niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 33.

Czy tylko mój żołądek się ściska na myśl, że do końca Horses Meaning Of Life zostało 87 rozdziałów? ;__;

Zrzuciłam z siebie rękę chłopaka wraz z pościelą, gdy tylko otworzyłam oczy. Z cichym jękiem wstałam z łóżka i od razu udałam się do łazienki. Oblałam twarz zimną wodą, związałam włosy w wyjątkowo starannego kucyka i zabrałam się za wszystkie poranne czynności. Gdy wróciłam do pokoju po świeże ubrania, Tymon chwiejnie stał na nogach, strasząc swoją półnagością. Dobrze zbudowany tors oraz brzuch z delikatnym zarysem typowego "kaloryfera", zapewne spodobałyby się każdej dziewczynie. Przetarł twarz dłonią, przeczesał swoje włosy i dopiero wtedy zauważył mój pełen politowania wzrok. Na jego ustach przez chwilę zamajaczyło coś na kształt uśmiechu, co już po chwili przerodziło się w kompletne zmęczenie.
- Skoro ja mam kaca po kilku piwach, to nie wiem, co muszą czuć pozostali - powiedział, poprawiając swoje bokserki i wciągając na nogi spodnie, porzucone na środku pokoju. Ja z kolei pokręciłam tylko głową i przeszłam w stronę szafy. Wyciągnęłam z niej nieco porządniejsze rzeczy, niż wisząca na moim ciele, rozciągnięta koszulka, którą po chwili przerzuciłam przez głowę i zastąpiłam niemniej zniszczonym swetrem. Dopiero, gdy przekładałam stopę przez nogawkę bryczesów, poczułam dłonie oplatające moją talię, a usta szatyna przy mojej szyi wcale nie ułatwiły przebierania. Zerknęłam na jego rozczochrane włosy, bo moje pole widzenia ograniczyło się tylko do nich. 
- Pozwól, że jednak najpierw się ubiorę - powiedziałam, niezgrabnie odsuwając się i przy okazji plącząc o spodnie. W duchu dziękowałam, że ręce chłopaka wciąż spoczywały w okolicach mojego brzucha, bo gdyby nie to, niewątpliwie leżałabym już na ziemi, orząc panele nosem. 
- A co, jeśli nie pozwolę? - zapytał, na co ja przewróciłam oczami. Ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy, zgięłam nogi w kolanach, siadając przy ścianie i przy okazji wyrywając się z jego objęć. - Czuję się odrzucony - mruknął z niezadowoloną miną, kucając przy mnie. Zmierzyłam go wzrokiem z rozbawieniem, po czym ponownie wstałam, aby podciągnąć bryczesy na biodra. Gdy w końcu udało mi się zapiąć rozporek, napotkałam zrezygnowanie w zielonych tęczówkach, które spoglądały na mnie z dołu. Tymon wyprostował się, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego, przez co już po kilku sekundach jego oczy znalazły się wyżej od moich. Westchnęłam ciężko z uśmiechem, wymijając go, aby usiąść na łóżku i w spokoju założyć skarpetki.
- Idę zrobić jakieś śniadanie - rzuciłam przez ramię, porywając z wieszaka bluzę i kierując się w stronę schodów. Przeczesałam palcami kitkę, przerzucając ją przez ramię. Zbiegłam na dół, pokonując kilka stopni i niestety, nie zdążyłam wyhamować przed niespodziewaną przeszkodą, jaką była Aśka, rozłożona na środku pomieszczenia. Ległam jak długa, przytłaczając ją częścią swojego ciężaru i sprawiając tym samym, że koleżanka otworzyła oczy, gwałtownie nabierając do ust powietrza.
- Żyjesz?! - krzyknęła, automatycznie podrywając się z ziemi i kopiąc mnie przy okazji w brzuch. Ręce zamortyzowały upadek, więc nie ucierpiałam na tym tak, jak bym się tego spodziewała, jednak czując but wycelowany w moją przeponę, z cichym jękiem skuliłam się na podłodze. Dziewczyna z kolei stanęła tak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie i z trudem utrzymała się na nogach. Zapewne leżałaby właśnie na mnie, gdyby nie fakt, że Tymon przybiegł w porę i posadził ją na krześle. Ja w tym czasie zdążyłam oprzeć się o szafkę, przyciskając rękę w okolicach mostka i podciągając nogi pod siebie.
- Ciebie nie można nawet na chwilę samej zostawić; zaraz się pokaleczysz - prychnął szatyn, pomagając mi wstać z podłogi. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i nadal zgięta wpół, przeszłam do salonu, opierając się na ramieniu chłopaka.
- Dziękuję - mruknęłam, zrzucając z kanapy stopy Susane i opadłam na miejsce, które w związku z tym się zwolniło.
- Może jednak ja zrobię coś do jedzenia - westchnął mój jedyny, przytomny towarzysz, od razu udając się do kuchni. Oparłam się, odchylając głowę do tyłu i masując brzuch okrężnymi ruchami.
- Chłopak cię bije? - usłyszałam obok, na co automatycznie podskoczyłam w miejscu - Uspokój się, bo na zawał zejdziesz - burknęła Sus, rozprostowując ręce. Po chwili milczenia odchrząknęła głośno i podniosła się do pozycji siedzącej, nie fatygując się nawet, aby otworzyć oczy. Zrobiła to dopiero, gdy poruszyłam się w miejscu. Spojrzała na mnie nieprzytomnie; zastanawiałam się, czy mnie w ogóle widzi.
- Nie, nie bije mnie chłopak, tylko kopie Aśka - uśmiechnęłam się półgębkiem, kiedy w końcu dotarła do mnie treść pytania. Nie wiedzieć czemu, jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby Tymon uderzył kogokolwiek, a już na pewno nie mnie. A nawet jeśli dałabym radę to jakoś wyimaginować, cały obraz zaburzał widok chłopaka krzątającego się przy kuchence z patelnią w ręku.

Zmarszczyłam mocniej brwi, widząc, jak Albatros zaczyna się denerwować, kiedy Tymon starał się operować kopystką na tyle zręcznie, żeby w miarę szybko usunąć kamień, który dostał się pod podkowę ogiera. Taka niedogodność w środku lasu, gdy powoli zaczynało się ściemniać, nie była niczym, czego byśmy chcieli. Gdybym miała ją sklasyfikować na jakimś wykresie, ta sytuacja uplasowałaby się gdzieś pomiędzy "Boże, nie narażaj mnie na taki stres", a "chyba zdechnę ze strachu". Biorąc jednak pod uwagę, że nie byłam sama, można pokwapić się o stwierdzenie, że nieco mnie to pocieszało. W końcu między drzewami docierało do nas jeszcze światło, więc powinniśmy bez problemu dojechać do domu przed zmierzchem. Cóż, powinniśmy, gdybyśmy wyjechali dokładnie w tamtym momencie. Co prawda był to już obszar lasu, który znaliśmy na wylot, jednak w kompletnej ciemności odnalezienie dobrej drogi mogło okazać się jednym z trudniejszych zadań. Chłopak zaklął pod nosem, gdy gniadosz po raz enty wyrwał mu swoją nogę. Uderzył konia w łopatkę, na co ten tylko uniósł łeb i przeskoczył kilka kroków w tył, niemal strzelając z zadu. Najwyraźniej jednak kamień uwierał do tego stopnia, że postanowił sobie odpuścić. Nie minęło kilka minut, kiedy kopyto w końcu zostało wyczyszczone i szatyn w końcu wrócił na grzbiet. Wypuściłam wstrzymywane dotąd powietrze i przyłożyłam łydki do boków zniecierpliwionej już klaczy. 

***********************************************************************************
Kolejny marny, nic niewnoszący rozdział, z którego nie jestem nawet zadowolona ;-; Beznadziejnie mi się go pisało, ale no cóż, byle do ostatniego, tak? Stała zasada, która prowadzi mnie zazwyczaj przez ostatnie dziesięć rozdziałów danego tomu. Ała, znowu mi się żołądek wywrócił. Tylko dwa tomy zostały, moi drodzy. "Tylko"... Może to i aż, biorąc pod uwagę, ile już tego napisałam? Przepraszam, że tak Wam truję dupy co drugi dzień, czasem nawet codziennie, ale, no kurde, jestem za bardzo przywiązana do tego bloga, żeby go od tak sobie zostawić ;-; Dobra, bo znowu te sentymenty, dobranoc ♥

3 komentarze:

  1. Dotrwasz do końca. Nigdy nie poznałam osoby z takim zapałem i uparciem jak ty. Co do twojej opinii o rozdziale to po części się zgodzę. Nic nie wnosi, ale nie jest marny. Czekam na kolejne i pozdrawiam
    Ps. Powodzenia w dalszym rysowaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ejejejejejej, myślałam o czym innym, jak mi to na czacie pisałaś :c Teraz będę płakać i czwarta z kolei rolka papieru zostanie wywalona do kosza na śmieci z tekstem 'Ojciach, łap, smarkotki' Tia... Pokazywałam Ci, jak pięknie wygląda moje łóżko, gdy jestem chora? No więc właśnie, teraz jest czysto!... Jako tako. A tak btw, to życz mi powodzenia w zaśnięciu, przyda się z zatkanym nosem, serio. Czuję się jak zjedzona, przeżuta, wypluta i na dodatek zdeptana. Rozdział mi się podobał, Ty się kobieto nie znasz. Ja powinnam się kurować, w środę na konie, a w piątek - chata wolna C: Wpadaj, jak chcesz, nie ma problemu, mama z tatą na studniówkę jadą. A ja, jak rok temu, włożę sukienkę i będę densić do okna, gdzie każdy sąsiad może mnie zobaczyć. Tiaa... To ZUPEŁNIE normalne. Ale co się dziwić, przecież to jestem ja, co nie? To ja mam skórę martwej kuny w łóżku c: Chciałabyś, co nie? Zazdro po całości, nie ma co. No właśnie, mnie serduszko boli, jak okazuję się, że za 174 dni skończysz tego bloga. Ha, wyższa matematyka, teraz myśl, jak to obliczyłam B) A tak zupełnie od czapy, jestem idiotą do potęgi którejś tam. Po prostu, ja nie wierzę we własną głupotę, serio. Właśnie sobie słucham muzyki na fula, a co tam, mój pokój, mogę robić co chcę C: Gorzej, jak Monia przyjedzie, a w tym momencie CAŁY pokój mam w kartonach... Tia, hasło moich rodziców: Robimy remont, wszystkie materiały niesiemy do dzieci do pokoju. HELOŁ. JA TAM JESZCZE MIESZKAM ;-;-;-;-;-;-;-;-;-;-;-;-;-;-; Ogólnie, to mam chwilowo świetny pokój, wiesz, prysznic, kafelki, okap.. Żyć nie umierać!
    Wiem, że to wiesz, ale i tak powtórzę: Kocham! <3 :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Że niby jaki koniec?
    Co ja ze sobą pocznę jak nie będę mogła czytać...
    Eh, w każdym razie jeszcze sobie poczytam te 87 rozdziałów, a potem będę się martwić co dalej.
    Także ten, mnie sie rozdział podoba i o.
    Od paru dni nie umiem napisać nic więcej, przykro mi :/
    Więc do nn.

    OdpowiedzUsuń