sobota, 7 marca 2015

Rozdział 15.

Ostatecznie obudził mnie kolejny trzask pioruna. Na początek męczyłam się z zaśnięciem dobrą godzinę, zanim w końcu zapadłam w wyjątkowo niespokojny sen. Co chwilę przewracałam się z boku na bok, świadomie czy też nie otwierałam oczy i miałam nadzieję, że w ciemności nie zobaczę nic niepokojącego. Mózg powoli płatał mi figle, tworząc w myślach najróżniejsze obrazy tego, co czaić się mogło gdzieś pośród nieustępliwej burzy, jednak starałam się je wyrzucić z głowy od razu po tym, jak się pojawiały. Wolałam nie rozmyślać nad niczym, co przyprawić mnie mogło o nieprzyjemne dreszcze. Głównie dlatego, że miałam świadomość, iż jedyna osoba, która byłaby mnie w stanie pocieszyć, znajdowała się setki kilometrów stąd.
Przetarłam twarz dłońmi, rozchyliłam powieki i bezgłośnie, licząc sekundy od jednego uderzenia, do drugiego, wpatrywałam się w sufit. Był jedyną rzeczą w całym pomieszczeniu, na którą mogłam zerkać bez dziwnego uczucia pustki. No dobrze, wtedy też mi czegoś brakowało, ale wolałam tego nie przyznawać. Czegoś, a właściwie kogoś. Cały czas miałam nadzieję, że dwa miesiące zamienią się nagle w kilka dni i lada chwila zobaczę go na podwórku. Szkoda tylko, że nie dawał nawet znaku życia. Minął przeszło tydzień, a ja wciąż miałam nadzieję, że telefon zawibruje, dając znać, że przyszła wiadomość. Nie byle jaka, tylko ta, na którą bez przerwy czekałam. Nieprzerwanie od kilku dni, odchodząc od zmysłów z każdą kolejną chwilą.
Zapaliłam lampkę i mrużąc oczy zerknęłam na elektryczny zegarek. Dwudziesty marca, godzina czwarta szesnaście. Czyli leżałam o godzinę dłużej niż przez ostatnie kilka dni. Na powrót zgasiłam światło i pokój zatopił się w egipskich ciemnościach. Ja jednak nie zamierzałam przebywać w łóżku ani chwili dłużej. Odsunęłam kołdrę na bok i usiadłam na skraju materaca, chowając twarz w dłoniach. Westchnęłam ciężko, przetarłam oczy palcami i stanęłam na nogach. Zanim zrobiłam chociażby krok w stronę szafy, zachwiałam się lekko. Niedobór snu, nieduże posiłki i nerwy poważnie mnie wykańczały. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem i ponownie przysiadłam. Wyglądało na to, że jednak nie wyjdę z łóżka tak szybko, jak miałam nadzieję to zrobić.
Gdy w końcu uporałam się ze wszystkimi porannymi czynnościami i niewielkim śniadaniem, założyłam kalosze na nogi, zarzuciłam kaptur na głowę i na bluzę ubrałam wiatrówkę. Przez chwilę stałam w miejscu, w całkowitej ciszy, przygotowując się psychicznie na opuszczenie ciepłego domu. Zwilżyłam usta i odważnie nacisnęłam na klamkę. Zimne powietrze buchnęło we mnie z całą swoją mocą, niemal zwalając mnie z nóg. Otworzyłam szerzej oczy, dostrzegając armagedon, rozpościerający się na podwórzu. Meble, dotąd stojące na ganku, znajdowały się gdzieś przy stajni, a jabłka i marchewki z kosza tworzyły kolorowy dywan na całej powierzchni płytek. Zaklęłam pod nosem, myśląc o tym, ile sprzątania czeka na nas w przeciągu najbliższych kilku dni. Niepewnie zrobiłam krok w przód i zamknęłam za sobą drzwi. Zmrużyłam powieki i przytrzymując kapuzę na swoim miejscu, ruszyłam w stronę drugiego budynku. Pokonywałam kolejne metry w zaskakująco wolnym tempie, smagana wiatrem i w strugach deszczu, który, tak na dobrą sprawę, pojawił się znikąd. Jedyne, na co mogłam liczyć, to to, że ustąpi równie szybko.
Odsunęłam ogromne drzwi, prowadzące do stajni i zamknęłam je z powrotem, gdy tylko znalazłam się wewnątrz. Zapaliłam światło, które już po chwili rozniosło się po całym korytarzu. Żaden łeb nie wystawał spomiędzy krat, nie słychać było rżenia i jedynym, słyszalnym dźwiękiem okazały się pojedyncze parsknięcia, świadczące o tym, że konie jednak nadal znajdują się na swoich stanowiskach. Przeszłam między rzędami boksów, uważnie obserwując wszystkich kopytnych podopiecznych, którzy zdecydowanie mieli mnie gdzieś. Nie tylko oni - przemknęło gdzieś przez moje myśli.

Po rozdaniu pasz i zmienieniu ściółek, postanowiłam wziąć się za jazdę. Wyciągnęłam z siodlarni pełen osprzęt Tabuna. Na siodle zdążyła zgromadzić się cienka warstwa kurzu, nic zresztą dziwnego, sama nie byłam pewna, kiedy ostatnio na nim jeździłam. Przeniosłam wszystko pod boks ogiera i niemal od razu zabrałam się za czyszczenie. Pozaklejana sierść i kurz, wzbijający się w powietrze przy każdym pociągnięciu szczotką wcale nie sprawiały, że zadanie stawało się przyjemniejsze.
Z w pełni oporządzonym i osiodłanym gniadoszem, udałam się na halę. Ciężkie krople deszczu uderzały w dach, a wiatr raz za razem chłostał ściany. Przewiesiłam wodze na jednym ze stojaków, po czym ustawiłam drąg na wysokości metra. Powtórzyłam czynność parę razy, na koniec włączając radio, stojące pod bandą. Z niewielką dozą entuzjazmu wróciłam do konia, przerzuciłam wodze na szyję, a chwilę później siedziałam już na grzbiecie. Zapięłam pasek od kasku i dodałam łydki, wyprowadzając wierzchowca na ścieżkę.
Kilka okrążeń stępa, kłus i w końcu wytęskniony galop. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując lekkie podbicie zadem. Najwyraźniej Tabun niezmiennie posiadał niewykorzystane zasoby energii. Wolta, koło, przekątna z lotną, wyjazd na ścianę i pierwsze najazdy na przeszkody. Stacja, okser, krzyżak i stacja w linii oraz tripplebarre. Poklepałam gniadego po szyi, szczerząc się jak głupia. Przysiadłam w siodle na parę foule, tylko po to, by zaraz zwolnić do kłusa.
- Ładnie poszło.
Dlaczego, do cholery, pojawił się w stajni o szóstej? Czułam się śledzona i prześladowana. Zmierzyłam blondyna wzrokiem, automatycznie pozbywając się uśmiechu z twarzy.
- Łał, choć raz obejdziesz się bez niepotrzebnej krytyki? - mój głos zamierzenie ociekał ironią i brakiem jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Przez chwilę byłam szczęśliwa, a on właśnie odebrał mi moje dwie minuty. Kolejny powód, by go nienawidzić.
- To, że twój narzeczony ma cię w dupie, nie znaczy, że musisz być tak nie miła dla otoczenia, skarbie - powiedział, a moje wściekłe spojrzenie raz jeszcze powędrowało w jego stronę.
- Nazwij mnie skarbem jeszcze raz, a obiecuję, że będziesz spał na ławce przed stajnią - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Nieważne, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie, jego słowa bolały bardziej, niż powinny. I znów miałam ochotę się rozpłakać. - Jeśli łaska, nie przychodź na moje treningi - dorzuciłam, wjeżdżając do środka ujeżdżalni. Zatrzymałam konia i zeskoczyłam na ziemię. Bez słowa chwyciłam za wodze i wyminęłam Antka w drzwiach, kierując się wprost do boksu ogiera.

Siedziałam w salonie z kubkiem herbaty w rękach i nieustającą nadzieją, że telefon leżący na stoliku w końcu zadzwoni. Powoli miałam dość trybu depresji, który spowodowany był niewiedzą. Nie chodziło nawet o rozmowę, chciałam tylko, żeby Tymon dał znać, że wciąż żyje. Nawet, jeśli nie czułby się dobrze. Nawet, gdyby był w szpitalu, więzieniu, czy na środku oceanu, po prostu nie byłam pewna, czy wciąż istniała opcja, że go jeszcze zobaczę. Nie obchodziło mnie w jakiej sytuacji, wszędzie, byle nie na cmentarzu.
Westchnęłam ciężko, kompletnie przytłoczona swoimi pesymistycznymi myślami. Stawałam się nieznośna dla samej siebie; nie mogłam ze sobą wytrzymać. Każda chwila wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a jedynym plusem był fakt, że zawierucha, huragan i ulewa przerodziły się w zwykłą mżawkę. Pytanie tylko, na jak długo.
Aśka usiadła obok mnie, objęła ramieniem i położyła głowę na moim barku. Spojrzałam na nią z ukosa, na co ona jedynie się uśmiechnęła.
- Wyglądasz jak jakaś zmordowana życiem wdowa dzień po pogrzebie męża - mruknęła cicho, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze, gdy uświadomiłam sobie, że tymi samymi słowami przywołała mnie do porządku w listopadzie. W tym przypadku obawiałam się jednak, że nie pójdzie tak łatwo jak wtedy.
- I dokładnie tak się czuję - powiedziałam, odchylając głowę do tyłu i kładąc ją na oparciu kanapy. Herbata w moich dłoniach służyła mi jedynie za źródło ciepła, nie zdążyłam upić nawet łyka, zanim zupełnie wystygła. Obróciłam kubek kilka razy, mając nadzieję, że Aśka załapie aluzję i nie będę musiała wstawać.
- Nie, nie pofatyguję się za ciebie do kuchni, żeby dolać wrzątku do twojego słodkiego, lepkiego napoju, który smakuje tak samo niedobrze na gorąco, jak i na zimno - burknęła z obrzydzeniem, odsuwając się nagle na drugi koniec sofy. No tak, zapomniałam, że nigdy nie była szczególną fanką herbaty. Przewróciłam oczami i wstałam z miejsca, odsuwając koc gdzieś na bok. Z cieniem uśmiechu na ustach udałam się do kuchni i postawiłam wypełniony wodą czajnik na jednym z palników. Oparłam się o blat i wpatrywałam w szarobury krajobraz. Mokra, a na dodatek zaparowana szyba oraz mgła okalająca całe podwórze, wcale nie dodawały uroku, a widoczność ograniczała się zaledwie do kilku metrów. Pomimo wszystko, bez problemu mogłam zauważyć dwa snopy świateł, zwiastujące wjazd samochodu na teren stadniny. Zmarszczyłam czoło i przechyliłam głowę, patrząc z zainteresowaniem na srebrnego suw'a. Nie przypominałam sobie, żebym znała to auto, co lepsze, nie miałam pojęcia, że ktoś planował nas dziś odwiedzić. Pojazd zatrzymał się przed domem i w ekspresowym tempie wysiadła z niego jakaś postać. Niewiele myśląc, wyszłam przed dom, zgarniając z przedpokoju kurtkę i zakładając ją po drodze.
- Dzień dobry? - zawołałam z daleka, zyskując zainteresowanie jednej z dwóch osób. Podbiegła do mnie natychmiast, a zakapturzona postać w tym czasie zniknęła pod drzwiami bagażnika. - Mogę jakoś pomóc?
- Weronika? - dobiegł mnie kobiecy głos, a już po chwili mogłam wyraźnie dostrzec rysy jego właścicielki. Jasna cera, rumiane policzki, duże, szare oczy i czarne, falowane, zapewne od nadmiernej wilgoci włosy sięgające do łopatek. Mogłabym przysiąc, że skądś ją kojarzę.
- Tak, o co chodzi? - zapytałam niepewnie, na co dziewczyna obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
- Mam dla ciebie przesyłkę - powiedziała tak radosnym tonem, że przez chwilę sama miałam ochotę się zaśmiać. Wskazała za siebie i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, byłam już w drodze do samochodu. Jej wspólnik wyłonił się zza auta z czymś, co już z daleka przypominało walizkę. Zmarszczyłam brwi i zatrzymałam się nagle, nie wiedząc, czy chcę podchodzić bliżej.
- Ja pierdolę.

******************************************************************************************************************
I tym miłym akcentem, kończymy. Jestem wredna. Nie dość, że dodaję dzień po terminie, to jeszcze zostawiam Was w niewiedzy. Przepraszam, ale za to możecie snuć w komentarzach domysły na temat przesyłki :) Jezu, aż mi wstyd, znowu zaniedbuję bloga. Ale naprawdę, zawsze wzbraniałam się przed wymówką "Nie mam czasu", z tym, że teraz sama cierpię na jego chorobliwy brak. Do środy rozdziały powinny pojawiać się na pewno co drugi dzień, o ile nie codziennie.
Zabrałam się za siebie i to również zaważyło na braku rozdziału w dniu wczorajszym. Otóż, zaczęłam biegać. Nienawidzę biegania, ale tak jakoś wyszło XD Muszę być w kondycji, bo, bo, bo... 136. Kto zgadnie, co to za liczba, dostanie, eee, nic, ale będzie miał satysfakcję, więc zachęcam :D
No i ogólnie, notka... nie podoba mi się XD Ważne, że jest fajnym wstępem do czegoś większego i jest całkiem długa c:
W tym tygodniu bez koni, za to już w następną sobotę - ponownie do Musli! Regularność powraca? Mam nadzieję :D Do usłyszenia niebawem! Może nawet jutro! ♥

PS 60,000! O BOŻE! ASDFGHJKL I O JEZU NO! :o Płaczę.

3 komentarze:

  1. To Tymon, tak?
    Jasne, że tak, bo kto inny?
    No ale jak zrobisz kogoś innego...
    No to.
    Nie wiem co, wiem, że to ma być Tymon!
    Zakończę ten bezsensowny komentarz ;_;
    Czekam, By.

    OdpowiedzUsuń
  2. Foch na 5 minut. Jak można kończyć w takim momencie?!!? W tym pudełku będzie list od Tymona prawda? To by było takiee romantyczne . Malutki list w dużym pudełku mhm... Kończę już moje domysły na temat pudła. Ta liczba... Nie wiem powinnaś dać jakąś podpowiedź. Rozdział taki średni :-\ ale ważne że jest. Nie mogę doczekać się następnego wstaw go szybko plose (。•́︿•̀。)
    Gabii

    OdpowiedzUsuń
  3. Nienawidzę Cię, oświadczam to wszem i wobec, mam świadków, powiedziałam to. (Chuj z tym, że pod koniec będę pisać, że Cię kocham. Wytnie się) Komentarz miał być wcześniej, ale COŚ *wcale nie patrze na mój telefon* nie opublikował. Czasem mam nadzieję, że pierdolnie ten telefon piorun, no na serio. Robotnicy wiedzą, co ładne XD Cicho, tego nie czytałaś. Dobra, zaraz na konie sunę, trochę ubogi ten kometarz, ale wiesz... KRZYŻACY C: Nanana, kc (mówiłam? Mam zmienne nastroje, coraz bardziej mnie to niepokoi XD)

    OdpowiedzUsuń