sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 7.

- Jak to już? - szepnęłam do telefonu, podpierając się na łokciu. Rozwichrzone włosy opadły na moją twarz. Zmrużyłam oczy, czując, jak końcówki jasnobrązowych kłaków kłują ciemne tęczówki. Ze snu wyrwał mnie dzwonek komórki, a rozmowa nie zapowiadała się najlepiej. Była szósta trzydzieści. Dokładnie pięć godzin do planowanego wylotu Tymona.
- Mieli jakieś problemy z organizacją, zadzwonili do mnie w nocy, informując, że podstawią samolot kilka godzin wcześniej, więc mam tam być na siódmą trzydzieści. Wsiadłem do auta koło piątej, uznałem, że nie ma co cię budzić - zastanawiałam się jak to możliwe, że potrafił zachować swój spokojny, zrównoważony ton, nawet gdy wiedział, że byłam bliska łez. Zaspanie jednak zrobiło swoje, przez co jakiekolwiek emocje zdawały się do mnie nie docierać. - Jesteś zła? - usłyszałam nieco zmartwiony głos, więc zmusiłam się, aby mój ton nie brzmiał pretensjonalnie.
- Nie, nie, wszystko w porządku - zawiesiłam się, nie mając bladego pojęcia, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Odetchnęłam z ulgą, gdy znów się odezwał. Dziękowałam mu w duchu, że nie musiałam kontynuować kłamstw, jak to dobrze się czuję.
- Minie szybciej, niż ci się wydaje - ciekawa próba dodania mi otuchy skończyła się na pobłażliwym uśmiechu, którego i tak nie mógł zobaczyć. Męczyła mnie myśl, czy sam wierzył w swoje słowa. Jechał do ojca, do szpitala. Raczej będzie miał się czym przejmować. Świadomość zaistniałej sytuacji uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, tym samym na dobre mnie wybudzając.
-Jeżeli ten zasrany samolot się rozwali, to cię zabiję, rozumiesz? - zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej i przecierając twarz. Odgarnęłam włosy w tył i zmarszczyłam brwi, słysząc po drugiej stronie głęboki, dobrze mi znany śmiech. - Z czego rżysz, ja wcale nie żartuję - obruszyłam się, wiercąc się niespokojnie w miejscu.
- Dobrze, obiecuję, że jeśli przeżyję katastrofę lotniczą, pozwolę ci mnie zamordować - rozbawienie mogłam wyczuć bez problemu. W kółko zadawałam sobie pytanie, jak mógł być do tego tak beztrosko nastawiony. Jego życie zależało od umiejętności pilotów i sprawności technicznej jednej, wielkiej maszynie, której osobiście nigdy nie ufałam.
- Idiota - mruknęłam niezadowolona, a w odpowiedzi dostałam kolejną salwę śmiechu.
- Jak dobrze, że twój idiota - powiedział po chwili, wywołując ciche prychnięcie, które starałam się ukryć jak tylko mogłam. - Słyszałem - szepnął, na co westchnęłam ciężko, wywracając oczami. Nie podobało mi się jego lekceważące podejście.
- Powinieneś skupić się na drodze - burknęłam, gdy w tle rozległ się dźwięk klaksonu. - Jeszcze cię rozjadą, zanim w ogóle dotrzesz na lotnisko.
- Tworzysz tyle scenariuszy, że odnoszę wrażenie, jakbyś tylko czekała na moją śmierć - stwierdził z wyraźną powagą. Pokręciłam głową, nie wiedząc nawet, co mogłabym na to odpowiedzieć. Jak dobrze, że nie musiałam. - Niestety pokrzyżuję twoje plany. Kończę, zadzwonię, jak będę na miejscu, czyli za jakieś... Dziesięć, może jedenaście godzin. Na razie.
Dźwięk przerwanej rozmowy rozległ się w słuchawce, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Patrzyłam niemo w ekran telefonu, zastanawiając się, co dalej. Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, co się dzieje. Odłożyłam komórkę na szafkę nocną i z jękiem opadłam na poduszki, naciągając kołdrę na głowę. Może to i lepiej, że z nim nie pojechałam? Przynajmniej nie miałam jak go zatrzymywać, a oboje byliśmy świadomi, że gdybym znalazła się na lotnisku razem z nim, przytrzymywałabym go w miejscu najdłużej, jakbym tylko mogła.
Pukanie do drzwi wytrąciło mnie z pantałyku. Mruknęłam niewyraźne "proszę" i zaraz po tym usłyszałam skrzypienie zawiasów. Po ciężkich krokach na panelach, mogłam wywnioskować, że wujek właśnie zawitał w moim pokoju. Odsunęłam twarz od poduszki, aby spojrzeć na mężczyznę, na oko, po czterdziestce, który, o zgrozo, nie był moim opiekunem. Z moich ust wydobył się cienki pisk, a facet automatycznie uniósł ręce w geście w stylu "nie chcę ci nic zrobić". Przycisnęłam kołdrę do twarzy i z konsternacją wpatrywałam się w rozbawionego gościa. Ciemne włosy, mocno zarysowana linia szczęki, przeszywająco niebieskie oczy; przypominał mi kogoś.
- Nie dość, że wyrosłaś, to drzeć się też umiesz nie najgorzej - zaśmiał się, a ja zmarszczyłam brwi. Odnosiłam wrażenie, że koleś dokładnie wiedział, kim jestem, a to martwiło mnie jeszcze bardziej. Przekrzywiłam lekko głowę, nadal mierząc go wzrokiem.
- Znamy się? - pierwsze pytanie, które przeszło mi przez myśl, wywołało kolejną salwę śmiechu. Mężczyzna wsparł ręce na biodrach i przeszedł kilka kroków w moją stronę. Wciśnięcie się w ramę łóżka było kompletnie spontaniczną reakcją, która zmusiła go do zmiany kierunku i zajęcia miejsca na krześle przy biurku.
- Można to tak ująć, przyjechałem na jakiś czas do Polski, więc stwierdziłem, że mógłbym cię odwiedzić - powiedział, przywołując na swoją twarz przyjazny uśmiech. Znów spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, co, na szczęście, od razu rozszyfrował. - Wiem, że ciężko przypomnieć sobie ojca chrzestnego, którego ostatnio widziano na pierwszej komunii - potarł kark dłonią, wykręcając szyję w drugą stronę. Chwila, chrzestny? Zdziwienie na mojej twarzy musiało być niezwykle widoczne, gdy wstał z fotela i znów podszedł do mnie. - Karol - wyciągnął rękę w moją stronę. Niepewnie ją uścisnęłam i zamknęłam usta, zdając sobie sprawę z faktu, że siedziałam na łóżku z rozdziawioną buzią.

- Weronika - wyrwało mi się, zanim zdałam sobie sprawę, że raczej jest tego świadomy. - Miło mi pana poznać - uśmiechnęłam się nieśmiało, nie wiedząc za bardzo, co robić.
- Żaden pan - prychnął, siadając na pościeli. - Albo po imieniu, albo wujek. Wiesz, nie jestem jakoś szczególnie stary. Czterdzieści dwa kwalifikuje mnie jeszcze na swobodnego rozmówcę, czy może wolisz poznać mojego syna?
- Byłeś chrzestnym w wieku dwudziestu jeden lat? Och, biedaku - myśl sama cisnęła mi się na usta i nie mogłam nic poradzić na to, że nie udało mi się jej utrzymać. Mężczyzna starał się powstrzymać uśmiech, który powoli wpełzał na jego usta, jednak wychodziło mu to z marnym efektem.
- Byłem synem dziekana, wszelkie wtyki były dobrze widziane.
Pokiwałam głową, nie chcąc, żeby mówił cokolwiek więcej. Nie lubiłam rozmawiać o rodzicach i w sumie, byłam na siebie zła, że w ogóle zaczęłam temat. Podniosłam wzrok z kolan, automatycznie napotykając jego niebieskie oczy.
- Pozwól, że się przebiorę i za dwadzieścia minut będę gotowa na jakiekolwiek nowe znajomości - odezwałam się w końcu, chcąc przerwać chwilową ciszę, jak i pozbyć się przybysza z pokoju. Zdecydowanie naruszał moją przestrzeń osobistą. Karol szybko wstał z miejsca, przeszedł przez pomieszczenie, odwrócił się w progu, uniósł rękę w geście pożegnania i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Odetchnęłam ciężko i opadłam z powrotem na poduszki.

Wyszłam na zewnątrz i od razu owinęłam się mocniej za dużą o trzy rozmiary bluzą. Właśnie w takie poranki cieszyłam się, że Tymon pozwolił mi ją zatrzymać. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie miał wyboru, ale i tak miło, że się o nią nie upominał. Pomimo przyjemnych temperatur panujących wciągu dnia, marcowe poranki wciąż nie były czymś przyjemnym. Słońce powoli wyłaniało się zza linii horyzontu, między drzewami dostrzegalne były pierwsze promienie. Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem, wciąż nie ruszając się z ganku. Stąd miałam o wiele lepszą widoczność na całe podwórze. Rozejrzałam się wokół, chcąc wreszcie namierzyć Karola wraz z synem. Spodziewałam się kilkuletniego bachora, który nie da mi żyć przez te kilka, może kilkanaście dni. Jakież było moje zdziwienie, kiedy moim oczom ukazał się postawny, no, powiedzieć można, mężczyzna, w mniej więcej moim wieku, prowadzący w ręku wielkiego, karego wierzchowca. Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się, czy na pewno wzrok mnie nie myli. W końcu jednak zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę stajni.
Trzymałam się za blondynem, nie chcąc wchodzić mu w drogę, jednak nie było mi to dane. Nawet nie zauważyłam, kiedy się zatrzymał, przez co całym swoim ciężarem uderzyłam w jego tors. Zachwiałam się lekko, a w miejscu przytrzymało mnie silne ramię. Zerknęłam na niego nieco zdezorientowana i wyrwałam rękę z uścisku.
- Mógłbym się dowiedzieć, dlaczego za mną idziesz? Nie szukam kolejnych adoratorek, mam ich już za dużo - westchnął, a jego mina wyrażała coś w rodzaju zmęczenia. Spojrzałam na niego, ledwo hamując śmiech, który wprost cisnął mi się na usta.
- Nie dziękuję, mam narzeczonego - powiedziałam szybko, wskazując na palec. Chłopak znów chwycił moją dłoń i zaczął dokładnie przyglądać się biżuterii zdobiącej mój palec.
- Nie jesteś za młoda na takie pierdoły? - zapytał, a ja uniosłam brwi. - No wiesz, całe życie przed tobą! Skąd niby wiesz, że to z tym kolesiem chcesz je spędzić? To jakiś absurd, moja droga.
- Myślę, że wolę sama o sobie decydować, a z kolei ty powinieneś w końcu wprowadzić tego konia do boksu. Na końcu są trzy wolne - wskazałam na drugą stronę korytarza, po czym razem skierowaliśmy się w tamtym kierunku. W powietrzu zawisła nieprzyjemna cisza i żadne z nas nie kwapiło się, aby ją przerwać. Na szczęście, nie musiałam tego robić, bo głos zabrał mój nowy towarzysz.
- Tak w ogóle, nie widziałaś może właściciela? Ewentualnie jego siostrzenicy, ojciec tu do nich przyjechał, muszę ogarnąć jakiś nocleg.
- Właściciela nie ma, wyjechał w trasę dwa dni temu, wraca po południu.
- A ta dziewczyna? Znasz ją? Nie słyszałem dużo, wiem tylko, że ma na imię Weronika i trzyma tu swoje konie. Jest chrześnicą taty, więc pewnie ma koło piętnastu, szesnastu lat - stwierdził, odsuwając zasuwę w drzwiach jednego ze stanowisk. Coraz ciężej przychodziło mi powstrzymywanie śmiechu.
- Gdzieś się tu kręci, jasnobrązowe włosy za ramiona, ciemne oczy, około stu siedemdziesięciu pięciu wzrostu i muszę cię zaskoczyć, mam przeszło dwadzieścia lat, ale miło, że mnie aż tak odmładzasz - uśmiechnęłam się w jego kierunku, co skwitował jedynie odchrząknięciem. Mruknął pod nosem coś, co rozszyfrowałam jako "Antek" i wyminął mnie, kierując się prosto do siodlarni. Zerknęłam na ogiera, stojącego przede mną. Na kantarze dostrzec mogłam metalową plakietkę z napisem "Colorado". Zapowiadał się ciekawy czas wraz z rodzinką.

*************************************************************************************************************
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie dość, że jest sobota, a nie czwartek, to jeszcze rozdział taki chujowy ;-; Poległam niezaprzeczalnie. Nie wiedziałam, jak ogarnąć te dwie nowe postaci, ale no, jakoś jest. Beznadziejnie, bo beznadziejnie, ale jednak. Poza tym, regularność może ulec rozkładowi, ponieważ mają jakieś problemy na centrali, a co za tym idzie, nie mam bladego pojęcia, kiedy odzyskam internet. Sąsiedzi się zbuntowali i wprowadzili dodatkowe zabezpieczenia, więc muszę korzystać z internetu w telefonie mamy i, no, ugh, nie wiem, notka okropna i nic na to nie poradzę. Przynajmniej długa w miarę. Aż się sama sobie dziwię, że aż tak to przeciągnęłam. Wybaczcie tą porażkę, proszę.
Na swoją obronę mam również to, że nie umiem składać zdań, będąc na antybiotyku ;-; No i mi się i tak mierne umiejętności pieprzą jeszcze bardziej. Jeszcze raz przepraszam i do następnego, czyli nie wiem kiedy, bo Orange to gówno. Pozdrawiam c:

10 komentarzy:

  1. Potwierdzam, że Orange to gówna. Play lepszy ;p A rozdział to wcale nie gówno, ale rzeczywiście jest troszkę gorszy od poprzednich. Już się przyzwyczaiłam do długich opisów. To dlatego. Coś czuję, że Antek mocno namiesza. Się dzieje. Według mnie postacie przedstawiłaś ciekawie. Są takie intrygujące. No, zobaczymy co będzie dalej. Przepraszam, nie mam weny na komentarz. Pozdrawiam i zdrowia życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gówno, bo gówno, za to pracowników bardzo miłych mają, psów się nie boją, więc kiedy przyjechali do zgłoszenia, usłyszałam kilka cennych porad i bum! Mam internet! :D
      Twoich przypuszczeń co do Antka ani nie potwierdzę, ani nie obalę, ponieważ sama nie wiem, co mam z tym cieciem zrobić XD Ale obiecuję, że nie pozbędę się go za wcześnie. Stwierdziłam, że mi tu facetów brakuje i no.

      Usuń
  2. A mi tam się podoba. W sumie nie wiedziałam o co chodzi na początku xD
    Ale potem było super.
    Tak więc ten Antek... nie wiem co myśleć xD
    No.
    On coś knuje o.O
    Chcę wiedzieć co.
    Tak więc czekam na dalej.
    Bay.
    Zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem, że też nie wiem, co mam o nim myśleć. Nie jesteś sama XD I też bym chciała wiedzieć, co knuje, naprawdę, bo chwilowo coś mi w głowie nie pyka i nie wiem no.
      Cieszę się, że pomimo wszystko się podobało :D
      A co do zdrówka, już mi lepiej, spoko XD

      Usuń
  3. Hejo ;) Jestem i komentuję ;d Szkoda, że Twoich komentarzy u mnie ostatnio tak mało widzę ;/ Rozdział również mi się podoba. Zgadzam się z poprzedniczkami. Z Antkiem będzie dużo się działo ;D Jeszcze nie wiesz dokładnie co, ale wiem, że wymyślisz coś fajnego ;) No nic tyle ode mnie i idę kończyć rozdział ;D Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie nie komentowałam, bo zwyczajnie nie miałam jak; życie na wsi daje o sobie znać brakiem internetu i częstymi przerwami w dostarczaniu prądu ;-;
      Nie wiem, co Was tak z tym Antkiem naszło, może on właśnie w chuj miły będzie, i co? XD

      Usuń
  4. Aghh komentarz usunął mi się dwa razy i muszę pisać go po raz trzeci agh. Co do rozdziału to nie wiem co Ty w nim widzisz złego bo jest świetny. Ten Antek jest jakiś taki podejrzany zgadzam się z Areo on coś knuje. Tymon ma spokojnie dolecieć i wrócić rozumiesz? No dobra kończę już wracaj do zdrowia. Czekam na następny XD
    Gabii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ten ból, kiedy Blogger za nic w świecie nie chce współpracować ;-;
      Boże, i znów ten nieszczęsny Antek. Chłopak się dopiero pojawił, a już go nienawidzą, no ja nie rozumiem XD
      Co do Tymona, nie wiem, nie wiem, może wykażę się dobrą wolą i przyleci w jednym kawałku. Maksymalnie dwóch, ale to tak w ostateczności :D
      A co do zdrowia, już mi lepiej, jutro ostatni antybiotyk :')

      Usuń
  5. Nananana, a ja zawsze na koniec, łohoho. Sory, Karotka, ale ferie u siostry wszystko tłumaczą. Nie? To już Twój problem. Ja będę starą panną (czemu od razu pomyślałam o FSOG, Twoja wina) z garścią kotów. Oczywiście pamiętah, że ciocia mieszka na końcu, bo Nutja musi mieć balkon, z którego spadła. Nie brzmi normalnie? Nic dziwnego, to moja rodzona. Ty cały czas chcesz, żeby ktoś ją gwałcił, kuźwa, bo Tymuś wróci w jednej chwili i zabije tasakiem.
    Piszę z telefonu, rozmawiam ze starszą siostrą, która co moment pyta, co czytam. 'Krzyżaków, siostrzyczko, Krzyżaków.' Nawet nie podejrzewa prawdy, hahaha. A jak się dowie, to Twoja wina. Rozdział supi, nie znasz się. No, już XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu o FSOG, nie rozumiem, Boże. Spojler, ona nie będzie starą panną. "Pamiętah" powiadasz. I "Nutja"? No, tak, rację oczywiście bo siano no bo halo. Tyle zrozumiałam. O, patrz, czyli nic :D
      Nikt jej nie chce zgwałcić, luju. A nawet jeśli, Tymon ma bilet powrotny na dowolny lot (wyobraźnia mnie ponos.)
      Mój telefon mnie dzisiaj nie lubi i nie umiem na nim pisać, więc no, chyba tyle z mojej strony. Jak coś, to załatwię sobie numer do Twojej siostry :*

      Usuń