sobota, 7 września 2013

Rozdział 18.

Weterynarz przyjechał po kilku minutach. Wysiadł z samochodu i natychmiast przystąpił do akcji. Pobieżnie zbadał konia i próbował namówić go do wstania. Kiedy jednak nic nie przyniosło skutku, pobrał krew do badań, a Tymonowi kazał nadal próbować.
- Z morzyskiem tego stopnia jeszcze w życiu nie miałem do czynienia. Trzeba go przetransportować do kliniki. Prawdopodobnie potrzebna będzie operacja - stwierdził staruszek, a cała nasza trójka rozszerzyła oczy do granic możliwości.
- Słucham?! - krzyknął Tymon, przestając gładzić Albatrosa po szyi. - Przecież to jakiś absurd! Nie wiadomo od czego mógł dostać kolki!
- No właśnie, przy operacji wszystko się okaże, ale trzeba to zrobić natychmiast. Pomóżcie mi go podnieść - powiedział weterynarz i jak na komendę, wszyscy wzięliśmy się do roboty. Mi przypadło najłatwiejsze, czyli melancholijne ciągnięcie za uwiąz. Po kilku minutach ogier powoli wstał, nogi pod nim zadrżały, ale na szczęście nie upadł. Szybko przetransportowaliśmy go do przyczepy, zamknęliśmy rampę, staruszek wsiadł za kierownicę i odjechał. Tymon opadł na ławkę przed stajnią i ukrył twarz w dłoniach. Usiadłam obok niego, nie wiedząc za bardzo co mam mówić.
- Wyzdrowieje - wydusiłam w końcu, a chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- I kto to mówi - prychnął, prostując plecy.
- Nie do końca rozumiem - powiedziałam, mrużąc oczy.
- Wyzdrowieje, oto stwierdziła osoba, na której pobudkę czekaliśmy przez rok.
- Nadal nie ogarniam twojego toku myślenia. To chyba dobrze, że żyję, prawda?
- Tak, ale nic nie pamiętasz! - krzyknął, wstał i poszedł do stajni, zostawiając mnie samą. Siedziałam w osłupieniu jeszcze przez jakiś czas, nie wiedziałam o co mu chodziło. W końcu otrząsnęłam się, wstałam i skierowałam się w stronę domu. Było już po piątej. W sumie mogłam iść zacząć karmienie, ale nie chciałam. Zamiast tego poszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Patrzyłam w sufit, dopóki mimowolnie zmorzył mnie sen.

Galopowałam na Melodii razem z kilkunastoma innymi końmi. Był Hubertus, ścigaliśmy lisa. Wyprzedziłam kilka koni, mając nadzieję, że złapię kitę, zanim zrobi to ktoś inny. Wyciągnęłam rękę, gdy nagle, znikąd, pojawił się przede mną inny koń. Klacz dotykała pyskiem jego zadu, starałam się ją wyhamować, spanikowałam, widząc czerwoną kokardę na ogonie. Nie zdążyłam nic zrobić, gdy rozpoczęła się seria kopnięć. W końcu Melodia stanęła dęba. Spadłam, uderzyłam głową w ziemię i...

Obudziłam się. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem. Niedługo potem doszło do mnie, że leżę w szpitalu. Zamrugałam kilkukrotnie, widząc kogoś, trzymającego moją dłoń. Chłopak podniósł głowę i wtedy rozpoznałam w nim Tymona. Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym wybiegł z sali. Wtedy też dostrzegłam siedzącą obok dziewczynę. Suzanne. Po chwili przyszli Tymon z pielęgniarką...

Tym razem ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Przetarłam oczy, wyłączyłam urządzenie. Zaczęłam patrzeć przed siebie. Minęła dłuższa chwila, zanim doszedł do mnie jeden fakt - moje sny zawierają urywki mojej przeszłości. Przynajmniej tak mi się wydawało. Jest to całkiem możliwe, w końcu żaden z nich nie powtórzył się jeszcze ani razu, każdy jest bardzo realny, a po przebudzeniu zdaje mi się, że wiem coś, czego do tej pory nie byłam w stanie rozszyfrować. Były one poniekąd częścią jakiejś dziwnej układanki, której fragmenty miałam odkryć. "To absurd", skarciłam siebie w myślach. Pomimo wszystko, wydawało mi się, że coś w tym jest. Wzięłam się w garść i zeszłam na dół. Zjadłam śniadanie, wypiłam herbatę i wybiegłam do stajni. Tam też zauważyłam, że jest już długo po jedenastej. Dawno tyle nie spałam... Choć w sumie, to się nie równa pełnym trzystu sześćdziesięciu sześciu dniom w śpiączce. Nie miałam jednak ochoty tego liczyć. Poszłam do siodlarni, wzięłam sprzęt i skierowałam się do boksu Melodii.

***********************************************************************************************
Układanka... Co mi odpierdala? xd Widocznie upadek z mniej więcej półtora metra na żwir, twarzą, bez asekuracji rękoma, nie pomaga w myśleniu ;d Tak owszem, zaliczyłam taki oto wypadek, bo mi się przez murek 120 cm. skakać zachciało. Jedną nogą przeskoczyłam, drugą zaczepiłam i dup na ziemię. Co dziwne, nawet się nie poryczałam xd Ale wyglądam jakby mnie pobili c; Dla ciekawskich zdjęcie :D Uwierzcie, że na żywo wygląda jeszcze gorzej ;p Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na notkę, ale przez gimbazę nie mam siły, czasu ,ani ochoty, żeby pisać. No i co ta szkoła robi z człowiekiem? ;c Cóż, muszę kończyć. Następną notkę dodam, kiedy tylko znajdę trochę weny i czasu, oczywiście. Dodatkowo dzięki Nikki zaczytuję się w "Igrzyska Śmierci", więc mój czas wolny sięga minimum.. Trudno, jakoś przeżyję, yo :*

3 komentarze:

  1. Nie komentowałam, bo neta nie miałam. Ale żeby w takim momencie przerywać :o Ja tutaj zaraz wybuchnę z przejęcia :c
    Biedaku ty mój xd Miałam podobną sytuacje parę lat temu. Skacze sobie skaczę w ciemnościach, skoczyłam za wcześnie, jedna noga przeleciała, a piszczelem drugiej zawaliłam o drąg. Guza miałam przez dwa tygodnie, a potem jeszcze jak szłam na pastwisko to zahaczyłam (tym piszczelem)o luźniejszy drut, pod napięciem :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Heheh widziałam zdjęcie na facebooku xd To trzeba być tobą, naprawdę. Jezu przestań wreszcie wszystkich katować niech Wera sobie wszystko przypomni i będzie happy end choć znając siebie SADYSTKO pewnie jeszcze wcześniej kogoś uśmiercisz. Ehh.. Właź żesz na gg ja tu czekam od wczoraj xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Oto z dość sporym opóźnieniem komentuje. Rozdział przeczytałam od razu jak się pojawił, ale ta leniwa część mnie kazała komentowanie zostawić na później. No więc w taki przepiękny dzień postanowiłam to zrobić :D
    Ja cię błagam, nie męcz jej tak dłużej.No i super rozdział :) Nie wiem co więcej napisać:
    czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń