wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 40. - ostatni.

No i proszę, ostatni rozdział kolejnego, szóstego tomu. Szybko zleciało (pół roku, bardzo szybko). Tym razem podaruję sobie szczegółowe podziękowania, z dwóch powodów; pierwszy, jeszcze tylko dwie części i zbliżamy się do ewidentnego końca HMOL, a wtedy zamierzam napisać jedną, wielką notkę z wyróżnieniami. Drugi, za każdym razem mam wrażenie, że kogoś pomijam. Nic dziwnego, zebrało się Was tyle, że mam ochotę napisać kilka słów dla każdego z osobna, a to zajęłoby mi cholernie dużo czasu, a wszystkim Wam należą się podziękowania. Dlatego, moje wielkie DZIĘKUJĘ jest kierowane do każdej osoby, która choć raz zajrzała na bloga. Nieważne, czy skomentowała, zaznaczyła reakcję, czy po prostu weszła i wyszła, jestem wdzięczna za jakkolwiek okazywane mi wsparcie. Nie mam nic więcej do dodania, zapraszam do lektury :)

***********************************************************************************
Dzień mijał za dniem, doby upływały w coraz szybszym tempie. Powoli zbliżała się data powrotu. a tym samym - dwudziestych trzecich urodzin Tymona. Stres stawał się większy z każdą godziną, a ja nie mogłam nic na to zaradzić. Co chwilę uderzało we mnie cholerne poczucie winy, w końcu, nic mu nie kupiłam. Nie było ku temu żadnej okazji. Miałam to zrobić w trakcie ferii, a jako, że sam wyciągnął mnie z domu, późniejsze pretensje mógł kierować jedynie do siebie. Tak, dokładnie. Wspaniałe wytłumaczenie, naprawdę.
Byłam okropną dziewczyną, sama się dziwiłam, że on jeszcze jakoś ze mną wytrzymywał. Cieszyło mnie to, ale pomimo wszystko wciąż odnosiłam wrażenie, że wszystko może się skończyć tak szybko, jak się zaczęło. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę nasze ogólne szczęście i niezliczoną ilość odwiedzin w szpitalu, gdzie każdy lekarz znał nas aż za dobrze.
Pomimo moich obaw i nerwów, wyjazd miał także swoje plusy. Jednym z nich był fakt, że Tymon nie rzucił słów na wiatr i rzeczywiście nauczył mnie jeździć na desce. Wymagało to sporo cierpliwości, bo byłam wyjątkowo opornym uczniem, jednak po kilku dniach nie kaleczyłam jazdy tak, jakbym się tego spodziewała, co okazało się wyjątkowo miłym zaskoczeniem, zarówno dla mnie, jak i dla chłopaka, który, nawiasem mówiąc, miał chyba dosyć robienia za nauczyciela. W sumie, wcale mnie to nie dziwiło, nigdy nie przejawiał specjalnie dużo spokoju ani chęci przebywania z innymi, ani nie zachowywał stoickiej postawy. Co jakiś czas zamykał oczy i wzdychał ciężko, chcąc uspokoić zszargane nerwy, które przeze mnie stawały się coraz mniej odporne na zewnętrzne bodźce.
- Co robimy potem? - spytałam, gdy tylko ustaliliśmy, że ostatni raz wjeżdżamy na stok, na którym spędziliśmy już dobre kilka godzin. W odpowiedzi na pytanie otrzymałam wzruszenie ramionami, uprzedzone dziwną miną, którą po chwili zastąpił szeroki uśmiech.
- Proponowałbym się wreszcie spakować. Twoje rzeczy są porozwalane po wszystkich pokojach, a wyjeżdżamy jutro wieczorem - przypomniał, na co ja z początku spiorunowałam go wzrokiem, aby po chwili wrócić do bacznego obserwowania przestrzeni przed i pod nami. Z wyciągu wszystko wydawało się tak malutkie, jakbym mogła to zgnieść jednym ruchem palca. Nawet nasz domek, widoczny stąd w zaledwie niewielkim stopniu, był wielkości mojego paznokcia. Zdążyłam polubić tą perspektywę, więc mimo mojej początkowej niechęci i lęku wysokości, poczułam nietypowe uczucie pustki, na myśl, że już jutro miałam wrócić do normalności. Z drugiej jednak strony, zdążyłam się porządnie stęsknić za końmi. Za wujkiem i ciotką oczywiście również. Dwie trzecie wizytacji minęły bez mojego udziału, co niezmiernie mnie zadowalało. Został tylko jeden, nieszczęsny tydzień, najtrudniejszy do zaplanowania. W końcu kochana ciotka była pewna, że studiowałam. Wujek poinformował ją, że uczęszczam na uczelnię, na zajęcia dzienne. Szkoda tylko, że nawet ja nie wiedziałam, jaki kierunek wybrałam. Prawdopodobnie, aby nie zaprzepaścić swojego misternego planu, postawił na coś niezbyt wymagającego, aby nie pojawiły się pytania o maturę. Psychologia? Filologia polska? Angielska? A może zootechnika? Tak, skoro wymyślił to mój opiekun, musiało to być coś związanego ze zwierzętami, a weterynaria nie była w moim przypadku osiągalna. Jeśli chodziło o języki, nigdy nie miałam z nimi żadnego problemu. W końcu, od czterech lat obnosiłam się jako obywatelka dwóch państw - Wielkiej Brytanii oraz Polski. Wciąż nie mogłam się zdecydować, które z nich wolę, deszczową, wiecznie pochmurną Anglię, z którą wspomnienia wiązały się z rodzicami, czy może państwo oddalone na wschód Europy, gdzie pogody nigdy nie dało się jasno przewidzieć, a jedyne skojarzenia, jakie przychodziły mi na myśl o nim, to Tymon i cała "stajenna ekipa". Cóż, chyba jednak preferowałam przebywać w tym drugim, choć nie zaprzeczam, często tęskniłam za obrzeżami Londynu.
- Nie schodzisz? - głos szatyna skutecznie wyrwał mnie z letargu. Pokiwałam nieświadomie głową i odpięłam pas, aby po kilku chwilach znaleźć się na górze stoku. Jeszcze raz sprawdziłam zapięcia przy desce, naciągnęłam gogle na twarz i z zadowoleniem spojrzałam na chłopaka. - Kto pierwszy na dole?
- Jeszcze pytasz - prychnęłam i jednym skokiem odwróciłam się w kierunku jazdy. Co jakiś czas obserwowałam Tymona kątem oka, sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku. Nasze spojrzenia spotykały się raz za razem, a uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Zostało zaledwie kilka metrów do zjazdu, a ja nadal prowadziłam. Cieszyłam się jak głupia, mimo że wiedziałam, iż chłopak robi to jedynie z grzeczności. Dziesięć metrów, osiem, siedem... Znaczniki odległości od końca stoku były się coraz gęściej ułożone, więc zwróciłam się bokiem, aby zahamować. Zapewne udałoby się, gdyby nie szatyn wpadający we mnie z taką siłą, że dosłownie zwaliło mnie z nóg i razem przekoziołkowaliśmy pod samą bandę. Wokół zdążyła się zgromadzić spora grupka ludzi, wszyscy sprawdzali, czy nic mi nie jest. Siadając na śniegu potakiwałam tylko głową i rozglądałam się dookoła, mając wrażenie, że na chwilę urwał mi się wątek. Szybko się otrząsnęłam, odpięłam paski przy desce i z pomocą jakiegoś mężczyzny podniosłam się na równe nogi. Podziękowałam uśmiechem, po czym zaczęłam się przepychać przez drugą grupkę ludzi. Tymon leżał po środku i gdyby nie fakt, że szczerzył się do każdego z osobna i omiatał otoczenie swoimi zielonymi tęczówkami, mogłabym pomyśleć, że nie żyje.
- Chyba coś sobie skręciłem - mruknął, gdy dwaj faceci z pogotowia podnieśli go na ramionach i zawlekli do karetki. - Albo złamałem. - Świetne zakończenie wyjazdu.

Pieprzone sześć godzin oczekiwania na korytarzu, wysłuchując kazań Aśki na temat naszej nieodpowiedzialności, ciągnęło się niemiłosiernie. Każda minuta, sekunda, zdawała się trwać dwa razy dłużej niż powinna. Zachowywałam względny, pozorny spokój, choć wewnątrz się we mnie gotowało. Miałam ochotę wrzeszczeć, płakać, wyrywać sobie włosy wraz z cebulkami. Jedynym, co pozwalało mi tego nie ukazywać, było doświadczenie. W końcu, nie pierwszy raz spędzałam cały wieczór w oczekiwaniu na cholerne słowa lekarza. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Nie byłam w sumie pewna, czego się obawiałam, w końcu, miałam pewność, że wciąż żyje. Powoli brakowało mi cierpliwości ze względu na fakt, że wciąż nie wiedziałam, co się mu stało i dlaczego nie pozwalają go zobaczyć przez tyle czasu. Nie zostaliśmy poinformowani o dosłownie niczym. Przez salę, pod którą czekałam przewijało się coraz więcej pielęgniarek i lekarzy. Aż w końcu, po tylu godzinach, mogłam zobaczyć, w jakim tak właściwie był stanie.
- Hejka - czyli pierwsze słowo, jakie usłyszałam, gdy tylko znalazłam się w pomieszczeniu. Zmierzyłam go zdezorientowanym spojrzeniem. Poza kilkoma siniakami na rękach wydawał się całkowicie zdrowy.
- Hejka? - zdziwiłam się, marszcząc brwi i zamykając za sobą drzwi. - Siedzę na tym zasranym korytarzu od osiemnastej i jedyne, co masz do powiedzenia, to pieprzone hejka?
Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech, gdy pokiwał głową, udając, że cokolwiek z mojej wypowiedzi do niego dotarło.
- Hejka, skarbie, miło słyszeć, że się o mnie martwiłaś - powiedział, rozkładając ramiona i zapraszając mnie tym samym do uścisku. Początkowo nie byłam pewna, czy się nie przesłyszałam. Skarbie? Z ust Tymona? Postanowiłam to jednak zignorować i skorzystać z możliwości przytulenia. - Taka reakcja lepsza?
- Gdyby nie fakt, że jesteś pacjentem, chętnie bym cię pobiła - mruknęłam w jego koszulkę, zaciskając palce na jej materiale. Westchnęłam lekko, gdy jego dłoń pogłaskała delikatnie moje plecy. Zbierało mi się na płacz, choć sama nie byłam do końca pewna, dlaczego. Chyba myśl, że mógłby znów zapaść w śpiączkę lub coś w tym rodzaju wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że do teraz nie potrafiłam pozbyć się jej z głowy. - I bardzo mi przykro, ale nie mam dla ciebie prezentu, chociaż wiem doskonale, że masz dzisiaj urodziny. Więc... Wszystkiego najlepszego?
- A na moje hejka narzekałaś - obruszył się, puszczając mnie i zaplatając ręce na piersi. - Czuję się oburzony, ale mam całkiem dobre zastępstwo, w zamian jakiegoś szpargału - uniósł lekko kącik ust, zerkając na mnie nieco wymownie. Odsunęłam się na krześle, próbując wybadać, o co mu chodziło.
- Mam się bać? - zapytałam, a on tylko spuścił wzrok.
- Teoretycznie nie, chociaż sam się boję jak cholera - zaśmiał się lekko, a mnie ogarnął jeszcze większy niepokój. - Miałem zoperowaną rzepkę, więc...
- Zoperowaną?! - wrzasnęłam omiatając całą jego osobę wzrokiem. Ten tylko prychnął nerwowo i podrapał się po karku.
- Tak, tak się składa, że twoja deska rozwaliła mi rzepkę. Ale nie o to chodzi - mruknął, sięgając za poduszkę. Z coraz większą niecierpliwością obserwowałam każdy jego ruch. - No i sprawa wygląda tak, że... - ponownie się zawiesił, najwyraźniej nie mając pojęcia, co powiedzieć. - Że nie mogę uklęknąć, chociaż w normalnych okolicznościach bym to zrobił, więc czy wyszłabyś za mnie? - Wydyszał na jednym wdechu, otwierając przede mną niewielkie, czarne pudełeczko. Wpatrywałam się w niego niemo, nie wiedząc, jak zareagować. Odjęło mi mowę, więc nie odrywałam od niego wzroku, marszcząc brwi z otwartymi ustami.
- Czekaj, ty się oświadczasz? - zapytałam, usilnie starając się nie jąkać. Chłopak spojrzał na chwilę w górę, aby po chwili pokiwać z zapałem głową. Z moich ust wydobyło się tylko przeciągłe "och", ponieważ nadal nie do końca docierały do mnie jego słowa. - W takim razie... Tak, pewnie.
- Czyli się zgadzasz?
- Na to wygląda - powiedziałam,  wywołując uśmiechy na naszych twarzach. Zgodziłam się. Naprawdę się zgodziłam. W okolicznościach, które zupełnie nie sprzyjały tego typu sprawom, zyskałam narzeczonego. Czy to nie dziwne, że wszystko, co ma związek ze szpitalem, koniec końców, kończy się dobrze? Bynajmniej w naszym przypadku. Za każdym razem wychodzimy z tego bez większych problemów, tym razem, z dodatkowym bonusem.

***********************************************************************************
MACIE I SIĘ CIESZCIE. A Ty się, Diego, udław. Nie wierzę, że to napisałam. Przysięgam, nie wierzę. Jest trochę nie ten teges, ale w miarę ujdzie XD No i długość taka trochę porządniejsza... Same plusy! O! Właśnie, co do plusów, ładny prezent na koniec tomu, 55,000 wygląda, hmm, całkiem nie najgorzej, jak na mój gust ♥ Jeszcze raz bardzo Wam za wszystko dziękuję! Rany, nie wierzę, że kolejny tom za mną. To już 293 notka! Tylko siedem do trzeciej setki... Szaleństwo, naprawdę. Wzdycham tu raz za razem i morda nie przestaje mi się cieszyć. No więc, cóż, do zobaczenia w piątek! c: A właśnie, na koniec, życzcie mi jutro powodzenia, ja na 10-ciocentymetrowych obcasach w sukience? Będzie ciekawie XDD Kocham Was! ♥

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bożebożebożebożebożebożebożebożebożebożebożebożeboże! <333333333333 BOŻE! Takie zakończenie tomu to ja rozumiem, chociaż, kurde, rzepke mu zjebałaś XDD Powiedziała 'tak'. JA W TO NIE WIERZĘ. UDŁAWIŁAM SIĘ, SERIO. Dławię się i nawet Bartuś mi nie pomoże. Dzięki Tobie się nie potne, dzięki XD Kocham Cię, Boże, aż mi się płakać chce, serio XDDDD Boże, będę wyć, XDDDDD to jest takie piękne, Jezu. Będę to czytać na okrągło, serio. I wywiązał się z wyzwania Justyny! Boże, hahaha, to jest piękne <3 Nie mogę się doczekać reakcji Karoliny, hahah, chyba się potnie XD Boże, cieszę się jak małe dziecko, hahahaha <333333333 Cudowny rozdział, tak długo wyczekiwany i wgl, CUDOWNY. Kocham, po prostu kocham, Jezusku XD Tak długo czekałam, tak strasznie mi się podoba, OMG XD Boziu, kocham to, tak zwyczajnie, to jest świetne <333 i taki majndfak Wery z początku, hahahahahahahaha. Teraz nie będę mogła zasnąć, mój Boże XDDD Reszte koma napisze jutro, bo oczka mi sie klejo, a chcialam byc pierwsza, kckckckckc <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Skąd ja wiedziałam, że któreś z nich trafi do szpitala? I skąd wiedziałam, że się jej tam oświadczy? Jejku, to takie słodkie ;) Rozdział w końcu długi, jak na ten ostatni przystało. I o matko śnieg. Pewnie ja też wyląduje dzisiaj w szpitalu xd. I o matko, już tylko dwa tomy. I o matko, gratuluję tylu wejść. No dobra. To życzę ci dalej takiej popularności, żeby statystyki nigdy nie leciały na łeb, na szyję, wiecznej weny, i że jak skończysz z HMOL to żebyś założyła kolejnego, równie wspaniałego bloga. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. cudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudnie
    Boże, nie wierzę, że to zrobiłaś.
    Boże.
    Wiedziałam, że kiedyś to zrobisz, ale myślałam, że nie tak szybko. Może chciałaś nas denerwować, że tego nie robisz, ale w końcu zrobiłaś...
    Boże.
    Cudnie.
    Zajefajne zakończenie.
    Teraz ma być zajefajny początek.
    Ciekawe co powiedzą wujek, Aśka, inni no i ta głupia ciotka.
    OMG.
    I nie mogę znieść myśli, że dwa tomy do końca.
    Nie mogę.
    W ogóle to ten tom trwał pół roku?
    Kurde, za szybko ten czas leci.
    No w każdym razie jest super, szybko pisz nowy tom.
    Przeraża mnie, że zaraz konie ;_;
    Koniec komentarza, bo się gubię w tym co piszę.
    Bay.
    Dobranoc.
    cudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudniecudnie
    Bay.

    OdpowiedzUsuń