poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 5.

Rano obudziłam się na ziemi. Najwidoczniej moje nocne koszmary "zrzuciły" mnie z łóżka. Wstałam i wykonałam czynności, które... no... wykonuję codziennie. Kiedy byłam już w stajni powitało mnie ciche rżenie Melodii. Przypomniałam sobie ten niesamowity, przeprowadzony wczoraj join-up. Wyczyściłam ją i wzięłam siodło. Pokłusowałam do lasu a tam moją drogę przeciął brązowy "błysk". Zaczęłam galopować za tym czymś. Gdy byłam już naprawdę blisko rozpoznałam w tym zmęczonego już Albatrosa. Chwyciłam za jego uzdę. Spodziewałam się, że zaraz wybiegnie skądś Tymon i zacznie krzyczeć "Nie dotykaj mojego konia!" czy coś w tym rodzaju. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Zaskoczona jechałam przez las z ogierem u boku szukając chłopaka. Nigdzie go nie było. Pojechałam więc nad jezioro z nadzieją, tam go znajdę. Rozejrzałam się i rzeczywiście był tam tylko jakiś taki... jakby martwy. Podjechałam do niego szybo i od razu zauważyłam co się stało a mianowicie zemdlał. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać więc tylko kucnęłam i potrząsnęłam jego ręką, ale wolałam nie robić tego drugi raz, ponieważ nie zauważyłam, że leży na ziemi w dość dziwnym kącie.
- No to super... - gadałam pod nosem - i ciekawe jak karetka ma się przedostać przez tą górę. No i jeszcze jest Albatros... OK mam pomysł.
Podniosłam się i spróbowałam nakłonić Albatrosa żeby się położył tak jak w tedy kiedy zrobił to z Tymonem.
- Przecież ja nie jestem nim. - Skarciłam samą siebie po kilku nie udanych próbach. Odwróciłam się z powrotem do koni i zobaczyłam, że zamiast gniadosza na ziemi leży... moja kochana bułanka.
- No dobra skoro na pewno tego chcesz... - powiedziałam do Melodii, po czym przeciągnęłam chłopaka na jej grzbiet. Klacz od razu wstała. Popatrzyłam na drugiego konia.
- Przecież ty mi nie dasz nawet się do siebie zbliżyć a co dopiero na tobie usiąść! Jak mus to mus... - westchnęłam po czym podeszłam do niego. Nie ruszył się z miejsca. Oparłam się na nim i jednym potężnym susem wskoczyłam na jego grzbiet. Podjechałam do mojej kobyłki i bezwładnie leżącego na niej chłopaka.
- Tylko powoli... - szepnęłam. Miałam nadzieję, że uda mi się przejechać przez wzgórze bez przymusowego zatrzymania. Jechałam tak wolno jak to tylko możliwe. Na szczęście udało mi się pokonać wzniesienie a potem do domu poszło już łatwo. Zeskoczyłam z konia i pobiegłam po komórkę do siodlarni. Wystukałam numer na pogotowie i wytłumaczyłam co się wydarzyło. Tuż po rozmowie usłyszałam krzyk. Wybiegłam z powrotem na podwórze a tam zobaczyłam zszokowaną Aśkę.
- Co mu się stało?! - krzyknęła zasłaniając sobie usta dłonią na widok złamanej ręki Tymona.
- Jeszcze tego nie wiem ale jak tylko się obudzi to się dowiem. - Jak na zawołanie ciało się poruszyło. Obie odskoczyłyśmy do tyłu. Chłopak otworzył oczy i zsunął się (przypadkowo) z klaczy.
- Ałł! - krzyknął z bólu, bo spadł na chorą rękę.
- Chcesz się dowiedzieć co się stało? No to go zapytaj. - dziewczyna popatrzyła na mnie tępo. Otrząsnęła się i podeszła do chłopaka.
- Co ci się stało? - zapytała kucając.
- Spadłem z konia, walnąłem głową w kamień a on przejechał mi po ręce i... - w tym momencie na podjazd wjechała karetka. Lekarze zabrali go do szpitala mówiąc, że niedługo z tego wyjdzie.
- Jak ty go znalazłaś?
- Dzięki Albatrosowi... gdzie on jest?!
- Był tu jeszcze chwile temu!
- Wspaniale! To teraz jedziemy szukać konia! - wsiadłyśmy na nasze rumaki i pognałyśmy z powrotem w las.

***********************************************************************************
Mam nadzieję, że rozdział się podobał chociaż ciągle was nie widać! Błagam was piszcie komentarze! Mogą być głupie, niemiłe obojętne byle jakie ważne żebym wiedziała, że jesteście!

2 komentarze:

  1. Nie martw się, ja czytam. :) Nie będę komentowała każdej notki, bo, ponieważ czytam Twojego bloga od samego początku, chwilę by to zajęło, ale pod każdą notką zaznaczę reakcję. :D

    OdpowiedzUsuń