wtorek, 23 października 2012

Rozdział 6.

Jechałyśmy z Aśką przez las w poszukiwaniu Albatrosa. "Akcja ratunkowa" trwała już dwie godziny.
- Mam dość. - Powiedziałam zrezygnowana - Nigdy go nie znajdziemy.
- Nie przesadzaj gdzieś musi być. Rozdzielmy się jeszcze raz ja jadę w lewo a ty...
- Albatros! - Krzyknęłam zauważając sylwetkę konia za jej plecami. Pogalopowałam za nim przez las, między drzewami. Dorwałam go po jakiś trzech minutach jazdy.
- Mam cię. - Powiedziałam pod nosem z satysfakcją chwytając go za ogłowie. Zdyszana Aśka po jakimś czasie dojechała do nas.
- Mówiłam, że w końcu się znajdzie. A teraz wracajmy do domu, bo zaczynają się już pewnie martwić.
- Racja. A na dodatek pasowało by odebrać Tymona ze szpitala... Właśnie przecież nie powiedziałam nic wujkowi a on czeka żeby go ktoś odebrał.
- A nie może jechać autobusem?
- Przecież te do nas jeżdżą co godzinę!
- No to już mógł dojechać dwa razy. - Powiedziała gdy wjeżdżałyśmy na podwórze.
- Nie bądź głupia. Przecież to Tymon. Nie przyszło by mu to do głowy.
- No dobra. Tylko odstawmy konie na miejsca.
Pięć minut później wsiadałyśmy już do samochodu. Podróż minęła w ciszy, kiedy dojechałyśmy do szpitala od razu skierowałyśmy się do recepcji. Tymon siedział na ławce, z ręką w gipsie.
- Koniec tego dobrego jedziemy do domu. - Powiedziałam podchodząc do niego.
- Miło, że ktoś o mnie jednak pamiętał.
- Trzeba było jechać autobusem.
- A w sumie to czemu przyjechałyście dopiero teraz?
- Bo twój kochany ogierek nam uciekł.
- I co znalazłyście go.
- Tak... ale miał zmiażdżoną nogę trzeba było go uśpić. - Odparłam z udawanym bólem w głosie.
- Co?! - Wykrzyknął zszokowany.
- Spokojnie, nic mu nie jest... nie umiesz rozpoznać ironii.
- Ha ha bardzo śmieszne. Nie żartuj tak sobie więcej dobra?
- Dobra to przecież i tak cud, że się do mnie łaskawie odezwałeś.
- No właśnie dziękuję za przypomnienie. - Powiedział i więcej się nie odezwał.
Kiedy w końcu dojechaliśmy do domu od razu pobiegł do stajni.
- Jak zwykle milutki. - Powiedziałam do Aśki. - Zaczynam żałować, że po niego pojechałyśmy.
- Mówiłam żeby tego nie robić, jestem ciekawa kiedy by się skapnął, że pod szpitalem jest przystanek.
- Nie stałoby się to zbyt prędko - Odpowiedziałam rozbawiona.
- Słuchaj, macie wolny pokój? - Spytała dziewczyna po chwili ciszy.
- Chyba tak. A o co chodzi?
- Zastanawiam się czy nie mogłabym zostać na noc, bo moi rodzice wyjechali na weekend.
- Jasne w takim razie nie ma sprawy. Chyba jeden stoi wolny, taki na piętrze obok mojego.
- W takim razie chodźmy i tak zaraz będzie wieczór.

***********************************************************************************
Nie ma komentarzy! Stwierdziłam, że trudno. Nie moja sprawa. Nie chcecie komentować wasz problem. Ja i tak będę pisać dalej.

1 komentarz:

  1. Właśnie przed chwilą znalazłam twojego bloga i czytam od początku :)
    Jest BOSKI!

    OdpowiedzUsuń