niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 15.

- Amy! Amy! - krzyczałam, biegnąc za nastolatką. Gdy byłam już blisko rzuciłam się jej na plecy i wyrwałam słuchawki z uszu.
- Co się stało? - spytała, zdziwiona nagłym atakiem z mojej strony.
- Nic. Po prostu cię wołam, bo idziemy z Aśką, Will'em i Tymkiem do kawiarni.
- Do kawiarni? Po co?
- Na kawę i ciastko. Idziesz z nami?
- No raczej! Tylko gdzie?
- Właściciel kliniki powiedział, że najlepsza jest trzy przystanki stąd, a za dwie minuty mamy autobus.
- No to biegnijmy! - zawołała i zawróciłyśmy w stronę bramy. Przez chwilę szłyśmy wolno, widząc już przed sobą przystanek, jednak zerwałyśmy się do biegu, kiedy minął nas autobus. Will i Tymek stanęli w drzwiach, a my wpadłyśmy do środka, śmiejąc się i dysząc ze zmęczenia. Pojazd ruszył, a my przewróciłyśmy się jak długie, co spowodowało jeszcze głośniejszy tak głupawki.
- Może krówkę? - zapytała Aśka, otwierając torebkę. Ta kwestia rozbawiła nas do granic możliwości. Przez śmiech zaczęłyśmy się dusić i nie mogłyśmy złapać oddechu, nadal siedząc na ziemi. Ani mi, ani Amy nie spieszyło się za bardzo, żeby wstać. Kilku ludzi siedzących z przodu, patrzyło na nas jak na jakieś idiotki niespełna rozumu, ale zbytnio nas to nie obchodziło. Śmiałyśmy się w głos i nie mogłyśmy przestać. Kanar stojący po środku nawet nie sprawdził naszych biletów. Widocznie bał się podejść do "tych roześmianych debili". Cała podróż minęła z bananami na twarzach, a kiedy wysiedliśmy, całą piątką zaczęliśmy się cieszyć z niczego. Deszcz padał - ja, Aśka i Amy kręciłyśmy się w kółko i rozchlapywałyśmy kałuże. Słońce wyszło zza chmur - chłopcy zdjęli kurtki i zaczęli się bawić w batmanów. Wyglądało to przekomicznie, kiedy pięć, na pozór pełnoletnich, osób zachowywało się tak, jakby chodzili do podstawówki. Trzy przedstawicielki płci żeńskiej chwyciły się pod ręce i zaczęły biec, imitując galop, przez środek ulicy. Z kolei dwójka "mężczyzn", choć lepsze określenie to chłopców, patrzyła, śmiejąc się w głos i próbowała nas dogonić. Nagle zdaliśmy sobie sprawę, że przecież już chwilę temu ominęliśmy kawiarnię "Cafe Pleasure". Zawróciliśmy więc naszym nieudolnym galopem i skierowaliśmy się z powrotem w dół ulicy. Po chwili staliśmy przed szklanymi drzwiami i czekaliśmy, aż głupawka częściowo osłabnie. Po dwudziestu minutach pod budynkiem, uznaliśmy jednak, że czekanie na nic się nie zda, więc pogalopowaliśmy przez płytki w kawiarni i zatrzymaliśmy się przy ladzie w równym rzędzie. Sprzedawczyni patrzyła na nas z ogromnym zdziwieniem, wskazując nam stolik przy ścianie. Usiedliśmy w wyznaczonym miejscu i zaczęliśmy wybierać bez przerwy wygłaszając symboliczne "och i ach", widząc ciasta, ciasteczka i inne desery, które aż prosiły się, żeby je zamówić, ale ich cena na to nie pozwalała. W końcu ja wzięłam krówkę i latte z syropem, Amy tą samą kawę i placka z owocami, Will, przez zakład, espresso nie słodzone i szarlotkę, Tymek również espresso  ale on skłonił się ku biszkopcie z nadzieniem karmelowym, a z kolei Aśka, która jak powszechnie wiadomo nie lubi ani kawy ani placków, zamówiła herbatę i babeczkę z orzechami w karmelu. Gdy przyszła kelnerka, zaczęliśmy się przekrzykiwać jedno przez drugie, kto co zamawia. Okazało się, że zapłaciliśmy tyle, że przysługiwały nam darmowe shake'i. Z chęcią przystanęliśmy na propozycję i znów zaczęliśmy się wydzierać, kto jaki smak bierze. Wykończona dwudziestoparolatka odeszła od stolika z kartką zapisaną po brzegi. Po tym jak zjedliśmy, wypiliśmy i zapłaciliśmy za wszystko, wyszliśmy na dwór z zimnymi napojami w rękach. Okazało się, że duża dawka cukru jednak nam nie służy, bo na środku drogi chwyciliśmy się za ręce i całą piątką zaczęliśmy tańczyć kankana, nucąc melodię i powoli przesuwając się w kierunku przystanku. Przechodni patrzyli na nas z politowaniem i szeptali coś do siebie, a my nieustannie wariowaliśmy, wymyślając coraz to nowsze i głupsze pomysły. Do klinicznego hotelu wróciliśmy trochę po dwudziestej. Wzięłam z pokojowej lodówki marchewkę i zeszłam na dół, aby dać ją Tabunowi. Ogier stał w kącie boksu z przymrużonymi oczami i ugiętą tylną nogą. Na dźwięk moich kroków podniósł łeb i podszedł do drzwi, cicho rżąc.
- Trzymaj - powiedziałam, wręczając mu smakołyk. - Już niedługo wrócimy do Polski... Cieszysz się? - jakby w odpowiedzi zarzucił głową w górę i w dół. Uśmiechnęłam się. - A ja w sumie sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć - stwierdziłam i oparłam się policzkiem o półściankę, oddzielającą boks Gniadego od Siwusa. Tabun trącił mnie pyskiem, a ja pogładziłam jego aksamitne chrapy, po czym odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem do pokoju.

***************************************************************************************************
Uwaga, uwaga! (fanfary) Drogi czytelniku, przeczytałeś właśnie najbardziej rąbnięty rozdział w całej mojej pisarskiej karierze! Gratuluję wytrwałości! Jak widać wena, którą dostałam lekko przysypiając na dzisiejszym kazaniu jest wielka! :D W napisaniu tego dziwnego czegoś pomogły mi także ostatnie uzależnienia: Keri on, keri on! :P oraz Tłenti tu! Uuuu! xD Wariuję słuchając. Od razu sobie zastrzegę prawa autorskie, ponieważ akcja z gonieniem autobusu, przewróceniem się, śmiechem, krówkami, i batmanami miała miejsce około dwóch miesięcy temu, podczas powrotu z koni. Specjalnie też zaznaczę, że napisałam, iż bohaterowie "zachowują się jak dzieci z podstawówki" nie bez powodu :D Kurde, WDŻ mi się przypomina xD Pani nam kazała napisać nurtujące nas pytania, i chyba wiadomo czego się spodziewała, a ja jako, że jestem nienormalną idiotką, napisałam na karteczkach następujące pytania: Dlaczego paliwo na stacjach Grosar jest droższe niż na wszystkich innych? oraz Gdzie można kupić kosmetyki marki Avon? xD To zdziwienie na twarzy pani... bezcenne niczym z reklamy MasterCard ;P No nic, ja kończę, do zobaczenia, pa pa, "cześć i czołem pytacie skąd się wziąłem, jestem wesoły Romek, mam na przedmieściu domek. W domku światło, wodę, gaz, więc powtarzam jeszcze raz - jestem wesoły Romek, mam na przedmieściu domek. W domku światło, wodę, gaz, więc powtarzam jeszcze raz..."~muzykalne...^^

4 komentarze:

  1. Nieźle rąbnięty rozdział ale mi się podoba ;)
    Jakoś przez niego przebrnęłam i czekam na kolejne (zwariowane)rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  2. WTF?: Mniej więcej taka była moja gdy czytałam rozdział. Nie wiem co bierzesz, ani jakiego masz dilera, ale mogłabyś się podzielić :P Dużo opisywać nie mogę, normalnie dzieci neo i jakieś ADHD.
    Czekam na następny rozdział :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi tam się rozdział podoba bardzo i miło się go pytało. :)
    U nas na WDŻ'cie pani kazała nam podzielić się na grupy. Trafili mi się sami popierdolcy. Nasza grupa miała napisać dzisiejsze problemy rodzinne. Na kartce znalazło się to:
    -Żądza pieniądza
    -Śliskie kocyki
    -Harry Potter, metal na dupie, żel do włosów, jaskrawe lakiery do paznokci, np. czarny jak piekło albo czerwony jak ogień itp.
    -dzieci
    -uzależnienia
    - i cała rodzina
    Hue hue. Oczywiście na to pozwolić sobie mogliśmy, bo nasza pani od WDŻ jest zajebista i po prostu umierała ze śmiechu czytając naszą kartkę. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest bardzo w moim typie. Piosenki nie mój gust, ale nie powiem ,że są złe. Ja raczej gustuje w LMFAO, Katty Parry, David Guetta i takich pierdołach. W klasie mam swój album idiotycznych piosenek.
    Idę na plaże dupę pokaże lalappa.....
    Już mnie dorwało -_-

    OdpowiedzUsuń