niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 13.

Przeciągnąłem się leniwie, nie odrywając twarzy od poduszki. Odruchowo zacząłem macać blat stolika nocnego, chcąc dosięgnąć komórki. Dopiero po chwili dotarł do mnie bolesny fakt - jej resztki leżały gdzieś na dnie ulicznego kosza na śmieci. Jedyne, co udało mi się odzyskać, to dość konkretnie porysowana karta sim. Lepsze to niż nic, szczególnie, że w razie potrzeby mogłem iść do pierwszego lepszego sklepu z elektroniką, których w Chicago było po dziurki w nosie, poprosić o jakiś telefon, po czym w serwisie wybłagać o naprawę zdruzgotanej plakietki wprost z Polski. Patrząc prawdzie w oczy, nikt nie potraktowałby mnie tu poważnie, więc jedyne, co mi pozostało, to zakup komórki, które w Stanach dostępne były po cenach co najmniej trzy razy niższych niż w Europie środkowej i pożyczyć konto Emilii na jednym z portali społecznościowych, aby powiadomić Justynę, że wszystko ze mną w porządku i żeby jednak nie wydawała pieniędzy z czynszu na swoje zachcianki, choć powinien tego dopilnować jej mąż, nie ja. Dodatkowo mogłaby przekazać Weronice, że żyję i nie ma się o co martwić. No właśnie, prócz związku łączył nas również fakt, że oboje byliśmy, lekko mówiąc, zacofani w stronach typu Facebook, Twitter i tym podobne. Kolejny szczegół na całej, długiej liście kompatybilności.
Podniosłem się z łóżka i machinalnie przeszedłem przez pokój w kierunku białej, nowoczesnej szafy z milionem przesuwanych drzwiczek i jeszcze większą ilością szuflad. Z każdym porankiem, a był to już czwarty, gubiłem się w tym całym labiryncie i za Chiny nie mogłem przypomnieć sobie, gdzie co leży. Powoli dochodziłem do wniosku, że mądrzejszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie ubrań w walizce, ale skoro już zdecydowałem się rozpakować, nie zamierzałem wpychać wszystkiego z powrotem do toreb przed upływem wyznaczonego terminu dwóch miesięcy pobytu w cholernym, niesamowicie zatłoczonym, prześmierdłym spalinami i wonią ulicznego żarcia Chicago.
Otwierałem drzwiczki za drzwiczkami, chcąc wreszcie znaleźć czyste bokserki, skarpety, T-shirt, bluzę i jeansy. Jak na razie szło mi całkiem nieźle, po pięciu minutach poszukiwań odszukałem pasek, którego potrzebowałem dwa dni wcześniej i w związku z jego brakiem, niemal zgubiłem spodnie na środku ulicy. Ten dom, to miasto, ten kraj zdecydowanie mnie nie lubił. Każda pojedyncza rzecz wydawała się nastawiać przeciwko mnie, a dzicz zwana metropolią chciała pożreć mnie jako przystawkę. Zdecydowanie nie pasowałem do megalomańskich klimatów.
Gdy tylko skompletowałem garderobę, przeszedłem przez podwójne drzwi prowadzące wprost do łazienki. Rzuciłem wszystko na jedną z wielu szafek, zrzuciłem z siebie spodnie od piżamy i upewniając się, że gosposia nie zabrała mi ręcznika tak, jak to miało miejsce pierwszego dnia, wszedłem pod prysznic. Zakląłem pod nosem, gdy woda, znowu, okazała się zbyt gorąca. Tak, wszystko w tym miejscu mnie ewidentnie nienawidziło.
Zakręciłem strumień, przez kilka chwil bawiąc się ze zmyślnym kranem, po czym sięgnąłem po ręcznik, starłem wodę z ciała i przewiązałem go na biodrach. Przeczesałem palcami mokre włosy, którym przydałoby się podcięcie i skierowałem się bezpośrednio do umywali, przechodząc po zaparowanej glazurze. Chwyciłem za szczoteczkę, nałożyłem na nią pastę i zabrałem się za jakże pasjonującą czynność mycia zębów. Nie przerywając jednostajnych ruchów, drugą ręką przetarłem lustro i puszysty materiał niemal zsunął się z mojej miednicy, gdy w szklanej powierzchni zauważyłem siostrę opierającą się o framugę drzwi. Odwróciłem się gwałtownie w jej kierunku, przytrzymując ręcznik na miejscu.
- Jak długo tu stoisz? - wybełkotałem niewyraźnie; ze względu na pianę w ustach, zdanie brzmiało raczej jak coś w stylu "hak ugo u szoisz?", jednak w moim tonie wciąż dało się wyczuć coś na kształt zdenerwowania. To znaczy, chyba dało się to wyczuć.
- Na swoje szczęście, nie za długo, nie miałabym szczególnej ochoty widzieć tego, co ochrania ręcznik. Ten widok zarezerwował dla mnie ktoś inny - mrugnęła w moim kierunku, a ja przewróciłem oczami i wróciłem do przerwanego zajęcia, mając nadzieję, że zauważy mój brak zainteresowania jej osobą. Jednak kimże byłaby Emilia, gdyby nie chciała zwrócić na siebie uwagi? Taki wariant nie wchodził nawet w grę. Jej osoba była zbyt zdeterminowana do zachwycania całego świata. - Słuchaj, jest taka sprawa... - urwała, zaczynając kołysać się na piętach. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią w lustrze. - Otóż, wiem, że nie masz szczególnej ochoty iść do taty, nie ty jeden, prawdę mówiąc. Minęły trzy dni, a ja już mam dość tego, że ciągle muszę przerywać mu w połowie zdania, żebyś go nie zatłukł. Więc, propozycja jest taka, że pojedziemy na jakieś zakupy, a potem, jeśli oczywiście masz ochotę, w pobliżu jest niewielka stajnia. Koleżanka ma kilka koni, mówiła, że chętnie pozna mojego brata. Co ty na to? - zapytała, a w jej oczach błysnęła iskierka determinacji. Czyli sprawa przegrana, nie było nawet sensu się wykłócać, oboje wiedzieliśmy, że tak czy siak postawiłaby na swoim i moje zdanie nic w ten sytuacji nie zmieniało. Z ciężkim westchnieniem pokiwałem głową, na co ona wyszczerzyła się, podbiegła i uścisnęła mnie mocno, zaplatając ręce na moim brzuchu. Ponownie byłem zmuszony chwycić ręcznik, który zaczął niebezpiecznie zsuwać się o kilka centymetrów.
- Ubierz się w końcu, za dwadzieścia minut na dole - rzuciła przez ramię, po czym wyszła z łazienki, przemierzyła sypialnię, a słysząc trzask ostatnich drzwi, prowadzących na korytarz, odetchnąłem z ulgą. Jednego byłem pewien, ta dziewczyna chciała mnie wykończyć. Czy to mentalnie, czy fizycznie, udawało się jej.

***
Ostatnia foula, wybicie, lot i sekundę później znaleźliśmy się po drugiej stronie, tym samym kończąc parkur składający się z dziewięciu przeszkód o wysokości osiemdziesięciu centymetrów. Zadziwiał mnie fakt, że po drodze nie zabiłam ani siebie, ani Melodii, choć na niektórych zakrętach naprawdę niewiele brakowało. Zdecydowanie nie byłam w formie na jakiekolwiek, nawet tak niewielkie skoki. Po kilku dniach oczekiwania na cholerny telefon byłam tak wykończona psychicznie, że jedyne, na co miałam ochotę, to siedzenie pod kocem, na kanapie i użalanie się nad sobą, rycząc dwadzieścia cztery na siedem. Tymczasem jednak miałam pod opieką trzy konie, więc nic z tych rzeczy nie wchodziło nawet w grę.
Poklepałam bułaną po szyi i poluzowałam wodze, kładąc je luźno tuż przed przednim łękiem. Klacz ochoczo wyciągnęła łeb do przodu i obniżyła zad. Pot spływał ciurkiem spod czapraka, pozostawiając lepkie ślady na grubej sierści. Oto zaczął się wytęskniony okres linienia.
- Mogłaś się bardziej postarać - głos dobiegający z drugiego końca padoku z dnia na dzień irytował mnie coraz bardziej, choć poznałam go zaledwie kilka dób temu. Blondyn stał się nieodłącznym elementem mojej egzystencji czy tego chciałam, czy nie. Miałam wrażenie, że każdą chwilę stara się spędzać jak najbliżej mnie, naruszając tym samym moją przestrzeń osobistą i zaburzając spokój. Pozbawiał mnie każdej minuty ciszy, trajkocząc gorzej niż Maja i Michalina razem wzięte. Zawsze miał coś do powiedzenia, nieważne, czy miało to jakikolwiek sens. W jego przypadku słowotok był zjawiskiem naturalnym.
- Mogłeś się nie odzywać. Twoje rady w dziedzinie, o której nie masz pojęcia naprawdę na nic się nie zdają. Niepotrzebnie marnujesz ślinę - warknęłam, mierząc go spojrzeniem spode łba. Zdecydowanie miałam dość jego obecności i z całych sił chciałam zamienić go na osobę, o której życie i zdrowie martwiłam się non stop. Bez przerwy zastanawiało mnie, dlaczego nie odbiera i sam nie dzwoni. Rozwiązanie oczywiście mogło być banałem w stylu zagubionego telefonu, jednak z drugiej strony znałam jego kartę medyczną na wylot i choć nie była aż tak barwna i rozbudowana jak moja, to w niej również znajdowało się kilka poważniejszych zdarzeń jak na przykład to z jesieni kilka lat wcześniej, kiedy to rozjuszony Tabun postanowił kopnąć go w głowę. Wciąż pamiętałam to ciągłe oczekiwanie i mogłam z pewnością powiedzieć, że było ono mniej niepewne niż to, do którego zmuszał mnie w aktualnej chwili. Wtedy przynajmniej wiedziałam, jaki jest jego stan. W tym wypadku nie miałam żadnych informacji, a to raz za razem wstrząsało mną gorzej niż niegdysiejsza wiadomość, że był w stanie śpiączki. Co, jeśli dokładnie to samo działo się z nim w chwili, gdy ja nie miałam o tym najmniejszego pojęcia?

*************************************************************************************************************************
Pogmatwałam się trochę na końcu, ale no nieważne XD Spieszę się jak głupia, żeby zdążyć przed północą, a jest 23:56, więc trochę mało czasu, cnie.
BYŁAM NA KONIACH! Nie mogę się ruszać, ale Boże, warto było. Musli moja prywatna wyścigówka, zebrało się jej wczoraj na gonitwy z Kariną, a ja po półrocznej przerwie, nie wiedziałam, jak się anglezuje. I nie umiałam wysiedzieć w galopie. Chyba zeszłam na psy XD
Dobra, koniec ferii :c Dobranoc, moi mili :*

3 komentarze:

  1. Mmm jaki fajny rozdział XD z dwóch perspektyw. Tymon zrób coś zadzwoń nie wiem jak ale chociaż napisz maila czy coś. Powiem jeszcze raz super rozdział, czekam na nexta ok? Gabii

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podobają mi się rozdziały z perspektywy Tymona. Taka nowość. Pisz takie dużo częściej. Teraz możliwe, że nie zawsze będę komentować, bo wróciłam, a Internet jest bardzo odporny. Fajnie, że byłaś na koniach. Ciekawe jak to będzie ze mną. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. HAHAHA, a ja na koniec. Co mnie tak bawi? Chuj wie, może ućpałam się powietrzem, ale od dobrych trzech godzin nieustannie mam banana na ryju i śmieję się jak dwunastolatka z niezrównoważonym umysłem. Brzmi źle? Nic dziwnego, witam w mojej wyobraźni. Zaczęłam nadużywać słowa 'niżeli'. Dlaczego? KRZYŻACY :) Wyczuj ten uśmiech nienawiści, błagam. I wgl, wyczuwam dziki podryw. Tak, Antoni, o Tobie mówię (D) Heh, nie ma to jak mieć farta i wyjebać telefon, haha XD Jakbym była na miejscu szanownej Weroniki, na tym etapie jebałabym głową o ścianę, aż by huczało i zagłuszało kłótnie sąsiadów. Plus, moje oczy wyschłyby na wiór, wpatrując się w ekran telefon (Jakby już teraz tego nie robili, ale cicho, to wytnie się ze scenariusza, bo i tak wszyscy mają już mnie za pieprzniętą sadystkę. Dużo się z prawdą nie mijają). Same plusy, nie uważasz. Dobra, sunę, bo przeczuwam zaraz kolejny rozdział (I wcale przed chwilą mi o tym nie powiedziałam, po czym wcale nie ochrzaniałaś mnie za brak tych moich gówno wartych wypocin, bo to w nijakim stopniu nie pokazuje, jak bardzo duma mnie rozpiera).
    Nanana, kc :*

    OdpowiedzUsuń