niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 11.

Bawiłam się telefonem, raz za razem przekręcając go między palcami. Herbata, którą kilka chwil temu zaparzyła Aśka w celu uśmierzenia moich zszarganych nerwów, zdążyła już całkowicie wystygnąć. Wciąż trzymałam zimny kubek, nie tknąwszy nawet jego zawartości. Nieustannie wpatrywałam się w ekran komórki, mając nadzieję, że w końcu zadzwoni lub chociaż zawibruje, oznajmiając nadejście esemesa. Zamknęłam oczy i oparłam czoło na szybie, osiem cholernych godzin, a ja odchodziłam od zmysłów. Przesadzałam? Być może, ale tak się składa, że nie miałam szczególnej ochoty na stratę kolejnej ważnej dla mnie osoby. Wystarczyła śmierć znacznej części mojej rodziny kilka lat temu. To, że jej za bardzo nie przeżywałam, to jedno, jednak to, że dusiłam trzy czwarte emocji w sobie, to całkiem co innego.
Deszcz nie ustawał od południa, skutecznie unieruchamiając nas w domu; zarówno mnie, jak i Gośkę, Aśkę oraz towarzyszącemu jej Jacka. Zresztą, zdecydowanie nie chciałam, żeby którekolwiek z nich zostawiło mnie samą. Co prawda był jeszcze Antek, jednak jeśli o niego chodziło, szczerze, wolałabym już spędzać czas w towarzystwie czterech ścian. I telefonu. Choć w sumie, nie, miałam po prostu szczerą nadzieję, że w końcu uda mi się porozmawiać z Tymonem, tylko po to, aby dowiedzieć się, że wszystko z nim w porządku.
- Panikujesz - westchnął Jacek, opadając na kanapę tuż obok blondynki, która słysząc, jego słowa, uderzyła łokciem w jego żebra. Syknął i zmarszczył lekko brwi, jednak rysy jego twarzy ponownie złagodniały, gdy tylko natrafił na jej wściekłe spojrzenie spod zmrużonych powiek, Tak, zdecydowanie bał się swojej dziewczyny. - Choć w sumie, jest to zrozumiałe. Chyba każdy martwiłby się na twoim miejscu.
Aśka pokręciła głową, po czym ze zrezygnowaniem schowała twarz w dłoniach. Cóż, wydawać się mogło, że powoli traciła wiarę w to, że kiedyś pojawi się w nim nieco empatii... tudzież rozumu. Dziewczyna posłała mi przepraszające spojrzenie, a ja uniosłam cierpko kąciki ust. Chcąc nie chcąc, musiałam mu przyznać rację. Panikowałam.
- Zawsze istnieje opcja, że rozładował mu się telefon, albo coś w tym guście - powiedziałam, starając się nie brzmieć jak rozdygotana, rozdrażniona i z lekka przerażona idiotka. Tak, do cholery, bałam się jak głupia. Czego? Że go nigdy więcej nie zobaczę, że zostanę sama, że go stracę. Trzy główne powody, dla których od godzin siedziałam z nosem w telefonie. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, siląc się na zachowanie względnego spokoju. Nie chciałam płakać, nie teraz, nie przy nich wszystkich. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wstałam z parapetu, aby zasiąść przy kominku. Deszcz i mgła w połączeniu z nerwami stanowiły mieszankę, która wcale nie miała na celu podniesienia temperatury ciała. Potarłam ramiona, zaplatając ręce na piersi. W całej tej sytuacji najbardziej irytował fakt, że choćbym nie wiem jak chciała, nie mogłam nic zrobić. Jedyne, co mi pozostało, to cierpliwe oczekiwanie.

Towarzyszom niedoli udało się mnie namówić na kilka niespokojnych godzin snu. Tak, wyjątkowo niespokojnych i krótkich. Wystarczyły zaledwie trzy i znów znalazłam przy kuchennym stole, wpatrując się nieprzytomnie w czarny ekran. Nagle czas zaczął mijać kilka razy wolniej niż miał to w zwyczaju, a ja nie mogłam zrobić nic, żeby go jakkolwiek przyspieszyć. Spokój i cierpliwość nie były cechami charakterystycznymi dla mnie, a co za tym idzie, siedziałam jak na szpilkach.
Deszcz przestał padać gdzieś w okolicach trzeciej, może nawet nieco wcześniej, jednak chmury wciąż przepływały przez szare niebo, zwiastując, że w późniejszym czasie z nieba znów spadną ciężkie krople. Korony drzew wciąż były smagane mocnym wiatrem, który sprawiał, że wyginały się to w jedną, to w drugą stronę, tracąc liście, które dopiero co zdążyły się pojawić. Młode kępki trawy z chwili na chwilę stawały się coraz rzadsze, a piach zamienił się w grząskie błoto. Czyli oto nadszedł czas, aby pożegnać się z jazdą na maneżu na co najmniej kilka dni. Świetnie.
Obróciłam kubek w dłoniach, ukradkiem zerkając na komórkę. Wstałam gwałtownie, w skutek czego kuchenne krzesło przesunęło się po podłodze z nieprzyjemnym zgrzytem. Skrzywiłam się lekko, przeczuwając, że zaraz na dół zbiegnie cała czereda znajomych, pytając, czy wszystko w porządku. Czworo śpiących ludzi i jedna, nieuważna dziewczyna cierpiąca na bezsenność w okolicach czwartej trzydzieści to niezbyt dobre połączenie. Westchnęłam ciężko i przeniosłam się do salonu. Zasiadłam na kanapie i tym samym pojawił się przede mną kolejny, tym razem znacznie większy, czarny ekran. Nie miałam szczególnej ochoty na telewizję. W sumie, nie miałam ochoty na nic. Równie dobrze mogłabym pójść spać i obudzić się, kiedy Tymon da w końcu jakiś znak życia. Z tym że, no tak, nie mogłam zasnąć.
- Czemu rozwalasz dom przed piątą? - zmęczony, niski głos przez zaskoczenie odwrócił moją uwagę od problemów. No, na jakieś trzy sekundy. Gdy tylko zobaczyłam, że do pomieszczenia wdarł się Antek, natychmiast wszystkie przemyślenia powróciły ze zdwojoną siłą, zasilając swoje szeregi o nieproszoną myśl na temat chwilowego współlokatora. Niechże ten miesiąc mija szybciej, jęknęłam w duchu i zamknęłam oczy. - Łał, ty się naprawdę przejmujesz - prychnął, a moje ciśnienie natychmiast podskoczyło wprostproporcjonalnie do poziomu zdenerwowania.
- Jasne, mój narzeczony jest gdzieś w Ameryce, u chorego ojca i nie odbiera od przeszło dwunastu godzin, czym tu się martwić? - wyrzuciłam ręce w powietrze, kompletnie zapominając, że wciąż trzymałam kubek. Teoretycznie, przekleństwo powinno wylecieć z moich ust, a nie od blondyna, w końcu, to ja rozlałam herbatę. Z tym, że chlusnęłam nią prosto w niego. Cudem pohamowałam śmiech, widząc, jak dłonią ściera lepki płyn z twarzy. Po chwili się wyprostował i spojrzał na mnie z nieukrywaną dezaprobatą.
- Słuchaj, skarbie - wysyczał przez zaciśnięte zęby, przenosząc wzrok na białą koszulkę z nadrukiem z Króla Lwa. - Po pierwsze, właśnie zniszczyłaś moją ulubioną część garderoby. A po drugie, jest facetem! My, mężczyźni, lubimy wyjść na miasto, zabawić się, zachlać na umór i spędzić noc na środku ulicy, jeśli nie dojdziemy do domu. W sumie, wystarczy, że spędzimy tam dziesięć minut, potem zaczyna się robić zimno i z lekka trzeźwiejesz, więc jest szansa, że jakoś znajdziesz drogę. W każdym razie, chodzi mi o to, że jesteśmy jak ptaki. Wolni niczym wiatr i silni jak drzewo! Nas się nie da tak łatwo pozbyć, a ciągłe telefony od natrętnych dziewczyn tylko nas ograniczają. Trzymają w klatkach, z których za wszelką cenę chcemy się wydostać! - mówił z pasją, obficie gestykulując i plując naokoło. Moja mina poprzez zniesmaczenie przeradzała się kolejno w zdziwienie, zaskoczenie, rozbawienie i aż do wyrazu pełnego niesmaku.
- Ten wywód tłumaczy, dlaczego jesteś singlem - mruknęłam, wstając z miejsca po kolejny kubek herbaty. Skoro pierwsza porcja została zmarnowana, miałam nadzieję, że chociaż drugą uda mi się w spokoju wypić. W całej tej dziwnej sytuacji, jedno musiałam przyznać; choć na chwilę udało mu się odciągnąć mnie od problemów.
Kroki na schodach nie zwiastowały nic dobrego. Odwróciłam się w stronę korytarza dokładnie w momencie, gdy Gośka zeskoczyła z ostatniego stopnia. Z jej twarzy dało się wyczytać jedynie naburmuszenie i zmęczenie.
- Z kim się tak drzesz o tej porze? Tego nawet rankiem nie mogę nazwać, jest środek nocy, do cholery - warknęła, mierząc mnie spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. Przywołałam na usta delikatny uśmiech, postanawiając zrealizować swój plan zapoznawczy w nieco inny sposób, niż przewidywałam. Wychyliłam się przez futrynę do salonu i gestem dłoni pokazałam chłopakowi, żeby przyszedł do kuchni.
- No więc, po kolei, Gosia, Antek; Antek, Gosia. Syn chrzestnego, pensjonariuszka - powiedziałam półgłosem i odsunęłam się na krok, aby mogli wymienić uścisk dłoni. Z obu twarzy natychmiast zniknęło zmęczenie, a pojawiło się... coś na kształt ciekawości. Odniosłam dziwne wrażenie, że poznając ich ze sobą, trafiłam w dziesiątkę.

**********************************************************************************************************************
Dzisiaj krótko i w ogóle, bo muszę jakoś przeciągać tą dramę XDD Jeszcze trochę to potrwa, moje drogie, zamierzam Was męczyć i męczyć, bo jestem okropna i brak mi poczucia humoru. Dobrze, że chociaż Antek je ma :') Faceci jak ptaki, ach, cóż za poetyckie i nieszablonowe porównanie! Mam nadzieję, że teraz choć trochę go polubicie, tak się chłopaczyna stara, ech. No i zaczynamy swatać! Pytanie tylko, kogo z kim, bo to jeszcze nie jest ustalone. Wera swatka, ho ho.
Na koniach w końcu nie byłam, bo mi pogrzeb wyskoczył i no ;-; Różne priorytety, sami rozumiecie. I ogólnie, to rozdział najwcześniej w środę, bo od jutra nocuje u mnie koleżanka, więc nie będę miała za bardzo czasu na pisanie. Zapowiadają się super trzy dni aka maraton High School Musical, Camp Rock oraz Cheetah Girls XD Macie jeszcze jakieś propozycje? :D Chętnie przyjmę też te poważniejsze, rzucajcie, jeśli coś macie c: Dobranoc, Miśki! :*

PS Nie wierzę, że to napisałam XD Boże, jaka ja samokrytyczna byłam, omg :o
PSS Śmiać mi się chce, jak patrzę na miesięczną ilość postów w archiwum z 2014 :'D

5 komentarzy:

  1. Przez ten rozdział jeszcze bardziej go nienawidzę xD
    Tymon niech się odezwie no, niech się nie zabawia w ptaka.
    Nie mam weny, czekam na dalej.
    Bay.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo
    Tymooonn odezwij się słyszysz. Co raz bardziej nie lubię Antka,grr on jest dziwny. Nie stać mnie dzisiaj na długi komentarz więc już kończę. Papatki Gabii

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Wera. Co ten Tymon. Nie wie, że się odzywać należy? W szczególności wtedy, gdy wyjeżdża na dwa miechy nie wiadomo gdzie. Nie ładnie tak. A Antek co pierdzieli? Czubek po prostu. Ale charakterem i tak Karo nie przebije. Ciężko by było, ona jest mistrzynią. Tak, mnie też denerwuje, zrób coś z nim. Najlepiej jakby do szpitala pojechał. Wszyscy by się ucieszyli. No to miłej nocki życzę. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz super rozdziały.Gratuluję takiego talentu i chęci pisania. Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Heheheheheheh, przemowa aka dziewiętnastowieczny, upity rycerz ze zjebanymi marzeniami zawsze na probsie, co nie? Tak, wiem, ja na końcu, ale wiesz, jestem Karolina, ja tak mam. Ej, nie wiem, jak to się stało, ale Monika zdała sesję. Ogarniasz? Dalej kurde studiuje, skubana :/ Mi by się odechciało po... rozpoczęciu roku? Coś koło tego. Haha, dowcipniś! Boże, bycie w klasie drugiej 'c' to nie do końca dobry pomysł, szczególnie w moim gimnazjum. Ale cicho. Spróbuj zrobić coś Tymkowi, a Cię zatłukę i zeżrę Ci ciastka. Kobieta w okres na probsach. No i Karotka swatka, hę? Chcę to zobaczyć.
    Kończę, bo mnie boli brzuch i jeszcze czekają Krzyżacy <3 Wyczuj ten sarkazm.
    PS: Groźba o upiciu nadal aktualna, lepiej, żeby Tymonowi włos z głowy nie spadł. Kocham Cię :*

    OdpowiedzUsuń