niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 2.

Odpięłam uwiąz od kantara i pozwoliłam Tabunowi oddalić się w daleki zakamarek pastwiska. Usiadłam przy ogrodzeniu z cichym westchnieniem, rozkoszując się cudowną pogodą. Oparłam plecy na jednym z słupków i mrużąc oczy przed słońcem, odchyliłam głowę w tył. Na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Wiosnę dało się wyczuć w powietrzu. Ptaki świergotały między młodymi, zielonymi listkami jednego z pobliskich drzew. Przeskakiwały z gałęzi na gałąź, aby po chwili odlecieć w stronę lasu. Uwielbiałam obserwować przyrodę; za każdym razem napawała mnie spokojem i pewnego rodzaju szczęściem, którego źródła nie potrafiłam wskazać. Po prostu każdy fragment mojego ciała zdawał się reagować pozytywnie na seledynowy odcień trawy, wiatr, który co jakiś czas zrywał się nagle, aby po chwili ucichnąć niemal całkowicie oraz słońce, które spływało na ziemię, rozprzestrzeniając po niej swoje ciepłe promienie. Szczególnie dało się to odczuć, gdy w końcu można było pożegnać mroźną, śnieżną zimę, która zaznaczała swą obecność nieprzerwanie przez trzy, dłużące się niemiłosiernie miesiące. Od grudnia aż do końca lutego ciężko było natrafić na niezasypany puchem fragment gleby, więc widok zielonkawych źdźbeł niesamowicie cieszył oczy. Jedyne, czego można było się obawiać, to śnieg w kwietniu. I choć nic nie zapowiadało jego obecności, i tak zawsze istniała możliwość, że zaskoczy w okolicy Wielkanocy.
Zerknęłam na konie, które korzystały ze wszystkich walorów soczystej trawy, wyskubując każdą, pojedynczą kępkę. Planowałam resztę dnia, wyznaczając w głowie oddzielny odstęp czasowy na każdą czynność. Popołudniowe karmienie było już za nami, więc zapowiadała się godzinna przerwa przed rozpoczęciem jakichkolwiek czynności. Trening na Melodii odkładałam nieprzerwanie od trzech dni, nie ma się co dziwić, że w końcu poczułam się do obowiązku i stało się to pierwszym punktem na mojej wyimaginowanej liście. Zaraz po tym zapowiadała się kolejna jazda, na płaskim, z Albatrosem. Flock'a ponownie oddałam pod opiekę Michaliny, a Malagą zajmowała się Wiola. Manhattan'a na lonżę wzięliśmy z samego rana, więc była to kolejna pozycja, którą mogłam odhaczyć. W następnej kolejności uświadomiłam się, jak bardzo brudny jest mój sprzęt po ostatnim terenie; zajęcie na wieczór wraz z karmieniem, zamiataniem i przygotowaniem kolacji dla pięciorga osób.
Na myśl o natłoku zajęć, ponownie odchyliłam głowę, mrużąc powieli w ochronie przed rażącym słońcem. Doba trwała zdecydowanie za krótko. Gdyby ruch Ziemi mógłby zwolnić do tego stopnia, aby dwadzieścia cztery godziny zmieniły się w, przykładowo, równe trzydzieści, nie odnosząc przy tym żadnych, poważniejszych konsekwencji, byłoby cudownie. W końcu mogłabym znaleźć czas na wszystko, co chciałam. Nie musiałabym dzielić włosa na czworo, a dodatkowo, spałabym więcej, co przyczyniłoby się do mojej efektywności. Tak, wydłużenie doby zdecydowanie było wspaniałym pomysłem. Szkoda tylko, że niewykonalnym i, no cóż, absurdalnym z logicznego, fizycznego i matematycznego punktu widzenia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Moje przemyślenia z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej niedorzeczne.
- Z czego się cieszysz? - usłyszałam znajomy głos w momencie, gdy na mój nos trafiły okulary przeciwsłoneczne. Otworzyłam jedno oko, aby spojrzeć na chłopaka z ukosa. W odpowiedzi na jego pytanie wzruszyłam ramionami. Poczułam ukłucie w bok; automatycznie się odsunęłam, chcąc uniknąć kolejnych dźgnięć.
- Snułam plany na resztę dnia - odparłam wreszcie rzeczowym tonem. Tymon uniósł lekko brwi, a tuż za nimi w górę skierowały się również kąciki ust.
- Z tego uśmiechu mogę wywnioskować, że pojawiam się w nich bardzo często? - choć raczej miało być stwierdzeniem, zabrzmiało to jak pytanie. Odwróciłam głowę w jego kierunku i podwinęłam nogi do siadu tureckiego. Uchyliłam usta, aby zaprzeczyć, jednak po chwili zrezygnowałam, zadowalając się przewróceniem oczami i wessaniem powietrza z charakterystycznym świstem.
- Przeceniasz się, mój drogi, ale racja, pojawiasz się w nich całe cztery razy - skinęłam lekko, na co otrzymałam pytające spojrzenie, w którym dodatkowo dostrzegłam błysk zainteresowania. - Znów wykorzystam cię jako trenera. Dwukrotnie. Dodatkowo pomożesz mi w stajni, a na koniec pozwolę sobie przypomnieć, że jesteśmy umówieni w mojej kuchni wraz z Aśką, Jackiem i Gośką na kolację, jeśli jeszcze nie zauważyłeś, dziś środa. Obiecałeś, że w środę zarezerwujesz swój wieczór, pamiętasz, tak?
- Oczywiście, że pamiętam - mruknął niezadowolony i poruszył się w miejscu, wywołując na mojej twarzy kolejny uśmiech. Zlustrował mnie wzrokiem, uważnie nad czymś myśląc. - Możesz dopisać do swojego rozkładu, że zostaję na noc - dodał, a ja przekrzywiłam gwałtownie głowę, sprawiając, że kucyk opadł na moje lewe ramię.
- Na noc? - powtórzyłam, mrużąc oczy, czego niestety nie mógł dostrzec poprzez ciemne szkła okularów. Pokiwał głową, a ja zmarszczyłam czoło. - Po co?
- To kolacja - wzruszył ramionami. - Znając życie, a właściwie, znając was, nie skończy się ani przed północą, ani na jednej lampce wina - stwierdził, podnosząc się z miejsca. Musiałam przyznać mu rację. Nie istniały żadne szanse, żeby wybawić trójkę gości z imprezy przed nastaniem kolejnego dnia. I nagle znów ucieszył mnie fakt, że doba trwa jednak dwadzieścia cztery godziny. Oznaczało to mniej czasu pośród pijanego towarzystwa. Chłopak wystawił dłoń w moją stronę i spojrzał na mnie wyczekująco. - Nie idziesz? - zapytał w końcu, cofając rękę.
- Przypominam, że twoja osoba zajmuje co najmniej trzy piąte wszystkich moich dzisiejszych planów, więc daj mi chwilę na rozmyślania, muszę się przygotować psychicznie na to, co mnie czeka - westchnęłam ciężko, na co rozmówca uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach. Kucnął przy mnie jeszcze raz, złożył na moich ustach szybki pocałunek, po czym wstał i odszedł w stronę stajni. Prychnęłam pod nosem, zauważając, że zrobił to tylko po to, aby odzyskać swoje okulary. Najwyraźniej przewidział, że gdyby nie zabrał ich teraz, skończyłoby się tak, jak z bluzą, która wisiała u mnie na wieszaku nieprzerwanie od wakacji sprzed czterech lat.

A na zakończenie najlepiej pozbyć się jeźdźca z grzbietu poprzez serię jakże widowiskowych baranów. Przeturlałam się po piasku na plecy, kładąc ręce na brzuchu i wpatrując się w czyste niebo. Westchnęłam cicho, nie mając najmniejszej ochoty, aby się podnieść. Mogłabym tak leżeć i rozkoszować się słońcem. No właśnie, mogłabym, a gdybanie nie ma sensu, gdy w pobliżu znajduje się Tymon, gotowy do zniszczenia wszystkich sielankowych zapałów. Zerknęłam na niego dopiero, kiedy stanął nade mną z Melodią w ręku, skutecznie odgradzając mnie od ciepłych promieni. Wiedziałam, że jakiekolwiek próby pozostania na ziemi skończyłyby się fiaskiem, więc z ciężkim jękiem podniosłam się do pozycji siedzącej. Posłałam mu jeszcze jedno proszące spojrzenie, aby dał mi chwilę odpoczynku, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie niewzruszony wyraz twarzy i wyciągniętą w moją stronę dłoń.
- Czasami się zastanawiam, czemu mój narzeczony jest czymś w rodzaju wrednego tyrana - burknęłam, korzystając z jego pomocy i podciągając się do góry. Otrzepałam się z resztek podłoża i przejęłam wodze od chłopaka.
- Oboje wiemy, że lepiej trafić nie mogłaś - uśmiechnął się, wywołując na mojej twarzy taką samą reakcję. Pokręciłam lekko głową i ruszyłam powolnym krokiem w stronę bramy. Odprowadziłam Melodię do boksu, bez przerwy rozmyślając nad tym, co jeszcze miałam do zrobienia.
Rozsiodłałam klacz, odniosłam sprzęt do siodlarni, po czym sięgnęłam do szafki szatyna, aby dobyć drugi zestaw ekwipunku. Szybko znalazłam się z powrotem na korytarzu i automatycznie udałam się w stronę stanowiska Albatrosa. Ogier został już w pełni wyczyszczony, dzięki czemu miałam znacznie mniej do roboty. Od razu nałożyłam uzdę, czaprak, siodło, podpięłam popręg i skierowałam się na zewnątrz. Kilka, może kilkanaście metrów, brama i znów znalazłam się na ogromnym padoku. Przeprowadziłam konia na środek, poprawiłam strzemiona i odbiłam się od ziemi, aby usiąść na grzbiecie. Zebrałam wodze i docisnęłam łydki do stępa, gdy chłopak zajął już swoje stałe miejsce na plastikowym krześle. Co chwilę zerkał na mnie z uśmiechem, kiedy raz za razem namawiałam gniadosza do nieznacznego wydłużania kroku. Kilka minut i parę okrążeń później namówiłam go do zmiany chodu. Lubiłam jazdy na Albatrosie, jednak nienawidziłam jego twardego kłusa. Zarówno Melodia, jak i Tabun oraz Flock mieli perfekcyjnie miękki, płynny, głęboki, podczas gdy krok tego wierzchowca był krótki, płaski i miejscami nieregularny, a wygodny stawał się dopiero po zebraniu w odpowiednie ustawienie. Westchnęłam pod nosem, zaczynając jakże monotonną zabawę wodzami i łydkami. Kilka ruchów i koń zszedł do perfekcyjnego ułożenia. Uśmiechnęłam się półgębkiem, najeżdżając na drągi. Powtórzyłam czynność trzy razy, co chwilę zmieniając dosiad. Wolty, przekątne, serpentyny, zagalopowanie w narożniku. Albatros od razu wydłużył chód tak, jak to miał w zwyczaju. Przytrzymałam go lekko na pysku i pogłębiłam dosiad, aby choć trochę go spowolnić. Parę okrążeń, wjazd na koło zakończony ósemką i zmianą nogi. Zebranie na krótkiej, wyciągnięcie na długiej i przejście do galopu roboczego. Na koniec kolejna lotna i łopatka do wewnątrz.
Przeszłam do kłusa, a następnie do stępa. Położyłam wodze na szyi i poklepałam ogiera po łopatce, napotykając baczne spojrzenie Tymona. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, co natychmiast odwzajemnił. Po kilku minutach wjechałam do środka i zeskoczyłam na ziemię.
- Coś nie tak? - zapytałam, marszcząc brwi, gdy chłopak ponownie sprawiał wrażenie zamyślonego. Pokręcił głową i poprawił okulary.
- Wszystko w porządku, po prostu... Zastanawiam się nad jedną kwestią - odparł powoli, jakby osobno starał się przemyśleć każde słowo. Spojrzałam na niego pytająco, na co przewrócił oczami, a jego dłoń powędrowała do karku. - Em poprosiła, żebym przyjechał do Chicago - wydusił w końcu, a moje zmieszanie stało się jeszcze bardziej nieznośne.
- Em? - powtórzyłam, nie mając pojęcia, o kim mowa. Dziwnym trafem, nie mogłam skojarzyć z tym imieniem, a właściwie zdrobnieniem, żadnej konkretnej osoby. Nie przypominałam sobie, żeby Tymon kiedykolwiek wspominał w taki sposób cokolwiek o jakiejś dziewczynie, kobiecie. Może powinnam go uważniej słuchać?
- Moja siostra, Emilia - powiedział, a z moich ust wyrwało się krótkie "och". Racja, miał siostrę, o której nieustannie zapominałam. Nie moja wina, że tak rzadko wspominał o rodzinie. - Podobno ojciec się rozchorował. Mówiła, że to coś poważnego i powinienem się z nim przynajmniej zobaczyć - westchnął ciężko, wsuwając palce pod szkła okularów, aby przetrzeć oczy. Skrzywił się lekko, po czym spojrzał na mnie, wyczekując reakcji z mojej strony.
- Więc na ile miałbyś tam pojechać? - mruknęłam cicho, wyraźnie niezadowolona z faktu, że taka sytuacja w ogóle zaistniała.
- Wstępnie dwa miesiące - oznajmił jeszcze ciszej, niż ja zadałam poprzednie pytanie. Otworzyłam szerzej oczy, jednak zanim zdążył cokolwiek dodać, od strony stajni rozległo się wołanie. Oboje się obejrzeliśmy, a widząc machającą do nas Gośkę, ruszyliśmy bez słowa.

**************************************************************************************************************************
Trevor to perfekcja; tak odnośnie komentarza Universe, chociaż zgadzam się, że zarost byłby mile widziany. Plus, chwilę mi zajęło, żeby znaleźć zdjęcie z zasłoniętymi rękami, w końcu, niestety Tymon nie mam tatuaży, a szkoda, rękaw porządna rzecz :D
Rozdział wyszedł... średnio. Ale przynajmniej jest długi XD Ten tom będzie taki sobie. O ile nie słaby. Ale, może coś wykombinuję. Zauważyłam, że ostatnio nadużywam słowa choć/chociaż. Kiedyś było "po czym", później "naprędce", a potem "szybko". Teraz czas na jakiś krótki, zwięzły spójnik, tak?
Ogólnie, stwierdziłam, że chyba nie wracam do jeździectwa. Słomiany zapał się odezwał, oho, po pięciu latach szukania stałej stajni. Miło c: W każdym razie, pomimo tego, że nie mam najmniejszej ochoty jeździć, to bloga o, po części, tej tematyce prowadzić wciąż będę, bo, chcąc nie chcąc, wiedzę mam jako-taką, muszę to jakoś spożytkować.
Suma sumarum - to tyle. Mam nadzieję, że notka nie jest tak straszna, jak ja to odczuwam i jakoś daliście radę przez nią przebrnąć. Plus, Sydney, jak miło Cię widzieć :D Też mam u Ciebie zaległości, obiecuję, że zaraz je nadrobię i to całe Twoje odchodzenie z Bloggera jest idiotycznym pomysłem. Dupa w garść i do roboty pisać! Do następnego ♥

PS O łał, 6 komentarzy pod ostatnim postem i aż 225 wyświetleń w piątek? Halo, szalejecie! :D

3 komentarze:

  1. O matko, tatuaże *,* Już mu nawet broda do perfekcji nie potrzebna. Dobra, ogar. Rozdział nie średnio a bardzo dobrze. Takie większe skupienie na bohaterce niż zawsze. Fajne to ;) I mam takie przeczucie, że chyba Wera się z Tymonem wybierze. Nie mam kompletnie pomysłu na komentarz. Kończę więc i pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Że niby tom będzie "taki sobie"?
    Weź nie żaruj.
    Na razie jest wręcz perfect, strasznie mi się podoba to wszystko.
    Wowowow, Chicago? Hyyyy, pewnie pojedzie i zostawi Werę samą na milion lat, bo to i tamto i dwa miesiące to za mało, hyyyy.
    Czekam na dalej, bo jest supi.
    Ech, ja też mam kryzys jeździecki, na koniu nie siedziałam od paru miesięcy. Chociaż dwie stajnie mam na oku, a i tak nikt ze mną nie raczy sie przejechać :/
    No tak więc.
    Czekam na nexta, bayo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech on tylko spróbuje wyjechać, nogi z dupy powyrywam. A jak już coś, to Werka z nim, nie ma haczyka na lewarach, co nie. Tak, to ma być 'Pisanie z telefonu'. Takiego wała. Jest wpół do jedenastej, w Trzynastce (tak, chodzi o dystrykt) już bym dostała karę. A jakby Julka usłyszała słowo 'kara' zaczęłaby zwijać się ze śmiechu. Tia, ona ma BARDZO mocno rozwinięte to pojęcie, nie to, żeby coś, ale fanfici zmieniają ludzi. Stanowczo. Jutro mam kartkówkę z anglika, ups, nie uczyłam się, ups nie zdam. I tak mam cholerną tróję z cholernej chemii. Dlaczego? Bo mam 6 piątek, czwórkę i 3 trójki. I TRÓJKA NA SEMESTR. Pozdrawiam. Tak bardzo, chyba umieram, tak bardzo, chcę spać. Daj mi spać, no! Jestem zmęczona, moja łazienka przypomina epokę kamienia łupanego, jutro u mnie rozdział i żal Ci dupę ściska, bo się nie znasz, bo ten tom będzie zajebisty, w końcu jak każdy. Tyle ode mnie, kocham Cię soł macz, zdajesz sobie z tego sprawę, co nie?♥

    OdpowiedzUsuń