niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 3.

Ruszyłam galopem, natychmiast wyprzedzając znacznie Albatrosa. Jednak nie odjechałam zbyt daleko, ponieważ już po chwili był na równi ze mną.
- Oszczędzaj siły na Hubertusa! - zawołał Tymon, na skutek czego od razu zatrzymałam Melodię.
- Kiedy jest?! - krzyknęłam za nim. Zawrócił Albatrosa i podjechał do mnie kłusem.
- Jutro, a kiedy? Zawsze druga sobota listopada. Startujesz? Wpisowego płacić raczej nie musisz - prychnął, zwalniając i stając koło mnie.
- Jeśli ma się skończyć tak, jak rok temu, to nawet wolę nie przekraczać linii startu - powiedziałam, kręcąc głową. - Co to, to nie. Jedna śpiączka rocznie zdecydowanie mi wystarczy, a już ich chyba z cztery zaliczyłam.
- Z tego, co wiem, kopiącego Rona nie będzie. Znaleźli sobie nową stajnię - odparł, znów ruszając do przodu.
- No, to może się skuszę - westchnęłam, przewracając oczami i przykładając łydki do stępa.
- W takim razie, dzisiaj już zero galopu, wracamy i podwójna dawka owsa - zawyrokował i ponownie odwrócił konia na zadzie.
- Co? Nie. Nie ma nawet mowy - syknęłam i chwyciłam go za kaptur, kiedy przejeżdżał obok.
- Chcesz mnie udusić? - oburzył się, gdy po chwili odzyskał i oddech i równowagę.
- Ostatnio teren był krótszy niż kiedykolwiek, tego rekordu pobić nie pozwolę.
- Spójrz na to z innej strony, jutro zaliczysz dwa... trzy tereny za jednym razem!
- Doprawdy? - zdziwiłam się, patrząc, jak rozmasowuje szyję.
- Tak. Dojazd na łąkę, na której będziemy ścigać lisa, gonitwa, a potem dojazd z powrotem do stajni - uśmiechnął się, choć doskonale wiedział, co ja o tym myślę.
- Mi to nie wystarczy - mruknęłam z obrażoną miną.
- Oj tam, oj tam. Może jakoś przeżyjesz - puścił do mnie oczko i ruszył do przodu. Bez przekonania zrobiłam to samo i już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Odstawiliśmy konie do stajni, przykryliśmy je derkami, po czym oboje poszliśmy do domu. Kiedy byliśmy na górze, opadłam na łóżko, a on obok mnie.
- O której jest ta gonitwa? - zapytałam w końcu, odwracając głowę w jego stronę.
- Fajna z ciebie współwłaścicielka, skoro nawet takich rzeczy nie wiesz - zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego z dezaprobatą. - Jedenasta. Będę w stajni na ósmą, tobie również radzę. A teraz przepraszam, muszę jechać do domu.
- Przecież jest dopiero siedemnasta - sprzeciwiłam się, wstając chwilę po nim.
- Tak, ale muszę przygotować się psychicznie na Huberta - odparł, niby na poważnie. Pokręciłam tylko głową i zeszłam z nim na dół, aby odprowadzić go do samochodu.

***
Strój galowy nie był obowiązkowy, więc jedyne, co wyciągnęłam z szafy, to pierwsza lepsza para bryczesów, bluzka polo i jakaś marynarka. Po śniadaniu od razu skierowałam się do siodlarni. Wzięłam skrzynkę ze sprzętem i poszłam do boksu Melodii.
- Witam panią z sąsiedniego boksu - usłyszałam obok, gdy tylko stanęłam na słomie.
- Dzień dobry. Jak idą przygotowania? - zapytałam Tymona, kiedy z uśmiechem czyścił kopyta Albatrosa.
- W miarę dobrze, aczkolwiek powoli - odparł, prostując plecy. Wzięłam się za czesanie grzywy, lecz po chwili stwierdziłam, że lepiej zostawić to na koniec. Sięgnęłam po gumowe zgrzebło i zamaszystymi ruchami przerzedzałam sierść klaczy. Gdy skończyłam czyszczenie, było dobrze po dziesiątej. Odniosłam szczotki i wzięłam rząd. Wróciłam do Melodii i osiodłałam ją. Wyszłam na podwórze, zgarniając przy okazji kask i rękawiczki.
- Jedziemy?
- Pewnie - stwierdziłam, siadając w siodle. Po kilku minutach stępa, przeszliśmy do kłusa, a z niego do galopu. Nie wiedziałam za bardzo gdzie jedziemy, ale na szczęście Tymon znał dokładną lokację. Kiedy byliśmy na miejscu zaskoczyła mnie liczba jeźdźców. Dwa lata temu było nas około dziesięciu, no, może piętnastu. Tego dnia, liczba zebranych przekraczała czterdzieści. A, co jeszcze dziwniejsze, gapiów było dwa razy tyle.
- Przypomnij mi, organizujemy jakąś imprezę? - szepnęłam do chłopaka, jadącego obok.
- Oczywiście - odparł, wyprzedzając mnie o kilka kroków.
- Czyli wieczór z kowbojami - westchnęłam, rozglądając się wokół. Same kapelusze. Czemu? Żebym ja to wiedziała.

*******************************************************************************************************
Poryczałam sobie trochę, bo Król Lew i śmierć Mufasy jest tak bardzo wzruszająca. Teraz patrzę, jak Simba wychodzi zza skały pośród piorunów i leje Skazę po mordzie. Fajna bajka (y) Wczoraj był Hubertus, więc mam wenę. ZA-JE-BI-ŚCIE! Genialnie. Z takim jednym małym "ale" przez które opowiadanie może, ale nie musi, kategorycznie się zmienić. Dlaczego? No cóż, osoby, z którymi gadałam na gg, lub które czytają mojego drugiego bloga, już zapewne wiedzą. Otóż... Ogłaszam wszem i wobec, że moja "kariera skokowa" jest kategorycznie zakończona, ponieważ od soboty przerzucam się na western :) Dziwne? Jak najbardziej. Pomimo wszystko, od jedenastej do dwudziestej drugiej siedziałam w towarzystwie kowboi, a do stylu przekonała mnie jedna krótka rozmowa; "W jeździe chodzi o przyjaźń, między koniem, a jeźdźcem, a tej więzi raczej się nie zdobędzie, skoro przy skoku metr dwadzieścia, na nogi konia spada sześćdziesiąt ton ciężaru, nie sądzisz?" Co prawda takie ciekawostki wiedziałam z obozu, ale jakoś nie zawracałam sobie tym głowy. Poza tym, jechałam wczoraj na westernowym siodle i muszę przyznać, że było cudownie. W cholerę wygodne, koń idealnie wyczulony na łydki i mięciutki w pysku i grzeczny, nawet pomimo tego, że jechaliśmy za ciągnikiem, a ja nie mogłam anglezować, przez za długie strzemiona :D Od soboty przestawienie, miejmy nadzieję, że dam radę ;) Także, no, na razie :*

PS Jutro nie ma opcji na notkę, dużo nauki :/

7 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo fajny aczkolwiek wyszedł taki jakiś krótki. No nic jeszcze raz powiem, że ciesze się że Tymon i Wera są razem i oby tak już zostało ;)
    No i to na tyle jak zwykle mój komentarz jest krótki, ale nic na to nie poradzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się nie rozpisuje bo jestem na Ciebie obrażona i ty doskonale wiesz za co.
    Fajnie i czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem o jakich koniach Ty czytałaś, naprawdę. Western wcale nie jest taki jaki się wydaje. Zdanie "To że koń bez sygnału jeźdźca nie ruszy się na milimetr nie wynika z przyjaźni a ze zrytej psychiki.", jeżeli dotyczy koni westernowych, to się bardzo, naprawdę, bardzo mylisz. Od trzech lat jeżdżę na Hubertusy do westowych stajni, a wszystkie konie są tak zżyte z właścicielami, że nie opuszczają ich na krok. Dosłownie, chodzą za nimi jak psy, a zajeżdżanie konia również widziałam, przez cztery miesiące, dwa lata temu śledziłam cały proces. Byłam w stajni codziennie. Nie ma w tym nic strasznego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny :)

    Oj... jak ja bym chciała spróbować westernu :} tego siodła, stylu i wgl. Co prawda nie przekonasz mnie, że styl angielski jest zły, bo kocham ten styl, marzę o skokach i odznakach, ale chciałabym spróbować westernu.
    I pomyśleć, że jeszcze rok temu byłam jego zagorzałą przeciwniczką. Nie mogłam sobie wyobrazić co trzeba zrobić koniowi, żeby z pełnego galopu zatrzymał się tak ostro, żeby aż przysiąść na zadzie. To mnie najbardziej raziło. Ale czasem obserwowałam Magdę (instruktorkę z mojej poprzedniej stajni), która jeździła westernowo. Jak ona kochała tego konia, całą jazdę z nią rozmawiała, a z ziemi pracowała z nią naturalem. Wtedy przekonałam się do westernu i gdybym miała okazję spróbować, nie zastanawiałabym się chwili ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja Ci zazdroszczę ,że możesz sobie skakać, jeździć w stylu westernowym i w ogóle...
    U mnie są beznadziejne stadniny ponieważ są beznadziejni instruktorzy.
    Mam plan dzięki któremu będę już mogła spokojnie nauczyć się galopować, skakać itp. Ale na moje nieszczęście zacznę jeździć dopiero po wakacjach :/
    Rozdział świetny i też bym kiedyś chciała pojechać na Hubertusa.
    Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń