kilkakrotnie, wzięłam głęboki oddech i pomaszerowałam do siodlarni. W środku stali Aśka, Jacek i Tymon debatując zacięcie na jakiś temat.
- Cześć - przywitałam się cicho odwracając ich uwagę. - Coś się stało?
- Nic. - odpowiedział wymijająco Jacek, po czym wyszedł z pomieszczenia.
- O co chodzi? - spytałam z niepokojem.
- Mozambik złamał nogę.
- Żartujesz!
- Niestety nie, a najlepsze jest to, że Jacek twierdzi, iż, któreś z nas na nim jeździło.
- Z tego co wiem to tylko on na nim jeździ.
- Powiedziałem mu to, ale nie chce słuchać.
- Przejdzie mu jak Mozii wyzdrowieje - odezwała się nagle Aśka. - Na razie jest w szoku, zostawmy go w spokoju.
- Dobry pomysł - stwierdziłam podchodząc bliżej Tymona. - To co po południu teren?
- Jasne. Widzę, że ty pomimo wszystko humoru nie tracisz.
Wyszliśmy z siodlarni, niemal wpadając na Gośkę.
- O! Cześć! - prawie krzyknęła na widok chłopaka. On nawet nie zwrócił na nią uwagi. Po prostu przeszedł obok. - Co ty mu robisz? - zapytała mnie cicho.
- Nic.
- Akurat - prychnęła. - Gdybyś nic mu nie zrobiła nie zachowywałby się tak w stosunku do mnie.
- Ma prawo robić co mu się żywnie podoba, a tobie nic do tego. Poza tym jesteś zwyczajnie zazdrosna.
- Zazdrosna?! Niby o co?!
- O to, że to ja jestem jego dziewczyną, a nie ty.
- Och przestań! Myślisz, że on naprawdę chce z tobą być?! Nie rozśmieszaj mnie! Tylko czekam aż w końcu przejrzy na oczy.
- Uważaj, bo możesz się nie doczekać - powiedziałam z wyższością w głosie. - Myślisz, że nie potrafię zawalczyć o swoje? Grubo się mylisz - stwierdziłam, po czym odeszłam w kierunku boksów.

Mniej więcej o trzynastej razem z Tymonem ruszyliśmy w kierunku lasu. Po godzinie między drzewami nadal nie mogłam zapomnieć o rozmowie z Gośką. "A co jeśli ma rację?" to pytanie zadawałam sobie bezustannie. Po chwili nie wytrzymałam.
- Tymon... co sądzisz o Gośce?
- Jest denerwująca i nachalna.
- I nic więcej?
- Do czego zmierzasz?
- Nie ważne.
- Powiedz.
- Zamieniłam z nią dzisiaj kilka zdań, nie przejmuj się.
- Jakich zdań? Nie daj się prosić.
- Stwierdziła, że pomimo wszystko ty wolisz ją, a ze mną jesteś tylko z łaski - wykrztusiłam szybko. Chłopak westchnął i przewrócił oczami.
- Chyba jej w to nie uwierzyłaś... - odpowiedziała mu cisza. - Uwierzyłaś?! - spytał po chwili z krzykiem.
- Nie.. to znaczy... nie... nie wiem.
- Wera... przestań się nią zamartwiać. Nie widzisz, że ona po prostu próbuje cię przekonać do czegoś czego nie ma?
- Widzę, ale... masz rację. Psuję tylko humor i tobie i sobie. Niedługo się ściemni, wracamy?
- Tak, raczej nie chcę żebyśmy zgubili się w lesie.
Zawróciliśmy konie i pogalopowaliśmy w kierunku domu. Gdy tylko dojechaliśmy do tylnej bramy moją uwagę przyciągnął duży, czarny samochód, do którego przyczepiona była przyczepa mieszcząca co najmniej dwa konie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu gości. Pustka.
- Ciekawe kto to. - powiedziałam do Tymona. - Odstawmy konie do stajni i pójdziemy sprawdzić, okey?
- Jasne, chodźmy.
Szybko rozsiodłaliśmy konie i odnieśliśmy rzędy do siodlarni. Nagle moją uwagę przyciągnęły dwa konie, stojące w dwóch ostatnich boksach.
- Czekaj! - zawołałam chłopaka z powrotem do stajni. - Grey i Fires - przeczytałam imiona na tabliczkach przyczepionych do drzwi. - Gdzieś już to słyszałam. - stwierdziłam w zamyśleniu.
- Chodźmy do domu to się przekonasz.
Nie czekając pobiegliśmy przez podwórze. Wpadłam zdyszana ze śmiechem do przedpokoju. Obróciłam się w lewo i stanęłam jak wryta. Przy kuchennym stole siedziały dwie dziewczyny. Jedna o długich czarnych włosach i błękitnych oczach. Druga zaś miała krótko ścięte blond włosy oraz oczy, których koloru nigdy nie dało się ściśle określić.
- Suzana! Mary! - krzyknęłam z radością, rzucając się im na szyję. Były to bowiem moje stare przyjaciółki z Anglii.
- Niespodzianka!
Po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że w przedpokoju oparty o futrynę stoi Tymon. W sumie wiedząc jak reaguje na nowe osoby nie wiedziałam co zrobi, ale pomimo wszystko lepiej spróbować. Popatrzyłam na niego ukradkiem proszącym wzrokiem. Przez chwilę na jego twarzy widniała mina wyrażająca dezaprobatę, lecz po chwili przewrócił oczami podszedł, po czym przedstawił się oraz przywitał z Suzaną, którą spotkał niegdyś w szpitalu.
- Mam nadzieję, że ciągle jesteście razem? - spytała unosząc pytająco jedną brew.
- A dlaczego miałoby być inaczej?
- To świetnie.
- Tylko uwaga, bo za chwilę może pojawić się zaraza.
- Co?
- Innymi słowy może tu wejść Gośka.
- Kto?
- Poznacie przy okazji. Co powiecie na kolację?
- Po sześciogodzinnej podróży tylko czekałam aż to zaproponujesz.
Wspólnymi siłami przygotowaliśmy nie byle jaką kolację. Ku mojemu zdziwieniu nawet Tymon uległ licznym namowom  i został. Dziewczyny nie szczędziły pytań, ale na szczęście w końcu się przełamał i na większość odpowiedział.
- No dobra a teraz gwóźdź programu!
- Co? - spytałam lekko zdezorientowana nagłym wybuchem koleżanki.
- To co Suzana, na trzy - cztery?
- Dobra. Raz, dwa, trzy.
- Zostajemy w Polsce! - krzyknęły równocześnie, a mnie zamurowało.
- Żartujecie!
- Nie, a myślisz, że po co przywiozłyśmy konie?
- Czy ja wiem, ale jak, gdzie?
- Cztery domy dalej. Stwierdziłam, że wolę zostać tu a Mary zaproponowała, że pojedzie ze mną.
Po tych słowach jedyne na co się zdobyłam to ponowne rzucenie się na dziewczyny. Nawet gdyby Gośka wparowała do kuchni z krzykiem to i tak nie zepsułoby mi to humoru.

********************************************************************************************
BUM! Nareszcie w domu! Nigdy więcej na szkolne, darmowe wycieczki, NIGDY!!! Zamiast do sanatorium trafiłam do głupiego szpitala! Szpitalne łóżka, natrysk jak na basenie bez kurtyny, brak klamek w oknach, jedzenie jak ze śmietnika, napaść ROTA wirusa, wszyscy oprócz naszego pokoju rzygają przez co dochodzi do kwarantanny, nie można wyjść na zewnątrz, nie wolno otworzyć okien... oraz nasze sto czterdzieści sześć odpałów XD Bezcenne! A na dodatek koleżanka próbowała zeswatać mnie ze swoim kolegą, ale twardo odmówiłam zadawania się z elementem, który pije, ćpa i pali. Oj nie, co to to nie. Jutro dodam kolejny rozdział... może nawet dwa zależy jak wyjdzie ;D Stęskniłam się za blogiem i kochanymi czytelnikami przez te okrutne dziesięć dni... Nigdy więcej nigdzie nie jadę bez dostępu do neta...^^

6 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz jak się cieszę że wróciłaś! Rozdział jest dość "szybki" i dużo się w nim dzieje, ale i tak mi się podoba :D Nie rób więcej takich rzeczy!
    I drugi blog zmienił adres [znowu]. Nie wiem czy o tym wiesz, ale mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z czytania (adres jest podany na stronie). Na blogu pojawiło się też "Kalendarium"- internetowy kalendarz. Są podane daty wstawiania nowych notek.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny blog uwielbiam go!!!;) pisz pisz już sie doczekać nie moge mam nadzieje że tymon i wera sie do siebie zbiżą;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny. Dobrze, że coś się w nim dzieje.

    Ja też kiedyś trafiłam do takiego "sanatorium". Kanapki z trującą margaryną, przestarzałą szynką i zgniłym serem. Nie wspominając o zasadach BHP. Mam nadzieję, że już nigdy nie trafisz to takiego pseudo sanatorium.

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy następny rozdział? miał być dzisiaj ;(

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio zaczęłam czytać Twojego bloga, bardzo mi się podoba:D Tylko wydaje mi się, że jest trochę niewiadomych. Co Weronika robiła w Anglii? Kim są rodzice dziewczyny? I dlaczego wylądowała u wujka? No nic, mimo to bardzo fajnie piszesz. Super pomysły;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń