środa, 4 marca 2015

Rozdział 14.

Przysiadłam na ławce przed stajnią, z nieukrywanym zainteresowaniem wpatrując się w niebo, które powoli na nowo spowijało się chmurami. Kilka słonecznych dni dobiegło końca, po raz drugi tego tygodnia ustępując miejsca ciężkiemu powietrzu, zwiastującemu nadejście burzy. Na mojej twarzy pojawił się cień szczerego uśmiechu. Pierwszy raz od ostatniej rozmowy z Tymonem, która miejsce miała trzy dni wcześniej. Wciąż nie dawał znaku życia, a ja pomału traciłam resztki cierpliwości, odchodziłam od zmysłów, miałam ochotę rwać włosy z głowy w akcie desperacji. Byłam zdesperowana i łasa na wszelkie wiadomości odnośnie tego, jak się akurat czuł. O ile w ogóle żył, choć tej opcji wolałam nawet nie brać pod uwagę. Na samą myśl, nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Odezwij się, do cholery, błagałam w myślach, będąc w pełni świadomą, że na nic się to nie zda. Nawet gdybym wykrzyczała to najgłośniej jak umiałam, nic by to nie dało. Dzieliły nas setki, tysiące kilometrów, więc choćbym wrzeszczała, darła się, płakała dniem i nocą, wszystko poszłoby na marne.
Wróciłam myślami do rzeczywistości, czując na twarzy orzeźwiające smagnięcie wiatru. Otuliłam się ciaśniej wiatrówką i mrużąc oczy, rozejrzałam się wokół. Trawa na pastwiskach układała się w fale, kołysząc z jednej strony w drugą, piasek rozsypany na maneżach, podrywał się w górę, wirując przez chwilę kilka centymetrów nad ziemią tylko po to, aby kilka chwil później opaść z powrotem w dół niewiele dalej. Drzewa leniwie się chwiały i w całym tym krajobrazie tylko budynki i ja byliśmy niewzruszeni działaniami przyrody. Zarówno one, jak i moja osoba, pozostawaliśmy w jednym miejscu, kpiąc z poczynań rosnącej w siłę wichury. Każda cząstka mojego ciała krzyczała, bym uciekała, póki nie rozpęta się ulewa, jednak ja tylko na to czekałam. Chciałam, aby deszcz zmył cały niepokój ostatnich dni, pozbawił mnie zmartwień. I choć wiedziałam, że to niemożliwe, koniecznie chciałam spróbować to zrobić.
Zamknęłam oczy, rozkoszując się majestatem chwili. Byłam jedynie mikroskopijną plamką w skali świata i natury, niewzruszoną ich działaniami, siedzącą leniwie na ławeczce gdzieś na poboczu, marząc o cofnięciu się do chwili, gdy Tymon pierwszy raz pochylił się, aby mnie pocałować. Na to wspomnienie kąciki moich ust znów uniosły się o kilka milimetrów. Minęło sporo czasu, jednak to uczucie wciąż wydawało się tak świeże, tak niezwykłe. Za każdym razem, kiedy nasze usta się spotykały czułam się tak, jakby nagle wszystko inne mogło nie istnieć. Nieważne, ile to trwało, nieważne, który był to już raz. Pierwszy, dziesiąty, setny, kto by to zliczył? Pytanie tylko, co, jeśli już nigdy miało się nie powtórzyć?
Nagle pod powiekami poczułam palące łzy. Zamrugałam kilkakrotnie, aby się ich pozbyć, ale uzyskałam odwrotny efekt, przez co już po chwili lały się strumieniami po moich policzkach. Nie chciałam płakać, nie chciałam okazywać słabości, szkoda tylko, że nie miałam na to najmniejszego wpływu. Nic nie zależało ode mnie.

***
Kląłem pod nosem, idąc przez kolejne ulice Chicago. Większości z nich nie byłem w stanie nawet rozróżnić, jak na mój gust każda wyglądała tak samo. Fakt, zgubiłem się, ale cóż to za problem w tym zasranym, opanowanym przez zgiełk i nadmiar infrastruktury mieście? Nigdy nie chciałem tu przyjeżdżać, jedyne miejsca w Ameryce, jakie miałem ochotę zwiedzić, to Los Angeles, Seattle i Nashville. W życiu nie miałem ochoty na chociaż przejazd przez tą metropolię, a jak na złość, to właśnie tutaj musiała mieszkać Emilia i ten szczur, zwany również moim ojcem. I to właśnie tutaj salon naprawy telefonów miał inny szmaciarz, który wziął pięćdziesiąt dolarów, po czym stwierdził, że z kartą nic zrobić nie może. Dziękuję serdecznie za opinię.
Stanąłem na środku skrzyżowania, mając kompletnie gdzieś skrzeczących kierowców i ogłuszający dźwięk klaksonów. To miasto było istną dziczą. Przeczesałem włosy palcami i ruszyłem się z miejsca, ustępując drogi rozjuszonym taksówkarzom. W moim kierunku poleciały dziesiątki obelg z każdej możliwej strony, co skwitowałem jedynie środkowym palcem. Rozbrzmiały kolejne rozwścieczone głosy, przecinając się wzajemnie i fundując następną porcję nerwów, jak gdyby nie było ich dosyć w trakcie godzin szczytu.
Ludzie patrzyli na mnie, przeszywając na wskroś. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety, choć w sumie, częściej były to nastolatki. Najwyraźniej wcale nie wyglądałem na dwadzieścia trzy lata. Szkoda tylko, że tego nie wiedziały i trzy czwarte z nich rozbierały mnie wzrokiem. Starałem się nie zwracać na to szczególnej uwagi, jednak okazało się to o wiele trudniejsze, niż myślałem. Ciężko było przepychać się między falami ludzi w nieznanym kierunku, przepraszać wszystkich naokoło i do tego ignorować pożądliwe spojrzenia. Cholera, nie byłem ślepy, a amerykanki z lekką otyłością nie miały zamiaru przestać kręcić swoimi krągłościami, które, wbrew ich przypuszczeniom, wcale nie kusiły, wręcz przeciwnie.

Drogę do szpitala odnalazłem dopiero po przeszło godzinie bezustannej wędrówki między przeróżnymi dzielnicami. Sam nie miałem pojęcia, jakim cudem nagle znalazłem się w całkiem innej części miasta, przez co błąkałem się, nie mogąc nic odczytać z pomazanych tablic informacyjnych. Żadna nie okazała się nawet minimalnie pomocna.
- Popatrz! Jednak żyje - powitał mnie zachrypnięty głos ojca, wyrażający coś na kształt zawodu. I znów naszła mnie ochota na uduszenie go poduszką.
- Przykra niespodzianka, co? - prychnąłem, na co Emilia szturchnęła mnie w ramię. Posłała mi wściekłe spojrzenie spod zmrużonych powiek.
- Słuchaj, synek, naprawdę, mam kompletnie w dupie, czy jesteś tu, czy w Polsce, radziłem sobie bez ciebie, jedź, baw się dobrze.
- W dupie masz cewnik i przestań tak gadać - oburzyła się brunetka, przenosząc wzrok na wykończonego życiem mężczyznę. Życiem? A może chorobą? Czy raczej samym sobą? To również było bardzo prawdopodobne.
- Jeśli o mnie chodzi, uwierz mi, z wielką przyjemnością wrócę do domu - burknąłem, po czym zerknąłem błagalnie na Em, która jedynie machnęła na mnie ręką. Mógłbym to uznać za pozwolenie? Tak, potrzebowałem zgody na powrót do Polski. Znałem ją za dobrze i byłem pewien, że gdybym nagle postanowił od tak wylecieć z powrotem, zawiadomiłaby służby specjalne i ściągnęła tutaj ponownie, w jednym kawałku czy też nie, kogo to obchodziło? - Tam czeka na mnie kilka osób, z którymi chętnie bym się zobaczył.
- Myślę, że chwila przerwy od ciebie i twoich przemów dobrze im zrobi - wywróciła oczami i sięgnęła po poduszkę. Gwałtownym ruchem wyciągnęła ją spod głowy ojca i przez chwilę miałem nadzieję, że zaczęła czytać mi w myślach i postanowiła pozbawić go powietrza. Och, cóż za zawód przeżyłem, gdy po prostu wytrzepała ją w powietrzu i odłożyła na poprzednie miejsce. - Zbieramy się, do jutra, tato - uśmiechnęła się i ucałowała go w policzek. Jakim cudem się go nie brzydziła? Nie rozumiałem jej w żadnym stopniu.
Wyszliśmy na parking, gdzie po kilku chwilach znaleźliśmy zaparkowany przy samym końcu czarny, sportowy kabriolet z zamkniętym dachem. Em podrzuciła kluczyki, zręcznie je złapała i odblokowała drzwi. Okrążyłem samochód, aby wsiąść na miejsce pasażera. Odruchowo sięgnąłem do jednego z pokręteł od ogrzewania i przekręciłem je, by wypełnić przestrzeń przyjemnym ciepłem, które po kilkunastu sekundach rozlało się również po moim ciele, sprawiając, że przeszedł mnie rozkoszny dreszcz.
- Jeśli naprawdę chcesz jechać, droga wolna - siostra postanowiła przerwać ciszę zdaniem, które na chwilę pozbawiło mnie tchu. Zachłysnąłem się powietrzem, nie wierząc w słowa, które właśnie opuściły jej usta. Spojrzała na mnie przelotnie, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Przecież widać, że przez większość czasu myślami jesteś zupełnie gdzie indziej. Mam wrażenie, że nawet wiem przy kim - powiedziała i szturchnęła mnie lekko w ramię.
- Trafne spostrzeżenie - burknąłem, co ona skwitowała przeciągłym "och".
- Wprost nie mogę uwierzyć, że mój mały braciszek się zakochał - nie byłem pewien, czy ton z jakim to powiedziała, zaliczyć do sopranu, czy zwyczajnego pisku, uznajmy więc, że balansował gdzieś na granicy. Spiorunowałem ją wzrokiem i wróciłem do "podziwiania" widoku za szybą.
Śnieg powoli przejmował kontrolę nad zatłoczonymi ulicami, sprawiając, że ludzie przedzierali się między sobą, kalecząc się nawzajem parasolkami. Wbijając je sobie w oczy i dźgając wszystkich wokół. Zastanawiałem się, jak z pogodą w domu. Czy nadal przygrzewa słońce, wieje delikatny wiatr i drzewa szumią naokoło terenów stajni. Na samą myśl na moje usta wpełznął leniwy, całkowicie szczery uśmiech.

***
- Jeśli zaraz nie znajdziecie tych pieprzonych wiader, przysięgam, że zaleje cały dom! - krzyknęłam, mając dość przestawiania kubków i garnków po całym strychu. Jak się okazało prócz burzy prognoza przewidziała cholernie silny wiatr, który postanowił zerwać kilka dachówek, powodując przeciek na strych oraz zaciek na suficie mojego pokoju, i grad, który uderzył tak nagle, że nie zdążyłam nawet przejść ze stajni do domu.
- Osobiście martwiłbym się zerwaną futryną w oknie! - z dołu usłyszałam podniesiony głos Antka, na co zareagowałam jedynie piskliwym "co?". Najgorsze oberwanie chmury w historii właśnie miało miejsce tuż nad moim domem, a szkody nim wywoływane mogłam jedynie wyliczać na palcach, choć powoli zaczynało już ich brakować.
- Dobra, idź na dół, napij się herbaty, czy coś. I zmyj tusz, bo wyglądasz jak niedorobiona panda - Aśka zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu. Już otworzyłam usta, aby mruknąć coś w odpowiedzi, ale dziewczyna uprzedziła mnie słowami - Tylko mi nie wmawiaj, że to przez deszcz.
Posłała mi uśmiech, w którym tliło się coś na kształt współczucia, poklepała po ramieniu i wypchnęła na schody. Przez kilka sekund stałam w jednym miejscu, przetwarzając to, co właśnie powiedziała. W sumie, sama nie byłam pewna, czy to za sprawą łez, czy ulewy, może obu?
Gdy tylko wróciła władza w nogach, udałam się bezpośrednio do łazienki. Osoba w lustrze wyglądała strasznie. Zmordowana, blada, rozmazana, smutna. Wykończona. Uniosłam brew, zastanawiając się, czy zacząć od tłustych włosów, czy twarzy.
Zawinęłam ręcznik na głowie i wyszłam spod prysznica. Szybko przebrałam się w świeże ciuchy i w końcu odblokowałam drzwi parującego pomieszczenia. Nie wiedziałam, ile czasu tam spędziłam. Trzydzieści minut, czy godzinę, kogo to obchodziło? Wrzuciłam brudne ubrania do kosza na pranie, po czym skierowałam się do kuchni, gdzie na stole czekał na mnie kubek herbaty. Miła niespodzianka. Chwyciłam za ceramiczne naczynie i przeszłam do salonu. Dosiadłam się do Antka, który oglądał jakiś telewizyjny chłam. Odchyliłam głowę w tył i zmrużyłam powieki, licząc w myślach dni do przewidywanego powrotu Tymona. Oszałamiająca liczba siedmiu tygodni wcale mnie nie pocieszała.
Chłodne kalkulacje przerwał huk pioruna i pisk Aśki, którą najwyraźniej zaraz po tym zaczął uspokajać Jacek. Wzdrygnęłam się, nagle prostując plecy i gwałtownie otwierając oczy. Natychmiastowo napotkałam rozbawione spojrzenie blondyna.
- Czyżbyś się bała burzy?
- Może - odparłam wymijająco, porywając z oparcia koc i szczelnie się nim owijając.
- Chcesz, żeby ktoś cię przytulił? - zapytał, rozkładając ramiona na boki i szczerząc się w moim kierunku. Uśmiechnęłam się lekko, poprawiając się w miejscu.
- Pewnie - zawiesiłam na chwilę głos, a chłopak automatycznie się nachylił. - Tylko tym kimś nie jesteś ty - dodałam szybko, odsuwając się w stronę podłokietnika. Kąciki jego ust momentalnie powędrowały w dół, tak samo, jak ręce. I nagle smutek zastąpiła satysfakcja.

***************************************************************************************************************************
Pozdrawiam, nie podoba mi się, ale przynajmniej jest całkiem długie. Nie mam pojęcia, co tu wypisałam. Jakieś pierdoły, emocje i uczucia, no i pogoda, oczywiście. Kocham opisy pogody. Głupio to wyszło, bo, bo, bo, bo jestem po korkach z matmy i ogólnie mam ciężki dzień. BARDZO ciężki. Korepetycje były chyba jego najprzyjemniejszym elementem ;-;
Plus, statystyki spadają, komentarzy coraz mniej, obserwatorów nagle 49 z 50... Nie zdążyłam się nawet nacieszyć widokiem tej okrąglutkiej liczby :c Ale najważniejsze to cieszyć się tym, co się ma, tak? A ja mam parę osób, więc dziękuję, że ciągle jesteście. I w ogóle, już niedługo połowa, a ja to piszę od dwóch miesięcy, więc, wszystko się zgadza. Wracam na właściwe tory :D
Nie pozostaje mi nic więcej, jak tylko powiedzieć, że w piątek postaram się napisać kolejny i no, dobranoc c:

4 komentarze:

  1. Pierwsza :-P Pisz, pisz nie mogę się doczekać następnego rozdziału :-) Ten był świetny. Pozdrawiam i obserwuję xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Siemka. Mi się podoba ( zresztą jak zawsze XD ) ciężki dzień wiem o co chodzi :( nie mogę się doczekać piątku. Wciąż czekam aż Tymon się odezwie... Nie wiem co napisać więc żegnaj
    Gabii

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, co ty tam gadasz, fajny rozdział.
    Wybacz, że nie zostawiam komentarzy pod każdym rozdziałem, ale ostatnio nie mama weny na nic. Kompletnie na nic.
    Niech Tymon w końcu wróci...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem zmęczona. Piszę to najprawdopodobniej całkowicie niepoczytalna, ale dla Ciebie, siedzę i skrobię to wszystko. Podoba mi się rozdział, serio jest świetni. A jak ludzie przestają pisać, to ich problem, halo, kocham tego bloga <3
    Antek ją podrywa, zdecydowanie tak jest. Walnij mu ode mnie, błagam. Dam Ci... No, nie wiem co, ale coś wymyślę i Ci dam i będzie zajebiście B) Nie jestem w stanie napisać żadnego hiperduperekstra długaśnego komentarza, więc musisz zadowolić się tym gównem, choć biorąc pod uwagę mój chwilowy stan, to, ile mam zakwasów, jak bardzo chce mi się spać, ciesz się, że jest chociaż tyle.
    Nanana, kckckck

    OdpowiedzUsuń