wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 34.

Cóż, to, że znaliśmy leśne ścieżki, to jedno. Owszem, może i wiedzieliśmy, gdzie i kiedy skręcić, tyle, że w dzień. Gdy widoczność ograniczyła się przez zachodzące słońce, sprawa wyglądała całkiem inaczej. Okazało się także, że śnieg i nagie drzewa wcale nie ułatwiały zadania dostania się z powrotem do stadniny, co ciągnęło za sobą kłótnię za kłótnią, w którą stronę jechać. Gdy ja mówiłam lewo, Tymon stwierdzał, że prawo wygląda lepiej i na odwrót. Takim sposobem spędziliśmy w lesie kolejne dwie godziny, całkowicie gubiąc się pod nagimi koronami. Jakby tego było mało, wujek i całe dziewięć pozostałych, chwilowych mieszkańców naszego domu, wydzwaniało do mnie, ze średnią częstotliwością, co minutę, może nawet niepełną. Telefonu jednak wolałam nie wyłączać, przez co nie mogłam odpędzić wibracji, które co chwili łaskotały moje biodro.
- Gdybym wiedziała, gdzie jesteśmy, zapewne już dawno byśmy wrócili - powiedziałam, co najmniej, po raz dziesiąty, ewidentnie tracąc cierpliwość, jednak wymuszając na sobie spokojny ton.
- Ale na pewno nic wam nie jest? Jesteście cali? Jezus, Wera, rozejrzyj się, czy Tymon na pewno jest gdzieś w pobliżu, bo jak gdzieś zginął, to, o Boże, wolę nawet nie myśleć. Rozejrzyj się, mówię! - krzyczała Aśka, ponownie wpadając w typowy dla siebie słowotok. Zamknęłam na chwilę oczy i odliczyłam od dziesięciu do zera, z przykrością odkrywając, że to wcale nie pomaga.
- Tak, Asiu, jest obok mnie, jedzie na Albatrosie, żyje, ma się dobrze, z tym, że jest nam trochę zimno, ale da się przeżyć - całe zdanie wypowiedziałam przez zaciśnięte zęby, gdy prócz głosu dziewczyny usłyszałam w tle spanikowany głos "Czy ktoś do niej dzwoni? Nie mogę się połączyć!". Znając blondynkę, z którą rozmawiałam, w odpowiedzi skinęła głową, wskazując wolną ręką na telefon.
- Dobra, nie trzeba po was wyjechać, ani nic? Możemy zorganizować jakąś akcję ratunkową, czy coś...
- Wera? - przestałam jej słuchać, gdy dobiegł do mnie głos Tymona. Obejrzałam się, włączając na chwilę głośnik i latarkę w komórce. Przeniosłam źródło światła na chłopaka, w akompaniamencie wrzasków roztrzęsionej dziewczyny. Chłopak gestem pokazał na coś przed nami. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że mój humor miał zamiar znacznie się poprawić. Gdy tylko zmierzyłam wzrokiem przestrzeń przed nami, automatycznie uniosłam kąciki ust.
- Dobra, uspokój się, będziemy za jakieś dwadzieścia minut - mruknęłam, rozłączając się i wsadzając urządzenie z powrotem do kieszeni.
- Mówiłem, że lewo to lepszy wybór - szatyn posłał w moim kierunku zwycięski uśmiech, na co ja tylko przewróciłam oczami. Ruszyliśmy wzdłuż strumyka, który po jakimś czasie doprowadzić nas miał do stadniny. Co prawda z zupełnie innej strony, ale jednak. Nie byłam w stanie określić, jakim cudem objechaliśmy trzy czwarte powierzchni lasu, jednak najważniejsze, że w końcu znaleźliśmy drogę. Najbardziej okrężną, jaka mogła być, ale lepsze to, niż noc w lesie. Tak, jak powiedziałam do słuchawki - w domu znaleźliśmy się po dziesięciu minutach drogi. Zanim jednak znaleźliśmy się w kuchni, minął kolejny kwadrans na nacieraniu koni słomą i odnoszeniu sprzętu. Do rozdania wieczornych pasz zostało jeszcze pół godziny, które postanowiliśmy spędzić przed kominkiem, z herbatą w dłoniach.
- Jezus Maria! Przyszli! - przywitało nas już na progu, a zaraz po tych słowach w przedpokoju pojawiło się kilka osób. Chwila spokoju? Oddechu? Może trochę przestrzeni? Wśród nich? Chyba naprawdę liczyłam na cud. Nie było nawet możliwości, żeby odstąpili nas na krok przez następną godzinę, w najlepszym wypadku. Ubranie wierzchnie odłożyłam w przedsionku wraz z butami i w skarpetach skierowałam się do salonu. Ulga na widok ognia w kominku była nie do opisania. Z uśmiechem zajęłam miejsce na kanapie i owinęłam się kocem. Nie musiałam czekać nawet minuty, aby poczuć, jak Tymon opada na miejsce obok mnie, zagarniając kolejne okrycie.
- Możemy liczyć na herbatę? - zapytałam, rozglądając się po małym tłumie, zgromadzonym naprzeciwko nas. Mary i Susan momentalnie zerwały się do biegu, po drodze zderzając się jedna z drugą. Prychnęłam śmiechem, widząc łzy w oczach Aśki i powagę malującą się na twarzach innych. - Naprawdę nic się nie stało, po prostu lekko zabłądziliśmy - stwierdziłam beztroskim tonem, a powieki blondynki, która przed chwilą płakała, zwęziły się, ukazując rozpoczynającą się furię.
- Nic się nie stało? - powtórzyła moje słowa, najwyraźniej w nie nie dowierzając. - Jak możesz być taka spokojna? My tu prawie na zawał zeszliśmy! Nie było was przez pięć pieprzonych godzin! - wybuchnęła, stając bliżej mnie i patrząc na mnie z góry. Z całej siły starałam się powstrzymać uśmiech, który cisnął mi się na usta, wbrew ogromu całej sytuacji.
- Przecież jeździliśmy nieraz w dłuższe tereny - odparłam, wzruszając lekko ramionami. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości, pokazując, że jest na skraju wytrzymania nerwowego.
- Herbata! - dobiegło nas w drugiego końca pokoju i już po chwili przez pomieszczenie, między ludźmi manewrowała Susan, niosąc ze sobą dwa kubki. Parujące naczynia od razu trafiły do mnie i do Tymona. Zanim Aśka zdążyła wydrzeć się na mnie jeszcze bardziej, ręce Jacka zręcznie odciągnęły ją do innej części domu. Odetchnęłam ciężko, jeszcze raz omiatając spojrzeniem wszystkich zebranych. I kiedy już miałam pytać, dlaczego jeszcze nie skończyli patrzeć na nas, jak na jakiś eksponat na wystawie, całe siedem osób, niczym jeden mąż, odwróciło się ku wyjściu, zostawiając nas z wujkiem. Ten z kolei tylko złożył swoją gazetę, odłożył okulary na ławę i zapatrzył się w kominek, pocierając dłońmi swoją nieogoloną twarz.
- Gdybyś nie była pełnoletnia, przysięgam, że starałbym się dać ci jakiś szlaban, czy coś, chociaż pewnie i tak nic by to nie dało - mruknął, a ja miałam wrażenie, że mówi bardziej w przestrzeń, niż do mnie. - A tak odbiegając od tematu, Fiona się odezwała - westchnął, na co zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, kim była wspomniana przez niego kobieta. - Przyjeżdża z Australii, w lutym. Nawet nie wiesz, jakie miałem problemy, kiedy dowiedziała się, że u mnie mieszkasz i przez cztery lata nie raczyłem jej o tym poinformować - Fiona z Australii? Mógł tak od razu.
- Ale przecież... Ona nigdy jakoś szczególnie za mną nie przepadała. Plus, naprawdę przestawiłeś się z Doroty na Fionę? - zapytałam, akcentując to drugie imię.
- Nie przestawiłem się, ani trochę. W każdym razie, przyjeżdża na trzy tygodnie, w terminie, kiedy szkoły w województwie mają ferie - powiedział, a ja przez chwilę nie rozumiałam o co chodzi. - Wiesz, wolę nie widzieć jej reakcji, gdyby dowiedziała się, że przez rok nie było z tobą kontaktu i skończyłaś z nauką. Więc, jak cię proszę, udawaj przez tydzień, że chodzisz do szkoły. Nie wiem jak, jeździj do jakichś znajomych, barów, klubów, restauracji, obojętne. Byle, żebyś wychodziła na około sześć, siedem godzin. No, chyba, że wolisz przeprowadzkę do Sydney.
Do Sydney? Spojrzałam na Tymona całkowicie zmieszana. Po jego minie mogłam wywnioskować, że myśleliśmy o tym samym. Moja "ciotka", była żona wujka, chciała nas odwiedzić. A do tego zabrać mnie do siebie. Czy tylko mi wydawało się to kompletnie absurdalne?

***********************************************************************************
Nie oceniajcie mnie, wymyśliłam to na poczekaniu XD Nie, Wera wcale nie ma dwudziestki na karku (no ba, jeszcze dziewiętnaście) i nie może decydować o tym, gdzie mieszka. Pff, to wcale nie tak. Musiałam coś wymyślić, żeby no wiecie, nie było tak... Przewidywalnie, he he c: I Boże, Universe, przypomniałaś mi, przepraszam za ten spam na snapie XD Tak to już jest, że wysyłam po kolei do wszystkich jak leci, więc no, skoro połowa czytelników, trójkę z Was liczę jako połowę, wie dokładnie, jak wyglądam, to może jest szansa, że przy wizycie w Tarnowie, polskim biegunie ciepła, poznacie mnie gdzieś na ulicy. No bo halo, na pewno odwiedzicie to cudowne miasto! Niewątpliwe :'D Także ten, dobranoc, zanim zadręczę Was tymi bzdurami ♥

5 komentarzy:

  1. Do Tarnowa już kilka razy byłam zapraszana ;p No ale mniejsza. To się porobiło, ciotka przyjeżdża. Masakra. Dobra dziś krótko, bo brak czasu. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam :d Lewa strona zawsze lepsza, Tymon ma racj :d Ja dzisiaj w klasie mialam omawianą kwestie wycieczki do Krakowa lub Niemiec i te ćwoki z mojej klasy wybrały chyba ta pierwsze -,- A w Tarnowie nigdy nie bylam.Kiedys na pewno sie wybiorę :) A na snapie fajne zdjątka wysyłasz :) Wera do Australii? Nie moze!!! Tymon by za nią pojechał :d Ale ma fajnie, do szkoly nie chodzi :d dobra ja kończę, pozdrawiam i do następnego :) Zapraszam do mnie :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i ja jak bym była w lesie w nocy, to chyba bym na zawał padła :d

      Usuń
  3. OOO. Fajny rozdział. Sydney? Ciotka?
    Jasne, że jej nie pamiętam ani niczego z nią związanego...
    W każdym razie ja chcę wiedzieć co dalej, także ten czekam i o.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyprowadzka, co? Niech zabierze mnie ze sobą, bo ja w tym kraju nie wytrzymam psychicznie. Biedny chłopak ze szkoły, Dominika i Ruda musiały go nieźle wystraszyć, albo też rozbawić. Tak, stwierdzam, że jednak rozbawił, bo z tego, co zauważyłam spoglądając na niego kątem oka, wyglądam na poważnego, ale w środku nie mógł opanować ataku śmiechu. No błagam Cię, ja też nie mogłam opanować ataku, ale kulturalnie poszłam do łazienki, żeby wpaść w histeryczny chichot. Fiona kojarzy mi się ze Shrekiem, nie, żeby coś, oczywiście. Wybacz, że późno, ale... powiedzmy, że brak czasu i w sumie to chęci spoglądania na laptopa. Takie uroki szkoły, wybacz. Napisz list do prezydenta, premiera, ambasadora, kij wie kogo jeszcze i powiedz, że szkoła nie powinna tak nadwyrężać uczniów B) Ogólnie rozdział mi się podobał. Zgubienie się w lesie zawsze spoko, wiem, praktykowałam. Gorzej, jak w tym lesie szlajają się pijani złodzieje czy też dzika zwierzyna... Tak, kocham moje kochane Zawady, i ślę pozdrowienia dla panów ze ścieżki. Bolą mnie plecy, byłam dzisiaj na angielskim. Nigdy więcej, niech się jeden z drugim ode mnie odczepią, bo nie wytrzymam tego i moja psychika legnie w gruzach. Kogo ja oszukuję, ona legła w gruzach bardzo dawno temu. Tak więc, ten, no kolorowych i tak dalej. <3
    Kocham♥♥♥

    OdpowiedzUsuń