Rano obudziłam się na ziemi. Najwidoczniej moje nocne koszmary "zrzuciły" mnie z łóżka. Wstałam i wykonałam czynności, które... no... wykonuję codziennie. Kiedy byłam już w stajni powitało mnie ciche rżenie Melodii. Przypomniałam sobie ten niesamowity, przeprowadzony wczoraj join-up. Wyczyściłam ją i wzięłam siodło. Pokłusowałam do lasu a tam moją drogę przeciął brązowy "błysk". Zaczęłam galopować za tym czymś. Gdy byłam już naprawdę blisko rozpoznałam w tym zmęczonego już Albatrosa. Chwyciłam za jego uzdę. Spodziewałam się, że zaraz wybiegnie skądś Tymon i zacznie krzyczeć "Nie dotykaj mojego konia!" czy coś w tym rodzaju. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Zaskoczona jechałam przez las z ogierem u boku szukając chłopaka. Nigdzie go nie było. Pojechałam więc nad jezioro z nadzieją, tam go znajdę. Rozejrzałam się i rzeczywiście był tam tylko jakiś taki... jakby martwy. Podjechałam do niego szybo i od razu zauważyłam co się stało a mianowicie zemdlał. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać więc tylko kucnęłam i potrząsnęłam jego ręką, ale wolałam nie robić tego drugi raz, ponieważ nie zauważyłam, że leży na ziemi w dość dziwnym kącie.
- No to super... - gadałam pod nosem - i ciekawe jak karetka ma się przedostać przez tą górę. No i jeszcze jest Albatros... OK mam pomysł.
Podniosłam się i spróbowałam nakłonić Albatrosa żeby się położył tak jak w tedy kiedy zrobił to z Tymonem.
- Przecież ja nie jestem nim. - Skarciłam samą siebie po kilku nie udanych próbach. Odwróciłam się z powrotem do koni i zobaczyłam, że zamiast gniadosza na ziemi leży... moja kochana bułanka.
- No dobra skoro na pewno tego chcesz... - powiedziałam do Melodii, po czym przeciągnęłam chłopaka na jej grzbiet. Klacz od razu wstała. Popatrzyłam na drugiego konia.
- Przecież ty mi nie dasz nawet się do siebie zbliżyć a co dopiero na tobie usiąść! Jak mus to mus... - westchnęłam po czym podeszłam do niego. Nie ruszył się z miejsca. Oparłam się na nim i jednym potężnym susem wskoczyłam na jego grzbiet. Podjechałam do mojej kobyłki i bezwładnie leżącego na niej chłopaka.
- Tylko powoli... - szepnęłam. Miałam nadzieję, że uda mi się przejechać przez wzgórze bez przymusowego zatrzymania. Jechałam tak wolno jak to tylko możliwe. Na szczęście udało mi się pokonać wzniesienie a potem do domu poszło już łatwo. Zeskoczyłam z konia i pobiegłam po komórkę do siodlarni. Wystukałam numer na pogotowie i wytłumaczyłam co się wydarzyło. Tuż po rozmowie usłyszałam krzyk. Wybiegłam z powrotem na podwórze a tam zobaczyłam zszokowaną Aśkę.
- Co mu się stało?! - krzyknęła zasłaniając sobie usta dłonią na widok złamanej ręki Tymona.
- Jeszcze tego nie wiem ale jak tylko się obudzi to się dowiem. - Jak na zawołanie ciało się poruszyło. Obie odskoczyłyśmy do tyłu. Chłopak otworzył oczy i zsunął się (przypadkowo) z klaczy.
- Ałł! - krzyknął z bólu, bo spadł na chorą rękę.
- Chcesz się dowiedzieć co się stało? No to go zapytaj. - dziewczyna popatrzyła na mnie tępo. Otrząsnęła się i podeszła do chłopaka.
- Co ci się stało? - zapytała kucając.
- Spadłem z konia, walnąłem głową w kamień a on przejechał mi po ręce i... - w tym momencie na podjazd wjechała karetka. Lekarze zabrali go do szpitala mówiąc, że niedługo z tego wyjdzie.
- Jak ty go znalazłaś?
- Dzięki Albatrosowi... gdzie on jest?!
- Był tu jeszcze chwile temu!
- Wspaniale! To teraz jedziemy szukać konia! - wsiadłyśmy na nasze rumaki i pognałyśmy z powrotem w las.
***********************************************************************************
Mam nadzieję, że rozdział się podobał chociaż ciągle was nie widać! Błagam was piszcie komentarze! Mogą być głupie, niemiłe obojętne byle jakie ważne żebym wiedziała, że jesteście!
Nie martw się, ja czytam. :) Nie będę komentowała każdej notki, bo, ponieważ czytam Twojego bloga od samego początku, chwilę by to zajęło, ale pod każdą notką zaznaczę reakcję. :D
OdpowiedzUsuńJa czytam od początku
OdpowiedzUsuń